Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39. Przymus ducha

04.09.1944 r.

Sebastian od jakiegoś czasu znajdował się w Marsylii, a Katja nie wiedziała, co odpowiedzieć Helenie, gdy o niego pytała. W oczach młodszej kobiety malował się obłęd. Pietrowna była pewna, że być może, gdyby udało jej się przekonać tego całego Siwego, by nie mścił się na rodzinie, Helena wciąż mogłaby być u pełni władz umysłowych. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że problemy emocjonalne zaczęły się znacznie wcześniej, być może nawet na długo przed śmiercią Elżbiety.

Zostawił jej oczywiście jakieś wytyczne, ale widziała, w jakim stanie znajdowała się Helena. Uważała majora za człowieka, który wiedział, co robi, ale w tym wypadku nie zamierzała go ot tak posłuchać. Nie, kiedy z małej, słodkiej Heleny, jaką znała, każdego dnia coraz bardziej ulatywał zdrowy rozsądek, a powoli zastępowało go istne szaleństwo. Katja nie dawała jej wiele czasu, dlatego też w miarę swojego pobytu w posiadłości, robiła wszystko, co w jej mocy, by biedaczka nie musiała się męczyć zanadto. Stała się pocieszycielką, uśmiechała się i słuchała głupot koleżanki, choć w duszy chciało jej się płakać, gdy widziała, co się z nią dzieje.

Maleńki szczeniak błąkał się pod jej nogami, domagając się uwagi. W końcu Katja westchnęła głęboko i wzięła go na kolana i nakarmiła mlekiem wprost z dziecięcej butelki. Obserwowała Heleną wpatrującą się w płomienie. Przeklęty ogień. Od incydentu w domu Lisieckich, Katja unikała go za wszelką cenę. Kazała nawet w swoim mieszkaniu w Moskwie zamontować centralne ogrzewanie, choć obrzydliwe rury straszyły swoim wyglądem.

— Wychodzimy — oznajmiła w końcu, nie mogąc znieść ciszy, jaka zapadła między nimi.

Helena zwróciła w jej kierunku nieprzytomne oczy.

— Ale Sebastian... — mruknęła tylko.

— Sebastian się nie dowie. — Popatrzyła na nią wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. — Prawda?

— Powiedział, że...

— To nieważne. Idziemy tylko na spacer. Nie będziemy nawet wchodzić do miasta, cukiereczku — odparła łagodnie. — Wszystko będzie dobrze.

— Skoro tak mówisz. — Helena kiwnęła głową, wciąż trochę nieprzekonana.

Zabiję go, jeżeli tylko nie zrobią tego na froncie, pomyślała Katja. To nieludzkie zostawiać kogoś w takim momencie. Mógł się zbuntować, powiedzieć cokolwiek... Ale on wolał zostawić swoją żonę.

Nie miała wcale wątpliwości, że sam jego wyjazd również wywarł wpływ na Helę.
Z lekkim westchnieniem odłożyła szklaną buteleczkę na stół i delikatnie odniosła szczeniaka na poduszkę, którą sobie upodobał do spania.

Dyskretne spojrzenie Katji mimowolnie wędrowało w stronę tajemniczej walizki. Podobno była wypełniona po brzegi listami adresowanymi do Heleny. Bardzo ją kusiło, by samej przeczytać to wszystko. Katja sądziła, że to trochę upiorne, choć nic nie mówiła na ten temat. Chciała po prostu dowiedzieć się, kto i co ciekawego pisał.

Helena siedziała sztywno na zdobionej kanapie, patrząc mimowolnie na koleżankę, zdając się zupełnie zależna. Gdy Katja podłapała jej niewyraźne spojrzenia, przysiadła się tuż obok, na tyle blisko, że obie stykały się ramionami i udami. Delikatnie przekręciła młodszą z kobiet tyłem do siebie i poczęła zaplatać cienkie kosmyki. Nawet się nie obejrzała, a jej dłonie już skończyły układać zniszczone włosy w długi warkocz.

Katja westchnęła.

— Tylko ubierz się ciepło.

Helena rzuciła jej tylko zagadkowe spojrzenie. Sebastian też zawsze bardzo dbał, by nie marzła. W gruncie rzeczy Pietrowna bardzo go przypominała swoim zachowaniem i uporem, choć sama pewnie by tego nie przyznała.

Bardzo, bardzo tęskniła i miała nadzieję, że wróci. Wszyscy aktualnie robili z niej jakąś idiotkę, osobę upośledzoną w znacznym stopniu. A przecież to, że miała lekki problem z wypowiedzią i odpowiednim formułowaniem myśli, jeszcze nic nie znaczyło.

— Nienawidzę jesieni — westchnęła Katja. — Wrzesień napawa mnie dziwnym nastrojem. Melancholią. Chyba już mi jej wystarczy w życiu. Nie poznaliście się z Sebastianem we wrześniu? — dodała, jakby nagle sobie przypominając.

— Tak — mruknęła.

Czwartego września mieli swoją pierwszą rocznicę znajomości. Jak ten czas błyskawicznie leci, pomyślała. Szkoda tylko, że nie ma go tu przy mnie.

Dotknęła dłonią ciążowego brzucha. Miała rodzić w styczniu. Ciekawe tylko, czy Sebastian zdąży wrócić do tego czasu? Jeżeli w ogóle wróci. Wiedziała, po co wyjechał, choć wszyscy próbowali mydlić jej oczy. Szeptali, myśląc, że wcale ich nie słyszy, ale ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że próbowali przed nią zataić walki Sebastiana na froncie. Nawet jego siostra zadzwoniła ostatnio z płaczem na ich numer domowy, życząc Sebastianowi szczęścia, nie zdając sobie sprawy, że jego już dawno nie było w posiadłości.

Jakie było zdziwienie Bernadette, gdy w słuchawce zamiast brata, usłyszała jego żonę, a jeszcze większe, gdy Helena odezwała się spokojnym, miarowym tonem, jakby jej ukochany nie został w ogóle powołany do walki. 

— Słuchaj — Katja zagaiła nieśmiało. To było znacznie silniejsze od niej. — Co z tymi listami? Odczytasz je kiedyś?

Pragnęła dowiedzieć się więcej i choć to jej zupełnie nie dotyczyło, chciała poznać całą prawdę.

— Listy... — zaczęła, być może nie wiedząc, o co jej chodziło. — Ale on już nie żyje...

Głos pani Oberhaus brzmiał ponuro. Takiego mroku w tonacji Katja jeszcze chyba nigdy nie zdołała usłyszeć.

— Tym bardziej powinnaś zobaczyć, co miał do powiedzenia przed śmiercią. — Spojrzała łagodnie na Helenę i pogładziła ją delikatnie po warkoczu. 

— Nie, Katja... — Pokręciła głową. — Nie chcę. Nie zmusisz mnie do tego.

— Dlaczego nie chcesz ich odczytać?

— Bo jego śmierć... — Utkwiła wzrok w suficie. — Nie chcę, by umierał.

— On już nie żyje — zauważyła Katja, lekko zniecierpliwiona. Jakby Helena sama tego przed chwilą nie powiedziała!

— Nie rozumiesz. — Spojrzała na nią przekrwionymi, załzawionymi oczami.

Katja rozumiała więcej, niż Helenie mogłoby się wydawać. W końcu pochowała dwójkę dzieci. Brała udział w tej wojnie, zabijając, grabiąc, szpiegując, a mimo to wiedziała, że nie może się poddać. Nie mogła się załamać, a ta świadomość jej przerażająco ciążyła na duszy. Kto więc mógł rozumieć rozterki codziennej egzystencji lepiej, jak nie ona?

— Więc mi wytłumacz — szepnęła, wciąż gładząc w uspokajającym geście młodszą kobietę, a ta odsunęła się od niej gwałtownie.

— Nie! — krzyknęła.

Katja uniosła brwi ze zdziwienia: to chyba pierwsza tak nagła reakcja Heleny. Gdy do niej zadzwoniła tego feralnego dnia, już była dziwna, niezmiernie apatyczna, zupełnie jak nie ona. Do tej pory zresztą odpowiadała wyłącznie niecodzienną, jak na nią, obojętnością. Ten stan rzeczy nie był do niej podobny, a przecież Katja pokochała ją niemal jak siostrę za to, kim była i jak się zachowywała na co dzień. Lubiła jej cięty charakter i to urocze zawstydzenie, które, jak już przychodziło, ogarniało całą osobę.

— Cukiereczku — zaczęła cicho. — Powinnaś otworzyć te listy.

Nie wiedziała, czy wymuszona przez nią sytuacja, nie wpłynie źle na Helenę. Katja była zawieszona między radością z wyjścia koleżanki z apatii, a dziwną melancholią, która cały czas natrętnie podpowiadała jej, jak to mogło się skończyć. 

Helena spojrzała na nią zbolałym wzrokiem. Katja zrozumiała, że nie powinna dłużej naciskać.

— Nie chcę ich czytać, Katja. Chcę się od nich odciąć tak bardzo, jak mogę.

Rosjance zdawało się, że chciała raczej powiedzieć, że chce się odciąć od śmierci nadawcy listów.

— Dobrze — powiedziała uspokajająco. — Chodźmy się przejść.

***

Czuła, że pomimo swojej niechęci powinna przeczytać listy, inaczej własna podświadomość i sumienie nie dałyby jej spokoju. Gdy Rosjanka poszła spać, zakradła się cichutko do dziennego pokoju. Od razu dostrzegła wyświechtaną walizkę, tak nędzną i lichą jak całe życie jej właściciela.

Najtrudniejszy był pierwszy krok, ale gdy już odsunęła palcami zatrzask i odpięła paski przytrzymujące w ryzach zawartość, wszystko poszło jak z płatka. Helena machinalnie wyjęła koperty. Na wierzchu każdej z nich zapisano jej nazwisko. Litery czasem się rozjeżdżały, były rozmazane, a nieraz wyglądały jak naniesione przez zupełnie rozchwianą dłoń. 

Pod osłoną nocy wszystko zdawało się inne, owiane nutą tajemnicy i dlatego ta pora wydała jej się najbardziej odpowiednią. Przeklinała w duchu swoje zamiłowanie do dramatyzmu, pozwalając sobie na bycie wrażliwą romantyczką ten ostatni raz.

Czując na kostkach nieznośny powiew zimnego, wrześniowego wiatru, udała się z walizką do biblioteki. Zapaliła stojącą lampkę i usiadła przy biurku. Drżącymi dłońmi odpieczętowała jedną z kopert i zajrzała do środka lekko przestraszonym wzrokiem, nie wiedząc, co tam zastanie i naraz, czując jeszcze lekki zapach dymu i truskawkowych drożdżówek, z których słynęła jego matka, zatraciła się we wspomnieniach. 

Warszawa, 26.06.1942 r.

Heleno Wilhelmino,

Dwudziesty szósty czerwca zapisze się już na zawsze w mojej pamięci jako dzień, w którym musiałem dokonać wyboru. Nie był to wybór łatwy ani tym bardziej przyjemny i mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi wszystko, co zrobiłem.

Kocham Cię, Heleno, ale musisz wiedzieć, że niektóre rzeczy są znacznie silniejsze niż miłość, a pewne sprawy można, a nawet trzeba postawić od niej o wiele wyżej. Tym czymś jest dla mnie ojczyzna, która odkarmiła mnie i wychowała prawie jak własna matka, dlatego też ja, wierny syn ukochanej Rzeczypospolitej, mam wobec niej obowiązki, które pragnę dopełnić najlepiej, jak tylko będę w stanie.

A wszystko zaczęło się w momencie, gdy poznałem tego niecnotę. Pojawił się nagle, nikt wcześniej go nie znał. Podawał się za kogoś z góry i miał dowody na to, że tak w istocie było. Od razu się zaprzyjaźniliśmy, a on stał się dla mnie powiernikiem wszelkich tajemnic. Ksiądz stwierdził nawet, że głęboko cierpię po utracie ojca i próbuję sobie go jakoś zastąpić, ale on był dla mnie jak brat.

W każdym razie Alfred, bardziej znany jako Siwy w swoich kręgach, zaczął werbować ludzi, ale na razie nie chciał zdradzić dlaczego. Powiedział, że ma misję do wykonania i nie odejdzie z tego świata, póki sprawiedliwości  nie stanie się zadość, cokolwiek to miało znaczyć. Obiecywał nam walkę o lepsze jutro, pokonanie jednego z największych wrogów Polski i polskości. Słysząc to, przystałem z chęcią. Stałem się niemal głównym sekretarzem jego tajnego planu, nie wiedząc przez jakiś czas, co nim właściwie jest. Zdołałem dowiedzieć się tylko, że Twoja rodzina ma w tym swój udział. Gdy to usłyszałem, z troski o Ciebie, chciałem zrezygnować, naprawdę chciałem. Ale już nie było odwrotu. On coś planował od dawna, a ja byłem mu potrzebny, by donosić na Ciebie. Wiem, co pomyślisz i niezależnie od tego, uwierz mi, że próbowałem być wierny zarówno Tobie, jak i ojczyźnie, ale nie dało się pogodzić tych dwóch rzeczy.

Siwy, mimo swojej miłosierności, postawił mnie przed wyborem: albo kontynuuję działalność, albo zawisnę na szafocie jako zdrajca ojczyzny. Powiedział mi trochę o Waszej rodzinie, ale ja zapierałem się, jak mogłem, bo w to nie wierzyć. W rzeczywistości jednak miał rację i musiałem mu ją w końcu przyznać. Bo jednak znałem prawdę. I wybrałem w zgodzie z własnym rozumem.

Twój K. 

***

To nie miało sensu. Helena gorączkowo zaczęła przeglądać kolejne koperty. Wszystko zaczęło jej się układać w jedną całość, choć żywiła szczerą nadzieję, że jednak się myli. Chciała w tym jednym przypadku nie mieć racji. Tak byłoby lepiej. Mechanicznie otworzyła następny list i wystarczyło, by przeczytała sam początek, by zrozumiała. Pierwsze dwa zdania mówiły:

On oszalał. Zamierza puścić wszystko z dymem...

I to jej uzmysłowiło, że Krzysiek był zaangażowany w upadek ich rodziny od samego początku. Przytłoczona masą sprzecznych emocji, oparła głowę na dłoni. Nie miała pewności, czy chce czytać dalej, choć wewnątrz czuła dziwny przymus. Była mu to winna. Mrugała szybko oczami, by odgonić natrętne łzy. Te jednak, jak na złość, musiały się pojawić i spłynąć po białych policzkach, zupełnie rozmazując schludne pismo. 

Katja obudziła się w środku nocy, targana jakimś dziwnym przeczuciem. Poszła do sypialni, którą zajmowała Helena razem z Sebastianem. W momencie, gdy pod grubą pierzyną nie zastała kobiety, zbiegła szybko na dół, wciąż walcząc z zaspanymi kończynami. Zdołała tylko odnotować, że walizka stojąca w swoim stałym miejscu, zniknęła i nigdzie jej nie było. Przeszukała chyba całą posiadłość, aż w końcu wbiegła do biblioteczki na parterze, gdzie zastała Helenę leżącą na biurku w otoczeniu ogromnej ilości listów.

Kiedyś to się musiało stać, westchnęła w duchu. Odgarnęła z czoła czarny lok i podeszła bliżej Heleny, która jedynie wpatrywała się bezmyślnie w przeciwległą ścianę.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro