Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Państwo Krause

Berlin, 23.05.1944 r.

Gdy pojawili się na peronie, poczuła, jakby historia zataczała koło. Nie była przesądna, choć obawiała się tego wyjazdu. Pamiętała, że ostatnim razem, podczas podróży do Gdańska, opuszczenie miasta stało się dla nich przełomowym punktem, a potem ich relacja znacznie się cofnęła. Naprawdę nie chciała wierzyć w to, że i tym razem taka sytuacja może się powtórzyć, jednak ogólne tło było zatrważająco podobne. Helena mogła tylko sobie obiecać, że nie stanie się punktem zapalnym. Już nigdy nie chciała stawać między ich miłością.

— Twoich rodziców też poznam? — Przełamała w końcu ciszę.

Widziała napięcie malujące się na szczęce Sebastiana.

— Jeżeli łaskawie się pojawią na obiedzie... W każdym razie, chciałbym, by poznali cię teraz, a nie na naszym ślubie — westchnął.

Próbowała zamaskować swoje zdziwienie na wzmiankę o ślubie. Teoretycznie wiedziała, że droga od narzeczeństwa do ślubu była prosta, ale wciąż nie potrafiła w to uwierzyć. To, że za każdym razem mówił o tym tak swobodnie, przyjmując wesele jako największą oczywistość, wciąż wprawiało ją w osłupienie.

— Może w końcu będę mogła ich zapytać, skąd wziął się pomysł na twoje drugie imię. Hrabia też kiedyś wspominał coś dziwnego. O jakichś stworach. Nilfulowie? — Uniosła brew.

— Niflungowie. — Przewrócił oczami. — To tylko głupia historyjka. Matka ją wymyśliła, by mojej siostrze nie było przykro, że ma ciemne włosy. — Wyciągnął z niewielkiego, przytwierdzonego do podłoża barku setkę wódki i limonkę. Helena patrzyła na jego poczynania z dezaprobatą, chociaż nic nie powiedziała.

— No dobrze. — Kiwnęła głową. — A co z tym imieniem? Naprawdę masz na drugie Adonis?

— Ironia losu, prawda?

— Jaka znowu ironia losu? — stęknęła. — Słuchaj, jakby Adonis nie był Grekiem, tylko Niemcem....

— Prawdopodobnie wyglądałby jak Reinhard. — Zerknął na nią ponurym wzrokiem. — Ewentualnie jak Kastner. Ale na pewno nie jak ja. I nie z tym czymś. — Wskazał na bliznę przecinającą oko i policzek.

Na zewnątrz padało. Słyszeli, jak ciężkie krople deszczu obijają się o dach. Helena wyjrzała przez okno. Ujrzała pędzący krajobraz skąpany w odcieniach szarości.

— Skończ już wreszcie. — prychnęła. Czy naprawdę to była kwestia tej jednej blizny? Nie mogła w to uwierzyć. Nie była przecież świeża, tylko biała, w istocie ledwo widoczna. — Sądzisz, że pokochałabym cię, gdybyś był brzydalem? — zapytała półżartem, a on posłał jej karcące spojrzenie.

W ogóle, dlaczego wygląd miał dla niego tak wielkie znaczenie? Był w końcu mężczyzną, a oni nie dbali o takie rzeczy w takim stopniu, jak robiły to kobiety. Wciąż pamiętała, jak sam się śmiał z jej prób utrzymania idealnej sylwetki.

— W każdym razie nie wiem, o czym matka myślała, nazywając mnie w ten sposób. Dlaczego miałbym być jak Adonis? Nie lepiej Leonardo?

— Leonardo? — Uniosła brew. — Dlaczego? Przecież to głupie imię. 

— Jakie głupie imię? Chciałaś powiedzieć, imię odziedziczone po największym geniuszu, jakiego ludzkość widziała. Ja zamierzam naszego syna tak nazwać, kobieto, a ty mówisz, że to głupie imię? 

Zdrętwiała, gdy to usłyszała. Nie wiedzieć czemu, przypomniała sobie, że nie zdążyli jej ochrzcić. Było, co prawda, za wcześnie, by określać płeć, chociaż przyzwyczaiła się do myśli, że to dziewczynka. Nazywała ją w swojej głowie Elizabeth. Miała nadzieję, że to wystarczy jako ochrona przed wszelkimi złymi duchami, które czekają w zaświatach na bezbronne dusze, zwłaszcza duszyczki zmarłych gwałtownie dzieci. Po jej policzku spłynęło kilka łez, jednak starła je szybko wierzchem dłoni. Miała nadzieję, że nie widział, jednak przeliczyła się, bo już po chwili znajdował się tuż obok i obejmował ją ramieniem. 

— Przepraszam — rzucił ponuro, widząc, do jakiego stanu ją doprowadził. — Nie chciałem. Ta cała sytuacja... To tylko moja wina — westchnął, wypijając połowę buteleczki. Zaraz przycisnął usta do rozkrojonej limonki.

Rzuciła mu niejednoznaczne spojrzenie, a on nie wiedział, czy chodziło o ich rozmowę, czy może o jego alkoholowe przyzwyczajenia.

— Nie masz za co. — Pokręciła głową. — Kazałeś mi wchodzić do wanny wypełnionej zimną wodą?

— Nie, ale... Czuję, jakby tak było — powiedział słabo. — Moje miejsce jest przy tobie. Gdybym cały czas, z ręką na sercu, znajdował się obok, nie doszłoby do tej sytuacji.

Wynajął im luksusowy przedział w pociągu pierwszej klasy. Dzięki temu siedzieli na wygodnych, obitych czerwonym materiałem fotelach, a w każdej chwili mogli się położyć na leżankach. Nikt im nie przeszkadzał i nie słyszeli irytujących rozmów innych ludzi.

Helena wstała, a zgniłozielona wykładzina zagłuszyła stukot jej obcasów. Usiadła na znajdującej się naprzeciwko majora leżance.

— W porządku. — Ujęła jego twarz w swoje dłonie. — Nie powinieneś się tym przejmować, mój miły. Nasz syn będzie nazywał się Leonardo, ale co, jeśli dziewczynka?

— Elizabeth. — Uśmiechnął się niemrawo. — Po swojej babci.

— Nie ma mowy. — Błyskawicznie zaprotestowała. — Poprzednie tak nazwałam.

Odsunęła się od Sebastiana, zakładając nogę na nogę. Oparła się wygodnie o ścianę, jednak jej twarz wciąż pozostawała napięta.

— Wiedziałaś, że to będzie dziewczynka? I już je nazwałaś? — Niedowierzał.

— Tak zakładam. Nigdy nie poznamy płci — odparła gorzko. 

***

Helena była przerażona wizją spotkania z Bernadette. Sebastian bardzo liczył się z jej zdaniem w różnych kwestiach, toteż obawiała się niepochlebnej opinii o sobie. Nie miała pewności, czy Sebastian, w razie komplikacji, nie będzie słuchał bardziej siostry niż siebie samego. Może to było absurdalne, ale wiedziała, że nic nie zdołałaby poradzić w takiej sytuacji.

Wyjrzała na zewnątrz powozu. Za okienkiem malował się piękny obraz Berlina. Był tak różny od zniszczonej Warszawy. Trochę podobny do Gdańska, choć czuło się, że jest to miasto zwycięzców. Uwielbiała je i już długo marzyła o zobaczeniu go na żywo. Przejeżdżali właśnie przez Bramę Brandenburską, z której łuków powiewały hitlerowskie flagi, jednoznacznie wskazujące, kto tu tak naprawdę sprawuje władzę.

— Pani Oberhaus? — Gdy dotarli na miejsce, Sebastian wyskoczył jak oparzony i okrążył samochód, by podsunąć Helenie swoje ramię. Ta ujęła je z wdzięcznością. Kierowca wysiadł i pozostawił na ganku ich bagaże.

Posiadłość państwa Krause znajdowała się poza miastem. Wokół wznosiły się i upadały pagórki, a w oddali kwitnął sad jabłkowy, a piękny zapach kwiecia niósł się w powietrzu.

— Nie zapędzasz się czasem? — W odpowiedzi jedynie posłał jej oszałamiający uśmiech.

— Nie. — Pokręcił przecząco głową. — Po prostu nie mogę się już doczekać.

Helena ze śmiechem uderzyła go lekko w ramię.

— Też mieszkasz w okolicy?

— Tak. Niedaleko są sady owocowe. Później wszystko ci pokażę.

— A twoi rodzice? Gdzie?

— Moi rodzice mieszkają po drugiej stronie miasta.

— Spory kawał drogi. 

— To prawda — odparł lakonicznie. Nie chciał teraz psuć sobie krwi.

Nagle drzwi otwarły się, a zza nich wysunął się całkiem siwy, szczupły staruszek o wyprostowanej dumnie sylwetce. Jego twarz zdobiły liczne zmarszczki i Helena mogła tylko zgadywać, czy to wojna odcisnęła na nim swoje piętno, czy też może lata przeżyte na tym świecie.

— Flaviusie? Czy to ty? — zdziwił się.

— Dzień dobry, panie Oberhaus. Ile to już lat minęło? Jak mniemam, pani Helena. — Wykonał w jej stronę sztywny ukłon. — Pańska siostra zaczynała się już niepokoić. —Zwrócił się ponownie do Sebastiana i otworzył szerzej frontowe drzwi. — Proszę za mną.

Lokaj sprawiał idealne wrażenie. Doskonale manewrował między chłodną obojętnością a życzliwością.

— Sebastian... — szepnęła, a ten na nią spojrzał pytająco. — Sebastian... Mamy prezent ślubny dla twojej siostry i jej małżonka?

Roześmiał się.

— Nie wzięli ślubu tak niedawno. Pobrali się zaraz po rozpoczęciu wojny.

— Dopiero teraz mi to mówisz? — fuknęła. — A mnie to cały czas zastanawiało, co im kupiliśmy... Przecież ja jestem kompletną idiotką.

— Co miałem ci mówić? Nie pytałaś wcześniej. — Roześmiał się cicho.

Złapał ją za rękę. Spojrzała na jego pogodną twarz. Za każdym razem, gdy widziała w jego oczach tak ogromną miłość, była bliska zachłyśnięcia się. Bo wciąż nie potrafiła uwierzyć we własne szczęście. I w fakt, że ktoś mógł ją tak pokochać, może poza Krzyśkiem. Jego miłość nie była w jej mniemaniu najmilej widziana. 

Obrali gwałtowny zakręt i weszli do przestronnego salonu.

— Kurt, przywitaj się z wujkiem! — krzyknęła wesoło kobieta siedząca na sofie.

— Wujek Bastian! — W ich stronę podbiegł jak tornado mały człowiek, a jej narzeczony uklęknął na jednym kolanie. Helena zakładała, że skoro państwo Krause są małżeństwem od pięciu lat, prawdopodobnie w tym wieku może być ich synek.

— Cześć, dzieciaku! — Chłopiec z impetem wbiegł w rozłożone ramiona Sebastiana, a ten podniósł się i zakręcił w kółko. Kurt roześmiał się szczerze, pokazując wyrwę między przednimi zębami. 

Podeszła do nich również Bernadette. Miała długie, ciemne włosy. Błękitne oczy patrzyły na nią ze spokojem i niezwykłą pogodą. Helena zdziwiła się, gdy ujrzała, w co była ubrana pani Krause, a nosiła na sobie czerwone, szerokie spodnie w kant trzymane cienkim paskiem i bluzkę z koronkowym kołnierzem. Zakręcone nad czołem loki podskakiwały wesoło z każdym jej ruchem. A poruszała się z gracją i niezwykłą swobodą.

Serce biło Helenie jak młotem. Miała po trochu nadzieję, że przyszła szwagierka jest w rzeczywistości taka sympatyczna, na jaką wyglądała i zastanawiała się, czy można to samo powiedzieć o niej.

— Helena? Miło mi cię w końcu poznać. — Wyciągnęła w jej stronę dłoń, a ta uścisnęła ją ochoczo. — Sebastian mi tyle o tobie opowiadał...

— A to ciekawe. Co takiego mówił? — Uśmiechnęła się złośliwie. — Wspominał słowo o moim trudnym charakterze?

— Wręcz przeciwnie. Mówił, że jesteś jego największą miłością i mógłby dla ciebie poświęcić wszystko. I jeszcze jakieś mało ważne rzeczy o...

— Bernadette, przestań! Zawstydzasz mnie przed moją narzeczoną.

— Co ty mówisz? — Spojrzały na siebie porozumiewawczo. — A pierwszy raz, gdy mi o niej powiedziałeś, byłeś po prostu wściekły i ja, doprawdy, nie mam pojęcia, czym taka dziewczyna mogła cię...

— Bernadette, na Boga, przestań. — Zabrzmiał za plecami Heleny męski baryton. — To twój brat.

Do pokoju zawitała głowa rodziny. Pan domu był młodym mężczyzną o szerokiej posturze, przywodzącą na myśl drwala. Jego brwi pozostawały zmarszczone, jakby w gniewie, choć w istocie nie miał powodu do złości. Mimo groźnego wyglądu, Helena czuła bijącą od pana Krause harmonię.

— Brat, nie brat, nieważne. Widzę po tej buźce, że ma za dobrze. Nikt dawno mu nie nagadał. — Wzruszyła ramionami.

— Pani Helena, tak? — Kiwnęła głową. — Friedrich Krause. Cieszę, się, że mogę cię gościć w moim domu. — Ucałował szybko jej dłoń, a następnie wymienił uściski z Sebastianem. — Dobrze cię widzieć — rzucił krótko i odsunął się, zachowując dystans. 

Bernadette odchrząknęła.

— Przepraszam, twoim? Czy mam się razem z Kurcikiem wynieść?

— Naszym domu. — Przewrócił oczami. — Przepraszam, moją żonę ogarnął szał równouprawnienia. Sama chce zrywać jabłka z sadu i omal nie odwołała służby. — Zaśmiał się lekko i popatrzył na nią z pobłażaniem.

— Mamo, a co to za pani? — zapytał znienacka dzieciak, stojący już na podłodze o własnych siłach.

Bernadette przyklęknęła obok niego.

— To twoja nowa ciocia, skarbeczku — szepnęła. — Przywitaj się z ciocią Helą.

Kurt popatrzył na nią wielkimi błękitnymi oczami, trwało to jednak krótką chwilę. Zaraz wyskoczył z miejsca i objął jej nogi, skacząc dokoła.

— Hurra, mam nową ciocię! Ciocia Hela! Do góry! — Wystawił ręce w jej kierunku.

Helena spojrzała pytająco na rodziców. Friedrich kiwnął lekko, a Bernadette zachęciła ją jedynie uśmiechem. Wzięła więc siostrzeńca Sebastiana na ręce. Okazał się kościsty i lekki niczym piórko.

— Bardzo ładna ciocia. — Dzieciak cmoknął ją w policzek i zaraz się wyrwał z jej ramion jak niesforny, zniecierpliwiony szczeniak, żądający uwagi i zabawy. Helena stała natomiast oniemiał i wpatrywała się w miejsce, za którym zniknął.

— Kurt! Co to jest za zachowanie? Wypuścili cię z dżungli? — zagrzmiał ojciec malca. 

— Przestań! Byłam przecież taka sama w jego wieku. A nie wywodzę się z buszu — prychnęła. To chyba u nich rodzinne, pomyślała z rozbawieniem. — Daj żyć temu biednemu dziecku. Zresztą to chłopiec. Musi się wyszaleć, prawda?

— Lepiej mi powiedz, kiedy przyjadą twoi rodzice i ten fajfus. 

— Rodzice? Jednak przyjadą? — wtrącił się Oberhaus. — I jaki znów fajfus?

— Nie klnij przy dziecku, Fried! I gościach. Ile ty masz lat? — Tupnęła obcasem i przeniosła zbolały wzrok na brata. — Sebastian... — westchnęła. — Gdybym tylko wiedziała, że on tu przyjedzie... Zmówili się z ojcem...

— Kto? — warknął.

— Reinhard. A kto? — Załamała ręce. Zapanowała niezręczna cisza. Po chwili przerwał ją tętent kopyt dobiegający zza drzwi. Idealne wyczucie czasu.

***

Młody hrabia, ku największemu zdumieniu towarzystwa, zachowywał się podczas obiadu jak cywilizowany człowiek. Nie robił żadnych dziwnych uwag, jego ruchy były spokojne, a mimika wyważona. Jego postawa była perfekcyjną fasadą, za którą skrywały się w głębi fałsz i chamstwo. Helena musiała niechętnie przyznać, że nawet uśmiechnęła się raz czy dwa, gdy zabawiał ich podczas posiłku anegdotami i historiami z życia.

Z konsternacją dostrzegła, że państwo Oberhaus, a przynajmniej Amadeus, uwielbiają go. Widziała miny, jakie stroiła Bernadette, gdy nikt nie patrzył. Ona go przedrzeźniała! 

Po obiedzie przeszli do salonu. Helena została zaciągnięta przez gospodynię do gry w karty. Zręcznie potasowała talię i rozpoczęły.

— O tyle dobrze, że nie ma tutaj tej demonicy. On jest przystojny, więc mogę go jeszcze jakoś zdzierżyć, ale ona? Nigdy w życiu nie wpuszczę tej wariatki pod mój dach.

— Słyszałam, że chciała wyjść za Sebastiana — odparła gorzko. — Poznałyśmy się na balu.

— Ach tak, wielki sylwestrowy bal państwa Hohenbergów... Nie zaprosił mnie tym razem. Najwidoczniej nie pasowałam do jego pięknego obrazka — rzuciła obojętnie. — Jak ci się podobało?

— Poznałam ich obu. Pod tym względem, wolałabym nie przeżywać tego ponownie, ale z drugiej strony... Były... Inne sprawy. — Spuściła wzrok.

— Pewnie mój brat tak ci zaprzątał głowę? — zapytała z uśmieszkiem. 

— Tak. — Kiwnęła głową, patrząc na nią hardo.

— Posłuchaj — westchnęła. — Valentina to wariatka. Kompletna wariatka, ale Sebastian był w niej kiedyś zakochany. On w ogóle... Należy do bardzo kochliwych. Ma w sobie mnóstwo miłości i najlepiej, jakby teraz przekierował całą na ciebie.

Helena zmarszczyła brwi. Nie rozumiała sensu tej rozmowy. 

— Może być trochę skrzywiony. To dlatego jest taki, a nie inny. Nasz ojciec wyrządził mu krzywdę.

— Co? — zapytała głośniej, niżby chciała, przyciągając w ich stronę obojętne spojrzenie Amadeusa i nieprzychylne Reinharda. — Jaką krzywdę?

— Okładał go wiecznie, czym popadnie. Znęcał się. Kpił. — Zręcznie rozdała karty. — Przez osiemnaście długich lat. Potem Sebastian poszedł do szkoły oficerskiej i wyprowadził się do miasteczka po drugiej stronie Berlina. Tutaj. — Przełknęła ślinę.

— Dlaczego? — Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jej ojciec również nie należał do świętych, ale, jak się okazuje, w porównaniu do Amadeusa można by go niemal nazwać dobrym tatą. Helena popatrzyła na swojego ukochanego, który teraz ze ściągniętą twarzą rozmawiał z Hohenbergiem. Hrabia zachowywał się normalnie, jakby nic się nigdy pomiędzy nimi nie stało.

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — W każdym razie Hohenbergowie mieszkali zawsze niedaleko. Porządna niemiecka rodzina z tradycjami — zakpiła. — Ojciec ucieszył się, że Sebastian zadaje się z nimi i od razu umówił się z panią Hohenberg na zaręczyny dzieci. Mieli z Valentiną po czternaście lat, Reinhard miał jakoś z siedem, a ja ledwo dwa... Wybacz dygresję. W każdym razie, z obojgiem było od samego początku coś nie tak. Wydawało się, że skrywają jakiś sekret.

— Mówisz, że Sebestian miałbny go poznać?

— Nie wiem. — Zerknęła na rozmówczynię sponad kart. — Możliwe. 

***

­— Dlaczego kłamiesz, Sebastianie? — Amadeus podszedł do syna, gdy ten został sam. Widząc jego minę, kontynuował. — Reinhard mi powiedział. Gdzie tak naprawdę ją znalazłeś?

— Nie znalazłem. Sama przyszła — rzucił. Tylko po części było to kłamstwo. 

Stary Oberhaus znacznie schudł i prawie kompletnie wyłysiał. Jego twarz zdobiły już głębokie bruzdy, choć sylwetka wciąż pozostawała silna i prosta. 

— Posłuchaj, szczeniaku — warknął, przybliżając się do niego. — Nie dopuszczę do twojego małżeństwa z tą dziewczyną. Ona nawet nie jest Niemką.

— Nie jest byle kim. — Popatrzył na niego obojętnie. — Jest volksdeutchką. Pochodzi z Lisieckich...

— Ty nic nie rozumiesz. Jesteś idiotą. Kompletnym idiotą. — Pokręcił głową z dezaprobatą. — Może byś pomyślał o swojej rodzinie? Jak już koniecznie jesteś taki uparty na nią, może być twoją kochanką. Ale na pewno nie żoną.

— Gorszysz mnie, ojcze — odparł znudzony. — Nigdy nie będę taki jak ty. — Mimo że te słowa z łatwością opuściły jego usta, wiedział, że już nie raz zbliżył się do momentu, w którym stanie się dokładnie taki jak Amadeus. 

Stary złapał go mocnym chwytem za łokieć. Bolało, choć mógłby przysiąc, że z boku ten gest wyglądał całkowicie przyjaźnie.

— Może wtedy nie byłoby wstydu na salonach. Jesteś zakałą tej rodziny, ale na szczęście nigdy nie byłeś moim synem.

Sebastian zdębiał i spojrzał na starszego mężczyznę zaskoczony.

— Nie? Ale... Jak to możliwe? — Wytrzeszczył oczy, chwytając ojca za ramię.

— Zapytaj matkę.

— Jak długo wiedziałeś? — wycedził.

— Od zawsze. I najwyższa pora, byś i ty się dowiedział — syknął. — Fabienne nie chciała, bym ci mówił. Ale chyba tylko to może cię utemperować. — Strzepnął z pogardą palce młodszego mężczyzny.

Wszystko powoli zaczęło układać się w spójną całość. To tłumaczyło, dlaczego był wiecznie odsyłany do dziadków przy polskiej granicy, a przy tym nigdy nie poznał rodziny od strony człowieka, którego przez tyle lat uważał za ojca.

— A spadek? — zapytał, oblizując spierzchnięte usta.

— Zostałem zmuszony. — Przewrócił oczami. — Pieniądze znajdą się na twoim koncie bankowym w momencie, gdy poślubisz Valentinę. Ale bez żadnych przekrętów. Chcę widzieć wasz akt małżeństwa na moim stole.

— Ale...

— Wcześniej nie dostaniesz ode mnie złamanego knuta.

— Dlaczego tak ci na tym zależy?

— Bo Hohenbergowie mają plan. Na każdą okazję — odparł zagadkowo.

— To znaczy?

— Dowiesz się w swoim czasie. — Wzruszył ramionami.

— Kto jest moim ojcem? Jak to było?

— Nie zawracaj mi głowy. Jakiś Polaczek, jak przypuszczam. Twoja matka miała słabość do smutnych i słabych mężczyzn. Byliśmy zaręczeni, oboje młodzi i głupi. — Skrzywił się z pogardą. — Ona jednak bardziej. Zdradziła mnie, a oni wszyscy myśląc, że jesteś mój, zmusili nas do szybkiego ślubu. Ot, cała ckliwa historia. 

Nie wiedział, czy przejdzie kiedyś nad tym do porządku dziennego. Mężczyzna musiał zrzucać winę na dziecko za to, że po prostu było bękartem. Tłumaczyłoby to lata bólu i doznanych upokorzeń. Mimo że Sebastian nie był synem Oberhausa, ten zapewniał mu dach nad głową i łożył na jego wychowanie oraz edukację. Zawsze uważał, że młodzieniec powinien być mu wdzięczny. 

— A Bernadette? — zapytał ze ściśniętym gardłem. — Jest twoja?

— Nie bój się o to. Fabienne nigdy więcej nie odważyła się mnie zdradzić. — Błysnął zębami w niebezpiecznym uśmiechu. 

— A co jeśli się nie zgodzę na ten cały... układ? — zapytał słabo po chwili, choć doskonale wiedział, co może za to grozić.

Amadeus westchnął, jakby w politowaniu dla przyszywanego syna, że pyta o największą oczywistość.

— Stracisz prawo do mojego nazwiska i domu, a cały majątek przejdzie na Reinharda. Dlatego też radzę ci się dobrze zastanowić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro