30. Incydent
20.04.1944 r.
Szukała go już chyba wszędzie. Nosiła go zawsze, niezależnie, czy siedzieli w domu, czy gdzieś wychodzili. Teraz ją zaskoczył, bo oznajmił, że wybierają się do opery. A mieli się nie wychylać i zostać w domu. Powiedział, że im obu przyda się odskocznia od tej nerwowej atmosfery. Wiedziała, że cały ten czas próbował jej w jakiś sposób wynagrodzić fakt, że niebawem miał się udać na to przeklęte wesele, a kto wie, co się tam miało zdarzyć. Bardzo starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że to mogą być ich ostatnie wspólne dni. Miała wielką nadzieję, że Sebastian wyjdzie z tego wszystkiego bez szwanku.
Ale nawet ten szaleniec Hohenberg nie był aktualnie w stanie odwrócić jej uwagi od innych rzeczy. Mieli już, już wychodzić, ale ona musiała zapodziać gdzieś przeklęty pierścionek, który Oberhaus dał jej, gdy jeszcze udawali małżeństwo. Od tej pory było między nimi różnie, ale zawsze strzegła go jak oka w głowie.
— Hela, musimy już wychodzić! — Sebastian zapukał niecierpliwie do drzwi.
— Moment!
Helena przewróciła jeszcze raz poduszki. Rozpięła pościel i zaczęła nią potrząsać z nadzieją, że pierścionek zaplątał się w poszewki. Modliła się, żeby zaraz wypadł, choć wiedziała, że się tak nie stanie: wszak robiła to już nie jeden raz.
— Wchodzę tam! — krzyknął, nauczony poprzednimi wydarzeniami, że nie do końca może jej ufać. Bał się, że znowu mogła chcieć spróbować odebrać sobie życie, więc wolał nie ryzykować więcej w tej kwestii. Tym razem miał do stracenia znacznie więcej niż poprzednio.
— Czekaj... Boże. — Drzwi jednak otwarły się. Helena nawet nie zdążyła przykryć łóżka kapą.
Pokój wyglądał jak pobojowisko. Lampa leżała przewrócona, a na podłodze znajdowała się pościel, zupełnie rozwarstwiona. Szuflady były wysunięte, drzwiczki szafy otwarte, a część ubrań była rozrzucona po całym pomieszczeniu.
— Co tu się, do jasnej cholery, stało? — syknął, patrząc na nią oczekująco.
— Posłuchaj... Ja wiem, że to była pamiątka rodzinna i tak dalej... — zaczęła skrępowana.
— O czym ty mówisz? — Zmarszczył brwi i otaksował ją wzrokiem. — I dlaczego jeszcze nie jesteś gotowa?
Jej makijaż był niekompletny, włosy nieułożone, a przecież mieli już za moment wychodzić. Zaklęła brzydko pod nosem. Krążyła po sypialni w te i we wte z założonymi na piersi ramionami.
— Tylko się nie denerwuj, dobra?
— No dobra. Tylko do rzeczy. — Przewrócił oczami.
— Zostałam okradziona — syknęła, opuszczając ręce wzdłuż siebie. — Zabrali mi pierścionek.
— Usiłujesz mi powiedzieć, że ktoś się tu włamał? — Uniósł brew. — I dlatego to miejsce wygląda jak pole niezbyt udanej bitwy?
— Nie. Zostałam napadnięta podczas zakupów. — Na jej słowa natychmiast się ożywił.
Nie będzie jej potem łatwo wybrnąć z tego kłamstwa. Wiedziała, że był w stanie zrobić wszystko, by odzyskać pierścionek. Pytanie tylko: czy ze względu na nią, czy może chodziło o fakt, że to cenna pamiątka rodzinna. Tak czy inaczej, gdyby mógł, postawiłby na nogi wszystkich: policję, prokuraturę, a nawet i całe państwo, by odnaleźć zgubę.
— Zakupów? Miałaś nie opuszczać domu beze mnie. — Posłał jej pochmurne spojrzenie. — Co ty sobie wyobrażasz? Że to zabawa? Ten psychopata jest gotów...
— Nie — Przewróciła oczami — ale musimy chyba coś jeść. Ta potrzeba nie znika ot tak.
Westchnął głęboko i ścisnął nasadę nosa. Usiadł na łóżku i chciał się pochylić, ale koszula z usztywnionym gorsetem uniemożliwiła mu to. Dotknął lekko napomadowanych włosów i rozwiązał jednym ruchem muchę.
— Co robisz? — Zmarszczyła brwi. — Mieliśmy przecież...
— Nie idziemy. — Nagle wstał szybko i w mgnieniu oka znalazł się tuż obok. — Powiedz mi wszystko, co pamiętasz z tego zdarzenia. Zrobię, co w mojej mocy, by powrócił do ciebie.
— Było jeszcze ciemno, a ja poszłam do sklepu, tylko po trochę mąki i soli. Zahaczyłam jeszcze o cukiernię i kupiłam...
— Przejdź do rzeczy — warknął.
— Wyszłam ze sklepu i gdy odeszłam kawałek, napadli mnie... Jeden przytrzymał, a drugi kazał oddać pieniądze, ale gdy tylko zobaczyli pierścionek na moim palcu, powiedzieli, że to właśnie jego chcą. Kazali mi spadać. Miałam szczęście, że... — Przerwało jej podłe parsknięcie. Zmarszczyła brwi. — Co?
— Nie wierzę, Hela. Ty nigdy w życiu nie dałabyś się napaść. Prędzej to oni ciebie by się przestraszyli, gdybyś zaczęła wrzeszczeć i okładać ich torebką.
— Aha, więc nie wierzysz mi? — Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego z ukosa. — Byłam w szoku, dobra? Nie mogłam nic...
— Spokojnie. — Pogładził ją po policzku. — Musisz mi powiedzieć, jak wyglądali. Może pamiętasz coś jeszcze?
— Niestety nie. — Pokręciła głową i spuściła wzrok. Nastrój Sebastiana zmienił się nagle o sto osiemdziesiąt stopni. Odsunął się gwałtownie od niej i zaczął przechadzać się po pokoju.
— Komuś stanie się krzywda... — Zacisnął pięści, na co Helena tylko skuliła ramiona, jakby bała się, że zaraz do niej podejdzie. Przeprosił ją, choć nie miała pewności, czy o tym pamiętał. I czy w ogóle jego słowa były szczere. Miał nad sobą pracować, ale ona powinna zignorować jego słowa i już dawno uciec. — Co ty teraz...? — Popatrzył na nią niezrozumiale z uniesionymi wysoko brwiami. — Chyba nie sądzisz, że miałem na myśli ciebie?
— Posłuchaj... — zaczęła. — Sam mówiłeś, że często nad sobą nie panujesz. A ja wciąż mam bliznę na uchu, wiesz? — Uśmiechnęła się smutno. — Niewielką, ale jednak. Skąd mam wiedzieć, kiedy... Kiedy znów się stanie coś podobnego? — wyszeptała. Jej załzawione oczy błąkały się między jego osobą a oknem.
Sebastian zdębiał. Doskonale pamiętał tamtą noc, kiedy obnażyła jego słabość. Alkohol, który pozwalał mu na ukojenie i spokojny sen wciąż był obecny w jego życiu i właściwie nie wyobrażał sobie bez niego dalszej egzystencji. Jej obecność tuż za ścianą w ogóle nie pomagała, a gdy znajdowała się tuż obok, ulga wciąż nie była wystarczająca.
Patrzył na nią chwilę w ciszy. Nie miał żadnych powodów, by być z siebie zadowolonym.
— Przepraszam, Heleno — rzekł spokojnym, stonowanym głosem. — Naprawdę cię przepraszam. To się nigdy więcej nie powtórzy... Nawet nie wiesz, jak bardzo...
— Przestań. — Przymknęła oczy. — Po prostu przestań. Nic się takiego nie stało, a w gruncie rzeczy to była moja wina. Zasłużyłam sobie. — Przewróciła oczami, chcąc obrócić tę sytuację w żart. — Jestem przecież tylko głupią babą.
Była pewna swoich słów. Wiedziała, że nie powinna wtedy wyrzucać mu tego wszystkiego. To nie jej sprawa, co robił w swoim prywatnym czasie.
— Znajdę ten pierścionek. Daj mi tylko parę dni. — Podszedł do niej blisko i złożył delikatny pocałunek na jej czole. Zadrżała. — Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. — Uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy.
Pokiwała głową, choć nieco bez przekonania. Czy jego uczucia były rzeczywiście tak szczere, jak mówił?
***
Nie pukając, wszedł do pomieszczenia. W powietrzu unosił się słodki zapach, zupełnie inny od tego, który znał z wcześniejszych wizyt. Błyskawicznie zsunął na dół żaluzje wewnątrz pokoju i spojrzał z pogardą na człowieka siedzącego za biurkiem. Policjant nawet nie wyjrzał zza rozłożonego dziennika.
Sebastian usadowił się, tak wygodnie, na ile pozwalało mu to okropne krzesło. To zdecydowanie nie jego standardy.
— Przepraszam — zaczął grzecznie, patrząc na komisarza nieco z powątpiewaniem.
— Tu się pracuje — syknął, nie odrywając wzroku od gazety. — Czego?
Siedział kompletnie rozwalony, z nogami na biurku. Obok stała parująca kawa z mlekiem i kilka ciastek na talerzyku. Sebastian z rozbawieniem stwierdził, że napój był tak jasny, iż jedynie przypominał kawę, a nie w istocie nią był.
Major wstał. Zrzucił stopy komisarza z biurka, ten zakołysał się na krześle, poprawił czapkę, by nie spadła i spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wąs mężczyzny poruszył się w zabawny sposób.
— Panie... Panie majorze. — Wytrzeszczył na Sebastiana oczy, a ten jedynie uśmiechnął się lekko.
— Może zaczniemy od początku. — Z powrotem usiadł i bez pytania poczęstował się kruchym ciastkiem. — Chciałbym złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
— Dobrze. Dobrze. Chwileczkę... — Stary, gruby komendant nagle odsunął od siebie gazetę. Nieuważnie przewrócił kubek i wylał prawie całą kawę. Trzęsącymi się dłońmi odstawił naczynie dalej. — Cholera — syknął.
— Ależ proszę uważać, panie komendancie. Żeby się pan tylko nie oparzył. — Głos majora był przesiąknięty ironią.
Mężczyzna machnął tylko ręką i zdjął z widełek słuchawkę.
— Przyślij Izabelę do mojego biura. Niech przyniesie jakąś ścierkę i mop. — Rozłączył się szybko, wyjął długopis oraz notes i zwrócił się do interesanta. — A więc... A więc słucham pana, majorze.
— Moja żona została okradziona.
— Żona?
— Dziwi pana to, że ją mam? — Uniósł brew. Ten człowiek z pewnością nie był wystarczająco kompetentny, by kierować jego sprawą. Inteligencją również chyba nie grzeszył.
— Ależ skąd! — Machnął agresywnie rękoma, omal wylewając resztkę napoju.
— Gdzie jest Frąckowiak? I kim pan jest?
— Artur Schultz. Nowy komendant. — Podał Sebastianowi dłoń, ten jednak popatrzył na tłuste paluchy z konsternacją. — Pan Frąckowiak przeszedł już jakiś czas temu na zasłużoną emeryturę. Spiszę teraz dane, dobrze?
Oberhaus mruknął coś w odpowiedzi. Co za stary drań. Latami się nie odzywał i nawet nie raczył go poinformować o opuszczeniu posterunku. Dobrze było mieć w razie czego człowieka w policji, zwłaszcza na podobnym stanowisku. Trzeba będzie przejść się kiedyś do Frąckowiaka. Wisi mi przysługę.
— Zapisałem. Proszę mi opisać zdarzenie od początku.
— Została napadnięta i okradziona z cennej pamiątki rodzinnej. Co tu więcej dopowiadać?
— Kiedy to się stało? Gdzie? Jak wyglądała ta pamiątka? — Bębnił niecierpliwie długopisem o kant biurka. — Czy pańska żona mogłaby złożyć zeznania?
— Dobrze — Ułożył dłonie w piramidkę i pochylił się w stronę rozmówcy — ale to pan przyjedzie do nas do domu. Moja żona nie będzie się fatygować przez całe miasto.
— Wie pan, przeważnie nie mam w zwyczaju...
— Nie obchodzą mnie pańskie zwyczaje. Płacę — Nie spuszczając wzroku z policjanta, wyciągnął z kieszeni pokaźny plik banknotów i położył na biurku, tuż przed jego nosem — więc wymagam.
— Cóż... — Zakręcił wąsa na palcu. Rozejrzał się po pomieszczeniu i schował szybko pieniądze do aktówki. — Trzeba było tak od razu. Zapiszę pana i później ktoś się z panem skontaktuje...
— Chyba się nie zrozumieliśmy. — Spojrzał mu prosto w oczy. Schultz unikał jego bacznego spojrzenia jak ognia. — Zatem powtórzę, bo możeś pan głuchy. Płacę, więc wymagam — syknął. — Rozwiążemy tę sprawę teraz. Pozwoliłem sobie zadzwonić z komendy po taksówkarza. Nie będzie dłużej czekać.
***
Wysiedli z zatęchłego auta i ruszyli leśną ścieżką wprost do letniej rezydencji majora. Artur Schultz szedł spięty, rozglądając się histerycznie wokół, jakby właśnie prowadzono go na rzeź. Znając plotki o majorze, kto wie, jak to spotkanie mogłoby się skończyć dla biednego komendanta. Być może wcale tak naprawdę nie prowadził go do swojej żony, tylko czekał gdzieś na niego jakiś zabójca skryty w drzewach opłacony przez Oberhausa, bo Artur śmiał nie wykonać od razu jego polecenia. A może szykował go na tortury? Tylko że Artur Schultz był tylko skromnym obywatelem i starał się wykonywać swoje obowiązki tak skrupulatnie, jak tylko było to możliwe.
Nikt go jednak nie zamordował ani nie uprowadził. Na skraju leśnej polany ujrzał ładny dom zbudowany z białej cegły i ogrodzony murkiem. Prowadziła do niego dróżka z dużych, płaskich kamieni. Oberhaus, cały czas łypiąc podejrzliwie na komendanta, zaprosił go do środka.
— Sebastian? — zawołała Helena. — I jak, dowiedziałeś się czegoś?
— Heleno, pan Schultz chciałby ci zadać parę pytań w związku z pierścionkiem.
— Świetnie. — Kiwnęła głową. — Czekałam na pana. Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty? A może wódki? — Na to ostatnie wyraźnie się zdziwił. Już miał wyrazić swoje oburzenie, że przecież nie pije w samym środku dnia pracy, major okazał się szybszy.
— Wódki? — Zerknął na kieszonkowy zegarek. — Nikt normalny nie pije wódki o tej godzinie.
— Ty pijesz. — Wzruszyła ramionami.
— Powiedziałem, że nikt normalny. Nie rozśmieszaj mnie — parsknął.
Komendant z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że to jakaś zasadzka. Nie chciał dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie. Mimo młodego wieku i plotek krążących na mieście o majorze, wyglądało na to, że ich małżeństwo miało już niezły staż. Oberhausowie przekomarzali się dokładnie w ten sam sposób, co on z żoną. Z jedną różnicą, że od nich aż biła świeżość i energia, a z oczu wciąż wyglądała czułość.
Czy to możliwe, by major ukrywał małżonkę przez te wszystkie lata przed ciekawskim wzrokiem postronnych?
— Szklankę wody. Po prostu szklankę wody.
Potaknęła i ruszyła w stronę kuchni, a już po chwili wróciła z wodą dla policjanta.
— Proszę mi opowiedzieć o zdarzeniu. — Schultz chciał za wszelką cenę sprawiać pozory profesjonalisty. Wyjął za aktówki notatnik oraz długopis. Zaczął od nakreślenia na samej górze daty, choć Sebastian mógłby się założyć o to, że zrobił to już stronę wcześniej, gdy rozmawiał z nim na komendzie.
— Wyszłam kilka dni temu z domu po zakupy. Myślę, że mogła być piąta lub szósta nad ranem. Kupiłam mąkę, wstąpiłam po drodze do cukierni...
— I miała pani to na sobie? — upewnił się. — Tę rzecz? Co to było?
— Pierścionek z zielonym kamieniem. Obrączkę ślubną oszczędzili.
— To dziwne. Nie zabrali jej? A jak do tego doszło? — Komendant zmrużył oczy, próbując upozorować pełne skupienie. — Jakieś szczegóły...? Kto to był?
Helena przeniosła spojrzenie na Sebastiana, który patrzył na policjanta z politowaniem. Pewnie myślał, że sam znacznie szybciej doszedłby do rozwiązania zagadki, a jej właśnie chodziło o to, by sam proces trwał jak najdłużej. Była pewna, że prędzej czy później pamiątka się odnajdzie. Wystarczyło tylko się skupić i dokładnie przeszukać swoją sypialnię.
— Niewiele pamiętam. — Pokręciła głową. — Było ich dwóch, to na pewno. Jeden mnie przytrzymał od tyłu, a drugi kazał oddać pieniądze. Ale gdy zobaczył... No wie pan, ten pierścionek, powiedział, że chce tylko to.
— Tylko to? — Uniósł brwi w zdumieniu. — Pieniędzy jednak nie chcieli?
— Czy moja żona mówi niewyraźnie? Przed chwilą to powiedziała — warknął na komendanta, a ten odchrząknął.
— Tak, no tak. Nie ma szans, że pamięta pani jakieś znaki szczególne?
Helena udała przez chwilę zamyślenie. Musiała mu dać jakikolwiek trop, by tylko się odczepił. Wiedziała, że ktoś może ucierpieć na tym, co powie, ale to nie było istotne.
— Wydaje się, że jeden z nich był brodaty. Choć nie mam stuprocentowej pewności. — Schultz pokręcił na odchodne głową.
— Zna pani dokładne miejsce zdarzenia?
— Obawiam się, że nie potrafię go wskazać. Byłam w szoku.
— Czyli nie wie pani za wiele — mruknął. — Jakoś będziemy musieli sobie poradzić. Dziękuję, to wszystko.
29.04.1944 r.
Nie miała komu tego powiedzieć, ale udało jej się znaleźć zaginiony pierścionek Stało się to kilka dni temu, właściwie zaraz po wyjściu policjanta z ich domu. Leżał pod łóżkiem, a zdawałoby się, że przetrząsnęła całą swoją sypialnię i biuro.
Tu nawet nie chodziło już o samą przeklętą biżuterię, tylko o nich — można powiedzieć, że razem z obrączkami stały się symbolem ich związku, do którego ona sama nie chciała się tak długo przyznać. Wprawdzie nie wiedziała, czego w obecnej chwili oczekiwała od tej relacji i nigdy nie posądziłaby się o głupie sentymenty, ale pierścionek wywoływał u niej masę przyjemnych wspomnień. Wspomnień związanych z Sebastianem, których nie chciała tak po prostu zaprzepaścić.
Dostrzegła zadumę, w jakiej się pogrążył w ciągu kilku ostatnich dni i nie do końca wiedziała, jaką ma przyjąć postawę wobec jego smutku. Wydawałoby się, że z ich dwójki, to akurat ona miała większe prawo do żałoby, jednak Sebastian był całkowicie przygnębiony. Starała się z nim spędzać każdą wolną chwilę, by jakoś go pocieszyć, choć samo patrzenie na jego wisielczy nastrój łamało jej serce. On również miał z biżuterią mnóstwo wspomnień, związanych nie tylko z nią. Po kryjomu schowała pierścionek do małej torebki z krokodylej skóry.
Z tego, co wiedziała, jakieś fałszywe tropy zaprowadziły komendanta do podrzędnego lombardu na obrzeżach. Sebastian, delikatnie mówiąc, lekko się zdenerwował i zaczął poszukiwania na własną rękę. Stwierdził, że to niemożliwe, by pierścionek przekazywany w jego rodzinie od pokoleń, nagle znalazł się w przybytku tego rodzaju. Był wart fortunę. Partner miał pewność, że nawet podrzędny sprzedawczyk potrafiłby się poznać na prawdziwym jubilerskim mistrzostwie.
Hrabia milczał od spotkania na cmentarzu. Wysłał tylko majorowi krótką depeszę ze szczegółami dotyczącymi ślubu. Ani Helena, ani Sebastian nie wiedzieli, czego mogliby się spodziewać w najbliższych dniach. Oboje jednak uznali, że jest na tyle bezpiecznie, by mogli wyjść na ulicę, choć po ostatnim incydencie Oberhaus nie pozwalał swojej przyjaciółce na samotne opuszczanie posiadłości.
***
Dźwięk dzwonka obudził na wpół nieprzytomnego cukiernika. Spojrzał niewyraźnie na klientów. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był wojskowy ubiór mężczyzny. Wojsko niemieckie? Cholera. Natychmiast się wyprostował i przybrał na twarz odpowiedni uśmiech — nie za wesoły, by nie zostać oskarżonym o kpienie z Niemca, ale też niezbyt smętny, by tamten nie posądził go o nieżyczliwość.
— Dzień dobry — rzekł po niemiecku, schylając głowę. — Co państwo sobie życzą?
Major popatrzył tylko na niego oceniającym wzrokiem.
— Dzień dobry. Ma pan może zwykłe kruche ciasteczka? — Omiótł spojrzeniem sylwetkę kobiety. Prawdziwa niemiecka piękność. Choć na pierwszy plan zdecydowanie wysuwał się major z tą jego burzową miną, ona nie pozostawała mu wcale dłużna. Biły z niej opanowanie i jakaś taka dziwna siła.
— Naturalnie. Ile pani sobie życzy?
Nie odpowiedziała. Krzyknęła tylko i schyliła się, podnosząc z posadzki coś małego i świecącego.
— Sebastianie, zobacz! — Mężczyzna obok chwycił błyskotkę w dwa palca i przyjrzał jej się pod światło.
Podziwiał chwilę biżuterię, a nagle przeniósł wzrok na cukiernika. Patrzył nań z dziwną emocją.
— Widziałeś to tu wcześniej?
— Nie, proszę pana — bąknął.
— A widziałeś, żeby ktoś to tutaj nosił?
— Nie wiem, proszę pana. Kręci się tu mnóstwo ludzi, choć większość to Polacy lub bezdomni. A nie wszystkich stać na takie...
Sebastian odetchnął głęboko.
— Czy to ty ukradłeś pierścionek mojej żony? — Kobieta patrzyła oczekująco na nich obu.
Chłopak zamilkł. Nie wiedział, w jaki sposób ma zareagować na te insynuacje. To prawda, może i dopuścił się kiedyś kilku drobnych kradzieży, ale zawsze pilnował, by strata była jak najmniej zauważalna. Nigdy nie ukradłby bizuterii, a już zwłaszcza takiej. Nie był przecież głupi, wiedział, że gdy coś podobnego zniknie, ktoś mógłby wszcząć alarm, a wtedy on byłby skończony.
— Sebastianie, to na pewno jakaś...
— To on? — zapytał tylko, wciąż utrzymując bezwzględny wzrok na sylwetce sprzedawcy.
— Nie... Nie sądzę. Tamten był znacznie... Starszy — rzuciła, nie zastanawiając się nad sensem swoich słów. Popatrzyła na twarz zlęknionego chłopaka, a następnie uniosła oczy do sufitu. Na początku była zdeterminowana, by wrobić w kradzież przypadkowego przechodnia, gdy jednak przyszło co do czego, zalały ją wątpliwości. Czy chciała niszczyć życie uczciwego człowieka? Gdy o tym myślała, wydawało się to znacznie łatwiejsze.
Major westchnął.
— Przynajmniej mamy pierścionek. — Złapał się za głowę i zaraz wyszedł bez słowa. Oficerski płaszcz powiewał za nim. Helena tylko uśmiechnęła się przepraszająco i opuściła cukiernię zaraz za swoim partnerem.
Obrócił się w jej kierunku. Ku jej największemu zdumieniu uklęknął. Oblizał językiem spierzchnięte usta i wyciągnął pierścionek w jej kierunku.
— Cieszę się, że w końcu mogę to zrobić właściwie. Heleno, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? Spędzisz ze swoim zdziadziałym majorem resztę życia? — Jego włosy było rozwichrzone, a wzrok niespokojny. Widział, jak na placu zaczęli się powoli gromadzić ludzie, którzy obserwowali całą sytuację. Kolejki zaczęły się już gromadzić przed stanowiskami sprzedawców, lecz zdarzali się i tacy, co z nich wybiegali, by lepiej wszystko widzieć.
Helena popatrzyła na swojego ukochanego dziwnym wzrokiem.
— Sebastianie... Przecież my wcale nie mieliśmy... Nasza relacja... — zająknęła się. Spojrzała prosto w jego zdecydowane oczy i już wiedziała. To było to. To musiało być to. Cały czas dostawała znaki od losu, że to, co czuła wobec Sebastiana, to właśnie znamiona tej wielkiej miłości.
— Heleno, muszę wiedzieć. Jeśli naprawdę mnie kochasz, przyznaj, ale jeśli nie, po prostu mi to powiedz. Nigdy nie mów do mnie "być może" lub "kiedyś" — Choć głos majora brzmiał pewnie, zaobserwowała lekkie drżenie jego dłoni.
— Bardzo mnie zaskoczyłeś. — Przesunęła rozczulony wzrok po jego twarzy. — Nigdy bym nie...
— Heleno — zagrzmiał. — Mógłbym cały dzień dla ciebie klęczeć na workach z grochem. Ale odpowiedz mi wreszcie, bo trochę się denerwuję.
— Taki wielki major... A tak się denerwuje zwykłymi oświadczynami? — Podciągnęła go za kołnierz do góry. Mina mu zrzedła, a gdy stracił już wszelką nadzieję na pozytywną odpowiedź, ona nagle zaśmiała się radośnie. — Tak! Oczywiście, że za ciebie wyjdę, tylko ani mi się waż mówić o sobie, że jesteś zdziadziały!
Z Sebastiana wyraźnie zeszło całe napięcie. Głęboko odetchnął, ujął dłoń swojej kochanki i wsunął pierścień na jej palec. Moja narzeczona, jak to pięknie brzmi. A kto wie, może już niedługo, żona.
Uniósł ją kilka centymetrów ponad powierzchnię i zakręcił lekko. Złożył czuły pocałunek na jej policzku i radośnie trzymając się za ręce, wsiedli do czarnego Mercedesa. Nie był romantykiem i musiała przyznać, że takie okoliczności były dziwne nawet jak na niego. Zaśmiała się w duchu.
— Jacy oni są piękni. Widziałaś to, Reniu? — Stara kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, szturchając koleżankę obok.
— Iro — Zacmokała — nie widziałaś go? Toć to jakiś szwabski lowelas. Pewnie każdą tak mami. — Machnęła dłonią lekceważąco. — Wygląda na porządną dziewczynę, więc oby jej nie znaleźli w rowie za dzień lub dwa.
— Głupoty gadasz, Renia, bo sama jesteś starą panną. — Machnęła dłonią. — Ty po prostu młodym zazdrościsz.
Kobieta nazwana Renią popatrzyła tylko dziwnie na koleżankę.
— Pomodlę się za nią. Ale za niego nie zamierzam. — Pokręciła żarliwie głową.
— Jak chcesz — odparła wesoło. — Ja będę prosić dla obu o łaskę pańską.
— Moje drogie — zagrzmiała gdzieś za nimi inna kobieta. — To ta kolaborantka — powiedziała z pogardą.
— Ale o czym ty mówisz, Sława? Dobrze jej przecież z oczu patrzy!
Kobieta nazwana Sławą wskazała swoim rozmówczyniom plakat z wizerunkiem młodej Heleny Lisieckiej.
— Nie słyszałyście? Uwodzi mężczyzn. Naszych polskich żołnierzy, ale też oficerów SS i Wehrmachtu. Ma w szachu całe Kripo, podobno szlajała się też z Gestapo. To on powinien uważać na nią, a nie odwrotnie.
— Ale Sławo, przecież młodość...
— Żadna młodość — syknęła. — W jej przypadku wyłącznie zwykłe kurestwo. Nie chcę więcej słuchać o tej małej niemieckiej zdzirze — prychnęła i odwróciła się na pięcie, a pozostałe dwie kobiety po dokładnym przestudiowaniu plakatu musiały przyznać Sławie rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro