11. Słodko-gorzko
04.11.1943 r.
Tego dnia Sebastian pojechał do miasta, by odebrać łóżko do kompletu dla Heleny. Dotychczas spała w specjalnie przygotowanym pokoju gościnnym, ale powoli zaczynała się skarżyć na zbyt dużą odległość od swojego biura.
Otwarcie przyznał przy niej, że nie nadaje się na szpiega i wolałby zmienić charakter jej pracy, a Helena z zapałem na to przystała. Od teraz miała porządkować dokumenty, przepisywać je i uzupełniać dane. Dużo narzekała na bolące palce. Składała w jego imieniu podpisy i przenosiła na papier dyktowane jej listy. Łatwiejszej pracy nie można było sobie wyobrazić. Mimo swojego trudnego charakteru, przykładała wielkie starania, by wykonywać obowiązki dokładnie.
Nie była jednak perfekcjonistką jak Jadwiga, która była w stanie przepisać kilkukrotnie jeden dokument, w którym nie zgadzały się rachunki. Helena po prostu skreślała błędny zapis i stawiała go ponownie obok. Doprowadzała tym Oberhausa do białej gorączki, który nieustannie ganił ją za brak estetyki pisma.
Roztarła oczy dłonią. Praca wyjątkowo jej się dłużyła. Dodatkowo nie lubiła siedzieć przy biurku. Kiedyś Jadwiga poprosiła ją o pomoc w uzupełnieniu dokumentacji w firmie ojca. Ona sama sztywno siedziała, ale Helena, żeby się skupić, musiała położyć się na łóżku. Dopiero wtedy mogła zacząć pracę na pełnych obrotach.
On naprawdę musi się pospieszyć, bo ja nie wytrzymam tak dłużej.
Spróbowała rozciągnąć napięte mięśnie barków i pleców, ale nic to nie dało. Właściwie, nie powiedział jej, kiedy wróci. Miała tylko nadzieję, że nastąpi to szybko i przywiezie ze sobą łóżko dla niej i będzie mogła się w końcu położyć.
Żeby się wymigać od pracy przy tym okropnie niewygodnym biurku, postanowiła ugotować dla nich obiad, a przecież była jego kolej. Umyła, obrała i zaczęła siekać warzywa, ale niestety nie trafiła nożem. Niezdarnie odcięła sobie kawałek opuszka. W posiadłości rozległ się donośny krzyk. Zostawiła zakrwawioną deskę do krojenia i nóż na stole. Uciekła szybko do łazienki, by zalać ranę wodą utlenioną. Bardzo piekło. Spanikowana prawie zadzwoniła do Katji, której numer cały czas wisiał na lodówce.
Sebastian mówił, że w razie czego ma się nie krępować i do niej dzwonić, ponieważ cały czas jest dostępna i może w każdej chwili uratować Helenę z opresji. Nie powiedział jednak, jakiego rodzaju ratunek ma na myśli. Gdy ostatnio się z nią skomunikowała, ta przybyła bardzo niechętnie i dosadnie dała znać, żeby do niej nie dzwonić więcej, a przecież tu chodziło o sprawę życia i śmierci jej, bądź co bądź, kochanka.
Helenę bardzo zdziwiła obojętność Rosjanki w tej kwestii. Ta zdawała się zanadto nie przejąć jego stanem zdrowia. Teraz pozostaje pytanie: czy zawsze była w stosunku do niego tak oschła, czy może raczej przyzwyczaiła się do jego wybryków? Helenę bardzo ciekawiło, ile Katja wie o majorze. Ona sama musiała przyznać, że posiadane przez nią informacje były bardzo szczątkowe. Jedynie na ich podstawie mogła utworzyć sobie jako—taki obraz majora.
A Oberhaus w jej głowie był dobrym człowiekiem. Co prawda, zagubionym, osamotnionym i z problemami, ale w gruncie rzeczy porządnym. Dotychczas milczała na temat tego, co się stało przeszło dwa tygodnie temu. Mijali się jeszcze bardziej niż ostatnio. Nie podobało jej się to. Wiedziała, że musi wziąć sprawę w swoje ręce i z nim porozmawiać. Najłatwiej byłoby go upić i zmusić do zeznań — uśmiechnęła się do siebie. Odłożyła elegancki długopis, ale wylało się z niego odrobinę tuszu, brudząc kartki i biurko. Niech ten przeklęty dzień się już skończy, błagała w myślach.
Poszła umyć ręce, uważając przy tym, żeby nie pomoczyć swojego prowizorycznego opatrunku. Potem posprząta. A atrament przecież nie powinien tak szybko weżreć się w drewno.
Ten dzień już nie mógł być gorszy. Wróciła do swojej tymczasowej sypialni i przebrała się w długą, wiązaną w pasie podomkę. Skromna, choć elegancka. Zeszła do salonu, włączyła jakiś jazzowy winyl. To czas wyłącznie dla niej. Nie było tego buca, więc teoretycznie miała dom dla siebie. Helena usiadła na kanapie. Założyła nogę na nogę i zastanowiła się, co może robić w tym nieznośnie cichym domu.
Nalała więc sobie nielegalnego dla niej trunku — major właściwie nie zabraniał jej korzystania z barku ogólnie, ale nie mogła pić podczas pracy. Póki co, cieszyła się tylko, że nie musi na razie wysyłać swoim profesorom prac na zaliczenie. Na razie była trochę do przodu z materiałem. Gdy jednak ruszą z kopyta, zaliczanie tych wszystkich rzeczy zabierze jej masę czasu. Już nie będzie mogła sobie pozwolić na bezczynne relaksujące dni takie jak ten. Między innymi właśnie dlatego musiała odpocząć teraz, póki jeszcze mogła.
Ruszała głową w rytm muzyki, popijając różowe słodkie wino. Tymczasem na podjeździe usłyszała turkot kół i tętent kopyt uderzających o dróżkę. Pobiegła na górę, by nie zostać zauważoną, jednak zapomniała posprzątać bałagan, jaki zrobiła. Wbiegła do pokoju gościnnego i zamknęła się tam. Mimochodem potargała lekko swoje loki. Bardzo się cieszyła, że zaczynały już odrastać, a i kolor lekko wypłowiał. W tym momencie nie wyglądała już tak źle. Nagle usłyszała trzask otwieranych drzwi.
Sebastian wnosił z innym mężczyzną łóżko na górę. Pojechał jak zawsze do zakładu Henryka, ale zamiast starego dobrotliwego człowieka, obsłużył go młody chłopak. Nieprzystrzyżone włosy pozbawione blasku opadały mu miękko na czoło i uszy.
Dotychczas ponury, ożywił się na widok nowego klienta. Zaprowadził Oberhausa na strych, gdzie znajdowało się zamówione przez niego szerokie tapicerowane łóżko. Wyglądało dokładnie tak, jak chciała, zauważył z zadowoleniem. Łoże było szerokie, z zagłówkiem wyłożonym szarą tapicerką. Niezwykle eleganckie, we francuskim stylu. Pasowało do reszty pokoju, a co najważniejsze, odzwierciedlało samą Helenę.
Chłopak obsługujący go, zupełnie sam z siebie zaoferował się, że pomoże mu z transportem. Nie zdziwiło go to, bowiem często spotykał się z nadmierną uprzejmością, wręcz usłużnością w sklepach i lokalach. Ponadto, każdy Polak, mijając go, miał obowiązek zdjęcia przed nim nakrycia głowy. Zwłaszcza, gdy pokazywał się w pełnym umundurowaniu. Podobało mu się to, nawet jeżeli nie darzyli go tak naprawdę szacunkiem.
Weszli do domu. Oberhaus kątem oka zauważył pocięte na desce warzywa. Zdjął w biegu płaszcz i marynarkę, i przewiesił je przez fotel.
— Drugie drzwi na lewo — powiedział oblany potem, gdy wspólnymi siłami wtaszczyli łóżko na piętro. Weszli do środka.
Zastał tam straszny bałagan. Na krześle obitym skórą wisiały ubrania, a na biurku znajdowały się brudne od atramentu dokumenty. Zdołał ukryć ich treść przed ciekawskim wzrokiem chłopaka. Ten nawet się nie zmieszał. Nie starał się ukryć swojego zainteresowania namacalną wręcz obecnością drugiej osoby w posiadłości.
— To łóżko to dla...?
— Dla teściowej — rzekł bez zastanowienia. — Razem z żoną urządzamy pokój dla niej.
— Przepraszam za wścibstwo... Ale czy nie macie państwo gospodyni?
— To chyba nie jest w pańskim interesie wiedzieć takie rzeczy.
— Jeszcze raz przepraszam. Gdzie się podziewa żona? — Rozejrzał się zaciekawiony.
— Proszę się o to nie martwić, jest mi wierna — parsknął.
— W to nie wątpię. Żadna by chyba nie śmiała...
— Proszę nie kończyć.
— Tak jest, proszę pana.
— Dziękuję za pomoc. Odprowadzę pana do drzwi.
— Nie trzeba. Proszę poszukać lepiej żony.
Wyszedł z pokoju. Doskonale wiedział, że coś nie gra. Czerwona lampka zapaliła mu się w momencie, gdy młodzieniec zaczął okazywać nadmierne zainteresowanie domem, zaglądając w niemal każdy kąt. Powoli zaczynał żałować, że dał mu przyzwolenie na pomoc.
— Anastazjo! Gdzie jesteś, kochanie?
— Tutaj! — Ruszył w stronę sypialni gościnnej.
Wszedł do pokoju, specjalnie zostawiając za sobą niedomknięte drzwi. Doskoczył do młodej kobiety. Ujął jej twarz w dłonie i zaczął do niej nerwowo szeptać.
— Mamy gościa. — Przeniósł palce na jej talię i przyciągnął do siebie. Kobieta delikatnie się spięła pod jego dotykiem, kiedy on nieustannie gładził jej plecy.
— Kogo?
— Nie wiem, ale wygląda znajomo. Pojechałem do sklepu, a on się zaoferował, że pomoże mi z transportem. — Jego oddech łaskotał ją w ucho. Z lekkim wzruszeniem spostrzegła, że major jest całkowicie trzeźwy. — Zrób coś dla mnie.
— Co? — odszepnęła niecierpliwie.
— Sprawdź, czy tam jest. Tylko dyskretnie. Byle cię nie zauważył.
Helena stanęła na palcach. Przymrużyła oczy, ujęła mężczyznę za kark i odchyliła do tyłu głowę. Kątem oka wyraźnie dojrzała stojącą na progu męską sylwetkę. Serce jej zadrżało.
— Tak. On tam stoi — szepnęła przerażona.
Major mruknął pod nosem. Sięgnął do kabury znajdującej się na biodrze. Prawdopodobnie wyglądało to, jakby rozwiązywał szlafrok Heleny. Przekornie dotknął nawet satynowego paska, raz czy dwa, a Helena zamarła. Jeszcze raz się nachylił się do niej i szepnął:
— Zaraz się z nim rozprawię. Ty się odsuniesz. I odwrócisz tyłem. I nie będziesz patrzeć. Jasne?
— Ale...
— Jasne, czy nie?! — Mocniej ścisnął jej plecy.
— Jasne...
— Gotowa?
— Mam bardzo złe przeczucia — mruknęła.
— Pytam: gotowa?!
Kiwnęła głową. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Wyjął pistolet i wymierzył w przybysza, odtrącając od siebie Helenę. Ta odskoczyła od niego i odwróciła się tyłem do drzwi.
Usłyszała ciężkie kroki Oberhausa.
— Coś za jeden? Po co tu przylazłeś?
— Zgubiłem się po prostu! — dyszał, z trudem łapiąc oddech.
— Nie o to pytam — wycharczał. — Po co przyjechałeś do mojego domu?
— No, przecież to łóżko... Salon...
— Nie prosiłem cię. Chciałeś podglądać mnie i moją żonę?
— Chodziło... Mnie głównie o pańską żonę... — zaczął mówić, ale w porę się zreflektował. — To... To źle zabrzmiało! Przepraszam, po prostu myślałem, że kogoś mi przypomina i chciałem się upewnić. Tylko to. Przepraszam!
— Niby kogo?
— Przyjaciółkę z dzieciństwa... Zmarła ostatnio... — bezczelne kłamstwo, z którego cała trójka zdawała sobie sprawę.
— A jak miała na imię?
— Hania. Haneczka. Ale to nie ona. Moja przyjaciółka miała inne włosy. — Wskazał na plecy kobiety. Przepraszam. — Pociągnął nosem. — Naprawdę nie chciałem państwa podglądać... Na pewno jesteście dobrą rodziną. W końcu takie prominentne osobistości... — mruknął, odwracając wzrok.
— Odprowadzę cię do drzwi, chłopcze. Tym razem, bez żadnych wykrętów.
— Wiem, że o wiele proszę, ale... Czy może pan jednak schować spluwę?
— Miarkuj się, gówniarzu.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Wyszli. Zamknął za sobą drzwi. Chłopak szedł pierwszy, a major zaraz za nim. Gdy byli już na dole, Oberhaus natychmiast doskoczył do chłopaka i złapał go za kołnierz wyświechtanej, połatanej kurtki.
— Posłuchaj. Nie chciałem się z tobą rozprawiać przy kobiecie, bo to nie jest rozmowa na jej niewinne uszy. Jeszcze raz cię zobaczę w okolicy... Dla jasności, mam tu na myśli zarówno posiadłość, moją żonę, jak i moją prywatną przestrzeń... Wtedy cię rozszarpię, rozumiesz? — Głos majora brzmiał niepokojąco spokojnie. — Zmyję ci ten głupi uśmieszek z pyska.
— Nie... Nie rozumiem... — wycharczał.
— Czego, niby? Myślisz, że ja nie zdaję sobie sprawy z tego, kto cię przysłał? Spierdalaj mi stąd. — Puścił chłopaka, a ten rozmasował sobie czerwone obolałe gardło. — Jak się nazywasz, dzieciaku i kim jesteś?
— Jakub Potocki. Pomagam dziadkowi w zakładzie. Naprawdę.
— Uciekaj w podskokach. — Chłopak posłuchał się rady i szybko wyszedł.
Doskonale wiedział, kim był ten chłopak. Gnojek, myślał, że ujdzie mu to na sucho. Przecież jego ojciec brał udział w zbrodni przeciwko narodowi niemieckiemu. Co za tym idzie, syn również był podejrzewany o konszachty. Jawnie sporządzali listę zdrajców i ich rodzin, łącznie ze zdjęciami.
Zeszła do niego Helena otulona zielonym szlafroczkiem.
— Czy możesz mi wytłumaczyć, o co tu chodzi? — syknęła, wściekła.
— Tak. Ale muszę się napić.
— O, nie. Nie, nie, nie. — Zasłoniła barek własnym wątłym ciałem. — Porozmawiamy na trzeźwo. Siadaj. — Z pogardliwym uśmiechem popchnęła go lekko na kanapę. — Tylko nie wciskaj mi głupot.
— Żadna kobieta nie będzie mi rozkazywać — mruknął.
Podniósł się z pozycji półleżącej, w jakiej się znalazł. Podwinął rękawy i bez większych problemów przesunął kobietę tuż obok. Sięgnął za nią ręką i wyciągnął z barku butelkę whisky. Helena w akcie desperacji wytrąciła piękną karafkę z ręki Oberhausa. Szkło rozbiło się o posadzkę, a alkohol spłynął po ciemnych panelach.
— Coś ty narobiła? Durna! — Zacisnął ręce w pięści. Wiedział, że musi się kontrolować, jeżeli znów nie chce utracić jej, już nadszarpniętego, zaufania.
— Porozmawiaj ze mną normalnie. Gdybyś nie pił jak opętany, pomyśl, ile beznadziejnie głupich sytuacji by nas ominęło!
— W dupie to mam! — Helena w mgnieniu oka wyciągnęła z barku kolejną butelkę i rzuciła ją z impetem o podłogę.
— Przestań! Co ty, kurwa, robisz? Życie ci niemiłe, durna babo?!
Złapał ją mocno za nadgarstek.
— Nie przestanę! — krzyknęła przez łzy. — Póki się nie uspokoisz!
— Ja się nie uspokoję? Spójrz na siebie, ty furiatko, to ty mi kurwa dom demolujesz! Pustoszysz moje zasoby! Wiesz, ile to gówno kosztuje?!
— Jak widać, niewystarczająco! — Zmrużyła oczy. — I tak wiem, że akurat to tutaj jest tylko na pokaz! Masz mnóstwo pochowanego spirytusu. Może raczej, miałeś — parsknęła. — Bo tym też się już zajęłam.
— Skąd ty niby o tym wiesz?!
— Siedzę od jakiegoś czasu w tym przeklętym domu! — Zaśmiała się histerycznie. — Więc wiem! Sama go znalazłam. Słaby z ciebie szpieg. — Przewróciła oczami.
— Kto ci, kurwa pozwolił, grzebać w moich rzeczach? Co ty sobie wyobrażasz, dziewczyno? Korzystasz z mojej wanny i lodówki, i już uważasz ten dom za swoją własność? — warknął na nią.
— Nie bądź śmieszny. Ja nie potrzebuję żadnego twojego pozwolenia.
Mocnym ruchem szarpnął do góry kieliszek stojący na stole. Przez nieuwagę wylał na dywan tę odrobinę wina, jaka została na dnie. Ku zdziwieniu Heleny, rzucił szklanym naczyniem w jej stronę. Nie udało jej się dostatecznie szybko odskoczyć. Ostra krawędź kieliszka drasnęła ucho. Poczuła gorącą krew lepiącą jej włosy i spływającą po ramieniu. Gdy Oberhaus dostrzegł jej ranę, natychmiast się uspokoił. W mig przemierzył dzielącą ich odległość. Założył Helenie odstający kosmyk za ucho i poprawił szlafrok zsuwający się z ramienia. Młoda kobieta stała sztywno, nie ruszając się ani o centymetr.
— Przepraszam... To...
— Twoje przeprosiny nie sprawią, że zapomnę. A wiesz, że to nie pierwsza taka sytuacja? — Zmierzyła go wzrokiem.
— Doskonale o tym wiem.
— Zobaczysz... Pewnego dnia stąd wyjdę — powiedziała zdecydowanym głosem. — Nawet się nie zorientujesz, kiedy opuszczę twój dom. Nie będziesz wiedział, gdzie pójdę ani kiedy. Jeszcze raz tylko podniesiesz na mnie rękę... — szepnęła.
— Nie masz dokąd pójść — mruknął. — Nie wrócisz do ojca przecież.
— Nawet jeśli, uwierz, że stanąłby po stronie swojej ukochanej córki. Jak nie wrócę do niego, będę żyć na własną rękę. Okradnę cię. Czy to taki problem? Już raz to zrobiłam, z tym spirytusem. — Przyłożył swoje czoło do jej. Przymknął oczy. W tle wciąż leciała romantyczna jazzowa piosenka, która zdawała się zupełnie nie pasować do ich obecnej sytuacji. A jednak, oboje się w niej zasłuchiwali. — Ostatecznie wrócę do Krzysztofa. Może mi w końcu podaruje tę gwiazdkę, czy cokolwiek to było — zakpiła.
— Nawet nie wspominaj przy mnie o tym złamasie. — Pokręcił głową.
— A ty nie bądź taki agresywny. Od tego zacznijmy.
— Nie mogę nic ci obiecać. Przepraszam, ale kiedyś zostałem zmuszony do złożenia obietnicy. To była ważna dla mnie osoba. Sama się nie wywiązała.
— Nie chcę od ciebie żadnych deklaracji. Może po prostu zacznij zachowywać się jak cywilizowany człowiek.
— To może być trudne, bo dotychczas żyłem jak małpa wypuszczona z dżungli — zironizował.
— Wiesz, że właśnie to on tu przyszedł? — Zaczęła delikatnie bujać biodrami w rytm lecącej w tle muzyki. Oberhaus poruszył się.
— Co? — zapytał, jakby w transie.
— To był Krzysiek.
— Tak. Wiem — westchnął.
— Jak do tego doszło?
— Podobno pomagał dziadkowi w zakładzie. Może mnie rozpoznał w jakiś sposób.
— Mhm. To ta blizna. A nie mówiłam?
— Już to chyba uzgodniliśmy. Chciała mnie zabić, i już — mruknął, gładząc ja po włosach. — Czy ty zawsze musisz psuć nasze chwile?
— Ale jakie nasze chwile? — Zachichotała. — Nie mamy żadnych.
— Możemy je mieć — szepnął jej w usta. — Ale najpierw muszę zająć się twoim uchem.
— Przestań... Nic nie musisz.
— Ja ci to zrobiłem, więc nie ma opcji, że zostawię cię z tym samą. Tym bardziej że... Ty też się mną zaopiekowałaś. A prawda jest taka, że byłem w o wiele gorszym stanie niż ty teraz.
— Coś dziwnego się dzieje między nami. Czy powinniśmy o tym porozmawiać?
— To nie jest nic dziwnego. Ja jestem zdrowym dorosłym mężczyzną, a ty piękną młodą kobietą. Dlaczego to by miało być w jakiś sposób dziwne? — Musnął wargami oba jej policzki.
— A ja sądzę, że powinniśmy jednak porozmawiać. I jest dziwne. Nie powinno mieć miejsca. — Wbrew swoim słowom, przejechała dłonią po ostrej linii jego szczęki. Liczyła na jakiś protest z jego strony. Czekała jak głupia na zapewnienie, że to nienormalne i faktycznie nie powinno mieć miejsca.
Oboje zdawali się trwać w jakimś magnetycznym transie. Kiwali się tak razem w rytm muzyki, urzeczeni sobą i swoimi głosami. Powietrze wokół zrobiło się ciężkie.
— Tak sądzisz? Na pewno? — Pogłaskał Helenę po karku. Dotyk był niezwykle delikatny, aż niepodobny do tego gwałtownego mężczyzny. Po plecach przebiegł ją dreszcz.
— Tak. Na pewno — odparła, lekko rozmarzona, a Sebastian rzucił jej zagadkowe spojrzenie.
— A może jakoś cię przekonam?
Na dobre przerwał odległość dzielącą ich ciała. Oplótł ją ciasno ramionami. Złożył na jej ustach krótki pocałunek.
— Co my robimy? — szepnęła, przerywając mu.
— Nie wiem, Hela. Chyba oszalałem. — Zaśmiał się. Szybko się odsunął i natychmiast spoważniał. — Ucho. Raz, raz. Twoja krew mi już zdążyła pobrudzić koszulę. Bryzga jak z fontanny.
— Śmiesz mi mówić, że ja nie mam poczucia humoru? Ty, Sebastianie? — parsknęła.
***
Krzysztof znalazł się pod lokalem pełen nadziei. Jeszcze raz sprawdził adres zapisany koślawo na dłoni. Odkupił swoje winy. Może w końcu zdobędzie w oczach Siwego uznanie, na jakie zasługiwał. Poprosił go o dzisiejsze spotkanie, mówiąc, że nie może zdradzić wiele przez telefon i że to sprawa najwyższej wagi. Mężczyzna pojawił się zgodnie z oczekiwaniami chwilę po nim.
— Gawron, się masz, chłopie. Wchodzisz, czy będziemy tak stać?
I weszli. Obaj zapalili papierosa, jednak tylko Siwy zamówił drinka, a Krzysiek pozostał tego wieczoru wyłącznie przy wodzie.
— Jesteś w świetnym nastroju. Przeszło ci z tą dziewczyną?
— Nie, ale widziałem tego człowieka. Faktycznie jest okropny. Brzydki jak noc świętojańska. — Zaśmiał się.
— Chyba się z nim nie spotkałeś na mieście co? — zapytał nerwowo.
— Powiem ci więcej — Wymierzył w niego palcem — pojechałem z nim do jego domu.
Siwy niemal się opluł, gdy usłyszał te rewelacje. Krzysztof odebrał jego reakcje jako zadowolenie, więc przytaknął z dumą głową.
— Ty co?! — krzyknął, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałych ludzi w knajpie. — Kurwa mać, Gawron! Jak ty takie akcje odpierdalasz...
— Co, niedobrze?
— Może jeszcze go śledziłeś, co?
— W życiu! Sam przyszedł do zakładu dziadka, nie wiem, dlaczego... — Rozłożył ręce.
— Bo jest tam stałym klientem, kretynie! Jakbyś zapytał, to byś wiedział, że prawie całą swoją śmieszną chałupę tam wyprodukował.
— Dziadek się ze mną nie dzieli takimi rzeczami. A ty nie chciałeś mi przecież nic o nim powiedzieć.
Siwy zamrugał.
— Dobra, więc byłeś tam. — Machnął dłonią. — I co?
— Ani śladu Heleny, nie było nawet żadnej gospodyni.
— Mieszka sam?
— Nie, z żoną. Wstawiali łóżko, ktoś miał się u nich zatrzymać... Na biurku leżały jakieś dokumenty...
Siwy, usłyszawszy to, natychmiast się ożywił. To mogły być jakieś informacje istotne dla ich sprawy.
— Przeczytałeś treść?
— Niestety nie...
— A więc mieszka z kimś, kogo nazywa żoną. Skąd wiesz, że to nie ta twoja panna?
Zdecydowanie pokręcił głową.
— To na bank nie jest ona. Tamta miała o wiele krótsze i ciemniejsze włosy, i szlafrok jakiś taki inny...
— Widziałeś jej twarz?
— No nie. — Zmieszał się. Nie patrzył już na Siwego. Utkwił wzrok w splecionych na stole dłoniach.
— To, na jakiej podstawie twierdzisz, że to nie ona?
— Było ciemno... I ten kolor włosów... — zająknął się. — Właściwie... Nie wiem. To mogła być Helenka — przyznał słabo. — Ale nie znaczy, że na pewno była!
— Oj, Krzysiek — westchnął. — Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro