3 || Przebaczenie
- A ty, przegrałaś, zanim nawet zaczęłaś, dziewczyno. Tak samo jak twoja matka. Złamana przez własne ego...
Cassandra jeszcze nigdy nie czuła się tak okropnie jak teraz. W końcu doceniła zbroję z czarnych kamieni, która chroniła ją przez cały czas, bo teraz, bez niej, wszystkie jej kości krzyczały w agonii.
Bycie rzuconą na ścianę przez Zhan Tiri miało tylko jedną zaletę: nic już nie czuła, nawet ran, które Księżycowy Kamień na niej zostawił.
A przynajmniej cielesnych ran. Te w głowie były nadal otwarte, paliły ją nieznośnie. Po chwili one także osłabły, a wszystkie jej myśli ucichły, pozostawiając miejsce na tą jedną, wciąż dzwoniącą jej w uszach:
Tak samo jak twoja matka...
*
Czy naprawdę tym się stała?
Czy naprawdę była tak bezlitosna, tak samolubna, tak okrutna...
- Cassandro, chodź! Potrzebuję twojej pomocy.
Niemal podskoczyła na dźwięk jej głosu. Pomocy? Do czego niby potrzebowała jej pomocy? Nie mogły nic zrobić, a ona i tak była bezużyteczna. Ból trochę zelżał, ale nie potrafiła myśleć rozsądnie.
Czuła, jakby tworzyły ją wyłącznie jej wady i błędy, które popełniła przez całe życie. W głębi duszy chciała krzyczeć, płakać, zabić wszystkich dookoła, a na końcu siebie. Jednocześnie czuła się zupełnie pusta. W końcu to i tak nie miało znaczenia. Wszyscy niedługo zginą, bo ją złamało w ł a s n e e g o...
Roszpunka złapała ją za ramiona i potrząsnęła nią, jakby chciała ją obudzić. Cassandra starała się na nią nie patrzeć, nie patrzeć jej w oczy, bo wtedy na pewno by się załamała...
- Otrząśnij się z tego, Cassandro! Musimy powstrzymać Zhan Tiri, zanim będzie...
- Za późno? – Niemal się zaśmiała. Roszpunka wciąż była naiwną dziewczynką. – Rozejrzyj się. Zawiodłyśmy – j a zawiodłam. – To był koniec dla nich obu. Jak mogły powstrzymać starożytnego demona, władającego mocami życia i śmierci, kiedy były uwięzione w tej wieży, bez żadnej broni poza tak zwaną nadzieją?
- Nie. Możesz...
Czy ona była ślepa? Co sobie myślała? Że radośnie wstanie na nogi, znajdzie gdzieś miecz, i zacznie przecinać się przez kamienie, wiedząc, że to nie zadziała?
- Nie mogę zrobić nic! Dlaczego po prostu ze mnie nie zrezygnujesz? Nie widzisz, co zrobiłam? Rozejrzyj się! To wszystko moja wina!
Była tak blisko łez. Słowa wyryły jej się w głowie: moja wina...
A przed nią była dziewczyna, która nie zasłużyła na to wszystko, ale zamierzała walczyć, zamierzała ją uratować, nawet kiedy to wydawało się beznadziejne, nawet kiedy to Cassandra ją na to skazała.
- Zrobiłam... tyle okropnych rzeczy!
Nie zauważyła nawet, kiedy wpadła w objęcia Roszpunki. Może to było dziecinne i nieodpowiednie – Roszpunka przecież na pewno jej nienawidziła – ale nie potrafiła się powstrzymać. Potrzebowała tego.
- Przez cały czas próbowałam udowodnić, że jestem kimś więcej, niż wszyscy uważają, ale... mieli rację.
Roszpunka nie odepchnęła jej ani nie siedziała sztywno. Zamiast tego sama przytuliła ją, jakby tylko na to czekała.
- Cassandro, nie... Nie.
Ścisnęła ją mocniej, aż Cassandra uświadomiła sobie, jak bardzo potrzebowała i tęskniła za tą dziewczyną. Kimś, kto w nią wierzył, czekał na nią i wybaczał jej – dosłownie wszystko.
Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w zamian za troskę, jaką została obdarzona... Może poza czymś, co powinna powiedzieć już dawno temu:
- Roszpunko... tak bardzo, bardzo przepraszam...
*
Wieża zadrżała i Cassandra otrząsnęła się, lekko zawstydzona.
- Cassandro... Myślałam o tym, jak się poznałyśmy. Wiesz, że chyba po trzech tygodniach usłyszałam, jak się śmiejesz po raz pierwszy?
Oczywiście to pamiętała. Nawet się wtedy nie uśmiechała, była tak wzburzona pozycją, w jakiej się znalazła. Nawet kiedy faktycznie zaczęła lubić Roszpunkę, jej duma nie pozwoliła jej tego okazać.
- Pewnie nie bardzo było z czego się śmiać. No wiesz, będąc odpowiedzialna za dziecko kwiatów*, które rysowało wszędzie uśmiechnięte buźki...
Dziecko kwiatów. Dziwnie było usłyszeć to z jej ust – zwłaszcza że niewiele się zmieniła.
- Ale ten pierwszy śmiech był tak wyjątkowy... bo wiedziałam, że go nie udawałaś.
- To znaczy?
- Kiedy się miałaś, miałaś w oczach coś takiego... Nie wiem, to było jakbym zobaczyła ciebie, tą prawdziwą! Po raz pierwszy...
Jej uśmiech... Cassandra mogłaby zabić, żeby zobaczyć go jeszcze raz. Nie mogła uwierzyć, że był przeznaczony dla niej, tylko dla niej...
- I właśnie ta Cassandra została moją najlepszą przyjaciółką.
Nie powiedziała „była moją najlepszą przyjaciółką". Czyżby jej wybaczyła, tak szybko?
- Dlaczego mi to mówisz?
Poczuła, jak dłoń Roszpunki zaciska się na jej własnej, a jej serce wypełniło ciepło.
- Bo nawet, kiedy patrzę na ciebie teraz, po tym wszystkim, co sobie zrobiłyśmy... Nadal masz to coś w oczach.
Cassandra odwróciła się, by spojrzeć jej prosto w oczy. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, ale chyba właśnie to było jej potrzebne, żeby wybaczyć samej sobie.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Cassandro. I nigdy nie z ciebie nie zrezygnuję.
Ta scena (T-T)...
a, *dziecko kwiatów przetłumaczyłam tak, choć nie jestem pewna, czy to to samo znaczenie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro