Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Nic nie może przecież wiecznie trwać...

02.12.1943 r.

Próbowała się skontaktować z majorem od przeszło dwóch tygodni. Było coś, co koniecznie musiała mu powiedzieć. W tym momencie już dawno przestało liczyć się to, co zawsze. Założyła pończochy na nogi, a mężczyzna leżący w łóżku odpalił papierosa. W pokoju szybko zrobiło się szaro od dymu. To były tanie, śmierdzące fajki — pewnie zza wschodniej granicy. Być może ruskie. Spod czarnych zmarszczonych brwi patrzyły na nią zielonkawe oczy.

— Kupiłem u ciebie całą noc, a nie te dwadzieścia minut.

— Ja tu byłam całą noc — odezwała się z rosyjskim zaśpiewem, zapinając suwak spódnicy w kratkę. — To ty poszedłeś spać, gdy skończyłeś. Teraz płać za to, co wykupiłeś.

— Ale...

— Nic mnie to nie interesuje. Ma być pełna kwota.

— Zdradziłem ci sekret... Ostatnio...

— Co było, to było. Zachowam go sobie, ale chcę gotówki. Wyłącznie stali klienci mogą mi płacić tylko nimi.

— Jak zostać stałym klientem?

— Zapewniam cię. Absolutnie cię na to nie stać, choćbyś przeprowadził ogromną zbiórkę wśród swoich harcerzyków. Poza tym chodzi tu też o zaufanie.

— A może chcesz kolejną tajemnicę?

— Mowy nie ma. Płacisz albo zajmie się tobą mój człowiek, albo, jeśli wolisz, powiem wszystkim o Lisieckich. Wyobraź sobie, że wystarczy jedno moje słowo, by doszło to do samych zainteresowanych. — Zerknęła od niechcenia na swoje równe czerwone paznokcie. — Przypomnij sobie, jaką krzywdę zrobiła ci ta rodzina. Ale chyba nie chcesz, żeby ktoś o tym wiedział? W końcu ten twój nastoletni przyjaciel też nie wie...

Mężczyzna wyraźnie zbladł na jej słowa.

— Posłuchaj, słońce. Pójdę ci na rękę. Rozumiem, że aktualnie możesz być w gorszej sytuacji finansowej. Dlatego zapłacisz w ratach. Skontaktujesz się w tej sprawie z moim... Alfonsem. Przyjdziesz tam, powiesz, że jesteś w sprawie mojej zapłaty. — Wyjęła z małej torebki długopis i kawałek jakiejś kartki. Nabazgrała pospiesznie adres majora i zostawiła na szafce nocnej.

Założyła buty na wysokim obcasie. Przejrzała się jeszcze w lustrze i pomalowała usta czerwoną szminką. Mężczyzna przyglądał jej się niezadowolony z przebiegu spraw. Bez pożegnania wyszła z kawalerki. Kątem oka widziała jeszcze, jak sięga po zagryzmoloną karteczkę. Jego brwi podskoczyły do góry, widząc adres. A więc sława tego dupka go wyprzedza.

Była to dziwna dzielnica. Wokół panowała cisza przerywana rytmicznym sykiem komina pobliskiej fabryki. Od głównej ulicy odchodziło wiele ciemnych uliczek. Większość z nich to ślepe zaułki. W okolicy unosił się zatęchły zapach moczu i potu, jednak Katja była przyzwyczajona. Zaczynała w dzielnicach takich, jak ta. W miejscach, gdzie sam diabeł mówił dobranoc.

Każde miasto miało takie uliczki. Od razu rozpoznała znajdujący się obok zakładu dom publiczny. Wskazywał na to neonowy znak nad wejściem. Oberhaus kiedyś opowiadał jej o tym przybytku — podobno kobiety nie były tam dobrze traktowane. Na zewnątrz stała prostytutka, która mimo nieprzyjemnej pogody, miała na sobie wyłącznie fikuśny gorset oraz szal boa.

Paliła papierosa, a po jej policzkach ciekły łzy. Miała rozmazany makijaż i rozczochrane włosy. Minął ją umundurowany mężczyzna w średnim wieku. Katja zauważyła jego głodny wzrok skierowany w młodą dziewczynę. Zastanawiała się, czy ta miała, chociaż szesnaście lat. To w miarę odpowiedni wiek. Przy odrobinie szczęścia była już pełnoletnia, w przeciwnym wypadku mogła mieć zaledwie czternaście.

W tej sytuacji to jeszcze dziecko, które być może, dopiero co pokwitło, a już było zmuszone do przyjmowania monstrualnej liczby klientów dziennie. Wiedziała, że w burdelach kobiety przyjmują średnio trzydziestu każdej nocy. Ten wynik nikogo nie dziwił. Dziękowała Bogu, że miała szansę trafić lepiej, mimo że zdarzyło się to nie do końca zgodnie z jej wolą.

Mężczyzna połasił się chwilę do nastolatki. Potem zamachnął się i wymierzył jej klapsa. Łkanie zostało zgłuszone przez głuche plaśnięcie. Następnie poprawił czapkę i oddalił się, zostawiając za sobą młodą dziewczynę. Katja doskonale zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej się wtrącać. Zatem przeszła po prostu dalej, udając, że nigdy nie widziała czegoś podobnego.

Za Sjerjożę, pomyślała i odpaliła papierosa. I za tę małoletnią prostytutkę. Zaciągnęła się dymem i odetchnęła. Te były lepsze, droższe — brytyjskie. Miała do niedawna kontakt z jednym lotnikiem z Królewskich Sił Powietrznych, który sprowadzał je specjalnie dla niej. Nie potrafiła sobie przypomnieć eskadry. Prawdopodobnie dywizjon trzysta jeden, choć może trzysta trzy. Gdy jego samolot został zestrzelony, nie miał kto jej szmuglować papierosów. Szkoda chłopa, choć jednak bardziej szkoda fajek, które miały doskonały smak i nie dymiły za mocno. Nie lubiła rosyjskich, a polskie nie dość, że drogie, to wykonane ze słabej jakości tytoniu.

Westchnęła. Opuściła w końcu tę dzielnicę i skierowała swoje kroki bezpośrednio do letniej posiadłości Oberhausa. Ten skurwysyn przestał odbierać telefony. Gdyby ją wysłuchał, wiedziałby, o co jej chodzi. Musiała wrócić do swojego prawdziwego domu, do Moskwy. Zostawiła w ukochanej Rosji rodzinę, która nie miała pojęcia o jej działalności w Polsce. Zdawali się tym nie przejmować, tak długo, póki regularnie wysyłała im pieniądze.

Przed rezydencją poprawiła apaszkę na szyi. Nie przyznałaby tego przed sobą, ale ten dom robił na niej wielkie wrażenie. Udawała osobę, która przywykła do życia w takich luksusach. Czerwona szminka, nieodłączny element jej wyglądu, kojarzyła się postronnym z bogactwem. Zadzwoniła do drzwi.

Gdy Helena usłyszała dzwonek do drzwi, pomyślała, że to znowu ta okropna dawna narzeczona majora. Już chciała to zignorować i powiedzieć mu, że to tylko jakiś żebrzący przybłęda. Usłyszała jednak nawoływania.

— Wyłaź, bo wiem, że tam jesteś! Musimy pogadać, Oberhaus!

Wszędzie poznałaby ten głos. Zastanawiała się, czego tamta mogła chcieć. Podeszła więc do dwuskrzydłowych drzwi i otworzyła je delikatnie.

— Cześć, cukiereczku. Niestety, dzisiaj nie przychodzę do ciebie. Jest twój pracodawca?

Wyglądała jak elegancka kobieta z klasy średniej. Katja spojrzała na Helenę dziwnym wzrokiem. Gdyby ona tylko wiedziała, co kombinuje ten przeklęty Alfred. Mimo że darzyła ją pewną sympatią, nie mogła jej zdradzić ani słowa. Oddzielenie prywatnych odczuć od zawodowych zobowiązań chyba było najtrudniejsze w tej pracy.

— Tak, a o co cho...

— Świetnie. — Wyrwała drzwi z ręki młodej kobiety i, bez zaproszenia, wmaszerowała do środka. — Oberhaus! Jesteś tu?! — wykrzyczala, rozglądając się wokół.

Co za brak szacunku! Śmie tu przychodzić, jak do siebie i jeszcze się drzeć na cały głos. Ta kobieta wychowywała się chyba na Syberii, pomyślała.

— Pewnie. Wchodź. Może coś ci podać? — mruknęła pod nosem, wciąż mierząc wzrokiem gościa.

Po chwili na szczycie schodów pojawił się major. Kogo znowu tu niesie? Czy oni wszyscy nie mają własnych domów?

— Katjusza? A co ty tutaj robisz? Wpuściłaś ją? — zwrócił się do Heleny.

— Sama weszła. — Wzruszyła ramionami.

— O co chodzi, Katjusza? Streszczaj się, proszę, bo nie mam dużo czasu. — Spojrzał dyskretnie na młodszą kobietę, być może chciał jej dać w jakiś sposób znak, by zostawiła ich samych.

— Dzwoniłam do ciebie — powiedziała z wyrzutem. — Nie raczyłeś odebrać, więc przyszłam. A ona? Niech zostanie. Podejrzewam, że nie macie przed sobą tajemnic, gołąbki, więc tak czy siak, się o tym dowie.

Katja, widząc go, pomyślała, że wygląda jak śmierć. Te podkrążone oczy, blada cera, zapadnięte policzki. Gorzej niż zawsze. Już wcześniej był całkiem szczupły, ale zdawało się, że od ich ostatniego spotkania stracił przynajmniej z pięć kilogramów. Jak tak dalej pójdzie, w ogóle przestanie budzić postrach.

— Wracam do domu — powiedziała bez zbędnych ceregieli.

— Ale... Och. Do Rosji.

— Tak. Sjerjoża mnie potrzebuje.

— Sjerjoża. Sergiej. Twój... — Popatrzył niezręcznie na Helenę. Katja miała wrażenie, że chciał zastrzec przed nią jej prywatność.

— W porządku, Oberhaus. Nie przejmuj się. Mój syn, tak.

— Coś się stało?

Zawahała się.

— Ostatnio mu się pogorszyło. Nie wiem, na co idą pieniądze, które wysyłam tej zdzirze. Dam sobie rękę uciąć, że Ludmiła nie wydaje ich na mojego kochanego synka, tylko na siebie. Tu szminka, tam jakieś karciane zakłady... Wiesz, jak to jest. — Pokiwał głową.

— Katjusza, skąd takie wątpliwości?

— Po prostu to wiem, ale muszę mieć pewność. Najwyżej odbiorę od niej Sjerjożę.

— I co się z nim wtedy stanie?

— Nie wiem, Oberhaus. Jeżeli mam racje, nie pozwolę, żeby pozostał z rodziną swojego ojca choćby jeden dzień dłużej. Mam jutro rano pociąg.

— Potrzebujesz pomocy?

— Tak. Przyjdzie tu pewien człowiek w najbliższym czasie. Ściągniesz od niego raty za moje usługi. Znasz stawki.

Wyjęła z torebki kolejnego papierosa i zapaliła go. Ten za majora i tę jego małą. I żeby, na Boga, w końcu to zrobili, a nie udają przed samym sobą, że nie szaleją na swoim punkcie. Nie zdołał jej oszukać. Doskonale znała jego stosunek do posiadania domowej służby. Kiedyś, przez przypadek jej powiedział, że nie byłby w stanie zaufać nikomu na tyle, by zaprosić go do posiadłości na dłużej.

— To wszystko?

— Dam ci jego personalia, na wypadek, gdyby nie przyszedł.

— Wiem, jak się z takimi obchodzić. Masz to jak w banku.

— Tylko on ma to przeżyć. — Zgromiła go wzrokiem.

— Dlaczego? Tak ci zależy na jakimś skurwielu, co nawet nie potrafi ci zapłacić?

— Nie mogę ci powiedzieć. Ale musi przeżyć. — Spojrzała ze współczuciem na Helenę pogrążoną aktualnie we własnych myślach.

Wyjęła z torebki kalendarz i poszukała swojego ostatniego klienta pod odpowiednią datą.

— To on. — Wskazała nazwisko palcem. — Myślał sobie, że mnie przechytrzy. Naprawdę sądził, że mu popuszczę, jak zdradzi mi kolejny sekret o jakichś harcerzach. Co oni mnie interesują? — fuknęła.

— Harcerzy? Ten mężczyzna, on był harcerzem, tak? — wtrąciła się Helena.

— Nie interesuj się, cukiereczku.

Wyrwała stronę z dziennika i zostawiła ją na stole. Helena zaintrygowana spojrzała na kartkę, nie zdążyła jednak odczytać ani słowa, gdyż major szybko ją porwał i ścisnął w dłoni.

— Odprowadzisz mnie? — Wyczuł, że ma mu coś jeszcze do powiedzenia.

— Naturalnie, Katjusza.

Podeszła do Heleny i szybko cmoknęła ją w policzek, a jej twarz wykrzywił grymas. Sebastian błyskawicznie poderwał się z miejsca.

— Niestety na razie nie będę dostępna, moja kochana. Jak tylko będę w mieście, dam znać. — Mrugnęła do niej zalotnie. Helena popatrzyła na Katję z naganą i odsunęła się, wciąż pamiętając ich pierwsze spotkanie.

Śmiały gest Rosjanki wprawił ją w zdumienie, powodując soczyste rumieńce na policzkach. Katję bawiły jej reakcje. Robiła to wszystko tylko po to, żeby ją zawstydzić, a i wiedziała, że po jej wyjściu tamtej nocy von Oberhaus na pewno to podchwycił. Chciała ją tylko sprowokować do jakiejś konkretniejszej reakcji. Było jej żal, że musiała opuścić tę młodą kobietę. Była taka świeża, zdrowa, musiała wnosić do życia Oberhausa masę dobroci. Trochę mu jej zazdrościła.

— Idziemy? — zapytał, patrząc na nich spod przymrużonych powiek.

— Tak. Chodźmy.

Wyszli więc na zewnątrz. Katja nie oglądała się za siebie.

— Coś mi chciałaś powiedzieć. Co?

— Strzeż jej jak oka w głowie. — Odwróciła się w jego stronę. Oczy błyszczały szaleńczo.

— Co? Co się stało?

— Ten klient... On planuje pewną rzecz. Bardzo, bardzo złą. Nie wiem, kiedy, ale nie pozwól jej nocować przez najbliższy czas w domu — mówiła szybko, była cała w nerwach.

Oczywiście, że połączyła fakty. Zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna przebywająca w jego domu była najmłodszą latoroślą rodziny Lisieckich. Słyszała różne plotki, między innymi coś o niemieckich oficerach. Miała swoje źródła, a jedno z nich było nadzwyczaj wiarygodne.

— Katja, czy możesz mi powiedzieć coś więcej?

— Nie. Nie pytaj o to. I nie wspominaj o tym nikomu. Nigdy. Zwłaszcza jej. Idźcie do łóżka, cokol...

— Katjusza!

— Trzymaj ją z daleka od jej rodzinnego domu za wszelką cenę. Mam na myśli, że są na to różne sposoby, ale po tym nie będzie nawet myśleć o możliwości opuszczenia cię. Co innego, że nie będzie w ogóle w stanie tego zrobić. — Zaśmiała się słodko. — Rozumiesz?

— Będę ją trzymał z dala od dworku, ale nie będę robić tego, o czym mówiłaś. — Skrzywił się. — To niemoralne.

— I ty to mówisz? Coś o niemoralności? Nie rozśmieszaj mnie.

— Kiedy wrócisz, Katjusza? — zmienił temat.

— Nie wiem. Może wcale. Ty też zdajesz się być zmartwiony. O co chodzi?

— Wróciła — westchnął.

— Po takim czasie? Gdybym była tobą, kopnęłabym ją w tę chudą dupę. — Przewrócił oczami. — Już czas. Do zobaczenia.

I odeszła raźnym krokiem, w ogóle nie oglądając się za siebie. Chciał otworzyć drzwi, uderzył jednak w coś twardego. Wszedł do środka i zastał Helenę rozcierająca sobie czoło.

— Podsłuchiwałaś — stwierdził z bólem. — Co usłyszałaś?

— Nic istotnego... Jakieś fragmenty. Powiedz mi tylko, czy rozmowa dotyczyła mnie? — Złapała jego dłoń.

— To nie twoja sprawa — warknął.

— Przepraszam... — Pogładziła kciukiem jego dłoń.

— Ja pierdolę... — Wyrwał rękę spod jej palców. — Nie potrafisz uszanować cudzej prywatności? — Chwycił czarny wojskowy płaszcz wiszący na wieszaku.

Helena złapała go za ramię

— Nie pozwolę, żebyś znowu się na mnie wyżywał. Spójrz na mnie. — Zwrócił twarz w jej kierunku. — Dlaczego ty mi tak mało mówisz?

— Ja ci mało mówię? Przecież odpowiadam na większość twoich pytań. Zresztą, to ty jesteś w naszym duecie tą skrytą.

— Jakoś tego nie odczuwam.

Westchnął.

— Nie będę z tobą rozmawiał o tym, co mówią mi inni ludzie. Mówię ci to, co mogę. Szanuję ich prywatność i ciebie proszę o to samo. Chyba wciąż nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak cenna jest informacja.

— Posłuchaj, przepraszam, dobra? — Wyszarpała mu odzienie z ręki i odwiesiła z powrotem na miejsce. — Tylko nigdzie nie idź. Zostań w domu i sobie pokrzycz albo się napij. Cokolwiek, tylko zostań w środku.

Stał na środku korytarza, patrząc na nią w osłupieniu.

— Dlaczego niby tak ci na tym zależy?

— Nie zamykasz drzwi na noc, człowieku. Ja się boję tutaj spać. Jak nie chcesz, to nie zamykaj, ale nie zostawiaj mnie samej nocą.

— O czym ty bredzisz? Zawsze przekręcam klucz.

— Nawet sobie tak ze mnie nie żartuj! — krzyknęła. — Wiem, że nie zamykasz!

— A ja nie wiem, o co ci chodzi. Zawsze mam zamknięte drzwi — warknął.

— W takim razie, co, do licha... — zapytała płaczliwym głosem. — Dlaczego one są zawsze otwarte, gdy to sprawdzam?

Chwila ciszy.

— Myślisz, że ktoś mógł dorobić sobie kluczyk? — Uniósł brew.

— O mój Boże... — Helena zakołysała się na piętach i niemal zemdlała.

Objął ją ramieniem, by nie upadła. Przeszli do pokoju, gdzie delikatnie położył ją na kanapie. Zaczął przeszukiwać dom. Musiał, cholera, coś przeoczyć ostatnim razem. Gdy wszedł na piętro, towarzyszyło mu dziwne uczucie w brzuchu. Z drżącym sercem i jakkolwiek dziwne to nie było, zajrzał pod dywan pod łóżkiem nieopodal głowy. Odchylił drewniany panel i we wnęce ujrzał małe urządzenie. Pluskwa. Była tam też karteczka z napisem:

10 października

Niezła próba. Ile ci zajęło zorientowanie się? Na pewno niewystarczająco.

Lepiej zmień zamki.

K.

Ta przeklęta kobieta tu była. Pomyślał o wszystkich ich prywatnych rozmowach od tego czasu. Było koło godziny dwunastej. Zadzwonił do ślusarza, a potem zabrał się do sprawdzania reszty domu — to mógł nie być jedyny podsłuch pozostawiony tamtej nocy przez Katję.

05.12.1943 r.

Dwóch młodych mężczyzn siedziało U Aktorek. W lokalu panował przyjemny dla oka półmrok. Żołnierze zdawali się wyjątkowo ubawieni. Ich stolik stał najbliżej sceny, na której kobieta odziana w długą czerwoną suknię przygotowywała się do występu. Światło pięknie na nią padało. Niemcy wpatrywali się z zachwytem w piosenkarkę. Występ był długo zapowiadany, toteż lokal niemal pękał w szwach. Na tę jedną noc specjalnie zapowiedziano dostępność wyłącznie dla Niemców.

— Dobry wieczór, panowie. — Podszedł do nich znienacka Oberhaus.

— Majorze... — Jeden z nich zmieszał się i utkwił wzrok w drinku, zaś drugi tylko się uśmiechnął.

Uścisnął rękę najpierw hrabiemu Reinhardowi von Hohenberg, a później młodziutkiemu Kastnerowi. Hrabia miał na sobie swój zwyczajny codzienny strój — jasną kamizelkę i koszulę z trzema rozpiętymi guziczkami, spod której wystawał fragment kwiecistego fularu.

— Spokojnie, żołnierzu. Nie masz się o co martwić, bo nie jestem tu służbowo. Kelner! — Pstryknął palcami na człowieka w kamizelce. — Whisky, proszę.

Odpalił cygaro i przysunął bliżej siebie popielnicę.

— Co tak późno?! Chyba od godziny czekamy, żebyś ruszył do nas dupę — mruknął Reinhard.

— Nie podskakuj, oficerze. — Zaśmiał się. — Jak się bawicie, panowie?

— Przednio — odpowiedział ten nazwany Hohenbergiem. — Piękna kobieta, alkohol i od razu chce się żyć. Zresztą coś o tym wiesz, co, Oberhaus?

Oberhaus pochylił się bliżej niego.

— Ta. Powiedzmy.

— Ciekawe, czy w sypialni też tak śpiewa. — Hrabia odchylił się na krześle do tyłu. Przyglądał się z uśmiechem wokalistce.

— Reinhard, Ty przypadkiem nie masz narzeczonej? Jannike, dobrze pamiętam? Poznam ją kiedyś osobiście?

Hrabia Reinhard i Sebastian byli kolegami. Mieszkali niedaleko siebie, potem razem ukończyli Szkołę Oficerską. Sebastian szybko zdał sobie sprawę, że nie mają zbyt wiele wspólnego. Zaledwie trzydziestoletni hrabia zdawał się bawić okrucieństwem, jakie wyrządzał. Oberhaus zazdrościł mu przystojnej aparycji, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Uroda hrabiego nie miała nic wspólnego z pięknym charakterem. W jego oczach bezustannie błyszczały złowieszcze ogniki.

Podczas gdy Sebastian był niemal na skraju załamania, ten drugi świetnie się bawił. Z chorą satysfakcją strzelał do ludzi o różnym stopniu upośledzenia i patrzył z zadowoleniem, jak ich ciała wykrzywiają się w konwulsjach. Nienawidził ich niemal na równi, jeśli nie bardziej niż Żydów i Cyganów.

Ślepo zapatrzony we władzę, uważał Hitlera za swoją największą inspirację i wypełniłby każdy jego rozkaz. Reinhard nie zawsze taki był. Pomyśleć tylko, że kiedyś ten mężczyzna, był cichym chłopcem, który poświęca opasłym księgom całą swoją miłość.

— Poznasz niebawem tę piekielną płaczkę — odrzekł znudzony. — Ja mam swoje potrzeby. A jak widzisz, jej tu nie ma — odparł wymijająco. — Słuchaj, gadają ostatnio. To prawda, że wziąłeś sobie Polkę do chaty?

— Może i prawda. Potrzebowałem gosposi, nic wielkiego. Akurat tę uratowałem przed wcieleniem do burdelu. Zaczepiali ją jacyś szeregowi po godzinie policyjnej.

— A co robiła sama po zmroku?

— Wracała z pracy. — Dopił trunek i zaraz zamówił kolejną kolejkę. Chwilę później pojawił się gotowy do pomocy kelner i dolał mu alkoholu. Major zaciągnął się cygarem. — Była mi tak wdzięczna, że niemal sama do łóżka wskoczyła. — Zaśmiał się.

— I skorzystałeś?

— Ja miałbym nie skorzystać? — parsknął. — Chyba mnie nie znasz. Oczywiście, że tak. Już pierwszej nocy, odkąd u mnie zaczęła pracować.

— I jaka jest? — zapytał Reinhard z błyskiem w oku.

— Na razie całkiem przeciętna. Nie jest ze mną długo, więc musi się jeszcze wielu rzeczy nauczyć... — Przyglądał się alkoholowi w szklance.

— A co, ta Rosjanka przestała ci wystarczać? Lubiłem ją, nie potrafiła mówić co prawda po niemiecku, ale nam przecież nie chodziło o rozmowy, a zadowolenie można wyrazić w różny sposób...

— Trochę mi się znudziła. Potrzebowałem odmiany — przyznał obojętnie, Wzruszył ramionami i upił łyk złocistego trunku. — A ty, Kastner, masz kogoś? — Zwrócił się do najmłodszego z nich, widząc jego wykluczenie w rozmowie.

— Majorze, kobiety to same kłopoty. — Zaśmiał się niepewnie, spoglądając wciąż na Oberhausa.

— Spokojnie, Kastner. Jak mówiłem, jestem tu w celach prywatnych.

— Raczej nie mam czasu na kobiety, majorze.

— Naprawdę? Nie zostawiłeś w domu dziewczyny? Narzeczonej, żony? Nawet kochanki? A może wszystkie cztery? — zapytał, raczej z uprzejmości niż rzeczywistego zainteresowania.

— Można powiedzieć, że moje oczekiwania są zbyt wysokie. Żadna z nich mnie nie interesuje zanadto.

— Ty przestań, chłopie. On rucha własną matkę — parsknął, a Kastner jedynie popatrzył z zażenowaniem. — Słuchaj, a myślisz, że mógłbyś mi na dzień lub dwa pożyczyć tę twoją?

— Jesteś dla mnie jak brat, Reinhardzie. Ale znam twoje upodobania. A ty moje. Wiesz, że nie lubię siniaków. Przynajmniej tych na twarzy. — odpowiedział spokojnie, mimo że w środku gotował się ze wściekłości. Jak ten człowiek w ogóle miał czelność pytać o coś takiego?

— Będę ostrożny. Zresztą, nie jest czysta rasowa, więc co to za różnica?

Kobieta na scenie właśnie zakończyła pierwszą piosenkę. W lokalu rozległy się oklaski. Dygnęła delikatnie i przeszła do kolejnego utworu z repertuaru.

— Taka, Hohenberg, że ja się nie dzielę — odparł znużony. Zamówił następną kolejkę. — Nieważne czy Niemka, czy nie.

— Panowie, grywacie może czasem w karty? — rzucił Kastner, by rozładować napięcie.

— Tak, tylko że ja nie grywam, a wygrywam. — Zaśmiał się hrabia.

— Możemy zagrać — odezwał się Oberhaus. — Masz przy sobie talię?

Chłopak wyciągnął talię kart z wewnętrznej kieszeni marynarki. Major miał zagrać z tchórzem i okrutnikiem. Sam nie wiedział, który z nich jest gorszy.

— O co gramy? — zapytał Kastner.

— Oczywiście, że o pieniądze.

— Pieniądze?

— Tak, Kastner, pieniądze. Jesteś ciotą czy słabo słyszysz?

— Nie, ale...

— To, co się motasz? Gramy, panowie.

Rozłożyli karty i zaczęli grać w pokera. W międzyczasie przez ich stolik przewinęło się już kilka kolejek. Śpiewająca na scenie kobieta zakończyła swój występ i zebrała gromkie owacje. Cała trójka coraz głośniej się śmiała i rozmawiała. Zupełnie stracili poczucie czasu.

— Bardzo mi przykro, panowie, ale musicie opuścić lokal. Jesteśmy zamknięci już od godziny, a i tak wydłużyliśmy czas otwarcia.

— Tak szybko? — Sebastian spojrzał na zegarek. — Rzeczywiście. Już nas nie ma, przepraszamy pana. — Zaczął wstawać od stolika, próbując podtrzymać się jego krawędzi.

— Bo co mi zrobisz? Wiesz, kim ja jestem, Polaczku? — Pijany hrabia splunął kelnerowi na buty. Ten schylił jedynie lekko głowę.

— Hohenberg. Spokój! — syknął na niego Oberhaus. — Zachowuj się jak cywilizowany człowiek. — Wyciągnął z kieszeni płaszcza cztery banknoty i położył je na stół. — Mam nadzieję, że to wystarczy. Do widzenia.

— Na mózg ci padło? — zapytał, gdy wyszli na zewnątrz. Wieczorne powietrze było rześkie, zupełnie inne od zaduchu panującego w lokalu.

— Poniosło mnie, majorze — przyznał niechętnie.

— Żeby mi to było ostatni raz
— rzekł, choć nie wierzył w szczerość przeprosin kolegi i wcale nie chciał słuchać jego fałszywych oświadczeń.

Nie będzie, pomyślał mimochodem. Jaki on jest obrzydliwie obłudny.

— Panowie, noc wciąż młoda. Zabawmy się jeszcze!

— Nie masz przypadkiem jutro służby?

— Może i mam, ale jakie to ma znaczenie? Znam niezły burdel w okolicy...

— Ja chyba pass, Hohenberg. Ty, Kastner?

— Przejdę się.

— Zuch chłopak! — Hrabia poklepał kolegę po plecach.

— W takim razie, do zobaczenia. Dobrej zabawy, panowie.

— Czekaj, Oberhaus! Przyjedziesz na mój bal sylwestrowy? Nie otrzymałem potwierdzenia.

— Przyjadę. — Potaknął skinięciem głowy.

— Weźmiesz Rosjankę, jak zawsze?

— Nie tym razem. — Zaśmiał się.

— Nie? A kogo innego?

— Zobaczysz. Na razie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro