8. Prawda wychodzi na jaw
30.04.1939
Tadeusz od samego rana siedział w fabryce, więc siostry miały dom dla siebie. I całe szczęście, bo Helena nie miała ochoty słuchać od wczesnego poranka narzekań gderliwego staruszka.
— Helu, a co z tym chłopcem? — zapytała Jadwiga ciekawskim tonem.
Choć miała już ponad trzydzieści lat, wciąż z chęcią słuchała o perypetiach młodszej siostry. Być może chciała w ten sposób nadrobić własną młodość, która bezpowrotnie się oddalała od niej z każdym rokiem.
Niedługo Tadeusz miał ją wprowadzić do zarządu firmy, co obiecywał już od dłuższego czasu, gdy tylko się okazało, że potrafi wcale nieźle liczyć i kierować zasobami. Jadwiga była doskonale wykształcona, dlatego też nie mogła się doczekać intelektualnego wyzwania, jakim, być może, miała okazać się praca w księgowości rodzinnej firmy.
— Jakim? — Helena zmarszczyła brwi, nie wiedząc, dokąd zmierza siostra. — Jeżeli mówisz o Krzyśku, to...
— Właśnie o nim, tylko nazwisko mi z głowy wyleciało! Ale ty dobrze wiesz, o kogo chodzi.
— To mój przyjaciel. — Wzruszyła ramionami. — Znamy się milion lat, a kolejny milion przed nami — dodała z lekkim uśmiechem.
Jadwiga podparła dłonią podbródek, a mysiobrązowy kosmyk wysunął się zza ucha, opadając łagodnie na miękko zarysowane ramię. Niedbałym ruchem zaczesała go z powrotem.
— Pamiętam, jak przyjechał do ciebie na rowerze z rana. Wtedy, gdy zmarła mama. To było takie...
— No jakie, Jadwigo? — Uśmiechnęła się.
— Kochane. — Spojrzała na nią poważnie. — Zależy mu na tobie. Jesteś pewna, że między wami jest tylko przyjaźń?
— Oczywiście, że tak. Co to w ogóle jest za pytanie? — fuknęła, wymachując nożem do masła.
— Jest naprawdę miły. Dobrze by było go mieć w rodzinie.
— Obiecuję ci Jadwigo, jeżeli poznam kogoś, komu chciałabym oddać swoje serce, dowiesz się pierwsza. Prawdopodobnie jeszcze przede mną — Przewróciła oczami — bo czytasz ze mnie jak z kart, ty cholero!
Jadwiga zaśmiała się tylko.
— Moje życie miłosne mamy omówione. — Helena spojrzała zagadkowo w jej stronę. — Ale ja o twoim nic nie wiem. Powiedz mi co nieco, Jadwigo.
— A co chcesz wiedzieć? — zapytała ostrożnie. Mina jej zrzedła i widać było, że nie chce rozmawiać na ten temat.
— Dlaczego wciąż jesteś sama? Sąsiadki ostatnio dużo gdaczą... — Przewróciła oczami. — Uwierz, że to nie było nic miłego. — Pokręciła głową. — Zastanawiają się, dlaczego jesteś starą panną...
— Starą panną?! — oburzyła się, a następnie pokiwała lekko głową. — W ich oczach rzeczywiście mogę nią być, ale...
Przez twarz Jadwigi przebiegło chwilowe zawahanie.
— Możesz? Ale tak naprawdę nie jesteś? — Helena ożywiła się. — Czyli jednak masz kogoś, tak?
— To skomplikowane — wymamrotała. — Nie chcę o tym mówić.
— Wiedziałam. — Uśmiechnęła się z wyższością. — Kto to taki?
— Nawet nie wiem, czy można to nazwać związkiem. — Utkwiła wzrok w rozlanym na talerzu jajku. Dając upust swojej frustracji, dźgnęła je widelcem. — Ale on jest... specyficzny.
— Poznam go? — zapytała Hela, unosząc brew do góry.
— Czy poznasz? Może... — odparła słabo. — Może kiedyś... W przyszłości.
15.10.1943 r.
Tego dnia do rezydencji za sprawą głowy rodziny Lisieckich miał przybyć niezwykły gość. Wszyscy od rana krzątali się wokół, jakby nie mogli usiedzieć na miejscu z narastających nerwów, natomiast Helena nawet nie wiedziała, kto też będzie u nich obiadował. Nie miała pomysłu, kogo jej ojciec zaprosił i dlaczego cały poprzedni dzień przesiedział roześmiany od ucha do ucha. Chwilę po tym, gdy się obudziła, rozległo się ciche pukanie i przyszła do niej pokojówka. Poprawiła szybko perukę tak, by Manuela się nie zorientowała, że coś jest nie tak. Ale ona była tak zaaferowana, że zauważyłaby dopiero wtedy, gdyby Helena w ogóle jej nie nałożyła.
— Co twój chlebodawca kombinuje, dziewczyno?
Mała pokojówka spojrzała na nią wielkimi, wyłupionymi oczami. Wyglądała na przerażoną, że musi czegoś odmówić młodej kobiecie.
— Panienko, przychodzi dziś do nas pe-pewien ważny... Jegomość. Pan Li-Lisiecki zapowiedział mi, że nie mogę panience zdradzić, k-kto to taki.
Unikając wzroku Heleny, przygotowała pachnącą kąpiel, a następnie pomogła jej się rozebrać. Bardzo starała się, żeby nie dotknąć przez przypadek nagiego ramienia młodej kobiety, ponieważ doskonale wiedziała, że tego nie lubi. Zanim Helena przeszła do łazienki, zauważyła, że służąca zostawiła jej na łóżku sukienkę i czystą bieliznę. Jednak popędzana, nie zdążyła się dokładnie przyjrzeć ubraniom.
— Czy potrzebuje panienka pomocy w kąpieli?
— Nie. Zajmij się na razie sobą.
W łazience roznosił się słodkawy zapach mydła, a na umywalce leżał biały puchowy ręcznik. Upewniwszy się, że drzwi są dobrze zamknięte, zdjęła z głowy perukę, na której lokach wciąż znajdowały się walki. Dziewczyna zorientowała się, że coś tu nie gra, nie mogła jednak dojść, o co chodzi. W każdym razie coś było inaczej niż zwykle. Postanowiła się streszczać i nie prowokować Manueli, by się zaniepokoiła i weszła do środka. Westchnęła, szybko się umyła i nałożyła perukę na głowę.
W końcu wyszła owinięta szlafrokiem. Miała okazję przyjrzeć się błękitnej sukience przygotowanej przez pokojówkę. Miała gustowne marszczenia przy dekolcie i na ramionach. Nad lewym biodrem zdobiła ją piękna, opadająca falbana.
Helena znała tę sukienkę doskonale. Należała kiedyś do jej matki. Elżbieta Lisiecka była cudowną kobietą, jednak miała również swoją mroczną stronę — obsesję na punkcie wagi. Zresztą, nie ona jedna, bo otaczała się kobietami, które miały identyczne poglądy — pani domu powinna mieć talię osy.
W grę nie wchodziły żadne odstępstwa od tej reguły. Im mniej ciała, tym lepiej i koniec. Prababcia Heleny, Brunhild była natomiast korpulentną kobietą, która pod żadnym pozorem nie dopuszczała nikogo do gotowania. Twierdziła, że tylko ona jest w stanie dobrze nakarmić tę rodzinę. Z tego też powodu Elżbieta i Brunhild często się spierały. Piekło zaczęło się, gdy przyszła na świat mała Helenka, która nie była tak mała, jak chciałaby Pani Lisiecka. Helena urodziła się ogromnym, tłustym dzieckiem. Elżbieta kochała swoją córkę, jednak wstydziła się za jej wygląd. Dziewczynka sama nie czuła się dobrze w swoim ciele. Pewnego razu przyszła do pięcioletniej córki i zaczęła jej tłumaczyć parę rzeczy.
— Helenko, stajesz się coraz większa, a dziewczynka nie powinna aż tyle jeść. A już tym bardziej, nie powinna tak wyglądać. Ale nie martw się, kochanie, bo mamusia była kiedyś dokładnie taka jak ty. Żeby schudnąć, musiałam zażywać tabletki i nie jadłam przez tygodnie. Wtedy było o wiele trudniej. Na szczęście, żyjemy w takich dobrych czasach. Usłyszałam ostatnio od Konstancji o pewnej wspaniałej diecie! Posłuchaj, wszystko, co będziesz musiała robić to jeść połówkę grejpfruta na śniadanie...
I w ten sposób karuzela ruszyła. Elżbieta próbowała odchudzić córkę przez dziesięć długich lat. Służące pomagały dziewczynce robić codziennie lewatywę, a ponadto miały polecono im podawać Helenie małe porcje, bez soli i cukru. Najczęściej jadła rozgotowaną kapustę, a na śniadanie — wspomnianą połówkę grejpfruta. Helena im była starsza, tym gorzej się czuła ze swoim wyglądem. Wciąż spoczywała na niej presja Elżbiety. Nie potrafiła schudnąć, zadowolić matki. Była mądra, ale nie tego od niej oczekiwano. Ona chciała być przede wszystkim piękna jak jej ukochana mama. W sekrecie zazdrościła swojej siostrze nieskazitelnej sylwetki. W porównaniu do niej, Jadwiga, mimo że nie za ładna, zawsze mogła się poszczycić filigranową figurą. Helena natomiast, tłusta i bardzo niska, stanowiła kontrast dla doskonałej siostry. Brzydziło ją własne spojrzenie w lustrze. Po wykonanej lewatywie i kąpieli płakała nocami. Zdarzało jej się wymiotować. Pewnego razu nie wytrzymała. Podeszła do matki i zapytała, jakie ona brała tabletki, by być chudą. Miała wtedy trzynaście lat.
— Znajomy magister farmacji dał mi jedną. Nie wiem, co to było i czy ten człowiek jeszcze żyje. Ale jak chcesz, pójdę do najbliższej apteki i zapytam.
Ojciec, który akurat był w domu i zaczytywał się w porannej gazecie, przysłuchiwał się tej rozmowie. Zatrzymał potem Helenę i powiedział jej pewne słowa, które zapamięta już na zawsze:
— Heleno, wierzę, że jesteś mądrą dziewczynką i potrafisz sama zdecydować, czy gra jest warta świeczki. Twoja matka wcale nie ma racji.
— Przecież ona jest piękna.
— Właśnie. A mogła być też mądra. Wybrała jedno z dwóch.
Helena już dawno dokonała wyboru. Zdecydowała podążać ścieżką matki. Mimo że chciała być mądra, piękno ceniła jednak bardziej. Elżbieta wróciła z czarodziejskimi tabletkami. Zadowolona połykała je codziennie bez wahania. Nie pamiętała za dużo z tego okresu. Raz za razem traciła przytomność i budziła się w środku nocy z wymiotami. Nie wiedziała, co to za tabletki i nie zaprzątała tym swojej głowy, póki działały. Efekty były niemal natychmiastowe. Schudła i zaczęła też rosnąć. W wieku czternastu lat dostała okresu. Urosły jej piersi i biodra. W końcu wyglądała tak, jak kobieta powinna wyglądać. Była szczupła i normalnego wzrostu. A dwa lata później cudowna matka została odnaleziona martwa w swoim łóżku. Helena złożyła ją w grobie, długo nie mogąc się pogodzić z jej śmiercią.
Już dawno nadszedł dzień, w którym bez problemu mogła nosić ubrania swojej chudej zmarłej matki. Wiedziała, że nieboszczka właśnie tego by sobie życzyła. Dzisiaj jednak mogła patrzeć na tę sukienkę bez łez. Teraz towarzyszyła jej tylko przyjemna nostalgia.
Ściągnęła z siebie satynową podomkę i nałożyła białą bieliznę. Następnie pokojówka pomogła jej ubrać sukienkę. Wyglądała pięknie.
— Czy mogę wiedzieć, dlaczego szykujesz mnie dzisiaj jak rybę na stół wigilijny? — mruknęła.
— Nie mo-może panienka. Dzisiejszy gość jest tajemnicą. Proszę się nie upierać... Bo... Bo i tak nic nie powiem! — Służąca poczerwieniała. Helena pomyślała, że jeszcze chwila i się na dobre zapowietrzy.
Westchnęła głęboko, w międzyczasie nakładając pończochy i czarne lakierowane trzewiki. Po chwili zastanowienia spięła sukienkę na wysokości dekoltu broszką w kształcie ważki. Błyszczały na niej piękne malachitowe koraliki.
— Panienka... Panienka pozwoli, że ją uczeszę.
Rzuciła spojrzenie na toaletkę. Okazało się, że służąca zostawiła jej również satynowe rękawiczki oraz złote kolczyki.
— Nie, dziewczyno. Sama to zrobię. A ty sprawdź, jak się mają sprawy na parterze. I proszę przypomnieć tej nowej kucharce, że ja jem danie bez mięsa. A przy okazji, jak tak latasz, przynieś mi szklankę wody. — Machnęła lekceważąco dłonią.
Przysiadła na krzesełku i zaczęła stylizować palcami loki. Wpięła nad uchem spinkę i po upewnieniu się, że żaden ciemny włosek nie wystaje znikąd, wykonała swój zwyczajny makijaż. Sprawdziła na zegarku, ile zostało czasu do obiadu. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zanim Helena zdążyła cokolwiek powiedzieć, do pokoju wpadła Manuela.
— Dziewczyno, gdzie się podziały twoje maniery? Przecież nie zaprosiłam cię do środka.
Pokojówka skuliła ramiona pod wzrokiem Heleny, zignorowała jednak jej słowa.
— Pa-pa-panienko, przyszedł już czas na o-obiad.
— Co z tobą? — Przewróciła oczami. — Kultury cię nie nauczyli, dziewczyno?
— Prze-prze-przepraszam, jeżeli uraziłam panienkę. Ale mu-muszę ją przyprowadzić. Nasz gość czeka już w jadalni.
— Ten gość chyba nie wie, o której godzinie jada się obiady w tym domu — westchnęła. — Ale dobrze. Prowadź.
Manuela prowadziła Helenę na dół, na hol. Potem przeszły do eleganckiej jadalni, gdzie zauważyła tego gościa, o którym tyle mówiono. Był to niski, około czterdziestoletni mężczyzna ubrany w dwurzędową marynarkę. Zobaczywszy Helenę, w jego oku pojawił się błysk.
— Córko, chciałbym, żebyś kogoś poznała — zaczął pełen dumy. — To jest Edward Jastrzębiec. Edwardzie, poznaj, proszę Helenę, moją córkę.
Mężczyzna natychmiast doskoczył do dziewczyny. Ujął jej dłoń i ucałował ją delikatnie.
— Niezmiernie miło mi panią poznać. Bardzo się cieszę, że to mi przypadnie ten zaszczyt.
— Mi również. Czy zaszczytem jest samo poznanie mnie? — Zaśmiała się. — Bo jeśli tak, muszę pana rozczarować. Nie jest pan pierwszy.
— Naturalnie, że nie. Mówię przecież o naszym narzeczeństwie, panienko Heleno. Byłbym rad, gdyby panienka mówiła mi po imieniu.
— Narzeczeństwie? — Zmierzyła go wzrokiem i odsunęła się gwałtownie. — Przepraszam, panie Jastrzębiec, ale ja nie zamierzam w najbliższym czasie wychodzić za mąż. To musi być jakieś nieporozumienie.
— Ale pani ojciec...
— Mój ojciec nie ma prawa, by decydować o moim życiu w tak znaczący sposób. — Spojrzała karcąco na Tadeusza.
— Heleno — syknął. — Porozmawiamy o tym później. Jesteś mądrą dziewczyną. Zachowuj się.
— A czy pan Jastrzębiec wie, że wyjeżdżam na studia do Getyngi i będę przez bliżej nieokreślony czas niedostępna? — warknęła.
— Słucham? Panie Lisiecki, chyba nie tak się umawialiśmy. Powiedział mi pan przecież, że pańska córka o wszystkim wie i zaakceptowała ten fakt. Poza tym mieliśmy się pobrać jak najszybciej. A gdzie tu jeszcze uniwersytet? Zresztą, kobieta nie potrzebuje czegoś takiego! Byle gotować potrafiła dobrze. — Machnął ręką. — Panie Lisiecki. Niech pan się wytłumaczy. — Mężczyzna nalegał na wyjaśnienie sprawy. Czuł się zwyczajnie oszukany. Zapewniono go, że młoda kobieta z radością przyjęła wiadomość o zaręczynach, a tu się okazuje, że najwyraźniej nie miała pojęcia o sprawie. Tego dnia on tu przyszedł tylko dopełnić formalności.
— Panie Jastrzębiec, przysięgam, że dotrzymam umowy. — Złożył ręce w błagalnym geście. — Proszę mi tylko dać chwilę sam na sam z córką. Powinien pan jeszcze wiedzieć, że ten uniwersytet to był mój pomysł. Do córki należał wyłącznie wybór kierunku.
— Panie Lisiecki... To już są dwie obietnice. Czy jest pan w stanie dotrzymać chociaż jednej? — sapnął, klepiąc Tadeusza po ramieniu.
Pan Lisiecki uśmiechnął się tylko do Edwarda. Mocno złapał swoją córkę za ramię i wyprowadził ją gwałtownie z pomieszczenia.
— Co ty sobie wyobrażasz? — syknął.
— Co ja sobie wyobrażam? — Wyrwała się z jego uścisku. — Ojcze, to ty mnie próbujesz przehandlować jak jakąś kozę!
— Uważaj sobie! Pamiętaj, że mieszkasz pod moim dachem.
Do holu weszła Jadwiga ubrana w fioletowy kostium.
— Jadwigo, powiedz ojcu!
— Heleno, uważam, że nie powinnaś traktować w ten sposób Edwarda. — Dotknęła dłonią czoła. — Ta sytuacja w żaden sposób nie wynika z jego winy. Rodzina pokłada w tobie duże nadzieje, a ty robisz nam takie numery...
— Czy mam rozumieć, że opowiadasz się przeciwko mnie? Po jego stronie? Po tym, co ci robił?! — Spojrzała na siostrę z niedowierzaniem.
— Helu, proszę cię. Uspokój się. — Jadwiga rzuciła przelotne spojrzenie na Tadeusza. — Poza tym, nawet nie wiem, co masz na myśli.
Jeszcze go broni! Wyprał jej mózg! — pomyślała.
Do towarzystwa przyłączyła się Manuela, wlatując na korytarz jak osa.
— Pa-panienko, pan Jastrzębiec zaczyna się niecierpliwić.
— Jadwigo, Manuelo — zagrzmiał Lisiecki. — Zostawcie nas samych. Wróćcie do pana Edwarda. Manuelo, przynieś Jadwidze skrzypce, jeżeli będzie taka potrzeba, umili mojemu przyjacielowi czas. — Gdy obie kobiety wróciły do jadalni, zwrócił swoje bystre oczy w stronę Heleny. — Tolerowałem twoje wygłupy wystarczająco długo. Wracanie późno, ten szwabski płaszcz, który przytargałaś, dziwny Niemiec przekazujący Manueli list dla ciebie... — Widząc jej nieruchomą twarz i szeroko rozwarte oczy, zaśmiał się. — Myślałaś, że nie wiem? Ta mała, żydowska dziewczyna wróciła do pokoju przerażona i wszystko mi wyśpiewała. Wiem również, że wcale nie spotykałaś się z Izabelą ani z tym swoim śmiesznym kochasiem. Detektyw powiedział mi, że chodziłaś na schadzki z tym Niemcem. Major jakiś tam... Coś na „O"... — Machnął lekceważąco dłonią.
Helena chciała przerwać jego monolog, jednak uciszył ją gestem.
— Nie wiem, kim on jest i w tym momencie to już nie jest istotne, ponieważ jesteś narzeczoną Edwarda. A teraz posłuchaj mnie. Ukończysz uniwersytet. Jesteś kobietą, ale to nie znaczy, że masz być gorzej wykształcona. Gdy tylko przyjedziesz na przerwę międzysemestralną, możesz być pewna, że wrócisz do kampusu jako żona tego człowieka. Wtedy przejdziesz pod jego opiekę i twoje wybryki nie będą ci więcej uchodziły płazem. Zamieszkacie w jego rezydencji w centrum, a po mojej śmierci wrócicie tutaj. Edward posiada piękny dom. Zobaczysz, że w mig zapomnisz o swoim chłopcu i letniej posiadłości tego całego majora.
— Chcesz się mnie pozbyć z domu, żeby bezkarnie móc odbierać co noc honor mojej siostrze, tak? — Spojrzała mu hardo w oczy.
— O czym ty bredzisz, dziecko? Te twoje głupoty przestają być zabawne.
— Grozisz jej? — zapytała słabo. — Szantażujesz?
Mężczyzna dotknął swojego czoła. Wydawał się zmęczony tą rozmową.
— Nie wiem, skąd wytrzasnęłaś tę teorię. Nikt jej niczym nie grozi i do niczego nie zmusza. Być może... Musiałaś coś usłyszeć... Boże, nie wierzę, że muszę ci tłumaczyć takie rzeczy... — Pierwszy raz widziała, by Tadeusz się czymś krępował. Dotychczas święcie wierzyła, że ten człowiek nie ma żadnego poczucia wstydu.
— Ojcze, proszę. Bądź ze mną szczery w tej kwestii. Ty i Jadwiga, jesteście...?
— Tak. — Skinął głową. — Długo to ukrywaliśmy. Kiedyś musiałaś się dowiedzieć.
Helena oparła się o ścianę. Jej dłonie mimowolnie wplotły się we włosy.
— Chcesz mi powiedzieć, że... — zapytała drżącym głosem.
Zrobiła wszystko, co mogła, by pomóc siostrze. Myślała, że ona tego potrzebuje. Zawarła pakt z diabłem, by uwolnić ją z nieistniejących okowów, podczas gdy Jadwiga w istocie miała się całkiem nieźle.
— Mieliśmy cię niedługo poinformować. — rzekł słabo. — Proszę cię, zacznijmy już ten obiad. Edward to naprawdę miły...
— Nie. — Spojrzała na niego.
— Heleno, ja cię proszę...
— Słyszałeś. Nie zamierzam wracać do tego człowieka. — Ożywiła się. — Nie teraz. Skończę studia i wrócę tak, jak przed chwilą powiedziałeś. Wtedy mogę się z nim zaręczyć, poślubić, urodzić mu dzieci. Co tylko zechcesz. — W rzeczywistości nie zamierzała dotrzymywać tej obietnicy. Teraz wyjedzie na studia, a gdy wróci, znajdzie inną wymówkę. A może pozostanie już na stałe w Getyndze.
— Trwa wojna — parsknął. — Może być tak, że wygra niewłaściwa strona... Nie krzyw się tak, córko. Gdyby tak się stało, wszyscy będziemy straceni. Cały majątek jest zapisany na Edwarda, ale nie chcę, żeby mieszkał tu sam. Gdyby stało się coś niepożądanego... Będę miał przynajmniej pewność, że posiadłość została w rodzinie. Nie mogą nam tego odebrać. Ty dasz radę się wybronić. Powiesz, że o niczym nie miałaś pojęcia. Ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Proszę, wyjaśnię ci to szerzej przy najbliższej możliwej okazji.
— Naprawdę tak bardzo ufasz temu człowiekowi, że chcesz mu powierzyć cały dorobek swoich przodków? Bardziej niż swoim... swojej córce?
— Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Wróćmy już do jadalni...
— Nie. Nie zamierzam. Rozumiem twoje motywy, ale ty zrozum też mnie. Nie znam tego człowieka i nie chcę na razie za niego wychodzić.
— Wymyślasz, Heleno. Chodź, wracamy.
— Lekceważysz mnie! Jak zawsze zresztą. Wychodzę.
— Niby gdzie?
— Jadę wcześniej do Getyngi. Zofio!!!
Stara, dostojna kobieta o mądrym spojrzeniu była drugą pokojówką w ich posiadłości. Pracowała u nich o wiele dłużej niż Manuela i pamiętała jeszcze niemowlęce czasy Heleny. Z całej służby to ona była najbardziej lojalna wobec młodej kobiety.
— Tak, panienko?
— Pani Zofio, niech mi pani przygotuje walizkę. Wyruszam jeszcze dzisiaj do Getyngi.
— Oczywiście, panienko. — Schyliła lekko głowę. — Wszystko będzie gotowe za pół godziny.
Pokojówka oddaliła się.
— Jesteś idiotką — Ujął między palce nasadę nosa. Nie mógł się nadziwić głupiemu oporowi, jaki stawiała jego własna córka. — Kompletną, zapyziałą idiotką, zupełnie jak twoja...
— Nawet się nie waż źle mówić o mojej matce. — Posłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. — Była dobra. Lepsza, niż ty kiedykolwiek będziesz.
— Jesteś pewna, że musisz już teraz jechać?
— To postanowione — odparła chłodno. — Idę poinformować uniwersytet, że przyjadę wcześniej.
Zignorowawszy ojca, przeszła do saloniku. Usiadła na sofie, wzięła słuchawkę z widełek i udała, że wybiera numer na telefonie. Nie mogła oczywiście naprawdę tam zadzwonić. Wiedziała, że Tadeusz ją obserwuje. Podniosła słuchawkę do ucha i zaczęła wyjaśniać sytuację w eter. Robiąc to, czuła się naprawdę głupio i w duszy chciało jej się śmiać, gdy widziała minę mężczyzny.
— Co ja powiem Edwardowi? — zapytał, gdy skończyła.
— Powiesz mu, że umowa jest aktualna, ale na moich warunkach.
— Heleno, jesteś nieznośną dziewczyną, a ja jestem wobec tego kompletnie bezradny.
— Nie zapisałeś mi domu, ale za to odziedziczyłam twój charakter. A teraz przepraszam, idę do mojego pokoju.
Tadeusz zdawał się być tak uległy swojej córce z tego względu, że mieli gościa. Nigdy w życiu chyba nie widziała go tak spokojnego i opanowanego. Stał tak przez chwilę zamyślony, po chwili odezwał się cicho do swojej córki:
— Pójdziesz teraz do Edwarda i go przeprosisz. Powiesz, że przed rozpoczęciem roku akademickiego, jedziesz odwiedzić chorą ciotkę w Getyndze. Zapewnisz jeszcze, że to nie ma nic wspólnego z nim samym.
— Ale ma. — Przewróciła oczami.
— To nic. On wcale nie musi o tym wiedzieć. I powinien wierzyć, że już wkrótce zostaniesz jego żoną.
Popchnięta przez ojca, poszła w głąb jadalni. Przybrała na twarz zbolały uśmiech.
— Panie Edwardzie.
— Wystarczy Edwardzie, moja droga. — poprawił ją.
— Edwardzie, przepraszam cię za tę nieprzyjemną sytuację. Moja ukochana matka chrzestna poważnie zachorowała i dlatego jestem ostatnio podenerwowana. Naturalnie, umowa jest aktualna.
— To zrozumiałe!
— Wobec jej choroby postanowiliśmy razem z ojcem, że koniecznie muszę ją odwiedzić. To mogą być jej ostatnie chwile. Sam rozumiesz... Wyruszam już dziś do Getyngi. Wiem, że mieliśmy się bliżej poznać i zjeść obiad całą rodziną... Mój pociąg odjeżdża lada moment... To była dosyć spontaniczna decyzja, podjęta pod wpływem chwili. — Zerknęła na Tadeusza. — Właściwie, mój dobrotliwy ojciec, widząc, w jakim stanie aktualnie się znajduję, sam to zaproponował.
— Przepraszam, ale coś mi tu nie pasuje. Inaczej umawiałem się z Tadeuszem. Oboje chyba próbujecie mnie okłamać i wymigać się ze swojej części umowy. — Stanął na szerokich nogach i założył ręce na piersi.
— Edwardzie, przecież tylko ty czerpiesz z niej korzyści! — rzekł Tadeusz. — Ja z tego tak naprawdę nie mam nic dla siebie.
Edward Jastrzębiec pokręcił chwilę głową w zamyśleniu.
— To prawda. Ty sam zyskujesz niewiele.
Tak by się tylko wydawało. Jednocześnie mężczyzna nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił — dom miał przecież pozostać w jego rodzinie. Z tego, co wiedział, Edward nie miał już żadnych krewnych.
— To może druga córka? — zapytał przezornie.
— Nie — zagrzmiał. — Ona jest bezpłodna i nie potrafi gotować. Jest dla ciebie bezużyteczna. — Jadwiga zgromiła Tadeusza wzrokiem i oblała się rumieńcem, nie skomentowała jednak jego wypowiedzi.
— Jeszcze raz najmocniej cię przepraszam, Edwardzie. Obiecuję jednocześnie, że podczas następnego spotkania ta cała sytuacja zostanie ci wynagrodzona. — Posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech. Edward widocznie rozluźnił się nieco.
Do jadalni weszła Zofia.
— Panienko, twoje bagaże czekają na ciebie pod schodami. Jednocześnie pozwoliłam sobie przywołać powóz dla panienki.
— Dziękuję, pani Zofio.
Edward wstał i złożył delikatny pocałunek na dłoni dziewczyny. Następnie pocałował ją w oba policzki. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz obrzydzenia. Pan Jastrzębiec był bez wątpienia miły i na pewno wykształcony. Helenie nie przeszkadzał jego wiek, ale samym swoim jestestwem sprawiał dziwne wrażenie.
— Heleno, proszę się tak nie trząść pod moimi dłońmi. — Zaśmiał się i przygładził ręką imponującego wąsa.
***
Gdy powóz podjechał, woźnica zszedł z bryczki i załadował dwie walizki, a następnie pomógł wsiąść młodej kobiecie, ta jednak nie przyjęła jego ręki i samodzielnie przytrzymując sobie drzwiczki, usadowiła się wygodnie.
— Dokąd panienka sobie życzy?
— Na dworzec główny. A potem na drugi kraniec miasta, ale w ten sposób, by ominąć centrum. — Odgarnęła z czoła kosmyk włosów.
— Się robi. — Woźnica zagwizdał wesoło na koniki. — Piękny dziś dzionek, co?
— To prawda — odpowiedziała lakonicznie.
— A można wiedzieć, czemu panienka koło zatacza?
— Nie można.
— A szkoda... Pewnie z dobrego domu, co? Ja jestem tylko prostym chłopkiem ze wsi... Nie mogę się odnaleźć w wielkim mieście. Ale robota sama się nie zrobi, co? — Zaśmiał się, jednak Helena nie odpowiedziała mu w żaden sposób. Oglądała w ciszy mijany krajobraz. — Podziwiam obojętność na świat. Dobrze czasem na chłodno podejść do tego bagna. Pewno panienka z chałupy wyniosła. Czy przeszkadza jej moje gadulstwo? Bo mnie z kolei uczyli, że jak masz co do powiedzenia, to nie żałuj sobie słów...
— Mowa jest srebrem, ale milczenie złotem. Czy wie pan, który kruszec jest cenniejszy? — syknęła.
— Dziecko wie! — krzyknął, ale gdy zrozumiał jej słowa, zaraz sposępniał. — No dobrze, panienko. Zatem dokończymy podróż w ciszy.
Helena nie podziękowawszy, wróciła do swoich ponurych myśli. Jej głowę zaprzątało aktualnie wiele spraw. Była zagubiona. Nie wiedziała, co ma myśleć o tej całej dziwnej sytuacji. Nawet nie zdążyła zauważyć, gdy dojechali na dworzec.
— Daleko od centrum. Wedle życzenia, pani rozpieszczona — mruknął, a Helena natychmiast zwróciła oczy w jego kierunku.
— Coś powiedział?
— Przecie mówiła, że mam nie gadać, to cicho se siedzę.
— Powiedziałeś to głośniej niż myślałeś. Ale masz rację, bo posiadam coś, czego ty nie masz.
— Ha! A co to takiego? — Wyciągnął z ust wykałaczkę i rzucił na trawę.
— Pieniądze. Szacunek ludzi. — Przyjrzała się swoim paznokciom. — Posiadłość poza miastem. Drogie ubrania. Świeże posiłki. Czy chcesz coś jeszcze powiedzieć?
Woźnica zamilkł. Po jakimś czasie odchrząknął.
— Gdzie dokładnie wysadzić?
— O tam, przy tej leśnej dróżce. — Wyciągnęła pieniądze z torebki z krokodylej skóry i podała je chłopakowi. Wyskoczyła w mig z powozu.
— Wie panienka, co ja mam, a czego ona nie?
— Oświeć mnie.
— Pewność, że ludzie nie zadają się ze mną ze względu na to co mam, a kim jestem. Że nie męczy ich moje towarzystwo. Mam prawdziwych przyjaciół. W porównaniu do was, ja nie żyję w obłudzie.
— Mnie męczy. Oszczędź tych szlachetnych dyrdymałów. Wszyscy jesteście tacy nieskalani. Święci obrońcy uciśnionych, bo nie daj Bóg, uwierzę w tę bezinteresowność — mruknęła, kręcąc głową. — Może jeszcze jesteś sanitariuszem? Wracaj na stancję, chłopcze. Tylko nie zapomnij po drodze zorganizować zbiórki na sieroty — zakpiła.
Wyłożyła swoje szpargały z powozu i nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę letniej posiadłości von Oberhaus.
***
Gdy znajdowała się tuż przed progiem rezydencji, zaczął padać deszcz. Twarda, ubita dróżka szybko stała się miękka. Helena Lisiecka stawiała stopy tak, by nie pobrudzić czarnych zamszowych bucików. Błoto strzeliło jej na sukienkę i rąbek płaszcza. Cholera. Później będzie się tym przejmowała. Stopnie były śliskie, a ona stała chwilę przed drzwiami. Nie wiedzieć czemu, poczuła zwątpienie, czy przyjście tutaj było, aby na pewno, dobrym pomysłem. Nie widzieli się od paru dni, odkąd powiedziała mu o swojej sromotnej porażce w lesie. Pamiętała, jak Krzysztof odprowadzał ją do domu, ale też bardzo dziwne słowa padające z jego ust: coś o tym, że zapomni ich spotkania. Nie wiedziała, dlaczego te słowa padły z jego ust.
Zanim wątpliwości ogarnęły ją do reszty, zebrała się w sobie i nacisnęła klamkę. Jak się spodziewała, drzwi były otwarte. Nie miała pojęcia, dlaczego wciąż brnęła w ten idiotyzm, skoro już była pewna, że jej siostrze nic nie zagrażało. Przypomniała sobie tamten moment i ogarnęło ją ogromne zażenowanie. Helena nie miała pewności, kiedy ich relacja się zniszczyła. Gdy zaczęła pracę z Tadeuszem Lisieckim czy może znacznie wcześniej?
— Sebastian? Jesteś tu? Nie mam najlepszych wieści...
Odpowiedziała jej cisza. Być może jej nie usłyszał. Westchnęła głośno. Zostawiła walizki przy drzwiach wejściowych, odwiesiła płaszcz i ruszyła na górę. Słyszała jakiś kobiecy głos. Słowa były stłumione przez grube dębowe drzwi. Uchyliwszy je, nie była pewna, czego właśnie jest świadkiem.
Czarne zasłony nie przepuszczały żadnego promyka. W pomieszczeniu było siwo od śmierdzącego dymu. Ledwo dojrzała Sebastiana siedzącego w gustownym fotelu wciśniętym w róg pokoju. Z dziwną nieśmiałością zwróciła uwagę na jego szeroką pierś i niezapiętą, niedbale narzuconą na ramiona koszulę. Na skraju łóżka siedziała czarnowłosa kobieta. Mogła być koło trzydziestki, choć równie dobrze mogła mieć czterdzieści. Oboje palili cygara. Kobieta mówiła coś cicho po rosyjsku, a major nieznacznie się tylko uśmiechał, widocznie bardziej zajęty czytaną przez siebie gazetą niż tym, co paplała. Miała strasznie słodki głos, aż nieprzyjemnym było słuchanie jej.
— Przeszkodziłam w czymś?
— A co to za słodki cukiereczek? — Rosjanka obróciła się w jej stronę i natychmiast wstała na nogi. Stukając czerwonymi szpilkami, doskoczyła do Heleny. Dotknęła jej policzka dłonią, a ta się wzdrygnęła. Kobieta opacznie to odebrała. Roześmiała się. — Śliczna. Ale nie za młoda? Wiesz, że ja jestem otwarta. Chodzi o to, żebyś ty nie miał później problemów.
W dymie nie widziała jej zbyt dokładnie. Dopiero gdy się zbliżyła, mogła się przyjrzeć jej ubraniu. Miała na sobie sznurowany gorset, wypychający piersi do przodu. Z jednego ramienia spadała aksamitna podomka sięgająca do połowy uda i ledwo zakrywająca to, co powinna. Rosjanka, widząc jej wzrok, odgarnęła długie czarne włosy do tyłu, jeszcze bardziej eksponując swój biust.
— Podoba mi się ona. Jest taka niewinna. — Spojrzała na niego sugestywnie.
— Jezu, Katja. — Zaśmiał się gardłowo, odkładając gazetę. — Słońce, ty jesteś niewyżyta. Jeszcze ci mało? Oczywiście, że jej nie zaprosimy. To moja nowa gosposia, Anastazja. Opowiadałem ci o niej. A tobie mówiłem, że masz dzisiaj dzień wolny i możesz iść do domu. — Zwrócił się do Heleny po polsku.
Jego ton był rozluźniony, mimo że zaciskał nerwowo palce w pięść. Spodnie, nietrzymane paskiem, zatrzymały się nisko na biodrach. Wiedziała, że nie powinna patrzeć. Była na siebie zła, ale oni oboje byli tacy eteryczni, powabni. A więc patrzyła i upajała się widokiem pięknych, zdrowych ciał.
— Dziewczyno, zapomniałaś języka w buzi? Po co przyszłaś?
Katja spojrzała na Helenę dziwnym wzrokiem.
— Pomogę ci go odnaleźć, dobrze? — Doskoczyła do dziewczyny i ujęła ją za kark. Jej ręce zaczęły błądzić po szyi młodej kobiety. Niebezpiecznie się zbliżyła i niemal skradła Helenie gorący pocałunek. Nagle jakby obudziła się z letargu i szybko odsunęła się od Katji, na co ta tylko zachichotała.
— Słońce, jesteś niereformowalna. Zobacz tylko na nią. Jest przerażona!
— Jaka ona słodka. Czy ty ją widzisz? — wymruczała.
— Odsuń się od niej. Najwyższa pora, żebyś już poszła.
Wbrew jego słowom, podeszła do Heleny. Położyła dłoń na talii i spojrzała wyzywająco w oczy.
— Która z nas jest lepsza? Ja? Czy ona?
— Katja, idź sobie.
Rosjanka wydawała się nie być zadowolona z jego odpowiedzi, toteż nie przestała gładzić Heleny. Dziewczyna zadrżała pod jej dotykiem.
— Jaka ona jest?
— Dokładnie wykonuje swoje obowiązki, jest sumienna i punktualna. Dobrze gotuje, a dywany...
Palce czarnowłosej nagle znalazły się na pośladku dziewczyny. Uszczypnęła ją i odsunęła się ze śmiechem.
— Dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli — Posłała Helenie dziwne spojrzenie, a ta dostrzegła, że poniżej gorsetu kobieta jest zupełnie naga. Zawstydzona walczyła z sobą, by nie patrzeć w dół, na czarną kępkę skręconych włosków. — Naprawdę cię nie kręci?
Zaśmiał się.
— Katja, zobacz, jak ją zawstydzasz! Przestań.
— Niech się do mnie kiedyś odezwie. — Pogładziła przypiętą do sukienki broszkę. — Twój major wie, gdzie mnie szukać.
— Dopisz to na mój rachunek.
— Mhm, ale policzę to niestandardowo. Za trójkąty biorę dwa razy więcej. — Zaśmiała się gardłowo.
— Nie przesadzasz czasem?
— Mamy wolny rynek. — Wzruszyła ramionami.
— Rób, co chcesz, ale idź już, Katja. Naprawdę. — Przewrócił oczami.
Widząc wzrok Heleny, mrugnęła do niej.
— Nie zapomnij się ubrać, słońce! — krzyknął za nią. — I zamknij drzwi!
Katja zaśmiała się.
— A więc jednak z nią śpisz! Nie rozumiem, dlaczego nie możemy zabawić się w trójkę. Podoba mi się, tobie zresztą też. Jej nie musi, ale nie chcę wierzyć w to, że nie zrobi na niej wrażenia. — Włożyła rękę pod jego odpiętą koszulę i przejechała nią aż do pasa. Sebastian pozostał obojętny na pieszczotę.
Helena stała dalej w tym samym miejscu, kompletnie zszokowana. Gdy Katja wyszła, Sebastian zaczął przeszukiwać pokój. Zajrzał pod łóżko, do szuflad i przetrzepał pościel. Usłyszawszy odległe trzaśnięcie drzwiami, rozluźnił się i podszedł do Heleny.
— Siadaj.
Zamrugała szybko i spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
— Słucham?
— Masz usiąść na łóżku.
Jej oczy otworzyły się szeroko ze strachu, a może bardziej z szoku.
— Nie chcę nic z tobą robić. — Odsunęła się. Na jej twarzy malowało się oburzenie.
— Ja z tobą też nie, głupia. Masz po prostu usiąść, wszystko ci wytłumaczę.
— Jakby nie wiem nawet...
— Spokojnie. Wszystkiego się dowiesz. A potem ty odpowiesz na parę pytań ode mnie. Umowa stoi?
— Stoi, ale przynieś mi coś do picia. Mam na myśli, coś mocnego.
Przeczesał palcami potargane włosy.
— Widzę, że uczysz się od najlepszych.
Zszedł na dół. Po drodze sprawdził pozostałe pomieszczenia. Ostatnio zostawiła jedną rzecz — nie skończyło się to dla niego dobrze. Jak mawiają, ściany mają uszy, a prostytutki — podsłuchy. Zabrał z barku dwie butelki najlepszego alkoholu, szklanki i wrócił na górę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro