2. Tragedia
07.05.1941 r.
Izabela Jabłonowska wcale nie żałowała sobie różu na policzkach, rozprowadzając go kolistymi ruchami po skórze. Helena uważała, że taka ilość kosmetyku w ogóle nie pasowała koleżance, ale postanowiła nic na ten temat nie mówić. Według niej przyjaciółka próbowała się tylko upodobnić do lalki, którą z dużym powodzeniem już i tak przypominała.
Choć na ogół uczyła się z guwernantkami, przez jakiś czas chodziło do prawdziwej szkoły i wtedy właśnie poznała Izabelę. Dziewczyna była trochę głupiutka i irytująco szczupła, ale dla trzynastoletniej wówczas Heleny, na tle innych dziewcząt stanowiła przyzwoitą kandydatkę na koleżankę.
Gdy Helena wróciła do nauczania domowego, wcale nie utraciły kontaktu. Okazało się, że mieszkają całkiem niedaleko siebie, więc ich przyjaźń tylko kwitła, choć obie dziewczynki w głębi duszy uważały tę drugą za znacznie gorszą od siebie, zupełnie byle jaką i całkowicie niepasującą.
— Helenko, nie zgadniesz — rzuciła w końcu, odrywając pędzel od twarzy. Helena wzdrygnęła się, słysząc zdrobnienie swojego imienia, a Iza spojrzała dziwnie na koleżankę, zupełnie jakby nie mogła się doczekać, aż jej powie.
— O co chodzi? — mruknęła.
Helena w skupieniu nałożyła na usta trochę pomadki.
— Wiesz, kto się ze mną umówił? — Uniosła zagadkowo cienką brew.
— Kto taki?
Iza uśmiechnęła się.
— Krzysztof Gawroński, oczywiście.
Gdy to usłyszała, coś się w niej zagotowało. Dłoń zaczęła jej się trząść, a czerwona szminka znalazła się poza kącikiem wąskich ust. Zdrajcy! Cholerni zdrajcy!
— Żartujesz sobie? — syknęła.
— Tylko się przyjaźnicie, tak? — zapytała przezornie Iza.
— Przecież wiesz, że...
— Zresztą i tak byliśmy na jednym spacerze. Powiedz mi, on zawsze był takim artystą-romantykiem? — zapytała, jakby wcale nie znała jego uzdolnień i preferencji.
— Zawsze — odparła przez zaciśnięte zęby.
Krzysiek był wysportowanym i urodziwym młodzieńcem, a dodatkowo miał w sobie mnóstwo charyzmy i radości. Dziewczęta do niego lgnęły. Odkąd Helena pamiętała, kolega przyciągał tęskne spojrzenia: na początku nieśmiałe, potem jednak coraz bardziej odważne.
Gdy byli dziećmi, chodziło tylko o wspólną zabawę w piaskownicy, ale gdy dorastał, a na jaw wychodziła jego marzycielska natura romantyka, dziewczynki zaczynały lokować w nim swoje uczucia, czasem odwzajemnione, a czasem nie.
— ... Zaproponował nawet, że mnie wprowadzi do tego swojego harcerstwa — Iza zakończyła swój wywód cichym westchnięciem, a Helena łypnęła na koleżankę. — Nie mogę się doczekać!
Nie mogła wprost uwierzyć, dlaczego spośród tylu dziewcząt wybrał akurat tę chudą plotkarę. Reszta, choć przeciętna, stanowiła znacznie lepszą partię od panienki Izabeli.
— Jesteś już gotowa? — syknęła Helena. — Bo musimy wychodzić
— Co ty taka nie w humorze, Helenka? — zaszczebiotała. — Będziemy się dziś bawić!
I ruszyły pod rękę w stronę U Aktorek, choć Helena wolałaby pójść gdzie indziej. Iza nuciła cichutko jedną z piosenek Bodo, doprowadzając tym samym Helenę do szewskiej pasji. Najchętniej raz na zawsze uciszyłaby koleżankę, wszelkimi dostępnymi sposobami.
03.09.1943 r.
Helena przywitała ten poranek umiarkowanie szczęśliwa. Już jakiś czas temu umówiła się z Izabelą na spotkanie. Nie widziały się dobre pół roku. Po napisanej maturze ich drogi się rozeszły. Helena kontynuowała potem naukę z programem licealnym, a Iza zadowoliła się świadectwem z gimnazjum. Często bawiły się razem, piły co popadnie i odwiedzały lokale, niestety Helena, przygotowując się do kolejnych egzaminów, nie miała aż tyle czasu.
Młoda kobieta przeciągnęła się leniwie i przetarła dłonią oczy. Wstała z łóżka i z ziewnięciem odsłoniła szare zasłony, wpuszczając do pokoju nieco światła. Odetchnęła głęboko.
Na stoliku przy łóżku stała zimna herbata w drobnej filiżance. Wyglądało zatem, że musiała zasnąć. Przyjrzała się sobie krytycznie w dużym, misternie zdobionym lustrze stojącym w rogu pokoju i omal nie krzyknęła z przerażenie, gdy zobaczyła, w jak okropnym stanie się znajdowała. Szybko się umyła i ubrała w błękitną, kwiecistą sukienkę z koronkowym kołnierzykiem, przepasaną cienkim, skórzanym paskiem. Była w trakcie nakładania jednej z cielistych pończoch, gdy usłyszała cichy, choć stanowczy głos dochodzący zza ściany.
— Tadeuszu... To nie powinno mieć miejsca.
Helena wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać, to było jednak silniejsze od niej. Mówili cicho, więc zaprzestała dalszego ubierania się i przyłożyła głowę do cienkiej ściany. Spijała łapczywie każde słowo wypływające z ich ust.
— Słowiczku, wiem, że pragniesz tego równie mocno, jak ja. Po prostu daj się temu ponieść.
— Co...
— Nie udawaj. Jesteś taka młoda i piękna. Tak niepodobna do Elżbiety...
— Jesteś chory! — krzyknęła Jadwiga, na co Tadeusz tylko zaśmiał się gardłowo.
— Nie chory, Jadwigo, tylko rozochocony. Niepotrzebnie łazisz po moim pokoju w tych swoich skąpych łaszkach...
Nie słuchała dalej. Nie musiała. Bo to, czego właśnie była świadkiem, uważała za wystarczające.
Drżącą dłonią odgarnęła włosy z twarzy. Mogłaby zdzierżyć ich romans. Zniosłaby, gdyby okazało się, że jest adoptowana, albo że Jadwiga jest w istocie jej biologiczną siostrą. To wszystko było jednak niczym w porównaniu do tego, czego się dowiedziała. Wszystko byłoby lepsze niż to. Jej ojciec, jej własny ojciec okazał się zwykłą szumowiną, który chciał jedynie wykorzystać Jadwigę. Jej ukochaną starszą siostrę, która bywała nieraz prawdziwym wzorem dla małej Heli.
Słyszała przez ścianę nasilone łkanie. Błyskawicznie zbiegła po schodach, ubrała trzewiki i nikomu nie mówiąc ani słowa, wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. W biegu narzuciła jeszcze płaszcz na drżące ramiona. Przebiegła kilka metrów i przystanęła pod rozłożystym drzewem. Omal się nie potknęła o wystający konar, a wtedy łzy poleciały samoistnie po alabastrowych policzkach.
Wrzesień był tego roku wyjątkowo chłodny, jednak Helena odczuwała w tej chwili okropny gorąc z tych całych nerwów. Zrzuciła z siebie wełniany płaszcz. Zwinęła go w kulkę i przytulając do niego twarz, zaczęła krzyczeć, ile sił w płucach. Gruby materiał całkowicie tłumił jej wrzask.
Po chwili głos stał się zupełnie zachrypnięty. Potrzebowała tego, choć gardło zaczęło stanowczo protestiwać. Miała wrażenie, że echo jej głosu będzie nieść się jeszcze godzinami przez całe miasto. Czuła nieznośne palenie w przełyku.
Dzięki Bogu, po tej okolicy mało kto się poruszał. Wiedziała, że gdyby ktoś zobaczył ją w tym stanie, tak długo budowana reputacja rodziny ległaby w gruzach. Podniosła się z klęczek. Przy każdym kroku chwiała się lekko, ale to nie powstrzymało jej w dotarciu do celu. Nogi same niosły ją do domu Izabeli mieszkającej nieopodal.
***
Popatrzyła na starca z kołatki z mieszanymi uczuciami. Potrzebowała rozmowy. Ale z drugiej strony sytuacja, którą na własne nieszczęście słyszała, była na tyle intymna... Na tyle nienormalna, by zachować to dla siebie. Wiedziała też, że gdyby zdecydowała się zwierzyć Izabeli, po godzinie wszyscy mieszkańcy znaliby prawdę i wytykali jej rodzinę palcami, panienka Jabłonowska była bowiem straszną plotkarą. Helena nie chciała skazałaby rodziny na śmieszność, choć samego Tadeusza najchętniej rzuciłaby na pożarcie wygłodniałym zwierzętom.
W końcu zapukała, porzucając wszelkie wątpliwości. Otworzyła jej rumiana, wysoka pokojówka. Gdy zobaczyła Helenę, zbladła, a z jej twarzy zszedł uśmiech. Co za biedne, nędzne stworzenie, pomyślała, prychając na widok służącej.
— Pani Izabela oczekiwała panienki.
Helena z ponurą miną podała jej płaszcz i nie czekając, ruszyła prosto do jadalni, gdzie zastała Izabelę jedzącą lekkie śniadanie.
— Helenko! Wydaje mi się, czy miałaś przyjść później?
Dziewczyna mimowolnie skrzywiła się, gdy usłyszała zdrobnienie swojego imienia. Izabela wcale nie musiała wiedzieć, że tego nie lubi, a juz tymbardziej, z jakiego powodu.
— Nie wydaje ci się. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — Uniosła brew.
— Skąd, moja droga. Helenko, nie wyglądasz za dobrze. Czy coś się stało? — Izabela podbiegła w dwóch krokach do przyjaciółki i pogładziła jej ramię dłonią.
Chwyciła ją za nadgarstki i popchnęła lekko na krzesło naprzeciwko siebie, a ta tylko wzdrygnęła się pod dotykiem koleżanki. Nie chciała być tego dnia dotykana przez nikogo.
— Mario! — krzyknęła do pokojówki. Rudowłosa dziewczyna, ta sama, która przywitała Helenę, natychmiast pojawiła się w pokoiku. — Proszę, zaparz nam herbaty. Moja droga, słodzisz?
— Nie — odrzekła zachrypniętym głosem. Służąca schyliła lekko głowę i wyszła.
— Może wolisz przejść do salonu? — zapytała troskliwie.
— Dziękuję, tu jest dobrze.
— Co się w końcu stało?
Oczywiście, że nie zamierzała wyznać jej prawdy.
— Izabelo, mogę ci ufać? — wychrypiała. Przyjaciółka tylko kiwnęła głową na znak, żeby mówiła dalej. — Postanowiliśmy z Krzysiem zakończyć nasz związek.
— Słyszałam to już — wypomniała, odgarniając warkocz z ramienia. — Więcej niż raz.
— Tym razem naprawdę. Nie wrócimy do siebie więcej.
— Ale co ty w ogóle mówisz? — Uniosła wysoko cienkie brwi. — Muszę go o to koniecznie zapytać!
— To wy macie kontakt? — Posłała Izabeli podejrzliwe spojrzenie, a ta się tylko zmieszała. — Myślałam, że go straciliście już dawno.
— Sporadyczny. — Odwróciła wzrok. — Powiedz mi za to, o co wam znów chodzi.
Teraz, kiedy Izabela, najpewniej przez przypadek, zdradziła koleżance, że wciąż utrzymuje kontakt z Krzysztofem, Helena upewniła się tylko, że nigdy, przenigdy nie zdradzi jej nic, co miałoby go dotyczyć. To oczywiste, że przekaże informacje dalej. Dla panienki Jabłonowskiej nie istniało coś takiego jak kobieca solidarność.
— Wiesz, wywiązała się niezbyt przyjemna rozmowa między nami. Nie wiem, czy chcę do tego wracać.
— No dobrze. — Wzruszyła ramionami. — Dowiem się później.
Choć Izabela i Krzysztof byli do siebie bardzo podobni, Helena nie chciała, by w ogóle ze sobą rozmawiali. Mimo że zdawałaby sobie sprawę, iż Krzysiek nigdy nie powiedziałby złego słowa na nią, czuła się podwójnie zdraddzona przez obu swoich dotychczasowych przyjaciół.
Helena uważała, że była sto razy ładniejsza i nie rozumiała, dlaczego ktokolwiek miałby postawić Izę ponad nią.
Po chwili w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Maria, zachęcona cichym zaproszeniem Izabeli, weszła do środka, zostawiła tacę z herbatą na stole i wyszła tak szybko, że Helena nawet nie zdążyła wypowiedzieć żadnego złośliwego słowa w jej stronę. Izabela podała przyjaciółce gorący napój, a ta przyjęła go z udawanym uśmiechem. Upiła łyk i spojrzała wymownie na koleżankę.
— Wiesz... wino z dobrego rocznika lepiej koi złamane serce niż herbata.
— Jest ósma rano! — krzyknęła oburzona gospodyni. — Napijemy się później. Maria ostatnio przygotowała pyszną nalewkę... Jesteś głodna?
Helena poczuła nieprzyjemne burczenie w brzuchu.
— Właściwie to owszem, jestem. Jakbym mogła o coś prosić...
— Oczywiście! — Pokiwała żarliwie głową. — Maria za sekundę ci przyniesie, tylko jej o tym powiem.
— Pamiętaj tylko, że moja dieta nie pozwala mi jeść mięsa — odparła wyniośle.
***
Młode kobiety po sporej dawce alkoholu chichotały jak dziewczynki. Razem plotkowały, a potem piły jeszcze więcej. Towarzyszyły im śpiewy i tańce. Izabela, co prawda, nie posiadała u siebie żadnego odtwarzacza, mimo to bawiły się przednio. Rzadko miały okazję, by spotkać się w domu tak, by mieć pewność, że nikt z domowników ich nie podsłuchuje. Od kilku dni ojciec Izabeli był na zawodach konnych w Berlinie jako zawodnik, a wraz z nim pani Jabłonowska w roli wiernego kibica i wsparcia moralnego.
— A wiedziałaś, że Kordian ma już trójkę dzieci?
— Ten Kordian? Młodszy brat... — Hela próbowała sobie przypomnieć imię kolegi, z którym chodziły niegdyś do klasy.
— Brat Dobromira, tak! — Pokiwała głową z wypiekami na twarzy.
— Ale numer, Izka. Ale numer!
W pewnym momencie do niewielkiego pomieszczenia wbiegła zaaferowana Maria. Jej oczy były wielkie jak pięciozłotówki. Oddychała ciężko, a w rękach trzymała wełniany płaszcz Heleny.
— Państwo wrócili wcześniej! — zaczęła krzyczeć i machać rękami. — Panienka Helena musi wyjść! Ale nie dołem! Państwo Jabłonowscy tam są!
Helena na te słowa wstała niezgrabnie i powoli. Usłużna dziewczyna podbiegła do niej, by pomóc z płaszczem.
— Nie dotykaj mnie, ścierwo! — wrzasnęła Helena, wyrywając odzienie z rąk przerażonej nastolatki. — To był taki ładny kożuch, ale przez ciebie już nigdy go nie założę. Pobrudziłaś go swoim szlamem — warknęła. — I żadna głupia dziewucha twojego pokroju nie będzie mi rozkazywać. Jestem na to zbyt wysoko postawiona. Sama zdecyduję... kiedy wyjść. — Choć chybotała się na boki i wyglądała, delikatnie mówiąc, niepoważnie, jej słowa zszokowały zarówno Izabelę, jak i służące.
Izabela stanęła jak wryta, a w oczach rudowłosej Marii pojawiły się łzy. Helena co prawda, była dosyć znana ze swojego ciętego języka, ale nigdy nie wypowiedziała do kogoś tak ostrych słów. Gdy rodzice Izabeli zapukali do drzwi, młoda kobieta zrobiła coś, czego nikt się nie spodziewał.
Gestem zakrawającym na bardzo teatralny, wyrzuciła kożuch przez okno, a następnie sama wyskoczyła. Nie był jednak na tyle gruby, by wylądowała cała i zdrowa, a jednak, na przekór wszystkim, tak właśnie się stało. Szybko wstała na nogi, zostawiając za sobą płaszcz. Biegła z podwiniętą spódnicą, z jedną, na dodatek zsuwającą się z nogi pończochą i bez odzienia wierzchniego, a jedynie w cienkiej sukience. Wyglądała komicznie i w tym momencie już w ogóle nie przejmowała się własnym wizerunkiem. Miała już na długo pozostać na językach mieszkańców osiedla.
Po kilkunastu minutach zakręciło jej się w głowie, a płuca zaczęły palić żywym ogniem. Nigdy w życiu nie podejrzewałaby, że jest w stanie przebiegnąć kilkanaście metrów, a już zwłaszcza prawie kilometr: zdołała dotrzeć na Śródmieście.
Miasto było zniszczone, a z dachów ważniejszych budynków powiewały hitlerowskie flagi, mimo tych niedogodności mieszkańcy radzili sobie, jak tylko mogli. Robili zakupy, nielegalnie słuchali muzyki, chodzili do knajp, mimo że na to ostatnie nie wszyscy mogli sobie pozwolić. Życie toczyło się dalej, kiedy w rzeczywistości niemal każdego dnia tragedie miały miejsce pod nosami warszawiaków.
Zauważyła, że znajduje się nieopodal baru, do którego niegdyś często się wymykała. Znała większość personelu U Aktorek jeszcze z czasów Cafe Bodo. Bardzo żałowała, że aktor musiał zamknąć swoją kawiarnię, bo wiązała z nią wiele miłych wspomnień. Zawsze było tam wielu zwinnych tancerzy, a obsługiwali ją przystojni, zabawni artyści.
U Aktorek ekipa składała się głównie z płci pięknej. Młoda kobieta uśmiechnęła się na wspomnienie rozpromienionego Bodo i jego filuternych piosenek, a wtedm, do rozmarzonej młodej kobiety bezszelestnie podeszło dwóch niemieckich żołnierzy niskiej rangi patrolujących okolicę.
***
W tym samym czasie Sebastian Adonis von Oberhaus siedział w lokalu z pochyloną głową. Mocno zaciskał dłoń na wysokiej, misternie zdobionej szklanicy ze złotawym trunkiem w środku. Uchylił łyk, krzywiąc się przy tym strasznie. W dalszym kącie pomieszczenia panował radosny gwar. Za każdym razem, gdy przychodził, ludzie nagle milkli. Wszelkie rozmowy prowadzone po polsku ucichały, a już tym bardziej te głośniejsze. Bali się go, a on w żaden sposób się temu nie dziwił – jego rodacy przecież wielokrotnie dokonywali zbrodni na Polakach. Akurat ci U Aktorek przyzwyczaili się poniekąd do ponurej obecności Niemca i zachowywali się całkiem swobodnie. Nigdy nie aresztował żadnego z nich, ale na wszelki wypadek, nie ryzykowali zbyt huczną zabawą w jego towarzystwie.
Niektórzy bywalcy otwarcie patrzyli nań pogardliwie. Nie mogli zdzierżyć jego obecności i mieli niewypowiedziane pretensje, że śmie przychodzić do lokalu nawet, kiedy był otwarty również dla Polaków, skoro Niemcy mieli własne dni.
Ogarnął wzrokiem bar. Już znudzony miał wychodzić, gdy drzwi do baru nagle rozwarły się szeroko. Do środka wszedł młody chłopak o ciemnobrązowych włosach. Wyglądał znajomo. Oberhaus był przekonany, że jego gładka buźka już od dawna figuruje w aktach.
Krzysztof Gawroński rozejrzał się po sali z lekkim niedowierzaniem, jakby właśnie znalazł się w bardzo wykwintnej restauracji. Zdjął wypłowiały kaszkiet, a płaszcz odwiesił na stojący wieszak. Jego ruchy były powolne. Zdawał się kogoś szukać wzrokiem.
W końcu podszedł do mężczyzny. Siwe pasma przetykały czarne jak smoła włosy. Stał oparty nonszalancko o bar za sobą, marszcząc krzaczaste brwi. Uparcie wpatrywał się w swoją szklankę. Dostrzegł chłopaka i zaczął mu się przyglądać uważnie. Młody przeczesał nerwowo loki i szybkim krokiem ruszył w jego stronę.
Żołnierz przyglądał się uważnie rozmawiającym mężczyznom. Usłyszał jedynie urywki.
— Musisz... nie ma takiej opcji... Heleny... wyjść na jaw... Lisieccy...
***
— No w końcu. Już myślałem, że do mnie nie podejdziesz.
— Cóż... To dość delikatna sprawa. — Młody zmieszał się, zaś ten drugi ścisnął palcami mostek nosa i przeklął siarczyście.
— Zawaliłeś. Mam rację? — zapytał, ale odpowiedziała mu cisza. Spojrzał na rozmówcę nieprzyjemnym wzrokiem, a jego głos stał się nagle o wiele chłodniejszy niż przedtem. — Zamierzasz coś z tym zrobić?
— Ja... Oczywiście! Ale...
— Ale? — ponaglił chłopaka.
— Ale nie jest to takie proste... Tym bardziej przy jej...
— A kto powiedział, że będzie? — Mężczyzna upił łyk z wysokiej szklanki. Nawet czysta woda kosztowała w tym lokalu krocie. — Czy ty nie potrafisz zrozumieć, że odkrycie prawdziwej tożsamości tej rodziny przed ludźmi jest WYBITNIE istotne? Bez tego nie możemy ruszyć dalej. Poinformowałem cię o tym. Znasz dalsze kroki — Spojrzał na niego spod przymrużonych oczu.
— Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale...
— Nie przerywaj mi, jak do ciebie mówię. Musisz się z nią pogodzić. Jeśli tego nie zrobisz, cała akcja spełznie na niczym — warknął. — Nie możemy sobie na to pozwolić. Nawet nie ma takiej opcji. — Pokręcił głową. — Tylko my znamy zależność między rodziną Heleny a Niemcami. To musi wyjść w końcu na jaw. Oni muszą poznać prawdę, a ty musisz dopełnić swojej części. Lisieccy słono zapłacą za zdradę. — Zacisnął dłoń w pięść.
— Jak? — zapytał płaczliwym tonem. – Jak niby mam się z nią pogodzić?
— Jak to „jak"?! — Skarcił go wzrokiem. — Daj kobiecie to, czego chce. Czy ja ci muszę tłumaczyć takie rzeczy? Z nas dwóch to ty jesteś tym romantycznym zawadiaką — parsknął. — Za dwa dni chcę widzieć u mnie raport, w którym opiszesz mi dokładnie swoją klęskę i następujący plan. Tym razem, radziłbym ci tego nie spartaczyć, jak to masz w zwyczaju. Nikt już nie będzie sprzątał twojego bałaganu.
***
Barman wiedział, co się odbywa w jego lokalu. Widząc niezdrowe zainteresowanie Niemca, zwrócił się do niego:
— Coś jeszcze podać? — zapytał, starając się, by jego głos brzmiał nonszalancko, jednocześnie próbując zasłonić rozmówców własną sylwetką.
— Obejdzie się — odpowiedział gorzko.
— Nalegam. Doleję panu whisky.
— Nie. Dla mnie już starczy.
— Jest pan pewien? — zapytał nerwowo. — To najlepszy trunek, jakim dysponujemy.
— Najlepszy? — mruknął z powątpiewaniem. — To jak smakują wasze najgorsze alkohole, do cholery? — Skrzywił się z niesmakiem.
Pity przez niego napój musiał już swoje odleżeć w spiżarni, do tego ewidentnie przetrzymywano go w niewłaściwych warunkach. Kim w ogóle był ten człowiek, by coś mu narzucać?
Wrócił do obserwacji rozmowy toczonej po drugiej stronie baru. Wyglądało na to, że starszy z mężczyzn dawał reprymendę drugiemu, który przyglądał mu się uważnie i ciągle potakiwał. Ze sztywnej postawy młodszego Sebastian wywnioskował, że najwidoczniej spotykają się w interesach.
Później wyłapał jeszcze mniej słów z ich konwersacji – ten cholerny barman cały czas starał się mu przeszkodzić.
Chłopak podążył za palcem szpakowatego mężczyzny i udał się stronę kobiety. Przekazywał jej najpewniej to samo, co tamtemu. Jednak w porównaniu do swojego poprzednika, nie zamierzała robić żadnych wyrzutów. Skinęła jedynie głową, pozdrowiła chłopaka gestem i zarzuciwszy na siebie beżowy płaszcz, wyszła szybkim krokiem. Chwilę po niej młodszy, a na samym końcu tamten dziwak.
Chłopaka kojarzył, kobieta mignęła mu kiedyś przed oczami raz czy dwa, natomiast nigdy wcześniej nie spotkał najstarszego.
Po chwili Sebastian wypił alkohol wlany przez natrętnego Polaka. Zapiekło go przez chwilę w przełyku. Narzucił na siebie czarny oficerski płaszcz, słusznie wnioskując, że tej nocy nie dowie się już niczego ciekawego.
Wychodząc od Aktorek, pomyślał, że musi to załatwić inaczej. Może powinien zatrudnić jakiegoś Polaka, by dla niego szpiegował? A w ogóle jeszcze lepiej, gdyby była to kobieta. Słodka, niewinna, wzbudzająca zaufanie. Natychmiastowo odrzucił prostytutkę, z którą utrzymywał dłuższe kontakty — ona akurat była dosyć znana, a poza tym działała wśród wyższej warstwy społecznej. Nie zamierzał jej dokładać pracy, bo i tak wiele już się od niej dowiadywał.
Oparł stopę o ścianę lokalu i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Zapaliwszy jednego, zaciągnął się mocno dymem. Spojrzał w przestrzeń i dostrzegł trzy głośno kłócące się ze sobą sylwetki – z czego jedna z nich wyraźnie należała do kobiety. Rzucił natychmaist niedopalonego papierosa na ziemię.
Z oddali słyszał słowa funkcjonariusza i dziewczyny.
— Jest pani upoważniona do przebywania o tej porze poza domem?
— Co to za pytanie? Oczywiście, że tak — odparła po niemiecku. Widział, jak dumnie podnosi podbródek, by pokazać swoją wyższość wobec żołnierzy .
— Jest pani Niemką? — zapytał ponownie.
Kobieta poruszyła się niespokojnie.
— Całym sercem.
— Figuruje pani na Volksliście? Pracuje pani na nocnych zmianach?
— Pocałuj mnie... w nos — syknęła po polsku.
— Niech pani okaże dokumenty — powiedział znudzony, nie rozumiejąc ani słowa.
— Czy wiesz, kim ja jestem, idioto? — fuknęła. — Nie mielibyście tych ładniutkich mundurków — Stojąc na odległość wyciągniętej ręki, dotknęła palcem jego kołnierza — gdyby nie mój ojciec!
Zaśmiał się w duchu. Ciekawe, jakie stanowisko zajmował jej ojciec, że tak się nim zasłaniała. Żołnierzom jednak nie było do śmiechu. Osaczyli ją przy ścianie, nie dając żadnej możliwości ucieczki. Gdy młoda kobieta spojrzała wprost na niego, postanowił wkroczyć do akcji. Za takie odzywki wobec niemieckiego żołnierza, choćby i zwykłego szeregowca, mogła trafić do obozu lub burdelu, a nawet zawisnąć na szafocie.
— Co się tu dzieje? — zapytał srogim głosem.
Mężczyźni odsunęli się od niewiasty, która patrzyła na nich hardym wzrokiem. Z niemym rozbawieniem obserwował ich reakcję. Byli przerażeni.
— Ta kobieta nie jest upoważniona do przebywania poza domem po zmroku, panie majorze — powiedział pewny siebie młodszy żołnierz, który dotychczas tylko stał i przyglądał się w ciszy. Drugi patrzył na majora z przerażeniem.
— Ta kobieta jest ze mną — powiedział Sebastian, rzucając im spojrzenie nieznoszące sprzeciwu.
— Ale... panie majorze! Przecież to Polka! A to, no, niepodobne do pana...
Wydawało mu się, że już znalazł to, czego jeszcze przed chwilą szukał. Dziewczyna była ładna, wyglądała na ciekawską i nieustępliwą. Nie miał tylko pewności, czy jej niewyparzona gęba jej nie zaszkodzi.
— Jakbyś się jeszcze nie zorientował, jestem na zbyt wysokiej pozycji, by brać sobie Słowiankę, zwłaszcza jeśli chodzi o polskie robaki. Czy ona ci wygląda jak byle kto?
Dziewczyna przyglądała się tej sytuacji. Domyśliła się, że właśnie ten mężczyzna był jej wybawicielem z rąk dwóch żołnierzy, więc postanowiła mu nie przeszkadzać.
— Wyraźnie zaznaczyła, że nie jest Niemką, majorze — przyznał starszy mężczyzna.
— Scheiße! Plecie farmazony, bo jest pijana, wy kretyni! — warknął. — Już ustaliliśmy, że ja, będąc na tej pozycji, nie związałbym się z jakąś, pożal się Boże, Polką! Lepiej, kurwa, dla was, żebyście ją zapamiętali na przyszłość, bo ona jest nietykalna w tym mieście. — Zgromił ich wzrokiem. — Dla was i wszystkich pozostałych. Wasz dowódca sam najlepiej zadecyduje, co powinien z wami zrobić, patałachy. — Wyjął z kieszeni płaszcza notes i długopis. — Nazwiska wasze i przełożonych. Szybko, bo nie mam czasu.
— Reinhard von Hohenberg! — krzyknął jeden z nich, stając na baczność, a drugi zbladł.
Obaj zaczęli gorąco przepraszać majora i dziewczynę. Byli tak zajęci błaganiem o litość, że nawet nie przyszło im do głowy, by zapytać, co kobieta majora, w dodatku bez płaszcza, z jedną pończochą i roztrzaskanym obcasem, robiła sama i pijana w centrum miasta.
Szli w milczeniu. Helena starała się zapamiętać trasę, którą przemierzali. Ten człowiek wcale nie sprawiał wcale dobrego wrażenia, a wręcz przeciwnie, roztaczał wokół siebie ponurą aurę. Nie chciała prowadzić z nim żadnych dyskusji, zamiast tego na przemian przyglądała się mijanej okolicy i zerkała na niego ukradkiem.
Był bardzo wysoki i zdawałoby się, muskularny. Miał jednak przeciętną urodę. Jasne, niemal białe włosy zostały zaczesane do tyłu i przylizane, jednak po całym dniu z fryzury odstawało kilka niesfornych włosków. Błękitne oczy na prawo i lewo ciskały błyskawicami. Szedł przygarbiony, jedną rękę miał schowaną w kieszeni czarnego, dwurzędowego płaszcza, natomiast w drugiej trzymał czapkę z niemieckim orłem i emblematem. Stawiał duże kroki, a ona musiała niemal biec, by iść równo z nim.
— Nie zapytasz, dokąd cię prowadzę? — Zmarszczył brew.
Młoda kobieta była zbyt pijana, by w ogóle o tym pomyśleć. W innym stanie, natychmiast zaczęłaby wypytywać Niemca, kim jest, dokąd idą i po co.
— Tak — powiedziała gładko. — Dokąd mnie prowadzisz... Ty... Ty... — Mdłości powaliły ją na ziemię. Schyliła się pod drzewem i zwymiotowała. Oboje zatrzymali się na chwilę, a Niemiec nawet się nie kwapił, by jej pomóc. Zamiast tego przyglądał się kobiecie nieodgadnionym wzrokiem.
— Widzisz, co się dzieje, gdy kobieta próbuje przekląć mężczyznę? — Wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa i odpalił go.
— Odpowiesz mi? — zapytała słabo.
— Cóż mam rzec? Dowiesz się w swoim czasie. — Wzruszył obojętnie ramionami.
Dziewczyna spróbowała się podnieść, jednak nagle wstrząsnęła nią kolejna fala torsji. Gdy się uspokoiła, zmęczona upadła na ziemię i przyłożyła policzek do chłodnej, wilgotnej gleby.
— Nie umieraj mi tu. Jesteś mi jeszcze potrzebna — powiedział szorstko.
— Niby do czego jest ci potrzebna plugawa Polka? — wyszeptała wyczerpana w stronę ziemi.
— Ja nie mam czasu, dziewczyno — nie odpowiedział na pytanie.
Położył Helenie jedną dłoń na plecach, a drugą pod kolana i uniósł ją z łatwością.
— Jak rzygasz, to nie na płaszcz — mruknął, wpatrując się chwilę w niesioną przez siebie młodą kobietę. Poczuł delikatne skinienie głowy przy swojej szyi. — Dopiero co odebrałem go z czyszczenia.
Według Sebastiana mogła mieć jakieś szesnaście lat, choć była oczywiście starsza. Nieco brakowało jej do klasycznej urody, którą sobie upodobał. Mimo fatalnego stanu miała w sobie dużo wrodzonej gracji i dziewczęcości, jednak mało z dojrzałej kobiety.
Zatrzymali się przed szarawym, niewielkim dworkiem. Posiadłość znajdowała się na wzgórzu. Otaczał ją wysoki murek, a okolicę porastały drzewa. Przez lasek wiodła wąska, kręta dróżka utworzona z płaskich kamieni. Mrok utworzony przez gęste konary dodawał temu domowi pewnej doniosłości, jednak również i grozy. Dziewczyna obudziła się, gdy usłyszała brzęk pęczka kluczy wyciągniętego przez majora.
— Gdzieżeś mnie zabrał?! — krzyknęła zachrypnięta.
— Witaj w posiadłości letniej rodziny von Oberhaus. — Rozłożył ręce. — Czuj się jak w domu.
— Lojalnie uprzedzam, zaraz zacznę krzyczeć!
— Wolałbym, żebyś nie robiła tego tutaj. Twoja propozycja jest kusząca, ale obawiam się, że takie zabawy musimy zostawić na później. — Uśmiechnął się paskudnie.
Dziewczyna wyrwała się z jego objęć. Niestety nie mogąc ustać o własnych siłach, straciła równowagę i poleciała na ganek jak długa.
— Żadnych zabaw nie będzie — powiedziała oburzona i założyła ręce na piersi.
— Pozwól, że ja o tym zdecyduję.
— Ty skurwysynu! — fuknęła, jednocześnie kopiąc stopą maleńki kamyk leżący nieopodal.
Spojrzał na nią ponuro.
— Co to ma znaczyć?
— To, co słyszałeś. — Zmrużyła oczy.
Złapał ją pod pachy i postawił do pionu, a następnie niemal rzucił na ścianę. Ustawił dłonie po obu stronach głowy, tym samym odcinając wszelką drogę ucieczki. Patrzyła na niego z niemym przerażeniem w oczach.
— Właśnie obraziłaś wysokiego oficera Abwehry — rzekł, jakby trochę znudzony. — Wiesz, co za to grozi? — Jego spojrzenie pociemniało. — Mogę na przykład... — Udał zastanowienie. — Odesłać cię do burdelu. Przy niektórych okazach, ja jestem naprawdę łagodnym człowiekiem. Chyba że wolisz obóz — szeptał, co jeszcze bardziej potęgowało jej strach. Spróbowała się wyrwać, ale on jedynie błyskawicznie przesunął swoje dłonie z powrotem na jej łokcie i przyszpilił mocniej do ściany. Skrzywiła się z bólu. — Ale ty nie możesz trafić tu czy tam. Jesteś mi potrzebna. Masz u mnie dług, prawdopodobnie nawet i życia, a w dodatku nie okazujesz za grosz szacunku. Zachowaj pozory, dziecino — syknął jej do ucha i się odsunął nieznacznie.
— Czego ode mnie oczekujesz... Pan oczekuje? — poprawiła się szybko, na co mężczyzna tylko zaśmiał się gardłowo.
— Masz niewyparzony język, ale szybko się uczysz. Dobrze...
Pochylił się w jej stronę, a gdy poczuł fetor alkoholu, skrzywił się malowniczo. Pod wpływem lampy ulicznej mogła dostrzec szkaradną bliznę przecinającą jego twarz od brwi aż do kącika ust.
— Wszystkiego dowiesz się, gdy wytrzeźwiejesz.
Weszli do środka. Mężczyzna poszedł odprowadzić dziewczyną do salonu. Tam miała poczekać, aż zostanie przyszykowany dla niej pokój.
Major jednak postanowił, że później przygotuje pościel. Chciał się dowiedzieć wszystkiego. Poszedł do kuchni, by zrobić dla niej szybką kolację. Wydawało mu się, że nic nie robiła sobie z wszechobecnego w jego domu przepychu, jakby sama przywykła do podobnego wystroju.
Niechlujny ubiór wskazywały na ucieczkę, ale miał szczerą nadzieję, że nikt jej nie będzie szukał. Mimo aktualnego stanu panny, w jej sposobie zachowania i mówienia można było dostrzec pewną manierę charakterystyczną dla nowobogackich rodzin.
Wziął talerz z ciepłym jedzeniem i poszedł do salonu, gdzie miała na niego czekać. Zastał ją jednak na kanapie, zwiniętą w kłębek. Mamrotała coś przez sen. Z westchnięciem zdjął jej buty i zsunął z nogi pończochę, wciąż dziwiąc się, że ma tylko jedną. Następnie wyciągnął z szafy gruby koc i przykrył młodą kobietę. Nagle wybudziła się z niespokojnego snu i mocno złapała mężczyznę za nadgarstek, przyciągając go bliżej siebie.
— Pragnę umrzeć. Śmierć może dać mi ukojenie. Ona i tylko ona — odezwała się do niego po raz pierwszy, poza obelgami, po polsku, patrząc mu głęboko w oczy. Myślała, że nie zrozumie on ani słowa. Później jednak widząc jego minę, wiedziała. Bardzo dobrze rozumiał wypowiedziane przez nią zdanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro