21. Wdzięczna Bogu
10.01.1944 r.
Miał niebawem skontaktować się z Katją w sprawie tego całego Alfreda, a musiał jeszcze zadzwonić do Hohenberga i rozmówić się z Heleną. Tym razem chciał, by młoda kobieta sama do niego przyszła, choć nie sądził, by odezwała się w najbliższych dniach. Miał już trochę dość latania za nią i spełniania jej zachcianek. Nic jej się nigdy nie podobało. Westchnął i zabrał się do przeglądania dokumentów. Znajdował się aktualnie w niewielkiej bibliotece, która obecnie służyła mu za biuro. Gdy Helena się wprowadziła, odstąpił jej swój gabinet, samemu przenosząc się do biblioteki. Usłyszał pukanie do drzwi.
— Proszę.
Na progu stanęła ona, we własnej osobie. Nie spodziewał się jej tak szybko.
— Pracuję, Hela. Masz coś ważnego? — odrzekł znudzony, nie podnosząc wzroku znad papierów.
— Przyszedł list. Na kopercie nie ma adresu zwrotnego.
Poderwał głowę.
— Pokaż mi to — polecił.
Podeszła posłusznie i położyła kopertę na masywnym biurku. Sama przeszła do regału znajdującego się za nim. Z zaciekawieniem obserwował smukłą sylwetkę. Sięgnęła po książkę i wygodnie umościła się w fotelu obitym skórą. Anna Karenina — ciekawe. Założyła nogę na nogę, zapaliła stojącą obok lampę i otworzyła pięknie oprawione dzieło na pierwszej stronie.
— Nie masz nic innego do roboty? — Uniósł brew.
— Nie przejmuj się mną. Mam do ciebie sprawę, ale to może poczekać.
— Skoro tak...
Odpieczętował kopertę. Wyciągnął z niej gdański dziennik sprzed około trzech tygodni. To chyba jakiś żart, pomyślał, jednak zauważył, że na stronach, oprócz normalnego druku, znajdują się również słowa napisane po niemiecku niedbałym pismem, jakby pisane na szybko. Zerknął jeszcze kątem oka na pogrążoną w lekturze Helenę i zaczął natychmiast czytać otrzymany list. Był chaotyczny, pełen wszelakich błędów.
Gdańsk, 27.12.1944 r.
Drogi S.
Coś mnie zatrzymało, sam wiesz, gdzie. Przepraszam Cię po stokroć.
Wsiadłam jednak w odpowiedni środek. Zawiózł mnie niedaleko. Parę dni wcześniej pożyczyłam od Ciebie to, czego potrzebowałam. Żeby tamci wyżej nie mieli pretensji. Plan zadziałał, ale musiałam go zmodyfikować według własnej potrzeby. Dotarłam do punktu. Już jestem, ale jeszcze cumujemy. Wiesz, kiedy będzie odpływ. Nie spodziewamy się komplikacji. Poznałam koleżankę, która też jest jak pantera. Nie wiem, czy byś ją polubił, bo jest spod znaku gwiazdy. Mam też kolegę. Nie ma siodełka przy rowerze, a więc nie jeździ. Stracił siodełko w starciu z rekinami, ale trzyma się dobrze. Zabrał ze sobą swoją własną złotowłosą i dwa małe śmieszki. Uwielbiam je.
Z rozpaczą zawiadamiam, że pożyczyłam od złotowłosej trochę tkanin. Niewiele. Zaledwie na jedną zmianę. Jakiś sweter i spódnicę, trochę bielizny, tej starszej. Wzięłam je ze sznurka na pranie. Nic jej nie mów. Spieniężyłam to, co mi kiedyś dałeś. Tak więc mam gotówkę. Dużo. Ale nie posłuchałam Cię od razu, bo czekałam na specjalną chwilę. Nadeszła. Czekam tera, aż nastanie zmrok. Wtedy wejdę. Nie wiedziałam, że to będzie tak trudne. Napiszę, gdy znajdę się już na wyspie. Jeszcze myślę nad ostatecznym celem. Tak jak poleciłeś, rozważam jeden z krajów, gdzie kwitnie czekolada.
Dziękuję za wszystko. Jak mam Ci to odpłacić? Wiem, że gdyby ktoś się dowiedział, ty byś fruwał. Albo gorzej. Mogliby Cię zabrać do ośrodka. Ośrodki są okropne. Albo wysłaliby Cię między rekiny. To też nie jest dobre. Chociaż ośrodki chyba gorsze. Nie wiem. Uważaj na siebie. Na złotowłosą też.
Kończę. Pan listonosz stoi nade mną i mi patrzy przez ramię. Zaczepiłam go, bo był właśnie tu, gdzie ja, więc nie musiałam nigdzie iść. Zgodził się zabrać mój list. Nie odpisuj.
Z pozdrowieniami,
A.
PS. Moje prawdziwe imię brzmi Odelia. To znaczy Wdzięczna Bogu.
List dla postronnej osoby był kompletnie nielogiczny. Ale dla Sebastiana, który dobrze znał Anastasię... Odelię, przekaz był jasny: napotkane komplikacje stały się przyczyną, dla której z nimi nie jechała. Ukradła mu podrobione dokumenty w razie jakiejś kontroli i parę ubrań Heleny, bez których sama zainteresowana powinna się obejść. Znalazła inny transport do Gdańska. W oczekiwaniu poznała koleżankę — Żydówkę oraz mężczyznę, który w wyniku zbrojnej walki na froncie po stronie opozycji stał się inwalidą. A więc stanowił element, które państwo niemieckie chciało wyeliminować. Podróżował z żoną i dziećmi. Kobieta wyrażała swoją wdzięczność. Wiedziała, że prosi o wiele, że mógł zostać ukarany na różne sposoby — mogli go powiesić, wysłać na front, lub do obozu. Jeszcze nie wybrała ostatecznego celu po przypływie do Walii. Miał nadzieję, że załatwi to mądrze.
Zastanawiało go jedno — co to były za komplikacje? Co poszło nie tak i w którym momencie, a co najważniejsze, czy mógł temu wcześniej zapobiec? Zaraz po przeczytaniu treści, zwinął gazetę w kulkę i razem z kopertą wrzucił do kominka. Patrzył przez chwilę, jak papier płonie i stapia się z płomieniem, aż w końcu staje się zupełnie czarny. Usłyszał chrząknięcie.
— Mogę? — zapytała nieśmiało.
— Tak, oczywiście. — Wrócił za biurko. — A więc o co chodzi, słońce?
— Posłuchaj, minęło dziewięć dni, odkąd... No wiesz. Bardzo mnie to zaniepokoiło...
— Mów dalej. — Zachęcił ją gestem.
— W momencie, kiedy się wtedy obudziłeś... I wiesz co. Tak na mnie patrzyłeś... Serce mi się krajało. Martwię się o ciebie. — Dotknęła jego dłoni, a ten pokręcił stanowczo głową. Uśmiechał się do niej uspokajająco.
— Coś ci się musiało przyśnić, Heleno. Pamiętam tylko sytuację z łazienki.
— Nic mi się nie przyśniło. Ale tobie chyba tak, bo rzucałeś się wściekle na łóżku.
Pogodny wyraz opuścił jego twarz.
— Mam pewne problemy, które nie do końca możesz zrozumieć. Ale nie chcę o tym rozmawiać. Nie przejmuj się tym.
— Łatwo ci mówić. Włosy sobie rwę przez ciebie.
— Zostaw w spokoju swoje piękne loki.
— Możesz mi powiedzieć. Przecież wiesz. — Spojrzała zbolałym wzrokiem. — Chodzi o twoje zdrowie?
Zastanowił się.
— Trochę. Ale nie do końca.
— Jesteś nieznośny.
— Nie szkodzi. I tak za mną szalejesz. — Zarumieniła się na jego słowa. Oberhaus tylko się uśmiechnął pod nosem.
— Nieprawda.
— Wiem, że tak. — Wychylił się ponad biurko i dotknął dłonią jej policzka.
Kobieta przygarbiła lekko ramiona, próbując ukryć zupełnie już czerwone policzki. Major zaczesał czułym gestem kosmyk włosów za ucho, by lepiej widzieć jej twarz. Zaśmiał się.
— Jesteś słodka. To bardzo miłe, że się o mnie troszczysz, ale nie potrzebuję tego. Jest dobrze. Naprawdę — dodał, widząc jej zmartwione oczy. — To wszystko?
— W zasadzie, to nie. — Uśmiechnęła się do niego ciepło.
— To co jeszcze cię tu sprowadza?
— Mogę tu z tobą przebywać? Nie będę ci przeszkadzała?
— Jasne, słońce. Nie musisz mnie przecież prosić o pozwolenie. Też tu mieszkasz.
Zdjęła buty i podkurczyła nogi, usadawiając się wygodniej na fotelu. Przyglądał się jej znad dokumentów. Ostatnio zdobył się na przyznanie przed samym sobą, że ilekroć była w pobliżu, najczęściej porzucał wykonywaną czynność, by na nią po prostu bezkarnie patrzeć. Od początku go intrygowała, ale w tamtej chwili przeżywał ogromną, nieuzasadnioną fascynację jej osobą, co wcale nie znaczy, że był jakimś zboczeńcem! Ile by dał, żeby ją lepiej poznać, tylko sam Bóg wiedział. Spodobała mu się, ale nie chciał czynić żadnych większych kroków w ich relacji. To ona jako kobieta powinna zdecydować i jasno określić, jak daleko mógł się posunąć.
Zdecydowanie nie pomagała takimi akcjami, jak wtedy z łazienką. Czasami zastanawiał się nad alternatywnym obrotem spraw, gdyby wcale wtedy przed nim nie uciekła.
— O co chodzi? — W jej głosie czuć było nutkę zaciekawienia.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc pytania.
— Patrzysz na mnie od kilku dobrych chwil. Mam coś na twarzy?
— Widzę, że często czytasz... Co lubisz najbardziej?
Zmarszczyła brwi.
— Dziwne pytanie. — Spojrzała na niego zza kart książki. — Dlaczego chcesz to wiedzieć?
— Chcę, żebyśmy się lepiej poznali.
— Romanse. — Zagryzła lekko wargę. — Wszelkie historie, które... Które są tak piękne, a które nie mogłyby się nigdy spełnić — dodała cicho. — A ty co?
— Strategię — odparł wymijająco. — Interesuję się wojskiem.
— Niemożliwe. — Pokręciła przecząco głową, a Sebastian miał wrażenie, jakby już dawno go przejrzała. — A dla rozrywki?
— Kiedyś kryminały, a teraz... Teraz głównie o sztuce — powiedział, odrobinę tracąc pewność siebie.
— Pamiętam — ożywiła się — że kiedyś znalazłam u ciebie zbiór z malarstwem barokowym. To było jakoś na poczatku naszej znajomości.
— Miałem zamiar studiować historię sztuki.
— I co cię powstrzymało?
— Rozpoczęła się wojna. — Wzruszyłramionami, opierając się wygodniej o oparcie krzesła.
Zapanowała przez chwilę niezręczna cisza. Patrzyła na niego smutno, jakby znowu mu współczuła. Już tyle osób się nad nim użalało, że nie chciał, by i Helena dołączyła do tego grona. Tragiczne płaczki, jak lubił je czasem nazywać.
— Poza tym mój ojciec był temu bardzo przeciwny — dodał, by odwrócić jej uwagę od wcześniejszej wypowiedzi. — Twierdził, że malarstwem zajmują się cioty i baby, powiedział, że mnie wydziedziczy. — Zaśmiał się, mając nadzieję, że Helena również potraktuje to jako żart. Zerknął, by sprawdzić jej reakcję, a ta jedynie uśmiechała się ponuro. — Właściwie, w wielu sytuacjach chciał mnie wydziedziczyć.
— Widzę, że nasi ojcowie znaleźliby wspólny język.
— Tak. Nawet nie wiem, który jest gorszy — westchnął. — A jak u ciebie z matką?
— Była dobrą kobietą, niestety przedwcześnie zmarła.
— Bardzo mi przykro. Można wiedzieć z jakiej przyczyny?
— To sprawa dla ciebie, Holmesie. — Zaśmiała się. — Kiedyś znaleźliśmy ją po prostu martwą w łóżku. Nigdzie nie było żadnej krwi... To miało miejsce jakoś przed wojną. A może krótko po rozpoczęciu. Nigdy do końca nie pamiętam...
— A twoja rodzina? Jak na to zareagowała?
— Nie wiem. Chyba sama byłam za bardzo pogrążona w rozpaczy, by zwracać uwagę na innych. Na pewno nasze służące bardzo się przejęły. Matka im niegdyś pomogła z trudnymi sytuacjami. Myślisz, że ktoś z domowników mógł...?
— Nie wiem, Heleno. — Pokręcił przecząco głową. — To niewykluczone, ale nie znam waszych wzajemnych relacji. Twoja przyrodnia siostra i ojciec... Są razem, tak? Jako... Para? — Nie mógł sobie tego wyobrazić. Ta sytuacja była dla niego chora w swoim absurdzie.
— Tak, niestety — westchnęła. — Nie podoba mi się to, ale chyba nic na to nie poradzę.
— A jak to się stało?
— Musimy zacząć od mojej matki, która była szkolną miłością ojca. Ale ona go odtrąciła. Pochodził z dobrego domu, ale ona go nie kochała. Wbrew woli rodziny wyszła za jakiegoś wieśniaka i urodziła mu córkę. Ojciec Jadwigi zmarł, kiedy miała naście lat, ale nie zostawił im ani grosza. Miał znacznie młodszą kochankę. — Skrzywiła się. — I to jej zapisał całe gospodarstwo oraz wszystkie pieniądze. Pozbawił moją matkę wszystkiego. Nie mogła przecież wrócić do domu i przyznać się do porażki, poszła więc do rezydencji mojego ojca, by błagać go o litość. Przygarnął ją. Najpierw zrobił z niej swoją gospodynię, a z Jadwigi sprzątaczkę, żeby sąsiedzi nie gadali. Potem już bez ceregieli ożenił się z nią. I powstałam z tego ja. Nie byłam owocem miłości. — Wzruszyła ramionami, jakby pogodzona ze swoją dolą. — Raczej spełnionego obowiązku małżeńskiego.
— I co z tą kochanką?
— Nic. Pewnie dalej sobie żyje za pieniądze, które jej się nie należą. Nawet nie wiem, kim jest ta kobieta.
— Mam nadzieję, że chociaż plony u niej są nieurodzajne — rzekł cicho.
— Ile bym oddała, by coś było nie tak z jajkami jej kur... — Przewróciła oczami. — Wiesz, co mnie martwi?
— No co? — Popatrzył z zaciekawieniem.
— Historia lubi się powtarzać — westchnęła. — Obecnie znajduję się w tej samej sytuacji, co moja matka kiedyś. Miałam adoratora o pożądanym statucie. Zmieniłam go na ciebie: czyli kogoś, kogo mój ojciec nie akceptuje. Teraz brakuje jeszcze, żebyś mi zrobił dziecko i umarł. Co jest bardziej niż prawdopodobne. Boję się tego.
— Czego? Dziecka? Bo proces tworzenia jest chyba bardziej interesujący.
— Martwi mnie twoja śmierć, głupku. Trwa cholerna wojna, a ty jesteś żołnierzem. W dodatku ciągle gadasz jakieś głupoty, że chcesz umrzeć. Jak sądzisz, jak się wtedy czuję?
— Skarbie, chyba nie mówisz poważnie? — Uśmiechnął się lekceważąco. — Jestem na bezpiecznej pozycji. Na szczęście, nie walczę na froncie i...
— I co? — przerwała. — Wciąż możesz zaraz zginąć.
— Ty naprawdę się o mnie martwisz... — Ujął jej twarz w obie ręce i spojrzał w szarawe, zasnute mgłą oczy.
— Nie wmawiaj mi tego. Nie chcę po prostu potem cierpieć.
Wstał czym prędzej od biurka. Uklęknął przed jej fotelem, pochwycił dłonie i omiótł wzrokiem zmartwione lico.
— Spokojnie. — szepnął. — Obiecuję, że nic się nie stanie.
Prychnęła.
— Łatwo ci mówić. Nawet nie jesteś w stanie zadeklarować się co do naszego związku, a co dopiero masz mi składać jakieś obietnice dotyczące życia i śmierci. — Dotknęła czule kołnierzyka koszuli wystającej spod szarego kardiganu. — Nie bądź śmieszny. Kiedyś nadejdzie chwila, gdy mnie opuścisz.
— Nie opuszczę cię. — Pogładził palcami jej nadgarstek.
— Skąd ta pewność?
— Nigdzie się nie wybieram — zapewnił stanowczo.
— Wystarczy, że ktoś nieprzychylny naszemu związkowi zgłosi nas wyżej... Zapominasz, że jestem nieznośną i plugawą Słowianką. A ty potężnym Niemcem na wysokiej pozycji. — Uśmiechnęła się krzywo.
Oboje pamiętali, jak ją nazywał. Sebastian był przekonany, że ona wiedziała, iż robił to na pokaz. Nigdy nie miał tego naprawdę na myśli. Nie przywoływał tych chwil z uśmiechem, wręcz przeciwnie, starał się o tym zapomnieć. Nie uważał, by miał się czym chwalić.
— Nie jesteś przecież Polką — zauważył słabym tonem. — Nigdy do końca nie byłaś. Mam rację?
— Masz — westchnęła. — Jak zawsze masz. Ale nie jestem i nigdy nie byłam całkowicie Niemką. Zresztą, moje pochodzenie jest nieistotne w tym momencie. — Machnęła lekceważąco dłonią. — Przepraszam, to ta cała wojna... dobija mnie.
— Nas wszystkich dobija. Każda stara się trzymać najlepiej jak może, ale nerwy czasem puszczają. — Dotknął czule jej ucha, a Helena tylko przytuliła głowę do ciepłej dłoni i przymknęła oczy, czując, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Tylko ten jeden, jedyny, malutki moment.
— Co zrobisz, jak już to się skończy?
— A co, jeśli nigdy się nie skończy?
— Pobierzemy się. Tym razem naprawdę — odpowiedział bez namysłu. Helena spojrzała na niego z wyłupionymi szeroko oczami.
Poczuła suchość w gardle. Co ten człowiek opowiadał? Raz mówił, że nie zamierza składać żadnych obietnic, że się na kimś zawiódł. Potem coś o ich rzekomym związku, a teraz o jakimś małżeństwie. Czasami jej się wydawało, że postradał zmysły — co na wojnie, w gruncie rzeczy, nie byłoby niczym dziwnym.
— Słucham?
— Nie patrz tak na mnie, bo mówię poważnie. Spójrz na to z praktycznej strony. Oboje mamy pieniądze. Pochodzimy z dobrych domów. Jesteśmy kulturalnymi, wykształconymi ludźmi. A z rzeczy bardziej przyziemnych, troszczymy się nawzajem o siebie. Zaczynamy się dobrze dogadywać. Zobaczysz, że potem będzie już tylko lepiej.
— Myślisz, że bylibyśmy razem szczęśliwi?
— Na pewno nie byłoby łatwo — westchnął. — Przynajmniej na początku. A potem pojawiłyby się jeszcze dzieci...
— Dzieci? — Zaświeciły jej się oczy. — Chciałabym założyć kiedyś rodzinę. — Przygryzła lekko wargę.
— Ja też. Najlepiej z czwórką lub piątką, żeby miały towarzystwo w domu. Mam nadzieję, że urodę odziedziczą po tobie, a charakter... Charakter po żadnym z nas. — Nakręcał jej lok na palec. Patrzył w górę, udając zamyślenie.
— Może dostaną charaktery po swoich prababciach — zaproponowała, patrząc na niego z uśmiechem.
Leniwie zwrócił spojrzenie w jej stronę.
— Podoba mi się to. Ewentualnie pradziadkach. Miałaś dobrego dziadka, Hela?
— Najlepszego. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem. Zabierał na polowania, łowiliśmy ryby. Później oprawialiśmy razem zwierzynę. Twierdził, że każdy powinien potrafić robić takie rzeczy, niezależnie od płci i statusu społecznego. A jak twój?
— Naprawdę? — zapytał, a ona potwierdziła skinieniem głowy. — Mój mieszkał na wschodniej granicy. Spędzałem u niego masę czasu i to dzięki niemu mówię po polsku w takim stopniu.
— Wypijmy za pamięć o naszych dziadkach — rzuciła.
Major wyszedł na chwilę z pomieszczenia i po chwili wrócił z whisky oraz dwoma szklankami. Rozlał po połowie. Stuknęli się szkłem, a już po chwili alkoholu nie było.
— I babciach. Moją matkę omówiliśmy. A jak było z twoją? Opowiedz mi o kobiecie, która cię rodziła w pocie czoła. — Uśmiechnęła się.
— To prawdziwa dystyngowana dama. Pokochałaby cię. Zresztą sądzę, że ze wzajemnością. Co mogę ci powiedzieć? — westchnął, uciekając od niej wzrokiem. — Mój ojciec miał w swoim życiu trudny okres. Zdradzał cały czas moją matkę. Wyobraź sobie, że wybudował swojej kochance dom nieopodal, znalazł męża, który nie zadaje pytań, wyszkolił dla niej służbę... Zadbał o wszystko. Do końca utrzymywał pozory. Ja również przez jakiś czas chciałem pójść w jego ślady. Postąpić identycznie. Nawet... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo dzisiaj się tego wstydzę.
— Dalej utrzymują kontakty?
— Nigdy jej nie poznałem — zasępił się. — Mam nadzieję, że nie. Kiedyś moja matka codziennie płakała z jego powodu. Wrócił. Przyjęła go, choć nie bez łaski. Ja bym go w ogóle nie przyjmował z powrotem, ale to dobra kobieta. Miała na uwadze dobro mojej małej siostry, a swoją zranioną dumę odrzuciła na bok, w imię rodziny.
— Zdrada jest czymś niewybaczalnym. Twoja mama bardzo ładnie się zachowała, ale według mnie, w życiu nie powinna przyjmować z powrotem twojego ojca. — Odłożyła pustą szklankę na biurko i jeszcze chwilę wpatrywała się w tę ponurą twarz, zanim opuściła pomieszczenie.
14.01.1944 r.
Nie mógł zasnąć. Przekręcał się bez przerwy z boku na bok. W końcu wstał, niedbale narzucając na nagie plecy szlafrok. Wyszedł na balkon, oparł się ramionami o barierkę. Odpalił papierosa i zaciągnął się siwym dymem, patrząc w dal — w ciemną, nieposkromioną noc. Z rezydencji rozciągał się piękny widok. Uwielbiał oglądać nocne niebo, mimo że w ogóle się na tym nie znał. Wiedział, że Słońce jest gwiazdą. Można powiedzieć, że praktycznie na tym kończyła się jego wiedza w tym zakresie. Dziadek próbował go nauczyć pewnych rzeczy. Zaczęli od konstelacji, jednak małego Sebastiana niewyobrażalnie to nudziło. Od samego początku miał raczej zapędy artystyczne niż ścisłe. Z babką uczył się o obrazach. Mimo że uwielbiał swojego dziadka, z bólem serca musiał przyznać, że jego światopogląd, jeśli chodzi o wychowanie chłopca, był równie wąski, co ojca.
Zrzucił odrobinę popiołu na posadzkę. Noc była chłodna. Śnieg pokrywał polanę grubą warstwą, odbijając światło księżyca. Nawet las, na którego obrzeżu znajdowała się posiadłość, odrobinę rozjaśniony, nie wydawał się już tak mroczny, jak zawsze. Nie nałożył swoich pantofli z krokodylej skóry, nie mówiąc już nawet o ciepłych skarpetach. Dopalił szybko papierosa i wrócił czym prędzej do środka.
Naprawdę chciał ponownie zasnąć, ale jego próby spełzły na niczym. Niepotrzebnie wstawał. Rozbudził się i był pewien, że już w ogóle nie zaśnie. Po co mu to było? Westchnął głęboko. O tej nieludzkiej godzinie Helena musiała już smacznie spać, przewracając się z boku na bok. Uśmiechnął się pod nosem. Z rozmachem otworzył drzwi i zszedł na dół. Dołożył drewna do kominka, a płomień buchnął wysoko.
W domu było czysto. Przeprowadził kilka dni temu gruntowne sprzątanie. Często to robił, gdy nie mógł spać. Nie miał żadnego problemu, by sprzątać po nich obu. Przysiadł do fortepianu stojącego w rogu. Zdawało się, że zupełnie o nim zapomniał. Nacisnął nieśmiało jeden klawisz. Dźwięk był głośniejszy, niż się spodziewał. Ciekawa odmiana dla wszechogarniającej, nocnej ciszy.
Dawno nie grał. Nie pamiętał już nut ani żadnych konkretnych utworów. Kiedyś się uczył, ale na horyzoncie pojawiły się zupełnie inne priorytety. Nauczycielka muzyki, właściwie wynajęta dla jego siostry, bardzo go chwaliła. Miał wtedy dziesięć, może dwanaście lat. Był pojętnym uczniem, który chciał poszerzać swoje umiejętności. Interesował się wieloma rzeczami i chętnie pogłębiał wiedzę za pomocą wszelkich dostępnych środków.
Dodał dźwięki kolejnych klawiszy. Nie dostrzegł kobiety stojącej na schodach, czule patrzącej na jego zaangażowanie w zupełnie nieudaną grę.
Helena oparła się biodrem o ścianę i czekała, kiedy major zorientuje się, że jest obserwowany. W końcu na nią spojrzał, jakby z lekkim niepokojem.
— Nie chciałem cię obudzić — szepnął.
— Nie spałam. Grasz?
— Kiedyś całkiem sporo grałem — westchnął. — Dzisiaj niewiele pamiętam.
— Pomogę ci. Co ty na to? — zapytała, wskazując na instrument głową.
— Oczywiście.
Gdy przysiadła się obok, poczuł dreszcz przechodzący przez całe ciało. Spojrzała na niego, szukając w jego oczach zgody. Prawie niezauważalnie kiwnął głową. Dotknęła jego lewej dłoni i naciskała nią kolejne klawisze. W całym domu rozległa się piękna, spójna melodia, zupełnie różna od jego wcześniejszych, kalekich prób gry. Helena uśmiechała się lekko.
Major nagle zatrzymał swoje palce, a kobieta spojrzała na niego z niemym pytaniem. Obrócił ich dłonie, tak, że jego znajdowała się na górze. Zerknął na nią z czułością. Pogładził delikatnie jej rękę i powoli jechał coraz wyżej po alabastrowej skórze. Miała na ramionach gęsią skórkę — nie był pewien, czy spowodowała to niska temperatura, czy może coś zupełnie innego. Czekał na jej przyzwolenie, cały czas sprawdzał emocje malujące się na twarzy. Nie wyglądała, jakby miała uciec. Wręcz przeciwnie, wydawała się równie zainteresowana jak on.
Przybliżył swoje usta do jej warg. Pocałował ją, z początku delikatnie, jakby obawiając się, że kobieta ponownie go odtrąci, jak to miało miejsce ostatnim razem. Gdy nic takiego się nie stało, pogłębił pocałunek.
— Powiedz coś — szepnął, odrywając się od niej.
— Zamierzasz to zrobić przy tym fortepianie? — Zaśmiała się, a on tylko nabrał powietrza w płuca.
Błyskawicznie i nieco niezdarnie podniósł się na nogi. Jedną dłoń położył na łopatkach, a drugą złapał Heleną pod kolanami, a ta objęła go za szyję.
Przemknęło mu przez myśl pytanie, jak to się może dla nich skończyć? Nie chciał wyprzedzać faktów, nie miał nawet ochoty, żeby o tym myśleć. Szybko odgonił natrętne myśli. Czy to było moralne, skoro dla niego pracowała? Zadziwiało go, z jaką łatwością jest w stanie niszczyć życie kolejnej osobie. Poczuł przez krótki moment przygnębienie z tego powodu, ale szybko to odrzucił, ponieważ nawet ktoś taki jak on potrzebował zwykłej, odwzajemnionej miłości.
Mimo że powiedziała mu o swoich uczuciach, a przynajmniej próbowała, nie miał pewności, czy była w stanie go naprawdę pokochać miłością czystą i bezinteresowną, prawą i wierną.
Sebastian sam dla siebie natomiast nie widział ratunku. W tym momencie całkowicie przepadł i miał świadomość, że nic go już nie jest w stanie powstrzymać przed powierzeniem tej kobiecie swojego życia.
Po chwili zdającej się trwać dla niego wieki, dotarli do głównej sypialni i w wariackim szale poczęli zdejmować z siebie ubrania, stęsknieni za swoim dotykiem. Ujął jej policzki w obie dłonie. Oszaleję, jeśli nie postawię wszystkiego na jedną kartę, pomyślał. Musiał spróbować i właściwy czas nadszedł właśnie teraz. W tej chwili, nie potem, a już na pewno nie zaraz. Nie w momencie, kiedy jutro może wcale nie nadejść.
— Uwielbiam cię. Chcę cię wiecznie adorować. — Pocałował ją niedbale w ucho, a ona tylko patrzyła na niego z lekkim niedowierzaniem.
— Co?
— Pozwól mi uwielbiać cię już na zawsze. I to, co mówiłem o naszym małżeństwie, jest prawdą. Jedź ze mną do rodziców. Do Berlina. Poznasz moją siostrę. Pokocha cię — szeptał gorączkowo, szukając w jej oczach zgody.
— Teraz? — Uśmiechnęła się ironicznie.
— Za miesiąc, może dwa. Jak nie będziemy mieli dużo pracy.
— Bardzo chętnie poznam twoją rodzinę — odparła po chwili ciszy. — Oprowadzisz mnie po mieście?
Zaczął zasypywać jej twarz pocałunkami.
— Jest przepiękne. Ale nie tak wspaniałe, jak ty — wyszeptał. — Chyba można to uznać za początek związku, co?
Udała, że się zastanawia nad odpowiedzią.
— To chyba już nie będzie nadużycie.
Helena i Sebastian dziękowali Bogu za to, co się między nimi stało bez świadomości uczuć tej drugiej osoby: a kołatały im się po umysłach podobnie wyrażone słowa wdzięczności. Tej nocy zapletli swoje serca, ciała i dusze w jedną całość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro