Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zapach Róży

Po ponad 10 latach przerwy ponownie obejrzałam serial WITCH.

Powiem szczerze, że nigdy nie byłam zafascynowana tą historią, ominęła mnie obsesja związana z komiksami o naszych Strażniczkach. Miałam dosć ambiwalentny stosunek do przygód piątki nastolatek, jednak jest jedna rzecz, która mnie zaciekawiła: wątek Fobosa, a zwłaszcza jego relacja z Cedrikiem. Czy ich partnerstwo mogło kryć za sobą coś więcej?

Poniższy one-shot pisałam w oparciu o wątki przedstawione w animacji, nie czytałam komiksów (i prawdopodobnie nie przeczytam). Opierałam się również na informacjach zawartych w internecie oraz wiedzy ludzi, którzy lepiej ode mnie znają fabułę pierwowzoru.

🌹🌹🌹

Kiedy z ukrywanym westchnieniem usiadł przy stole, a drobna postać biegała wokół niego w pośpiechu, zacisnął usta w cienką linię. Raz za razem przed jego wzrokiem pojawiała się sterta rysunków, przyniesiona do pomieszczenia z komnaty jego siostry. Elyon z uśmiechem pokazywała mu liczne szkice, wyjaśniając wszystkie zawiłości związane z danym dziełem. Niewielkie dłonie wskazywały na paletę barw, a dźwięk obcasów sugerował, że dziewczyna obracała się wokół własnej osi, ukazując bratu eksplozję swego szczęścia. Jej suknia wiła się po szklanej podłodze, z każdym ruchem aksamit uderzał o posadzkę. Aż wreszcie jasnowłosa zatrzymała się w miejscu, próbując utrzymać równowagę. Upadła wprost w ramiona znudzonego mężczyzny, który tylko przychnął z niezadowolenia. Szybko odsunął od siebie roześmianą siostrę, karcąc ją za niewłaściwe zachowanie. Jednak, gdy to zrobił, spostrzegł wyłącznie nonszalanckie wzruszenie ramion, a po chwili w pałacowej jadalni ponownie zabrzmiał dziewczęcy głos. Tym razem Elyon kołysała się w rytm niesłyszącej melodii, zbierając swoje prace. Nucąc pod nosem, chciała zaproponować wspólny taniec, który zapamiętała, zanim wróciła do Meridianu, lecz Fobos kategorycznie odmówił, wstając z krzesła.

— Muszę wracać do obowiązków. — odparł z ogromną nutą uprzejmości, jaką posiadał. Pragnął wrócić do własnej sypialni, nie tylko, by uwolnić się spod wpływu irytującego głosu nastolatki, ale również z uwagi na obecne zmęczenie. Ustalanie planów przeciwko Strażniczkom bywało męczące, zwłaszcza dla kogoś, dla kogo miękkie łóżko okazało się być trywialnym marzeniem.

Zawiedziona twarz i błagalny ton poruszyłyby oblane lodem serce księcia, gdyby jego ambicja mu na to pozwoliła. Jednakże cierpliwość miała swoje granice. W tamtym momencie władza oraz moc absolutna wskazywały więcej korzyści niż kiełkujące przywiązanie.

— Chciałam pokazać ci kwiaty, które wyrosły w ogrodzie. — Elyon niezdarnie zbliżyła się do brata; spojrzenie błękitu mogłoby sprawić, że Fobos ugiął by się pod tym argumentem, lecz przecząco kiwnął głową.

Uklęknął przed drobną posturą swej rozmówczyni. Delikatnie dotknął dłońmi jej policzek, chcąc wytworzyć wokół niej iluzję pomocnego brata, którym nigdy nie był. Ucieczka stała się jedynym źródłem lepszego samopoczucia. Cicha komnata czekała, tam mógłby zatrzasnąć wszelkie drzwi i błogo zasnąć wśród jedwabistych pościeli. Bez zuchwałych krzyków spadkobierczyni tronu, problemów ówczesnych mieszkańców, a nawet trzepotu skrzydeł uciążliwych Strażniczek.

— Obiecuję, że jutro obejrzę twoje kwiaty. Na pewno wyrosły tak piękne i wspaniałe, jak ty, moja droga.

Kłamstwa zawsze dorównywały jego sprytowi. Szkoda tylko, że władania orężem cierpliwości i dobra nie nauczył się równie dobrze, co manipulacjami, i zdradą.

— Zgoda. — szybko go przytuliła i pobiegła w stronę wyjścia, ściskając szkice. — Obiecujesz? — Krzyknęła, gdy nacisnęła klamkę mosiężnych wrót.

Fobos zagryzł zęby z wściekłości, lecz przywdziewając maskę wspaniałomyślnego opiekuna, uśmiechnął się.

— Obiecuję, a teraz uciekaj.

Elyon pomachała mu na pożegnanie. Po kilku sekundach w pomieszczeniu nastała upragniona cisza. Książę mógł wreszcie odetchnąć z ulgą i za pomocą magii przywrócił wszystko do poprzedniego stanu. Fikcja zniknęła. Prowizoryczna ściana oddzielająca ciemne ściany zamku od złotych ornamentów i śpiewu ptaków przestała istnieć. Wreszcie znajome kolumny pojawiły się przed oczami mężczyzny, by spowił go półmrok. Od zawsze uwielbiał ciemność, więc przyzwyczaił się do niewielkiej ilości światła na korytarzach. Nie potrzebował blasku świec.

— Mam nadzieję, że bawiłeś się doskonale, widząc, jak tracę siły przed własną siostrą. — Zawołał z sarkazmem w przestrzeń, znowu siadając na krześle. Potarł spięty kark dłonią, próbując odgonić od siebie uporczywe uczucie senności. Ziewnął. — Twój śmiech słyszałem, aż tutaj. Na przyszłość nie chowaj się w cieniu, tylko dołącz do zabawy.

Jad sączył się przez książęce usta, doskonale zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

— Nie śmiałbym ci przeszkadzać. Wszak spędzanie czasu z rodzeństwem jest bardzo pouczającą czynnością. — Gdyby ktoś inny wypowiedział te zdania, Fobos niechybnie wtrącił by go do lochu. Jednak akurat ten konkretny adresat wypowiedzianych myśli, mógł pozwolić sobie na chwilę niepohamowanych żartów w obecności władcy.

Mimo wszystko uśmiech pojawił się na obliczu mężczyzny. Przez ostatnią godzinę brakowało mu towarzystwa jedynej osoby, która go rozumiała. Nagle świadomość oplatających go ramion wykiełkowała w umyśle pragnienie znalezienia się, jak najszybciej we własnej komnacie. Zamykające powieki zamieniły się we wspomnienie znajomego ciepła.

— Powiedz mi, Cedricu. — Zaczął powoli Fobos, a zręczne palce młodszego z nich niebezpiecznie zbliżały się do jego szyi, odgarniając długie włosy.

— Słucham, mój książę.

Chłodny oddech oznaczył wrażliwe miejsce, by za moment przyjemny dreszcz przeszył ciało Meridiańczyka. Usta z pewnym wahaniem dotknęły szyi, muskając skórę przy uchu. Fobos poczuł wyczekiwane odprężenie, pragnął znaleźć się w wygodniejszej dla siebie pozycji, ale w obecnym położeniu nie zważał na wywołany dyskomfort.
Zastanawiał się wyłącznie tym czy ktokolwiek nieproszony nie przekroczy progu jadalni. Teoretycznie nieliczna grupa osób w pałacu mogła swobodnie się po nim przemieszczać. Elyon była jedną z nich i dwoje mężczyzn miało nadzieję, że nie będą musieli się przed nią tłumaczyć.

— Po pierwsze powinieneś okazywać mi więcej szacunku. — Warknął ironicznie książę, spoglądając na twarz towarzysza. Cedric przerwał wykonywaną pieszczotę na małą chwilę, obawiając się kolejnej reprymendy. Lecz stanowczy ton był tylko pretekstem do figlarnego uśmiechu. Oczywiście, kiedy sytuacja tego wymagała, obalony władca bywał egoistyczny i okrutny. Jednak w obecności swego doradcy nauczył się hamować przed wybuchami złości. Cedric doceniał jego umiejętność lawirowania pomiędzy prawdą oraz kłamstwem. Doskonale wyczuwał wszelkie odchylenia w emocjach Escanora, przygotowując się na nie z dokładną precyzją. Przecież znał go i podziwiał od wielu lat; wytworzyła się między nimi intymna więź.

Zakazana. Nieustępliwa. Zachłanna.

Już młodzieńcze spotkania uświadomiły im, że posiadają zbliżone do siebie osobowości, wspólne zainteresowania, a co najważniejsze — głębię pożądania w błękitnych oczach. Oboje dusili się na pałacowym dworze. Odtrąceni przez społeczeństwo, szykowali własną krucjatę przeciw światu.

Cedric wstał i teatralnie klęknął przed Fobosem. Szyderczy półuśmiech nie znikał z jego twarzy.

— Chyba już nigdy nie nauczysz się dobrych manier.

W odpowiedzi pojawiło się ciche prychnięcie ze strony lorda, który wysunął gadzi język.

— Moja wężowa natura czasami nie pozwala mi zachować się prawidłowo do sytuacji. — Oznajmił, sycząc. Arystokratyczne oblicze spoważniało. Zmiana nastroju pojawiła się zbyt szybko. — Mam wrażenie, że czymś się martwisz. — Cedric ukłonił się jeszcze niżej, tym razem bez karykaturalnych gestów. Musiał odgonić wszelkie smutki swego pana.

Fobos nigdy nie przyznałby tego na głos przed poddanymi, a zwłaszcza przed Elyon, ale brakowało mu sił do dalszej walki. Strażniczki eliminowały jego ambicję i poczucie obowiązku. Nękały go od środka, kłując niewidocznym ostrzem prosto w klatkę piersiową, w tę część, o której zapomniał.

— Czasami zastanawiam się czy moje życie jest realnym bytem? A może to wyłącznie wytwór wyobraźni?

— Wybacz, mój książę, ale nie rozumiem.

Fobos nie odpowiedział, tylko uniósł rękę i niemal delikatnie pogłaskał go po policzku. Cedric skrzywił się nieznacznie, ponieważ dostrzegł w oczach swego kochanka ból; brak nadziei. A co jeśli jego poświęcenie, jego pobyt na Ziemi okazał się być nic niewartym przedsięwzięciem? W głębi duszy polubił Elyon, ale z drugiej strony nigdy nie zdradziłby tego, co reprezentowało potomka Weiry. Nigdy nie zdradziłby jego.

— Gdybyś mógł mieć wszystko... Co byś wybrał? — Usłyszał nagle stanowcze pytanie.

Cedric zaniemówił. Jego jedna brew powędrowała w górę na znak konsternacji. Nie spodziewał się tego. Ogarnęło go dziwnie przytłaczające uczucie tak, jakby coś magicznego przepadło bezpowrotnie.

— Mam wszystko, czego potrzebuję. — Odpowiedział. Nie zabiegał o nic materialnego. Była tylko jedna rzecz, której pragnęła jego podświadomość, ale nigdy o to nie poprosiłby.

W tym samym czasie Fobos chwycił go za szaty i przyciągnął bliżej. Ich usta dzieliło teraz kilka milimetrów. Gdyby tylko trochę poruszyli głowami, byliby wstanie zatracić się w pożądanej bliskości.

— Nieprawda. — Zaśmiał się książę, spoglądając mu w oczy. Długie palce pachnące różami dotknęły włosów lorda. Były gładkie i miękkie. Cedric przymknął powieki, czując słodką woń kwiatów. Jak to możliwe, że osoba, która na swych rękach miała krew niewinnych, a nawet próbowała zniszczyć własną siostrę, pachniała różami?

— Przecież wiesz, że nie mogę prosić o nic więcej, Wasza Wysokość. — Głos młodszego z nich zadrżał.

Fobos zapomniał już zupełnie o samotnym życiu przez większość swojego dzieciństwa — znienawidzony przez wszystkich, nawet przez własną matkę, bez prawdziwego prawa do tego świata. Nie był przygotowany na uczucie paniki, które wypełniło go ciemnością; tymi boleśnie stłumionymi wspomnieniami. Wtedy budził się, chwytając palcami coś, czego nie dostrzegał.

Książę westchnął. I w końcu odważył się spojrzeć na generała, nie zrobił tego przez całe te wyznanie; niepewny czy jego duma wytrzymałaby taki cios. Ale zmiennokształtny nie wyglądał na zadowolonego z siebie ani aroganckiego, jak się spodziewał. To dziwne, że akurat w tamtym momencie Fobos pomyślał, że jego towarzysz mógłby czerpać satysfakcję z ich rozmowy. Oczywiście oboje byli w ten sam sposób zepsuci i chełpili się swoją władzą, ale sugestia związana z trudną sztuką uczuć od zawsze sprawiała im wiele zgryzoty. Nie potrafili określić tego, co łączyło dwie, zagubione dusze, do czasu aż wszyscy opuścili egoistycznego księcia. Ale nawet, wtedy spadkobierca tronu zastanawiał się czy Cedric pozostał przy nim z uwagi na potęgę, moc, a może kryło się za tym coś więcej. Czy powinien całkowicie zaufać wężowi?

— A ty czego potrzebujesz? Czego pożąda osoba, która ma prawie cały świat u swych stóp?

Fobos posłał mu spojrzenie tak ostre, że jego sługa powinien był zwinąć się w kłębek z przerażenia, ale zamiast tego zbył je smutnym odwróceniem głowy. Oszołomiony jego zuchwałością książę nie był pewien, co zrobić, jak odpowiedzieć. Jednak przywiązanie wygrało. Stwierdził, że to idealna okazja, by szczerze z nim porozmawiać. Jeśli w ogóle ktokolwiek z nich potrafiłby ukryć sarkazm oraz ironię.

— Chodź, pokażę ci. — Rzucił książę, biorąc oszołomionego blondyna pod ramię. Szli ciemnymi korytarzami, czując nawzajem wspólną bliskość. Gdyby ktokolwiek zobaczył ich razem, mógłby zastanawiać się dlaczego jadowity wąż został prowadzony przez samego Fobosa. Cedric również obawiał się takich myśli, mimo wszystko nie miał ochoty karać swych żołnierzy za to, że odkryli jego tajemnicę. Chociaż w ostateczności kilka batów zdusiłoby w zarodku źródło plotek na ich temat.

Jednakże obecnie próbował skupić się na równych krokach swych stóp. Poczuł, jak pociły mu się dłonie, ponieważ na ogół za miłym zachowaniem Escanora kryło się drugie dno.

— Nie bój się, nikogo tutaj nie ma. — I rzeczywiście nikt nie zakłócił ich spokoju.

Następnych kilka minut zamieniło się w jedną całość w umyśle Cedrica, ponieważ usłyszał odgłos otwieranych drzwi, potem klucz w zamku, na końcu bolesne uderzenie własnych pleców o ścianę. Zabolało.

— Wasza Wyso... — Zaczął, lecz słowa uleciały w eter, kiedy coś miękkiego i ciepłego zaczęło napierać na jego usta. Po czym te uczucie zniknęło.

Cedric szybko odzyskał zmysły, posyłając mu nieznośnie zachwycony uśmiech, a Fobos pozwolił mu na chwilę opanowania oddechu. Jednak w akcie niecierpliwości złapał małą wstążkę przytrzymującą niesforne włosy zmiennokształtnego. Jedwab łatwo się rozwinął i sfrunął na podłogę. Książę poczuł, jak kąciki jego ust uniosły się do góry, gdy rozpoznał, że to ta, którą podarował mu dawno temu; szkarłatna z delikatnym złotym haftem jego Pieczęci. Wątpił, czy było to zamierzone, ale mimo wszystko zachichotał, widząc towarzysza napiętnowanego jego znakiem.

Dlatego kiedy pocałował drogiego Cedrica raz jeszcze, zmarszczył on brwi na widok plątaniny własnych włosów, która teraz go otaczała, ale natychmiast złagodniał, gdy zauważył, że sam zainteresowany radośnie ciągnął i splatał w nie palce. Wyglądało to tak, jakby trzymał nitki ze złota.

— Chciałem tylko powiedzieć, że... Nie wiem, jak... — Meridiańczyk westchnął, analizując to, co chciał przekazać. Szybko zrozumiał, że ranienie samego siebie wynikało ze zranienia innej osoby. Jednakże czy mógłby mieć gwarancję, że lojalność wygra nad przywilejami? Że te uczucie mogło przegonić wszelką niepewność? Że potrafiłby uratować Cedrica przed nadmierną pewnością oraz utkwioną w nim arogancją?

I jakby mógł wyczuć jego myśli, blondyn pomasował kciukiem książęcy policzek. W przypływie ostrej konsternacji Fobos otworzył usta, by zaprotestować, ale lord przyłożył palec do jego ust.
Okazało się, że w obecności swego generała odbierało mu głos, zwłaszcza, gdy byli sami, nie przygnieceni ciężarem obowiązków. Zastanawiali się, odkąd ich relacja wyewoluowała w coś, czego sami nie potrafili nazwać. Przyjaźń? Oddanie? Miłość? Przecież zachowanie Fobosa, często godne pożałowania i nieetyczne sprawiało więcej kłopotów niż autentycznego spokoju, a mimo to jego wierny towarzysz nadal przy nim trwał.
Cedric nigdy go nie zawiódł pod tym względem czy to pocieszając nastoletniego księcia podczas napadów wściekłości na ich niesprawiedliwy świat, czy pomagając mu go podbić. Nie był przyjacielem dla wpływów, jak większość jego innych zwolenników (i wielu niedoszłych kochanków, gdyby ich nie zabił). Zmiennokształtny przelewał za niego krew, oddał mu ciało i duszę. A jednak Fobos odrzucił go na bok, jak zepsutą zabawkę wśród dziecięcego napadu złości. Tak wiele razy. Ilekroć sytuacja przewyższała okrutnego Escanora, tym szybciej Cedric czuł się winny oraz niechciany. Nie wystarczyło, że w akcie porażek jego liczne rany krwawiły, bo Szepczący z ramienia księcia wymierzali mu karę. A jednak twardo stawał u jego boku. Dlaczego? Czasami sam się zastanawiał.

Fobos okazał się być bezwzględnym dyktatorem, a uporczywy matriarchat pragnął zgnieść w zarodku. Nie zgadzał się na ówczesną władzę, klnąc na swych rodziców i nowonarodzoną siostrę.
Dlatego Cedric stał się jedyną osobą, która naprawdę go rozumiała i wspierała.
Młody spadkobierca tronu mógł urodzić się księciem, ale wraz z użyciem magii, został odrzucony przez wszystkich. Wielu było zaskoczonych, że jego matka w ogóle pozwoliła mu żyć, ponieważ kiedy go opuściła, wszyscy inni też; ale nie lord. Motywy zmiennokształtnego, zarówno, jako służącego, jak i wyrzutka społeczeństwa, najprawdopodobniej nie były całkowicie altruistyczne, przynajmniej na początku, ale nie miało to dla nich znaczenia. Książę był po prostu szczęśliwy, że ktoś przy nim czuwał.

W czasie tych rozmyślań Cedric zmarszczył brwi, słuchając słów swego pana, a tymczasem on sam rozejrzał się po komnacie, po biurku, podłodze i suficie, wszędzie tylko nie na drugiego mężczyznę.

Nigdy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował oddanego węża, dopóki prawie nie wyślizgnął mu się z rąk. Bo pod jego nieobecność otoczył go tylko lęk; zamazana wizja, mrożący krew w żyłach strach przed odrzuceniem przez jedyną osobę, którą odważył się kochać; za coś lepszego oraz jaśniejszego. Cierpienie wypracowane przez całe życie, schowane pod krwią, ciałami zabitych i płatkami czarnych róż.

Nie mógł wrócić do tamtego istnienia.

Zbyt wiele wycierpieli, by teraz po prostu odrzucili to wszystko ze względu na dumę jednego z nich.

— Liczy się to, że... to, że popełniłem błąd, robiąc ci krzywdę. Ty... zawsze mnie wspierałeś, jak nikt inny. I nawet, gdy mnie zawiodłeś, nie powinienem cię karać. Zrozumiałbym, gdybyś wolał po tym wszystkim odejść całkowicie, ale jeśli... jeśli... nadal mnie chcesz, chciałbym...rozpocząć od nowa. Tym razem będzie inaczej. Nikt, nawet Strażniczki, nie będą w stanie nam zagrozić, kiedy zdobędę moje Królestwo. Możemy po prostu... być razem. — Kontynuował Fobos, czując ciepło na swoich policzkach.

Przypomniał sobie, że nie odbierze korony, należącej do Elyon bez pełnego wsparcia Cedrica. Jego wiara w zwycięstwo za wszelką cenę nie mogła odnosić się do wszystkich innych, tylko do niego. Nauczył się tego w bolesny sposób.

Dlatego przybliżył się do swego doradcy, a on jedynie odpowiedział szeroko otwartymi, oszołomionymi oczami. Jeszcze raz spróbował pomyśleć, jak mógłby wynagrodzić wszystkie niegodziwości ze swojej strony. Rzucił krótkie, niepewne spojrzenie na zmiennokształtnego, który wciąż wyglądał na absolutnie skonfliktowanego. Nie tego się spodziewał, gdy zaprowadził go do własnej sypialni. Przecież obnażył się przed nim, przeprosił za niegodziwe zachowanie. W pokrętny sposób wyjaśnił, że te wszystkie chłosty na ciele wiernego Cedrica wcale nie powstały, aby mścić się na nim, lecz z powodu głupoty władcy, trzymającego bat. Nawet kule energii wymierzone w wiotką sylwetkę sprawiały ból księciu, chełpiącego się swoim olbrzymim ego.

Ostatecznie Fobos odwracając się, odchrząknął głośno.

— Ufam, że były to wystarczające przeprosiny.

Myślał, że milczenie Cedrica oznaczało zaakceptowanie obecnej sytuacji, a tymczasem zderzył się wyłącznie z irytującą ciszą. Nie chciał dłużej lekceważyć własnej władzy, przecież posiadał pozycję; w każdej chwili mógł rozkazać mu, aby przestał udawać. Zamiast tego, kiedy już miał postanowić, by zdradliwy wąż opuścił komnatę, usłyszał, jak zaśmiał się dźwięcznym, aczkolwiek ironicznym głosem. Frustrujący śmiech odbił się echem po ścianach. 

Impertynencja. Nieposłuszeństwo.

Brwi księcia uniosły się wysoko. W jednym momencie pragnął chwycić lekceważącego Cedrica za włosy i wbić się w te aroganckie usta tak brutalnie, jak tylko mógł, ale coś w jego zachowaniu go powstrzymało. Więc jęknął żałośnie. Gorąco zapłonęło mu na policzkach, ale nie wiedział czy było to spowodowane oburzeniem, zakłopotaniem czy prostym pożądaniem swego kochanka tu i teraz.

Zniewaga.

Zmiennokształtny uśmiechnął się bardzo zadowolony z siebie, ukazując spiczaste zęby, które sprawiły, że krew Escanora zawrzała z wściekłości. Ale to nie miało większego znaczenia — Cedric cieszył się swoją zabawą. Mimo wszystko był tak samo zepsuty, jak jego pan.

— Wasza Wysokość, jeśli myślisz, że jedne przeprosiny mogą wystarczyć, to jesteś w błędzie. — Powiedział spokojnie, a po chwili całkowitego bezruchu jego oddech nagle stał się nierówny i ciężki. Ciało zaczęło się trząść, jakby siła tego, co próbował powstrzymać, złamała go. Zwrócił wzrok na księcia i ku jego przerażeniu były tak pełne wściekłości, że aż łzawiły. — W żaden sposób nie jesteś wstanie zmazać tego, co mi uczyniłeś przez te lata. 

Gdyby ktokolwiek inny przemówił do niego z takim brakiem szacunku, zabiłby go. Ale usłyszenie tego od Cedrica całkowicie oszołomiło Fobosa.

— Ja... — przerwał, próbując powstrzymać niepewne drżenie w swoim głosie, które wywołały ostre słowa. Zastanawiał się dlaczego nie potrafił użyć własnej pewności siebie ani tego, że on i zdenerwowany kochanek nigdy nie próbowali szczerze porozmawiać o czymkolwiek, co choć trochę przypominało ich wzajemne uczucia. — Jestem twoim...

— ... księciem. — dokończył za niego Cedric. — Nie zapomniałem o tym! Ale wiem również, że jesteś kimś więcej niż sam mogłeś przypuszczać. Jesteś Światłem, za którym zawsze mogłem podążać. I podziwiałem cię za to każdego dnia. Świadomie patrzyłem, jak zbliżasz się do ciemności, a jednak zamiast uciekać, zostałem. Po prostu myślałem, że skoro zdołałem dotrzeć do ciebie w inny sposób, mógłbym ci zaufać. Myliłem się. 

Fobos zamarł. Nie potrafił ukryć narastającej w sercu paniki, wywołanej powolnym odejściem Cedrica. W tym wyznaniu dostrzegł ostateczny punkt swej ignorancji. Ponieważ widział, jak jedyna osoba, mająca ogromny wpływ na wszystko to, co osiągnął, odwracała się od niego. Dlatego książę po raz pierwszy w swoim życiu zacisnął pięści w bezsilności. Nie mógł znieść kolejnej, gorzkiej porażki. Bez niego nie istniałby.

— Wybacz mi.

Słowa tak mu obce; tak obnażające jego, jako władcę. Starszy z mężczyzn stał tam bezbronny, wykrzywiając usta w ponury grymas. Tego wieczora, w pogniecionej szacie i z koroną na arystokratycznej głowie, błagał swego sługę o wybaczenie. I chociaż nie zrobił tego, co planował od samego początku, gdyż uparte usposobienie mu na to nie pozwoliło, z wyczekiwaniem czekał na odpowiedź. Jednak jego generał ciągle milczał. Fobos nie mógł nawet odgadnąć, co działo się w zamaskowanym umyśle. Celowo zrezygnował z mocy telepatii, nie chcąc pogorszyć i tak okrutnie skomplikowanej rozmowy. 

Potrzebował go, a ucisk w podbrzuszu był tego doskonałym powodem. Spojrzał w górę, szukając w błękitnej głębinie śladu oszustwa lub złośliwości, ale bez względu na to, jak bardzo się starał, w oczach Cedrica zobaczył wyłącznie wahanie. Patrzył na niego poważnie, nie wiedząc, co postanowić.

— Kiedy byliśmy jeszcze dziećmi powiedziałem ci, że nigdy cię nie opuszczę. Bez względu na wszystko, na szepty nienawiści, na krzyki rebeliantów, czy ataki gniewu własnych rodziców...  Natomiast przed odnalezieniem Elyon... dałeś mi ostatnią szansę, aby się wykazać. — Odezwał się wreszcie, a Fobos skrzywił nieznacznie usta, ponieważ zmiennokształtny wrócił do ich ostatniej słownej potyczki. Wtedy bez żadnej litości wymierzył w zrozpaczonego kochanka wyładowaniem świetlistej mocy. Książę spuścił wzrok, a jego towarzysz ciągnął dalej: — Przypuszczam, że nie byłoby sprawiedliwie, gdybym w zamian nie zaoferował tej samej szansy.

Escanor zszokowany utkwił wzrok w lekko uśmiechniętej twarzy. Świadomość, że jego życie nadal było kompletne, ucieszyło go. Oczywiście nie oczyścili tej niezręcznej chwili; musiałoby minąć wiele tygodni, aby oboje dostrzegli własne błędy. Coś, do czego żaden z nich nie był przyzwyczajony. Uratowanie nietrwałej i kruchej relacji graniczyło z wieloma ustępstwami oraz zmianą na lepsze. Koniec udawania. Koniec ranienia się nawzajem. Mogli mieć nadzieję, a nadzieja w ich dłoniach przecierała ścieżkę do upragnionego zwycięstwa. 

I tak, w swoim pierwszym geście odnowionego pojednania oraz zaangażowania w zmianę swego postępowania, Fobos dotknął policzka swego wiernego węża i ujął jego dłoń w niecodziennie delikatnym geście. Cedric obserwował go uważnie, wzdychając, lecz nie odsunął się. Nadal myślał czy postąpił słusznie, lecz widząc drżenie ust towarzysza, ustąpił.

— I znowu przeciw całemu światu.

Szczerość w głosie władcy sprawiła, że cichy chichot wydobył się z ust zmiennokształtnego.

— Cokolwiek się stanie przynajmniej będziemy w tym razem. — Szepnął blondyn, a jego palce delikatnie pogładziły twarz księcia, odgarniając luźne kosmyki włosów. — Jestem na ciebie skazany, Wasza Wysokość.

Oboje uśmiechnęli się, a Cedric wysunął gadzi język.

— Więc spróbuję tym razem o tym nie zapomnieć. — Zapach róż ponownie pojawił się w nozdrzach generała, kiedy bez żadnego ostrzeżenia Fobos rzucił go na łóżko.

Szkoda tylko, że już tydzień później, tuż po koronacji prawowitej królowej Meridianu, ciemna cela okazała się ich jedynym źródłem bliskości.

🌹🌹🌹

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro