Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzynasty: trochę smutno było

Siódmy dzień Przejścia

Ani Kai, ani Amanita nie spali dobrze tej nocy. I choć po przebudzeniu żadne z nich nie pamiętało swoich snów, to oboje wiedzieli, że były to koszmary. Zresztą, w realnym świecie też nie czekało ich nic lepszego. Co prawda udawali, że wszystko jest w porządku, ale to było tylko udawanie. Nic nie było w porządku.

Obudzili się dosyć wcześnie. Po szybkim odbębnieniu porannych obowiązków usiedli w ciszy, nie wiedząc co robić. Był ostatni dzień Przejścia, wieczorem wyruszą w drogę do Zakonu Błękitnej Lilii, jednak na razie musieli poczekać, aż miną ich ostatnie owce. I właśnie z tym czekaniem był problem.

- Może... zagramy w karty? - zapytała niepewnie Amanita.

- Może... - odparł Kai.

I dalej siedzieli w ciszy.

W końcu dziewczyna nie wytrzymała. Wstała i ruszyła w stronę swoich bagaży. Wyciągnęła z nich talię kart. W milczeniu podała Kaiowi trzy, sobie wzięła tyle samo. Zaczęli grać.

Nie szło im to najlepiej. Gra pozbawiona oszustw Kaia dłużyła im się niemiłosiernie, jednak żadne z nich nie zaproponowało by przestać, lub zmienić grę na prawdę czy wyzwanie. Po prostu siedzieli tak, apatycznie wykładając karty.

*

- Proszę!

Monica weszła do pokoju, a Aluma spojrzała na nią z nieskrywanym zaskoczeniem. Spodziewała się, że po odkryciu jej tożsamości dziewczyna więcej tu nie wróci.

- Co cię tu sprowadza? - zapytała niepewnie błękitnooka.

- Sama nie wiem - uśmiechnęła się Monica. - Nudziło mi się, więc przyszłam.

- To tylko pół prawda, mam rację?

- Jak zawsze - Monica uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- To powiesz mi wreszcie o co chodzi? - zniecierpliwienie Alumy sięgnęło zenitu.

Monica uśmiechnęła się tak szeroko, że wydawało się, iż zaraz pęknie z tej radości. Gdy błękitnooka już otworzyła usta, by znowu ją popędzić, ta wyciągnęła zza pleców starą książkę w podniszczonej, skórzanej oprawie. Złote litery tytułu zatarły się, tak że można było odczytać jedynie: "...nie...i...wa...ów...a....ych"*, jednak nazwisko autora wciąż było wyraźnie widoczne. Brzmiał ono: "Tiannick Caralott".

- Ty... jak ty...? - Aluma nie mogła złożyć zdania. - Myślałam, że... że ta książka zaginęła wieki temu... Jak ją znalazłaś?

- Nie będziesz na mnie zła, Pani?

- To zależy od tego, co zrobiłaś.

- Ja... poszłam do Przeklętego Ogrodu.

- Co?! Czyż ty zwariowała? Chciałaś skończyć tak jak ja?

- Nie... szukałam odpowiedzi. Zapytałam roślin czy wiedzą, jak ci pomóc i wtedy one powiedziały, że jest pewna książka, w której opisano co zrobić w przypadku paraliżu. Pokazały mi, gdzie jej szukać i oto jestem.

- Gdzie była?

- Za regałem w bibliotece.

- Tyle lat tam leżała... - Aluma czule pogłaskała okładkę książki. - Tyle lat...

- Pani?

- Tak?

- Ile lat ma ta książka?

- Ta konkretna? Około stu, nie pamiętam dokładnie. Jednak po raz pierwszy napisano ją... jakieś pięćset trzydzieści dwa lata temu. Tak, coś koło tego...

Monica nie wiedziała co odpowiedzieć. Fascynował ją ten nowy, dziwny świat, o istnieniu którego dowiedziała się ledwie wczoraj.

- Pani?

- Mm?

- Jak to jest być...? - nie była w stanie zdobyć się na dokończenie tego zdania.

Aluma uśmiechnęła się łagodnie, tak jak miała w zwyczaju. Wyglądała naprawdę pięknie, oświetlana wpadającymi przez okno promieniami słońca.

- A jak to jest być człowiekiem?

*

Amanita śpiewała swoją piosenkę, robiła to jednak tak cicho, że tylko ona jedna słyszała słowa. Właśnie kończyli się pakować, pozostało im tylko przytroczyć bagaże do zwierząt, by ruszyć przed siebie i na zawsze pozostawić to miejsce za sobą.

Ostatnie owce minęły ich trzy godziny temu, nie musieli się ich już obawiać. Przejście wreszcie dobiegło końca. Powinno ich to cieszyć, ale było wręcz przeciwnie. Podczas tej zaledwie tygodniowej izolacji najpierw bardzo się do siebie zbliżyli, a potem znów oddalili. Czuli, że kiedy zostawią platformę za sobą, to co było między nimi na zawsze odejdzie w zapomnienie.

- Kai? - Amanita przerwała nieznośną ciszę.

- Tak?

- Zniszczymy platformę czy ją zostawimy?

Kai zastanawiał się przez chwilę, by w końcu rzec:

- Zostawimy. Kto wie, może kiedyś się komuś przyda.

Amanita kiwnęła głową, jednocześnie zdejmując swój namiot z gałęzi buków. Zwinęła go szybko i położyła obok reszty swoich nielicznych bagaży.

Kai właśnie skończył się pakować i zaczął znosić ich bagaże z platformy. Potem zajął się przyraczaniem swoich pakunków do grzbietu Salvy. Po chwili Ama dołączyła do niego z Ritą, którą właśnie wyprowadziła z boksu. Oba zwierzaki były znudzone i chętne do drogi. Przynajmniej one się cieszą, pomyślałam ponuro Amanita.

*

Pod wieczór Aluma chodziła. W książce znalazła wszystkie informacje potrzebne do tego, by przywrócić ją do Stany używalności. Choć wciąż przemieszczała się o wiele wolniej niż przed chorobą, wreszcie mogła wstać z łóżka i zająć się swoimi obowiązkami.

A tych było wiele. Członkinie Zakonu domagały się wiedzy. Chciały poznać prawdę na temat wydarzeń w Przeklętym Ogrodzie. Chciały wiedzieć, czy wciąż istnieje zagrożenie. A przede wszystkim chciały zniszczyć Ogród, do czego Aluma za wszelką cenę nie mogła dopuścić. Pomijając wszystkie wcześniejsze powody, dodatkowo miała teraz wobec roślin dług. A ona zawsze spłacała długi.

Ponadto musiała jeszcze zrobić rutynową kontrolę we wszystkich ogrodach, których było sporo i przygotować nową porcję leków, których sporej dawki codziennie potrzebowało dokładnie sto Zakonnic.

Aluma westchnęła cicho i zabrała się za wypełnianie obowiązków. Najpierw szybko ubrała się i umyła zęby, a potem wyjrzała przez okno. Na dworze, pośród grządek stał spory zegar słoneczny. Patrząc na niego kobieta stwierdziła, że dochodzi 19. Spóźniła się na kolację o pół godziny, ale mimo wszystko postanowiła udać się na stołówkę. Kucharki na pewni coś dla niej zostawiły, a ona nie chciała, by po raz kolejny przynoszono jej posiłek do komnaty.

Pociągnęła drzwi i stanęła twarzą w twarz z Flavią. Kobieta trzymała w rękach tacę z dzbankiem parującej herbaty, kilkoma kanapkami i jabłkiem.

- Oh, witaj Flavio - powiedziała Aluma. - Zabawne, właśnie miałam iść na kolację. Cóż, trudno, ten ostatni raz zjem tutaj.

- Czujesz się już lepiej, pani? - zapytała Flavia.

- Tak, o wiele. Jutro będę w stanie w stu procentach normalnie funkcjonować.

Flavia przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, a w końcu zapytała:

- Mogę wejść? Ta taca jest ciężka, a my musimy poważnie porozmawiać nie ryzykując, że ktoś nas podsłucha.

- Co się stało? - spytała zaniepokojona Aluma, przepuszczając Flavię w drzwiach.

Kobieta, na oko czterdziestoletnia postawiła tacę z kolację na łóżku błękitnookiej, a potem prosto z mostu zakomunikowała:

- Zakonnice spiskują przeciwko tobie.

*

Szare chmury zasnuły niebo. Choć dopiero co minęła 19, zaczynało się robić ciemno. Lato powoli dobiegało końca, o czym świadczyło wyraźne ochłodzenie i brzydka pogoda. Kaiowi przemknęło przez myśl, że to będzie pierwszy deszcz odkąd się poznali.

Wiedząc, że zaraz lunie, szybko rozbili obozowisko w lesie, przez który jechali. Namiot Amanity ponownie posłużył im jako dach. Siedzieli w ciszy, słuchając jak pierwsze krople deszczu uderzają o materiał.

Gdzieś w oddali uderzył piorun.

~~~~~~~~~~~~~~~~
*tytuł książki poznacie na końcu opowiadania, jeśli to kogoś ciekawi

Wybaczcie, że rozdział dziś taki krótki, bez tego dopisku ma tylko 1063 słowa, ale a) smutno mi się pisze takie rzeczy i b) niestety obowiązują mnie rzeczy takie jak szkoła. Wstałam rano, napisałam i wiedząc, że wieczorem nie będę miała czasu tego wydłużyć, napisałam. To tyle, przepraszam, dziękuję, że to czytacie, pozdrawiam.
P. S.
U was też dzisiaj taka paskudna pogoda? Ja już myślałam, że mi wicher dach urwie...
P. P. S.
To uczucie, kiedy opublikujesz rozdział bez tytułu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro