Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Jabłka i łzy

Pod Berlinem, 25.05.1944 r.

Sebastian wiedział, że nie ma wyboru. Tak czy inaczej, Hohenbergowie położą łapy na fortunie Amadeusa, a stary się na to godził. Zastanawiało go tylko dlaczego zdecydował się na tak radykalny krok. Ta kwestia zostawiła go z licznymi domysłami, a żaden z nich zdecydowanie nie był optymistycznym wariantem.

Mimowolnie obejmował w pasie swoją partnerkę, usiłując sobie przypomnieć, co mu umknęło. Domysły towarzyszyły mu od zawsze, ale nie miał nigdy stuprocentowej pewności. A nie chciał przecież tak szybko osądzać czyichś działań, samemu pozostając raczej wycofanym. 

— Sebastianie... — Pocałowała go w policzek, próbując zwrócić na siebie uwagę. Kochanek był od wczoraj rozkojarzony i zdawał się jej właściwie nie zauważać. Nie lubiła tego stanu, kiedy wszystko między nimi wydawało się zawieszone. — Słuchasz mnie w ogóle?

Leżeli na trawie pod kwitnącymi jabłoniami. Był wyjątkowo upalny dzień. Sebastian czuł pod spoconą skórą przyjemny chłód ziemi. Dotykał rozgrzanego ramienia Heleny, kontrastującego z suchą glebą. Mógłby upajać się nią do końca życia, a i tak byłby nienasycony jej obecnością. Zwracał uwagę na wąskie usta w kolorze dojrzałych malin, z których wypływały zarówno słowa słodkie, jak i gorzkie, lecz czasem kwaśne jak uprawiane w sadzie jabłka.  Z oczu biło przywiązanie i radość, że może spędzać z nim czas. Czuł jednak lekkie zaniepokojenie z jej strony. 

Jakim cudem cokolwiek mogło odwrócić jego uwagę od najpiękniejszej istoty chodzącej po tej planecie? A jednak Amadeus stale zaprzątał jego myśli, nawet w momencie, gdy jego wzrok skierowany był wprost na nią. 

— Tak... — odezwał się sennie. — Jak najbardziej.

— Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że chyba nie... — Złożyła czuły pocałunek na odkrytej szyi, przejeżdżając dłonią po zapiętych guzikach koszuli. Sebastian odsunął się lekko. — Zrobiłeś się taki...

— No jaki? — przerwał, patrząc jej w oczy. 

Po spalonej od słońca twarzy spłynęła kropla potu. Sebastian twierdził, że to niewybaczalne, iż jego narzeczona doprowadziła swoją aksamitną skórę do takiego stanu. 

— Nieczuły — mruknęła niezadowolona. — Dlaczego mnie odtrącasz od wczorajszego wieczora?

Pokręcił głową, próbując sobie poukładać to wszystko w myślach. Spojrzał z zadumą w dal, a gdy poczuł naglący wzrok w okolicach swojej twarzy, na krótko przeniósł na nią spojrzenie. Oczy kobiety były pełne nadziei. Spijała łakomie każde leniwie wypowiedziane słowo, które padało z jego ust.

— Hela... — odparł ze zmęczeniem w głosie. — Widzisz, odbyłem wczoraj trudną rozmowę... Proszę cię. Daj mi trochę czasu.

Helena przyklęknęła na kolanach. Ponownie zerkała na niego tymi swoimi wielkimi, cielęcymi oczami, próbując wzbudzić w obojętnej twarzy jakieś emocje. Liczyła się z tym, że może się nie spodobać jego siostrze i ta każe mu się z nią rozstać. Była przygotowana na batalię, a otrzymała zamiast niej pustą melancholię. 

Ułożyła głowę na klatce piersiowej Sebastiana. Słuchała rytmicznego bicia serca i prawie zapomniała, co chce powiedzieć.

— Nie chcę cię stracić — wymruczała w końcu. Podniosła się na łokciach i zerknęła w oczy kochanka.

Ten zwrócił się powoli w jej stronę.

— Nie stracisz — szepnął i objął ją ramionami tak mocno, jakby świat miał się zaraz skończyć. Kręcił palcem kółka na nagim ramieniu.

— Więc o co chodzi?

— Muszę przemyśleć kilka rzeczy. — Zachowywał się inaczej. Z dnia na dzień stał się bardzo dziwny. Coś było nie tak, coś musiało się stać i zaburzyć równowagę ich życia. Helena lubiła wiedzieć. W tym momencie nie wiedziała i bardzo jej się to nie podobało. Nie chciała się od niego oddalać. Pragnęła być z nim zawsze i na zawsze. Mimo wszystko i na przekór losowi.

— Reinhard dał ci popalić? — Ponownie usiadła.

Zamyślił się. Gdyby chodziło tylko o niego... Nie wiedzieć czemu, odczuwał spory dyskomfort na myśl o powiedzeniu jej prawdy. Wcale nie chciał jej mówić, że mężczyzna, którego całe swoje życie uważał za ojca, w istocie nim nie był. Czy bał się, że mogłaby od niego odejść, gdyby się dowiedziała, że jest zwykłym bękartem? Być może. Właściwie sam nie potrafił się oswoić z tą świadomością. Dotarło do niego, jak dziwnie musiałoby brzmieć takie wyznanie: Mój tata nie jest moim tatą. 

— Po części. — Po pełnej napięcia chwili, wstał na nogi i wyciągnął do niej rękę. Podniosła się podtrzymywana przez jego muskularne ramię, nie mogąc się nadziwić jego sile: choć przecież sama miała filigranową sylwetkę, a uniesienie jej nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. — Chodźmy.

— Gdzie? — Poprawiła kapelusz przewiązany żółtą wstążką i wygładziła szybkim ruchem sukienkę.

Nim się obejrzała, Sebastian puścił się biegiem w głąb sadu.

— Dogoń mnie! — krzyknął wesoło, zupełnie porzucając swój wcześniejszy wisielczy nastrój. Nie zastanawiając się dłużej nad tym stanem rzeczy, zdjęła buciki i ruszyła za kochankiem w pogoń.

— Zaczekaj! Sebastian... — westchnęła z wysiłku. Uprawiała oczywiście sporty. Dzień rozpoczynała od porannych ćwiczeń gimnastycznych i miała wcale niezłą kondycję, natomiast trzeba było oddać, że to Oberhaus był szybszy i wydolniejszy fizycznie. Narzeczony zniknął jej z pola widzenia. Wydawało się, że zdążyła przebiec przynajmniej pięćset metrów, jednak było to zaledwie kilka kroków. Rozejrzała się wokół, szukając go wśród drzew i coraz bardziej gęstych krzewów dziko rosnących malin. — Sebastian... To nie jest zabawne! — krzyknęła w eter.

— Tutaj. — Głos dobiegał z bliska, jednak Helena nie potrafiła go odnaleźć w gąszczu traw.

Zdezorientowana rozejrzała się wokół. 

— Tutaj, to znaczy, gdzie?

— Spójrz w górę. — Odwróciła się i podniosła wzrok. Sebastian siedział swobodnie na drzewie z podkurczoną nogą, oparty plecami o zgrubiałą korę. Koszulę miał w połowie rozpiętą, a rękawy podwinięte wysoko. Przeczesał palcami włosy, wichrząc je jeszcze bardziej.

Helena dotknęła grubego pnia. Ta chwila mogłaby trwać wieczność. Byli tylko oni, jakby poza sadem i poza światem. Poza ciałami i umysłami — tylko ich zaplecione serca oraz dusze.

— Po coś się tam wdrapał? — fuknęła. — Bóg cię opuścił?

— Chodź do mnie, moja nimfo. — Poklepał mięsistą gałąź.

Słysząc tak absurdalną prośbę, dawniej zaśmiałaby mu się w twarz i zapytała, czy wygląda według niego jak małpa. Teraz jednak, po krótkim momencie zawahania, postawiła ostrożnie stopę w nisko umieszczonej wnęce.

Wchodziła pomału na drzewo, patrząc na niego. Miała wrażenie, że w ogóle zatraciła czucie w stopach i ramionach, stały się po prostu bezwolnymi członkami działającymi bez udziału świadomości.

— Złap tam, o. A teraz postaw stopę na tej gałęzi. — Kierował ją po kolei. Gdy zrównała się z nim wzrokiem, uśmiechnął się szeroko. — Oszalałaś, Hela. Nie sądziłem, że naprawdę to zrobisz.

Starła krople potu płynące po skroniach. Wdrapała się na konar, na którym on sam siedział.

— Wolę być szalona z tobą niż normalna bez ciebie. — Spojrzała mu w oczy. Na jej twarzy malowała się determinacja. Sebastian pochylił się w stronę kochanki i pocałował, unosząc palcami jej brodę ku górze.

— Jest coś, co musisz wiedzieć.

Przez chwilę chciał jej powiedzieć. Omamiły go te piękne słowa i pewność, którą widział w jej oczach. 

— Co? — zapytała szybko. Obawiała się najgorszego.

— Mój ojciec... Stary Oberhaus... — poprawił się natychmiast. — Nie podoba mu się nasz związek. Trzyma mnie na muszce.

— Co zamierzasz zrobić? — Otworzyła szerzej oczy. Przerażała ją wizja spędzenia reszty życia w samotności. Bez niego. Jak miałaby ułożyć swoją rzeczywistość na nowo, skoro już raz została zniszczona i odbudowana przez niego, kosteczka po kosteczce?

— Jeszcze nie wiem. Może uciekniemy razem? A może, spełnię jego wolę i wyjdę za Valentinę... — Wzruszył ramionami, spoglądając na nią obojętnie.

— Żartujesz chyba. — Odsunęła się tak gwałtownie, że prawie spadła z drzewa.

— Uważaj — syknął, podtrzymując jej wątłe ciało. — Chcesz się zabić?

Nastała cisza. Zdawałoby się, że oboje toczą własne batalie z myślami. Istotnie, jeśli chciał ją pozostawić, nie zawahałaby się, zresztą już raz prawie to uczyniła. Dobrze wiedział, że i tym razem zrobiłaby to z pewną pokorą, a nawet dziwną radością. 

— Powiedz mi... Ty poważnie myślisz nad małżeństwem z tą kobietą? — Widział, jak w kącikach jej oczu zaczynają zbierać się łzy. — I tak po prostu mnie zostawisz? Dla niej?

Była bliska załamania. Zaczęła gorączkowo łapać powietrze do płuc, byle tylko nie wybuchnąć. Nie tu i nie przy nim. Nie wśród kwitnących na biało jabłonek, nie w tym duszącym skwarze.

Starała się. Naprawdę się starała. Mimo wszystko jakby samoistnie zaczęła płakać, a te łzy były po części odzwierciedleniem duszonych wewnątrz emocji. Uleciało z niej wszystko, co trzymała w sobie od tak dawna. Stracone dziecko, pożar, śmierć Jadwigi i ojca, niedoszła próba samobójcza. A przecież minęło już tyle dni. Tyle tygodni, a nawet miesięcy, więc dlaczego płakała? Dlaczego teraz, a nie przedtem? Wcześniejsza żałoba zdawała się ją ominąć. Dlaczego?

— Boże... Heleno...  — Sebastian, widząc beznadziejny stan partnerki, niezręcznie objął ją ramieniem. — Nie zostawię cię — wyszeptał w jej włosy. — Nigdy, przenigdy. 

W powietrzu unosił się zapach kwiecia niesiony przez lekki wietrzyk. Helena płakała w koszulę swojego ukochanego. Jednak Sebastian borykał się z nagłą falą wątpliwości. Nie wiedział, czy postąpił słusznie, obiecując jej to, ale jedno było pewne: prędzej czy później, pożałuje w taki czy inny sposób. I doskonale o tym wiedział. 

A rzeczywistość Heleny pozostała niezachwiana, choć zburzona i odbudowana na nowo.
Istniały tylko słodko-kwaśne, nierozwinięte jeszcze jabłka i gorzkie, gorzkie łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro