Rozdział 2
Xie Lian już się nie uśmiechał.
Przez jedną krótką chwilę całe jego życie, wiele jego żyć przeleciało mu przed oczami i w piersi poczuł taki żar, że aż padł na ziemię, ledwo dysząc.
Chłopak stał przy nim i uśmiechał się zwycięsko. Ruoye odwinął się powoli z twarzy Xie Liana, więc napastnik mógł mu się teraz dokładnie przyjrzeć. Klęczący na ziemi mężczyzna był przystojny i miał ładnie zarysowane linie twarzy, prosty nos, jasną delikatną cerę. Choć w tej chwili się nie uśmiechał, chłopakowi wydawało się, że to właśnie uśmiech pasuje do jego twarzy najbardziej i właśnie z nim powinien wyglądać najlepiej.
"Dziwne..." - myślał, o krok odsuwając się od zranionej osoby.
Im dłużej na niego patrzył, tym bardziej wydawał mu się znajomy.
Ciągle mu się przyglądał.
W końcu Xie Lian uniósł głowę. Otworzył ciemne oczy i spojrzał wprost na niego.
Uczucie lęku, żalu, tęsknoty i samotności spłynęły na młodego gangstera w jednej chwili. Stał skamieniały, nie mogąc się poruszyć ani o milimetr, a serce tak mocno biło, jakby chciało wyrwać się z piersi. Coś ciepłego, a jednocześnie lodowatego i palącego wlewało się do klatki piersiowej i wypełniało wszystkie kończyny i umysł. Coś zapomnianego i znajomego, złego i dobrego, wesołego i smutnego. Cała gama najróżniejszych uczuć. Tak głębokich i silnych, że prawie czuł jak rozrywają mu serce, wpływając i nie mogąc się zmieścić.
Tymczasem dźgnięty mężczyzna podniósł się z podłogi i bacznie mu się przyglądał. Spojrzał na jego zakrwawione dłonie, na twarz, włosy oraz ucho, w którym spoczywał kolczyk z malutką czerwoną perłą. I nagle w jego oczach odmalowało się tak silne i przytłaczające uczucie czegoś... "dobrego", że i agresor i ofiara stali naprzeciwko siebie i trwali w przejmującej ciszy, zanurzeni w emocjach, których nie mogli zrozumieć.
Xie Lian przez kilka sekund nie ruszał się. Bał się, że to, co widzi, jest tylko snem, a jeśli snem, to jednym z najgorszych koszmarów, bo dawał mu nadzieję.
Zamknął oczy i otworzył je ponownie. Lekko przestraszone czarne oczy chłopaka nadal patrzyły na niego i się nie ruszały.
I wtedy Xie Lian zaryzykował, modląc się po cichu do wszystkich bóstw, duchów i demonów, których imiona pamiętał. Wyciągnął lekko drżącą rękę i delikatnie jak najdroższy kwiat chwycił dłoń chłopaka. Młodzik nie zniknął, nie rozpłynął się w powietrzu i nie przestał na niego patrzeć. Xie Lian nadal nie był przekonany, czy to dzieje się naprawdę.
Nie mógł ryzykować. Na pewno nie po tylu bezowocnych latach trwania w bezczynności.
Rozejrzał się wkoło. Wszyscy pozostali gangsterzy nadal byli nieprzytomni.
Mocniej chwycił chłopaka za dłoń i zaczął ciągnąć do wyjścia. Młody napastnik w ogóle nie stawiał oporów, jakby jeszcze nie doszedł do siebie.
Xie Lian wyjął wolną ręką telefon i zadzwonił na posterunek bezpośrednio do przełożonego.
- Wszystko załatwione, wyślijcie grupę pod ten adres. - Wyrecytował ulicę z dokładnym numerem magazynu i dodał: - Muszę wziąć na resztę dnia wolne. Mam coś pilnego do załatwienia. - Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Było to niemiłe i nieprofesjonalne z jego strony, ale miał coś ważniejszego na głowie. Coś, a raczej kogoś dla niego najważniejszego na świecie.
Prawie sto metrów od miejsca, gdzie pobił dziesięcioro ludzi, chłopak, którego prowadził, przystanął.
Xie Lian odwrócił się. Młodzieniec, który go dźgnął był o kilka centymetrów wyższy od policjanta, szczupły, ale nie chudy. Miał długie, smukłe palce, idealne i szlachetne rysy twarzy i przepiękne czarne oczy, które teraz niezrozumiale patrzyły na policjanta. Ubrany był w spodnie moro, czerwoną koszulkę i adidasy.
Jego usta lekko zadrżały, gdy zapytał poruszonym głosem:
- Kim jesteś?
Starszy mężczyzna uśmiechnął się w sposób, w jaki nie robił tego od wieków. Już wcześniej poczuł, że pierwsza i najważniejsza pieczęć klątwy została zdjęta, ale nie odzywał się do chłopaka, bo nie był do końca tego pewien.
- Przyjacielem - odparł krótko.
- Znamy się?
- En. Można tak powiedzieć. - Wyszczerzył zęby. - Sam przyznasz, że mnie skądś znasz, prawda?
- En - odparł automatycznie, zanim zdążył się nad tym zastanowić i znów z nieodgadnionym wyrazem twarzy zapytał: - Co to znaczy "en"? Dlaczego tak ci odpowiedziałem?
- Ha, ha, "en" to takie słowo jak "tak", takie krótkie słowo "zgody". Chodź, nie mamy czasu, zaraz będzie tu policja.
Nadal nic nie rozumiejąc, chłopak posłusznie dał się prowadzić nieznajomemu.
Dopiero po kolejnej minucie niespodziewanie się odezwał:
- Ma pan nóż w brzuchu.
Dotychczas nawet tego nie zauważył, ale kiedy przy każdym kroku poły kurtki rozchylały się na boki, pomiędzy materiałem dostrzegł rękojeść swojego sztyletu.
- To nic, to nic - odparł mężczyzna, machnął ręką i przyspieszył jeszcze kroku. - Ruoye! - krzyknął i jednym szybkim pociągnięciem wyrwał ostrze z ciała, rozchlapując przy tym krew na boki.
Zszokowany chłopak przyglądał się temu, a jego twarz zbladła. Za to osoba przed nim nie przejęła się wcale. Wytarła nóż o swoją przesiąkniętą już czerwienią koszulkę i wsadziła go za pas.
Czarne oczy przyglądały się temu i dziwiły, jak ten człowiek może być taki ufny, że on - człowiek, który go chwilę wcześniej zranił, nie zabierze noża i nie dźgnie go nim ponownie. Jednak mężczyzna wydawał się być zupełnie obojętny, a młodzieniec nie miał zamiaru zrobić nic takiego. Jeszcze kilka minut temu zabiłby go na rozkaz, bez mrugnięcia okiem, a teraz? Nie chciał o tym myśleć. Nie potrafił sobie wyobrazić, że krzywdzi tego człowieka!
- Jak cię zwą? - zapytał nieoczekiwanie starszy mężczyzna.
- Crimson Rose (Karmazynowa Róża).
Choć chłopak tego nie widział, oczy Xie Liana na krótką chwilę się rozszerzyły, a potem lekko zaszkliły. Roześmiał się na głos i znów spytał:
- To chyba nie jest twoje prawdziwe imię?
- Nie, ale nie znam go.
- Rozumiem.
Dla dwudziestopięciolatka nie było to ważne. Dokładnie wiedział, kim jest chłopak. Zastanawiał się nad jego dotychczasowym życiem i przeszłością. Patrząc na niego, można było się domyślać, że wychowano go na ulicy i nauczono jak tu żyć, aby przeżyć.
- Devil powiedział mi kiedyś, że jak mnie znalazł, to otaczała mnie czerwień - zaczął mówić po krótkiej chwili. - Nie wytłumaczył dokładnie, o co chodziło, ale podobno miałem krew na rękach i czerwone szaleństwo w oczach. Gryzłem, drapałem, kopałem i zadawałem mnóstwo ran, zanim mnie uspokoili. Dlatego nazwali mnie Rose, bo ktokolwiek się do mnie zbliżał, zawsze zostawał ranny.
- A jednak zostałeś z nim?
- Nie pamiętam za wiele z lat młodości, kiedy byłem szczylem, ale wiem, że Devil na swój sposób zaopiekował się mną i nauczył jak radzić sobie z problemami.
- Przykro mi to mówić, ale twój opiekun już więcej nie będzie mógł się tobą zajmować.
Nastała cisza. Chłopak przyswajał sobie to, co właśnie usłyszał, ale nie było to nic, czego sam nie zauważył. Natomiast dziwne było, że jak gdyby nigdy nic, szedł teraz z mężczyzną, którego chwilę wcześniej dźgnął nożem. Jeszcze bardziej niezwykłe, że trzymał go za rękę i nie przeszkadzało mu to. Nie czuł narastającej w nim agresji, jak zdarzało mu się ZAWSZE, kiedy ktoś go dotykał. Od tego nie było wyjątków. Lecz dłoń tego mężczyzny wydawała mu się znajoma, przyjazna, a nawet przyjemna i im dłużej szli, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że czuje się z tym naturalnie.
Z każdym kolejnym krokiem zostawiał za sobą dużą część swojego życia: dzielnicę, w której się wychował, gang, magazyny, które służyły mu dom, plac zabaw, miejsce treningów, spotkań, planowania... Wiedział, że już tu nie wróci i że to wszystko już jest skończone, ale w ogóle nie czuł żalu.
Mężczyzna powiedział mu wcześniej, że muszą odejść, bo zjawi się policja, ale chłopakowi wydawało się, że on JEST z policji. Więc dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego nie przesłuchiwał go w tej chwili? Dlaczego mu pomagał? Dlaczego, mimo zranienia, nie pobił go, o nic nie oskarżył? Dlaczego idzie z nim tak pewnie, jakby byli dobrymi znajomymi i... ufał mu?
Jego pierś przeszyło niewidzialne ostrze, aż przestał na chwilę oddychać. Zobaczył jak głowa mężczyzny obraca się i człowiek przed nim się uśmiecha. Był od niego niższy i chudszy, ale wyglądał jakby był o wiele silniejszy. Wypełniony wewnętrzną energią.
Stanął i spojrzał mu w oczy. Wyciągnął w jego stronę drugą dłoń i przyłożył do bolącej piersi. Ból natychmiast ustał. Crimson Rose patrzył na niego i nie potrafił odwrócić wzroku. Coś go przyciągało, coś kazało mu obserwować tego człowieka, dotknąć jego twarzy...
Przełknął gulę, która nagle pojawiła się w jego gardle i spojrzał w bok. Ciągle czuł jego dłoń na swojej dłoni i ciepło przenikające mostek.
I nagle mężczyzna go puścił.
- Poczekaj tu chwilkę, zaraz wracam.
Obrócił się i zniknął za rogiem budynku. Odchodząc, podniósł rękę i machnął nią. Biało – czerwony od krwi T-shirt znów uniósł się lekko, odsłaniając kawałek prawego boku mężczyzny, ale w miejscu rany widać było tylko mocno owinięty biały bandaż.
"Nie zepsuj tego, Książę Koronny" - powtarzał sobie, kiedy podchodził do dwójki mężczyzn przy motocyklu. - "Pamiętasz wszystkie warunki kontraktu. Wyryłeś je sobie głęboko w umyśle i przestrzegałeś przez setki lat, więc to twoja jedyna szansa, żeby go odzyskać".
Znalazł się przy pożyczonej maszynie w dwie sekundy, zanim tamci go dostrzegli. Bez tracenia czasu złapał mocno za ich głowy i stuknął o siebie, aż rozległo się głośne "Łup!" po czym mężczyźni bez oznak przytomności padli na ulicę.
Chciał już jechać, ale nie mógł ich tak zostawić. Wciągnął oba ciała na chodnik i upewniwszy się, że żyją, wrócił po Hua Chenga.
Ciągle musiał sobie powtarzać, by nie powiedzieć za dużo. Jeden głupi błąd i naprawdę się załamie. Tyle czasu, tyle wyrzeczeń, tyle cierpienia... i to nie tylko z jego strony. San Lang także cierpiał przez te wszystkie lata. Był tego pewien. Niekiedy nachodziły go wątpliwości, czy postąpił właściwie, czy tamtego dnia naprawdę powinien zachować się tak zuchwale, egoistycznie, samowolnie... ale z pewnością znów postąpiłby tak samo.
- Sa... - zaczął, wychodząc zza rogu i natychmiast ugryzł się w język.
Chwila nieuwagi, wystarczy chwila nieuwagi jak przed chwilą i wszystko stracone. Mimo kolejnego wcielenia, mimo niepewności jaką czuł chłopak, mimo tego, że stali po rożnych stronach prawa, mimo jego młodzieńczego wyglądu, braku mocy, wspomnień, uczuć do niego... mimo tego i miliona innych rzeczy, które ich w tym momencie poróżniały, Xie Lian nadal go kochał. Nie mniej mocno jak wiele setek lat temu, kiedy ostatni raz trzymali się w objęciach. Tylko teraz przy tym chłopaku musiał udawać, że ta przeszłość, którą pamięta Xie Lian, nie istnieje. Nigdy nie istniała.
Proste, nie?
- Crimson Rose! - zawołał. - Masz naprawdę piękne imię. idealnie do ciebie pasuje.
- To bardziej przydomek niż imię - poinformował bez uśmiechu.
Xie Lian podejrzewał, że podczas jego nieobecności chłopak może się ulotnić, uciec i schować gdziekolwiek na terenie dzielnicy. Znajdzie go, oczywiście, że znów go znajdzie, skoro znalazł go raz, ale w tej chwili wolał, żeby nie tracili na to czasu. Dlatego ucieszył się, że jednak tego nie zrobił.
- Nic nie szkodzi, nadal pięknie brzmi, choć może wolisz, żeby wołać na ciebie inaczej?
- Nie, tak jest dobrze. Crimson R... - zająknął się, ale od razu poprawił: - Crimson Rose, jest OK.
- Crimson... naprawdę brzmi uroczo.
- En - odparł chłopak i kiwnął nieznacznie głową.
Sposób w jaki starszy mężczyzna do niego mówił, powodował, że jego myśli stawały się zagmatwane i odpowiadał, zupełnie nie panując nad słowami. Wiedział, że odpowiada właściwie, ale to nie były odpowiedzi, których używał na co dzień.
Od spotkania w magazynie coś ewidentnie się w nim zmieniło.
- Łap! - zawołał mężczyzna i rzucił mu kask. - Ubierz i jedziemy.
- Gdzie?
- Jak gdzie, do mnie.
- Nie rozumiem.
- Chcesz tu stać i czekać, aż zgarnie cię policja, czy wolisz pojechać ze mną i wypić herbatę?
- Nie pijam herbaty - odparł cicho.
- Nie próbowałeś jeszcze mojej! - zaśmiał się. - Dawaj, dawaj, nie ma nad czym debatować.
Mimo, że namawiał chłopaka słowami, to nie wyciągnął do niego ręki. Crimson Rose stał jeszcze kilka sekund i zastanawiał się, co zrobić.
- Jak masz na imię? - zapytał, nadal niezdecydowany.
- Xie Lian - odpowiedział powoli.
Młody gangster niespodziewanie uśmiechnął się i wyszeptał:
- Gege... - i natychmiast zakrył usta, jakby właśnie wyjawił jakąś krępującą tajemnicę.
- Ha, ha! - Mężczyzna zaśmiał się radośnie. - Chodź! - krzyknął z uśmiechem i tym razem wyciągnął swoją dłoń.
Crimson Rose założył kask i pochwycił lekko umazane od krwi palce.
Razem podeszli do motocykla. Xie Lian włożył kluczyki w stacyjkę i odpalił motor, który miło zamruczał. Chłopak zobaczył leżących na chodniku mężczyzn, ale nic nie powiedział. Zaczęło do niego docierać, że nikt nie wiedział, iż ucieka z tym człowiekiem. Ani osoby z gangu, ani stróże prawa, którzy mieli się tu wkrótce pojawić. Wierzył, że mężczyzna nie kłamał.
Dwudziestopięciolatek usiadł z przodu i poczekał, aż jego towarzysz usiądzie za nim.
- Złap mnie mocno - poprosił i zapiął skórzaną kurtkę pod samą szyję.
Chłopak za nim uniósł szybkę w kasku i powiedział:
- Nie zrobię tego, jesteś ranny!
- Mówiłem już, że to nic. - Znów z przyzwyczajenia machnął dłonią. - Jak mnie nie złapiesz, to spadniesz w ciągu kilku sekund.
- Nie sądzę...
- Naprawdę? - Xie Lian znów się zaśmiał. - A więc spróbujmy. - Jak tylko skończył mówić, wrzucił bieg i ostro wystartował na jednym kole.
Gdyby młodzieniec nie wyczuł nuty dziecięcego wyzwania w czystym i radosnym głosie mężczyzny, to na pewno, zanim by się zorientował, już leżałby na ziemi. Na szczęście mężczyzna bez kasku dał się przejrzeć i jak tylko maszyna dziko ruszyła, to od razu mocno objął jego pas, uważając, by nie dotykać go w zranione miejsce.
Xie Lian znów głośno się zaśmiał, a potem zaczął przesuwać wzdłuż jednej z bocznych ulic dzielnicy, ale w przeciwnym kierunku niż jego mieszkanie. Chciał uniknąć spotkania z pędzącymi na miejsce walki funkcjonariuszami i dlatego postanowił zrobić duże koło, nadrobić kilkanaście kilometrów drogi i dopiero skierować się do centrum.
Z początku jechał szybko, ale później zwolnił do dopuszczalnej granicy prędkości, ciesząc się przejażdżką i słoneczną pogodą. Pasażer nic nie mówił, ale odkąd na początku go złapał, to do teraz nie puścił, co powodowało, że serce dwudziestopięciolatka z każdą chwilą się uspokajało.
Motocykl był pożyczony, a swój własny samochód miał zaparkowany na podziemnym policyjnym parkingu, więc postanowił zatrzymać jednoślad na całą dobę i oddać dopiero kolejnego dnia. Musiał jeszcze napisać sprawozdanie z akcji, ale to postanowił zrobić w domu. Jego godziny pracy często były nienormowane, więc mógł sobie na to pozwolić i nie wzbudzać podejrzeń ze strony przełożonego oraz innych pracowników.
Zatrzymał pojazd na wyznaczonym miejscu na parkingu mieszczącym się w ogromnym wspólnym garażu jego bloku i wyłączył silnik. Towarzysz w końcu go puścił i zsiadł. Xie Lian poprosił, aby na razie nie zdejmował kasku. Na parkingu był monitoring, a nie wiedział jeszcze, czy twarz chłopaka jest znana na komendzie czy nie. Co prawda on sam go wcześniej nie widział, ale komendant pokazał mu tylko zdjęcie Devila i dwóch jego najbardziej zaufanych ludzi.
Oboje przeszli do windy i wjechali na ósme piętro. Właściciel mieszkania odnalazł pasujące klucze i otworzył drzwi, zapraszając młodzika do środka.
Zastanawiał się, co może teraz myśleć. Obcy facet, który pobił do nieprzytomności jego znajomych, sam poważnie dźgnięty, zabrał go do siebie, jak gdyby nigdy nic. Jednak chłopak był bardzo opanowany. Zdjął kask i popatrzył na starszego mężczyznę.
- Zapraszam dalej. - Zachęcił. - Na wprost jest kuchnia - informował - na prawo sypialnia i obok łazienka z toaletą, a po lewej pokój dzienny.
Chłopak kiwnął głową, zdjął buty i skierował się od razu w lewo. Rozejrzał ciekawie po wnętrzu: kilka mebli, kilka książek, kanapa, stół i 2 krzesła. Nic poza tym. Pokój wydawał się chłodny i bezosobowy. Zamiast firanek i zasłonek w oknie była roleta "dzień-noc" w ciemnych barwach. Ściany były białe i gołe. Jedynie na jednym z mebli ustawiony był spodek z piaskiem. Crimson Rose wydawało się to dziwne. Dziwne, ale znajome.
Pierwszym co zrobił, było podejście do tej miseczki. Przyjrzał się jej uważnie i powiedział na głos:
- Mam wrażenie, że czegoś tu brakuje.
- Naprawdę? - zapytał Xie Lian i podszedł. - Czego twoim zdaniem brakuje?
Dłuższą chwilę się zastanawiał.
- Kadzidełka.
- Mhm - mruknął i sięgnął do szuflady. - Które twoim zdaniem będzie odpowiednie?
W środku było kilka rodzajów. Młodzieniec wziął pierwsze z brzegu i wstawił w spodek. W dłoni mężczyzny pojawiły się zapałki, które chłopak od razu wziął i zapalił końcówkę.
"Teraz jest wszystko jak należy". - pomyślał z uśmiechem i znów naszło go nostalgiczne uczucie, że już kiedyś robił to samo. To oczywiście było niemożliwe. W gangu nikt nie używał kadzidła. W takim razie... dlaczego wiedział, że ten pojemniczek służy właśnie dla tego celu?
- Usiądź, przygotuję herbatę - poprosił właściciel mieszkania.
- Już mówiłem, że nie pijam - upierał się.
- W takim razie czego byś się napił?
Pierwsze, co mu przyszło do głowy, to piwo. Albo nie, lepiej jakiś mocny alkohol, bo dzisiejszy dzień naprawdę był zwariowany i chciał się po prostu czegoś "napić" i wyluzować. I już chciał to powiedzieć, już otwierał usta, żeby rzec: wódka, wino, piwo, koniak, whisky... cokolwiek, co ma w sobie procenty, ale ostatecznie z jego ust wypłynęły dwa słowa "Zielona herbata".
Mężczyzna zaklaskał w dłonie i powiedział:
- Wiedziałem drogi przyjacielu, że wybierzesz najlepszą opcję. - Ze śmiechem poszedł do kuchni, z której dalej mówił: - Nie jestem dobry w gotowaniu. Nigdy nie byłem, ale za to moja herbata jest naprawdę smaczna. Nikt nigdy na nią nie narzekał.
Chłopak słuchał go i lekko chwycił się za głowę.
Co on u diabła tu robił z tym dziwakiem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro