18. Niech żyje bal
31.12.1943 r.
Obudziła się tego dnia późno. Wciąż nie wiedziała, na czym stoi, jeżeli chodziło o relację z Sebastianem. Ta więź była dziwna, skomplikowana i zupełnie niechciana. Wytłumaczyli sobie co nieco, jednak nie wyglądało to na koniec ich problemów. Wciąż sam spał w drugim pokoju, jej zostawiając do dyspozycji dużą sypialnię. Uznawała to za swój osobisty sukces, że wtedy nie odszedł.
Major nagle wpadł do pokoju, w którym spała.
— Dzień dobry! Dzisiaj ten dzień.
— Jaki niby dzień? — zapytała z lekką chrypką i popatrzyła na niego dziwnie, a następnie wstała z łóżka i zaczęła je ścielić, by na powrót wyglądało elegancko.
— Dzień balu.
Wszedł głębiej do sypialni i odsłonił okna. Miał na sobie biały, hotelowy szlafrok, a z mokrych włosów spływały krople wody i wsiąkały w miękką tkaninę. Helena oniemiała. W tej swojej dziwnej prostocie w ubraniu i gestach zdawał się jej najpiękniejszym człowiekiem na świecie. A ona już niedługo miała go mieć dla siebie na wyłączność. Sprawdziła godzinę na wiszącym zegarze.
— A o której się rozpoczyna?
— O dwudziestej.
— W takim razie, mamy jeszcze masę czasu. Dopiero siódma. — Ziewnęła i przeciągnęła się, a on wpatrywał się w jej wyprężone ciało, odziane wyłącznie w cienką koszulkę. Zauważyła kątem oka jego wzrok na sobie. Udawał, że nie patrzy, a ona uśmiechnęła się w duchu. Pragnęła jego uwagi skupionej wyłącznie na niej. Była gotowa w tej materii na wszystko, nawet najbardziej radykalne kroki.
Wsunęła na stopy pantofle domowe, przysiadła do toaletki schowanej we wnęce i poczochrała włosy, rozplątując z nich papiloty. W ogóle nie potrzebowała już peruki. Miała trochę krótszą fryzurę, ale kolor był już naprawdę lekko widoczny. Pozostał tylko delikatny złocisty odcień, który na tym etapie w już jej nie przeszkadzał.
— Dalej tu jesteś? — zapytała, widząc w lustrze jego cień.
— Jestem — odparł.
— A to dlaczego?
— Zawsze mnie fascynowały te wasze zabiegi. Przyglądam się tylko. — Uśmiechnął się głupkowato. Helena przekrzywiła głowę.
— Chciałabym pójść do łazienki.
— Droga wolna. — Machnął ręką na podkreślenie swoich słów.
Popatrzyła na niego, jakby upewniała się w jego słowach. Po chwili wyszła z sypialni z zamiarem przejścia do łazienki. Ze zgrozą dostrzegła sylwetkę siedzącą w fotelu. Miała nadzieję, że zdoła przemknąć niezauważona. Na Boga, szła prawie nago za plecami jakiegoś obcego człowieka!
— Pani Oberhaus... Nie liczyłem na takie powitanie — odezwał się gość. Dostrzegła w jego dłoni szklankę napełnioną do połowy alkoholem.
— O, mój Boże... — Gdy dostrzegła na sobie łakomy wzrok hrabiego, starała się zakryć jak najwięcej swojego ciała. Jedną ręką usiłowała zakryć nagie ramiona, drugą opuścić koszulkę poniżej kolan.
— Wyjęłaś mi to z ust. Pani zdrowie. — Uniósł naczynie.
Wyszedł do nich Sebastian, wciąż śmiejąc się głupkowato pod nosem.
— Mamy gościa... Dlaczego mi nie powiedziałeś, że przyszedł hrabia Reinhard?
— Uwierz lub nie, ale właśnie do tego zmierzałem. Naprawdę chciałem ci powiedzieć, kiedy ty nagle wyszłaś, nie ubierając się nawet w coś bardziej skromnego!
— Jeszcze niedawno nie chciałeś, bym choćby patrzyła w kierunku hrabiego. Już nie pamiętasz? — Uśmiechnęła się zgryźliwie.
Major zaśmiał się.
— A może zmieniłem zdanie? Może prosił, żebym udostępnił mu ciebie na kilka godzin?
Helena spojrzała na niego, krzywiąc się tak, by hrabia tego nie zobaczył.
— Nie zapomnieliście o czymś, gołąbeczki? — zapytał gość, pukając paznokciem w szklankę. — Wciąż tu jestem. Chętnie pomogę pani Oberhaus, z czymkolwiek ona ma problem, zwłaszcza jeśli jest to kłopot czysto fizycznej natury, ale na pana Oberhausa nie zamierzam patrzeć dłużej niż muszę. — Zaśmiał się z własnego dowcipu. Helena i Sebastian posłali sobie porozumiewawcze, zażenowane spojrzenia, hrabia się jednak nie przejął, być może, nawet tego nie dostrzegając.
Uważała, że Hohenberg był dziwny. Można z nim żartować, ale nie miała ochoty podtrzymywać koleżeńskich relacji. Nie miała pewności, czy aby na pewno chce z nim tańczyć na balu, o czym wcześniej gorąco przekonywała majora.
— Hela, idź już do tej łazienki, bo nie chcę, żeby ten zboczeniec jeszcze dłużej zatrzymywał na tobie swój wzrok.
— Zabiję cię, majorze — powiedziała przez zaciśnięte zęby.
— Nie obiecuj, mała. — Mrugnął do niej. — A teraz spadaj.
Spojrzała z ukosa na mężczyznę siedzącego na fotelu. Wciąż przyglądał jej się tym podejrzanym wzrokiem. Wyglądało na to, że Sebastian miał rację co do niego. Prawdopodobnie ten człowiek nie znał granic przyzwoitości i był zdolny do wszystkiego.
Chciał ją przekonać, że hrabia zdecydowanie nie jest dobrą osobą, z którą można żartować w ten sposób. Co prawda, nie przewidział tego, co zrobiła, a i na nim wywołało to niezłe wrażenie. Reinhard poprosił go wcześniej o pomoc w wybraniu kreacji, więc major specjalnie go do siebie zaprosił. Jakby jeden smoking różnił się czymś szczególnym od drugiego. Oberhaus, jak zawsze, postawił na klasykę.
— Ładnie wam się układa, co?
— Nie narzekam. Ona chyba też. — Wzruszył ramionami.
— Kochasz ją?
— Jest przydatna — potaknął.
— Ładna. I wygląda, jakby potrafiła dobrze gotować. Ale nie jest za bystra jak na ciebie?
— Za dużo gadasz, Hohenberg — warknął. — A nie zapominaj, że gadasz o mojej żonie.
— Sam mnie zaprosiłeś. — Wzniósł toast w stronę Oberhausa.
— Chcesz mieć znowu rozkwaszony nos?
— Wiesz, że nie. Bić to my, a nie nas. Swoją drogą, Oberhaus, słyszałeś o tym, co się działo ostatnio?
— Ta. To była piękna maszyna. A jaka droga...
— Tak, ale ja nie o tym. — Machnął lekceważąco dłonią. — Ale fakt, odnosimy coraz więcej porażek. Ci cholerni Brytole... No, ale nieważne. Konferencji im się zachciało, jebańcom.
— Jednoczyć się chcą. — parsknął. — To jest wojna. Tu każdy walczy na własną rękę. Zasłanianie się za płaszczykiem organizacji międzynarodowych nic nie da. Ale przynajmniej z ruskimi wszystko gra. Strefy wpływów mi pasują. Tym bardziej że wschód jest bliżej kulturowo z nimi, nie z nami.
— Żartujesz sobie? Najpierw Europa, a potem świat. A kto się nie podporządkuje, powinien zginąć. — Zacisnął pięść w krwiożerczym geście. — Mów sobie, co chcesz Oberhaus, ale ja w tej wojnie walczę za moich niemieckich braci i siostry. Dla tych, którzy nie są w stanie. — dodał, widząc minę majora.
— Ale duperele. Na sentymenty ci się zebrało, chłopie?
— Ja też potrafię mówić te wszystkie romantyczne bzdury.
— To nie jest ani trochę wiarygodnie, gdy właśnie ty to mówisz. — Pokręcił przecząco głową. — A zresztą, przyznaj, że twoja rodzina po prostu czerpie zyski z tej wojny.
— Oczywiście, że tak — rzekł znudzony. — Nie zmienia to faktu, że walczymy w słusznej sprawie.
Bracia i siostry rodacy — jak zabawnie to brzmiało, zwłaszcza z ust kogoś takiego.
W porównaniu do hrabiego Sebastian walczył z powodu prawdziwej miłości do narodu, która jednak z każdym dniem coraz bardziej gasła. Doceniał wcześniejsze poświęcenie przodków, by Rzesza mogła stać się zjednoczonym i wolnym państwem. Na początku służył ojczyźnie chętnie, potem dostrzegł, że wojna niesie za sobą mnóstwo nieprawidłowości. Zaczął zauważać wady w prowadzonej polityce. Może nie powinien w ogóle myśleć o tym, że wielka Rzesza ma jakiekolwiek niedoskonałości? Czy pochłonie go za to piekło?
— Dobra. Ubieraj się i w drogę. — Wstał dziarsko i otrzepał spodnie.
— Właściwie, to nie zapytałem. Kogo ty zamierzasz przyprowadzić na bal?
— Jannike, chociaż ostatnio doprowadza mnie do szału...
— Dlaczego?
— Chodzi cała czas taka zgnębiona, że pożal się Boże. — Przewrócił oczami.
— Wiesz, w końcu ją zdradzasz. Chyba ma prawo czuć się źle?
— Głupi jesteś? Na tym polegał nasz układ. Ona miała jakiegoś swojego na boku, ja miałem moje kurwy. I było nam dobrze. Ale potem ten jej przeklęty facet musiał wziąć i zdechnąć na froncie. Wyobrażasz sobie? Teraz muszę znosić jej humory, bo jest w pierdolonej żałobie.
Uderzył się w udo ze wściekłością. Cały czas patrzył na majora ponurym wzrokiem.
— Może mógłbyś ją pocieszyć? Jak to mówiłeś, siostry i bracia...
— Mhm. Nie próbuj mnie znowu umoralniać, bo ja nie ręczę za siebie. Wiesz w ogóle, jak cię nazywają na dzielnicy? Jakiś Samael, czy tam Anioł Śmierci. Nawet do jebanego Gdańska to dotarło — prychnął. Sebastian uśmiechnął się tylko półgębkiem. — A w ogóle, co ja jestem? Nie będę nikogo pocieszać. Zostaw już moją głupią narzeczoną w spokoju i idziemy.
Dotknął dłonią wzorzystego fularu, misternie zawiązanego pod szyją, jakby chciał się upewnić, czy jest wciąż na swoim miejscu. Poprawił beżową kamizelkę.
— Gorzej niż baba... — westchnął.
***
Do balu pozostało niewiele czasu. Większość dnia Helena spędziła w łazience. Cały czas wykonywała niezbędne i najbardziej zalecane zabiegi pielęgnacyjne, by wyglądać tej nocy wyjątkowo pięknie. Postawiła sobie za cel, by na bankiecie otrzymać miano najwytworniejszej z dam. Mimo że przygotowania zaczęła już rano, w jej umyśle pojawiły się natrętne myśli, że nie zdąży. A za nic w świecie nie chciałaby się spóźnić.
Było to głośne wydarzenie. Co ciekawe, raz czy dwa, obiła jej się o uszy wieść o balu. Jak się okazało, organizowano go rok w rok, a nawet jej ojciec otrzymał kiedyś zaproszenie w podzięce za zasługi dla narodu niemieckiego. Wrócił tak szybko, jak pojechał. Nie wiedziała, co było przyczyną tak prędkiego powrotu. Nie mówił o tym — więc nie pytała.
Gdy major powiedział jej o bankiecie, nie zorientowała się, że chodzi właśnie o to wydarzenie. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero gdy dotarli na miejsce.
— Hela, jaką masz suknię? — odezwał się głos spod łazienki.
— Zobaczysz, jak będziemy wychodzić. Na razie się nie interesuj.
— Hela, to ważne. Zresztą i tak wychodzimy za dwadzieścia minut.
— Co?! Tak szybko?
— Niestety.
Chwila ciszy.
— A dlaczego pytasz?
— Nie mogę ci powiedzieć, ale uwierz, że to sprawa życia i śmierci. Chodzi mi o sam krój.
— Błękitna na ramiączkach. Ma tren.
— Dobrze, bardzo dobrze. A dekolt? Jaki ma dekolt?
— Drapowany. Po co ci to?
— Masz dziurki w uszach?
— Dziwny dziś jesteś.
— No masz, czy nie masz?
— Przecież wiesz, że mam. — Przewróciła oczami.
— Trzeba było tak od razu, a nie.
— Jeszcze raz zapytam: po co ci to?
— A szal masz?
— Irytujesz mnie.
— Odpowiadaj. Masz ten cholerny szal? Jeśli tak, to w jakim kolorze?
— Mam cholerny, jedwabny szal. Jest kremowy.
— Dobrze. Bardzo dobrze. A rękawiczki?
— Wierz lub nie, ale potrafię się ubrać na wydarzenie tego typu — fuknęła zirytowana.
— Hela, masz ją już na sobie? Mam na myśli, suknię? Mogę wejść?
— A niby po co? — zapytała, choć w duszy pomyślała, że wpuściłaby go nawet wtedy, gdyby była rozebrana.
— No jesteś czy nie? Bo mam coś dla ciebie.
Otworzyła niechętnie drzwi. Spojrzała na niego i dostrzegła ogromne podekscytowanie wypisane na jego twarzy. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień, kiedy sprawiał wrażenie nieszczęśliwego i raczej gburowatego. Ta czysta, dziecięca radość odjęła mu przynajmniej dziesięć lat. Na szczęście, nigdzie nie czaił się hrabia von Hohenberg, którego, mimo obietnicy tańca, wolała przezornie unikać tej nocy.
W momencie, gdy drzwi się otworzyły, i oboje ujrzeli się na własne oczy, każde z nich pomyślało, jak wielkim jest szczęściarzem.
— Odwróć się. — Wydał stanowcze polecenie. Posłuchała.
— Co ty kombi... Ojej.
Zimny metal dotknął jej szyi. Dostrzegła w lustrze czuły wzrok Oberhausa skierowany wprost na nią. Zapiął jej na szyi srebrną, nieprzyzwoicie błyszczącą kolię. Zdawałoby się, że składała się z miliona małych kryształków o różnych kształtach, które formują się w większe figury — koła, półkola i łezki, a to wszystko połączone za pomocą srebrnych, ledwo widocznych łączeń między klejnotami.
— To...
— Diamenty. — Kiwnął głową, bardzo z siebie zadowolony. — Najprawdziwsze.
— Diamenty? Żartujesz sobie — szepnęła. — Ja...
Mimo że jej rodzina nie była biedna i mieli zawsze doskonale warunki, nigdy w życiu nie posiadała tak drogiej biżuterii. Nie miała pewności, czy czuje się z tym do końca dobrze, że ten człowiek podarował jej coś o tak ogromnej wartości. Nie wiedziała, co powiedzieć.
— Nie płacz, bo ci się makijaż rozmaże. — Zażartował. — Szkoda by było. A zaraz wychodzimy. Poza tym to nie wszystko.
— Nie? — Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni fraku drugie, mniejsze pudełeczko.
— Pozwolisz? — Pokiwała głową.
Delikatnie obrócił ją przodem do siebie. Z czarnego eleganckiego pudełeczka wyjął pasujące do kompletu, zwisające kolczyki, a następnie zapiął je na uszach młodej kobiety. Pogładził ją po gładkich, elegancko ułożonych nad karkiem włosach. Helena spojrzała na niego ze wzruszeniem i już chwilę później stała w jego ramionach.
— O mój Boże... Ty chyba... Ty chyba naprawdę chcesz moich łez. — Wdychała zapach mydlin połączony z wodą kolońską. Nie wyczuła żadnego alkoholu.
— Później sobie popłaczesz. Ale wyłącznie w moje ramię. Teraz idziemy na bal — rzcuił dziarsko.
— Czy ty od początku wiedziałeś? — zapytała podejrzliwie. Musiał wcześniej się przygotować, nie wziął przecież biżuterii znikąd.
— Tak. Widziałem ją już wcześniej. To było całkiem zabawne.
— Dziękuję. — Odsunęła się, spojrzała w jego chłodne, burzowe oczy i dotknęła dłonią policzka.
— Nikt inny nie sprawiłby ci takiego prezentu. Dla mnie jesteś warta każdych pieniędzy.
— Już mnie dawno kupiłeś. — Zaśmiała się, a ten zaniemówił. — Ale nie za ich sprawą.
— To ciekawe. A za jaką?
Akurat w jego wypadku, pieniądze stanowiły drugorzędną sprawę. Wcześniej patrzyła na niego w dużej mierze przez ich pryzmat, ale coś się zmieniło. Wciąż były ważne, owszem. Od jakiegoś czasu myślała o nich jedynie tylko w sytuacji, gdy chodziło o przyszłość — o samodzielne utrzymanie, godne życie na poziomie. Podobał jej się hotel, ale wierzyła, że byłaby w stanie przeżyć bez zbędnej ekstrawagancji i luksusów. Ze zdumieniem stwierdziła, że teraz miała trochę inne priorytety. Przyrzekła wcześniej przed sobą, że go wyleczy, naprawi. Była pewna, że z ich dwójki to właśnie on tego potrzebował.
— Za twoją sprawą. Dlaczego wciąż myślisz, że chodzi mi o pieniądze?
— Nie wiem. Wielu przed tobą o to chodziło. Dawałem im to, co chciały. Bo co miałem zrobić? One w zamian dawały mi fałszywe zainteresowanie. Złudną miłość. — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno. Zdawał się być na dobre pogodzony ze swoim losem, a ten potrafił być przewrotny.
— Boże... Nie mów...
Rozmowę przerwało głośne, natarczywe pukanie do drzwi. Sebastian rzucił się do nich, by wpuścić gościa. Okazał się nim nie kto inny, jak hrabia we własnej osobie. Miał na sobie frak, a ponadto białe rękawiczki. Dzierżył w dłoni laskę. U piersi miał przypięty kotylion z kolorowymi wstążkami — jak każdego roku, przybrał rolę wodzireja. Wszedł do apartamentu hotelowego bez zaproszenia.
— No? Co tak długo — sarknął zirytowany, ściągając z głowy cylinder. — Dlaczego was jeszcze nie ma na sali? Zdążyłem z siostrą i rodzicami przywitać już wszystkich gości.
Sebastian sprawdził zegarek kieszonkowy. Wybiła ta godzina.
— Rzeczywiście. Jesteśmy już spóźnieni. Zacznijcie bez nas.
— Dobrze wiesz, że kurwa, nie możemy! Zaczynamy tańcem przecież. Nie może nie być kompletu. Zawijaj manatki.
— Spokojnie tylko.
— Gdzie masz żonę? Gotowa?
— Gotowa. — Wychyliła się zza drzwi i spojrzała na przybysza poważnym wzrokiem.
Widząc ją, gospodarz kiwnął głową nerwowo, sprawiając wrażenie, jakby zaakceptował jej wygląd. Zaraz opuścił ich pokój, zostawiając drzwi otwarte na oścież.
— Rękawiczki, szal. Pierścionek. Gdzie masz pierścionek? — Dotknął palców jednej z dłoni Heleny.
— Na drugiej ręce, Sebastianie. Z reguły to na niej się nosi takie ozdoby.
— Dobrze. Idziemy, madame. — Ujęła go pod ramię. Zakluczył drzwi. Zeszli po schodach, znajdując się zaraz na obszernej klatce schodowej.
Podekscytowanie w niej narastało. Po chwili, która zdawała się trwać wieki, w końcu dotarli do sali, gdzie miał się odbyć bal. Wysokie sklepienie było podtrzymywane przez kolumny o misternych zdobieniach na górze. W centrum sali znajdowała się podwyższona scena. Po bokach rozstawiono okrągłe sześcio i czteroosobowe stoliki tak, że cały środek pozostawał wolny do tańca. Nad sceną i z tyłu znajdowały się balkony z wysokimi barierkami, żeby można obserwować wszystko z góry. Nad głowami świecił wielki, kryształowy żyrandol.
Na sali panował tłok. Stała jak w transie, obserwując te wszystkie wytworne damy i przystojnych gentlemanów. Dotarły do niej stłumione rozmowy ludzi wokół. Wszyscy niecierpliwie czekali na oficjalne rozpoczęcie balu przez gospodarza. Nie dostrzegła hrabiego, aż nagle znikąd rozległ się jego donośny głos.
— Piękne panie, dostojni panowie. Nazywam się Reinhard Von Hohenberg. — Widząc jej zaintrygowany wzrok, major wskazał dyskretnym ruchem głowy jeden z balkonów. Dostrzegła hrabiego Hohenberga u góry. Stał w towarzystwie jakichś ludzi. Dwie kobiety i mężczyzna obok. Ci byli młodzi. Kawałek za nimi stali starsi, o spokojnych twarzach. Chyba małżeństwo. — Pragnę serdecznie was powitać na tym pięknym balu. Widzę kilka nowych twarzy. — Dostrzegł spojrzenie Heleny i uśmiechnął się do niej. — Mimo to, zdecydowana większość jest stałymi bywalcami. Dla tych, którzy nie wiedzą, muszę powiedzieć, że nasza rodzina ceni sobie przede wszystkim tradycję, a ten bankiet organizowany rok w rok dzięki uprzejmości szanownych państwa Hohenberg, stał się nią dla naszego rodu. Przede wszystkim w imieniu zgromadzonych pragnę podziękować rodzicom za udostępnienie tej pięknej sali na czas zabawy. Poproszę dla nich o owacje. — Ludzie zaczęli żywo klaskać. Hrabia po chwili uciszał ich dłonią, z łagodnym uśmiechem. Starał się przekrzyczeć tłum.
— Tradycją stał się również wielki walc na otwarcie balu. Mimo drobnych niedogodności, bez większych przeszkód udało nam się zorganizować to przedsięwzięcie. Nie wiemy, co jeszcze się zdarzy, zatem postanowiliśmy, że ten bal będzie najdoskonalszy ze wszystkich dotychczasowych. Z tego też powodu, jak państwo zauważyliście, przenieśliśmy się na inną, większą skalę i zatrudniliśmy najznamienitszych muzyków, jakich zdołaliśmy znaleźć w europejskich stolicach. Tradycją stała się również zabawa w kotylion. Oczywiście, nasz bal nie mógłby się obyć bez sylwestrowego odliczania przed północą. A koło trzeciej, zatańczą dla państwa przepiękne tancerki. Panie i panowie. Zabawę czas rozpocząć! Do walca!
Podczas jego wypowiedzi ludzie na balkoniku stopniowo się rozchodzili, aż hrabia w końcu został sam z młodą kobietą u boku — bladą blondynką w szarej sukni ozdobionej błyszczącymi kamykami. Wydawała się wcale nie cieszyć z balu. Być może, była tak częstą bywalczynią, że już całkowicie przywykła do tego całego splendoru.
W sali rozległy się pierwsze dźwięki walca wiedeńskiego. Helenie momentalnie zaparło dech w piersiach. Rzeczywiście, ci muzycy mieli niesamowity talent i już po chwili słyszała zewsząd niepozorną, a tak piękną, niemal anielską melodię.
Stanęła naprzeciwko Sebastiana. Podszedł do niej i zaczęli kręcić się w rytm muzyki.
— Doskonale tańczysz — powiedział, napawając się jej dotykiem.
— Dziwne by było, jakbym nie tańczyła.
— No tak, pochodzisz z wyższej warstwy społecznej.
Pary wokół wirowały, a wśród nich najdoskonalsza ze wszystkich — Sebastian z Heleną. Gdy tylko weszli, zwrócili na siebie uwagę wielu ludzi. A ci szeptali. Plotkowali. Po paru minutach już wszyscy dostojnicy wiedzieli o nowej kobiecie, którą sprowadził major działający w Abwherze.
Na ogół chronił swoją prywatność przed postronnymi, jednak tym razem chciał, żeby jak najwięcej osób wiedziało o Helenie. Chciał się nią pochwalić za wszelką cenę. Wiedział, że to sprowokuje różne opinie. W końcu on sam, trzeba przyznać, nie był najpiękniejszy. Szpeciła go blizna ciągnąca się od brwi, przez cały policzek, aż po szczękę, poza tym, był stary, a jego twarz, nie dość, że nie miała doskonałych proporcji, była przecinana przez liczne zmarszczki. W tym wypadku po prostu jego siostrze udało się dostać znacznie lepsze geny niż jemu samemu.
Mężczyźni na ogół starali się wcale nie patrzeć — udawali całkowity brak zainteresowania. Major z nową kobietą? Pierwsze słyszę. Z jaką kobietą? Ale patrzyli na nią z pożądaniem, a na niego z szokiem.
Zapraszając ją, wiedział, na co ją naraża. Ci mężowie w średnim wieku z nieszczęśliwych małżeństw nie stanowili problemu. Bardziej martwiło go to, że jego piękna towarzyszka przyciągała również wzrok samotnych panów z balkonu. Obawiał się, że może go zostawić dla jednego z przystojnych jegomościów. Sam by się porzucił, gdyby był na jej miejscu.
Zaborczo przyciągnął Helenę do siebie. Zdawał się jednak nie dostrzegać jej zachwyconego wzroku skierowanego wyłącznie w jego stronę, myśląc wciąż o jednym — jak zachować ją przy sobie na dobre.
Gdy taniec dobiegł końca, na sali rozległy się donośne brawa dla muzykantów. Lecz on nie chciał jej puścić.
— Walc się skończył. Jeszcze nie raz dziś zatańczymy — obiecała.
— My zatańczymy? Czy ty zatańczysz?
— My zatańczymy. — Popatrzyła mu głęboko w oczy.
— Chociaż udawajmy — szepnął. — Udawajmy prawdziwe małżeństwo.
— Nie mogę ci tego obiecać. W każdym razie, ja nie będę zabiegała o tańce innych. — Zaprzeczyła gwałtownie głową i dotknęła jego muskularnego ramienia.
— Oberhausowie, jesteście nieznośni. Nie mogę patrzeć na wasze szczęście. — Nagle znikąd pojawił się hrabia. — Pani Heleno, jak się pani podoba?
— Bardzo! Dziękuję, że pan pyta. Widać, że musiał pan włożyć w organizację wiele serca. Proponuję, żeby zwracał się do mnie hrabia po imieniu.
Pstryknął palcem na kelnera, który podał im dwa kieliszki wina.
— To może mały bruderszafcik na dobry początek?
— Z panem, hrabio, bardzo chętnie.
Ich ramiona zaplotły się. Każde z nich powiedziało szeptem swoje imię. Oberhaus przyglądał się zazdrośnie, jak Hohenberg przyciąga Helenę znacznie bliżej niż powinien, wykraczając tym samym poza granice dobrego smaku. W milczeniu obserwował śmiałe pocałunki z jego strony. Zdołał dostrzec nieznacznie wykrzywione wargi swojej partnerki.
— Dobrze, że to zaproponowałaś, Heleno. My się przecież znamy. Sebastianie — zwrócił się do drugiego mężczyzny. — Chciałbym, żebyś kogoś poznał. Jannike Burchard-Belevery. Moja narzeczona. Jannike, poznaj proszę Sebastiana.
Kobieta przedstawiona przez hrabiego wyciągnęła dłoń do majora, a ten ją uścisnął bezwiednie.
— Bardzo mi miło.
— Mnie również. Wiele o panu słyszałam. Proszę mi mówić Jannike.
— Oczywiście. Ja jestem Sebastian. — Ucałował krótko jej rękę. — Niezwykle ciekawe imię. Skąd pochodzisz?
— Mam szwedzkie korzenie.
— Piękny kraj.
— Nie wiem, nigdy nie byłam. — Wzruszyła obojęnie ramionami.
— A ja tak. Służbowo. Strasznie chłodno, ale te krajobrazy wszystko rekompensują.
Kobieta pokiwała niemrawo głową.
— Heleno, to moja narzeczona Jannike.
Helena wyciągnęła rękę jako pierwsza. Jannike z przyjemnością ja uścisnęła.
— Bez zbędnych formalności, droga Jannike.
— Oczywiście. — Pochyliła lekko głowę.
— Przepraszam Sebastianie, ale muszę na chwilę wybyć. Muszę kogoś poszukać. Pozwól, proszę, że zostawię z tobą moją uroczą narzeczoną.
— Oczywiście. Nie spiesz się. Drogie panie, może usiądziemy do stolika?
Helena przyjrzała się kobiecie. Przez grubą warstwę pudru delikatnie przebijał czerwony ślad pod okiem.
— Zatem prowadź — powiedziała Helena.
Sebastian szedł pierwszy, za nim Jannike. Helena, zamykająca ich śmieszny korowód, dostrzegła ledwo widoczne pręgi na szyi kobiety, usilnie maskowane kolią z pereł i aksamitnym szalem. Poruszała się sztywno, jakby z każdą chwilą coraz bardziej obawiała się wyimaginowanego niebezpieczeństwa. Zła, które może uderzyć z każdej strony.
Znaleźli się przy mniejszym stoliku. Sebastian kolejno każdej z nich odsunął krzesło. Usiedli spokojnie, a już po chwili pojawił się elegancki kelner z tacą, na której stało kilka kieliszków szampana. Major zdjął białe rękawiczki. Z chęcią poczęstowali się alkoholem. Spojrzeli ze zdziwieniem na Jannike, gdy ta odmówiła.
— Nie piję. Proszę wodę gazowaną.
— Oczywiście, pani Belevery.
Kelner skinął głową i odszedł w cień. Jannike wpatrywała się w obrus, jakby usilnie próbowała znaleźć na nim choć jedną plamkę. Helena i Sebastian spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Zrobiło się niezręcznie, czego sama zainteresowana zdawała się nie zauważać. Oboje modlili się w duchu, by hrabia wrócił jak najszybciej i, być może, przełamał ciszę jakimś swoim nieprzyzwoitym żartem.
— Jannike, czym się zajmujesz? — odezwała się w końcu Helena.
— Niczym. — Wzruszyła z wolna ramionami.
Helena nie chciała tego przyznawać, ale Jannike okazała się po prostu nudna. Nim dopiła swojego szampana, wrócił do nich hrabia, przyprowadzając ze sobą jeszcze dwóch ludzi. W życiu by nie pomyślała, że kiedykolwiek tak się ucieszy na jego widok.
— Sebastianie, Jannike. Wy znacie moich towarzyszy, ale ty, Heleno nie. Poznaj zatem Vincenta de Bouville. Mam nadzieję, że mówisz po francusku, ponieważ mój drogi przyjaciel nie potrafi po niemiecku. Vincencie, oto Helena Oberhaus — zwrócił się do kolegi.
Rzeczony Vincent był wysokim, postawnym mężczyzną o gęstej brodzie. Spojrzenie miał smutne, przygnębione. W dłoni dzierżył lampkę czerwonego wina. Helena wyciągnęła do niego dłoń na powitanie, a ten ją pocałował delikatnie.
— Bardzo mi miło pana poznać — odpowiedziała w jego języku. Hrabia widocznie się zdziwił.
— Mnie również. Słyszałem o małżeństwie.
— Owszem, od niedawna jestem panią Oberhaus. — Zaśmiała się uprzejmie.
— Cóż, zatem moje gratulacje, jak sądzę — rzekł, świdrując ją zielonymi oczami.
— Bardzo dziękujemy.
— A teraz, proszę, poznaj Valentinę von Hohenberg, moją cudowną siostrę.
Valentina bardzo przypominała swojego brata. Oboje mieli ciemne włosy. Blada cera i wysokie kości policzkowe nadawały im arystokratycznego wyglądu. Prezentowali się bardzo dostojnie. Stała tam, w granatowej sukni, otulając się ciasno białym futerkiem. Uniosła cienką brew. Powoli, jakby z powątpiewaniem podała rękę Helenie.
— A więc zaobrączkowała pani naszego majora. Wiele chciało to zrobić. Niestety, wszystkie poległy. W tym i ja. A w ogóle, przepiękna suknia.
— Dziękuję. Co do naszego małżeństwa, cóż mogę powiedzieć? Udało mi się. Można powiedzieć, że to szczęśliwy traf.
— Jest pani Niemką?
— Tak — odpowiedział bez wahania.
— Cudownie. Mam już dosyć tego francuskiego świergotu Vincenta. Dobrze jest porozmawiać z kimś w ojczystym języku. Denerwuje mnie to, że on w ogóle nie mówi po niemiecku. Po co mu jakiś hiszpański, skoro w ogóle się nie obraca w tych kręgach, za to przystaje z nami?
De Bouville patrzył na nich, nie rozumiejąc ani słowa.
— Możemy go w tej chwili zrównywać z błotem, a on nawet nie będzie zdawał sobie z tego sprawy. Czy to nie wspaniałe?
— Okrutne — przytaknęła. — Ale doprawdy cudowne.
— Drogie panie, uspokójcie się. Biedny Vincent was nie rozumie, ale to nie znaczy, że my też. — Zaśmiał się hrabia. — A teraz, proszę nam ponownie wybaczyć. Jannike, idziemy do naszego stolika. Do zobaczenia później.
Jannike posłusznie ujęła go pod ramię i cała czwórka odeszła. Gdy zniknęli w tłumie, Sebastian popatrzył na Helenę.
— W końcu sobie poszli. — Przewróciła oczami.
— Co sądzisz o tych ludziach?
— Nie wiem, czy się polubimy. Jego siostra wydaje się w porządku. Dlaczego on w ogóle nas zapoznawał?
Zaśmiał się perliście.
— Myślę, że mógł cię sprawdzać.
— W jakim sensie?
— Udawane małżeństwo, czy nie, w życiu nie pozwoliłby, żebym związał się z kimś nieodpowiednim. A o tobie wcześniej nie słyszał.
— Jak sądzisz, zdałam test? — Uśmiechnęła się przymilnie.
— Śpiewająco. — Dotknął czule jej karku. — Ale nie myśl, że to ostatni. Nie mogę wyjść z podziwu nad twoimi manierami. Mogłabyś dorównywać największym hrabiowskim rodom.
— Czasem chyba zapominasz, że odebrałam identyczne wykształcenie jak te wszystkie wielkie damy. Moja matka bardzo starannie dobierała dla nas guwernantki. — Zaśmiała się. — Wiele z nich miało już ogromną renomę.
— Szczerze mówiąc, czasem mi się zdarza — przyznał, ze wstydem.
Wciąż myślał o Anastasii, która bądź co bądź, pochodziła z nizin społecznych i było wiele sytuacji, w których zwyczajnie nie potrafiła się zachować. Nie winił jej za to. Mieszkała w końcu na wsi i w jej przypadku były ważniejsze sprawy, którymi musiała się zająć, a dbanie o niuanse etykiety na pewno do nich nie należało.
Dostrzegł w tłumie Karla Kastnera. Rozmawiał ze swoją partnerką — ciemnowłosą, wysoką kobietą. Nie dostrzegł jednak jej twarzy. Widać było, że młody żołnierz czuł się przytłoczony tą całą atmosferą balu, ale jego towarzyszka zdawała się robić wszystko, by choć trochę pomóc mu się rozchmurzyć. Wyglądał dziwacznie w eleganckim fraku i ulizanej fryzurze. Te elementy zdecydowanie mu nie pasowały, zdawały się zaburzać to, co Oberhaus znał i cenił w prawdziwym Karlu.
Kobieta, z którą rozmawiał, miała na sobie czerwoną, powłóczystą suknię. W końcu młodzieniec zauważył majora i posłał mu nieśmiały uśmiech. Ten zachęcił go ruchem głowy, by podszedł do ich stolika. Okazało się, że jego partnerką był nie kto inny jak Jekaterina Pietrowna.
— Dobry wieczór, państwo Oberhaus.
— Dobry wieczór, Kastner. Usiądźcie z nami.
— Na pewno? Widziałem, jak siada tutaj narzeczona hrabiego. Nie chciałbym zajmować czyjegoś miejsca.
— Już poszli. Siadajcie. Co ty tutaj robisz, Katjusza? — zwrócił się do Rosjanki.
— Mnie też miło cię widzieć — odparła leniwie. — Nie dostałam od ciebie żadnego zaproszenia na bal — powiedziała, jakby z pretensją.
— Jak widzisz, nie jestem sam. — Uśmiechnął się.
— Widzę doskonale, ale mógłbyś mnie chociaż poinformować. Rok w rok razem się tu pojawiamy, a ja na ostatnią chwilę dowiaduję się z jakichś postronnych źródeł, że mnie wystawiłeś.
— O co chodzi? — zapytała Helena. — I jak to, ją wystawiłeś?
— Jak się dowiedziałaś? — Uciszył partnerkę gestem. Zmarszczył brwi.
— Musieliśmy się minąć. Jechałam tym samym, co zawsze pociągiem. Poszłam zrobić sobie kawę do przedziału restauracyjnego i wpadł na mnie ten uroczy gentleman. Parzył herbatę dla panienki Heleny. — Spojrzała na nią z uśmieszkiem. — Wszystko mi wyśpiewał.
— Oboje jechaliśmy na ten bal. Nie mieliśmy osoby towarzyszącej, więc się zgraliśmy — rzekł szczęśliwy Kastner. — A, jako że mam rodzinę na Kresach, język nie jest dla mnie problemem.
— Pokaż mi pierścionek, cukiereczku — zwróciła się do Heleny, a ta niechętnie pokazała jej dłoń. — Przepiękna robota. O tym też mi nie powiedzieliście. Gratulacje, gołąbki — sarknęła z wyrzutem.
— Katja. A co z twoją... sprawą? — zapytał, zerkając po kryjomu na Karla. — Została rozwiązana?
— Poniekąd. — Kiwnęła głową, nie zagłębiając się w szczegóły. — Słuchajcie, wasze małżeństwo jest w tym momencie ważniejsze. Jak do tego doszło?
— Przecież wiesz. Mówiłem ci kiedyś. Od początku nas do siebie ciągnęło. Więc w końcu postanowiliśmy się zaręczyć.
Katja patrzyła przez chwilę w oczy majora.
— Ale noc poślubna była, tak? Bo dalej czuję między wami napięcie. Wiesz, jakie.
Na słowa kobiety Helena parsknęła, a młody żołnierz wytrzeszczył oczy. Zdjął rękawiczkę i napił się wody.
— Katjusza, zobacz, co zrobiłaś temu biednemu chłopakowi. To chyba ostatni niewinny żołnierz z tego przeklętego wojska. Zostaw go w spokoju — zażartował. Kobieta spojrzała na niego z grymasem, a ten się zmieszał pod jej czujnym wzrokiem.
— Spokojnie, panie majorze — powiedział nieśmiało Kastner. — Wiem, że pani Pietrowna nie jest najbardziej skromną osobą. Wciąż się przyzwyczajam do jej aluzji o... Wiadomo.
— Żebym ja tobie czegoś nie zrobiła. Podobno jesteśmy przyjaciółmi, Oberhaus, a ty mnie nawet nie raczysz poinformować o swoim ślubie. — Zmrużyła oczy.
— Myślałem, że masz ważniejsze sprawy.
— No to nie myśl, bo ci to nie wychodzi. A ty, cukiereczku, lepiej uciekaj od tego idioty najszybciej, jak tylko możesz. A byliście zaręczeni jeszcze przed czy już po moim wyjeździe? — zapytała słodko.
— Już po.
— Ukrywaliśmy to wcześniej — powiedzieli oboje naraz. Helena spojrzała na Sebastiana z paniką. Ten jednak zachował zimną krew i kontynuował swoją wersję. — Oficjalnie dopiero po wyjeździe, jednak nieoficjalnie, znacznie wcześniej. Ukrywaliśmy to. Nie byliśmy do końca pewni tego związku.
— Oberhaus, ty nigdy niczego nie jesteś pewien. Nie dawałeś chyba tej dziewczynie zbyt wielu złudnych nadziei?
— Moja cudowna małżonka mnie utwierdziła w uczuciach. — Spojrzał na Helenę z czułością, mając nadzieję, że Katja uwierzy w ich bajeczkę.
— Planujecie dzieci?
— Oczywiście — wtrąciła się Helena. — Razem z Bastianem będziemy przeszczęśliwi, jeśli zgodzisz się, żeby mówiły do ciebie "ciociu".
Katja spojrzała na nią rozczulona. Chyba taka odpowiedź ją w pełni satysfakcjonowała.
— A teraz przepraszamy was na moment, bo musimy z mężem coś pilnie wyjaśnić.
Rosjanka zerknęła zaskoczona na Oberhausa. Ten nie dał po sobie poznać, że się tego nie spodziewał. Odeszli od stolika.
— Mogę się założyć, że już idą płodzić potomka. Nie cieszysz się, Karl? Przecież zostaniesz wujkiem! — Kastner pobladł, ale usilnie starał się udawać, że słowa jego towarzyszki nie zrobiły na nim większego wrażenia.
Helena zaciągnęła Sebastiana pod balkon. Tam panował trochę mniejszy tłok.
— Chodziliście zawsze razem na ten przeklęty bal? — rzuciła prosto z mostu. — Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jestem tu w zastępstwie za nią?
— Ale nie jesteś tu w żadnym zastępstwie, Hela — odpowiedział przyciszonym tonem. Dostrzegł zaciekawione spojrzenia osób znajdujących się dokoła.
— Przecież to ewidentne. Jej nie było w kraju, a zawsze razem jeździliście. Mnie miałeś pod ręką, więc odpowiedź nasuwa się...
— Boże, to nie tak. Ty wszystko przeinaczasz!
— Najpierw mnie tu zabierasz, dajesz mi jakieś błyskotki — ciągnęła. — A potem dowiaduję się takich rzeczy. Po co w ogóle tak zabiegasz o moje zainteresowanie? Żebym nie zadawała pytań i była ci po prostu posłuszna? Boże, duszno mi. — Zaczęła się wachlować szalem, rozglądając na boki. — Jest tu jakiś taras?
Major pokornie zaprowadził swoją towarzyszkę na dwór. Zwrócili na siebie mnóstwo uwagi, brnąc przez całą salę. Przytrzymał jej drzwi, by ta mogła spokojnie wyjść.
— Okryj się lepiej.
Na trawie trzy piętra pod nimi leżała gruba warstwa śniegu. Nie padało już więcej, ale było chłodno i dosyć mocno wiało. Na potwierdzenie słów majora, Helena zadygotała. Owinęła się szczelniej cieniutkim szalem.
— Wróćmy do rzeczy. Dlaczego mi to robisz?
— Źle to zrozumiałaś. Nie jesteś na żadne zastępstwo. — Złapał ją za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. — Zauważ, że zaproponowałem ci to już znacznie wcześniej. Kiedy Katja jeszcze przebywała w Warszawie. Rozumiesz, co mam na myśli?
Zamrugała szybko, próbując odgonić łzy. Nie powinna mu wierzyć, po tych wszystkich kłamstwach, którymi ją uraczył. Mimo to znów popełniła ten sam błąd. Zaufała mu. Przepadła.
— Gdybym miał wybór pięć lat temu między tobą, a Katją, wybrałbym sto razy ciebie...
Westchnęła. Pod wpływem dotyku Sebastiana, zadrżała. Ten odebrał to opacznie. Zdjął z siebie długą marynarkę i zarzucił jej na plecy. Pozostał w samej kamizelce i koszuli ze sztywnym gorsetem.
— Teraz ty zmarzniesz.
— Ja mogę. Ale tobie nie pozwolę się przeziębić. Dlaczego nie zabrałaś z pokoju futra?
— Nie pomyślałam... — westchnęła. — Sebastian, Przepraszam cię.
— Nie bądź śmieszna. To tylko futro.
— Nie o to mi chodzi. Chciałam cię przeprosić za moje sceny. Czasami trudno mi kontrolować moje emocje... Nie wiem, co jest ze mną. — Machnęła dłonią. — W każdym razie, przykro mi. Za to z hrabią też. Przeze mnie się pobiliście. Mógł ci coś zrobić.
— Żartujesz sobie? Ten szczyl? — prychnął, a ona spojrzała na niego z pobłażliwym uśmiechem.
— Jest wyższy od ciebie. Poza tym widziałam przez okno, że po waszej bójce trzymał się całkiem dobrze. A ciebie tak załatwił, że ledwo chodziłeś. Nie wspominając o tym, że siniaki masz do teraz.
Ukłuła go palcem pod żebrem. Skrzywił się na potwierdzenie jej słów.
— Tylko nikomu tego nie rozpowiadaj. W razie, gdyby ktoś dopytywał, to ja go brutalnie pobiłem.
Helena parsknęła.
— No pewnie, że tak
— Szanowni dostojnicy, piękne panie, jesteśmy już na takim etapie balu...
— Nasz król złoty przemawia. Lepiej wróćmy do środka.
a/n
DZIĘKUJĘ ZA TYSIĄC WYŚWIETLEŃ! Teraz lecimy po 2k!☺
Chyba oszalałam z długością rozdziału osiemnastego! Tak się złożyło, że jest jednym z dłuższych i chyba mój ulubiony. Jeszcze raz, ogromnie dziękuję! Bardzo mi miło, że moja opowieść znalazła pewne grono odbiorców i mam nadzieję, że część z Was zostanie do końca. Do miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro