15. Gorączka grudniowej nocy
12.12.1943 r.
Już w zeszłym tygodniu Helena napisała do ojca, że niestety nie uda jej się przyjechać w tym roku na święta. Gdy zapieczętowała odpowiednio list, Sebastian musiał pofatygować się aż do miasta, by go wysłać na poczcie. Wymyśliła wcześniej wymówkę, że chce spędzić święta na kampusie. Nie starała się za bardzo tłumaczyć, ponieważ nigdy nie miała tego w zwyczaju, a więc dziwnym by było, gdyby teraz przesadnie długo pisała o swoich motywach.
Rozmawiała ostatnio z Sebastianem na temat bankietu, o którym kiedyś jej wspominał. Nie zostało już wcale dużo czasu. Za jakieś dwa tygodnie była wigilia, a oni mieli pojawić się w Gdańsku w drugi dzień świąt.
Chcieli zrobić sobie tydzień wolnego, toteż od początku miesiąca pracowali w dwójnasób. Helena starała się za wszelką cenę nie popełniać błędów w dokumentacji, starała się walczyć z myślą, że on znajduje się w pokoju obok, chociaż ostatnio bardzo często wybywał z domu. Teoretycznie to powinno rozwiązać problem, ale nie wiedziała, dokąd chodzi, z kim się spotyka i co razem robią. Starała się udawać, że wcale się tym nie przejmuje, ale wciąż pamiętała, jak znalazła go leżącego na kanapie kompletnie pijanego i pobitego, z wysoką gorączką. Wszędzie było pełno krwi.
Domyślała się, że nie mogła należeć do niego. Najprawdopobniej to właśnie on kogoś dotkliwie pobił. Może to o ofiarę Sebastiana powinna bać się bardziej niż o niego. W każdym razie była zadowolona, że zadzwoniła do Katji tamtej nocy, jej pomoc była nieoceniona. Będąc sama, najpewniej spanikowałaby z niewiedzy, co powinna zrobić.
Pozostawała jeszcze kwestia tej wiedźmy, jak lubiła myśleć o byłej narzeczonej Sebastiana. Nie ulegało wątpliwościom, że on między swoimi codziennymi obowiązkami nieustannie jej pomagał. Mimo że Anastasia nie mieszkała w tym domu, Helena miała wrażenie, że jest przynajmniej stałym gościem.
Miała również trochę żal do Oberhausa, że wcześniej nie wspomniał o niej ani słowem, a żeby powiedział coś więcej, musiała go srogo pociągnąć za język. I tak nie dowiedziała się zbyt wiele. Nie kwestionowała nawet, czy miała prawo w ogóle wymagać od niego jakichś zeznań, skoro sama pozostawała skryta — wydawało jej się to oczywiste. Była do tego tak przyzwyczajona będąc z Krzysztofem, który nawet nie potrzebował zachęty do szczerej i wyczerpującej spowiedzi przed nią.
Nie potrafiła docenić, jak wiele major mówi jej sam z siebie, a gdyby miała jakieś pytania, był gotowy na nie szczerze odpowiedzieć. On natomiast wierzył, że w sytuacji, gdy Helena nie pyta, nie musi jej mówić więcej, bo i po co?
Tego dnia po skończonej pracy dla majora wybrała się na zakupy. A należy zaznaczyć, że specjalnie zaczęła wcześniej. Musiała kupić kreację na bal i jeszcze parę innych rzeczy. Za późno sobie uświadomiła, że w zniszczonej Warszawie prawdopodobnie nie zdoła już kupić pięknej balowej sukni. Liczyła, że chociaż w Gdańsku znajdzie coś godnego uwagi. Tamto miasto nie wydawało się aż tak zbombardowane. Jedyne, co Helena czuła to obrzydzenie do stolicy, która niegdyś zapierała jej dech w piersi, ale wtedy już nie zachwycała. Straciła swoją wyjątkowość i piękno.
Mogłaby poprosić Jadwigę, żeby w tajemnicy przed ojcem wysłała jej jakąś kreację na adres majora, choć wolałaby, żeby to nie była jedna ze skromnych sukien jej siostry, a coś znacznie bardziej glamour.
***
Kilka najbliższych dni miało okazać się kluczowe dla jego planu. Całe szczęście, zdołał skontaktować się z Anastasią. Opowiedział jej o szczegółach, a ta ochoczo się zgodziła. Miała zamieszkiwać przez najbliższe dni w lesie. Nie mogła odchodzić w głąb, musiała trzymać się w miarę blisko domu.
Przynosił jej jedzenie i ubrania. Po zmroku wpuszczał ją do środka, by mogła wykonać wieczorną toaletę. W razie pojawienia się patrolu lub czegokolwiek podejrzanego mieli wyprzeć się swojej znajomości. Sebastian w takim wypadku chciał powiedzieć, że dziewczyna jest jakąś żebraczką, którą wcześniej już wypędził, a ta powróciła, co najpewniej nie skończyłoby się dla niej dobrze.
Patrole niemieckie to jednak najmniejsza przeszkoda. Potem dopiero miała zacząć się najciekawsza, ale też najbardziej skomplikowana część — właściwa ucieczka. Mieli w trójkę udać się do Gdańska, razem z Anastasią pod przykrywką ich służącej. W tej sytuacji prawdopodobnie wyruszą nawet wcześniej, niż zamierzali.
Nie powiedział jeszcze Helenie. Dowie się już w pociągu, gdzie kobieta do nich dołączy. Nie miał zamiaru zdradzać celu jej podróży. Nie sądził, by uwierzyła w bajeczkę o ojcu Kazachu. Widział jej minę, która bardzo sugestywnie na to wskazywała. Okazała w tej kwestii minimum wysiłku umysłowego, którego on nie był w stanie z siebie wykrzesać. Po prostu połączyła kropki. W dodatku kobieta!
Już załatwił jej fałszywe dokumenty. Katja dała mu kiedyś kontakt do fotografa, który się tym dyskretnie zajmował. Nie była to tania impreza, więc mało kto mógł sobie na to pozwolić. A o jego nielegalnej działalności wiedziała tylko garstka. Fałszowane przez niego papiery były idealne. Nikt nie potrafił dostrzec żadnej różnicy. Anastasia została mocno wybielona białym pudrem do zdjęcia, by jej oliwkowa karnacja nie rzucała się aż tak w oczy. Zamierzał powtórzyć ten zabieg, gdy będą już w drodze, mimo że kobieta skarżyła się na swędzącą skórę pod grubą warstwą kosmetyku.
Zaraz po dotarciu do Gdańska, miała ich dyskretnie opuścić. Ważne było, by podczas całego przedsięwzięcia zobaczyło ich jak najmniej osób. Im więcej osób ich widziało, tym zadanie stawało się trudniejsze. Jak wytłumaczyć, że na miejsce przyjechały trzy osoby, a wracają już dwie? Z tą jedną, którą brakowało, musiało się coś stać. Może się odłączyła, może zaginęła. W każdym razie zniknięcie pokojówki budziłoby niepotrzebne pytania, a Sebastian w tym przypadku wolałby ich za wszelką cenę uniknąć.
W międzyczasie, gdy oni będą się przygotowywać do balu, Anastasia miała się przebrać i po cichu opuścić hotel Deutsches Haus tylnym wejściem. Bankiet był organizowany każdego roku przez rodzinę Hohenberg, toteż Sebastian znał rozkład i tamtejszych pracowników.
Z hotelu miała się udać do portu. Stamtąd odpływał o północy statek do Walii. Cała procedura była półlegalna — władze wiedziały o rejsie, ale nie miały pojęcia, płynął cały margines społeczny Europy — upośledzeni, starcy, kobiety w nieślubnych ciążach, homoseksualiści, Cyganie. Żydzi. Ci pierwsi mieli przyjść wcześniej, wejść na pokład niezauważenie i zniknąć w dolnych kajutach do momentu, gdy nie dopłyną.
Potem miała sama wybrać dalszy kierunek — Stany Zjednoczone, Brazylia, Argentyna... Z wysp leciały samoloty wojskowe przewożące nielegalnych migrantów.
Najtrudniejsze było opuszczenie Bałtyku. Statek mógł zostać w każdej chwili poddany kontroli. Wystarczyła jedna osoba na złym miejscu, o niewłaściwym czasie. Rejs organizowano dwa razy w roku: pierwszego stycznia i pod koniec października.
Sebastian osobiście zadbał o to, by cała procedura nie budziła żadnych podejrzeń. Ryzykował wiele. Wystarczyło, by choć jeden Niemiec usłyszał te same plotki, co Anastasia, i zgłosił sprawę u samej góry.
Helena wyszła do sklepu. Powiedziała, że będzie późno, więc poszedł poszukać Anastasii. Odnalazł ją po chwili, ukrytą w stajni.
— Anastasia... Co ty tutaj robisz?
— Nie oceniaj mnie. Jest coraz chłodniej. Ty sobie siedzisz w ciepłym domu... Z żoną. — Skrzywiła się.
— Nie wygłupiaj się. Emily wyszła. Chodź do środka, zaparzę ci ciepłą herbatę. Nie pozwolę ci się przeziębić.
— Jest piękna — westchnęła. — Tylko że nie jest odpowiednia dla ciebie. Może nie znamy się długo, ale podczas naszej krótkiej rozmowy nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia.
— Anastasia, proszę, przestań oczerniać moją żonę — odparł zmęczony.
— A może moglibyśmy uciec razem? Zastanawiałeś się nad tym? — Zamurowało go.
Dlaczego proponowała mu to po tylu latach?
— Nie mogę. Mam zobowiązania tutaj.
— Ale byliśmy przecież razem tacy szczęśliwi.
Wstała. Otrzepała sukienkę z siana. Ujęła jego dłoń w swoje, wychudzone i ucałowała czerwone kostki.
— Co się stało, moja miłości? Dlaczego mi pomagasz? Nie chciałeś wrócić do tego, co było?
— Anastasio... — zmieszał się i ostrożnie rozplątał jej dłonie. — Pomagam ci ze względu na to, co nas łączyło. Ale to już nie wróci. Jesteśmy teraz zupełnie innymi osobami.
I właśnie wtedy do niego dotarł sens własnych słów. Byli zupełnie innymi osobami niż wtedy. Każde z nich miało już swoje doświadczenia i pewien bagaż emocjonalny. Zmagali się z różnymi problemami. Była tak słodka w swojej niewinności. Nie miał pewności, w którym miejscu skończyła się jego miłość, która wydawała się przecież bezbrzeżna, szczera, cudowna.
Fałszywe uczucie, które sobie wmawiał, każdego dnia dawało mu siłę do życia, wypełniało bez reszty. Bo tego potrzebował. Bo wychowywał się raczej obok ojca, niż z nim. Bo widział współczucie w oczach innych ludzi. Bo był skrzywiony moralnie, a ona znajdowała się tuż obok. Wykorzystał uczucie, które z jej strony było szczere, by samemu poczuć się lepiej.
W tym momencie powinien poczuć się oczyszczony, wydawałoby się, że mentalnie uwolnił się od dawnej miłości. Brzemię, mimo że już zdjęte z barków, dalej ciążyło majorowi. Poczuł się pusty w środku. Zdał sobie sprawę z tego, że narobił jeszcze więcej szkód, niż początkowo zakładał. Zachwiał się na nogach.
— W porządku? Sebastianie? — Zaczesała krótki kosmyk za ucho.
— Tak. Nie martw się.
— Czy słyszałeś, co mówiłam? W każdym razie wydaje mi się, że wiem, co widzisz w tej swojej żonie. Jest młodsza ode mnie. Nie ma zmarszczek na twarzy. Jest znacznie ładniejsza. I te włosy... — westchnęła.
— Uroda nie ma tutaj nic do rzeczy. Tak samo jak wiek — zaprzeczył mimo coraz bardziej narastającej guli w gardle. — Ona może i jest żoną, ale ty również byłaś dla mnie niegdyś bardzo ważna.
— Przepraszam. — Odsunęła się. — Nie powinnam tu w ogóle przychodzić ani prosić cię o pomoc. A już tym bardziej, nie powinnam cię prosić, żebyś ze mną uciekł. Przykro mi... Ale rozumiem. Masz sprawy na miejscu... A te mrejsy? To naprawdę szlachetne z twojej strony. Jestem taka głupia. Co ja sobie myślałam? Nie zostawisz przecież dla mnie swojego idealnego życia... — załkała.
— Nie wolno ci tak mówić. Zawsze pozostaniesz moją przyjaciółką i dlatego ci pomagam. Mimo że nie ucieknę z tobą, będziemy w stałym kontakcie. Naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa. Ułóż sobie życie z jakimś przystojnym Brazylijczykiem na drugim końcu świata. — Zaśmiali się. — Co do mnie, uwierz lub nie, ale wcale nie żyje mi się "idealnie".
Ożywiła się na jego słowa.
— Przecież masz pieniądze, szacunek, pracę. Żonę, dom, wykształcenie. — Wyliczała wciąż z przymkniętymi oczami. — Czego ci jeszcze potrzeba?
Świętego spokoju, pomyślał. Prawdy, miłości, szczerości. Czułości, zainteresowania, wybaczenia. Adrenaliny już więcej nie chcę — to mam na co dzień. Aktualnie przydałaby się również wódka.
— Uwierz mi, że coś się znajdzie. — Uśmiechnął się smutno.
17.12.1943 r.
Major był tego wieczoru umówiony z Kastnerem i Hohenbergiem. On chciał iść tam, gdzie zawsze, ale Hohenberg uparł się, żeby pozwolić mu wybrać miejsce. Zapewniał gorąco, że na pewno spodoba się pozostałej dwójce. Sebastian miał właśnie wychodzić z domu. Przez szybę ujrzał na zewnątrz dwie męskie sylwetki.
— Chłopie, spóźniłeś się! Już się z Kastnerem baliśmy, że... A co to za ładna pani tam? — Zagwizdał.
Major spróbował zamknąć drzwi przed wścibskim nosem kapitana, ten jednak przytrzymał klamkę i zdołał zerknąć w głąb domu, gdzie siedziała Helena.
— Hohenberg, to nie czas na to — syknął.
Helena uniosła głowę. Zakręciła na palcu srebrzysty lok pochodzący z peruki. Uśmiechnęła się tak, jak to miała w zwyczaju i podeszła do stojących w progu mężczyzn drapieżnym krokiem.
— To jest ta słynna gosposia? — zapytał.
— Dobry wieczór panowie. Może mnie przedstawisz? — Dotknęła ramienia Sebastiana.
— Hohenberg, Kastner. Poznajcie moją żonę, Helenę.
— Szalenie miło mi poznać tak piękną damę. Jest pani Niemką? — Hrabia ujął jej dłoń i złożył na niej gorący pocałunek.
— Tak — odrzekła.
— Zaraz ją całą zaślinisz. — Sebastian patrzył krytycznie na kapitana. Nie mógł znieść jego dotyku na niej.
— Takiej rączki aż żal nie ślinić. — Puścił oczko do Heleny, a ta tylko uśmiechnęła się zalotnie.
— Dobry Boże, człowieku ty jesteś obrzydliwy. Z łaski swojej, puść dłoń mojej żony.
— Oj, Bastian. Przecież on nie ma na myśli nic złego, prawda, panie...?
— Reinhard. Hrabia Reinhard von Hohenberg.
— Och, a więc ma pan hrabiowski tytuł, panie Hohenberg?
— Naturalnie. Proszę nie wierzyć w bajeczki, które opowiada ten jegomość. Jedynym szlachcicem z dziada pradziada jestem tutaj ja, droga Heleno. — Wypiął dumnie pierś. — Jakbyś szukała mężczyzny z prawdziwego zdarzenia, niech pani pyta o mnie na mieście...
Major słysząc te bezeceństwa, niemal się gotował od środka. Helena widziała jego drgający od gniewu policzek. Wyglądał zabawnie. Dlaczego on mógł mieć jakieś panienki, a ona nie mogła rozmawiać z innymi mężczyznami? Kim by była, gdyby nie wykorzystała sytuacji na swoją korzyść? A przecież zdawałoby się, że hrabia podłapał jej żart.
— Tak się składa, że jest pewna Rosjanka. Byłby pan zainteresowany...? — szepnęła konspiracyjnie, wychylając się zza ramienia Sebastiana.
— O mój Boże... — szepnął blady Kastner.
— A pan, chce się dołączyć? — zapytała młodszego z błyskiem w oku. — Jak pan widzi, mój mąż jest już nieco starszym mężczyzną. Czasem niedomaga... A pan jest taki młody, na pewno bardziej witalny.
Reinhard zdawał się rozbawiony całą sytuacją, Kastner również lekko się uśmiechał, zaś Sebastianowi wcale nie było do śmiechu. Złapał Helenę za brodę i przyciągnął gwałtownie do siebie.
— Co to ma być, co?
— Żyłka ci pulsuje — zauważyła kpiąco, a major jedynie mocniej zacisnął palce na jej podbródku.
Była po prostu bezczelna. Śmiała proponować tamtemu człowiekowi jakieś dziwne rzeczy... Zaborczo ścisnął koszulę na jej plecach. Poczuł dreszcz przebiegający po kręgosłupie.
— Oberhaus, nie żeby nie podobało mi się to, co widzę, bo wolałbym zaopiekować się twoją żoną, ale chyba czas na nas. Mamy rezerwację na godzinę.
Puścił Helenę i doskoczył do dawnego kolegi. Złapał wyższego od siebie hrabię za kołnierz czarnego płaszcza.
— To jest moja żona. Ty ani nikt inny nie masz prawa jej dotykać. Najlepiej nawet na nią nie patrz, ty skurwysynu.
Kastner złapał się za włosy. Młody żołnierz kompletnie nie wiedział, co robić. Był rozdarty między pomocą jednemu a drugiemu, a jeszcze całkowitym brakiem reakcji. Helena podeszła do niego i pogładziła po ramieniu. Przystojna twarz wykrzywiła się w przerażeniu.
— Zostawmy ich sam na sam. Masz ochotę na herbatę?
— Uspokój się, bracie! To przecież były tylko żarty. Ona może to potwierdzić!
— Głupie żarty. — Pchnął go na śnieg, a tymczasem Helena i młodszy żołnierz wbiegli do środka posiadłości.
— Jak masz na imię? — Nastawiła wodę i usiadła w salonie.
— Karl Kastner, proszę pani.
— Miło mi. — Skinęła głową. — To jak się nazywało to miejsce, gdzie mieliście pójść?
— To miała... To miała być tajemnica.
— Nie bądź niepoważny. Przecież Sebastian mi powiedział, tylko że wypadło mi z głowy. — Przewróciła oczami. — Ciągle żartuje z mojej słabej pamięci.
— Naprawdę, powiedział pani? — zdziwił się. — I pani się zgodziła, żeby pani mąż poszedł na...?
Wyszła do kuchni, by wyłączyć wrzącą wodę. Zalała herbatę w filiżance i przyniosła ją chłopakowi.
— Na co? — powiedziała trochę za ostro.
— Na... Wódkę dzisiejszej nocy.
— Niee, nie na wódkę. — Pokręciła głową. — Powiedz mi, jak się to nazywało? Przecież wiesz. Mam nazwę na końcu języka...
— Maison de Passe.
— Właśnie! — Klasnęła dłonią w udo, przełykając gorycz. — Powiedz mi, nie jesteś za młody, żeby chodzić na dziwki?
— Nie, proszę pani, mam dziewiętnaście lat. Właściwie, to nie był nawet mój pomysł.
— A czyj? Może mojego cudownego męża?
— Może. — Zamyślił się. — Ale chyba nie. W każdym razie hrabia powiedział, że przyda nam się rozluźnienie. Ja nie wiedziałem, gdzie idziemy. Może pani mąż również. A może oboje to zaplanowali, żebym ja...
— Może — powiedziała obojętnie. — Tak czy inaczej, muszę z nim poważnie porozmawiać — dodała, jakby do siebie.
Nastąpiła nieznośna cisza.
— A mówiła pani naprawdę? O tej Rosjance? — Zapytał nieśmiało, a ta się roześmiała w głos. To był miły dla ucha dźwięk.
— Oferta nieaktualna, chłopcze. Zresztą, nie musisz mnie oszukiwać. Nikomu nie powiem.
Spojrzał na nią mądrymi oczami.
— Babcia twierdzi, że mam duszę romantyka.
— Kobiety to uwielbiają. — Pokiwała głową w zamyśleniu.
— Właściwie, ja nawet chyba nie lubię kobiet... To znaczy, są... Piekne, i w ogóle. Ale nie dla mnie... Przepraszam... Miałem na myśli... Nie wiem, dlaczego to pani mówię.
— Rozumiem. Nikomu nie powiem. Twój sekret jest u mnie bezpieczny.
— Rozumie pani...?
— Nie jest łatwo być sobą. Wiem, mimo że sama nie byłam w podobnej sytuacji. — Pogłaskała Karla łagodnie po ramieniu. Sprawiał wrażenie słodkiego i nieco naiwnego dziecka, które trzeba otoczyć opieką.
Nagle drzwi do domu otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł major z przewieszonym przez ramię czarnym wojskowym płaszczem. Miał poobijaną twarz, a krew zalała na wpół rozpiętą, potarganą koszulę. Utrzymanie się na prostych nogach sprawiało mu kłopot — podpierał się ręką o ścianę, by nie polecieć z hukiem na podłogę. Wyglądał znacznie gorzej niż ostatnio.
— Wypierdalaj — wycharczał do Kastnera.
Ten nie oglądając się za siebie, natychmiast wziął pod pachę odzienie i po sekundzie już go nie było. Liczył na to, że Hohenberg zrelacjonuje mu przebieg „rozmowy", jednak wcale go nie zastał. Zamiast tego, dojrzał nierównomierne plamy krwi w śniegu.
Major wyjął z barku wódkę. Oparty jedną ręką o barek, odkręcił butelkę i zaczął pić z gwinta. Skrzywił się, gdy napój zalał jego gardło, mimo to pił dalej. Obserwowała strużkę alkoholu cieknącą po szyi.
— Co to, kurwa, miało być?! — syknął.
— Może ty mi powiesz?
— Znowu, to ja mam ci się tłumaczyć jak ostatni idiota? — prychnął.
— Tak, proszę cię o to, żebyś mi wyznał prawdę — powiedziała spokojnie, cały czas patrząc mu w oczy. — Niczego więcej nie chcę.
— Jaką, kurwa, prawdę? Co ty mówisz? To ty się przystawiałaś do tego człowieka w obrzydliwy sposób. A nawet go nie znasz! — Z hukiem odłożył otwartą butelkę na gzyms kominka, a z niej wylało się trochę wódki.
— Sam powiedział, że to był żart.
— To nie był żaden żart! — krzyknął. — Z jego strony takie słowa nigdy nie są zwykłym żartem. A ty musisz się nauczyć, kiedy można żartować! — Trzasnął z hukiem w stół. — Oboje okazaliście mi brak szacunku.
— Aha, czyli on nie może się z ciebie nabijać, ale ty ze mnie możesz, tak?! W ten sposób to ma działać?
— Jesteś popierdolona. Wiedziałem, że lepiej w nic się z tobą nie pakować.
— Ja? Ja popierdolona?! To ty sobie chodzisz za moimi plecami do burdelów... — Pociągnęła nosem.
Odwróciła się od niego plecami i z założonymi na piersi rękoma wpatrywała się w czarno-białe kafelki na podłodze.
— Ale jakie burdele?
— Nawet mi tu nie udawaj! Ten młody... Nie pamiętam, jak on miał... Nieważne. W każdym razie powiedział mi.
— Czy możesz przejść w końcu do rzeczy? A nie błądzisz i błądzisz na około.
— Taki zwykły burdel. Z kurwami. Zapomniałeś adresu, czy sam trafisz?
— Chyba jestem za głupi, żeby za tobą nadążyć. O wybacz mi, pani — zakpił.
— Nie rób ze mnie idiotki! I sam nie udawaj kretyna. — Odwróciła się nagle i nadepnęła obcasem na stopę. — Ja się nie dam robić jak jakaś głupia!
— Ałć, kurwa! — Złapał za obolałe palce. — Hela, to szaleństwo. Nie rozumiem, o co chodzi. Usiądźmy. Pogadajmy, dobra?
— Ja chciałam na spokojnie. — Przełknęła łzy. — To ty się zacząłeś na mnie wydzierać. Znowu szukasz sobie ofiary... — chlipnęła.
— Helu... — Dotknął jej ramienia, a ta natychmiast strzepnęła jego rękę, która wtedy wydawała się obślizgła.
— Nie dotykaj mnie, pajacu! Lepiej idź do swoich dziwek!
— Wytłumaczysz mi, o jakich dziwkach mówisz?
Spojrzała na niego ze łzami w oczach. Pociągnęła nosem.
— O tych twoich.
— To znaczy? Masz na myśli Katję?
— Dobrze wiesz, że nie. Do niej wrócimy kiedy indziej. A teraz nie udawaj większego durnia niż jesteś!
— Helena, zaczynam tracić cierpliwość. Albo mi powiesz wprost, o co ci chodzi, albo wychodzę!
— Niby gdzie pójdziesz? — parsknęła.
— Do koszar. Do mieszkania, które mi zaoferowano, gdy zacząłem służbę.
Usiadła na kanapie. Przyklęknął przed nią i zmusił do spojrzenia na siebie. Ta zamknęła oczy, byle na niego nie patrzeć.
— Powiedz mi wszystko — rzekł stanowczo.
— Zaprosiłam tego chłopaka... Chciałam się dowiedzieć, gdzie znikasz ciągle, z kim jesteś, co robicie... A on mi powiedział, że idziecie dzisiaj do burdelu...
— Helena. — Próbował jej przerwać.
— Mówił, że to jakaś niespodzianka, że on dopiero się dowiedział, ale nie był pewien, czy ty wiesz, przeszło mu przez myśl, że obaj chcieliście go tam zaciągnąć i zmusić do stosunku z kobietą, i...
— Powiedział ci tak?
— Tak. — Pokiwała głową.
— A to skurwiel.
— Tylko nic mu nie rób. — Spojrzała na niego przerażona. — To naprawdę dobry...
— Miałem na myśli Hohenberga. Kastner... To po prostu Kastner. — Przerwał jej. — I może nie powinienem ci mówić, ale prawdopodobnie jest... — Nachylił się i wyszeptał konspiracyjnie — kochający inaczej. Martwię się o niego, bo to dobory chłopak, ale nie potrafi ukrywać swoich skłonności.
— Wiem. Powiedział mi to wprost.
— Doprawdy? — Zdziwił się.
Nic nie widział przez oko zalane krwią. Przetarł je dłonią, niestety zapomniał o wódce na rękach.
— O, kurwa. — syknął z bólu.
Usłyszał powolne kroki. Zaraz ktoś przyłożył mu coś mokrego i chłodnego do twarzy. Poczuł natychmiastową ulgę. Przetarto mu także dłonie.
— Uważaj, bo zapaskudzisz wszystko swoją krwią — mruknęła przy jego uchu.
— Ty mój aniele... Co ja bym bez ciebie zrobił? — Mokra szmata na twarzy częściowo stłumiła jego głos.
— Nie wiem, co byś zrobił, ale wiem, że nie chcę z tobą rozmawiać.
— A przed chwilą prosiłaś, bym ci wszystko wytłumaczył — parsknął.
— Zamknij się, człowieku. Boże, sama muszę się napić przez ciebie. — Przyłożyła dłoń do czoła i opadła na fotel w teatralny sposób.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro