Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. Stara fotografia

Warszawa, 03.06.1944 r. 

Sebastian poprawił czarną muszkę przewiązaną pod szyją. Ledwie wrócili do domu z Berlina, a pod wycieraczką czekał na niego list z dokładną datą i miejscem, w którym miało się odbyć wesele.

Przełknął ślinę i przekroczył mury hotelu Bristol. Pominął ceremonię w kościele — nigdy nie był specjalnie religijny, poza tym im mniej oglądał gęby Hohenbergów, tym lepiej. Od razu doskoczyła do niego recepcjonistka, która poprosiła o wpis do księgi gości.

— Wygląda pan bardzo elegancko — rzekła przymilnie w doskonałej niemczyźnie. Obrzucił wzrokiem młodą dziewczynę, która w mgnieniu oka znalazła się bardzo blisko niego. Nawet nie zauważył, kiedy jej dłoń znalazła się tuż obok jego szyi, gładząc wykrochmalony kołnierz.

— Jestem gościem na weselu. Jak inaczej miałbym wyglądać? — syknął, mrużąc oczy, jednak to jej wcale nie speszyło. Obejrzał się wokół, ale nikogo nie było w holu. Ciekawe, co by zrobiła Helena w takiej sytuacji. Pewnie w bardzo dobitny sposób wybiłaby tej idiotce z głowy głupie umizgi. Uśmiechnął się lekko na tę myśl, a recepcjonistka odebrała to chyba jako zachętę w swoją stronę. 

— A gdzie pańska partnerka? — zapytała z błyskiem w oku.

— Przybyłem sam.

— Taki dżentelmen jak pan? Niemożliwe. — Puściła mu oczko.

Przeszedł obok, zupełnie nie patrząc na kobietę.

— Niech pani sobie daruje swoje mrzonki. — Poprawił marynarkę na ramionach i strzepnął niewidzialny pyłek na kamizelce. — Proszę mnie zaprowadzić na salę bankietową.

— Oczywiście. — Wydęła wargi w niezadowoleniu, ale wykonała usłużny gest.

Właściwie nie był pewien niczego. Nie wiedział, czy to całe wesele nie miało być sprytnym fortelem, by wywabić go z domu tak, by Helena została sama. A to stwarzało różne opcje dla Hohenberga. Kompletnie wariował i gdyby miał taką możliwość, ciągle by chodził do posiadłości i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Nie chciał jej zostawiać samej.

Dlatego też zatelefonował wcześniej do Katji, by towarzyszyła Helenie i może troszeczkę, odrobinę miała na nią oko. Może to śmieszne, ale naprawdę obawiał się, że coś jej może się stać. Nie wiedział, czy jego lęki były słuszne, czy może wręcz przeciwnie: kompletnie wyssane z palca, ale gdy raz o tym pomyślał, nie mógł wyzbyć się tego pomysłu z głowy.

Elegancka recepcjonistka, której imienia nie znał, zachowała dla siebie dalsze starania i nic więcej nie mówiąc, zaprowadziła Sebastiana do sali, w której miał się odbyć właściwy bankiet.

Ku jego zdumieniu, sala była już pełna. Zerknął jeszcze tylko na zegarek otrzymany od Heleny i przekroczywszy próg, do jego nozdrzy wdarł się duszący, kwiatowy zapach.

— Ojej, Bastianie, przybyłeś. — Usłyszał obok siebie świergoczący głos.

— Valentina... — wychrypiał. — Miło... Miło cię widzieć. — Te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale wiedział, że w tym momencie nie może sobie pozwolić na żadne chamstwo wobec Hohenbergów.

— Już myślałam, że wcale nie przyjdziesz. — Dotknęła jego ramienia. — Reinhard nie wygłaszał jeszcze swojej mowy, więc nic nie straciłeś. Nie widzę tej twojej... — Rozejrzała się wokół ze zmarszczonymi brwiami. — Dobrze. Będziemy się sami świetnie bawić. — Ujęła go pod rękę i pociągnęła za sobą, ten jednak wciąż uparcie stał w miejscu. — Chodź. Dlaczego ze mną nie idziesz?

— Valentina, chyba się zapominasz. — Poprawiła krótką fryzurę, a jej nozdrza rozszerzyły się ze wściekłości.

— Będziesz stał na samym środku sali?

— Nie. Ale też nie zamierzam rozmawiać z tobą dłużej niż to konieczne. Gdzie znajdę twojego brata?

Kobieta popatrzyła na niego niezadowolona. To nie tak miało wyglądać.

— A jak myślisz? Pewnie jest zajęty jakąś swoją kurewką — prychnęła. — W każdym razie tutaj go nie ma.

— A Jannike...

— Jakbyś go nie znał. Nie zamierzał słuchać dłużej jojczenia tej dziewuchy. Ja zresztą też unikam jej, jak tylko mogę.

— Ta „dziewucha" straciła kogoś bliskiego — odparł znużony. — Chyba coś tu masz. — Wskazał niewielką bliznę na twarzy wyrządzoną przez Helenę. Kobieta z westchnięciem potarła policzek dłonią, próbując zakryć przed Sebastianem szramę. Pamiątkę, która już do końca życia miała ją szpecić. Mimo że była niewielka i dosyć płytka, Valentina bardzo się jej wstydziła. Wydawało jej się, że jest widoczna nawet spod grubej warstwy pudru.

— Jeżeli chcesz znaleźć mojego braciszka, powodzenia. Ja w każdym razie nie zamierzam ci w tym pomagać — prychnęła i odeszła. Sebastian przez chwilę wpatrywał się w oddalającą sylwetkę. Gdzieś jeszcze miał starą fotografię, która przedstawiała czcwórkę radosnych dzieci na tle krajobrazu rozwinietego na płótnie. Stara fotografia, zrobiona chwilę przed tragedią. Valentina stale zdawała się przypominać swoją obecnością o dawnym incydencie. 

Rozejrzał się jeszcze wokół, trochę zagubiony, aż w końcu dostrzegł w oddali sylwetkę Reinharda. Był przekonany, że sprawa, którą chciał załatwić, nie zajmie mu dużo czasu. Nie zamierzał zostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie niezbędne. Niektórzy goście, wciąż pamiętając jego kompromitację na balu noworocznym, patrzyli nań dziwnym wzrokiem. Słyszał wymieniane po kątach szepty. Pewnie oni wszyscy dziwili się, dlaczego przybył sam po ostatniej demonstracji uczuć z partnerką.

Skłamałby, gdyby powiedział, że czuje się w tej sytuacji swobodnie. Ruszył w stronę hrabiego, a on, słysząc kroki, odwrócił się ku niemu z parszywym uśmiechem.

— Kogo moje piękne oczy widzą? Czyż to pan kolaborant? Jak się pracuje z największym ścierwem w Europie? — Zakręcił kieliszkiem i przez chwilę obserwował wirujący alkohol.

— Wiesz o tych statkach, tak? — Hohenberg zerknął na niego leniwie.

— Tak — powiedział tylko, a Sebastiana zalała gorycz. 

— Czego chcesz?

— Tak prosto z mostu? — Uniósł brew. — Usiądź, może coś zjedz. Zaśpiewaj. Noc jeszcze młoda, a my, drogi przyjacielu, jesteśmy królami tego świata... — Usiadł w bardzo teatralny sposób i założył nogę na nogę. — Nie? — zapytał, widząc jego zawziętą minę. — Siadaj.

Sebastian nie potrafił mu się sprzeciwić. Posłusznie zajął miejsce tuż obok hrabiego.

— Od jak dawna organizujesz te rejsy? — zapytał sucho, porzucając w zapomnienie swoją niedawną wesołość. 

— Od czterech lat. — Przymknął oczy.

— Spójrz na mnie — powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem. — Moja rodzina na pewno zostanie osądzona. W końcu jesteśmy powiązani, i to dość silnie, z niemiecką armią. Ja zarządzam Deutchess Haus. W październiku zorganizujesz ostatni, ale tylko dla wybranych. — Wskazał na niego dłonią, w której trzymał kieliszek. 

— Co? — Podniósł wzrok. Zdawało mu się, że Reinhard plecie kompletnie od rzeczy.

— To, co słyszałeś. — Nagle z impetem odłożył kieliszek. Ze szkła prysnęło trochę alkoholu na obrus. Pochylił się w stronę kolegi i przeszył go wzrokiem. — Posłuchaj mnie uważnie. Tym rejsem nie popłynie ta twoja patologia, tylko my.

— Reinhard, czy ja dobrze słyszę? Chcesz zdezerterować?

— Tylko w przypadku przegranej, oczywiście. Wieści z frontu nie napawają optymizmem, dlatego lepiej jest się dostatecznie zabezpieczyć na wypadek... różnych okoliczności. — Skrzywił się, jakby sama myśl o możliwej porażce nie dawała mu spać. 

— A co z Heleną?

— Helena, Helena... — Podrapał się po brodzie, zupełnie jakby nie mógł sobie przypomnieć, o kim mowa. — Ach, ta. Wiesz, znamy się już trochę — Spojrzał na niego z ukosa. — więc na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że nie tylko ty posiadasz ważne znajomości w Gubernatorstwie. Może i ta dziewczyna ma „protekcję" od twoich ludzi, jakkolwiek obrzydliwi by nie byli, ale powiedz mi, jaką ona ma moc wobec rozwścieczonego tłumu? A gdybyś zapomniał, przypomnę ci, że nikt nie lubi kolaborantów.

— To groźba? — Sebastian zapytał słabo.

— Luźna propozycja. Zostaw ją i czym prędzej wyjdź za moją siostrę. Nasze majątki się połączą i w końcu staniemy się prawdziwymi braćmi. Moja sugestia dla ciebie nie ma terminu. Ale oczywiście lepiej, żebyś nie zwlekał. Tak sądzę. — Wzruszył ramionami i poderwał się z miejsca. — Pamiętaj, że zawsze mogę podszepnąć komuś co nie co.

— A jeśli nie? — Zgrzytnął zębami. — Zabijesz mnie?

Reinhard roześmiał się krótkim, budzącym niepokój śmiechem. Brzmiał, jakby popadał w histerię. 

— Cóż, to twój wybór. Nie mogę wcale ręczyć za bezpieczeństwo Heleny. Szukają też ludzi do walki na wschód. Sam wiesz. Kresy, a nawet głęboka Rosja. — Zerknął na swoje wypielęgnowane dłonie, nieznające pracy. — Zapytano mnie, czy nie mam jakichś kandydatów. Powiedz mi, Sebastianie. Mam kandydatów do bitew na Ukrainie? Czy nie mam? — Patrzył na niego z ukosa. — A może jest ktoś, kto sam się zgłosi? — Spojrzał na niego sugestywnie. — Ach, po twojej minie wnioskuję, że najbardziej jednak spodobałaby ci się Francja. Jest naprawdę malownicza o tej porze roku, choć moim faworytem wciąż pozostaje Wschód. 

Sebastian poczuł, jak wiotczeją mu mięśnie. Mimo swojej postury, miał wrażenie, że stał się teraz zupełnie maleńki, nic nie znaczący wobec potęgi wielkiego Hohenberga. Zlekceważył go i teraz miał za to odpowiedzieć. Choć powtarzał, że nie należy lekceważyć przeciwnika, nigdy nie myślał, że może się nim okazać sam hrabia.

Oberhaus już się odwrócił w stronę wyjścia. Przez chwilę chciał rozpowiedzieć ludziom o sprawie małego Erika, by Hohenbergowie cierpieli, by poznali smak sromotnej porażki. Pragnął, by bali się wyjść na ulicę w obawie przed napiętnowaniem społecznym. Na szczęście szybko o tym zapomniał. W końcu kto miałby uwierzyć bękartowi?

— Jeszcze jedno.

— Co znowu? — Spojrzał na Reinharda z nienawiścią w oczach.

— Rozmawiałeś już z ojcem? — Uniósł brwi.

— To nie jest mój ojciec... — Sebastian spuścił głowę ze wstydem, zaś kapitan skinął w udawanym zamyśleniu. — Od początku nim nie był...

— Rozumiem... W takim razie, nigdy nie będziemy tak naprawdę braćmi. Szkoda. — Wzruszył ramionami i odszedł w dal, zostawiając Oberhausa z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.

Berlin, 19.07.1924 r.

To było ciepłe lato i zapowiadało się na najbardziej udane w jego krótkim, czternastoletnim życiu. Wcześniej nie interesował się w żaden sposób swoimi koleżankami i dopiero teraz dostrzegł to, o czym niegdyś mówił mu ojciec. Mieszkająca niedaleko nich Valentina, z którą spędzał mnóstwo czasu, z dnia na dzień piękniała coraz bardziej, a on, w porównaniu do niej, wciąż był niski i raczej niezbyt urodziwy. Myślał o Valentinie cały czas, ze zdumieniem zauważając, że w jego sennych marzeniach pojawiają się także i grzeszne wizje. Siódmy marca, czyli dzień, w którym zostali oficjalnie zaręczeni, jawił się jako najpiękniejszy w jego krótkiej egzystencji.

— O czym myślisz, Sebastianku? — zapytała dziewczynka, machając wesoło bosymi nogami nad strumieniem.

— A tak sobie myślę — burknął. Nie mógł jej przecież zdradzić istoty swoich rozmyślań. Ogarnął wzrokiem jej sylwetkę ukrytą pod żółtą sukienką z kołnierzykiem. — Ciepło dziś.

— Ciepło. — Kiwnęła głową i odgarnęła do tyłu swoje czarne jak smoła włosy. Nie kochała go co prawda tak, jak on ją, ale wielka miłość miała przyjść z czasem. Sebastian stanowił świetną partię: pochodził z odpowiedniego domu, chodził do znakomitej prywatnej szkoły, mówił biegle w kilku językach, a co najważniejsze, był wystarczająco majętny. Gdyby się połączyli, z jej urodą i jego obyciem, wyszłyby z tego związku perfekcyjne dzieci. 

Nagle usłyszeli za sobą przeraźliwy krzyk.

— VALENTINA! — zaryczał mały chłopiec na całe gardło. — VALENTINA!!!

— No czego chcesz? — zapytała niecierpliwie.

— Valentina! Oszukałaś mnie! — Chłopiec patrzył na nią wściekle. Czarne włosy były rozczochrane, a ogrodniczki brudne. — Poszłaś z Sebastianem... A mówiłaś, że wyjechali.

— Dziecko. — Patrzyła na młodszego brata z pobłażaniem. — To sprawy dorosłych — powiedziała, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Założyła nogę na nogę, a wartki strumień skakał wesoło, obmywając jej stopy.

— Sprawy dorosłych? — Podrapał się po umorusanej brodzie. — Czyli co?

— Nie interesuj się. I spadaj.

— Valentina, ale wy macie czternaście lat!

— Czyli jesteśmy już dorośli. — Wzruszyła ramionami. — Po co przylazłeś?

— Mama kazała ci już wracać. — Chłopiec wydął wargi. Valentina przewróciła oczami i podniosła się na nogi. Razem z nią wstał Sebastian.

— Sebastianie, a może chciałbyś zjeść dziś z nami? — Zatrzepotała rzęsami. Popatrzył na nią chwilę z zachwytem, zupełnie zapominając języka w gębie. — Dobrze się czujesz?

— Tak, to znaczy, bardzo chętnie przyjdę. — Chłopiec wyszczerzył się do Sebastiana.

— Mama to przewidziała. Jest dla ciebie porcja. Valentina, a słyszałaś, że Reinhard...

— Nie obchodzi mnie to — zagrzmiała.

— Ale on jest genialny! Nasza pani mówi, że Reinhard uczy się szybciej niż ty. — Valentina zerknęła na Sebastiana, który z zaciekawieniem wysłuchiwał głupot malca. — Mamusia pęka z dumy. I ja też, że mam takiego braciszka.

— Nie mów bzdur — syknęła, na dobre uciszając chłopca. — Mam pomysł. Może chodźmy nad jezioro.

— Ale teraz? Bo ma przecież po kolacji przyjść fotograf i...

— Tak. Teraz — powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem. — Leć po Reinharda.

— Właściwie, jestem już całkiem głodny — rzekł Sebastian. — Może ta kolacja jest wcale niegłupim pomysłem.

— Dobrze. — Skinęła głowa, zaciskając usta w cienką linię. Valentina nigdy nie lubiła, gdy ktoś wykazywał wobec niej jakiś sprzeciw. 

Poszli więc prosto do willi państwa Hohenberg, gdzie zostali uraczeni golonką po berlińsku z chrupiącą skórką na wierzchu. Potem ustawili się do zdjęć: najpierw stanęli dorośli, potem młodzi Hohenbergowie. Sebastian, choć czuł się nieswojo i bardzo nie chciał wtrącać się do ich rodzinnych fotografii, został zachęcony przez matkę Valentiny i wciągnięty w kadr. Stał między Valentiną a jej siedmioletnim bratem, Reinhardem. Reinhard był cichym, skromnym chłopcem i nawet nie patrzył na przybysza. Sebastian pragnął z nim porozmawiać, zacieśnić z nim więzi: przecież już niedługo mieli zostać rodziną. Valentina odwracała jego uwagę, wmawiała Sebastianowi, że nie warto się z nim zadawać. Próbowała go przekonać, że to tylko zakopany w opasłych wolumenach dziwak. Chłopiec, jak na potwierdzenie jej słów, nie chciał rozmawiać ani z Sebastianem, ani z nikim. 

Mały Erik zaś, teraz już należycie ubrany i uczesany, stanowił całkowite przeciwieństwo swojego brata. Był istnym wulkanem energii. Właściwie, mówił za nich obu, aż Sebastiana bolała głowa od tego wesołego gaworzenia. Dzieciak wpatrywał się w Reinharda jak w obrazek, a on, podobnie jak siostra, kompletnie ignorował malca. 

Po skończonych zdjęciach, w końcu poszli w czwórkę nad jezioro. Sebastian razem z Erikiem rozłożyli koc na trawie, bo ani Reinhard, ani Valentina nie zamierzali im pomagać, a jedynie stali i patrzyli z założonymi rękami, czekając na gotowe.

Usiedli razem, a Valentina zastanawiała się, w jaki sposób wcielić w życie swój plan. Czy Sebastian zechce jej pomóc? Czy dzieciak będzie się wyrywał? Zerknęła na Erika, a następnie jej wzrok przeniósł się na spokojną taflę wody. Wokół niej chłopcy rozmawiali, ale ona nie zwracała już na nich uwagi.

Powoli zaczynało się ściemniać. Poczuła na ramionach gęsią skórkę, wszak mimo upalnego lata, wieczory bywały chłodne.

— Pobawmy się w berka! — krzyknął Erik.

Ręce jej drżały, ale była gotowa, by to zrobić. To dziecko niemiłosiernie ją irytowało. Ona, mając już czternaście, a za niedłujgo piętnaście, lat, nie chciała nawet patrzeć na pięciolatka. Wkurzało ją w nim absolutnie wszystko, ale zupełnie zapominała, że w jego wieku była dokładnie taka sama. Gdy dziecko zaczyna dojrzewać, można przymknąć oko na jego wygłupy, wiedziała jednak, że ich matka prawdopodobnie tak tego nie zostawi, chyba że zrzucą wszystko na karb zwykłego wypadku.

— Erik, dorośli nie bawią...

— Gonisz! — krzyknął Erik, klepiąc Valentinę w ramię. Chłopcy rozbiegli się na wszystkie strony. Nawet dotychczas spokojny Reinhard, ruszył się z miejsca i teraz patrzył na siostrę wyzywająco, jakby sprawdzając, czy jest w stanie zrobić to, o czym kiedyś rozmawiali. Mnie nikt nie uwierzy, Valentina. To musisz być ty, przekonywał zawzięcie, a oona wiedziała, że brat ma rację.

Pięciolatek znajdował się teraz na skraju pomostu, więc Valentina w mig do niego doskoczyła. Sebastian nie zdążył zareagować, kiedy mały Erik pod naporem siostry znalazł się w jeziorze. Był pewien, że to tylko wypadek, że zaraz stamtąd oboje wyskoczą, mokrzy i roześmiani w głos. Ale Valentina wskoczyła do środka nie po, by ratować brata, tylko by jeszcze głębiej zanurzyć jego głowę pod wodą, gwałtownie zaburzając tym samym niezmienność tafli. Powierzchnia chwilę była wzburzona, a potem zaczęła się stopniowo się wygładzać. Chłopiec już się nie wyrywał.

Sebastian otworzył szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w scenę, której właśnie stał się świadkiem. Nie był pewien, jak ma zareagować. Gotowało się w nim ze wściekłości, ale nie powiedział nic. Stał i patrzył przerażony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Czy to działo się we śnie, czy na jawie? Miał nadzieję, że to tylko koszmar, z którego zaraz się wybudzi i niebawem o wszystkim zapomni.

— Zabiłaś go — stwierdził tylko Reinhard. Sebastian nie był w stanie wyczytać jego prawdziwej reakcji. Zdziwiła go chłodna obojętność chłopca. Zachowywał się poważniej niż niejeden dorosły, co wzbudzało u niego szczery niepokój. — Valentina, czy ciebie Bóg opuścił?

— Przecież... Kazałeś... — zająknęła się, odgarniając do tyłu przemoczone włosy. Wyglądała tak niewinnie, świeżo, młodzieńczo, jakby właśnie nie zabiła z zimną krwią własnego brata. — Mówiliśmy o tym... 

— Mówiłem, że Erik mnie denerwuje — powiedział wściekły — jak to rodzeństwo. Ale nie kazałem ci go topić. Oszalałaś?

— Nie rozumiem — mruknęła, kręcąc głową. Krople wody z jej włosów opadały na sukienkę, a ramionami wstrząsał od czasu do czasu pojedynczy dreszcz.

— Wygląda na to, że jesteś zbyt głupia — westchnął.

— Dlaczego wy jesteście tacy spokojni? — zawołał Sebastian, kompletnie nie rozumiejąc, co tu się właśnie stało. Z trudem hamował drżenie głosu i dłoni. Nie chciał przecież, by pomyśleli o nim, że jest jakiś strachliwy, choć najchętniej uciekłby od demonicznego rodzeństwa, gdzie pieprz rośnie. Patrząc na nich w tej chwili, był pewien, że urwali się z jakichś piekielnych czeluści.

— To twoja wina! — krzyknęła dziewczynka, patrząc na Sebastiana z nienawiścią.

— Moja? — zapytał, wpatrując się tępo w przestrzeń. Co też ona mówiła? To ona to zrobiła! I wszystko wskazywało na to, że za porozumieniem z młodszym bratem.

Reinhard zerknął na nich obu z powątpiewaniem. Wiedział, że ma do czynienia z idiotami, ale nie miał pojęcia, że z aż takimi. 

— To musi zostać między nami. Ten sekret nas zwiąże już na zawsze, czy tego chcemy, czy nie — rzekł tajemniczo, jednak widząc przestraszoną miną Sebastiana, dodał szybko. — Ja tylko żartuję. Żebyś widział swoją minę! Lepiej stąd chodźmy. I zastanówmy się, co powiemy mamie. — Uśmiechnął się, jakby nic nigdy się nie stało. Po raz pierwszy i chyba ostatni przypominał wtedy normalne dziecko, choć okoliczności były iście nienormalne.

Nigdy więcej nie poruszali tematu Erika, choć to wydarzenie wpłynęło na całą trójkę, na Reinharda chyba najbardziej. Ciała chłopca nie odnaleziono. Być może jego duch wciąż błąka się po świecie, szukając sprawiedliwości. Albo nigdy nie był wystarczająco martwy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro