16. Radosne oczekiwanie
20.12.1943 r.
Już niebawem miała nadejść długo wyczekiwana wigilia Bożego Narodzenia. Cała rodzina nie mogła usiedzieć. Wszyscy byli niesamowicie podekscytowani. Krzysztof kupił prezenty dla Marysieńki, mamy i jej męża, wujka oraz dziadka. Nie byli pełną rodziną, przypominali bardziej patchworkową kołdrę — można powiedzieć, że nienaturalny twór. Mimo brakujących osób przy stole, bardzo się kochali i dopełniali nawzajem. Co by się nie stało, mieli siebie.
Krzysztof wiedział, że Siwy nie posiadał żadnej rodziny, ani nawet bliskich przyjaciół, a nikt nie powinien siedzieć sam tego szczególnego dnia. Zaprosił go więc, a on, ku rozpaczy i zaskoczeniu chłopaka, odrzucił zaproszenie. Zastanawiał się również, czy nie zaprosić swojej cudownej narzeczonej — Basi, ale chyba nie mógłby spojrzeć mamie i Marysi w twarz. W końcu z Basią zeszli się niemal od razu po nieudanych zaręczynach z Heleną, a one były święcie przekonane, że udało mu się z koleżanką z dzieciństwa. Nie chciał ich wyprowadzać z błędu. Wiedział, że ukrywanie tego jest żałosne.
Krótko mówiąc, był zwykłym tchórzem. Wstydził się swojej miłosnej porażki przed rodziną.
Zapytany więc o zaproszenie Heleny, odpowiedział, że wyjechała do rodziny do Lwowa. Matka trochę marudziła: dlaczego do Lwowa, a nie do nich? Ale dziadek jej cierpliwie tłumaczył, że rodzina jest najważniejsza. Odpuściła, nie chcąc prowokować kłótni. W dalszym ciągu była jednak niezadowolona, że nie ugoszczą jej u siebie, iście po polsku.
W tym roku ponownie zamiast suto zastawionego stołu, czekała ich zaledwie skromna namiastka kolacji wigilijnej. Towary z czarnego rynku z dawnego Bazaru Różyckiego były monstrualnie drogie, toteż ilość i jakość dań zależała od tego, co uda się Krzysztofowi upolować w lesie. Królik stanowiłby luksus, ale w tych czasach nawet i szczur by się nadał.
Na podobne okazje Rozalia trzymała w spiżarce trochę zapraw, które przyniosła im kiedyś Helena: głównie kompoty i pomidory w zalewie. Choć minęło już kilka lat, warzywa i owoce przez szkło wciąż wyglądały dobrze. Gawrońscy nic nie wyrzucali. I mimo że przykazano im, by nikomu nie mówili ani słowa, te słoiki już nie raz uratowały kamienicę przed głodem.
Krzysztof narzucił łowiecką ocieplaną kurtkę po ojcu i ruszył w las. Wcisnął nielegalnie zdobytą broń za pasek. Niemiecka. Kiedyś ją ukradł jednemu z tamtych podczas akcji, ale to wcale nie znaczy, że był jak oni: ten żołnierz i tak nie uszedł z życiem. Przemierzył las, starając się robić jak najmniej hałasu. Dostrzegł zająca w ściółce, jakieś dwadzieścia-trzydzieści metrów przed nim. Chybił, dosłownie o kilka milimetrów. Nigdy nie był wyborowym strzelcem.
Pamiętał, jak zabrał kiedyś na polowanie Helenę. Ustrzeliła wiewiórkę, a następnie kupiła trochę cielęcej skórki i kazała uszyć dla niego buty. Był to cudowny prezent urodzinowy. Wciąż chętnie w nich chodził i z przyjemnością wspominał tamte czasy. Naprawdę nie wiedział, co między nimi zaszło, ale instynktownie wyczuwał w tym całym napięciu wyłącznie własną winę. Ciągle zachodził w głowę, co musiał źle zrobić, powiedzieć, że to wyszło tak, a nie inaczej. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona mogła w jakiś sposób zawinić.
17.06.1940 r.
— Chyba nie ma tu wilków i niedźwiedzi, co? — parsknęła, próbując zażartować.
— No jasne, że nie ma. W razie czego je przegonię — odparł uspokajająco, biorąc jej słowa jako rzeczywistą obawę. Przeładował pistolet. — Nie chcę, żebyś sama strzelała. Powiedz mi, gdy coś zobaczysz, a ja wyceluję.
— Krzysztofie, nie mam pięciu lat. Mogę sama zastrzelić zająca.
— Ale w końcu jesteś kobietą, a to, bądź co bądź, nieprzyjemny widok.
— Jak moja babka jeszcze żyła, skrobałyśmy razem kaczki z pierza. Z dziadkiem chodziłam na polowania, a pradziadek nauczył mnie łowić ryby. Miałam wtedy co najwyżej siedem lat. Mów, co chcesz, ale ja jestem akurat gotowa do życia w lesie.
— Na pewno, Helutka?
— Prosiłam cię już, byś nie mówił do mnie w ten sposób. Ale tak, na pewno. Uwierz mi, że znam się na rzeczy. Jakbym chciała, mogłabym nawet sama go oprawić. Poza tym, że to dość obrzydliwe.
— Daj buziaka, ty dzielna istoto. — Dotknął jej policzka, ale ta umknęła przed jego zbliżającymi się ustami.
— Chyba zauważyłam wiewiórkę! Potrzymaj mi to. — Oddała mu torbę, a sama, uważając na kroki, podeszła spokojnie pod drzewo.
Wymierzyła, odetchnęła ciężko. I strzeliła. Poczuła umiarkowany odrzut do tyłu. Wiewiórka o ciemnobrązowym umaszczeniu spadła z drzewa na ściółkę. Helena podniosła ją i zawinęła w płótno, jedynie lekko się przy tym krzywiąc.
— Brawo, twoja pierwsza zdobycz! Co zamierzasz z nią zrobić?
— Nie interesuj się. — Wytknęła mu język.
— Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? — zapytał smutno. Myślał, że znowu odpala się jej złośliwa natura.
— Bo może chcę ci zrobić prezent? — Przewróciła oczami. — Poczekaj trochę, a zobaczysz coś cudownego. — Zaśmiała się.
— Chodź, pójdziemy do mnie na herbatę. Mama upiekła ciasteczka.
— Ciasteczka? — zapytała z obawą.
— No, z jabłkami.
— Wiesz, że nie mogę jeść takich rzeczy.
— Jak nie możesz, jak możesz?
— Powinnam już wracać do domu. Do zobaczenia.
Nachylił się, by ją pocałować, ta jednak ponownie umknęła przed jego ustami i dłońmi.
26.12.1943 r.
Święta Bożego Narodzenia minęły im szybko i bez zbędnych rewelacji. W wigilię Sebastian pojechał do miasta, by odebrać czekoladę od przedstawiciela firmy Wedel, więc wrócił do posiadłości z całym naręczem słodkich pyszności. Liczył, że Helena się ucieszy i choć trochę przełamie to niezręczną atmosferę, jaka między nimi zapanowała. Ta jednak spojrzała na niego dziwnie i powiedziała, że nie je takich rzeczy. Że to sam tłuszcz i nie powinna. W ogóle niewiele jadła. Zawsze wymawiała się, że musi zachować talię.
Wciąż po tamtej sytuacji miał siniaki na żebrach i brzuchu. Tym razem nie mógł jednak liczyć na swojego anioła stróża. Naprawdę nie wiedział, co ona miała na myśli, mówiąc o burdelu. Postanowił, że gdy tylko dotrą do hotelu, złapie Hohenberga i go o to wypyta. Albo lepiej — Kastnera, bo miał pewność, że ten, z obawy o siebie, na pewno by go nie okłamał.
Sebastian był gotowy do podróży. Wcześniej wykupił cały przedział w pociągu, by zapewnić im dostateczną prywatność, a Anastasia miała dołączyć do nich dopiero na dworcu. Czekał do ostatniej chwili, by powiedzieć o tym Helenie tak, by nie miała żadnej możliwości do wycofania się. A przecież na peronie pełnym ludzi nie zacznie stroić swoich humorków.
Nie wiedział, czy była gotowa, ale musiał jej coś pilnie dać. Zapukał do drzwi jej pokoju. Nie odpowiadała, więc wszedł do środka. Stała przed szafą, jeszcze ubrana w szlafrok. Kobiety. One wszystkie są takie same. Uśmiechnął się do swoich myśli.
— Nieprzygotowana? Za dwie i pół godziny mamy pociąg.
— Nie denerwuj mnie nawet. Nie mam w co się ubrać.
— Może ja ci coś wybiorę?
— Śmiało — parsknęła i kiwnęła dłonią.
Oberhaus zamknął oczy i przesunął ręką przez wiszące na wieszakach ubrania. Otworzył oczy. Trafił na grafitową wełnianą sukienkę z guzikami i klasycznym kołnierzykiem.
— Nie. Nie lubię jej już, nawet nie wiem, co ona tu jeszcze robi — prychnęła.
— No to tę zieloną. Kupiłem ci ją, pamiętasz?
— Tak. — Urwała temat. — Pamiętam. I właśnie z tego powodu na pewno jej nie założę.
Kącik jego ust opadł z niezadowoleniem w dół, ale nie komentował.
— Mam coś dla ciebie.
— Czekoladę? Nie, dziękuję — odpowiedziała przezornie.
— Nie, myślę, że to coś lepszego.
Wyjął z kieszeni marynarki pudełeczko.
— Sama zobacz.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
— Co to?
— No otwórz.
Posłuchała go i uchyliła wieczko. W środku znajdowała się srebrna, cienka obrączka oraz pierścionek z trzema szmaragdami.
— Nie rozumiem. — Zamrugała.
— Jesteśmy mężem i żoną. To znaczy, że nosisz pierścionek.
Spostrzegła na jego palcu identyczną obrączkę.
— To pamiątki rodowe. — Zauważył zniecierpliwiony. — Uważaj na nie.
— Wyobraź sobie, że ja też mam w swoim domu tak cenne rzeczy i wiem, jak się z nimi obchodzić — prychnęła. — A w ogóle, dlaczego niby żona? Może ja nią wcale nie chcę być?
Podszedł do niej zmęczony. Uniósł jej podbródek, by spojrzeć jej w oczy.
— Każda chce. Wiesz: pieniądze, ubrania, prestiż społeczny. Nic się nie bierze znikąd. Dlaczego ty byś miała nie chcieć?
— Naruszasz moją przestrzeń osobistą — rzuciła oschle.
— Uważaj, bo pojadę sam.
— Dla mnie to nic wielkiego. — Wzruszyła ramionami. — To ty możesz stracić na wizerunku. Pamiętaj, że mam być twoją ozdobą, a jak pojawisz się beze mnie, to tak, jakbyś przyszedł nagi.
— Nie mamy czasu na przekomarzanki. Ubieraj się i jedziemy. Ja zniosę nasze walizki i zaraz dzwonię, by przysłano nam auto.
Gdy dojechali na dworzec, robiło się już ciemno. Można by pomyśleć, że było już koło dwudziestej drugiej, jednak dopiero dochodziła szesnasta. Budynek dworca został stratowany i odbudowany przez Niemców, którzy potrzebowali połączeń w Gubernatorswtwie.
Sebastian zapłacił kierowcy i po wyjściu z czarnego Mercedesa, odetchnął głęboko. Rozejrzał się nerwowo, jednak nigdzie nie dostrzegł Anastasii. Wyjął ich walizki z bagażu. Nim się obejrzał, parę materów dalej znajdowała się już Helena z własnymi rzeczami.
— Kochanie, nie zapomniałaś o czymś?
— Niby o czym?
Wąsaty kierowca uśmiechnął się znad opuszczonej szyby.
— Walizka.
— Przecież ją trzymam.
— Skarbie, ja to poniosę. — Próbował jej delikatnie wyrwać z dłoni bagaż.
— A co ty myślisz, że ja sobie nie poradzę? Nabrałam klamotów, więc ja je będę nosiła — odrzekła głośno, czym zwróciła na siebie uwagę przechodniów. Niektórzy chichotali pod nosem, u innych politowanie mieszało się z niedowierzaniem.
— Kochanie... Nalegam — powiedział tonem nie znoaszącym sprzeciwu. — Kto to widział, żeby mąż nie pomagał nosić żonie ciężarów...
— Masz. — Oddała mu. — Tylko uważaj.
— Będę strzegł jak oka w głowie. Jest jeszcze... Sprawa.
Spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem.
— Nie jestem pewna, czy mam się bać.
— Absolutnie nie musisz. — Pokręcił gwałtownie głową.
— W takim razie, co to za sprawa?
Nachylił się nad nią i szepnął jej do ucha:
— Dołączy do nas Anastasia. Będzie odgrywała naszą służącą. Proszę, zwracaj się do niej Cora.
Usłyszawszy te rewelacje, odtrąciła go gwałtownie.
—Żartujesz sobie ze mnie? — zapytała gniewnie. — Dlaczego mówisz mi to teraz? Nie zgadzam się, żeby ta dziewczyna jechała z nami.
— To już ustalone.
— Nie mam ochoty dłużej wysłuchiwać o tej dziewczynie. Jestem zmęczona i spragniona. Porozmawiamy jutro rano w hotelu. Kiedy ona ma przyjść?
Sprawdził godzinę na zegarku. Anastasia spóźniała się. Powinna być na miejscu już od dziesięciu minut. Co poszło nie tak? Podał jej zły peron? Niewłaściwą godzinę? Niemożliwe.
Trzy razy się upewniała i za każdym razem przekazywał jej dokładnie te same informacje. Prawie zaczął rwać sobie włosy z głowy. Musiało stać się coś złego, coś nagłego. Co, jeśli ją złapali? W takim wypadku nie miała nawet dokumentów, bo przecież, zgodnie z prawem, gdy służba jechała z panem, to pan odpowiadał za jej papiery.
Modlił się tylko do losu, by nic jej się nie stało. Chodził tak w kółko przez następne kilka minut, a Helena udawała, że zaczytuje się w kupionym w pobliskiej księgarni magazynie z modą damską. Nieudolnie chciała sprawiać wrażenie, że czyta i w ogóle nie interesują ja poczynania majora, a tak naprawdę wpatrywała się w niego z zaintrygowaniem, tylko od czasu do czasu patrząc w karty gazety.
Te pół godziny upłynęło Sebastianowi w nieprzyjemnym, pełnym napięcia oczekiwaniu. Aż w końcu nadjechał ich pociąg. Nie było czasu na zastanawianie się. Musieli wsiąść. Gramolili się powoli do środka, przepuszczając przed sobą paru innych ludzi.
— Przepraszam... Pana...! — Usłyszał za sobą krzyk. Dobiegł do nich gruby, wściekle sapiący mężczyzna. Zatrzymawszy się, odetchnął głęboko parę razy.
— Stacja: Warszawa Centralna. — Odezwał się bezduszny głos z interkomu.
— Tak? — zapytał, pełen nadziei.
— Nie zgubił pan przypadkiem kluczy?
Nawet nie spojrzał na pęk umieszczony w grubej dłoni strażnika.
— Nie — odpowiedział ponuro. — Nie zgubiłem.
Kompletnie stracił nadzieję na jej ponowne zobaczenie. Choć wiedział, że musi jechać, nie chciał już tego robić. Wsiadł do wagonu popędzany przez Helenę. Ostatni raz tylko spojrzał na granatowe niebo przez oszklony sufit peronu.
Odnaleźli swój przedział i zamknęli się w środku. Odłożyli swoje walizki. Helena popatrzyła na niego z lekkim uśmieszkiem.
— I gdzie jest nasza służąca? Chce mi się pić.
Oberhaus posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie. Ta, niemal przyzwyczajona, jedynie uśmiechnęła się odrobinę szerzej. Major położył łokieć na parapecie i dotknął czołem zimnej szyby.
— Następna stacja...
Ale on już nie słuchał. Jego myśli krążyły wokół Anastasii. Zawalił. Jaka jest szansa na to, że jedzie tym pociągiem? Albo że spotkają się na miejscu? Jeżeli została złapana — zerowa. Wystarczyło, żeby zabrali ją na przesłuchanie, zobaczyli numer na ramieniu. I już byłoby po niej. Tym razem nie miałaby takiego szczęścia jak ostatnio. Ucieczka z obozu... Kto by w ogóle pomyślał? A on ją jeszcze oskarżył o brak zaufania... prawda była taka, że to musiało ją sporo kosztować. Spała w stajni jak zwierzę, zstała odczłowieczona przez nazistów, przez niego. Cała rodzina walczyła przeciwko jej nacji — a ona i tak do niego przyszła, w biały dzień i patrzyła z nadzieją, jakby naprawdę był w stanie jej zapewnić lepszą przyszłość.
Do przedziału ktoś zapukał nieśmiało.
— Proszę — powiedział zmęczonym tonem.
— Dobry wieczór, państwu. — Żołnierz skinął grzecznie głową do nich obu.
— Czego chcesz, Kastner?
— Widziałem, jak państwo wsiadają. Chciałem się tylko przywitać i zapytać, czy czegoś nie potrzebujecie.
— Doskonale, Kastner, ale idź już...
— Właściwie — przerwała mu w pół zdania — napiłabym się herbaty. Ciemna, słodka. Czy mogę cię prosić, chłopcze?
— Oczywiście, pani Oberhaus. — I wyszedł, lekko skołowany.
Helena przez chwilę, zapomniwszy o ich udawanym małżeństwie, zastanawiała się, dlaczego, u licha, nazwał ją Oberhaus. Właściwie, bycie jego żoną nie mogło być takie złe. Dobre nazwisko, ładny dom, pieniądze.
A przy boku człowiek, który ochroni cię za wszelką cenę. Oosba, która mimo swoich wad, będzie dla ciebie ostoją. W końcu mężczyzna, który ma rzeszę byłych lub też obecnych kochanek i niedoszłych żon.
— Musiałaś? — zapytał z wyrzutem, a ta spojrzała na niego dziwnie.
— O co chodzi? Ja nic takiego nie zrobiłam. Ale za to ty mógłbyś być dla niego trochę milszy.
— Przestań wysługiwać się ludźmi. Twoje pomiatanie nimi nie sprawia im przyjemności.
— Przecież zapytał — odparła wyniośle.
— Zrobił to z grzeczności, a nie dlatego, że chciał. Myślisz, że ludzie pragną o przyniesieniu ci przeklętej herbaty?
Wyprostowała się. Już wcale nie była uśmiechnięta.
— Pamiętasz, jak mówiłeś o sobie, że jesteś skurwysynem? Więc skoro zdajesz sobie sprawę ze swojego trudnego charakterku, dlaczego nie starasz się go zmienić?
— Bo tak jest wygodniej — odrzekł słabym tonem.
— Słucham?
— To, co słyszałaś.
— Co to znaczy: wygodniej? Co to za głupie tłumaczenie?
— Po prostu. Nie muszę nic udawać. Ludzie nie rozmawiają ze mną zbyt często, a gdy nie jestem w humorze, nie próbują dociekać, co się stało. Nie lubię zbytniego spoufalania się. To niebezpieczne.
— A więc postawa, którą przyjmujesz, jest po prostu wygodna...
— Zgadza się.
Chwila ciszy. Każdy z nich zatonął w swoich przemyśleniach.
— Na pewno bycie wygodnym jest bardziej opłacalne?
Oczywiście, że tak, bezkompromisowo stwierdził. Im dłużej jednak o tym myślał, tym większe miał wątpliwości. Może i warto spróbować otworzyć się, mimo że próba wyjdzie nieudana?
— Pani herbata. — Przybył w końcu młodzieniec i zostawił filiżankę na przymocowanym do podłogi stoliczku.
— Dziękuję, Kastner. Możesz iść.
— Do usług. — Ukłonił się płytko i zaraz zniknął.
Helena sączyła herbatę. Tym razem już nawet nie starała się, by sprawić wrażenie, że nie obserwuje majora. A on, bezbronny pod jej bacznym spojrzeniem, nie poruszał się. Wpatrywał się w jeden punkt za oknem. Zdawałoby się, że teraz to on udaje, że ją całkowicie ignoruje.
— Będziesz milczał przez resztę drogi?
Odpowiedziała jej głucha cisza. Westchnęła.
— Cóż, mam nadzieję, że zastaniemy na tym bankiecie same prominentne osobistości. Widzieliśmy Kastnera. Myślisz, że pojawi się też ten cały hrabia? Hrabia Reinhard?
Słysząc nazwisko dawnego kolegi, natychmiast się ożywił.
— A masz do niego jakiś interes? — zapytał, niby obojętnie.
— Skąd. Po prostu cały czas oglądam tylko twoją skwaszoną twarz. A on jest taki uśmiechnięty. To miła odmiana, wiesz?
— Nie uruchamiaj mnie. Dosyć nerwów mi sprawiasz.
— Słucham?
— Masz problemy ze słuchem? — mruknął. Po chwili ciszy dodał. — Tak w ogóle, to jego rodzina organizuje ten bal rok w rok. To już tradycja.
— Wyśmienicie! Zatańczę z gospodarzem.
— On ma narzeczoną — warknął.
— Tak, a ja mam męża. Ale to będzie tylko zwykły taniec. Bez żadnych podtekstów.
— Niby jakiego znowuż męża? — Uniósł się, na co ona tylko się roześmiała. — Co jest takie zabawne?
— Przecież ciebie. Kogo innego?
— No tak. Przecież, że mnie — dodał po cichu.
Reszta podróży minęła im spokojnie. Major zapadł w niespokojny sen. Bezwiednie mruczał coś pod nosem, Helena nie słyszała jednak co. Dotychczas siedziała naprzeciwko, ale specjalnie przysiadła się obok niego. I zaczęła nasłuchiwać. Szeptał gorączko dziwny zlepek nic nie mówiących jej, wydawałoby się, niepowiązanych ze sobą, słów. Wzruszyła tylko ramionami i wróciła na swoje poprzednie miejsce.
Gdańsk, 27.12.1943 r.
Dotarli do Gdańska nad ranem. Dzień zapowiadał się mroźny. W drodze do hotelu zaczął padać śnieg — Helena nigdy go nie lubiła. Była to jedna z niewielu cech łączących ją z ojcem. Skręcało ich obu, gdy tylko mieli wyjść na mróz.
Miała nadzieję, że zobaczy morze. Mimo że mieszkała w Polsce całe życie, nigdy nie była nad Bałtykiem. Myśl, że w końcu spełni swoje dziecięce marzenie, napawała ją ogromnym podekscytowaniem, którego jednak nie pokazywała majorowi. Zresztą, ten prawdopodobnie i tak by nie zauważył, bo był zajęty własnymi myślami i generalnie, niewiele się do niej odzywał. Pewnie rozmyślał wciąż o tej swojej byłej... Jak ona miała? To nieistotne.
W końcu znaleźli się pod hotelem. Okazał się być ładnym budynkiem ze zdobionymi okiennicami i dekoracyjnymi wieżyczkami. Helena liczyła, że widok z ich apartamentu będzie rozciągał się na miasto.
Było ciemno, ale już w tym momencie dało się dostrzec, że Gdańsk jest znacznie mniej zniszczony niż Warszawa. Został zdobyty, choć to wcale nie chodziło o port. Niemcy posiadali większych i ładniejszych na pęczki. Celem było przede wszystkim wyplewienie polskiej kultury, co miało miejsce w całym kraju, zaczęto jednak od Gdańska. Na pierwszy ogień poszło złamanie inteligencji. Wystarczyło, by ktoś lepiej wyuglądał, czy ładniej się wypowiadał. Niemcy nie mieli litości. Ludność była zmotywowana, by nie wychylać się zanadto.
Weszli do hotelu. Sebastian dopełniał przy recepcji formalności, a ona rozglądała się wokół. Wnętrze utrzymano w czerni, złocie i czerwieni. Kryształowe żyrandole, zdobienia na meblach, wyjątkowe kolumny i wysokie sklepienie... Helena była zachwycona tym obrzydliwym, wylewającym się ze wszystkiego przepychem.
— Państwa apartament znajduje się na ostatnim piętrze. Proszę za mną. — Młoda niemiecka recepcjonistka wyszła zza blatu. — Boy hotelowy za moment odbierze państwa bagaże.
Weszli marmurowymi schodami w górę. Helena zdołała się przejrzeć w eleganckim lustrze wiszącym nad recepcją. Na każdym kolejnym piętrze znajdował się balkon, z którego można było obserwować to, co działo się na dole. Kobieta dotknęła zdobień w poręczy. Doskonale się czuła w tym miejscu. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy salę bankietową i część restauracyjną. Jak podejrzewała, obie znajdowały się na parterze, prawdopodobnie można było do nich trafić z tamtejszego korytarzyka.
Po chwili, która wydawała się trwać dla majora wieki, w końcu dotarli na ostatnie piętro. Widział ekscytację Heleny, którą tak usilnie próbowała ukryć przed światem.
— Numer pańskiego apartamentu to siedemdziesiąt osiem. Życzymy państwu udanego pobytu w naszym hotelu. — Otworzyła przed nimi drzwi i zanim odeszła, wręczyła im po jednym kluczu. Dygnęła grzecznie i już jej nie widzieli.
Weszli do środka. Ich apartament składał się z czterech pokoi. Dwóch sypialni — jednej większej, z podwójnym łóżkiem oraz mniejszej, a także uroczego pokoiku, można powiedzieć, dziennego, gdzie znajdowała się kanapa, dwa fotele, barek, komoda i wieszak. Z saloniku ogrzewanego blaskiem kominka można było wejść do łazienki.
— Łóżka są dwa. Jedno było przeznaczone dla Anastasii, ale jeśli chcesz, ty możesz w nim spać. — Przełamał cisze.
— Co? — zapytała głucho.
— Nie będę powtarzał.
— A co, jeśli ona jednak przyjdzie?
— Raczej nie przyjdzie. Nie musisz się już o to martwić — odrzekł zrezygnowany.
— Ale jeśli jednak łaskawie się zjawi, będzie musiała gdzieś spać. A ja się potem dzielić nie zamierzam.
Popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
— Zamierzasz mnie wykorzystać, jak tego swojego chłoptasia?
— Ciekawe, kto kogo mógłby tu wykorzystać — prychnęła.
— Oczywiście, że tylko ty mnie. Innej opcji nie widzę.
— Zabawne. Nie chcę nic od ciebie. — Założyła ręce na piersi. — Po prostu wolę ciebie niż tamtą.
— Ona ma imię. Ile razy mam ci to powtarzać? Zresztą, naprawdę, nie mam teraz ochoty na twoje dziwne pretensje.
— A ja nie chcę słuchać twoich wynurzeń. Wiem, że ma imię, ale umyślnie go nie używam. Idę się odświeżyć, tobie radzę to samo. Capisz. — Zmarszczyła teatralnie nos.
— Hela. Ty to potrafisz uszczęśliwić człowieka. Zwłaszcza wtedy, gdy nie ma humoru — westchnął. Zdjął płaszcz i ciężko usiadł na fotelu przy kominku. Wpatrywał się natarczywie w płomienie.
Kobieta przystanęła na progu. Ostrożnie podeszła do fotela. Dotknęła ramienia mężczyzny, a ten spiął się pod jej dotykiem.
— A może chcesz o tym porozmawiać? — Coś dziwnego we wnętrzu kazało jej o to zapytać. Nie zastanawiała się więc dłużej.
— Nie przejmuj się tym. Może faktycznie miałaś rację, jestem już stary... — Machnął na nią dłonią. — Mało witalny... Zdziadziały.
— Wcale tak nie myślę — zaprzeczyła.
— A jednak tak powiedziałaś.
— Byłam mocno zdenerwowana. Musisz mi to wybaczyć.
— Ale miałaś rację. — Ujął jej dłoń. — Jaki jest ze mnie pożytek? Wiesz co? Ostatnio sobie uświadomiłem, że nigdy jej tak naprawdę nie kochałem. Ale ona mnie tak. A ja, jedynie wykorzystywałem jej uczucia. Właściwie, to było moje jedyne zobowiązanie. Jedyny, fałszywy powód, by żyć. A teraz nic mnie nie trzyma na tym świecie.
On jest trzeźwy, pomyślała, niemal ze wzruszeniem. Całkowicie czysty. A mimo to, mówi takie rzeczy. Ile ten człowiek musiał w życiu widzieć?
— A co z Katją?
— Ona sobie doskonale poradzi beze mnie. — Zaśmiał się. — Nawet w razie mojej śmierci... Jest sprytna i zaradna, więc nic jej się nie stanie.
Poczuła nagle gulę w gardle.
— A... A co ze mną?
— A co z tobą? Będziesz zwolniona z umowy. Chyba powinnaś się cieszyć. — Popatrzył na nią dziwnie łagodnym wzrokiem, niepodobnym do niego.
Kobietę zamurowało. Przełknęła łzy.
— Nie do końca to miałam na myśli.
— Nie martw się o pieniądze, jeśli to o nie chodzi. Nie zostawię cię przecież bez grosza. — Uśmiechnął się delikatnie.
— Jezu. — Wzniosła oczy do sufitu. — Ty... Ty wszystko przeinaczasz. Jesteś ślepy, czy co?
— Wciąż chyba nie rozumiem...
— Zależy mi na tobie — wyrzuciła. — Nie wiem, czy to odwzajemniasz, ale taka jest prawda. Proszę, doceń to. Chyba nie da się dobitniej tego przekazać, żebyś w końcu zrozumiał, co? — Zaśmiała się, jednak bez wesołości.
Odpowiedziała jej tylko cisza. Major siedział zamyślony w fotelu, z brodą podpartą na dłoni. Nie mogła tego znieść.
— Powiedz cokolwiek.
— Zrozumiałem. — I wstał, wyjął z barku jakiś alkohol i wlał do szklanki. Napił się, kompletnie ją ignorując. Wrócił na miejsce i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w płomienie tańczące wysoko w kominku.
Po białym policzku poleciała łza. Szybko przeszła do łazienki, uważając, by on jej nie zobaczył. Chciała oszukać siebie czy jego, że wcale tego nie przeżyła eż tak?Gorączkowo ocierała twarz dłonią.
W łazience już nie powstrzymywała tłumionych wcześniej emocji. Woda z kranu leciała do wanny, a razem z nią jej łzy. Co to miało wszystko znaczyć? Czy te ich wszystkie chwile nie były dla niego tym, czym dla niej? Może w jakiś sposób opacznie zrozumiała jego wcześniejsze zachowanie. Tak czy inaczej, zrobiła z siebie kretynkę. Po co? Po nic.
Czy wymagała tak wiele? Chciała tylko jednej, prostej deklaracji. Mnie na tobie też. Wyłącznie o to jej chodziło, bo nawet nie oczekiwała „Kocham". Zrozumiał. Ale co zrozumiał? Oparła się dłońmi o umywalkę i odetchnęła głęboko. Dobrze. Teraz jedyne, czego potrzebuję to spokój. Ja na pewno nie będę się za nim uganiała. A on... Będzie jeszcze prosił, bym na niego spojrzała.
Weszła do wanny, szybko się wykąpała. Przebrała się w koszulę nocną i poszła spać. Gdy się obudziła, cztery godziny później, zapaliła papierosa i zeszła na śniadanie, jego jednak wciąż nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro