Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spiderman: Uniwersum - Marvel #1/2 [Ogorek00]

Spider-Man: Uniwersum

(W oryginale: Spider-Man: Into the Spider-verse)

Cześć. Zróbmy to ten jeden, ostatni raz.

Nazywam się Alice i jestem Waszym nowym ulubionym recenzentem. Moja przygoda zaczęła się teraz, gdy zdecydowałam, że czas nadrobić w końcu Marvela i stać się człowiekiem kultury. I muszę przyznać – typowe wprowadzenia Spidermana są naprawdę użyteczne, gdy człowiek chce się przedstawić.

A takim właśnie typowym wprowadzeniem, a mianowicie "Cześć, nazywam się Peter Parker i jestem jedynym, wspaniałym Spidermanem" zaczyna się jedna z najlepszych bajek ostatnimi czasy i na pewno jeden z najlepszych filmów o Spidermanie, jaki wyszedł. O czym mowa? A oczywiście o Spiderman: Uniwersum, które zaszczyciło nasze kina w 2018 roku.

[Czemu ta kawa nie "wypada"? Kto wie, może grafik po prostu pracował po godzinach]

Ale dobrze, skończę moje drobne wprowadzenie, żeby wyjaśnić, czemu wpadam akurat z tym konkretnym filmem, a nie sprawiać wrażenia, że to pierwsze, co się nawinęło (co wcale nie sprawia, że to nie jest prawda). Widzicie, rok mamy parszywy, więc postanowiłam, jak już wspominałam, przemknąć po Marvelu. Na swojej drodze potknęłam się jednak o kamień. Kamień ten jest czymś, co ciężko do końca skwalifikować; współpracą Sony i Marvela w filmie, który nie zalicza się do kinowego uniwersum Marvela (i może to nawet dobrze; nie musiałam czekać sobie na jego oglądnięcie), a do tego jest animacją, a nie filmem aktorskim. Czemu wszyscy mówią, że jesteś takim dobrym filmem? – spytałam ten kamień.

Tej metafory chyba nie da się pociągnąć już dalej, bo kamień raczej by mi tego nie pokazał, więc pozwolicie mi, że przybliżę Wam zarys fabuły. Ta jest prosta, ale świetnie poprowadzona.

[Zostaliście sprankowani! Gość z kawą nie jest tu głównym bohaterem; to nasz main hero]

Śledzimy losy niejakiego Milesa Morales'a, który zostaje ukąszony przez radioaktywnego pająka i jest świadkiem... „upadku" poprzedniego Spider-Mana, Petera Parkera. Film jest jego origin story, czyli historią tego, jak uczy się swoich mocy i w pewnym sensie dorasta do roli, której musi podjąć się w zastępstwie Petera (który bardzo nieładnie, nawiasem mówiąc, wmanewrowuje chłopaka w odpowiedzialność za całe miasto, ale to już zarzut na recenzję spoilerową). Historia jednak toczy się dalej, miasto trzeba chronić przed upadkiem, a z otwierających się portali do innych wymiarów wyłażą inni Spider-Manowie, gotowi pomóc Milesowi w dorośnięciu do swojej roli i pokonaniu złego Kingpina.

I tu zatrzymam się na moment, żeby to powiedzieć; ci inni Spider-Manowie (specjalnie nie będę ich za bardzo przybliżać, żeby zostawić Wam przyjemność osobistego podziwiania pomysłowości ich budowy) to najlepszy motyw tego filmu. Są kolorowi. Są interesujący. Mają charaktery. Pierwsze skrzypce gra szczególnie „starszy" Peter Parker – ale on sam przedstawia się tak w punkt, że tłumacząc Wam jego rolę, mogłabym tylko to zepsuć. W każdym razie dawno nie widziałam postaci tak realnej w swoim braku idealności, tak przekonującego superbohatera w ogóle. Ale dlaczego, to już naprawdę, naprawdę trzeba zobaczyć samemu.

[Wiesz, że nadchodzi starość, gdy bardziej utożsamiasz się z trzydziestoletnim Spidermanem po rozwodzie niż nastoletnim bohaterem filmu... Ale serio, kocham Petera B Parkera, jest wspaniały]

Sposoby przekazywania informacji są moim zdaniem najlepszą częścią tego filmu. Nie czułam, że coś jest mi narzucone; dialogi nie brzmiały wymuszenie, a na kreskówkowych, doskonale zanimowanych twarzach bohaterów rysowały się prawdziwe emocje. Wydawali się rzeczywiście rozumieć siebie nawzajem. Zależało mi na nich, zależało mi na ich sukcesie, więc trzymałam kciuki, śmiałam się z żartów i przede wszystkim – bawiłam się świetnie. Bo ten Spider-Man to coś świeżego, innego od większości doświadczeń tego typu; ten film wie, o czym mówi, nie kryje swoich kreskówkowych korzeni, bawi się konwencją i dostarcza całą masę rozrywki. Dobrze jest dać mu się porwać. Muszę jednak przyznać, że spotkałam się też z opinią, że potrafi znudzić, i cóż – jestem w stanie uwierzyć, że jeśli nie skupisz na tym filmie uwagi, jego blask może odrobinę uciekać.

Ale żarty są świetne nieważne, jak na nie nie popatrzysz!

Na końcową uwagę zasługują jeszcze wizualia. Spider-Man: Uniwersum jest w całości animacją komputerową. Z początku byłam sceptyczna stylowi, w który poszli autorzy i kręciłam nosem, ale w trakcie oglądania powoli przywykałam i zmieniałam zdanie (wcale nie miała na to wpływu cudowna scena ciągnięcia nieprzytomnego Petera za metrem, przez którą obudziłam współlokatorkę, śmiejąc się w głos, wcale nie...). Polubiłam ten styl, kiedy zrozumiałam, że jest on w tym filmie używany bardzo świadomie; perspektywa i kolorystyka są tu rozegrane naprawdę doskonale. W rezultacie miewamy kreskówkowe wybuchy i kadry tego typu:

[Czuję, że jesteśmy podobni... Ty też się dzisiaj nie wyspałeś?]

Ale równocześnie rzeczy takie jak to ujęcie:

[Stunning. Aż słyszę motyw "What's up, danger" w tle, chociaż dla komediowego efektu możnaby podłożyć "I believe I can fly"]

I cóż, to chyba najważniejsze motywy z tego dzieła, o którym chciałam powiedzieć. Serdecznie polecam, jest aktualnie na Netflixie, warto poświęcić na niego dwie godzinki, bo niektóre żarty już robią się kultowe (Here's the good news; we don't need a monitor - dodatek dla zorientowanych). Kręcę się gdzieś w okolicy, więc można zadawać pytania pod moją recenzją, postaram się na nie jakoś odpowiedzieć, a tymczasem odkładam kamień na bok, żeby dalej brnąć (aczkolwiek radośnie) przez kolejne filmy Marvela.

Witam się i żegnam, salut!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro