Rozdzial 33 - „Milczenie kosztuje"
Poprzednio:
Jasno włosy mężczyzna złapał syna za podbródek i zmusił, by na niego popatrzył. Skupił wzrok na jego przerażonych oczach.
— Jeszcze jeden taki numer, a skończysz, jak brat — wyjął pistolet i przyłożył go do jego głowy — zrozumiano?. — odparł oschle zimnym tonem w stronę blondyna.
Kiwnął lekko głową na znak, że zrozumiał. Bał się, okropnie się bał. Theodore był zdenerwowany i nie panował nad swoimi czynami. Przełknął ślinę z nerwów i spojrzał na matkę. Miał do niej żal... miał do niej cholerny żal za takie traktowanie. Nicka nie pozwoliła by skrzywdzić...
— Dalej na to pozwalasz?... — szepnął nie umiejąc zebrać się na inne słowa. Bał się, że jedno złe słowo zadecyduje o tym, jak skończy się to „spotkanie rodzinne".
— Imperio — skierowała różdżkę na męża. Bała się mu przeciwstawić, ale poczuła strach o swoje dziecko. Nigdy nie była za Ray'em lecz coś kazało jej to zrobić. Poczucie winy uderzyło z podwójną siłą przez słowa blondyna.
Mężczyzna stracił kontrole nad sobą. Spojrzał na kobietę czekając na jej rozkazy.
— Puść go i schowaj broń. — trzymała różdżkę skierowaną na niego.
— M-mamo?... — nie spodziewał się tego po swojej matce. Ulżyło mu, gdy Theodore zabrał broń.
— Już dobrze, Ray — podeszła do syna i pomogła mu wstać.
— Dziękuje — przełknął ślinę.
— Idź już, proszę — westchnęła — tata będzie zły...
— Zrobi ci krzywdę — bał się o nią — sprzeciwiłaś się mu.
— Nie przejmuj się tym. Poradzę sobie — uśmiechnęła się do niego blado i podeszła do drzwi. Otworzyła je — jedź, zadzwonię do ciebie. Obiecuje — spojrzała na syna.
— Trzymaj się — przytulił się do niej. Nie była na tyle ważna, by martwić się o nią dłużej.
— Będę — wtuliła go w swoje ciało — przykro mi z powodu twojego brata... to było tak kochane dziecko — poczuła łzy w oczach. Nie dała mu powiedzieć nic więcej — jedź — zamknęła drzwi przed jego nosem.
Usłyszał głośne uderzenie po czym krzyk kobiety. Chciał wejść do środka, ale strach wygrał. Podszedł do swojego samochodu i ostatni raz spojrzał na dom rodzinny. Przetarł łze która spłynęłau po policzku i wsiadł do auta. Zapiął pasy i położył ręce na kierownicy. Odpalił auto i szybko stamtąd odjechał. Nie kochał ich, ale bał się co stanie się z Kate. Wrócił do swojego domku w lesie. Zamknął za sobą drzwi i poszedł do swojego pokoju.
****
Brunet zszedł do kuchni i usiadł ze swoją rodziną i Draco. Spojrzał jeszcze raz na swoją mame po czym na ojca. Mężczyzna nie był w humorze i wyglądał jakby siedział tu za kare. Ethan bawił się widelcem, a blondynka obok niego przeszywała matkę wzrokiem. Tak bardzo nienawidziła te kobietę za to co robiła. Levi wziął trochę jedzenia na talerz i zjadł swoją porcje. Draco nie jadł za dużo i kątem oka na niego spoglądał.
— Ciszę się, że znowu jesteśmy razem — uśmiechnęła się do nich.
— Ty jedyna — blondynka mruknęła cicho pod nosem po czym spojrzała na brata.
Ethan zaśmiał się cicho zupełnie, jak William. Mężczyzna odrazu spoważniał, a brunet uniósł kącik ust słysząc śmiech surowego ojca.
— Ja też mamo — napił się soku.
— W czas zachciało ci się wrócić do dzieci — William nie miał zamiaru grać w jej grę. Nie był miły ani gościnny. Melissa wybrała życie z animagiem. Nie z nim. Wywrócił oczami.
— Uszczypliwy, jak zawsze. To w tobie lubię — poprawiła blond loki do tylu.
— Zgubiłaś męża?. — warknął na nią.
— Tato, uspokój się — brunet pokręcił z politowaniem głową.
— Nie wytrzymam tego! — uderzyła pięścią w stół. Wstała odrazu po tym.
— Lisa, siadaj — William zmierzył córkę oceniającym spojrzeniem.
— Sami sobie udawajcie, że wszystko jest dobrze i że ta szmata nigdy nas nie zostawiła! — poszła szybko w stronę swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi.
— Co... — Levi nie rozumiał wybuchu siostry.
— Co zrobiłam nie tak? — pociągnęła nosem i udawała zmartwienie.
— Może ma zły dzień? — wtrącił blondyn.
— Urodziłaś się! — krzyknęła z góry.
— Pójdę do niej — wstała poprawiając swoją sukienkę.
— Mamo, nazwała cię szmatą, ja pójdę — Ethan wstał od stołu i poszedł za dziewczyną. Wszedł na chwile do kuchni i wyjął butelkę ognistej.
****
Podszedł do jej drzwi i zapukał. Sam nie wiedział czemu, ale przejął się zachowaniem siostry. Po dłuższej chwili, gdy nikt nie odpowiadał miał rezygnować i wracać do stołu. Wtedy usłyszał ciche „otwarte" co zmusiło go do zostania. Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
— Co chcesz? — siedziała na swoim łóżku kreśląc coś w zeszycie.
— Co bazgrasz? — postawił butelkę ognistej na jej szafce nocnej.
— Nic takiego... — spojrzała na niego — ognista? Po co? — nie rozumiała.
— Napijemy się? — zaproponował i usiadł na rogu jej łóżka.
— Nie lubię alkoholu — mruknęła pod nosem i wróciła do rysowania w notesie.
— Czuje, że tego potrzebujesz. Nalegam — uśmiechnął się do niej i podał jej butelkę.
Lisa nie myślała długo. Wzięła butelkę od bruneta i otworzyła ją. Przyłożyła szyjkę do swoich ust i przechyliła szklany przedmiot. Napiła się kilka łyków i podała butelkę bratu. Nigdy nie piła, dlatego alkohol szybko zaczął na nią działać. Ethan nie chciał się upić więc pił biorąc małe łyki. Ciekawiło go, jak blondynka zareaguje na tak mocny trunek.
Już po piątym zaczęło jej się kręcić w głowie.
— Ethan to nie dla mnie — złapała się ręką za głowę.
— Oj młoda, słaby łeb — zaśmiał się — dasz radę wstać od tego biurka czy ci pomóc?
— Dammm — wstała, prawie się przewróciła gdyby nie refleks brata.
Brunet złapał ją w ostatnim momencie.
— Lisa. — odetchnął z ulgą.
— Mięciutki jesteś — mruknęła cicho i nie wstała — ładnie pachniesz — bredziła pod nosem.
— Aż tak źle reagować na ognistą? Po młodszym braciszku to masz? — cicho się zaśmiał i położył ją na łóżku.
Dziewczyna mocno złapała jego koszule przyciągając go do siebie. Chłopak pochylił się nad nią i przygryzł policzek od środka.
— Co ty robisz pijaczko? — znowu się zaśmiał. Nie brał tej sytuacji na poważnie, a stan siostry go bawił.
— Masz ładne włosyyyy — bawiła się jego włosami drugą ręką — Levi ma krzaka — zaśmiała się cicho uśmiechając się głupkowato.
— Nie dotykaj — przycisnął jej nadgarstek do materacu.
— Nie dąsaj się tak Ethi — oblizała usta. Sama nie panowała nad tym co robi.
— Lisa co ty... — nie zdążył nic więcej powiedzieć.
Dziewczyna wpiła się w jego usta. Całowała się z Ethanem. Ze swoim starszym bratem. Czuła jakby ta chwila trwała wieczność. Zdziwiła się, gdy brunet oddał ten niezręczny pocałunek. Zagryzła lekko jego wargę przez co chłopak odpłacił jej się tym samym. Draco stał opierając się o framugę drzwi. Nic nie mówił, a jego mina wyrażała tylko jedno. Widział, jak rodzeństwo Parker się całuje. Zapukał w drzwi nie odwracając od nich wzroku.
— Ojciec was woła — uśmiechnął się wrednie. Widział wszystko.
Ethan wzdrygnął się słysząc głos blondyna i odrazu odsunął od siostry. „Czy on to widział?". Zmierzył wzrokiem Malfoya i wstał z łóżka.
— Ile widziałeś. — zarumienił się nie kontrolując tego.
— Dostatecznie dużo, by stwierdzić, że na nią lecisz — spojrzał na dziewczynę po czym na butelkę obok jej łóżka — Piła? — dopytał chociaż znał odpowiedz.
— Malfoy, cicho. — „to jej wina".
— Milczenie kosztuje — puścił mu oczko.
— Czego oczekujesz? — wywrócił oczami i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
— Powtórki? — odrazu wyśmiał to co powiedział — po prostu idź do rodziców niełopie.
— Mhm — minął go i wyszedł z pokoju. Przetarł usta i znowu usiadł przy stole.
Draco spojrzał na pijaną blondynkę i usiadł na brzegu jej łóżka.
— Jak się czujesz? — dopytał spoglądając na nią.
— Świetnieeee — przeciągnęła to słowo.
— Będzie kac młoda — cicho się zaśmiał i przykrył ją kocem.
— Dzięki fretko — mruknęła pod nosem i przytuliła się do koca.
— jak mnie nazwałaś?. — warknął.
— Fretka — podrapała go pod brodą — fretki tak lubią — zasnęła nie kontrolując tego.
Ślizgon westchnął i wstał z materaca. Otworzył okno, by przewietrzyło się w pokoju i spojrzał na nią ostatni raz.
— Wiem, Levi mi to uświadomił — wyszedł cicho z pokoju tak, by jej nie obudzić. Podszedł do stołu gdzie siedziała jego rodzina. Pociągnął bruneta za sobą w stronę wyjścia z domu — wrócimy później — wyszedł nie czekając na to co mają do powiedziana jego rodzice.
— Gdzie idziemy? — zapytał idąc obok niego.
— Poczekaj — złapał go za dłoń i deportował przed Malfoy Manor.
Levi rozejrzał się i przełknął ślinę. Tak bardzo nie lubił tego miejsca, a każda chwila spędzona tam była dla niego koszmarem.
— Co tutaj robimy? — bawił się palcami z nerwów.
— Chodź — poszedł w stronę lasu obok swojego domu.
Wszedł w jego głąb i doszedł do małego jeziorka.
Usiadł przy nim ciągnąc za sobą bruneta. Spojrzał w tafle jeziora po czym w niebo podziwiając chmury.
— Wiesz... — zaczął spoglądając na niego — to przez jezioro uświadomiłem sobie, że to nie był sen — uśmiechnął się lekko pod nosem.
— Jak to? — spojrzał na młodszego chłopaka.
— Gdy... obudziłem się z tej „śpiączki"... poszedłem z Victorią nad jezioro. Znalazłem tam kamyk... pamietam, jak wyglądał do dzisiaj — cicho się zaśmiał.
— Parker, aż tak z tobą źle, że zapamiętujesz wygląd kamieni? — uniósł brew.
— Daj mi skończyć — obracał pierścień, który dostał od Draco na palcu — miał delikatny czerwony odcień i pęknięcia wyglądające, jak srebrne rysy...
— Nie taki zwyczajny kamyk — przyznał.
— Wrzuciłem go do jeziora... chciałem, by przepadł tak, jak mój związek z tobą — przyznał — ale...
— Ale? — zaciekawił go.
— Wróciłem tam po roku... kąpałem się z Vic w tym jeziorze i... skaleczyłem się w nogę — znowu delikatnie uniósł kącik ust — skaleczyłem o ten sam kamień.
Blondyn otworzył szerzej oczy i przygryzł lekko swoją dolną wargę.
— To urocze — zdjął swoją koszule i wszedł do wody. Popatrzył na zielonookiego chłopaka i uśmiechnął się wrednie łapiąc go za ręce.
— Draco! — chwile później był w wodzie. Nie zdążył się rozebrać. Wpadł tam w ubraniach, a z jego włosów zaczęła kapać woda — Nie cierpię cię! — pochlapał go.
— Jesteś z cukru, że boisz się wody? — poczochrał jego mokre loczki.
— Sam powiedziałeś, że jestem słodki! — zaśmiał się i znowu go ochlapał. Tak bardzo mu go brakowało...
— Bo jesteś — złapał go pod udami i podniósł do góry — Oh No i bezbronny.
— A weź się już zamknij fretko — pocałował jego usta.
Przygryzł mocno jego wargę zostawiajac na niej małą rankę. Nie odsunął się i poczuł, jak blondyn ściska ręce pod jego udami. Pogłębił pocałunek i położył dłoń na jego bladym policzku.
Ślizgon odsunął się i spojrzał na niego poważnie.
— Z jakiej racji mnie uciszasz? — zacisnął szczękę.
— Z takiej, że mogę — oblizał usta chcąc go sprowokować.
— A mam ja cię uciszać, Parker?. — zapytał na pozór spokojnym głosem.
— Próbuj — wzruszył ramionami.
Złapał mocno za jego szyje i namiętnie pocałował. Nie dał mu zrobić nic i w nie długim czasie pogłębił pocałunek.
Kiedy chciał się odsunąć, by złapać dech pozwolił mu na to. Ni stąd ni z owąd podniósł wzrok i przycisnął swoje usta delikatne do jego warg. Całował go czule. Nagle sam nie wiedząc co robił z powodu natłoku myśli dotknął lekko dłonią jego szyi. Stali tak złączeni pożądaniem. Żaden ze ślizgonów nie chciał tego zakończyć. Ich ciała co rusz stawały się sobie bliższe. Usta delikatnie współgrały ze sobą jakby były do tego stworzone. I tak nagle z ich myśli odeszły wszelkie problemy czy zmartwienia. Pozostało tylko przyjemne uczucie którego jeszcze nie rozumieli. Uczucie, które nazywają miłością...
Jak bardzo byłem naiwny...
Po kilku minutach wyszli na brzeg. Ustalili, że blondyn pójdzie do domu i weźmie im suche ubrania na przebranie. Wstał i tak, jak obiecał poszedł w stronę Malfoy Manor. Levi został przy jeziorze i bawił się w nim dłonią. Cały czas myślał o tym co działo się jeszcze kilka minut temu... Draco odszedł dalej. Uśmiechał się pod nosem po tym co się wydarzyło. Nie spodziewał się tego co miało za chwile nastąpić. To były sekundy nieuwagi. Zauważył różdżkę skierowaną w swoją stronę i usłyszał cichy szept.
— Silencio. — wypowiedział zaklęcie, a Malfoy stracił zdolność mówienia. Spojrzał na osobę przed sobą. Te bliznę w kształcie pioruna rozpoznałby każdy. Stał przed „zaginionym" wybrańcem.
Miał sięgać po różdżkę, ale usłyszał kolejne zaklęcie. Był na siebie zły za brak ostrożności, ale było po fakcie. Paralisys go ugodziło i padł bezwłasnowolnie na ziemię. Spojrzał jeszcze raz w górę i usłyszał czyjeś kroki. Ron zabrał mu różdżkę i schował do swojej kieszeni. Harry zatkał sobie nos i wypił eliksir dwoma wielkimi łykami. Smakował, jak rozgotowana kapusta. Nagle wnętrzności skręciły mu się, jakby połknął żywe węże. Zgiął się wpół, oczekując ataku mdłości, ale zamiast nich poczuł przebiegającą od żołądka po czubki palców rąk i nóg falę ostrego, piekącego bólu. Zaraz potem coś strasznego powaliło go na kolana... jakby skóra na całym ciele roztopiła się, jak gorący wosk. Spojrzał na ślizgona i uśmiechnął się do swojego przyjaciela.
„Dziwnie patrzeć na samego siebie...".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro