Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Gorąco... Sapnął.

Gorąco... Ugh. Spróbował złapać oddech.

Gorąco... Zdołał wystawić głowę spod kołdry i odetchnął głęboko.

Coś było nie tak.

Otworzył oczy.

Coś było zdecydowanie nie tak!

Po pierwsze: odkrył, że leży pod kołdrą. Przykryty był nią po same uszy, więc znalazł powód tego palącego gorąca. Ale to nie było wszystko. Pod kołdrą nie był sam!

Odsunął kawałek materiału i od razu opuścił go z powrotem.

Nie. To musiał być sen.

Odetchnął jeszcze raz głęboko i powtórzył czynność. Postać nie zniknęła.

Teraz przestraszył się nie na żarty. Razem z nim, wtulając swoją głowę w delikatną skórę na szyi Xie Liana, leżał San Lang. To było jedno z jego najwrażliwszych miejsc i Król Duchów zawsze lubił tak zasypiać. Zawsze kiedy... Xie Lian przełknął ślinę i siłą wyparł to wspomnienie z głowy.

"Muszę myśleć racjonalnie. Muszę myśleć racjonalnie..." - powtarzał jak mantrę.

Ponownie spojrzał na chłopaka. Spał w najlepsze, głośno oddychając. Xie Lian znów przełknął ślinę, bo mało tego, że jego oddech za każdym razem łaskotał wrażliwą skórę, to jeszcze oba ramiona chłopaka ściśle obejmowały go w mocnym uścisku. Niemal czuł jego bijące serce na swojej piersi.

Przechodząc jeszcze niżej...jego kolano było pomiędzy nogami dwudziestopięciolatka. Niebezpiecznie blisko. W tej chwili umysł Księcia Koronnego wypełnił się sutrami, które latami uczył się od Goushi Księstwa Xian Le i pisał tysiące razy (często w ramach kary), więc znał je na pamięć i mógł recytować o każdej porze dni i nocy, bez zająknięcia. Ta wiedza i umiejętność często mu się przydawała w przeszłości i był szczęśliwy, że jego pamięć nie zawodziła.

Kiedy już się uspokoił, zaczął się zastanawiać, jak znaleźli się w tak intymnej pozycji. Przecież całkiem niedawno leżeli oddaleni od siebie na bezpieczną odległość i był pewien, że Hua Cheng niczego nie pamięta.

To prawda. Gdyby odzyskał pamięć, to jego meridiany w końcu byłyby odblokowane i czułby przepływ mocy. Dodatkowo... choć ciężko mu to było przyznać, był pewien, że San Lang nie spałby teraz, tylko... Nie spałby i nie dałby spać jemu!

Oczywiście to była najlepsza z możliwych opcji. Bardziej jednak obstawiał taką, że zabije go w przypływie furii...

Nie chcąc budzić chłopaka, wyszeptał "Ruoye" i cicho poprosił o przyniesienie mu zegarka. Ruoye posłusznie wykonał polecenie i powrócił na ciało swojego Pana. Była już 2 w nocy. Westchnął i przytulił obecnie ludzkie ciało Szkarłatnego Deszczu Szukającego Kwiatu.

"A więc ostatecznie nie zjedliśmy kolacji. Jak za starych czasów, kiedy jadłem posiłki tak nieregularnie, że dopiero San Lang upominał mnie, że moje burczenie pustego brzucha jest tak harmonijne, jak jego koślawe dzikie pociągnięcia pędzla na pergaminie. Obaj się śmialiśmy i szliśmy zjeść. Teraz jednak obaj jesteśmy śmiertelnikami. Obaj powinniśmy jeść, żeby funkcjonować. Ale tak naprawdę, jak nic nie zjemy przez 24 godziny, to i tak jeszcze nie umrzemy".

Leżąc i myśląc o drobnych sprawach z przeszłości i teraźniejszości, uśmiechał się pod nosem.

Osoba obok niego była prawdziwa. Nadal nie mógł w to uwierzyć, że udało im się spełnić pierwszy warunek. Wydawał się on dość prosty, ale w rzeczywistości były to 3 rzeczy, które bezwzględnie musiały zostać spełnione i które, bez odpowiedniego szczęścia, po prostu Nie Mogły Zostać Spełnione, a w żadnym razie przewidziane.

Pierwsze obostrzenie, oprócz tego niebywałego szczęścia, wymagało wykazania się przez Księcia Koronnego ogromną siłą woli i cierpliwością, a mówiło o tym, że Xie Lian nie może pierwszy: zobaczyć, dotknąć oraz przemówić do Hua Chenga.

Poprzedniego dnia miał przysłowiowego farta, że Ruoye czuwał i w porę mu pomógł. Poklepał magiczny materiał i kolejny raz podziękował cicho.

Kolejny podpunkt dotyczył jego samego i uczuć względem Hua Chenga. Musiał go kochać przez cały czas trwania rozłąki oraz żyć w celibacie.

Trzecie obostrzenie zabraniało (w przypadku znalezienia już wcielenia Króla Duchów) informowania go o przeszłości. Sam miał sobie wszystko przypomnieć.

Tu również jego wierna wstęga bardzo mu pomogła i zastanawiał się, czy przypadkiem Ruoye tak bardzo mu pomaga, bo ma już dość jego ciągłego smutku i narzekania? Nie mówił o tym głośno, ale Ruoye był magiczny i nienaturalnie stworzony z myślą konkretnie o nim, więc na pewno znał wszystkie jego bolączki.

"Biedaku, tyle lat musiałeś ze mną wytrzymywać..." - pomyślał, ale materiał nawet się nie poruszył, jakby naprawdę był głuchy na jego myśli.

Do spełnienia były jeszcze dwie ostatnie rzeczy. Nie miał pojęcia, czy łatwe czy trudne, bo jedno było z drugim powiązane i wymagały czegoś ponadczasowego, ale sam nie miał już na to większego wpływu. Bo cóż mógł takiego zrobić w ciągu pozostałych mu dwunastu godzin? Wszystko zależało od tego przystojnego chłopaka, z którym teraz leżał w romantycznym uścisku.

Rozmyślał do bladego świtu.

Leżał cały czas w jednej pozycji, nie chcąc się ruszyć i wypuszczać ukochanego. Jeśli pozostało im te kilka godzin, to nie chciał się ruszyć choćby na milimetr. Ale... nie mógł być bezczynny. Hua Cheng zawsze mu powtarzał, żeby robił to, co chciał, żeby szedł za głosem serca, a on będzie mu towarzyszył. Tak więc i teraz Xie Lian powoli wyczołgał się z łóżka i cicho stanął na nogi. Przykrył chłopaka, ostatni raz dotknął jego krótkich włosów i wyszedł, zamykając za sobą drzwi od sypialni.

Usiadł przy stole na swoim standardowym miejscu. Okazało się, że poprzedniego dnia towarzysz usiadł na przeciwnym, więc mężczyzna uśmiechnął się. Wziął do ręki nadal stojącą na stole filiżankę z zimną herbatą i wypił naraz połowę. Zimna, ale smaczna.

Zastanowił się, co ma w lodówce i co może z tego przyrządzić na śniadanie. Nie chciał truć Hua Chenga już pierwszym posiłkiem po spotkaniu po prawie ośmiuset latach.

"Osiemset lat" - zawahał się - "Czy to nie aby tyle, ile ty czekałeś na mnie? Ha ha, może to zrządzenie losu, ale jeśli tym razem się nie uda... to czy dam radę przeżyć kolejne osiemset lat bez ciebie?"

Wstał i zajrzał do lodówki. Znalazł tam kilka pomarańczy, grapefruitów, ser żółty, biały, kilka plastrów wędliny, kilka jajek.

"Hmm, jajka" - dłuższą chwilę zastanawiał się nad ich wykorzystaniem oraz czy jajecznice bądź omlety, które przyrządzał, kiedykolwiek były jadalne?

Nagle wychwycił ruch za swoimi plecami i poczuł jak czyjaś głowa przesuwa się nad jego ramieniem i zagląda do otwartej lodówki.

- Proszę się nie kłopotać, ja przygotuję śniadanie. - Usłyszał młodzieńczy głos.

Twarz chłopaka była na powrót spokojna i prawie nieruchoma. Zachowywał się zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia.

Xie Lian usunął się w bok i pozwolił Crimson Rose zająć się przygotowaniem posiłku.

- Możesz do mnie mówić Xie Lian, nie musisz być oficjalny.

Chłopak obrócił się w stronę siedzącego mężczyzny i kiwnął głową.

Xie Lian przyglądał się mu i zastanawiał, co uległo zmianie. Czy jego obecne zachowanie spowodowane było tym, że płakał jak dziecko i wyczerpany zasnął przy nim, więc teraz jest taki poważny? Czy może coś innego?

Zgadywał, że niewiele pamiętał z przylgnięcia do niego w środku nocy i spania a'la słodki miś koala, bo wtedy nie powinien zbliżać się do jego osoby na co najmniej półtora metra. Nawet w obecnych czasach dwójka ludzi tej samej płci będąca w związku nie była powszechnie uważana za „normalną". Oczywiście oni nie byli w związku, ale to przytulanie się...nie było tylko przyjacielskie - to akurat już się nauczył rozpoznawać.

W obu przypadkach powinien jednak czuć zalążek wstydu, ale w tej chwili na twarzy i w ruchach chłopaka nie było po nim śladu.

- Bardzo przepraszam za dźgnięcie nożem. - Głos mu drżał, kiedy wypowiadał te słowa. - Nie jestem święty, ale nie chciałem pana zabić.

- Xie Lian - poprawił go mężczyzna. - I nie zabiłeś mnie. Ta drobna ranka, którą mi zadałeś, jest niczym. Możesz mi wierzyć.

- Wiem... widziałem blizny.

- Och. - A więc o to chodziło. - Rany, to tylko skaleczenia ciała, a blizny to po prostu pozostałości po nich. Nic strasznego się nie stało. Jak widzisz mam się dobrze.

- Ale masz ich aż tyle... a przecież nie jesteś stary.

- Ha, ha, to prawda, nie jestem. Dwadzieścia pięć lat, to przecież żadna liczba. Ha, ha! - zaśmiał się ponownie. - A ty, ile masz lat?

- Siedemnaście.

- Siedemnaście, to bardzo ładny wiek. Powinieneś cieszyć się życiem, robić to co lubisz, pójść do szkoły, pouczyć się, potem pójść na wagary. Spotkać się na karaoke ze znajomymi i żyć jak nastolatek.

- Też tak robiłeś, jak byłeś w moim wieku? - Dotąd był skupiony na rozbijaniu jajek do miseczki i smarowaniu chleba masłem, ale nagle obrócił się i spojrzał mężczyźnie w oczy.

- Cóż... - Zawahał się z odpowiedzią. - Nie do końca, ale robiłem dokładnie to, co chciałem.

- I to stąd masz tyle blizn?

Chłopak mimo wieku był bardzo spostrzegawczy. Blizny nie były świeże, miał je od lat i prawie trafił w sedno.

- Tak. - Nadal się uśmiechał. - Nigdy nie byłem zbyt ostrożny. Często przewracałem się, spadałem z drzew, kiedyś potrącił mnie rowerzysta. - wymieniał zadowolony.

- A czasami ktoś mnie pociął nożem lub do mnie strzelił. - Dokończył za niego Crimson Rose.

W kuchni zapanowała cisza.

- Jak na swój wiek znasz się trochę na bliznach. - Zauważył, ale powiedział to, wpatrując się w resztkę herbaty.

- Niejedną widziałem. - Chłopak obszedł stół, wziął swoją filiżankę i także napił się zimnego wywaru.

Szukał wzroku Xie Liana, ale ten uparcie patrzył w każde inne miejsce, ale nie na niego.

- Na pewno, na pewno - mówił coraz ciszej starszy.

- Dlatego masz tak dobrze zaopatrzoną apteczkę, a także igłę i nici do zszywania.

- Ha, ha, wiesz, lubię robótki ręczne, a że zawsze szukałem po całym domu narzędzi do cerowania podziurawionych skarpet, to wrzuciłem je do apteczki.

Chłopak westchnął, ale nic nie powiedział. Wrzucił rozbełtane jajka na rozgrzaną patelnię i skupił się na śniadaniu.

Po kilku minutach nałożył na talerz parujący omlet z serkiem typu greckiego oraz pomidorami w środku.

- Mmm. - Zaciągnął się zapachem starszy mężczyzna. - Cudowanie pachnie. - Rozkroił i zapytał zaskoczony: - Niemożliwe! Miałem w lodówce pomidory?

- En. Dziś była chyba ich ostatnia szansa, żeby je w końcu zjeść. Myślę, że jutro zaczęły by pleśnieć. Mam nadzieję, że nie zaczęły psuć się w środku.

Usiadł naprzeciwko ze swoim talerzem i przyjrzał się jedzącemu mężczyźnie.

- Som jeszcze dobłe - mówił z jedzeniem w ustach. - Szwietnie gofujesz.

- Pfff. - Zaśmiał się młodzieniec. - Nie mów z pełnymi ustami.

- Tszemu? Przecziesz to takie szmaczne! Nie dafsz się namówić, szeby gotować mi codżiennie?

- Ha, ha. - Crimson Rose oparł się o krzesło i przesłonił dłonią usta. - Czy na pewno jesteś dorosły? W ogóle nie wyglądasz i nie zachowujesz się jak dorosły. - Sięgnął po widelec i z podniesionymi od uśmiechu policzkami powiedział: - Nigdy nie spotkałem takiego dorosłego jak ty. Niby masz swoje 25 lat, ale nie umiesz gotować i nie przejmujesz się swoim życiem. Wbiłem ci nóż do samego końca w brzuch, a ty nawet się nie skrzywiłeś. Co najlepsze - uśmiechałeś się! A przecież chwilę wcześniej pobiłeś do nieprzytomności dziesięcioro rosłych mężczyzn z gangu! Ty, sam jeden przeciwko gangowi Devila! Podziwiam cię, naprawdę. Od kiedy byłem mały, kręciłem się z nimi i wiem, że są silni, naprawdę silni. A ty? Popatrz na siebie... - Xie Lian spojrzał. - Jesteś niższy niż każdy z nich, wyglądasz jak przepraszam "zwykły słabeusz", każdy z naszej grupy powinien cię pokonać jednym palcem, a ty... a ty... przyszedłeś w biały dzień, nieuzbrojony, radosny i zmiażdżyłeś ich jak mrówki.

Xie Lian patrzył na niego i także lekko się uśmiechnął.

- Naprawdę, jestem pełen podziwu. Jeśli tych wszystkich blizn nabawiłeś się w latach młodości, by teraz zostać tym, kim jesteś, to był to najlepiej wykorzystany czas. - Wypił trochę swojej zimnej herbaty. - Wiem, że nie musisz słuchać takiego dzieciaka, jak ja, który nic nie wie o życiu, ale tak właśnie myślę.

Mężczyzna przełknął, co miał w ustach i poważnie odpowiedział:

- Nie uważam, że jesteś dzieciakiem oraz że nie wiesz nic o życiu. I dziękuję za te słowa.

Chłopak poczuł się trochę niezręcznie. Nie spodziewał się tak szczerej odpowiedzi. Nikt nie traktował jego swobodnych myśli i wypowiedzi na poważnie. Tym bardziej, że słowa człowieka po drugiej stronie stołu brzmiały, jakby wychodziły z głębi serca.

- Tak naprawdę... to dlaczego mnie wczoraj nie pobiłeś tak jak innych? Dlaczego mnie oszczędziłeś, dałeś się zranić, a potem jeszcze mnie uratowałeś? Mogę się założyć, że z łatwością zablokowałbyś moje ostrze.

Xie Lian patrzył na towarzysza posiłku i zastanawiał się, co powinien mu odpowiedzieć. Nieśpiesznie sięgnął do wiszącej na oparciu krzesła kieszeni kurtki, którą miał poprzedniego dnia na sobie i wyciągnął z niej nóż, którym został ugodzony. Przyjrzał mu się i postawił na stole.

- Proszę - powiedział, patrząc uważnie chłopakowi w oczy - zaatakuj mnie. Jeśli ci się uda mnie zranić, to odpowiem na twoje pytania.

Poczuł jak Ruoye przesuwa się, by być bliżej rękawa. Poklepał się dwukrotnie w ramię, dając znać magicznemu przyjacielowi, żeby nie interweniował.

- Nie przejmuj się tym. Po prostu zaatakuj.

Chłopak był lekko oszołomiony propozycją mężczyzny. Nie wiedział, dlaczego go o to poprosił. Ale chciał uzyskać odpowiedzi. Najlepiej jak najszybciej, a ten człowiek mógł mu je dać. Widocznie wiedział o wiele więcej, niż początkowo chłopak myślał. Musiał wykorzystać tę okazję.

Chwycił w dwa palce nóż, który był przedłużeniem jego własnej ręki i z którym nie rozstawał się od kilku lat. Okręcił nim dwukrotnie w dłoni i jeszcze raz spojrzał na mężczyznę.

Powoli wstał i także nie spuszczając młodzieńca z oczu, skinął mu głową na znak, że jest gotowy.

W chwili krótszej niż zamknięcie i otwarcie oczu, ciało chłopaka znalazło się przy mężczyźnie, a ostrze sztyletu razem z jego ciałem przesuwało się, celując w szyję. Młodzieńczy umysł był pewien, że mężczyzna zrobi unik albo złapie jego dłoń, nim ten dotknie jego ciała, ale Xie Lian stał nadal swobodnie i ze swoim spokojem patrzył prosto w jego czarne oczy. We wzroku dwudziestopięciolatka nie było cienia wahania i nie było też cienia chęci walki. Za to znalazł tam jedyny w swoim rodzaju błysk pożądania i miłości.

Wyglądał, jakby czekał na niego, czekał na jego każdy ruch, cokolwiek odrodzony Szkarłatny Deszcz Szukający Kwiatu mógłby mu ofiarować, nawet jeśli miałaby to być śmierć.

Ostrze sztyletu zatrzymało się milimetry od jego bladej szyi. Kawałek dalej uśmiech nadal nie schodził z ust mężczyzny.

- Co się stało? - zapytał Xie Lian, widząc wahanie atakującego. - Nie chcesz znaleźć odpowiedzi na swoje pytania?

- Chcę - odparł tamten i zobaczył jak jego własna ręka zaczyna drżeć. - Ale się nie bronisz.

Xie Lian przytaknął.

- Od początku nie miałeś zamiaru się bronić - stwierdził, a głowa mężczyzny znów kiwnęła na znak zgody.

- Owszem, nie miałem. A wiesz może dlaczego? - zapytał, delikatnie chwytając ostrze w dłoń i przyciągając do swojej piersi.

- Co robisz? - Crimson Rose zaczął się stresować. - Proszę, przestań.

- Wiesz dlaczego?

- Nie wiem.

- Wiesz... Pomyśl chwilę, dopóki twój sztylet nie przebije mi serca.

- Jesteś szalony! Puść ostrze, proszę! Nie rób tego! - Ostry czubek już dotykał materiału białej koszulki.

- A więc odpowiedz mi - powoli wypowiadał słowa, żeby chłopak dokładnie go słyszał - dlaczego ja nie miałem zamiaru się bronić?

- BO JA NIE MAM NAJMNIEJSZEGO POWODU I OCHOTY BY RANIĆ CIEBIE! - wykrzyczał tak głośno, że prawdopodobnie pół bloku go słyszało. 

Opuścił głowę. Oddychał głośno i nierówno. Serce pompowało krew jak szalone i nie chciało się uspokoić.

Mężczyzna stojący obok niego, puścił sztylet, który wyleciał z trzęsących się dłoni chłopaka. Teraz te same dłonie oparł o klatkę piersiową starszego i zakrył nimi minimalną dziurkę, która była ledwo widoczna na lewej piersi. Pod palcami czuł bicie serca mężczyzna. Stuk, stuk, stuk. Biło tak szybko jak jego, a może i szybciej. 

Podniósł głowę wyżej i spojrzał na swoje blade palce. Sekundę potem zobaczył, jak lewa dłoń mężczyzny także je przykrywa, jakby starała się uspokoić to drżenie. Ale nie tylko drżały jego dłonie. Wibrowało całe ciało.

- Dlaczego nie chcesz mnie zranić usłyszał cichy szept przy swoim uchu.

- Nie wiem! Nie wiem! - mówił prawdę. Nie wiedział, ale choćby chciał, choćby ktoś mu kazał, to nie byłby w stanie tego uczynić.

- Dobrze - nadal mówił ściszonym głosem. - A co chciałbyś zrobić?

Pytanie było nie do końca jasne, ale chłopak znalazł na nie odpowiedź od razu.

- Chciałbym cię obronić - mówił, czując w sercu nieznane emocje. - Chciałbym, żeby te wszystkie blizny twojego ciała zniknęły. Chciałbym rozerwać wszystkich ludzi, którzy ci to zrobili. Każdego jednego powiesić na drzewie i patrzeć jak cierpi.

- En... - zaśmiał się. - Co jeszcze?

- Chciałbym, żebyś się ciągle uśmiechał, chciałbym ci robić śniadania każdego dnia, patrzeć jak śpisz, podróżować z tobą, opowiadać różne historie i chciałbym słuchać też twoich historii, twojego głosu, patrzeć w twoje oczy, kiedy jesteś szczęśliwy, a kiedy nie jesteś, pocieszać cię. Chciałbym... abyś zawsze na mnie polegał i mi ufał, tak jak ja tobie.

- En... wiesz, że zawsze ci ufam. Zawsze, od zawsze.

Chłopak oparł głowę o ramię Xie Liana i zacisnął pięści na materiale T-shirta.

- Dlatego się nie broniłem... Wiedziałem, że nie zrobisz mi krzywdy. - Mówiąc to, objął ramionami roztrzęsione ciało chłopaka. Czuł jego napięte mięśnie, gorąc i cierpienie. Ale nic na razie nie mógł zrobić, żeby mu ulżyć. Mógł go uspokoić, jak zrobił to dzień wcześniej, ale chciał, żeby chłopak uspokoił się sam.

- Powiedz mi - poprosił ochrypłym głosem młodzieniec - kim dla mnie jesteś? Kim jestem dla ciebie i kim do cholery ja jestem? Bo już nic z tego nie rozumiem.

- Nie martw się. - Poklepał go po ramieniu. - Wkrótce wszystkiego się dowiesz.

"A jak nie, to zginiemy obaj. Tym razem nie dam ci odejść samemu".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro