6. Każdy popełnia błędy
25.09.1943 r.
Musieli się spotkać, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób miałby się z nią skontaktować. Nie przewidział, że ona sama nie będzie zaglądała pod umówiony głaz, gdyż nie było o tym mowy.
Próbował się przekonać, że wina leży po jej stronie, ponieważ powinna o to dopytać, podświadomie jednak wiedział, że to nieprawda. Mógł o tym od razu wspomnieć, by nie było między nimi żadnych nieporozumień. Postanowił więc dokonać efektownego wejścia, jednocześnie niesamowicie głupiego.
Pożyczył od znajomego gestapowca czarny, skórzany płaszcz i postawił jego kołnierz do góry. Przed wejściem na teren posiadłości Lisieckich, nałożył na głowę kapelusz z szerokim rondem. Nie zapomniał również o okularach przeciwsłonecznych. Z jakiegoś powodu stwierdził, że to będzie świetny żart. To mogło pogrążyć całą przykrywkę, którą tak skrzętnie zaplanował, ale wcale o tym nie myślał: bo to przecież miało być zabawne.
Zapukał do drzwi rezydencji. Otworzyła mu niska, zgarbiona pokojówka, która wytrzeszczyła oczy na jego widok.
— W czym mogę pomóc? — zapytała drżącym głosem.
Powoli wyciągnął zza pazuchy kopertę i włożył ją przerażonej dziewczynie za fartuszek.
— Przesyłka dla Heleny Lisieckiej. Przekazać do rąk własnych. Ta wizyta ma pozostać między nami, rozumiemy się? — warknął po polsku. Słychać było jego silny niemiecki akcent. Miał nadzieję, że wywołała to w pokojówce jeszcze więcej negatywnych emocji.
— T-tak... Proszę się nie martwić. Przekażę bezpośrednio panience.
— Ja mam nadzieję... — parsknął.
— Manuelo, kto to? — zapytał z wnętrza męski głos. Jak się domyślił Sebastian, musiał być to pan domu.
— Jakiś żebrak, panie. Przypałętał się tu — odpowiedziała, utrzymując kontakt wzrokowy z przybyszem.
— Zatem go odgoń. Nie chcę, żeby ktoś obcy znów włóczył się w okolicy mojego domu — rzekł znudzonym tonem, jakby przyzwyczajony do takich sytuacji.
— Tak jest, proszę pana.
— Cieszę się, że się zrozumieliśmy. — Nieznajomy uśmiechnął się do służki.
Mężczyzna już miał odwrócić się i odejść w swoją stronę, jednak został zatrzymany przez pokojówkę. Dziewczyna chciała pokazać nieznajomemu, że wcale się go nie boi. Tym razem jej spojrzenie było ostre jak stal, wciąż jednak pozostawała zgarbiona. Próbowała ukryć drżenie rąk, wkładając je do kieszeni fartuszka.
— K-kim pan jest?
— Nie musi pani tego wiedzieć. Radzę, by nie otwierała pani drzwi nieznajomym, zwłaszcza w tych smutnych czasach, w jakich żyjemy. — Uśmiechnął się półgębkiem, odwrócił się i odszedł, tym razem, niezatrzymany już przez nikogo.
Nie miał pojęcia, że całą sytuację obserwował z drzewa były chłopak Heleny, który miał zostać celem jej przykrywki. Tymczasem Krzysztof nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co zobaczył. Chciał wierzyć, że to nic takiego. Wyglądało podejrzanie, ale jego najgorsze koszmary nie musiały się od razu sprawdzać. Nie musiał przecież nikomu o tym mówić.
***
W taki sposób zirytowana do wszelkiej granicy Helena Wilhelmina Lisiecka znalazła się następnego dnia w salonie majora. Trzeba przyznać, że wybrał najgorszy możliwy sposób na przekazanie jej wiadomości. Wystarczyłoby jedynie, żeby jej ojciec znalazł się tego dnia w pobliżu korytarza, na przykład w łazience dla gości podczas codziennego przeglądu czystości w domu.
Jadwiga mogła go ujrzeć przez okno podczas pracy z własnego biura, nie mówiąc już o osobach trzecich. To było okropnie bezmyślne. W dodatku to biedne stworzenie, które przyniosło jej list od majora... Manuela zapukała do jej pokoju przerażona. Nie mogła wydobyć z siebie słowa przez blisko godzinę. W jeszcze większe osłupienie wprawiła ją sama Helena, gdy podała dziewczynie szklankę chłodnej wody. Manuela wypiła do dna, mimo że cały czas patrzyła podejrzliwie na młodą kobietę. Po chwili zaczęła opowiadać o dziwnym przybyszu.
Gdy tylko Helena usłyszała tę historię, wiedziała, że musi to być sprawka Sebastiana. Nikt nigdy nie ośmieliłby się zrobić czegoś podobnego, bo i po co? Nie mogła się doczekać, kiedy rozprawi się z nim osobiście. Otworzyła list i, według wskazówek mężczyzny, następnego dnia była u niego o tej samej godzinie, co zawsze. Czekała już dobre dwadzieścia minut. Spóźnialstwo majora doprowadzało ją do wściekłości. Nie przypominała sobie, by na którekolwiek ich spotkanie przyszedł na czas, a mimo krótkiej znajomości, trochę ich już mieli. Coś jej mówiło, że robił to specjalnie, by ją zirytować.
Po jakimś czasie drzwi otworzyły się szeroko. Major wszedł, wpuszczając do środka chłodny powiew jesiennego powietrza. Usłyszała dźwięk grubej tkaniny zrzucanej na podłogę. Dopiero gdy wszedł głębiej do domu, dostrzegł czekającą na niego Helenę Lisiecką.
— A coo... Co ty robisz tutaj?
— Wzywałeś mnie do siebie — powiedziała ostrożnie i uniosła do jego oczu list, który na wszelki wypadek wzięła z domu.
Helena nie uważała się za bardzo spostrzegawczą osobą, ale zdecydowanie ciężko nie zauważyć chwiejnego kroku i przekrwionych oczu mężczyzny. Guziki koszuli były krzywo zapięte, a jego płaszcz – potargany i brudny. Widząc niezrozumienie na jego twarzy, podała mu kopertę do ręki, by sam mógł przeczytać swoją wiadomość. Przyjął od niej pognieciony list. Z każdym przeczytanym słowem, jego brwi marszczyły się coraz bardziej.
— Aha — rzekł tylko po przyswojeniu treści listu i nie minęła minuta, a on opadł z cichym hukiem na dywan.
Helena wpatrywała się w jego bezwładne ciało. Liczyła na to, że obudzi się po chwili, nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie obudził się nawet wtedy, gdy z ust Heleny zaczęły padać niecenzuralne słowa, których nauczyła się od rosyjskich żołnierzy. Nienawidził, gdy klęła i za każdym razem, gdy słyszał z jej ust przekleństwo, ożywiał się. Tym razem spał jak zabity.
Helena chwyciła go za nadgarstki i spróbowała przenieść jego tułów na sofę. Po dwóch próbach w końcu się udało. Była wściekła. Po co w ogóle kazał jej tu przychodzić, skoro nie miał w planach nawet jej należycie ugościć? Zdenerwowana otworzyła barek. Wyciągnęła z niego butelkę jakiegoś młodego wina i wlała trochę na dno kielicha. Alkohol okazał się kwaśny w smaku, o ostrym zapachu. To chyba nie było wino. Z niezadowoloną miną przelała je z powrotem do butelki i odstawiła.
Jej uwaga skupiła się na książkach z rzeźbionego regału. Prawo, wojskowość. Nuda. Wydawało jej się, że każdemu, kto tylko wchodził, chciał zaimponować swoimi zainteresowaniami i domniemaną męskością. Helena dostrzegła między szarymi, wyblakłymi okładkami czerwony grzbiet. Odgarnęła więc pozostałe tytuły, by sięgnąć po ten jeden. Był to zbiór ze sztuką baroku. Cienka książeczka gubiła się pośród innych tomów, jakby ktoś zupełnie zapomniał odłożyć ją na właściwe miejsce. Nie pasowała zupełnie do brutalnego mężczyzny i jego zupełnie ogarniętego wojną świata.
Helena spojrzała na chrapiącego majora – w życiu by nie przypuszczała, że znajdzie u niego podobne książki. Sebastian Adonis von Oberhaus wyglądał złowrogo. Jego blizny budziły dziwne uczucie niepokoju. Był wysoki i barczysty, nosił niemiecki mundur. Samo jego wspomnienie wywoływało dreszcze wśród żołnierzy. Na pewno zabijał albo przyczyniał się do śmierci. Kierował oddziałami antypropagandowymi. Wiedział, co jego ludzie robią z Żydami, a być może nawet sam ich skazywał. Musiał mieć wiele za uszami. Jak bardzo trzeba być wyzutym ze wszelkiej empatii, by widzieć te wszystkie rzeczy i jeszcze udzielać na nie swojego pozwolenia?
Ci wszyscy ludzie działali pod jego pełnomocnictwem. Mogła tylko przypuszczać, że major miał swój udział w śmierci tysięcy jej rodaków. Przez krótką chwilę poczuła się źle sama ze sobą, że zgodziła się na tę brudną współpracę. Na szczęście, uczucie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Zebrało mi się na jakieś niemądre sentymenty, pomyślała. Muszę wziąć się w garść. To nie ma żadnego znaczenia. Pomyłki są nieodłącznym elementem wojny. Wojna sama w sobie jest jedną wielką pomyłką, która nie powinna mieć miejsca. Nigdy.
Nagle jej nadgarstek oplotła silna dłoń. Skierowała swoje baczne spojrzenie w dół i zobaczyła rękę majora zaciśniętą wokół jej własnej. Mogła mu się przyjrzeć z bliska. Z tej perspektywy wyglądał jeszcze gorzej. Twarz i szyję porastał niechlujny zarost, a na koszuli dostrzegła resztki wymiocin. Spojrzała na jego usta – coś do niej mówił, jednak ona nie słyszała ani słowa. Pochyliła się do niego błyskawicznie. Przekręcił jej twarz w swoją stronę. Zatraciła się w głębię smutnych, zapłakanych oczu. Gdy upewnił się, że widzą się nawzajem, powiedział coś, co dotarło do Heleny dopiero po chwili.
— Tak strasznie chciałbym umrzeć. — Oddech majora śmierdział okrutnie, ale nagle słowa wypowiedziane po polsku nabrały dla niej sensu. Pamiętała, co ona mu powiedziała pod koniec ich pierwszego spotkania. On wiedział, doskonale rozumiał, co mu wtedy mówiła. Po policzku pociekła jej łza. Za nią kolejna i następna. Potem już było tylko gorzej. Nie mogła opanować płaczu. A przecież obiecała swojej mamie, że nie będzie więcej płakać.
Przez jego słowa wydał jej się znacznie bardziej ludzki. Rozmawiali wcześniej, ale ich kontakt ograniczał się do zwykłych pogawędek oraz krótkich rozmów o przydzielanych zadaniach. Tego ranka dostrzegła w nim wielką wrażliwość. Nie chciała dać mu po sobie poznać, że widziała jego empatyczną stronę. Nie musiał o tym wiedzieć, mógłby to potraktować jako ujmę na swoim honorze. Jak wiedziała od ojca, najważniejszą rzeczą dla każdego mężczyzny był jego honor. Ironią losu jest to, że właśnie Tadeusz śmiał jej cokolwiek o tym mówić.
— Wielki pan major od siedmiu boleści... Sama muszę obsłużyć siebie, a na dodatek gospodarza... — wymruczała.
Dziewczyna poszła do przestronnej kuchni i nastawiła wodę. Major miał tam chyba wszystkie rodzaje herbaty, jakie mogła sobie tylko wyobrazić. Sprawdziła godzinę. Zostało jej jeszcze trochę czasu. Tadeusz wychodził z pracy o osiemnastej, godzinę później powinien już być w domu. Żywiła tylko nadzieję, że major zdąży się przebudzić do tego czasu i omówią to, co jej napisał w liście.
Ostatecznie zdecydowała się na zieloną liściastą herbatę. Nie mogła jednak nigdzie znaleźć filiżanek, więc ruszyła do barku i wyciągnęła z niego dwie zdobione, niskie szklanki z grubym denkiem, jak podejrzewała, przeznaczone do burbonu. Postawiła oba naczynia na tacy i położyła ją na stoliku. Po chwili namysłu wzięła drugą szklankę, wysoką oraz smukłą i wlała do niej czystej wody. Usiadła na fotelu. Pozostało jej tylko czekać.
Tymczasem Oberhaus, nieświadomy jakiejkolwiek rzeczywistości, błąkał się gdzieś między krainą snów a realnym światem. Nie potrafił odróżnić, czy miękkie dłonie na jego chropowatej twarzy to wytwór wyobraźni, czy też wydarzenia dziejące się na jawie. Później usłyszał jakiś kobiecy głos, ale był na tyle cichy, że nie potrafił oddzielić poszczególnych słów od siebie, wiedział jednak, że tworzyły jakąś całość.
Do głosu dołączyły dźwięki szkła, a następnie dobiegł go zapach jego najlepszej herbaty. Już wiedział, że to się dzieje naprawdę. Nic tak nie pachniało. Z pewnością był u siebie w domu, gdzie znajdowała się jakaś kobieta, a aromat cały czas unosił się w powietrzu. Kto to? Mężczyzna naraz pomyślał o Anastasii. Nie pił herbaty od tamtej nocy, ale nie dało się pomylić tego zapachu z niczym innym. Czy to możliwe, by Anastasia nagle wróciła, gdy wszystko zaczynało się już układać? Tylko ona miała takie wyczucie czasu... A może umarł i znajduje się w Niebie? Chociaż patrząc na cały jego życiorys, to powinien się znaleźć raczej w najmroczniejszych odmętach piekła.
Jeśli nie otworzy oczu, nigdy się nie dowie. Wiedział, że jeśli hipotetycznie wciąż żyje, poczuje straszliwy ból. Uchylił powieki. Świat powalił go swoją jasnością i ostrością kształtów. Przyłożył dłoń do czoła i naraz poczuł odrętwienie rozchodzące się po całym ciele. Spojrzał w dół – był ubrany, leżał pod własnym płaszczem. Podniósł głowę i zobaczył młodą kobietę siedzącą na fotelu. W rękach trzymała książkę, a na stoliku leżało jeszcze kilka innych.
— Co ty tutaj robisz? — wychrypiał. Słysząc swój głos, natychmiast sięgnął po szklankę i upił łyk. Woda? Nie, nie tego teraz chciał. Nie tego potrzebował. Powinien jak najszybciej napić się czegoś mocnego, jeżeli chce uniknąć późniejszego bólu głowy.
Dziewczyna spojrzała na niego z obojętnym wzrokiem sponad czytanej książki.
— Nie pamiętasz?
— Gdybym pamiętał, nie pytałbym — warknął, zaraz jednak opamiętał się i posłał jej zaintrygowane spojrzenie.
— Przyszedłeś do mnie do domu i przestraszyłeś moją pokojówkę na śmierć. — Wzruszyła ramionami. — Przekazała mi list od ciebie, pisałeś, że chcesz się spotkać. Więc przyszłam. Spóźniłeś się, a na dodatek przywitałeś mnie kompletnie pijany. — Zamknęła książkę z impetem.
— Widzę, że zaatakowałaś mój księgozbiór. Znalazłaś coś dla siebie? — Zignorował jej wypowiedź.
— Parę pozycji. Nie podejrzewałabym cię o choćby szczątkowe zainteresowanie sztuką.
Zaśmiał się.
— Bo jestem nazistą? — Zaniósł się kaszlem. — Nie wiem, czy wiesz, ale również jesteśmy ludźmi i mamy jakąś potrzebę estetyki.
— No, właśnie widzę tę twoją wielką potrzebę estetyki. — Skrzywiła się tylko, ogarniając go spojrzeniem. — Myślałam, że się tym nie interesujesz nie ze względu na twoje pochodzenie, tylko przez to, że na twoim regale znajdowały się same nudne rzeczy. Inne.
— Rzeczywiście, to może być mylące — wymamrotał. — Jak długo spałem?
Helena spojrzała na zegar wiszący nad kominkiem.
— Kilka godzin — westchnęła. — Już myślałam, że będziesz tak spał cały dzień.
— Ty zaparzyłaś mi herbatę?
— Tak.
— Dlaczego w szkle? Chodzi o aromat, wiesz? Jakbym chciał posmaku whisky, po prostu wypiłbym kieliszka. Od picia herbaty są filiżanki, a nie szklanki do alkoholu. Pomijam, że one w ogóle nie nadają się do gorących napojów. Nigdy o tym nie słyszałaś? — zapytał oburzony. — A właściwie, to podaj mi wódkę, kobieto.
— Przepraszam, szanowny panie majorze — sarknęła. — Następnym razem ten rażący błąd się nie powtórzy.
— Mam szczerą nadzieję. Przeprosiny przyjęte.
Wyniosła tackę ze szklankami do kuchni.
— Patrzcie na mnie, jestem żołnierzem... Moja reputacja mnie wyprzedza... Alkohol w szklankach, herbata w filiżankach... — przedrzeźniała go.
Włożyła naczynia do zlewu. Odsunęła się od blatu i wpadła plecami na coś twardego. Wstrzymała oddech i odwróciła się powoli. Gdy go obraziła, trochę jej ulżyło. Myślała, że zacznie na nią wrzeszczeć. Jakże się zdziwiła, gdy zobaczyła jego wzrok, który, tym razem, wcale nie wydawał się przebijać jej na wylot. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że major jest rozbawiony jej słowami.
— To całkiem śmieszne, że właśnie to o mnie myślisz. Ale następnym razem panuj nad językiem — powiedział z krnąbrnym uśmieszkiem.
— Nie powrzeszczysz sobie? — zapytała przekornie.
— Powrzeszczę, ale kiedy indziej. Mamy na to jeszcze dużo czasu. Dziękuję za herbatę — powiedział przymilnym tonem. — Widzisz, w jakim jestem stanie. — Zaśmiał się. — Nie wiem, czy omawianie interesów ma sens w tej sytuacji.
— Słucham? Nie po to tu przyszłam rano i zajęłam się tobą, byś odprawiał mnie teraz z kwitkiem! — zawołała oburzona.
— Cicho, kobieto. Teraz to ty wrzeszczysz. — Złapał się za głowę i ostentacyjnie skrzywił. — Zaczekaj, do cholery, bo ja naprawdę muszę się napić. — Wyszedł z kuchni, kompletnie ją ignorując. Helena stała przez chwilę i wpatrywała się osłupiała w plecy majora.
— Nie obchodzi mnie to, że się umawiasz na spotkanie i jesteś na tyle nieodpowiedzialny, żeby się upić i kompletnie mnie zignorować. — Podeszła do niego sprężystym krokiem i chwyciła za łokieć. — Omówimy to, co powinniśmy i wtedy wyjdę. Nie wcześniej. W innym przypadku moja noga więcej nie ustanie w tym domu!
— Powtarzam, nie wrzeszcz. Mówił ci ktoś, że jesteś nieznośna? — Przewrócił oczami i strzepnął jednym ruchem jej palce ze swojej ręki. Wyciągnął z barku setkę czystej.
— Uczę się od najlepszych — prychnęła. — A teraz ogarnij swój lordowski półdupek i zapraszam do salonu. — Wskazała ręką.
Posłał jej ponure spojrzenie.
— Nie przesadzasz czasem?
— A przesadzam? — Zatrzepotała rzęsami.
— To będzie wybitnie trudna współpraca — mruknął. — Szkoda, że nie mam gwarancji tego, że ktoś inny cię zastąpi. Inaczej już by cię tu nie było, przysięgam.
Sebastian poszedł do łazienki na górze, tymczasem Helena pozbierała książki i ułożyła je za pozostałymi. Za każdym razem, gdy u niego była, w jego domu panował perfekcyjny porządek. Nie zauważyła jednak w posiadłości żadnej służby. Wychodziło na to, że major musiał sam utrzymywać czystość. Miała nieodparte wrażenie, że stan rezydencji nie oddawał jego stanu ducha.
Gdy wrócił, wyglądał nieco lepiej. Miał na sobie czyste, wyprasowane ubranie, a mokre, zaczesane włosy lekko opadały mu na czoło. Wyglądał zupełnie normalnie. Jedynie podkrążone oczy i szara cera mówiły, że coś jest nie tak.
— Usiądź, zaraz przejdę do rzeczy. — Zajrzał do szafki i wyciągnął z niej plik kartek i czarny skórzany notes. Usiadł i ułożył stosik obok siebie. — Według moich informatorów, spotkanie dla nowych harcerzy odbędzie się w październiku na leśnej polanie pod Warszawą. Co zamierzasz?
— Pójdę tam, oczywiście — przytaknęła. — Trochę się rozejrzę, porozmawiam...
Major popatrzył czujnym wzrokiem na Helenę.
— Tylko uważaj, nie możesz się pogubić w szczegółach swojej historii. — Za wszelką cenę starał się brzmieć i wyglądać dostatecznie trzeźwo, mimo że przemycił setkę wódki do łazienki tak, by ona nie widziała. — Wystawisz się na kontakt z różnymi osobami, które prawdopodobnie znają się od dawna... Będziesz owcą wśród wilków.
— Masz mnie za idiotkę? — prychnęła. — To przecież jasne. Zresztą, teraz też jestem owcą, a ty wilkiem.
— Ale ja jestem jeden, a ich będzie wielu. — Posłał jej zabójcze spojrzenie. — Ale, jako że nie mamy czasu, idziemy dalej. Najważniejszy jest dla nas Krzysztof, wiesz o tym?
— Wiem, czytałam tę twoją śmieszną listę. — Przewróciła oczami i założyła dłonie na piersi.
— Miałem na myśli to, czy... Te... — Przełknął ślinę. — No, czy twoje... koneksje nie będą ci przeszkadzały?
— Niby w jaki sposób mają mi przeszkadzać? — Zmarszczyła brwi. — Myślę, że to tylko ułatwi sprawę. Antonina sprawi, że się w niej zakocha bez pamięci.
— Kim jest Antonina? — Zamrugał, nie rozumiejąc.
— To postać, w którą się wcielę.
— Chyba nie zamierzasz z nim rozmawiać tego dnia? — wyrzucił.
— Właśnie to zamierzałam.
— Ty znowu o tym twoim bezsensownym planie? A nie przyszło ci do głowy, że mógłby cię rozpoznać?
— Dlaczego by miał?
— Jesteś idiotką. — Wstał nagle, sięgnął do barku i wyjął z niego butelkę wina. Odpieczętował ją i upił łyk z gwinta. — Kompletną idiotką.
— Nie jestem idiotką — burknęła tylko i założyła ręce na piersi.
Major popatrzył na nią czujnie.
— Musisz wzbudzić litość w tych ludziach.
— Jak niby?
— Posłuchaj mnie. Powiesz im, że wychowywałaś się dotychczas z babcią, a rodzice... Rodziców zabijmy podczas twojego niemowlęctwa. Możesz jeszcze dodać jakieś dyrdymały, że nie masz stałego miejsca zamieszkania.
— Że niby jestem bezdomna? I oni wszyscy mają mi współczuć z tego powodu? Jestem pewna, że moja rezydencja jest droższa niż malutkie mieszkanka w kamienicach tych wszystkich razem wziętych ludzi. Co za upokorzenie... — parsknęła. — Mogę być im równa, ale nie ma opcji, że będę kimś gorszym od tych... szczurów! — krzyknęła zaczerwieniona.
— Miałem być dzisiaj miły. Naprawdę — syknął. — Ale z twoim cholernym charakterkiem się nie da. Powiesz im, że cię szukają. Nie musisz mówić kto. To będzie wiadome. Dlatego stale zmieniasz miejsce pobytu. Wzbudzisz ich litość. Któryś z nich zaprosi cię do siebie. — Jego oczy błysnęły. — Ty ładnie podziękujesz, jak przystało na damę i przyjmiesz pomoc. Powiedziałem to, kurwa, najdelikatniej, jak tylko mogłem. — Posłał jej wściekłe spojrzenie. — Czy potrzebujesz bardziej dosadnej wersji, czy jesteś w stanie to zrozumieć w tej formie?
— Nie zgadzam się. Nie robisz już na mnie żadnego wrażenia. — Zmrużyła oczy i zerknęła na niego wyniośle. — Powiedziałam już. Nie będę się uniżać przed tymi marnymi ludźmi. — Uśmiechnęła się szyderczo.
Oczy majora pociemniały. Nie wiedział, co robi. Gwałtownie wstał, a jego palce w mig zacisnęły się na jej szyi.
— Posłuchaj mnie, kurwo, jeszcze raz — powiedział cicho. — Będziesz dla mnie szpiegować, nieważne za jaką cenę. Gówno mnie obchodzi, do czego będziesz musiała się posunąć i jak bardzo się uniżać. Gdy każą ci się sturlać z górki, zrobisz to z uśmiechem.
Helena patrzyła na niego z niepokojem. Łzy leciały jej z oczu. Po raz kolejny major naruszył jej strefę komfortu. Ponownie kierował się silnymi, negatywnymi emocjami. Nigdy jednak nie posunął się tak daleko. Dotąd nie śmiał jej obrazić.
Helena szybko miała się przekonać, że nie należy przy tym człowieku tak otwarcie wyrażać swojego sprzeciwu. Mimo ogólnego spokoju bywał bardzo agresywny. Potrzebował niewielkiego bodźca, by wszystkie duszone przez niego negatywne emocje wylazły na zewnątrz. Był jak wulkan, który, na co dzień spokojny, może wybuchnąć nieoczekiwanie, skazując tym samym wiele istnień na zagładę. Objęła jego palce, próbując je odciągnąć, jednak on nie reagował na ten rozpaczliwy gest.
Po minucie, która wydała się niemal wiecznością, dostrzegła łzy w kącikach jego oczu. Poluzował uścisk na karku dziewczyny, a moment później całkowicie go rozluźnił. Spojrzał z przerażeniem na czerwone ślady na dziewczęcej szyi. Było tak blisko. Wściekłość, która go tak często ogarniała, była jak kochanka, a on tańczył według jej okrutnej melodii. Robiła z nim, co chciała. Nie wiedział, czy jest dla niego jeszcze jakiś ratunek. Nie miał pojęcia, czy zdoła się ocalić spod jej objęć.
Helena osunęła się na podłogę i patrzyła na niego z szeroko rozwartymi oczami. Widział w nich strach, tylko nie potrafił stwierdzić czy delikatny, czy zakrawający o śmiertelne przerażenie. W porę się opanował. Wystarczyła zaledwie sekunda więcej, by odpłynęła, być może już na wieki. Myśl o tak niefortunnej śmierci przerażała ją znacznie bardziej niż fakt, że byłaby to śmierć z ręki Oberhausa.
Mężczyzna zaczął szybko mrugać. W milczeniu przyglądał się swoim dłoniom. Helena gładziła szyję ręką i obserwowała majora spod rzęs. Słyszała jego gwałtowny, urywany oddech. Młoda kobieta pociągnęła nosem i przetarła łzy wciąż płynące po twarzy. Nie będzie nawet śladu po tym... incydencie, pomyślała. Muszę tylko użyć odpowiedniej maści.
Jego oddech powoli wracał do normy. Po chwili już stał przed nią wyprostowany. Usilnie starał się panować nad swoim spojrzeniem, by wciąż było wystarczająco twarde. Nie patrzył jednak Helenie w oczy.
— Czy wiesz, co do ciebie należy, Heleno? — Z trudem zapanował nad głosem.
— Tak — wychrypiała. — Zrobię cokolwiek dla powodzenia misji.
— Dobrze. — Skinął głową.
Oberhaus odetchnął głośno i zapisał coś w notesie. Następnie przerzucił stronę i sprawdził kalendarz z tyłu notatnika. Wyraźnie usiłował pohamować drżenie dłoni: tych samych, które mogły doprowadzić do tragedii.
— Z bieżących spraw jeszcze jedno... Twoje meble są do odbioru. — Posłał jej krótkie, zaniepokojone spojrzenie, chcąc sprawdzić jej reakcję.
— Mam przynieść je tutaj na plecach? — Uniosła do góry brew.
— Pojadę z tobą.
— Dobrze. Czy to wszystko?
— Tak. Pozwól, że... Odprowadzę cię do drzwi.
— Raczej nie trzeba, trafię do wyjścia — prychnęła. Major jednak zastąpił jej drogę. Dziewczyna mimowolnie skuliła ramiona.
— Nalegam — powiedział niespokojnym tonem.
Nie miała innego wyboru, jak tylko posłusznie podążyć za nim. Gdy już znaleźli się w przedpokoju, zdjął płaszcz z wieszaka i delikatnie pomógł jej go ubrać, starając się, by nie dotknąć przez przypadek palcami jej skóry. Wyszli z domu i szli tak przez chwilę, delektując się błogą ciszą. Nagle Oberhaus się zatrzymał. Helena popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
— Czy masz jeszcze trochę czasu? Moglibyśmy pojechać po nie od razu.
Spojrzała na zegarek. Miała około trzech godzin do powrotu ojca z pracy.
— Jak... jak długo nam to zajmie?
— Powinniśmy się szybko z tym uwinąć. Do miasta mamy jakieś dwadzieścia minut bryczką. Przygotuję konie i możemy ruszać.
— To — wskazała na szyję, patrząc na niego z pogardą — może prowokować różne pytania.
Major odwrócił szybko wzrok. Wyminął Helenę szybkim krokiem.
— Owiń się szalem. Idziemy do stajni.
Zgodnie z jego zaleceniem, opatuliła się szczelnie szalem. Nałożyła na głowę beret, a wystające jasne włosy schowała pod kołnierz płaszcza.
Przeszli do drewnianego budynku schowanego za imponującą rezydencją. Sebastian otworzył jeden z boksów i pogłaskał wielką, dostojną kasztankę po pysku.
— Cześć, Draga.
Helena nieśmiało wychyliła się zza ramienia mężczyzny. Spojrzała na klacz ze zmarszczonymi brwiami. Chabeta prychnęła na dziewczynę, a ta odskoczyła gwałtownie.
— Jesteś obca, a Draga nie lubi obcych. — W jego głosie było słychać wyrzuty. — Jest bardzo nieufna — rzekł, klepiąc konia w bok szyi. Przypiął klaczy pełną uprząż roboczą. — Potrzymaj to. — Podał dziewczynie lejce, a ta spojrzała nań z lekkim strachem.
Wzięła niechętnie skórzane akcesorium w swoją delikatną dłoń. Sam podszedł do drugiego konia, imponującego siwka. Młoda kobieta przyglądała się, jak Sebastian zapina poszczególne elementy uprzęży na piersi zwierzęcia. Wydawało się, że wśród koni czuje się niczym ryba w wodzie. Widać było ogromną delikatność w jego ruchach, biła od niego szczera miłość do tych pięknych, mądrych zwierząt.
— A ten jak się nazywa? — zapytała cichym głosem, stale jednak pamiętając o incydencie sprzed chwili. Starała się zachować odpowiednią odległość między nią a Dragą. Klacz raz po raz, czując, że trzyma ją niewprawna ręka, poruszała się niespokojnie. W porównaniu do dzierżonego przez nią konia, tamten stał i grzecznie czekał, aż pan skończy go oporządzać.
— Bucefał. Najłagodniejszy z nich.
Wyłonił się inny koń: mały, o jasnej maści. Wyciągnął głowę i spojrzał na Helenę swymi ciemnymi oczami. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Zaparskał i spróbował ugryźć Sebastiana w rękę położoną na krawędzi boksu. Major w porę usunął palce z zasięgu końskiego pyska.
— Marengo, nie tym razem. To nie twoja kolej — powiedział stanowczym tonem i poklepał z czułością Marengo po pysku, a ta znowu omal go nie chapnęła. Odebrał od Heleny lejce i poprowadził oba konie do eleganckiej bryczki. Zaprzągł je za pomocą pasów pociągowych.
— Panie przodem. — Ukłonił się lekko i podał jej dłoń, z nadzieją, że ją przyjmie. Ta jednak sama wsiadła do eleganckiego powozu. Posłała mu ironiczny uśmiech i usadowiła się wygodnie na siedzeniu. — Zaczekaj chwilę — rzekł ponuro.
Draga zaczęła niespokojnie szurać kopytem po podłodze. Drugi z koni parsknął cicho. Zwierzęta jakby wyczuwały, że ich pana nie ma w pobliżu, a w bryczce zasiada drobna, przestraszona młoda kobieta, która nie ma żadnego obycia z końmi. Sebastian nie kazał na siebie długo czekać. Wrócił przyodziany w ciemną kamizelkę i marynarkę do kompletu. Pod szyją miał zawiązany krawat. Wyglądał naprawdę elegancko.
— Ruszajmy — rzekł, wsiadając na bryczkę. Założył wcześniej trzymany w dłoni kapelusz typu Fedora. Popędził konie, lekko smagając je batem i ruszyli w stronę miasta. Przejeżdżali przez tłoczne ulice. Helena martwiła się tym, że ktoś ją zobaczy. Co, jeśli zostanie zauważona z tym nieznanym mężczyzną? W okolicy wybuchnie skandal. O ile, oczywiście, już nie wybuchł po jej ostatniej eskapadzie.
— Chciałbym, żebyś mówiła po niemiecku, gdy jesteś ze mną na mieście.
— Przecież stale rozmawiamy po niemiecku — odparła chłodno. — Rozumiem — dodała pospiesznie.
Mężczyzna wzruszył jedynie ramionami.
Helena chciała o coś zapytać. Raz po raz patrzyła jednak na jego oblicze, by dokonać próby oceny nastroju.
— Co cię nurtuje? — zapytał obojętnie, widząc jej spojrzenia.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy nie wejdzie na grząski teren. Znów mogła przez przypadek wywołać burzę.
— Nie widziałam u ciebie żadnej służby, choćby jednego stajennego. Czy każdy niemiecki arystokrata lubi babrać się w końskim łajnie? — prychnęła.
— Obawiam się, że jestem w tej kwestii wyjątkiem. — Uciął temat.
Jechali dalej w niezręcznym milczeniu. Zbliżali się już do celu swej podróży, gdy nagle Sebastian odezwał się do Heleny, jakby od niechcenia, cały czas skupiając się na pojeździe i kamienistej drodze przed nimi.
— Jak już ci kiedyś wspominałem, jest to letnia posiadłość mojej rodziny, ale póki co tylko ja z niej korzystam. Jak błyskotliwie zauważyłaś, nie mam służby. Żadnej.
— Dlaczego?
— Ten dom nie jest na tyle na duży, bym potrzebował kogoś do pomocy. — Jego odpowiedź była po części wymijająca. Wzruszył ramionami. — Jesteśmy na miejscu.
Przyjęła odpowiedź majora, lekko jednak zawiedziona. Nie wiedzieć dlaczego, spodziewała się jakiejś ciekawej historii. Major zeskoczył z bryczki. Nie czekając na swoją towarzyszkę, ruszył w kierunku sklepu.
Przelotem posłał jej dziwne spojrzenie swoich szaro-niebieskich oczy. Można się w nich utopić niczym w bezbrzeżnym oceanie. Helena przyłapała się na myśli, że mogłaby w nich nieustannie tonąć. Oddałaby wszystko, by utopić się w nich jeszcze raz.
— Czy wszystko w porządku? — Męski głos przywrócił ją do rzeczywistości. Wzdrygnęła się, gdy poczuła silną dłoń na plecach.
— Tak. Przepraszam, zamyśliłam się.
— Tylko mi tu nie mdlej. Jakby brakowało mi jeszcze trupa pod bryczką. – Przewrócił oczami.
Popatrzył na nią jeszcze chwilę, a następnie puścił jej palce. Otworzył przed nią drzwi do sklepu.
W pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwoneczka zwiastującego przybycie gościa. Kompletnie osiwiały, brzuchaty staruszek poderwał się szybko na nogi. Wygładził nerwowo roboczy fartuch i ruszył w stronę gości. Nie widział ich zbyt dobrze, musiał zmrużyć oczy. Dopiero gdy podeszli bliżej, mógł ich zobaczyć w pełnej krasie. Była to para, która odwiedziła go ostatnio w salonie. Postawny mężczyzna o jasnych włosach, około trzydziesto, czterdziestoletni, a z nim młoda kobieta. Oboje jednak zwracali się do siebie chłodno, jedno prawie wcale nie patrzyło na drugie. Gdy stali już przy ladzie, mężczyzna dostrzegł z przerażeniem nieumiejętnie zakryte pod szalikiem czerwone ślady na jej szyi.
Helena, wchodząc do pomieszczenia, poczuła zapach drewna i lakieru. Na podłodze znajdowały się wióry. Gdy dostrzegła na sobie baczne spojrzenie, poprawiła aksamitny szalik.
— Witam w zakładzie! — Powitał ich stary człowiek, ten sam zresztą, który przyjął ich zamówienie.
Spuściła wzrok. Mogła mieć tylko wątpliwą nadzieję, że starzec nigdy jej nie widział na fotografiach.
— Dzień dobry, Henryku — odezwał się major po polsku. — Przyszedłem odebrać zamówienie. Zostało złożone na nazwisko Oberhaus.
— Tak, zobaczmy, co tu mamy. — Nałożył na nos okulary i zaczął przeglądać plik kartek leżący na ladzie. W końcu wyciągnął ze sterty właściwe zamówienie. —Oberhaus. Tak jest. Biurko z drewna wiśniowego. Czy to wszystko?
— Nie, składałem jeszcze zamówienie na parę innych mebli — odparł, marszcząc brwi. — Czy moje zamówienie się gdzieś zawieruszyło?
— Na to wygląda. — Mężczyzna nazwany Henrykiem ponownie poprawił okulary, nerwowym gestem. Z nietęgą miną przeglądał kolejne zamówienia. Ręce mu się trzęsły. Zdawał się wpadać w coraz większą panikę. — Tak mi przykro... Panie Oberhaus, nie wiem, jak to się mogło stać. Ostatnio była w sklepie moja wnuczka, Marysia. Być może... Być może to z jej winy. Krzysiek musiał jej nie dopilnować, a mówiłem mu... — Machnął lekceważąco dłonią. — Przepraszam. To nieistotne. Przysięgam, z reguły takie rzeczy się nie dzieją. Ja... Naprawdę zapisuję wszystko. — Mężczyzna miał niemal łzy w oczach.
— Spokojnie, Henryku — powiedział rzeczowym tonem. — W takim razie, dzisiaj odbierzemy jedynie biurko. Kiedy będę mógł przybyć po resztę?
— Niestety najszybciej za jakieś dwa tygodnie. — Spojrzał na majora ze strachem. — Przepraszam najmocniej, będę musiał jeszcze raz przyjąć to zamówienie.
—Wykonuj to w swoim tempie. — Major kiwnął głową, a Helena zaczęła się zastanawiać, czy jego dobroduszność była tylko grą pozorów. — Zależy mi najbardziej na jakości.
— T-tak, proszę pana... Dziękuję. A więc zapisuję: etażerka, regał, komoda. Łóżko dopiero za jakiś czas. Wiśniowe drewno. Rozumiem, mają być wykonane podobne zdobienia jak na biurku?
— Dokładnie tak. To komplet. — Henryk dopisał coś pochyłym pismem przy nazwisku majora.
— W porządku. Rozumiem. W razie czego, jesteśmy w kontakcie.
— Doskonale. A teraz, proszę, zaprowadź mnie do biurka.
— Oczywiście. Za mną, proszę pana. — Poprowadził ich na tył sklepu.
Oberhaus w ogóle nie przypominał siebie sprzed chwili. Prowadził z Henrykiem spokojną, wyważoną rozmowę, miała nawet wrażenie, że stara się uspokoić nerwowego staruszka.
— Poczekaj tu — mruknął.
Obaj mężczyźni zniknęli na piętrze, jednak zaraz pojawili się ponownie. Nieśli piękne, wysokie biurko o misternych ornamentach. Na grubych nogach były wyrzeźbione łabędzie, zaś krawędzie ozdabiały kwiatki. Helenie zaparło dech w piersiach. Pan Henryk zrobił kawał dobrej roboty. Samo drewno, według jego zapewnień, miało być najwyższej jakości. Odstawili na moment mebel na podłogę. Henryk założył ręce na biodrach. Wyglądał, jakby oceniał, czy jego własny wyrób jest wystarczająco dobry dla kogoś takiego jak major.
— Czy nie będzie dla ciebie za wysokie? — Zwrócił się do Heleny.
— Nie sądzę. — Spojrzała na niego z pogardą.
— Skoro tak mówisz. Henryku, pomóż mi zapakować je na powóz. Nie będziemy kłopotać tym przecież mojej uroczej towarzyszki.
— Oczywiście, tak, tak. — Henryk ponownie chwycił biurko po jednej stronie, a major złapał je z drugiej. Zanieśli ciężki mebel przed sklep. Starszy mężczyzna pomógł załadować biurko na bryczkę, a następnie wspólnie przypięli je specjalnymi pasami.
— Dziękuję za pomoc.
— Bardzo proszę. Jeszcze raz najmocniej pana przepraszam. Rozliczymy się następnym razem, dobrze? Dostanie pan rabat...
— Nie widzę problemu.
Starszy człowiek ukłonił się majorowi, a po chwili namysłu, również Helenie. Wrócił na zaplecze sklepu, by poszukać w swoich dokumentach zagubionego zamówienia. Był niemal pewien, że to sprawka Marysi. Nie chciała na pewno źle. To przecież tylko dziecko. Henryk jednak nie mógł dopuścić do tego, by podobna sytuacja się powtórzyła. Musiał powiedzieć Rozalii, żeby nie zostawiała więcej Marysi w jego zakładzie. Tym bardziej pod opieką Krzyśka! Ten chłopak myślał o niebieskich migdałach, zamiast skupić się na pracy. Może Jakub będzie mógł przypilnować dziewczynki? Z nim również musiał się skontaktować.
Nie zamierzał zostawić Marysi ani swojej córki na lodzie, ale musiał pracować. Henryk westchnął głęboko i z wielkim bólem serca dopisał rabat do rachunku Niemca. Nie miał zbyt wielu klientów. Kupowali u niego już tylko nieliczni. Ponadto po mieście rozległa się fama jego sklepu, jakoby miał spółkować z nazistami. Też coś! Dlaczego jego rodacy tak chętnie oceniali każdego swoją miarą? Henryk postanowił na samym początku, gdy pomysł na biznes był jeszcze w powijakach, że będzie obsługiwał każdego, niezależnie od wyznania czy pochodzenia. Według niego wszyscy ludzie zasługiwali na równe traktowanie. Mogły ich dzielić różne rzeczy, ale ostatecznie każdego miał osądzić jeden Bóg. On sam nie widział potrzeby, by karać innych za coś, na co nie mają wpływu. Patrzyli na niego jak na wariata, gdy o tym mówił.
Niemcy budzili w nim strach. Obsługiwał ich, bo nie miał wyboru. Robił to jednak niechętnie. Pluł sobie w brodę za swoje uniżenie wobec nich, jednak musiał jakoś zarobić. Miał przecież rodzinę – oni wszyscy pracowali, ale za niewielkie pieniądze. Tylko razem mogli się utrzymać. Westchnął głęboko i wrócił za ladę, oczekując kolejnego klienta i modląc się, by ów nazista nie był ostatnim gościem tego dnia.
Helena odetchnęła z ulgą, gdy w końcu opuścili ten lokal. Nie mogła patrzeć na tego biednego staruszka. Lekko się zmieszała. Widać, że nie do końca był zadowolony z ich wizyty w swoim salonie i najchętniej by ich stamtąd wyprosił. Nie rozumiała, dlaczego po prostu tego nie zrobił.
Nie znała strachu przed niemieckimi żołnierzami. Nie wiedziała, jak to jest ciężko pracować i dostawać za to zaledwie ułamek normalnej pensji. Nie znała głodu, tortur, strachu o bliskich. Nie mogła więc sobie wyobrazić, co czuje i w jakiej sytuacji musi się znajdować Henryk. Nie miała pojęcia, o uczuciach jego rodziny, gdy każdego dnia, chcąc nie chcąc, musiała obsługiwać Niemców.
Rozmyślania Heleny przerwał major.
— Tu nasze drogi się rozchodzą. Przynajmniej na dziś. Mam nadzieję, że trafisz do siebie.
— Znam swój adres. — Uśmiechnęła się kpiąco. — Ale myślałam, że mnie odwieziesz.
— Przykro mi, ale nie. Gdybym wiedział, że biurko będzie tak duże, wziąłbym inny powóz. Obawiam się, że jazda dla nas obojga byłaby bardzo niewygodna. — Nie potrafiła dostrzec, czy mówi prawdę, czy może zrozumiał, że sytuacja jest wystarczająco niezręczna.
— Do zobaczenia następnym razem. — Skinęła mu głową.
— Poczekaj. — Złapał ją za nadgarstek, gdy ta się zaczęła oddalać. Odwróciła się. Wyglądał, jakby bardzo chciał jej coś powiedzieć, z jego ust wyrwało się jednak liche: — Dziękuję za opiekę.
Zmierzyła go wzrokiem. Wiedziała, że to nie była jedyna rzecz, którą miał jej do przekazania.
— Każdy postąpiłby na moim miejscu tak samo. — Wzruszyła tylko ramionami. — Do widzenia, majorze.
— Heleno, pamiętaj o...
— Wiem. Pojawię się tam.
Pożegnała się ponownie i ruszyła w stronę własnej rezydencji, nie oglądając się za siebie. Sebastian von Oberhaus stał przez chwilę i przyglądał się znikającej w światłach miasta sylwetce. Dlaczego musiał wybuchnąć akurat teraz, gdy ich współpraca zaczynała nabierać kolorów?
Całą drogę gryzł się ze swoimi myślami. Z jednej strony, nie wiedział, jak mógł się posunąć tak daleko, z drugiej natomiast — dziewczyna była krnąbrna i należało zdusić jej charakterek w ten czy inny sposób. Był przekonany, że nie może nic już zrobić, by naprawić ich relację, którą, jak mu się wydawało, bezpowrotnie zepsuł. Ciekawe, co będzie kolejne, skoro pobicia, wymuszenia i zabójstwa masz już na koncie?
Chciał za wszelką cenę udowodnić sobie, że potrafi sprostać oczekiwaniom i dokąd go to doprowadziło? Tak bardzo nie chciał brać udziału w tym całym cyrku. Miał jednak niezałatwione sprawy. Wiedział, że na razie musi kontynuować to, co już zaczął. Gdy tylko wojna się skończy, opuszczę tych plugawców. Pozostawała jeszcze sprawa Anastasii. Tak bardzo za nią tęsknił. Powiedziała mu, że wróci. Wymusiła na nim pewną obietnicę, a on, zapatrzony w kobietę swojego życia, obiecał jak ostatni głupiec.
Ona jednak nie przysięgała mu nic w zamian. Cholerna kobieta. One wszystkie były takie same. Nawet się nie zorientował, gdy dotarł na teren posesji. Z wielkim trudem wtaszczył ciężkie biurko do pokoju przeznaczonego na gabinet Heleny. W pojedynkę było to znacznie trudniejsze. Otarł kroplę potu perlącą się na czole. Zdjął płaszcz i kapelusz, poluźnił krawat, a następnie wrócił do koni. W środku panowała niska temperatura, ale nie przeszkadzała majorowi. Oporządzał swoje wierzchowce niemal machinalnie. Gdy skończył, popatrzył tęsknym wzrokiem na jednego z nich.
— Tylko wy mnie rozumiecie. — Sebastian pogłaskał Marengo po pysku. Niespokojna dotychczas klacz, zarżała cicho, tym samym zdawało się, że potwierdza słowa Sebastiana. — Przejedźmy się. — Otworzył drzwi boksu kobyły.
Na szczęście, miał na tyle oleju w głowie, by założyć klaczy siodło i uzdę. Wyprowadził konia ze stajni. Upewniwszy się, że wszystkie boksy są zamknięte, wyruszył. Sprawdził tylko, czy ma klucze w kieszeni spodni. Wsiadł na grzbiet i popędził w głąb lasu, na którego skraju mieszkał.
Chłodne wrześniowe powietrze szumiało mężczyźnie w uszach. Gałęzie smagały go po twarzy, pozostawiając po sobie przyjemnie piekące uczucie. Jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmiało, dzięki temu czuł, że żyje, mimo że w środku był zupełnie martwy.
Marengo gnała przed siebie niczym wiatr, jakby doskonale znała trasę, którą chciał przemierzyć jej pan. Przemykali tak między drzewami, a Sebastian miał wrażenie, że umykają przed losem, który nieustannie czyha, by zasadzić na niego swoje pułapki. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
A może to ona chciała go ponownie usidlić? Dał się wtedy wkopać. Trzeba to było powiedzieć wprost: oszukała go. Długo nie chciał się do tego przed sobą przyznać, jednak, gdy w końcu zaczął to sobie uświadamiać, uderzyło go to z całej siły. Myślał, że jest silniejszy, mądrzejszy. Dlaczego? Z powodu swojej płci? Zakładał, że nie może go oszukać, bo była kobietą? A może zrobiła to z innego powodu? Może to on dał jej jakiś bodziec do takiej reakcji...
Nagle świat zawirował. Majorowi pociemniało przed oczami. Spadł z konia, a narowista klacz, nie przejmując się utraconym balastem, galopowała wciąż przed siebie.
— Marengo, piękna Marengo. Nawet ty mnie opuszczasz? I to w takiej chwili? — wyszeptał w nicość.
Zagwizdał na chabetę, by do niego wróciła. Ta jednak już go nie słyszała. Pędziła dalej, smagana wiatrem.
Znajdował się na polanie w samym środku świerkowego lasu. Zewsząd słyszał odgłosy nocy: oddalone o wiele kilometrów, ale wciąż wyraźne wycie wilków, dźwięk płynącego potoku. W istocie, przez polanę przebiegał maleńki strumyk o kamienistym dnie.
Usiadł na wilgotnej ziemi. Dotknął wewnętrznej kieszeni kamizelki. Na szczęście znajdowała się tam malutka piersiówka. Jak dobrze, że zawsze był przygotowany. Spojrzał na swoje stratowane po upadku dłonie. Zawahał się. Przez ułamek sekundy chciał alkoholem oczyścić powstałe rany, trwało to jednak na tyle krótko, że nie zdążył się bardziej nad tym zastanowić i wypił całą zawartość. Czując kwaskowatość, skrzywił się. Nie pierwszej świeżości, ale najważniejsze, że poniewierało. Może przy odrobinie szczęścia zejdę z tego świata, pomyślał. Nie ma tu miejsca dla takich, jak ja. A może nigdzie go nie ma? Może nie powinienem nigdy istnieć.
Położył się na wilgotnej ściółce. Z tej perspektywy widział księżyc w całej swojej okazałości i miliardy gwiazd na niebie. A może ona nigdy nie istniała? Była wytworem nieznośnej imaginacji, córą gwiezdnych wynaturzeń? Odwiedzała go czasem w snach. Pamiętał, że nie lubiła zdjęć. Zniszczyła na jego oczach jedyną fotografię, do której razem pozowali. A może to też mu się przyśniło? Senność wstąpiła na jego powieki. Zanim jednak całkowicie poddał się temu uczuciu, musiał się zastanowić, czy nie jest na jutro już umówiony, żeby przypadkiem ktoś do niego nie przylazł i nie robił mu wyrzutów. Uświadomił sobie, że chyba nie zamknął drzwi, a następnie odleciał w świat sennych majaków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro