Rozdział 3
- Zielona herbata jest najsmaczniejsza - powtórzył Xie Lian. - Wiem, że obecnie jest tyle odmian tych wywarów jak biała, czarna, Rooibos, English Breakfast i wiele wiele innych, ale zielona, zwłaszcza zielona japońska i chińska są najlepsze. Japonia, to taki mały kraj, a też potrafią wydobyć z liści to co najlepsze. Niezwykłe.
Podczas gdy mówił, jego gość przyszedł do kuchni i usiadł na przeciwległym krześle. Mężczyzna krzątał się po niewielkim pomieszczeniu. Przyszykował 2 białe kubki, zagotował wodę, nasypał "na oko" liście zielonej herbaty do glinianego imbryczka i wtedy obrócił się do gościa. Swobodnie oparł się plecami o blat i uśmiechnął.
Początkowo wzrok młodzieńca skierowany był na tył jego głowy i plecy, ale teraz uważnie przyglądał się zakrwawionemu materiałowi jego koszulki, który mocno odznaczał się na nieskazitelnej bieli.
Xie Lian prawie o tym zapomniał i dlatego nie zwrócił uwagi na swój "nieczysty" ubiór. Teraz przesłonił go połową kurtki i wychodząc z kuchni, powiedział:
- Zaraz wracam. Przepraszam cię na moment.
Skierował się do swojego pokoju po czyste ubranie, a potem wszedł do łazienki. Zdjął kurtkę, a niedającą się już do niczego zniszczoną koszulkę wrzucił od razu do śmietnika. Potem otworzył apteczkę i powiedział niezbyt głośno.
- Już dobrze, Ruoye, możesz mnie puścić. - Kiedy wypowiadał te słowa, nalewał ciepłej wody do miski.
Biała wstęga zaczęła rozsuwać się i luzować z brzucha mężczyzny. Robiła to tak powoli i delikatnie, jakby bała się sprawić mu większy ból, ale też jakby była niepewna, czy może się poruszyć.
- Ruoye... mój Ruoye. Nie zrobiłeś nic złego. To nie twoja wina. - Mówił do swojego magicznego przedmiotu. - Gdyby nie ty, po raz kolejny wszystko bym zepsuł... - Uśmiechał się, ale w kącikach jego oczu pojawiły się długo wstrzymywane łzy. - Naprawdę... nic mi nie jest, wiesz dobrze, że takie ukłucie to dla mnie chleb powszedni. - Materiał zsunął się całkowicie, ujawniając głęboką ranę, z której strużką wypływała krew. Ruoye przesunął się wyżej, na jego klatkę piersiową, a drugim końcem obwiązała mu lewe ramię.
- Chodź tu do mnie - nadal mówił cicho. - Przyszykowałem ci kąpiel. Jesteś cały brudny.
Ruoye nie chciał posłuchać i w dalszym ciągu mocno trzymał swojego pana.
- Proszę, Ruoye... - W końcu usłuchał. Skurczył się i spłynął z męskiego ramienia do wody.
Xie Lian lekko się uśmiechnął. Wziął jedno z kwiatowych mydełek i delikatnie mył drogocenny materiał. Rana na jego ciele nadal była otwarta i co kilka sekund kolejne mililitry krwi wydostawały się na zewnątrz. Ale mężczyzna jakby tego nie widział, jakby nie czuł bólu i nie dostrzegał stale powiększającej się kałuży krwi na jasnych kafelkach łazienki. Szeptał do Ruoye, że będzie czysty i nieskazitelny jak zawsze, że nie musi się niczym przejmować i zawsze będą razem.
W pewnym momencie oczy mu się zamknęły i poczuł jak spada w otchłań.
*******
Ciemność nigdy go nie przerażała. Co mogło w niej takiego być, czego miałby się bać? Duchy? Znał ich całe miasto, a jednego najsilniejszego kochał. Demony? Każdego mógł pokonać, nawet nie wyciągając miecza. Co jeszcze miałoby tam się pojawić, co mogłoby go straszyć? Nic. Ciemność była w pewien sposób przyjemna i odprężająca.
I dopiero, kiedy usłyszał w niej głos, poczuł się niepewnie.
- Xie Lian, Xie Lian! - ktoś wołał. - Proszę pana! Nie umieraj!
Och! On? Miałby nie umierać? A cóż w tym takiego strasznego. Tyle razy ginął na tysiące różnych sposobów, że nie miał się czego obawiać. Uśmiechnął się nawet lekko, ze spokojem i dalej trwał w swojej ciemności. Głos jednak nie przestawał krzyczeć. Ciągle i ciągle powtarzając jego imię.
Wtem przy samym uchu ktoś wyszeptał jedno słowo. Zarezerwowane tylko dla jednej osoby na świecie.
GEGE.
Otworzył szeroko oczy, ciężko oddychając i próbując złapać oddech. Kilka centymetrów nad głową zobaczył parę głębokich jak wszechświat czarnych oczu. Podniósł drżącą rękę i dotknął chłodnego policzka. Otworzył usta, by wypowiedzieć imię ukochanego, by upewnić się, że to naprawdę on, że mu się to nie śni... ale słowa nie chciały wydostać się z jego krtani. Coś z jego głosem było nie tak. Drugą ręką chwycił za swoje gardło i zamiast własnej skóry, dotknął ciepłego materiału. Pomacał go, a potem wsadził palec pod spód i spróbował zdjąć. Biała wstążka puściła od razu, rozlewając się na jego dłoni jak zwykły kawałek materiału.
- P-próbowałem go ściągnąć, ale to "coś" uczepiło się pana! Było tak mocno związane, że myślałem, że się pan udusi! - Oczy chłopaka były zaczerwienione i pełne bólu. - Przepraszam! - jęknął i położył głowę na jego piersi.
- Nic się nie stało, nic mi nie jest – mówił Xie Lian i głaskał chłopaka po głowie, po plecach. - Już, już, wszystko dobrze.
Na nagiej piesi poczuł coś ciepłego i mokrego. Kapało na jego mostek i spływało w dół. Nastolatek szlochał i nie chciał się uspokoić. Xie Lian podsunął się wyżej na poduszce i mocno chwycił go w ramiona. Przyłożył policzek do czubka jego głowy, ciągle powtarzając czułym i spokojnym głosem:
- Nie umieram. Nic się nie dzieje. Już spokojnie. Nie ma się czym martwić. - Podniósł oczy na Ruoye i podał mu ramię, żeby mógł się obwinąć. - Jestem cały i zdrów. Nie musisz płakać z mojego powodu. Wolałbym, żebyś się uśmiechał. - Chłopak wcale nie przestawał. - Pewnie przestraszyłeś się, jak zobaczyłeś, że leżę nieprzytomny na podłodze - zgadywał. - Ale to nic. Przecież nadal żyję. Straciłem tylko trochę krwi i... i dzisiejszy dzień był trochę jak rollercoaster. Ha, ha. Pewnie dla ciebie tak samo. - Ramiona chłopaka objęły go i chyba zaczął się uspokajać.
Xie Lian podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju. Nadal było jasno, więc nie mogło minąć zbyt dużo czasu od jego zasłabnięcia. Popatrzył na swój zraniony bok. Spoczywał na nim gruby opatrunek przyklejony kilkoma taśmami. Pośrodku zaczął nabierać lekko szkarłatnego odcienia, ale nie tak szybko, jak się spodziewał.
Chłopak musiał coś zrobić z raną, bo w przeciwnym razie krwi byłoby o wiele więcej. Swój stan ocenił więc jako "dobry +", z koniecznością zaniechania bijatyk na kilka kolejnych dni. Był w końcu śmiertelnikiem i mógł zginąć tak samo jak wszyscy inni ludzie.
Westchnął uspokojony i popatrzył na leżącego na nim chłopaka. Ruoye kolejny raz uratował go przed popełnieniem karygodnego błędu. Nie wiedział, czy to dlatego, że też lubił Hua Chenga, czy może nie chciał widzieć jego własnego cierpienia i zadręczania się w przyszłości. Wiedział jednak, że jest po ich stronie i może na niego liczyć, nawet kiedy zupełnie się tego nie spodziewa.
Król Duchów bez swojej świadomości i wszechpotężnej siły był taki słodki. Tulił go i płakał z jego powodu, choć sam na pewno nie wiedział dlaczego. Pierwsze, najgorsze punkty paktu zostały przełamane. Szczęście i pech miały tu ogromną rolę, bo oni sami nie mieli wpływu na los. Za to teraz już wszystko zależało od nich samych.
Po kilkunastu minutach młody chłopak uspokoił się całkowicie i usnął, leżąc w połowie na łóżku, a drugiej połowie na odkrytym torsie mężczyzny. Xie Lian był szczęśliwy. Nie doświadczył ciepła drugie człowieka tak długo... A na dodatek był to jego ukochany. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, żeby nic już im nie przeszkodziło.
Z bólem serca przekręcił się na bok i delikatnie ułożył ciężką głowę chłopaka na poduszce. Wstał i resztę jego ciała wsunął na łóżko, po czym przykrył kocem. Po odpoczynku czuł się dość dobrze i nawet nie kręciło mu się w głowie, choć pewnie stracił trochę krwi.
Poszedł do kuchni i spojrzał zaskoczony na dwa wypełnione herbatą kubki, które stały na stole oraz pusty dzbanek na suszarce. Zajrzał do niego - liście herbaty zostały usunięte, a cały dzbanek dokładnie umyty. Herbaty były nalane mniej więcej po równo, choć wydawało mu się, że jego było odrobinę więcej.
"Czyżby jednak upił swoją?" - zastanawiał się z uśmiechem i lekko pokiwał głową - "Znając San Langa, to nie zacząłby pić pierwszy, wiedząc, że jestem gdzieś obok".
- Ruoye, świetnie się dziś spisałeś. Jesteś naprawdę niesamowity - powiedział z uśmiechem i poczuł jak materiał prześlizguje się w kierunku jego nadgarstka.
Zaraz potem mężczyzna wyciągnął rękę i poprosił:
- Przynieś mi mój laptop. Im szybciej wyślę raporty, tym więcej czasu będę miał dla naszej zguby.
*******
Dwie godziny później raport był wysłany, a łazienka uprzątnięta. Prawdopodobnie Hua Cheng był spanikowany jak zobaczył nieprzytomnego mężczyznę w kałuży własnej krwi, więc kiedy udzielił mu pierwszej pomocy i wytarł z czerwieni, przeniósł do łóżka, to nie odchodził stamtąd na krok.
Gdy Xie Lian otworzył drzwi, nie był zaskoczony, że prawie wszystko było umazane szkarłatem. Uśmiechnął się i w pół godziny doprowadził małe pomieszczenie do stanu sprzed "jego chwilowej niedyspozycji".
W międzyczasie odsłonił ranę, by zobaczyć w jakim jest stanie i ku jego zdumieniu dostrzegł kilka prostych szwów. Lekko je ścisnął, rozciągnął skórę i zaśmiał się. Hua Cheng nigdy mu nie zdradził, że umie tak dobrze szyć, ale widać poza estetycznym pisaniem znaków chińskich - we wszystkim innym był znakomity.
Umył ręce, wypłukał szmatkę, którą wszystko wycierał i wrócił do pokoju. Chłopak na jego łóżku nadal spał.
Xie Lian zastanowił się, czy nie jest może głodny. Sam troszkę był. Od rana nic nie jadł i chłopak zapewne także.
Odszukał telefon. Postanowił zamówić coś z dostawą do domu, ale nie wiedział, co chłopak lubi jeść. Ten chłopak, w tym wcieleniu. Zgadywał, że będzie zadowolony z czegokolwiek, ale sam nie potrafił zdecydować.
Usiadł po drugiej stronie łóżka i przyłożył głowę do poduszki. Tak dawno nie widział swojego ukochanego, że nie potrafił spuścić z niego wzroku. Twarz, kiedy spał, była taka spokojna, jakby nie miał żadnych zmartwień. Choć włosy obojga były dość krótkie, to w dalszym ciągu jego lubego byly czarne. Dotknął ich. Uwielbiał to robić. Były gładkie jak jedwab, a jednocześnie grube i mocne. Ilekroć za nie ciągnął, San Lang... Natychmiast przerwał myślenie o przeszłości. To było zbyt niebezpieczne.
Czuł, jak z każdą kolejną chwilą, staje się coraz bardziej senny. Zmusił się do wyciągnięcia dłoni z włosów chłopaka, ale nie potrafił się oprzeć i dotknął jego dłoni. Po kilku sekundach zasnął.
*******
Chłopak przedstawiający się jako Crimson Rose przebudził się godzinę później. Po drzemce był naprawdę wypoczęty i leżąc na prawym boku, powoli otworzył oczy. Czuł ciepło na ciele i prawej dłoni, ale niezbyt dobrze pamiętał, kiedy i gdzie zasnął.
Kilkadziesiąt centymetrów przed sobą miał twarz śpiącego mężczyzny, natomiast pomiędzy nimi na poduszce leżały ich złączone dłonie.
W początkowym przypływie świadomości chciał się wyrwać i czym prędzej zeskoczyć z materaca, ale wtedy zauważył drobną czerwoną plamkę na policzku mężczyzny.
Od razu wróciły wspomnienia, kiedy znalazł go w łazience na płytkach, w kałuży krwi. Z początku myślał, że nie żyje. Spróbował go ocucić, ale nie udało mu się. Szyję miał ciasno obwiniętą białym bandażem. Próbował go ściągnąć, bo myślał, że to on dusi leżącego, ale ku jego zdziwieniu, materiał ściśle przylegał do skóry. Krew z jego rany nadal płynęła, więc wiedział, że człowiek żyje. Odnalazł obok na półce apteczkę, zdezynfekował ranę i zszył - nauczył się tego w gangu.
Przy okazji zauważył, że ciało mężczyzny w wielu miejscach poprzecinane jest bliznami. Mniejszymi, większymi, od noży, kul, pazurów. Nie wyglądał staro, mógł mieć od 23 do 26 lat, a już tyle przeszedł. Zastanowił się jakie musiał mieć życie, by się doprowadzić do takiego stanu. Zanim dotarli do mieszkania, cały czas wyglądał, jakby nic mu nie było i gdyby nie zakrwawiony podkoszulek, to prawdopodobnie nadal nie zwróciłby na siebie uwagi.
Dokończył opatrywanie rany i przeniósł mężczyznę na panele przy łazience. Był przyzwyczajony do widoku krwi, ale łazienka wyglądała teraz jak po krwawej jatce. Jego zabrudzone dłonie zostawiły ślady na różnych powierzchniach. Jednak ważniejsze niż bałagan było teraz życie tego człowieka.
Wytarł jego ciało z resztek krwi i poszedł w kierunku sypialni, a przynajmniej tak mu na wstępie powiedział Xie Lian. I naprawdę była to sypialnia. Wrócił do mężczyzny i delikatnie ułożył go na łóżku.
Wtedy właśnie dostrzegł, że jego twarz staje się coraz bardziej blada.
Przestał oddychać.
Postanowił w końcu zerwać z niego ten skrawek materiału, który przywarł prawie na stałe do szyi, ale znów bezskutecznie.
Całkiem spanikował.
Zaczął coś krzyczeć, potrząsać go za ramiona, znów coś wykrzykiwał, potem szeptał. Nie wiedział, co ma zrobić, żeby mu pomóc, ale czuł, że musi coś zrobić. Ten człowiek był mu bliski. Nic go nie obchodziło, że go w ogóle nie znał. Był PEWNY, że jest on bardzo ważny.
Gdy otworzył oczy i spojrzał znów na jego leżącą postać, gdy okazało się, że żyje, ogromny kamień spadł mu z serca. Pamiętał, że płakał, a mężczyzna go pocieszał. Jego ciepłe, drobne lecz silne dłonie, jego gorące ciało, zapach tego mężczyzny wyzwalały w nim wszystkie emocje, które trzymał na dnie duszy. I przy nim rozlały się jak kipiące mleko.
Budząc się teraz, czując jego dłoń na swojej, wiedząc, że wypłakał się w jego ramionach... Wszystkie znaki na niebie mówiły mu, że powinien być zażenowany, cholernie zawstydzony, że siedemnastolatek rozkleja się tak przy obcym facecie. Zamiast tego czuł ogromną ulgę. Jakby krępujące go od lat łańcuchy, w końcu zostały zerwane.
Przytknął kciuk do policzka śpiącego i potarł kilka razy. Mała plamka krwi zniknęła. Twarz mężczyzny nie poruszyła się, ale uścisk dłoni minimalnie zwiększył.
Młodzieniec uśmiechnął się. Na szyi Xie Liana nie było już bandaża, nawet nie pamiętał, jak go zdjął. Jednak gdy jego spojrzenie obniżyło się, to zobaczył materiał obwinięty wokół brzucha, dokładnie przykrywając ranę oraz wijąc się aż do lewego ramienia. Był pewien, że materiał jest dłuższy niż wcześniej, ale równocześnie to był ten sam skrawek.
Przytknął opuszki palców do nagiej piersi i zjechał w dół ciała. Na skórze wyczuł blizny, ale też i twarde mięśnie. Biała wstęga, która go okrywała wydawała się być ciepła, cieplejsza od ciała człowieka. Dotknął jej raz, drugi, a potem obrócił dłoń i pogłaskał wierzchem dłoni.
Ruoye zawsze towarzyszył swojemu Panu w najróżniejszych momentach życia i oczywiście od razu poznał dotyk "tego drugiego". Sam nie miał uczuć, ale zawsze robił wszystko, by jego Pan był szczęśliwy. Nie znał warunków dawnego kontraktu, na który zgodził się Xie Lian, ale dobrze wiedział, co jest dozwolone, a co nie. Pan po każdym odrodzeniu pamiętał każdą chwilę z poprzedniego życia, a nieśmiertelny Ruoye czuł aż za dobrze jego emocje. Rozumiał, że czasu jest niewiele, a Pan ma jedyną w swoim życiu okazję, żeby przerwać pasmo żalu i wypalającej jego serce bezczynności.
Dlatego teraz poluzował swoje materiałowe ciało i przesunął ku złączonym dłoniom obu mężczyzn.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro