Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Poznajcie Potęgę ALCHEMII!"

Po meczu wszyscy zawodnicy Gryffindoru wrócili poobijani (tłuczek który odbijała Cassandra nieźle dał im popalić pomimo wysiłków Roszpunki), ale zadowoleni. Slythirin wygrał liczbą punktów, ale Harry był zbyt wyjątkowym szukającym, aby liczba przerzutów kafla przez obręcz miała jakieś znaczenie dla wyniku gry.
Potter miał jednak trudności ze świętowaniem zwycięstwa; gryzło go sumienie. Kłamał już nie raz, ale przykro mu było patrzeć na Punię z "siniakami na siniakach", która teraz udawała, że nic się nie stało i bawiła się że wszystkimi w "wymyśl najgłupsze zaklęcie i sprawdź, czy zadziała", ale z pewnością miała do niego żal. A to raczej nie był ostatni raz, kiedy wykorzysta jej naiwność.

Następnego, sobotniego ranka większość osób coś odsypiała - Puchoni maraton filmowy, Krukoni przedłużony do czwartej nad ranem wieczorek poetycki, a Ślizgoni i Gryfoni smutki oraz radości po meczu. Jedną z nielicznych osób, która przemierzała teraz ciche i dziwnie puste, oblane miodowym światłem korytarze Hogwartu był Varian. Varian Lether, Krukon, uczeń czwartego roku (poezja nieszczególnie go kręciła).
Chłopiec przekradł się między salami i za pomocą wzmocnionego zaklęcia alohomora wszedł do sali eliksirów. Robił to już któryś raz i za każdym razem dziwił się, że było to tak proste - ani klamka nie chciała go zjeść, ani próg nie zamieniał się w fosę pełną trującej mazi. Nie musiał nawet podawać hasła.
Od pewnego czasu pracował nad miksturą dodawającą energii osobom, które ją wdychają. Pomysł przyszedł mu podczas sprzątania dormitorium, gdy czuł się skonany po połączeniu w pary kilkunastu pogubionych skarpetek. Kawa jednak wciąż była lepsza,jeśli chodzi o wymiar praktyczny. Nawet pachniała ładniej.
Dzisiaj zaczął od lektury podręcznika, aby jeszcze raz spróbować uważyć wywar żywej śmierci, ale chciał, by był pomarańczowy - tak jak popularny w szkole sok dyniowy. Ten energiczny i jaskrawy kolor był jego ulubionym. Ten eliksir ważył już kolejny raz, ale jego formuła tak mu się podobała! Mógł ją nucić jak piosenkę, która Wpadła mu w ucho i nie może wypaść.
Kiedy skończył i przelał swoje dzieło, z dumą patrzył na doskonałą konsystencję płynu. Sprawdził jeszcze jak się ma jego krystalizujący eliksir zmniejszający apetyt, który w formie o kształcie ludka piernikowego (tylko taką znalazł, a chciał jakoś ujarzmić tworzące się kryształki) miał się prawidłowo, i poszedł na śniadanie.
W Wielkiej Sali było już więcej osób, w tym C. Tak ją nazywał. Od pierwszej klasy przykuwała jego wzrok. Tak po prostu. Rozmawiali kilka razy, przez przypadek, a raczej - przez wykorzystanie okazji. To były błahe, dosyć puste rozmowy.
Czytała właśnie jakąś książkę z chłodną, obojętną miną, co jakiś czas mażąc po niej okrutnie fruwającym piórem. Było to tak okropne, że znajoma Varianowi Krukonka cichym głosem zwróciła jej uwagę, ale C. Po mistrzowsku ją zignorowała. Chłopiec wychylił się że swojego miejsca i odczytał autora: Thomas Pain. Co to może być za książka...?
Nagle do Krukona podeszła jakaś jasnowłosa Gryfonka z tak uśmiechniętą piegowatą twarzą, że aż się trochę przestraszył.
- Słuchaj, czy jesteś może słynnym Varianem? - zapytała przyjaźnie, chowając za plecami kartkę.
- Ależ naturalnie - wyszczerzył się - Do usług.
- To świetnie, bo jesteś mi ogromnie potrzebny. Podobno interesujesz się eliksirami, hmm? - przytaknął - W takim razie mam dla ciebie robotę - jej głos drżał czystą radością, jakby lada chwila miała się roześmiać pełnym głosem. Varian postanowił do tego doprowadzić.
- Chciałabym cię prosić o uwarzenie eliksiru prawdy. Może być jakaś słabsza wersja czy coś, w razie czego. Dałbyś radę?
- Ja miałbym nie dać rady? - chłopak gwałtownie wstał od stołu, świetnie się bawiąc - JA?! Moja pani, biorę tę fuchę, ale zapłacisz za swoją zniewagę - uśmiechnął się podekscytowany - Słynny Varian - podał jej rękę.
- Roszpunka - uścisnęła jego dłoń, zanosząc się perlistym śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro