19. Nowe początki
Helena oddała Sebastianowi marynarkę. Wrócili do środka. Ludzie stali stłoczeni pod głównym balkonem i uważnie słuchali, co wodzirej balu — hrabia Reinhard ma do powiedzenia.
— ... jesteśmy już na takim etapie balu, że wszystko może się teraz zdarzyć. Szanowni państwo, to doskonała pora na rozpoczęcie zabawy w Kotylion! Dla niewtajemniczonych wyjaśnię. Każdy z państwa pobierze kolorową rozetkę przy barze. Wyłącznie dwie na całą salę są identyczne. Ale, to nie wszystko! Szkopuł tkwi w tym, że osoby z takimi samymi odznakami, są zobowiązane do przynajmniej jednego wspólnego odtańczenia kotyliona.
Ludzie zaczęli głośno klaskać. Wszyscy byli podekscytowani. Owa zabawa była doskonałym sposobem, żeby poznać innych gości. Kawalerowie i panny zacierali dłonie, licząc na zapoznanie z kimś interesującym.
— Kotylionów nie można wymieniać z innymi osobami. Zabawa ma być losowa, a uczestniczą w nim wszyscy balujący, bez względu na stan cywilny. Nie przedłużając, zaczynajmy. Tymczasem, zapraszam wszystkich zainteresowanych do tańca w setach. Proszę po kolei. Wystarczy dla wszystkich! Taniec rozpocznie się po północy. Za to, za mniej niż dwie godziny rozpocznie się odliczanie. Drodzy goście, radzę państwu dobrze przemyśleć swoje życzenia noworoczne. Pamiętajcie, by precyzyjnie wyrażać swoje marzenia. Do tej pory, niech zabawa trwa! — Rozłożył dłonie w teatralnym geście.
— Wiem, szanowna pani Oberhaus, że nie mamy na razie kotylionów i prawdopodobieństwo na to, że będą takie same, jest nikłe, ale czy mimo to nie zechce pani ze mną przystąpić do kontredansa? — Skłonił się w pół.
Helena uśmiechnęła się do niego słodko i dygnęła.
— Z panem, panie Oberhaus? Z wielką chęcią.
Ujął jej dłoń i razem dołączyli na koniec kontredansowego setu. Sam taniec był przyjemny, a ruchy proste. Tańczyli w kwadracie po cztery pary. Oprócz nich mieściło się jeszcze kilka takich formacji, a ta, w której znajdowała się ich para, wirowała w centrum sali.
Na początku każdy pokłonił się głową swoim sąsiadom z obu stron. Stali naprzemiennie — kobieta obok mężczyzny. Wszyscy złapali się za ręce i wspólnie zrobili pół okrążenia. Potem każda z pań zwróciła się do partnera po lewej stronie. Utworzone w ten sposób pary wirowały przez chwilę w kółeczku i następowała rotacja. Helena wspaniale się bawiła. Po skończonym tańcu pary ukłoniły się sobie nawzajem, dziękując tym samym za udany set.
Helena nie wiedziała, gdzie znajduje się bar. Uparła się, żeby zapytać kogoś, kto już odebrał swoją rozetkę, jednak Sebastian cały czas upierał się, że wie. Powtarzał swojej niby-żonie, że on wie, gdzie mają pójść. To jest dokładnie tam. Helena, niepokorna, podeszła do przypadkowego mężczyzny. Ten wskazał jej, że bar znajduje się pod jednym z balkonów.
Zresztą, sam dopiero co odebrał swój kotylion, jednak nie zdołał jeszcze złapać swojej pary. Na odchodne wyraził nadzieję na to, że los ich połączy. Major łypnął na niego wściekle. Powiedział coś o tym, że to jest jego żona i lepiej, żeby jej nie zaczepiał. Te same pierdoły, co zawsze, pomyślała, widząc to.
Próbował być groźny, a Helena już nawet tego nie słuchała. Facet chyba dał się na to nabrać. Odszedł szybko, przestraszony, cofając tym samym swoją deklarację. To ciekawe, bo major, jak chciał, potrafił być najbardziej uroczym człowiekiem na świecie, który nie sprawia żadnego zagrożenia. Przemiana w diabła zajmowała mu zaledwie chwilę, a on chyba nawet jej nie odczuwał. Może myślał, że cały czas udaje mu się być strasznym?
Sebastian przepuścił Helenę w kolejce. Gdy w końcu nadeszła jej kolej, barman odezwał się ponurym, znudzonym głosem.
— Pani godność?
— Helena Lisie... Oberhaus. Helena Oberhaus, proszę pana.
— Aha. Ktoś bardzo chciał być pani parą. Polecono mi, by dać pani specjalną rozetkę. — Sięgnął pod ladę. Wyciągnął duży, cały czarny kotylion w kształcie nie do końca rozwiniętej róży.
— Ale jak to? — Zamrugała. — Przecież zabawa miała być losowa.
— I jest. Pańska para przecież wylosowała identyczny kotylion, co pani. A teraz proszę przypiąć swój w widocznym miejscu. I wyjść z kolejki.
Nie miała pojęcia, o co chodzi. Pomyślała, że może Sebastian chciał sobie z nią zaklepać taniec, ale to by nie miało sensu. W końcu razem przybyli na ten bal i mogli razem zatańczyć w każdej chwili. Popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami. Jego zdezorientowana mina mówiła, że również nic nie wie na ten temat. Po chwili, zniknął w tłumie.
Z westchnięciem przypięła do szala czarną różę i rozejrzała się po sali, w poszukiwaniu swojego partnera. Gdy kolejka się całkowicie rozeszła, zauważyła, że niektóre pary już się odnalazły. Rozmawiały i teraz czekały na oficjalny taniec. Poczuła dłoń na plecach. Odwróciła się z paniką.
— To tylko ja — szepnął do ucha uspokajająco.
To aż ty.
— Znalazłeś już swoją partnerkę?
— Nie. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie nikt niepożądany.
— To znaczy?
— To znaczy, droga żono, ktoś, kto zakłóci mój święty spokój.
Usiedli do stolika. Zaraz przyszedł kelner i zapytał, czego sobie życzą. Oboje zamówili tradycyjny deser z kasztanów. Służba chodziła i rozdawała już teraz szampana dla gości, żeby nie robić tego na ostatnią chwilę. Zostało im około dziesięciu minut na rozniesienie wszystkich kieliszków. Gdy zobaczyła, jak szybko się uwijają, utwierdziła się w przekonaniu, że nawet i trzy minuty wystarczyłyby, i to z zapasem. Helena zaledwie skubnęła deser z pucharka.
— No, jedz — zachęcił ją. — W twoim tempie minie dawno północ, zanim dokończysz.
— Nie mogę. Moja talia sama się nie utrzyma w takim stanie.
— Masz doskonałą talię. Nie denerwuj mnie i jedz to.
— No właśnie! Jest idealna dlatego, że o nią dbam.
— Zaraz wepchnę ci ten deser do gardła. Nie żartuję. — Pogroził palcem.
— A co będę z tego miała, jak zjem?
— Nie wiem. Chcesz futer? Biżuterii? Kupię ci, co chcesz, tylko zjedz to cholerne ciastko.
— Chcę czegoś cenniejszego. — Pochyliła się w jego stronę.
Doskonale wiedział, o co jej chodzi, postanowił się z nią jednak jeszcze trochę podroczyć. Chciał, żeby jasno określiła swoje życzenie.
— Zbuduję ci dom! Brzózki posadzę wokół... Urządzę dla ciebie sad jabłkowy. Co ty na to?
— Nie chcę domu. Chcę coś, czego nie można kupić. — Złapała go za rękę.
— Może... Gwiazdę? Na przykład, słońce.
— Blisko. Ale coś jeszcze większego.
— Całą galaktykę? Nie bądź taka zachłanna.
— Właśnie, że ja chcę być zachłanna i wciąż brać więcej, i więcej. — Zbliżyła się, wciąż patrząc mu w oczy.
— Póki nie będziesz miała co brać?
— Wręcz przeciwnie — zaprzeczyła. — Bo w miarę, jak będę brać, będzie tego coraz więcej. To dosyć skomplikowane.
— Energia, tak?
— Głupi jesteś. — Odepchnęła go lekko ze śmiechem.
— No, to co mogę ci dać za zjedzenie tego deseru?
— Ty wiesz co. — Popatrzyła na niego spod wachlarza rzęs.
— Nie wiem. Powiedz mi. — Uśmiechnął się szelmowsko.
— Irytujesz mnie.
— Jak mi nie powiesz, nie domyślę się sam. Hrabia mówił, żeby dokładnie wyrażać swoje pragnienia — powiedział, a ona zastanowiła się przez chwilę.
— Potem ci pokażę. O północy.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni zegarek na łańcuszku.
— No to dobrze się zastanów, bo zostały ci dokładnie trzy minuty.
I popatrzył na nią w oczekiwaniu. W powietrzu wisiało coś niewypowiedzianego. Ta sala pełna ludzi przestawała powoli istnieć. Liczyli się tylko oni. Ponownie dobiegł ich głos hrabiego. Przemawiał do nich z podwieszanego balkonu jak Bóg do swoich wiernych owiec.
— Drodzy dostojnicy, cudowne damy. Kolejny rok dobiegł końca. Tym razem nie ma więcej czasu na moje kwieciste mowy. Wszystkich zainteresowanych zapraszam na taras oraz przed hotel, ponieważ jak co roku, organizujemy pokaz sztucznych ogni na niebie. Mam nadzieje, że państwo zdają sobie sprawę z wielkiej mocy życzeń...
— Idziemy na taras?
Wstali, zabierając swoje kieliszki. Owinęli się szczelnie tym, co mieli i ruszyli przed siebie, by zająć miejsce przy barierce. Nie byli tam jednak pierwsi. Kilka par wpadło na poodbny pomysł i zdawałoby się, że czekają już od kilku dobrych minut.
W końcu odliczanie się rozpoczęło.
— Dziesięć! — krzyknął rozentuzjazmowany tłum.
— Dziewięć!
Helena chwyciła barierkę.
— Osiem!
Złapał ją za rękę.
— Siedem!
Oboje odetchnęli głęboko, czując coraz większe napięcie.
— To pokaż mi, czego chcesz.
— Trzy!
Żadne z nich nie wiedziało, które pokonało dzielącą ich odległość jako pierwsze. Helena przyciągnęła do siebie majora za kark, a on objął ją, jakby zazdrośnie strzegąc najcenniejszego skarbu.
— JEDEN! SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Rozległy się oklaski i jeden, wielki radosny wrzask, ale dla Sebastiana i Heleny już nic nie miało znaczenia.
Ich usta w końcu się dotknęły. Nie był to delikatny młodzieńczy pocałunek, jakie wymieniali dotychczas nieśmiało, jakby się bali, że zostaną zauważeni. Ten był zupełnie inny. Gwałtowny, pełen skrywanej pasji, wyrażający cały smutek i tęsknotę ich obu. Przestało się liczyć to, co pomyślą inni. W tej rzeczywistości nie istniał nikt i nic innego, oprócz tej spragnionej swojego dotyku pary. Było to coś pięknego, coś, co wychodziło poza ramy logicznego rozumowania. Nie porównywałby tego z pierwotną cielesnością, która towarzyszyła mu często. To, co ich łączyło, znajdowało się ponadto.
Helena objęła majora obiema dłońmi, a on chwycił ją zaborczo za udo ukryte pod suknią. Nie zwróciła nawet uwagi, że ich kieliszki potłukły się na drobny mak. Z powodu tej furii, jaka ich ogarnęła, aż spadł jej szal z ramion. Byli właśnie na skraju obyczajowego skandalu, ale żadne z nich się tym nie przejmowało. Zadrżała. Opacznie zrozumiał jej reakcje i pogładził po nagim ramieniu. Gdy poczuł gęsią skórkę, odsunął się od niej niechętnie.
— Mówiłem, żebyś wzięła futro — wychrypiał.
— A skąd wiesz, że to przez zimno? — szepnęła.
— Bo temperatura jest na minusie. Mamy grudniową noc. — Schylił się po jasny szal.
— Już styczniową. — poprawiła go, a on spojrzał na nią, nie rozumiejąc, jakby wciąż w amoku po tym, co się stało. — Nowy rok.
— No tak. — Owinął jej ramiona szalem i mocno objął od tyłu.
— Nie potrzebuję ochroniarza. — Zaśmiała się.
— Ogrzewam cię swoim ciałem, żebyś nie marzła.
Wtuliła głowę w zagłębienie między szyją a ramieniem partnera.
— Jak chcesz.
Westchnęła. Będąc z nim, czuła te legendarne motylki w brzuchu, o których się tak dużo mówi, a na których pojawienie się zupełnie straciła nadzieję. Nigdy z nikim się nie czuła tak, jak z nim. Była szczęśliwa, choć w głębi duszy zarejestrowała dziwny niepokój, który starannie jednak spychała na drugi plan.
— Będziemy musieli porozmawiać — szepnął do ucha, przywracając ją do rzeczywistości.
— Wiem. Ale na razie nie psuj naszej chwili.
— To jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe — westchnął w jej włosy.
Wyswobodziła się z jego objęć. Dotknęła dłonią policzka. Zbliżyła się i szepnęła mu prosto do ucha.
— Jest prawdziwe. Tak prawdziwe, jak nic nigdy wcześniej. Musisz tylko w to uwierzyć.
— Czego sobie życzyłaś?
— Nie zdradza się takich rzeczy. Bo się nie spełnią. Nie słyszałeś o tym?
Usłyszeli przemowę hrabiego. Wrócili do środka.
— Mam dejavu, a ty? — Zaśmiali się.
— Roztańczeni dostojnicy, wspaniałe damy! Mam nadzieję, że z radością i przytupem wszyscy wejdziemy w ten rok...
— Niezły jest w tych swoich przemowach, co? Mógłby być politykiem.
— No. Już widzę tę cudowną propagandę. — Włożył dłonie w kieszenie. — Wiesz, co jest najgorsze? Wzbudza zaufanie swoim wyglądem i charyzmą. Ludzie wierzyliby w każde jego słowo.
— To brzmi niebezpiecznie.
— Oj, bardzo.
— A myślał, żeby coś robić w tym kierunku?
— Gorzej. Chciał być sędzią. Uwierz, on by ułaskawiał najgorszych zbirów — parsknął.
— ... Niemniej jednak, życzę każdemu z osobna wszystkiego najlepszego. Pora, być może, zamknąć pewien rozdział i otworzyć nowy. Symbolicznie można odrzucić to, co stare i przejść do tego, co nowe. Żywię nadzieje, że wszystkie życzenia były dostatecznie precyzyjne i wszystkie, co do jednego zostaną spełnione przez los. Jako że małymi kroczkami zbliżamy się do końca, to doskonały czas, by dokończyć jednej, długo wyczekiwanej zabawy. Za piętnaście minut ruszamy z Kotylionem! Sugeruję, by przeznaczyć ten czas na poszukiwanie swojego partnera do tego cudownego tańca, jeśli jeszcze nie jest znaleziony. Być może niektórym uda się przełamać lody i niejedna para wyjdzie stąd już jako, przynajmniej umowne, narzeczeństwo. — Przez tłum przeszedł szmer chichotu. — Ja już stąd widzę swoją partnerkę. Mogę państwu zdradzić, że jest najpiękniejszą kobietą na tej sali. — Spojrzał prosto na Helenę.
Stojąca po skosie od niego Jannike uśmiechnęła się lekko. Przypominała Helenie Mona Lisę patrzącą ze smutkiem w dal. Zdołała się dopatrzeć w jej uśmiechu lekkie politowanie, trochę żal. Dla niej, partnerki jej narzeczonego? Dla niego? Dla siebie samej? Nigdy miała się nie dowiedzieć.
— Boże, tylko nie ona — stęknął cicho.
— Co? Kto?
— Valentina von Hohenberg.
— To ta, co chciała cię "zaobrączkować"? Jak gołębia, tak? — Założyła ręce na piersi i uniosła brew. Kobieta już podążała w ich stronę.
— Tak. Opowiem ci później.
— Proszę, proszę. Nieźle.
— Hela, ratuj mnie — powiedział płaczliwym tonem. — Ona jest okropna.
— Nie może być taka zła. W każdym razie jest bardzo piękna. Powodzenia, skarbie. — Pocałowała go w policzek. Zdawała sobie sprawę, że hrabianka patrzy prosto na nich. Gdy ta zbliżyła się jeszcze bardziej, dodała odrobinę głośniej niż zamierzała. — A później nasze ciała zatańczą. Po balu, gdy już będziemy sami.
I odeszła kołysząc delikatnie biodrami. Kilka osób znajdujących się najbliżej, spojrzało na nią z zakłopotaniem, na twarzach większości malował się szok. Jak kobieta mogła mówić tak zbereźne rzeczy? Tych słów nie powstydziłaby się nawet Katja, znana ze swojego luźnego stosunku do intymnych spraw.
— Ależ ona jest obsceniczna. — Skrzywiła się. — Kiedy tak ci się popsuł gust, Sebastianie?
— Mówisz o mojej żonie — odpowiedział znudzony. Dopił resztkę wina z kieliszka zagarniętego od kelnera.
— Wiem i robię to świadomie. Nie wierzę, jak mogłeś na nią w ogóle spojrzeć. Widziałeś ten dekolt? Obrzydlistwo. Ona jest taka nieobyczajna. — Przewróciła oczami. — Ta Rosjanka jeszcze miała jakąś klasę, choć to zabawne, bo jest zwykłą dziwką. Ale ona?
Najlepszą taktyką w związku z tą głupią dziewczyną było po prostu ignorowanie jej idiotycznych tekstów. Naprawdę starał się jednym uchem wpuszczać to, co mówi, a drugim wypuszczać. Niestety była nietykalna, dlatego musiał kontrolować swoje odruchy. A jej nietykalność miała związek zarówno z pozycją społeczną jak i płcią. Nie chciał przecież zostać okrzyknięty damskim bokserem.
— A to, co powiedziała... moim zdaniem po prostu cię ośmieszyła przy tych wszystkich ludziach. Okropne. Dobrze wiesz, że ja nigdy bym nie powiedziała czegoś takiego publicznie. Oczywiście, to nie znaczy, że gdy bylibyśmy sami, po prostu bym siedziała i patrzyła jak cielę. — Odgarnęła z czoła ciemny lok.
Kto tu niby jest obsceniczny i obrzydliwy? Miał ochotę sprawdzić, jak jej twarz zareaguje z jego pięścią.
— Wszystkie pary się już zbierają. Lepiej chodźmy.
Niechętnie podał jej swoje ramię i poszli na sam koniec korowodu liczącego dziesięć par.
***
Hrabia Reinhard ukłonił się głęboko przed swoją partnerką, a ta niedbale dygnęła. Taniec się rozpoczął. Wszyscy goście ustawili się w kołach rozsianych na całej sali, po kilka par. Panował miszmasz. Większość par była chaotyczna, jakby pobrano różne elementy z zupełnie odmiennych układanek. Hrabia ujął smukłą talię Heleny, a jej zrobiło się aż niedobrze od oślizłego dotyku.
— Jak się bawisz, droga Heleno?
— Przednio. Uważam, że masz talent, hrabio.
— Tak? A jakiż to? — Udał zdziwienie.
— Organizacyjny.
— A oratorski? Nie? — podpowiedział jej.
— To też, naturalnie. Jesteś doskonałym mówcą.
— Heleno, proszę się rozluźnić, bo jesteś spięta. Nic ci przecież nie zrobię. Na razie. — Uśmiechnął się kpiąco.
Na razie? Co to miało znaczyć?
— Przepraszam. Stres mnie zżera, bo wstyd się przyznać, ale nie do końca znam kroki kotyliona.
— Proszę się nie bać. Ja cię pokieruje. — Mówiąc to, przejechał palcem po jej żebrach. Po chwili jego dłoń przemierzyła kręgosłup dziewczyny z góry na dół. Wzdrygnęła się. — Jak łatwo cię zgnieść w dłoni. Słyszałaś o tym, że cudowny major miewa ciężką rękę? Po mieście krążą plotki o jego wiecznej zazdrości... Ty musisz mieć wielu adoratorów. Nie będziesz z nim szczęśliwa.
— Nie wiem, o czym mówisz. — Zaśmiała się nerwowo. — Bardzo się kochamy. Nigdy by nie podniósł na mnie ręki.
— Lubi whisky i kobiety... On naprawdę nie jest dobrym przykładem wierności małżeńskiej. Gustuje w wysokich, postawnych brunetkach. — Wymieniał w udawanym zamyśleniu, ignorując jej wcześniejszą wypowiedź. Zmierzył ją wzrokiem, jakby sprawdzając, czy chociaż pod jakimś kątem pasuje do tego opisu. Oczywiście była jego całkowitym zaprzeczeniem. — Pali na potęgę. Widziałaś jego pożółkłe zęby?
— Gust może się zmienić. Powiedz mi, hrabio, dlaczego oczerniasz mojego męża? — zapytała z pretensją.
— Ja? Nigdy w życiu. To mój przyjaciel i znam dobrze jego preferencje. Obawiam się, że szybko się tobą znudzi. — Obrócił nią i po chwili przyciągnął blisko siebie.
— Po co mi to mówisz, Reinhardzie?
— Bo cię lubię. Jesteś wyjątkowa. Powinnaś to wiedzieć i w razie czego, przygotować się na najgorsze.
— Skoro jestem taka wyjątkowa, jak twierdzisz, dlaczego miałby się mną znudzić?
— Aa, bo ty nie wiesz... — westchnął.
— Czego? Powiedz mi, czego nie wiem. — Zmarszczyła brwi i patrzyła na niego zniecierpliwiona.
— O Rosjance. Nie powinienem ci tego mówić, ale tak się składa, że była jego kochanką. To burzliwy romans, mieli liczne przerwy, ale zawsze z hukiem do siebie wracali.
— Wiem o tym. Wcale mnie nie zaskoczyłeś — odparła znudzona.
— Tak? A to ciekawe. Skąd, jeśli można wiedzieć?
— Sam mi powiedział. Bo widzisz, niektóre związki opierają się na szczerości i zaufaniu.
Jego spojrzenie było lodowate. Po chwili roześmiał się z pogardą.
— A jak odnosisz się do jego profesji?
— Praca jak każda inna — odparła obojętnie.
— Na pewno? Bo dopuszcza się karygodnych rzeczy... Twoja miłość do niego jest niepodważalna? — zapytał, widząc jej nieustępliwą minę.
— Można to tak ująć. Tak. — Serce zabiło jej szybciej.
— Dobrze. On potrzebuje kogoś wiernego. Dyskretnego. Jeśli wiesz, co mam na myśli. Dziwne czasy — westchnął. — Jakbyś kiedyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, możesz się do mnie w każdej chwili odezwać. Wymyślimy rozwiązanie. Ale jeśli mogę mieć do ciebie prośbę, nie mów nic świętemu majorowi o tej rozmowie. Pewnie kazał ci twierdzić, że to ja od niego dostałem po głowie? — Uśmiechnął się ironicznie.
— Tak. Skąd to wiesz?
— Zawsze taki był. W takim razie nie mów mu, bo nie chcę, żeby mnie znowu lekarz składał. — Zaśmiał się. — Dziękuję za taniec. I uważaj, by żebra nie przebiły tej porcelanowej skóry.
Powiedział to z niepokojącym uśmiechem, jakby popękane i wystające żebra młodej kobiety miały mu sprawić jakąś sadystyczną przyjemność. Była skłonna stwierdzić, że niemal słyszał w głowie dźwięk łamanych kości i napawał się nim.
— To może być nieco problematyczne — zgodziła się, choć spojrzała na niego krzywo.
Ukłonili się sobie w podziękowaniu za taniec, choć Helena zrobiła to niechętnie. Dziwna rozmowa wyprowadziła ją z równowagi, choć myślała, że po tym rozpoczęciu nowego roku nic nie jest w stanie zaburzyć jej dobrego humoru.
Dostrzegła niedaleko Sebastiana, który wydawał się znudzony obecnością Valentiny. Nie wiedziała, o co mu wcześniej chodziło. Jego partnerka do tańca trochę dużo mówiła, ale zdecydowanie była lepsza niż jej demoniczny braciszek. Postanowiła ich na razie zostawić i napić się czegoś. Nie mogła przetrawić przeprowadzonej dyskusji.
— ... Schlebia mi ta propozycja, ale wolałabym zostać panią Oberhaus, zamiast niej. Tak? Zobaczysz, co da się zrobić? — powiedziała głośno tak, by mieć pewność, że stojąca prawie tuż obok Helena to usłyszy.
— Próbujesz wywołać skandal? Nie uda ci się to.
Gwałtownie odwróciła się w ich stronę, a na jej twarzy malowała się furia. Podeszła do nich zdecydowanym krokiem. Nie obawiała się o Sebastiana, ale zachowanie Valentiny budziło w niej delikatny niepokój.
— Co ty powiedziałaś, wywłoko? — Zmrużyła oczy.
— Czy wiesz, kim ja jestem, dziewczynko? Nie ośmieszaj się.
— Ten mężczyzna należy do mnie. A ty możesz być nawet Kleopatrą. I tak nie położysz na nim swoich łap.
— Nawet nie wiem, o czym mówisz, ale nieważne. — Machnęłą dłonią. — Twój mąż złożył mi niemoralną propozycję. A ja naprawdę nie chcę cię ośmieszać, kochana. Dlatego powiedziałam mu, że to, co między nami było, już jest skończone, a on przecież wybrał ciebie.
— Nic takiego ci... — próbował się wtrącić, jednak został uciszony gestem.
— Kochana, tak było. — Pokiwała głową, Helena jednak nie czuła się przekonana. — Współczuję ci męża. Nic, tylko by się zabawiał z innymi. Nie rozumiem go — westchnęłą teatralnie — bo mając przy sobie taką żonę jak ty, w życiu nie spojrzałabym na inne.
— Ja mogę współczuć tobie. Kurczak ma większy móżdżek niż ty. — Nadepnęła obcasem na stopę drugiej kobiety. Ta syknęła tylko i popatrzyła na niższą dziewczyną z pogardą.
— Jesteś zdenerwowana, bo byłaś świadkiem nieprzyjemnej sytuacji. — Zaczesała krótkie włosy za ucho, próbując się opanować. — Ale spokojnie. Omówimy to jutro przy kawce, co ty na to? Naprawdę radzę ci go zostawić. Póki jeszcze nie macie dzieci, bo potem nie będzie ucieczki. Tu już nie jest ważna reputacja, tylko ty, kochana.
— Wyrwę ci zaraz te kudły z głupiego łba. Spróbuj się do niego jeszcze zbliżyć — warknęła.
— Mówię ci przecież, kochana, że ten człowiek chciał cię ze mną zdradzić. Co ty na to?
— W życiu by mnie nie zdradził — syknęła przez zaciśnięte zęby.
Rzuciła się na arystokratkę z pazurami. Doszłoby do tragedii, gdyby nie major, który silnym ramieniem przytrzymał swoją partnerkę.
— Wracajmy — szepnął. — Zostaw tę wariatkę w spokoju. Uspokój się.
Rozluźniła się. Oberhaus poluzował swój uścisk, a ta ponownie doskoczyła do szlachcianki. Szarpnęła ją za włosy.
— A tylko spróbuj się jeszcze raz zakręcić obok niego... Nawet się nie obejrzysz, wywłoko, a już będziesz bez łba — warknęła, odchylając jej głowę do tyłu. — I nie obchodzi mnie twój statut. Nie rób do mnie takich cielęcych oczu, złodziejko cudzych mężczyzn.
— Helena... Pora na nas — powiedział poważnie. — Serio mówię.
— Oberhaus.
Szli powoli. Sebastian wciąż trzymał dłoń na plecach swojej udawanej żony w uspokajającym geście.
— Chciałam wywołać skandal. Masz rację. Nie udało mi się, ale ostatecznie sami to zrobiliście. — Uśmiechnęła się szyderczo.
Całą jego reputację, którą próbował wykreować przez lata, Helena zniszczyła w mniej niż dziesięć minut. Na pewno towarzystwo będzie mu to wypominało jeszcze przez długi czas. Ale nie dziwił się. Sam nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego.
Znajomości z większością tych obłudników nie było mu szkoda. Musiał tylko później spotkać się z hrabią i wyjaśnić tę sytuację. Znowu. Sebastian doskonale wiedział, że nie może stracić tak cennego sojusznika: choć był młodszy i niższy pozycją.
Słyszał, jak stukanie męskich obcasów na posadzce, aż w końcu dźwięk ustał.
— Co ty w ogóle robisz? Nie o to nam chodziło. — Dawał Valentinie surową reprymendę. Czyli to było zaplanowane? Co to miało znaczyć? Był w stanie wyobrazić sobie jej skwaszoną minę, gdy odburkiwała coś w odpowiedzi.
Zwolnił kroku, żeby podsłuchać ich rozmowę, jednak hrabia chyba to dostrzegł, bo wyraźnie ściszył głos. Dalej prowadzili zażartą dyskusję, ale majora i jego partnerki już nie było na sali.
a/n
Reinhard to postać przeniesiona na karty mojego opowiadania z życia. Jego mowy bywają przydługie i nienaturalne, ale osoba, na której go wzorowałam, również wygłaszała takie monologi (słuchanie tego było... ech).
Wiem, że są tutaj moi znajomi, którzy wyłapali te drobne rzeczy mogące wskazywać na prawidzwą tożsamość postaci, dlatego o tym piszę i rozwiewam ewentualne wątpliwości;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro