Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

W niewielkim dwupokojowym mieszkaniu na ósmym piętrze wieżowca Xie Lian obudził się z krzykiem, który utknął mu w gardle i na chwilę sparaliżował całe ciało. Rzadko miewał koszmary, ale dzisiejszy był jednym z najgorszych, jakie mu się przyśniły.

Mężczyzna w całym swoim życiu obecnym jak i wielu poprzednich przeszedł wiele ciężkich chwil, ale ten sen był najboleśniejszy. I może wszystko było by dobrze, o wszystkim mógłby zapomnieć, tak jak i o wielu, wielu innych złych rzeczach, które przytrafiły mu się przez setki lat, ale ten sen nie był tylko wymysłem jego wyobraźni. To nie kreacja stworzona przez nadmiar emocji, myśli i tego, co widziały jego oczy i co na własny sposób zmieniły, by stać się senną marą.

To było wspomnienie.

Usiadł i przedramieniem wytarł pot z czoła. Ruoye, który zawsze mu towarzyszył i po każdej reinkarnacji w jakiś magiczny sposób odnajdywał go wkrótce po odrodzeniu, także się przebudził i delikatnie wił się wokół ramienia swojego Pana, jakby go pocieszając.

- Dziękuję ci, Ruoye - powiedział jeszcze lekko roztrzęsionym od emocji głosem. - Już wszystko dobrze. To był tylko sen. - Nie lubił kłamać, ale wypowiedzenie kłamstwa głośno było łatwiejsze do zniesienia, niż trzymanie prawdy głęboko w sobie.

Było łatwiejsze...

Oczywiście, na pewno takie było. Bo jeśli nie, to po co wypowiadać takie słowa na głos?

Biała magiczna wstęga, która była z nim od dawien dawna, miała swoją własną świadomość i choć nie mówiła, to bardzo dobrze wyczuwała emocje. Xie Lian dobrze o tym wiedział, ale starał się zapomnieć albo raczej nie myśleć o tym, dlatego często z nią rozmawiał. Opowiadał o własnym samopoczuciu (które prawie zawsze określał jako „bardzo dobre"), czasami o pracy, ludziach, których spotkał na ulicy.

Ale tak naprawdę było mu wszystko jedno.

"Chcę ratować zwykłych ludzi".

Odkąd sięgał pamięcią to motto wyryte było głęboko w jego umyśle. I choć to słowa przewodnie, którymi się kierował w każdym kolejnym życiu, było to także piętno.

Jednak ten dwudziestopięcioletni mężczyzna nie byłby sobą, jakby każdego dnia nie starał się komuś pomóc, jakby nie uśmiechał się do każdego dziecka, matki, każdego zwykłego człowieka jakiego mijał na ulicach miasta lub innego spotkanego w miejscu jego pracy. Ilekroć wychodził i przekraczał próg swojego mieszkania, uśmiech prawie nie schodził mu z ust. 

Tak się do tego przyzwyczaił, że nawet kiedy widział coś smutnego, złego, strasznego, to się uśmiechał i każdy, kto na niego spojrzał, myślał:

"Patrz na niego, jaki nieustraszony! W ogóle się nie boi!"

Inni mówili:

"On nie widzi w ludziach zła. Dla każdego jest tak serdeczny, że jego serce musi być naprawdę wielkie!"

Albo:

"Zawsze się uśmiecha, na pewno prowadzi wspaniałe życie bez trosk i żali. Takiemu to dobrze! Zazdroszczę mu!"

Takie życie było faktycznie łatwiejsze. Okłamywanie (choć tu Xie myślał w kategoriach - nie pokazywanie prawdy) było przyjemniejsze, zarówno dla innych jak i dla niego samego.

Było łatwiejsze!

Było łatwiejsze...

Naprawdę to musiało być łatwiejsze...

...

Bo jeśli by nie było... to dlaczego tyle lat, ciągle i ciągle, cały ten (przeklęty) wspaniałomyślnie dany mu czas, za każdym razem jak zamykał oczy, to słyszał w głowie ten sam krzyk rozpaczy?

* * *

Tego dnia miał w pracy pierwszą zmianę. Spojrzał na zegarek, na którym wyświetlała się godzina 3 nad ranem i bez ociągania wstał z łóżka. Wiedział, że i tak już nie uśnie i nawet nie chciałby już usnąć.

Wziął prysznic, ubrał się w wygodne domowe ciuchy i usiadł w kuchni przy pustym stole. Nawet nie zapalił światła, ale światło księżyca i błyszczących na niebie gwiazd było na tyle mocne, że doskonale widział zarys każdego mebla. A nawet jeśli by nie widział, to doskonale pamiętał umeblowanie całego niedużego mieszkania.

Odkąd wieki temu pozbył się kajdan nie miał ani szczęścia ani pecha. Porównując to do rzutu kostką miałby zawsze liczbę 3 lub 4, natomiast rzucając dwiema byłyby to liczby 3 i 4. Nawet nie mógłby tego nazwać "umiarkowanym szczęściem" lub "umiarkowanym pechem", było po prostu neutralne lub wręcz bardzo bardzo zwyczajne.

Na krześle przesiedział prawie godzinę, nie poruszając się i tylko patrząc w jeden punkt.

"Gdybym miał tylko więcej szczęścia..." - myślał. - "Gdybym miał tylko odrobinę więcej szczęścia..."

"To co?" - zapytał go jego własny umysł.

"... nic, zupełnie nic..." - odparł zrezygnowany.

W rzeczywistości jednak nigdy się nie poddał. Nie walczył o to, na czym mu najbardziej zależało, ale to nie dlatego, że się poddał. Wprost przeciwnie. To, że żył, że istniał i nie robił tego, co najbardziej chciał, było najlepszym dowodem na to, że nie zapomniał. Nigdy nie zapomniał i nigdy się nie podda. I to było właśnie najgorsze - miał związane ręce i sam nie mógł zrobić zupełnie nic.

Na początku walczył z całych swoich sił. Chciał to zmienić, czuł, że jest w stanie wszystko odkręcić, ma siłę, żeby przeszłość powróciła, a wraz z nią to uczucie, to znajome ciepło, ta osoba. Jednak za każdym razem tylko ponosił porażkę. Znał reguły tej "gry", wiedział o nich doskonale i nawet jeśli się z nimi nie zgadzał, to był to warunek, na który musiał przystać. I bardzo samolubnie tak zrobił.

Teraz, po tylu latach, siedząc samotnie na drewnianym krześle, patrząc tępo na szarówkę za oknem, przez jedną krótką chwilę zawahał się. Przez ułamek sekundy pomyślał "Czy naprawdę dam radę?". Szybko zreflektował się i zmienił tor myślenia.

Rok, dekada, wiek.

Czas nie miał znaczenia, jeśli w przyszłości mogliby znów być razem.

Podniósł się i zaparzył sobie herbatę - stary nawyk, którego nie mógł się pozbyć. Wypuścił Ruoye, aby zapalił światło i do zwykłego białego kubka wlał gotowy wywar. W pracy nie korzystał z pomocy magicznego przyjaciela, ale wiedział, że lubi on czuć się potrzebny. Dlatego też, kiedy nikt nie patrzył, dawał mu polecenia, a czasami Ruoye sam robił wiele rzeczy dla Xie Liana, jak na przykład ścielenie łóżka, wyciąganie kurzu z trudno dostępnych miejsc lub układanie czystych suchych naczyń w szafkach. Mężczyzna czuł, że nie jest sam i traktował Ruoye jak przyjaciela i sublokatora. Od lat tworzyli świetny duet.

Kiedy zbliżała się godzina 5, zaczął szykować się do pracy.

Jazda samochodem, korki, uliczne światła, nerwy i pośpiech ludzi wkoło. Wysokie budynki, które mijał każdego dnia i ci sami uliczni sprzedawcy w swoich małych budkach uświadamiały mu, że dziś jest kolejny normalny dzień. Nie narzekał na to. Rutyna była dobra.

Ze spokojem poruszał się w gąszczu samochodów i ciekawie rozglądał na boki. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Każdy z tych malutkich trybików pracował i przez to cała machina funkcjonowała jak trzeba.

Westchnął, ale zaraz potem uśmiechnął się i pomachał przez szybę starszej kobiecie, od której kupował czasami precle. Odmachała mu także z uśmiechem. To było dobre - te same osoby, w tych samych miejscach. A to też znaczyło, że zaraz będzie w pracy.

Jak zwykle, kilka minut przed wyznaczoną godziną zjawił się i przywitał radośnie ze wszystkimi.

- Cześć, Xie Lian! - zawołał jakiś mężczyzna.

- Witaj Feng Xin! - odparł.

- O, Xie! Jak zwykle na czas! - zawołał inny.

- Oczywiście, wszystko jak w zegarku. - Zaśmiał się i odmachał.

- Idziesz do szefa? - zapytała kobieta z oddali.

- Taki mam zamiar.

- Idź, czeka już na ciebie.

- OK - powiedział, nadal uśmiechając się szeroko i witając z kolejnymi ludźmi.

Większość osób pracujących na posterunku była w mundurach. Jednak on był w swoich normalnych ubraniach. Nie pracował oficjalnie jako policjant. Dzięki swoim zdolnościom wypracowanym przez lata zajmował się głównie pracą w terenie i często "pod przykrywką". Wszyscy, którzy go znali lub choć raz z nim pracowali, zgodnie mówili, że jest niezwykły, ma szósty, a nawet siódmy zmysł, za którym kryła się niespotykana pamięć, dedukcja, a także fizyczne zdolności.

Nie było broni, której by nie znał i z której nie umiałby korzystać. Nie było człowieka, który by go do tej pory zranił. I wszyscy myśleli, że nie było rzeczy, której by nie potrafił zrobić. Zawsze był uśmiechnięty, zawsze przyjaźnie nastawiony nawet do najgorszych zbirów, zawsze potrafił pocieszyć i pomóc w potrzebie. Dlatego bardzo często dostawał zadania, z którymi nikt nie mógł sobie poradzić.

Idąc na spotkanie z komendantem, przypuszczał, że tego dnia także dostanie jedno ze "specjalnych zadań". Nie przejmował się i nie myślał o tym, do czasu aż pozna wszystkie szczegóły.

W pomieszczeniu za ciężkimi drzwiami siedział starszy już człowiek z włosami przyprószonymi siwizną i odbiciem wielu lat służby na twarzy. Niejedno widział, niejedno przeżył, jednak nadal jego wzrok był bystry, a głos pewny siebie.

Przywitał swojego pracownika i powiedział krótkie "Usiądź".

Xie Lian w swoim zwyczaju lekko się uśmiechnął i od razu wykonał polecenie. Bez zbędnych pytań, czekał na informacje o nadchodzącym zadaniu.

Po piętnastu minutach, wysłuchawszy wszystkiego i przeczytawszy dostarczone mu dokumenty dotyczące sprawy, odłożył je z powrotem na stół komendanta, podziękował i wyszedł. Następnie przywitał się jeszcze z kilkoma osobami, które dotarły na posterunek po nim i wyszedł z budynku.

Lubił świeże powietrze i siedzenie w budynkach było dla niego lekko klaustrofobiczne. Nie żeby bał się tego uczucia, ale nie czuł się tam dobrze. Przy głównej ulicy, na której teraz stał, ruch był bardzo duży. Było głośno, tłoczno i smród spalin wchodził do nozdrzy jak trujący gaz, ale nadal było to lepsze od czterech ścian. Skierował się w na prawo.

Po kilku minutach podszedł do starszej pani, która machała mu tego poranka i ponownie się z nią przywitał. Wymienili się uprzejmościami, kupił u niej kilka precli, za które zapłacił jak zwykle z małym napiwkiem i z uśmiechem ruszył dalej przed siebie. Pogoda zapowiadała się słoneczna i postanowił, że przez godzinę, dwie pospaceruje i pomyśli jak zabrać się za powierzone mu zadanie.

W większości przypadków plan układał właśnie w ten sposób: nie skupiając się całkowicie na danej rzeczy, a błąkając bez celu i patrząc na różnych ludzi, budynki, zwierzęta, witryny sklepów, ławki. Im więcej było przypadkowych przedmiotów w zasięgu wzroku, tym szybciej wymyślał plan działania. Zazwyczaj był on prosty, z naciskiem na: minimalizacji kosztów, a maksymalizacji zysków.

Tym razem zajęło mu to trzy kwadranse. Skończył analizę, kiedy dotarł do parku. W papierowej torebce został mu jeszcze jeden precel z makiem, więc postanowił usiąść na ławce i jak wiele innych osób w parku robiło – pokarmić miejskie ptaki.

Zaledwie wyciągnął pieczywo, a już kilka gołębi i kawek podleciało do niego i zaczęło podnosić swoje małe dzióbki. Xie Lian uśmiechnął się szeroko i zaczął rwać miękki zawijaniec i rzucać w różne kierunki, żeby żaden ze skrzydlatych przyjaciół nie został pokrzywdzony brakiem śniadania. Gdy skończył, ptaszki nadal patrzyły na niego, ale mężczyzna pokazał im puste dłonie i oparł się o ławkę.

Wydawać by się mogło, że zadziera swoją twarz ku górze, by złapać promienie słońca. Jego mięśnie wyglądały na zrelaksowane, oczy miał cały czas zamknięte, a delikatny uśmiech na twarzy nie schodził nawet na moment.

Siedział tak prawie 10 minut, po których jak gdyby nigdy nic wstał i poszedł w kierunku centrum miasta.

* * *

Prawie pięć godzin później Xie Lian miał na sobie niebieskie sprane jeansy, czarną skórzaną kurtkę i wojskowe wysokie buty. Jego kruczoczarne dość krótkie włosy sterczały jak szpice do góry. Do ich umodelowania użył mocnego żelu, więc sądził, że wytrzymają w takim stanie, aż do spotkania, które planował. Na nadgarstku zapiął sportowy zegarek, w uszy włożył kilka kolczyków, a na szyję zawiesił srebrny łańcuch z trupią czaszką, która wisiała na białej koszulce na wysokości mostka. W jego pracy wyjątkowo nikt nie widział problemu z przebijaniem uszu, a w jego fachu nie raz był to dodatkowy atut, który pomagał mu się wmieszać w grono niesfornej młodzieży lub jakiegoś gangu.

Z policyjnego parkingu wypożyczył jeden ze skonfiskowanych sportowych motocykli, nasunął na głowę kask i wyruszył w stronę jednej z bardziej niebezpiecznych dzielnic metropolii.

Podczas jazdy powoli zapoznawał się z maszyną i jeśli wyruszył z parkingu spokojnie, tak teraz gnał prawie na złamanie karku. Im bliżej był miejsca docelowego, tym szybciej i bardziej dziko się poruszał. Mijał samochody o centymetry, kładł się prawie na asfalt za każdym razem jak tylko trafiał na ostrzejszy zakręt. Silnik maszyny wył z prawdziwą furią, tak że było go dobrze słychać już z odległości ponad kilometra.

Dojeżdżając i powoli zmniejszając obroty rozgrzanej maszyny, z ukosa obserwował ludzi, którzy przyglądali się mu z podejrzliwymi uśmieszkami. Byli to głównie rośli faceci, nierzadko z tatuażami w widocznych miejscach, ubrani trochę podobnie do Xie Liana, choć ich ubrania miały ślady większego znoszenia.

Im głębiej wjeżdżał na terytorium tutejszych gangów tym częściej też dostrzegał u przechodniów broń. Nie był tym specjalnie zdziwiony. Dzielnica nie należała do bezpiecznych i każdy chciał się jakoś bronić.

Poczuł jak Ruoye mocniej zaciska się na jego piersi i zwolnił jeszcze bardziej. Był coraz bliżej celu.

W końcu zatrzymał się, postawił motocykl na nóżce i wyciągnął kluczyki. Nie sądził, że to powstrzyma kogokolwiek przed ewentualna kradzieżą, a motocykl wyglądał dość zachęcająco. Jednak nie przejmował się tym zbytnio, gdyż już zwrócił sobą uwagę czterech mężczyzn, którzy nieśpiesznie do niego podchodzili.

Ten, który szedł pierwszy był zdecydowanie wyższy od pozostałych, obwieszony łańcuchami i z przylegającą do nogi maczetą w pochwie. Pozostali mieli noże i bejsbole, które na razie po prostu trzymali opuszczone wzdłuż ciała.

Xie Lian uśmiechnął się i przywitał z nadchodzącymi gośćmi.

- Witam!

Nikt mu nie odpowiedział, ale czwórka mężczyzn nadal się zbliżała. Półtora metra przed nim stanęli i otoczyli go nadal bez słowa.

Nowoprzybyły dwudziestopięciolatek ciągle się uśmiechał. Jego postawa wydawała się swobodna, jakby był "wśród swoich".

- Przyszedłem dobić interes z waszym szefem - powiedział lekko, bez strachu w głosie.

- Trafiłeś pod zły adres, spadaj stąd, szczylu - poinformował go niskim, chrapliwym głosem ten, który stał przed nim i który o głowę nad nim górował.

- Wiem, że się nie znamy, ale znam waszego szefa i mam z nim do ugadania pewien deal. - Mężczyźni nadal nie byli przekonani, ale też nadal nie atakowali, dlatego Xie Lian kontynuował: - No dobrze, powiedzcie proszę Devil'owi, że przyszedł do niego Viper's Eye. I wiem, że nieładnie by było, gdyby to on pofatygował się do mnie, dlatego ja przybyłem na jego terytorium. Zobaczcie - odchylił poły kurtki, uniósł róg koszulki, aby pokazać brak ukrytej broni i obrócił się w koło, aby czterej mężczyźni upewnili się o jego dobrych intencjach - przychodzę sam, nieuzbrojony. Was jest czwórka, wszyscy dobrze zbudowani, z bronią gotową do ataku. Nie ma we mnie zagrożenia. Możecie się rozluźnić.

- Nie będziesz nam mówił, co mamy robić. - Usłyszał za plecami czyjś głos i po chwili poczuł przy szyi ostrze.

- Spokojnie, A.J. Kojarzę nazwę Viper's Eye. Na razie nie zabijaj go - odezwał się prawdopodobny szef tej czteroosobowej paczki.

Wyciągnął telefon i zadzwonił.

- Tu Zed - powiedział do mikrofonu - przyjechał jakiś szczyl do szefa i mówi, że jest z Viper's Eye. - Chwilę nasłuchiwał głosu po drugiej stronie, kiwnął głową i wsunął telefon z powrotem do kieszeni spodni.

- Chodź za mną - powiedział do Xie Liana. - Ty Bruno też. A.J i Tyrus zostajecie przy jego maszynie. Jeśli ten gość mówi prawdę, to macie pilnować, żeby żaden z chłopaków się nią nie zainteresował.

- Dobra - odpowiedzieli prawie jednocześnie.

Szef tej czwórki obrócił się i zaczął iść. Xie Lian ruszył za nim, a na końcu szedł facet, na którego wołano Bruno.

Zastanawiało go, czy Bruno to jego prawdziwe imię, czy ksywa. Prawdą było, że sam nazywał się Xie Lian, co było bardzo niespotykane w tym mieście. Rozmyślał, czy mężczyzna idący za nim też czasami spotykał się z kpinami skierowanymi w jego stronę z tego powodu.

Mały pochód przeszedł prawie pięćset metrów, zanim dotarli do wejścia jednego z magazynów. Drzwi były duże, metalowe i masywne, lekko pordzewiałe, ale mężczyzna idący na czele, niezbyt mocno je pchnął i od razu ustąpiły. Wewnątrz nie było oświetlenia i jedynie promienie słoneczne padające przez stare brudne okna rozpraszały ten mrok.

Ruoye przebudził się całkowicie, przesuwając powoli wzdłuż ciała Xie Liana aż do jego przedramienia. Był w gotowości. Policjant także wyczuwał w tym ogromnym pomieszczeniu aurę mordu, jednak nadal nie mógł przestać się uśmiechać. Jego ciało, postawa, każdy mięsień był spokojny, jakby chodził po słonecznym parku pełnym roześmianych dzieci lub oswojonych łaszących się kotów.

Lubił taką postać rzeczy i lubił, kiedy każdy potencjalny przeciwnik widział w nim "nieświadomego głupca". Dodatkowo wsadził obie dłonie do kieszeni spodni, dając do zrozumienia, że jest bardzo łatwym celem. Zazwyczaj w potyczkach powinno się mieć ręce przygotowane do ataku, obrony, wyciągnięcia broni. Teraz jednak po jego postawie było widać, że nie ma najmniejszych szans na jakikolwiek ruch i każdy, kto stanie z nim do walki, od razu wygra.

Przeszli długość magazynu i zatrzymali przed drzwiami ustawionymi w najciemniejszym punkcie tego hangaru. Xie Lian naliczył 8 osób, które w różnych miejscach czaiły się na niego i na razie obserwowały z bezpiecznej odległości.

Metalowe drzwi do kolejnego pomieszczenia otworzyły się i w ciągu sekundy Xie Lian zobaczył wszystko to, co chciał. W pokoju było biurko i kilka krzeseł. Za biurkiem stała osoba, której szukał. Wysoki, dobrze zbudowany z ciemnymi włosami mocno związanymi w kucyk, przez co jego twarz wyglądała jeszcze ostrzej i groźniej.

Szef gangu Devil we własnej osobie. Nie uśmiechał się.

Dostrzegł dwudziestopięciolatka i zlustrował go od góry do dołu. Potem powrócił na twarz i po chwili rzekł chłodno.

- To nie on.

Jak na komendę dwójka najbliżej stojących mężczyzn rzuciła się do ataku. Niestety zdecydowanie za późno. Xie Lian zrobił pierwszy ruch, zanim nawet szef gangu skończył mówić. Dokładnie wymierzył pięść w ciało wyższego mężczyzny, który całą drogę go prowadził. I zanim ten zdążył wyciągnąć swoją broń, już leżał nieprzytomny na ziemi. Bruno w sekundę potem dołączył do kolegi. Ciosy padły dokładnie w klatkę piersiową. Nie za słabe i nie za mocne, żeby od razu zabić, ale tak zadane, aby nawet umięśniony, silny mężczyzna padł na ziemię nieprzytomny.

Ruoye nie czekał na rozkazy. Dobrze wiedział, co ma zrobić. Odwiązał się z prędkością, której nieprzyzwyczajony wzrok nie mógł dostrzec i jednym ze swoich końców znokautował szefa gangu. W sekundę potem z powrotem był na swoim miejscu.

Pierwsza z osób, które kryły się w magazynie rzuciła w nim czymś – prawdopodobnie nożem, ale Xie Lian nawet nie zadał sobie trudu się uchylić i jednym palcem strącił w locie ostrze, które upadło z brzękiem na ziemię.

Gdy do jego właściciela dotarło, że nie trafił, sięgnął po kolejny nóż, lecz w tej samej chwili mężczyzna, którego miał zabić, znalazł się przy nim i krótkim ciosem w łączenie szyi oraz ramienia – ogłuszył. Widząc, co się dzieje, kolejne 3 osoby wyskoczyły zza kartonów i rzuciły z długimi nożami na mężczyznę. Pokonał ich tak samo szybko jak pozostałych.

"Teraz powinno być troszkę trudniej" - pomyślał i usłyszał dźwięk przeładowywanej broni.

Uśmiechnął się i pognał w tamtym kierunku. Napinając mięśnie nóg przy każdy szybkim kroku, przypomniał sobie, jakim wspaniałym uczuciem był pęd wiatru. W trzech susach dopadł do kolejnej skrzyni, za którą powinien kryć się wróg z bronią palną. Ten zobaczył go, wycelował i strzelił. Jednak Xie Liana już nie było.

Zdezorientowany dwudziestoparoletni chłopak nadal trzymał pistolet w wyciągniętych przed siebie rękach i myślał, co się właśnie stało. Człowiek rozpłynął się dosłownie przed jego oczami. Zrobił niepewny krok w przód i padł jak długi na twardą podłogę. Policjant stał obok niego. Wypuścił powietrze z płuc i policzył w myślach "Jeszcze trzech".

Dwóch kolejnych zaatakowało jednocześnie i jednocześnie padli na ziemię.

Policjant lekko wyprostował się, gdy poczuł za sobą kolejne mordercze intencje. Napiął mięśnie i już miał się obrócić, ale stało się coś niespodziewanego. Ruoye, który zawsze był mu wierny, który zawsze go chronił i pomagał jak najlepszy przyjaciel, wypełzł spod białego T-shirta i obwinął się szczelnie wokół jego oczu i ust, całkowicie zaskakując tym mężczyznę. I zanim Xie Lian podniósł ręce do twarzy, by zsunąć biały długi materiał, poczuł jak coś zimnego i twardego przebija mu skórę centymetr wyżej jak kończyły mu się spodnie. Bok jego brzucha prawie eksplodował z bólu, ale mężczyzna nawet nie jęknął. Równocześnie coś ciepłego dotknęło go zaraz przy ranie, jakby właściciel sztyletu dopychał go po rękojeść i zatrzymał dopiero jak ręce dotknęły jego ciała.

- W końcu cię załatwiłem - powiedział zimnym głosem człowiek z nożem i podniósł wzrok na Xie Liana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro