13. Demony przeszłości
Warszawa, 16.11.1943 r.
Postanowił zrobić sobie tego dnia wolne. Zaczął czytać fascynującą biografię Velazqueza, gdy w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Przyszła tu, jakby nigdy nic. Stała tam, na progu. Nie zmieniła się w ogóle — była może tylko szczuplejsza i miała bardziej podkrążone oczy, ale w jej spojrzeniu zachowała się dawna pogoda ducha. Miała na sobie skromną, wypłowiałą sukienkę i kolorowy, połatany sweterek zapinany na guziki. Po latach dotrzymała swojej obietnicy. Sebastian był podekscytowany, a jednocześnie nie wiedział za bardzo, co ma zrobić z dawną miłością — czy na nią nawrzeszczeć, czy ucałować i nie wypuszczać z objęć.
— To niemożliwe... — Przetarł oczy, jakby z nadzieją, że to tylko sen. Że ona jest nic nieznaczącą wizją, omamem, który zaraz przeminie.
— Sebastian. — Uśmiechnęła się ciepło. — Jak się cieszę...
Miała zapadnięte policzki, a cera została pozbawiona blasku. Z długich, czarnych loków pozostały tylko krótkie postrzępione kosmyki.
— Anastasia. — Zrobił wielkie oczy. — Dobry Boże... Nie myślałem, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę.
— Zimno trochę... Czy mogę wejść?
Nie miała na sobie płaszcza. Przyszła odziana jedynie w cienką sukienkę oraz sweterek, które nie mogły jej zapewnić komfortu w taką pogodę. Z każdym dniem coraz bardziej się ochładzało.
— Naturalnie, wejdź. — Rozejrzał się gorączkowo po ganku. — Nikt cię nie widział?
Anastasia obejmowała się ramionami, próbując zatrzymać uciekające ciepło.
— Nie, tak sądzę. Przeczekałam dzień w stajni.
Dostrzegł, że jej ubranie było brudne, a oczy miała opuchnięte, jakby nie spała już przez dłuższy czas.
— W stajni? Jezu. — Pokręcił głową. — Zaparzę nam herbatę, dobrze?
— Tak, proszę.
— Słodka zielona?
— Jak ty mnie dobrze znasz... — westchnęła.
Poszedł do kuchni i poczekał moment. Zalał herbatę wrzątkiem i przeszedł do salonu z dwoma białymi kubkami o kwiecistym szlaczku przy górze.
— Wciąż masz tę zastawę... — zdziwiła się.
— Jak mógłbym ją wyrzucić?
— Mógłbyś ją zniszczyć... Sama nie wiem. Oddać, cokolwiek... — Była roztrzęsiona.
— Anastasia, co się dzieje?
— Jak to, co się dzieje? — Zamrugała. — Ścigają mnie.
— Nie rozumiem. Co masz na myśli?
— Nie mówiłam ci? — Udawała zdziwioną. — Musiałam o tym zapomnieć w ferworze... W każdym razie...
— Nie mówiłaś czego? Zaczynam tracić cierpliwość.
— Sebastian, ja... Nie wiem... Naprawdę nie wiem, czy powinnam to mówić. — Odwróciła wzrok. — Ja jestem Żydówką.
Zapytana o swoją egzotyczną urodę, zdradziła mu kiedyś, że jej ojciec był Kazachem. Liczył się z tym, że mogła go okłamać w tej kwestii i starał się nie podejrzewać ją o złe zamiary, choć wszystko do niego krzyczało, że dziewczyna w istocie nie jest tym, za kogo się podaje. Od początku coś nie grało z jej zniknięciem i te dziwne słowa, które mu powiedziała: Niektóre podziały są ponad miłością. Pluł sobie w brodę, że nie domyślił się wcześniej. A może, od początku podświadomie wiedział, ale nie dopuszczał do siebie tej możliwości?
Sebastian milczał. Nie wiedział, jak ma zareagować na to wyznanie, ale miał przed oczami wizję, jak mogłaby skończyć jego niedoszła żona, gdyby ktoś się o tym dowiedział.
— Powiedz coś... — rzuciła w końcu płaczliwym tonem. — Co teraz zrobimy?
Oberhaus jednak nie spieszył się. Wpatrywał się w taflę herbaty i naraz przypomniały mu się ich wszystkie wspólne podwieczorki. Muzyka, wspólne tańce, przepyszny sernik z przepisu jej matki. Cały miesiąc, który spędzili razem kiedyś w tej posiadłości.
— My zrobimy? — Uniósł brew. — Dlaczego my mielibyśmy coś z tym zrobić?
Anastasia spojrzała na niego oniemiała, najwyraźniej nie spodziewając się takiej reakcji. Na twarzy byłego kochanka pojawił się pewien dziwny mrok, a jej przeszło przez myśl, że być może przyjście do niego było najgorszą możliwą decyzją. Posądziła Sebastiana o złe zamiary, choć tak naprawdę on czuł się rozdarty między tym, jak chciał zareagować, a jak powinien. Doskonale wiedział, czego od niego oczekiwano. Reinhard by się nigdy nie zawahał w takiej sytuacji, pomyślał mimochodem.
— Potrzebuję twojej pomocy...
— Ty cały czas kłamałaś. — Spojrzał na nią twardo.
— Nie mogłam ci powiedzieć, Sebastianie. — Spojrzała na niego smutno. — Ty też nie byłbyś bezpieczny. Mój tata stracił sklep. A później, chyba go wywieźli... Nie wiem...
— Nie wiesz, co się z nim stało? — zapytał chłodno. — Chcesz mi powiedzieć, że uciekłaś sama, bez rodziców?
Anastasia zmieszała się. Poprawiła nerwowo biały kołnierzyk kwiecistej sukienki i skubnęła guzik sweterka. Sebastian, choć sam bez cienia żalu opuścił ojca, szukał każdej wymówki, której mógłby się uczepić.
— Tak — przyznała po chwili ze wstydem.
— Nie zaufałaś mi na tyle, żeby mi powiedzieć wtedy? Mimo że byliśmy narzeczeństwem? Dlaczego teraz przychodzisz?
— Bałam się... Ja... Wystarczyła mała wzmianka komuś niewłaściwemu, a byłabym stracona... Zresztą, ty również. Dla nas obu nie mieliby litości, zresztą wiesz jak to działa wszystko.
— Czy choć raz pokazałem ci, że nie zasługuję na twoje zaufanie? — Wstał i spojrzał na Anastasię z góry, a ona jeszcze bardziej skuliła się na fotelu. — Co ja zrobiłem źle?
Machnęła dłonią. Mężczyzna zauważył, że nie ma na palcu pierścionka, który tak usilnie chciała mu oddać. O tyle dobrze, że nie była to pamiątka rodowa. Ten pierścień spoczywa spokojnie, głęboko w szafie i czeka na tę właściwą...
— Pozwól mi to wytłumaczyć. Nie możemy dopuścić, żeby to się skończyło tak jak ostatnio.
Wielkie, brązowe oczy lśniły od łez.
— Dobrze — westchnął. — Pomogę ci. Ale najpierw powiesz mi, co się z tobą działo przez te wszystkie lata.
— Po naszym rozstaniu natychmiast uciekłam do Warszawy. Było dobrze. Naprawdę, choć przez kilka ładnych lat żyłam na ulicy jak pies. — Uśmiechnęła się gorzko. — Ale znaleźli mnie. Wcielili do obozu w Sobiborze. Na pewno słyszałeś o tej wielkiej ucieczce z października...
— Wzięłaś w niej udział?
— Tak. — Pokiwała głową. Sebastian nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. — Wybuchło powstanie. Najpierw Sasza i kilku innych... No, zabili tamtych. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo ludzie zaczęli podkopy pod główną bramą. A przecież nie taki był plan... No, ale ja w panice zaczęłam kopać z nimi... Biegłam po trupach... Ku wolności... — Nakryła twarz dłońmi, nie mogąc spojrzeć Sebastianowi w oczy. Nie obyło się bez ofiar śmiertelnych, a ona uważała, że ma w tym swój udział.
— Jesteś bohaterką. — Przyznał z podziwem. — Słyszałem, że mało któremu więźniowi udało się to przeżyć. Anastasia, nie miałem pojęcia o twojej sytuacji...
— Wiem, kochany. Nie chciałam, żebyś miał. — przyznała z troską. — Niebezpiecznie jest wiedzieć za dużo w tych czasach.
— I co było dalej? — zapytał z życzliwym zainteresowaniem.
— Ledwo uszłam z życiem... Tułałam się po lesie, samotnie... Nie chcesz znać szczegółów. Próbowałam się z tobą skontaktować. Pamiętasz wrzesień?
— Co było we wrześniu? — Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
— Znalazłam cię w lesie — odparła w zadumie. — Nic dziwnego, że nie pamiętasz. Byłeś w okropnym stanie.
Oczywiście, że pamiętał, ale nie mógł w to uwierzyć. To wszystko wydawało mu się wyjęte jak z jakiegoś złego snu.
— To byłaś ty... Ale... Nie przebywałaś wtedy w obozie? I zupełnie sama...?
Coś się nie zgadzało: pamiętał przez mgłę jak Katja i Helena wciągały go na górę i wcale nie przyszło im to z lekkością. To niemożliwe, by jedna wątła kobieta dała z tym radę. Ktoś musiał jej pomagać.
— Nie, nie. Mylisz chronologię! — Zawahała się na moment. — I tak, byłam sama. To było przed. A po ucieczce, myślałam, że umrę w tym lesie, z głodu i pragnienia, dręczyła mnie gorączka. Do czasu, gdy przygarnęło mnie jedno starsze małżeństwo. Nie zadawali pytań. Ubrali mnie, nakarmili, wyleczyli. A potem ten chłop powiadomił służby. Podsłuchałam. Uciekłam od nich, zanim przybył tam oficer gotowy, by mnie z powrotem zabrać...
— Matko. Miałaś mnóstwo szczęścia.
— Graniczącego z cudem — jęknęła. — Teraz jestem tutaj, wciąż uciekam, ale dalej... Nie wierzę, że mi się udało. Chyba już wykorzystałam swoje życiowe szczęście.
— Szukasz pomocy w ucieczce, prawda? — Ponownie usiadł, opierając dłonie na udach.
— Tak. Chodzą o tobie różne plotki... Ale nie każdy wie, których należy słuchać. — Spojrzała na niego porozumiewawczo, a on z miejsca wiedział, o co chodzi. Niedobrze. Niech ludzie mówią, co chcą, ale nikt nigdy nie powinien puszczać w świat famy o tych przeklętych okrętach. Im mniej osób wiedziało, tym lepiej. — Nie chcę ci sprawiać kłopotu, ale moja sytuacja jest kryzysowa.
— Teoretycznie powinienem wykonać jeden telefon, już by cię tu nie było. Choćby za karę, że mi nie zaufałaś wtedy.— Oparł się wygodniej o i posłał jej chłodne spojrzenie. Zauważył, że wzrok kobiety stał się dziki, rozbiegany. Zupełnie inny od tych radosnych oczu, które znał.
— Proszę cię, nie rób tego... Za daleko zaszłam... To się zaraz skończy, a ja nie mogę tak po prostu umrzeć. — Ujęła jego dłoń i ze szlochem zaczęła całować jego kostki. — Proszę, pomóż mi...
— Zwariowałaś, Anastasio — westchnął — jeśli myślałaś, że ci nie pomogę. Nie możesz się u mnie zatrzymać, ale ułatwię ci dalszą drogę. Masz numer? — Wskazał na ramię kobiety.
— Tak. Znakowali nas jak bydło... — Rozpłakała się. — A to, co się działo wewnątrz? Sebastianie, oni mnie zmusili... Ci strażnicy...
— Do czego? — Ponaglił ją.
— Do... Do niczego takiego. To nieistotne. — Odwróciła wzrok, zbyt zawstydzona, by powiedzieć na głos o doznanych krzywdach. Ku jej radości, Sebastian nie drążył dalej. — Zabrali mi wszystko, co miałam. Wszyscy pracowaliśmy... Ja obcinałam włosy, bo umiałam to robić... Niektórych nie spotkałam już więcej. Nie wiem, co się z nimi działo...
— Spokojnie. Pomału. Jak już mówiłem, pomogę ci. O nic się nie martw.
— Dziękuję, Sebastianie... Wiedziałam, że ty nie jesteś taki jak reszta... — Rzuciła mu się na szyję. Pogładziła byłego kochanka po karku.
***
Helena chciała zejść na dół tylko po szklankę wody. Usłyszała jakiś kobiecy głos i w pierwszej chwili pomyślała, że to Katja. Ale coś jej nie pasowało — wyraźnie słyszała szloch, a Rosjanka nie należała do tych, które płaczą z byle powodu. Gdy znajdowała się już na dole, ujrzała kobietę znajdującą się w objęciach majora. Chciała czym prędzej przerwać tę sielankę.
— Dzień dobry — rzekła chłodno.
Brudaska natychmiast odskoczyła od mężczyzny i spojrzała na nią z przerażeniem.
— Dzień dobry.
Ciemnowłosa wstała, wygładziła dłonią sweterek i podała Helenie rękę na przywitanie, ta ją jednak zignorowała. Za to chłodno spojrzała na mężczyznę wciąż siedzącego na kanapie.
— Kim jest ta kobieta?
— Wiedziałem, że kiedyś będziecie musiały się spotkać... — westchnął, mentalnie przygotowując się na najgorsze. — Anastasio, poznaj Emily, moją uroczą małżonkę. Emily, to Anastasia... Osoba z mojej przeszłości.
— Osoba z przeszłości... — Uniosła brew. — Ładnie. Chyba naprawdę bliska, czyż nie? — syknęła. Kobieta była brzydko ubrana. Przypominała Helenie okropną, zabiedzoną staruszkę.
— Żona? Sebastianie, nie mówiłeś nic... — Starała się ukryć zawód.
Gdy stanęły obok siebie, kontrast między nimi jeszcze bardziej się uwidocznił. Helena stała dumnie wyprostowana, raz po raz posyłająjąc Anastasii pogardliwe spojrzenia, a ta lekko kuliła ramiona pod naporem wzroku młodszej kobiety.
— Nie mówił. Niedawno się pobraliśmy. — Podeszła do niego dumnym krokiem i dotknęła ramienia.
— Cudownie razem wyglądacie. Moje gratulacje, Sebastianie. — Uśmiechnęła się smutno.
— Dzięku...
— Wspaniale też się dogadujemy — przerwała mu. — Nie ma między nami żadnych niesnasków, prawda?
— Oczywiście, kochanie. — Zgrzytnął zębami. — Muszę porozmawiać z Anastasią. Jakbyś mogła być tak miła...
— Nic nie musisz ukrywać, przecież wiesz — powiedziała przymilnie. — W końcu, mąż i żona nie mają żadnych sekretów przed sobą, prawda?
Sebastian westchnął. W głębi duszy był przerażony, bo doskonale znał stosunek swojej udawanej żony do Żydów.
— A co pani sądzi o dzisiejszych czasach?
— Nie są łatwe dla zwykłych ludzi. — Cały czas patrzyła jej prosto w oczy, jakby próbowała zaszczuć rozmówczynię. — Na szczęście, my z Sebastianem mamy pieniądze i urodzenie, a dzięki wojnie możemy jeszcze bardziej powiększyć kapitał. W każdej sytuacji trzeba odnajdywać pozytywy. — Uśmiechnęła się złośliwie. — A co pani sądzi?
— Prześladowanie powinno być uzasadnione.
— Przecież jest! — oburzyła się. — Nie wiesz, co mówisz.
W tym momencie Anastasia już wiedziała, że dalsza rozmowa nie ma sensu.
— Mój ojciec był Kazachem. — Uśmiechnęła się dobrotliwie. — Wychowywałam się w rosyjskiej kulturze. Po rewolucji przeprowadziliśmy się do Starej Rzeszy.
— I te tereny są dla was odpowiednie, tak? — prychnęła. — Bo ja mam co do tego pewne wątpliwości.
— Nie wiem, o co pani chodzi.
— No właśnie, Sebastianie. Nie znajdę wspólnego języka z twoją... — Zmierzyła rozmówczynię wzrokiem — bądź co bądź, uroczą przyjaciółką.
On jest pełen niespodzianek, pomyślały obie.
22.11.1943 r.
Helena Wilhelmina Lisiecka kończyła tego dnia dwadzieścia jeden lat. Zastanawiała się, czy major podaruje jej jakiś prezent z tej okazji. Nie spodziewała się, co prawda, zbyt wiele, mimo że akurat on mógłby jej kupić, co tylko zechce.
Wiedziała, że w tym momencie wychodziła jej pazerność, ale nigdy nie ukrywała, że jest zainteresowana również pieniędzmi. A akurat ich Oberhaus miał jak lodu. Wizyta Anastasii wytrąciła trochę Helenę z rytmu, ale w miarę szybko wróciła do normalnego funkcjonowania. W porównaniu do majora, który bardzo się przejął losem byłej narzeczonej. Mało jadł, nie wypoczywał. Myślała, że to apogeum, jednak nie zdawała sobie sprawy, że ono ma dopiero nadejść w najbliższych dniach.
Wobec tego major chodził ciągle nabzyczany jak osa. Helena wolała mu nie wchodzić w drogę. To obniżało jej szanse na prezent od niego. Szkoda. Liczyła, że jeszcze zdoła ją zachwycić swoją finezją i kupi jej jakąś ładną biżuterię. Postanowiła odłożyć tego dnia pisanie pracy dla wykładowcy i naukę. Ułożyła włosy inaczej niż zwykle. Bardzo się cieszyła, bo już były lekko za ramię. Jeszcze trzy-cztery tygodnie, a odrosną do poprzedniej długości. Kolor również stał się znośny. Ten okropny ciepły brąz z dnia na dzień stawał się coraz bardziej wypłowiały. Teraz przypominał blond o złotym odcieniu, który była skłonna zaakceptować.
Założyła bordową spódnicę ołówkową i satynową koszulę z szerokimi rękawami. Na oku zrobiła delikatną kreskę i pomalowała usta czerwoną szminką. Jakby nigdy nic zeszła na dół na śniadanie, które odbywało się codziennie o tej samej porze — o ósmej rano. Przez ten czas wypracowali sobie pewien rytualny porządek dnia, którego się ściśle trzymali.
Jedli razem posiłki o stałych porach, potem każde z nich wykonywało swoje obowiązki. Przygotowywali jedzenie na zmianę, co drugi tydzień. Przeważnie nie mieli zbyt dużo wolnego czasu, a gdy już udało im się wygospodarować choć chwilę, nie spędzali go razem, mimo obecności w pokoju drugiej osoby. Wydawałoby się, że każdy siedział osobno, sam na sam ze swoimi myślami.
Tego dnia była jego kolej na gotowanie. Zaserwował im obu jedno z nielicznych dań, które potrafił ugotować, czyli jajka na twardo i mocną, słodką kawę. Gdy weszła do jadalni, on już tam siedział. Smarował właśnie masłem jedną z bułek upieczonych poprzedniego dnia przez Helenę. Obok piętrzył się stosik dzienników, a jego twarz pozostawała zasłonięta przez jedną z gazet. Standardowy dzień majora rozpoczynał się od przeglądu porannej prasy — kupował kilka pierwszych lepszych magazynów i czytał niektóre artykuły. Tym razem jego brwi były zmarszczone. Tak zaangażował się w nowe wydanie, że nawet nie zauważył jej przybycia.
— Dzień dobry — przywitała się. — Jakieś wieści? — Wskazała głową na poranny dziennik.
— Nic nowego, ciągle te same staruchy. Czekałem na ciebie ze śniadaniem. Co tak długo? — mruknął i odłożył kurtuazyjnie gazetę. Gdy na nią spojrzał, dostrzegła nikły błysk w jego oku. Widziała, że mu się podoba.
— Coś mnie zatrzymało. — Uśmiechnęła się słodko i popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek.
Nałożyła jajko na przygotowany naprzeciwko niego talerz. Upiła łyk kawy. Jak na jej gust, odrobinę za mocna. Major odłożył z brzękiem nóż na talerz i wpatrywał się w nią.
— Coś nie tak? Brzydko wyglądam? — zapytała prowokacyjnie.
— Jak ktoś tak piękny mógłby w czymkolwiek brzydko wyglądać? — Odbił pałeczkę.
Pochylił się przez stół w jej stronę i spojrzał na nią tym swoim przeszywającym wzrokiem. Jego oczy miały dziwny, niezidentyfikowany kolor. To tak naprawdę zależało od światła. Raz były bardziej szare, raz bardziej błękitne. Lubiła myśleć, że są jak wzburzone morze. Ich właściciel był kapryśny, ulegał silnym, nie zawsze dobrym emocjom.
Pogładził ją wierzchem dłoni po policzku. Zbliżył swoje usta do jej.
— Wszystkiego najlepszego, gwiazdo — szepnął i pocałował ją delikatnie. Był to dobry prezent, choć i tak wolałaby biżuterię.
27.11.1943 r.
Pocałowali się już dwa razy w ciągu zaledwie paru dni. Wymieniane pocałunki były delikatne, bardziej jak muśnięcia. Helena nie mogła się doczekać następnego i za każdym razem, gdy myślała o tych poprzednich, jej policzki pokrywały się rumieńcem. Wiedziała, że ten związek nie do końca miał rację bytu. Nie była pewna, czy dobrze obliczyła jego wiek, ale prawdopodobnie dzieliło ich czternaście lat. To masa czasu. Prędzej mógłby się związać z jej trzydziestosiedmioletnią siostrą niż z nią. Poza tym nie zawsze potrafili znaleźć wspólny język. Nie obywało się bez awantur. W każdym razie nie była pewna co do swoich, a tym bardziej jego uczuć.
Ku zdziwieniu i zadowoleniu Heleny, major zachowywał się zupełnie normalnie, nie unikał jej, co więcej — dużo z nią rozmawiał od tamtej pory. Nie potrafiła określić ich relacji. To jeszcze nic nie znaczyło, tym bardziej dla takiego mężczyzny jak on, który musiał mieć wcześniej na pęczki kobiet.
Oberhaus zdecydowanie nie był stereotypowym księciem z bajki. Mogła wyliczyć jego dobre cechy na palcach jednej ręki. Był chamem, ale coś ją do niego ciągnęło. Chciała nie tolerować jego prostactwa, nie sądziła jednak, by któraś z pozostałych kobiet potrafiła się na to zdobyć i w jakiś sposób mu się sprzeciwić. Był dziwaczny, ale miał w sobie jakąś urzekającą męskość, której nie potrafiła wytłumaczyć.
Od czasu tego incydentu ani razu nie wyszedł z domu na noc, a i Katja nie gościła w rezydencji. Odbierała to trochę jako swój osobisty sukces. Za każdym razem, gdy Rosjanka dzwoniła, ten odpowiadał jej, że nie ma czasu i oddzwoni później. Rozmawiał z nią niechętnie. To dziwne, że sama jeszcze nie wzięła spraw w swoje ręce i nie przybyła do posiadłości. Opowiadał jej przecież, że miała to w zwyczaju.
Co gorsza, pojawiła się Anastasia — nowy obiekt nienawiści. Było dobrze między Heleną, a Sebastianem. Czuła się prawie szczęśliwa, gdy nagle ta jędza weszła z buciorami w jej ładne życie. Nie chodziło już nawet o narodowość, tylko o sam fakt, że pochodziła z jego przeszłości. Naprawdę starała się nie myśleć o byłej narzeczonej majora, wobec tego spokojnie zajęła się pisaniem pracy z malarstwa dla jednego z wykładowców, gdy drzwi jej pokoju otworzyły się z impetem. Bez pukania wszedł Oberhaus.
— Hela...
— Co? — zapytała, nie odrywając oczu od tekstu pisanego na czarnej żelaznej maszynie.
— Posłuchaj, popełniłaś ostatnio kilka błędów w dokumentacji... To nic poważnego, ale jeżeli nakładam na ciebie zbyt dużo obowiązków, powiedz mi.
— Nie, jest w porządku. — Spojrzała na niego zza ramienia. — Mogę rzucić okiem na te błędy?
Podszedł do niej zmęczonym krokiem i rozłożył na biurku papiery. Pochylił się nad blatem, opierając się jedną dłonią. Jeździł palcem po papierze, wskazując jej pomyłki, a przedramię znajdowało się tak blisko jej twarzy jak jeszcze nigdy.
— Na przykład tutaj, zrobiłaś literówkę w nazwisku. Tutaj, w akcie zgonu pomyliłaś się o parę dni. Witold umarł kilka dni wcześniej.
— Co wpisać w przyczynie śmierci? Nie powiedziałeś mi wcześniej.
— To nie jest wielka sprawa, ale...
Nie mogła się skupić na jego słowach. W tamtym momencie przytłaczała ją tak bliska obecność Oberhausa. Miała ostatnio z tym problem. Każde zadanie sprawiało jej kłopot, natychmiast się rozpraszała.
— No tak, to są małe rzeczy, tym bardziej czasem trudno mi je wyłapać. A już na pewno, gdy przeglądam to po kilkunastu godzinach.
— Chciałam powiedzieć...
— Więc proszę, skup się na tym, co robisz, bo uwierz mi lub nie, ale nie mam czasu na to, żeby jeszcze to sprawdzać. Spływają do mnie papiery z całego Gubernatorstwa i tylko w twoich znajdują się takie literówki...
— Proszę, odsuń się ode mnie — powiedziała cicho.
— O co ci chodzi?
— Po prostu... Odsuń się. Rozpraszasz mnie i tyle.
— Ale, jak niby cię rozpraszam? Czy ja tańczę tutaj nago? Nie żartuj sobie ze mnie. — Zmarszczył brwi. — Nie rozumiem cię.
Ziewnął głęboko, zaczął przecierać podkrążone oczy.
— Spałeś?
— Niewiele, odkąd ona... — westchnął. — No wiesz. Nieustannie się o nią martwię. Heleno, wiesz, co to znaczy? Ta kobieta nie ma już żadnej przyszłości. Ona o tym nie wie, ale ja tak. Mam plan, ale wszystko może pójść nie tak.
— Nie powinieneś się zadręczać. — Położyła palce na jego dłoni.
Odsunęła krzesło od biurka i wstała. Odważyła się pocałować go w policzek, na co ten w ogóle nie zareagował. Twarde włoski kilkudniowego zarostu pokłuły ją nieprzyjemnie po twarzy. Stał tam z jednakowo zmarszczonymi brwiami. Wydawał się pogrążony we własnym świecie. Miał poszarzałą skórę i cienie pod oczami. Jego włosy straciły swój srebrzysty blask, a minęło zaledwie parę dni. Zachwiał się na nogach.
Wojna była bliska, żeby całkowicie go złamać. Ale jeszcze trochę i miała to na dobre zrobić kobieta, istota z pozoru słaba, a jednak zdolna burzyć całe mury, przynajmniej w emocjonalnym sensie. Helena sprawdziła godzinę na zegarku.
— Jadłeś coś w ogóle dzisiaj?
— Kawę piłem. A nawet dwie. — Wzruszył ramionami.
— Nie o to pytałam. Od której już jesteś na nogach?
— Od szóstej...
— Ale wczoraj, czy przedwczoraj?
Milczenie. Oberhaus odwrócił wzrok.
— Nie możesz się tak przemęczać... — Wstała i pogłaskała go czule po karku.
— Ale ty nie rozumiesz, Hela. Kochałem ją. Była moją narzeczoną.
Z trudem udało jej się zachować obojętną twarz.
— Nie dręcz się tym. Myślisz, że chciałaby twojej śmierci z wycieńczenia? Chodź.
— Ale jest praca do zrobienia.
— Chodź, mówię. — Pociągnęła go za rękę, a on, nie zadając żadnych pytań, podążył za nią.
Weszli do łazienki. Helena popchnęła Sebastiana na krzesło, a ten od razu oparł plecy o jego tył. Zapaliła kadzidło, a on się przyglądał z zaciekawieniem jej szybkim, zdecydowanym ruchom. Wyjęła z szafki specjalne mydło i brzytwę. Namydliła twarz majora.
— A jak mnie pozacinasz? — westchnął.
— Jak będziesz dużo mówił, na pewno pozacinam.
— To ty coś opowiedz. Może być jakiś kawał. Byle zabawny.
Helena zignorowała go i w głębokim skupieniu przesuwała ostrym narzędziem po policzkach i szyi. Starała się to robić tak delikatnie, jak tylko mogła, ale on, ruszając głową, nie ułatwiał jej tego. Ujrzała kroplę krwi na grdyce Sebastiana.
— Cholera — syknęła.
Patrzyła na jego reakcję, on jednak siedział niewzruszony, wciąż wpatrując się w jej oblicze. Znajdowali się naprawdę blisko siebie. Helena zarumieniła się, a Sebastianowi oczy błyszczały niebezpiecznie.
— Usiądziesz mi na kolanach? — Uśmiechnął się sugestywnie, a kobieta jeszcze bardziej pokraśniała na twarzy.
— No wiesz... Już chyba nie czujesz się tak tragicznie. — Zmrużyła oczy. Co go podkusiło, by składać jej takie wątpliwe moralnie propozycje?
— Nie daj się prosić. — Pogłaskał ją po łokciu. Cały czas ją badał, sprawdzał, jak daleko może się posunąć. Był zdania, że to ona, będąc kobietą, powinna jasno wytyczyć mu granice. — Będzie ci przecież wygodniej.
— Przez chwilę sądziłam, że wymyśliłeś sobie to zmęczenie — westchnęła.
— I jaki jest werdykt, pani sędzio? Wymyśliłem, czy nie wymyśliłem? — Patrzył na nią z zaciekawieniem.
— No i nie wymyśliłeś. Widziałeś się w lustrze?
— Im mniej oglądam swoją brzydką facjatę, tym lepiej. Wolę patrzeć na twoją buźkę. — Dotknął kciukiem policzka Heleny, a ona natychmiast się poderwała i spojrzała na niego ze wściekłością.
— Co ty wyprawiasz? — Jej oczy rzucały gromy, choć prawda była taka, że z przyjemnością poddałaby się pieszczocie.
Usiłowała dokończyć golenie majora. To było trudne. Tym razem robił cały czas głupie miny — a to wydymał policzki, a to wystawiał do niej język.
— Jesteś beznadziejny! — syknęła.
— Tak, tak. — Zerknął w sufit. Wstał z krzesła, ignorując pojawiające się z nagła zawroty głowy. — A teraz buziak.
— O nie, idziemy do sypialni.
— Bezpośrednia, widzę, jesteś. Wcale nie narzekam.
Przewróciła oczami na jego słowa. Pragnęła ukryć swoje zakłopotanie pod płaszczykiem lekkiej pogardy, on jednak widział czerwień na policzkach i uniesiony kącik ust.
— Poczekasz na mnie. I nie zasypiaj, dopóki nie wrócę.
— Z utęsknieniem poczekam. — Oberhaus nie chciał, by się zadręczała za nadto, więc znikąd zaczął rzucać w jej kierunku podtekstami. Był zmęczony, bo nie spał już od kilku ładnych dni. Opracowywał plan ucieczki Anastasii, który miał wiele luk i wydawał się zupełnie absurdalny. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak.
Helena szybko opuściła pokój. Założyła, że to nędzne, płaczliwe stworzenie było znacznie gorsze niż Katja. Co by nie mówić o Rosjance, twarda z niej sztuka — potrafiła sobie sama poradzić. Wobec tego wiedziała, że major nie przejmował się nią aż tak — wiedział, że da radę, z czymkolwiek przyjdzie się jej zmierzyć.
Miała wrażenie, że ona i Katja jadą na tym samym wózku. Natomiast ta druga budziła w Helenie szczerą nienawiść, a jej okropna słodycz i niewinność budziły w niej odruchy wymiotne. Była oburzona, że podczas wizyty Krzysztofa tutaj, nazwał ją Anastazją. Zrobił to specjalnie? Wciąż o niej myślał? A może, to po prostu pierwsze imię, które nasunęło mu się na myśl?
Gdy tylko wspominał o Anastasii, Helenie otwierał się nóż w dłoni. Nie myślała o tej bździągwie dopóty, dopóki jej nie przypomniał. Dlaczego Sebastian tak troszczył się o tę małą pluskwę? Jeszcze bardziej irytowało ją dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Pojawiało się za każdym razem, gdy zdawał się martwić bardziej o tamtą niż o nią. W chwilach kryzysu jej nie ma, a więc została mu tylko Helena. Ona już sprawi, żeby poczuł się lepiej.
Wyjęła z lodówki resztkę zupy dyniowej z przepisu Zofii i odgrzała ją.
Co by dużo mówić, cieszyła się, że Sebastian ją przedstawił przed jako swoją żonę. Widziała, że tamta nie była z tego powodu zadowolona. Wręcz przeciwnie. Na jej twarzy zagościło rozczarowanie. Kącik ust niemal niedostrzegalnie drgnął w dół, ale Helena zdołała to wychwycić.
Ten człowiek jest kompletnie bezbronny. A to wszystko jej wina. Gdyby ktoś go chciał zabić, najpewniej by mu się to udało. A on jeszcze skutecznie umożliwia to swoim wrogom, bo przecież szanowany pan major nie musi zamykać drzwi rezydencji, przecież opozycjoniści, wiedząc o otwartych drzwiach, będą na tyle uprzejmi, że uszanują jego prywatność i wcale nie wejdą do środka.
Helena przekornie ruszyła do drzwi i przekręciła klucz w zamku. Poczuła intensywny zapach przypalającej się powoli zupy, więc czym prędzej wróciła do kuchni i przelała ją do miski. Zabrała łyżkę i ruszyła na górę, do tego niemieckiego malkontenta.
Siedział na łóżku, z przygarbionymi ramionami.
— Zjesz to — powiedziała przymilnie. — Albo sama ci wepchnę do gardła.
— Urocza jesteś. — Puściła uwagę mimo uszu. Zupa była gorąca. Sebastian spojrzał na Helenę. Młoda kobieta rozsiadła się wygodnie w jego fotelu. Chyba nie zamierzała wychodzić stąd, póki on nie zje całej porcji.
— Zapytałem cię kiedyś o to, ale nie odpowiedziałaś mi. Dlaczego ty się właściwie mną opiekujesz?
— Mam ci pozwolić zdechnąć jak psu? Spójrz na siebie. Gdyby nie ja, prawdopodobnie leżałbyś gdzieś w rowie.
— Poważnie pytam.
Popatrzyła na niego przez chwilę smutnym wzrokiem.
— Bez konkretnej przyczyny. Nie jesteś najgorszy... — prychnął na jej słowa, a ta zganiła go wzrokiem. — Przestań. Całkiem cię lubię, Oberhaus i te nasze rozmówki też, ale nie wyobrażaj sobie za wiele. Jedz tę przeklętą zupę, bo chyba wyjdę z siebie i stanę obok.
— Nikt mi nigdy nie powiedział, że mnie lubi. — Roześmiał się gorzko. — Mówiły, że kochają, ale żadna nigdy nie lubiła. Co z tobą jest nie tak?
— A jednak ja cię lubię. — Wzruszyła ramionami.
— Prawie cię udusiłem i rozbiłem szkło na twojej głowie. Nie możesz mnie lubić.
— Na szczęście, nie siedzisz w mojej głowie, majorku. — Skrzywił się.
— Nie mów tak do mnie.
— Jak? Majorku?
— Mhm... Ona mnie tak nazywała.
Zapanowała między nimi niezręczna cisza.
— A więc... Byliście zaręczeni. — Spojrzała na niego z uniesioną brwią, próbując pociągnąć go za język.
— Tak — odpowiedział lakonicznie.
— A może coś więcej?
Popatrzył na nią z politowaniem.
— Naprawdę chcesz słuchać o moim nudnym życiu miłosnym?
— Oj, jest całkiem bogate. Najpierw była tamta, później Katja. Pomiędzy nimi i wcześniej ktoś na pewno też, a teraz...
— A teraz co? — Uniósł brew.
— A teraz na powrót chyba jesteś kawalerem, czyż nie? — Uniosła brew, badając jego rekację.
— Co to za rekonesans? Jesteś absurdalna. — Zaśmiał się. — Dla ciebie, Helu, zawsze kawaler i zawsze do wzięcia.
— Aha, a jak sprawa ma się z innymi? — zapytała błyskawicznie. — Czy dla nich też jesteś zawsze wolny?
— To zależy... Co ty za pytania zadajesz w ogóle... Wstydu nie masz?
— Matka mnie nauczyła, że lepiej być prostolinijnym. — Wzruszyła ramionami.
— Pogratuluj wychowania córki. Udało jej się.
Helena spojrzała na niego dziwnym wzrokiem. Na szczęście, trwało to na tyle krótko, że nie zdołał tego zauważyć. Nie chciała mu się zwierzać. Wzbraniała się przed tym, odkąd się poznali, mimo że parę razy już pytał o jej rodzinę. Odpowiadała wymijająco. Znał pokrótce sytuację z ojcem, ale tematu matki czy innej rodziny nie dotykali w ogóle.
— No więc? Opowiedz mi o tamtej. — Rozsiadła się wygodniej.
— Ona naprawdę ma imię...
— Anna, Augusta, to nieistotne. — Machnęła lekceważąco ręką.
— Anastasia — westchnął. — Ile razy ci powtarzać? Towarzyszyła mi przez dłuższy czas, a więc to jest istotne. Ty też nie jesteś i nie będziesz jakąś Haliną...
— Czy to jakieś subtelne zaproszenie do spędzenia z tobą życia?
— Nie, a dlaczego? — Zamrugał, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, ciągnął dalej. — Co mam ci powiedzieć? Myślałem, że jest miłością mojego życia, a to było szczeniackie zauroczenie. Obserwowałem ją podczas pracy w polu, fascynowała mnie. Jeździłem konno nieopodal ich gospodarstwa. Pewnego razu pod ich domkiem moja klacz zraniła się w nogę, a Anastasia wybiegła do nas i ją oaptrzyła.
— A potem?
— Koniec wywiadu — urwał. — Nie masz czasem pracy z malarstwa do napisania? Dziękuję za zupę.
— Skąd mogę mieć pewność, że mnie nie oszukasz i nie będziesz znów pracował do upadłego?
— Chyba musisz mi po prostu zaufać.
— Połóż się do łóżka. Póki tu jestem.
Odwróciła się tyłem, a on posłusznie zaczął zdejmować spodnie i buty. Wsunął się pod puchową pierzynę.
— Zadowolona, mamo?
— Sprawdzę cię za jakiś czas. — Zmrużyła oczy. — I nie nazywaj mnie mamą, bo to dziwne.
— A mamusiu, może być? — Pokręciła głową w niedowierzaniu. Jej twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
— Dobranoc.
Zasunęła ciemne zasłony i wyszła z pokoju, wzdychając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro