Rozdział szósty: chcę być sprawiedliwym
Kai szył, a przynajmniej próbował. Już dawno powinien wziąć się za zacerowania rękawa płaszcza, a teraz wreszcie znalazł na to czas. Kryjówka była ukończona, a zapasy praktycznie zebrane. Dzięki temu, że podzielili się zadaniami, wszystko poszło dwa razy szybciej. Obecnie na polowaniu była Amanita. Zabrała ze sobą Salvę, który był wyśmienitym tropicielem. Kai natomiast siedział oparty o pień drzewa i usilnie próbował nie zszyć sobie palca z płaszczem. Jak na razie był na najlepszej drodze, by tego dokonać.
Do Przejścia pozostał im tydzień. Jeśli odjąć od tego margines bezpieczeństwa wychodziło pięć dni na zebranie zapasów jedzenia i wody. Czasu mieli aż nadto, nie musieli się więc spieszyć. Ponadto pogoda była doskonała i nic nie wskazywało na to, by miała się pogorszyć. Po raz pierwszy od bardzo dawna wszystko szło po ich myśli. No, prawie wszystko.
Kai z wściekłością rzucił płaszczem o ziemię. W wielu dziedzinach był mistrzem, jednak szycia wręcz nienawidził. Dziura wyglądała teraz jak bezładne, poplątane kłębowisko czarnej nitki. Chłopak jęknął. Sprucie tego wszystkiego bez niszczenia okrycia zajmie mu z godzinę. A potem będzie musiał powtórzyć całą procedurę szycia jeszcze raz...
Rozmyślania przerwała mu Rita. Klacz, która dotychczas spokojnie skubała trawę, podniosła łeb i zarżała cicho. Amanita wróciła. Jechała na Salvie. Za nią, przewieszona przez grzbiet Księżycowego Lisa znajdowała się dorodna łania. Kai uśmiechnął się leciutko. Jeszcze jeden taki łup i spędzą Przejście w dostatku.
Salva podbiegł truchtem do swojego pana. Gdy był już blisko, zatrzymał się. Ama zeskoczyła z jego grzbietu i ściągnęła z niego łanię. Upolowane zwierzę było bardzo ciężkie, więc Kai ruszył, by jej pomóc. Razem zaciągnęli łanię do obozowiska pod drzewami.
- Oprawiłbyś ją? - zapytała Amanita. - Nie cierpię tego robić. Zająca jeszcze jakoś zniosę, ale całą łanię...
- Jak chcesz - odparł Kai. - Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Nauczysz mnie szyć?
*
Szóstego dnia wszystko było już gotowe. Zapasy wody i wędzonego mięsa zgromadzili na platformie, pod niewielkim daszkiem, podobnie jak cały ekwipunek. Pod osłoną nie zostało już miejsca dla nich, ale nie był to problem, ponieważ udało im się stworzyć drugi dach, z namiotu Amy. Pod nim zmieścili się i oni, i Salva, a na platformie pozostało jeszcze całkiem sporo miejsca. Trafiło im się naprawdę wygodne schronienie.
A potem wszystko się posypało.
- Kai? - zapytała nagle Amanita. - A co będzie z Ritą?
Chłopaka jakby piorun strzelił. Przez ten cały czas zapomniał zupełnie o klaczy Amy. A teraz, w przeddzień Przejścia, nie mógł nic dla niej zrobić.
- A niech to szlag! - wykrzyknął. - Jak ja mogłem o niej zapomnieć?! Cholera...
Rzeczywiście, sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Ich platforma, choć solidna, nie utrzymałaby konia. Zresztą, nie mieli jak jej tam przetransportować. Salva jest lisem, poradzi sobie ze skonstruowaną przez nich drabiną, ale Rita nie miała szans by się po niej wspiąć.
- Kai? Proszę, powiedz, że coś wymyślisz... - powiedziała cicho Amanita.
I widząc błaganie w jej pięknych, zielonych oczach, Kai rzeczywiście coś wymyślił.
*
- Jesteś pewien, że to się uda? - dopytywała Amanita.
- Nie - odparł zgodnie z prawdą chłopak. - Ale zawsze warto spróbować, prawda?
- Jak myślisz, zdążymy?
- Ama, nie mam pojęcia. A teraz przestań się tak denerwować, bierz Salvę i leć po drewno. Ja zajmę się tym, które już mamy.
Po budowie platformy zostało im całkiem sporo gałęzi, co Kai zamierzał wykorzystać. Planował zbudować niewielki boks pomiędzy pniami czterech buków. Miał nadzieję, że jeżeli szczelnie zabuduje ściany i obwiesi je drobnymi gałązkami, tak by wyglądały jak najbardziej naturalnie, owce nie zwrócą uwagi na konstrukcję.
Podczas Przejścia owce nie myślą, powtarzał sobie. Nie niszczą, tylko idą przed siebie.
*
Zapadał zmierzch, gdy stanęła ostatnia ściana boksu. Czym prędzej wprowadzili do niego Ritę. Teraz brakowało im już tylko niewielkich gałązek żeby uszczelnić wszystkie szpary i zamaskować konstrukcję. Ponieważ pod kępą srebrnych buków nie było ich wystarczająco dużo, Kai musiał pojechać na Salvie do lasu. Szybko dotarł na miejsce i uzbierał dwa grube pęki chrustu, które przewiązał swoim słynnym sznurkiem. Przytroczył je do grzbietu lisa i chciał zebrać jeszcze trochę, gdy nagle to usłyszał. Trzask suchej gałązki.
Powoli obejrzał się za siebie. Jakieś dwadzieścia metrów za nim stała owca. Salva nie wyczuł jej, ponieważ wiatr wiał od nich do zwierzęcia, a nie na odwrót. Chłopak przełknął ślinę. Z jedną, czy nawet z dziesięcioma owcami dałby sobie radę. Ale jeżeli widział owcę teraz, to mogło oznaczać tylko jedno: że za najdalej półtorej godziny będą ich tutaj tysiące. A poza tym był z nim Salva. Dla Księżycowego Lisa jedno ugryzienie oznaczało pewną śmierć.
Kai powoli zrobił krok do tyłu. W odpowiedzi owca podeszła kawałek do przodu. Zza drzew wychynęły kolejne. Straż przednia, przemknęło chłopakowi przez myśl.
- Salva - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Wiej!
Wskoczył na grzbiet lisa i od razu puścił się cwałem. Słyszał jak owce rzucają się za nim w pogoń, ale nawet zarażone, pełne stalowych mięśni ukrytych pod skórą, nie były w stanie dotrzymać kroku Księżycowemu Lisowi. Pędzili przed siebie na złamanie karku, przeskakując pnie i wykroty. Wypadli z lasu na otwartą przestrzeń, a Salva wreszcie mógł rozwinąć pęłną prędkość. Otoczenie rozmazywało się, oczy Kaia łzawiły od pędu. A lis wciąż przyspieszał.
Wreszcie dopadli platformy. Amanita widziała ich z daleka i przygotowała drabinę. Wspięli się po niej i jednym susem znaleźli się na platformie. Ama czym prędzej wciągnęła drabinę.
- Co... co się stało? - zapytała.
Kai w odpowiedzi machnął ręka w niewyjaśnionym kierunku i usiadł, całkowicie pozbawiony sił. Salva leżał na środku platformy dysząc ciężko. Jego długi, różowy język wystawał niemal do połowy z paszczy pełnej ostrych kłów. Ama powiodła po nich spojrzeniem. Chciała zapytać po raz drugi, ale właśnie w tym momencie owce dotarły do platformy. Przez chwilę stały pod nią i wpatrywały się tępo w boks Rity. Wszyscy wstrzymali oddech. Po chwili owce odwróciły się i odbiegły w stronę lasu, by dołączyć do reszty stada.
Ama odetchnęła z ulgą. Wychyliła się z platformy i zajrzała do boksu klaczy. Rita nerwowo grzebała kopytem w ziemi, jednak nie wydała żadnego dźwięku. Mądre zwierzę wiedziało, że nie powinno zwracać na siebie uwagi.
Kai rozejrzał się po miejscu, w którym miał spędzić najbliższy tydzień. Potem spokojnie sięgnął po kawałek suszonego mięsa i zaczął go żuć. Gdy skończył, zapytał:
- No, to co robimy?
*
- Jak ci na imię? - zapytała Maria.
- Jestem Monica - odparła nowoprzybyła.
- Cóż, ja nazywam się Maria i odpowiadam za dormitorium, do którego cię przydzielono. Tutaj jest twoje łóżko - to mówiąc, wskazała na niewielką prycz w rogu pokoju. Obok mebla stała niewielka szafka nocna z trzema szufladami. Takie same łóżka i szafki ciągnęły się przez całe, długie pomieszczenie. - W tej szafce możesz zostawić swoje rzeczy. Łazienka jest za tamtymi drzwiami - wskazała drzwi po drugiej stronie sali. - Aha, musisz się przebrać. Na łóżku leżą twoje nowe ubrania. Gdy skończysz, wyjdź do mnie na korytarz. Pani Aluma chce cię widzieć.
Maria wyszła z dormitorium, a Monica została sama. Westchnęła cicho, a potem spojrzała na łóżko. Leżała na nim równo złożona stalowoszara sukienka. Monica zdjęła z siebie ubranie i włożyła sukienkę. Była odrobinę za luźna, bezkształtna, ale wygodna. Sięgała jej niemal do kostek, jednak nie krępowała ruchów, a to się liczyło.
Monica wyszła na korytarz, a tam już czekała na nią Maria. Kobieta w milczeniu skinęła na Monicę, a potem ruszyła przed siebie. Monica poszła za nią. Szły szerokim korytarzem, mijając dziesiątki dębowych drzwi. Okien też było sporo, jednak nie przypominały one zwykłych okien. Były wąskie i głęboko osadzone w kamiennym murze, jak w jakimś zamku z Dawnych Dni.
Maria skręciła nagle w lewo. Ruszyły w górę po wąskich. Dotarły tak na kolejne piętro. Przełożona dormitorium skręciła w prawo i stanęła przed kolejnymi drzwiami, odrobinę tylko większymi od tych, które przedtem mijały.
- To jest komnata pani Alumy - oznajmiła Maria. - Wejdź tam, tylko koniecznie przedtem zapukaj. - po tych słowach kobieta odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.
Monica zgodnie z poleceniem zapukała do drzwi. Gdy usłyszała „Proszę!", pchnęła wrota i weszła.
Jej oczom ukazało się skromne pomieszczenie. Oprócz łóżka znajdowała się w nim tylko szafa i szafka nocna, na której stał jakiś dziwny przedmiot w kształcie kuli. Ścian z zimnego kamienia nie przysłaniały żadne gobeliny, a na podłodze nie było dywanu. Jedyną ekstrawagancją w tym pomieszczeniu było okno: duże i zupełnie inne od tych w korytarzu.
Przed oknem stała kobieta w szarej sukni o identycznym odcieniu, co ta Moniki. Jednak suknia Alumy nie była bezkształtna. Miała ładny krój i świetnie podkreślała idealną figurę kobiety, widoczną nawet pomimo tego, że przewodnicząca Zakonu była odwrócona tyłem.
Monica zamknęła za sobą drzwi i niepewnie odchrząknęła. Aluma odwróciła się. Jej piękne, długie kasztanowe włosy zafalowały i zalśniły w promieniach słońca. Monica, patrząc na jej wygląd nie dałaby jej więcej niż dwadzieścia parę lat, jednak dziewczyna w jakiś sposób czuła, że Aluma jest o wiele starsza. Jej nienaturalnie niebieskie oczy zdawały się przewiercać Monicę na wylot, ale tamta wytrzymała spojrzenie. Czuła, że to jakaś próba, test, który musi zdać.
Niespodziewanie Aluma uśmiechnęła się.
- Ah, ta Maria - rzekła. - Powiedziałam jej, żeby najpierw cię tu przyprowadziła, a dopiero potem zabrała do dormitorium. Myślałam, że we własnych ubraniach będziesz się czuła swobodniej rozmawiając ze mną, ale cóż, trudno. Będziesz musiała jakoś wytrzymać w tym stroju. Przyzwyczaisz się, wszystkie adeptki go noszą. Ale dość z mojej strony. Nazywasz się Monica, prawda?
- Tak, pani.
- Widzę, że już nauczyły cię, jak należy się do mnie zwracać - znowu się uśmiechnęła. - Dobrze. Ile masz lat, Monico?
- Siedemnaście.
- Znasz zasady, prawda? Dwa dodatkowe lata życia w zamian za posłuszeństwo. Nie możesz wyjść za mur, ale cały ten teren jest do twojej dyspozycji. Możesz dowolnie odwiedzać wszystkie pomieszczenia, z wyjątkiem mojej komnaty oczywiście. W ramach obowiązków są dyżury w kuchni, ogrodzie oraz sprzątanie. O tym, kiedy jaki dyżur przypada poinformuje cię Maria, opiekunka twojego dormitorium. Masz jakieś pytania?
- Ile masz lat, pani? - Monica nie wiedziała, co skłoniło ją do zadania tego pytania. To był jakiś impuls, nad którym nie panowała.
Aluma wyraźnie nie spodziewała się taiego pytania, jednak ku zaskoczeniu Moniki zamiast się rozgniewać, ponownie się uśmiechnęła.
- Podobasz mi się, Monico. Nie spuściłaś wzroku, bez lęku patrzyłaś w moje oczy, a przecież wiem, jak ludzie na nie reagują. Jesteś odważna i mówisz co myślisz. Jednak nie odpowiem na twoje pytanie. Bo widzisz, Monico, ja sama już nie pamiętam.
*
- Kai! Kurczę fiks, widziałam to!
- Ależ o co ci chodzi?! - oburzył się Kai. - Nic nie zrobiłem!
- Akurat! Przed chwilą miałeś trzy karty, a teraz masz cztery!
- Jaka ty dokładna...
- Pffffff! Odkładaj tą kartę, i graj zgodnie z zasadami. Mam jakiś tydzień, żeby nauczyć cię przestać oszukiwać i zamierzam wykorzystać ten czas.
Kai przewrócił oczami, ale posłusznie odłożył dodatkową kartę.
*
W końcu zrobiło się tak ciemno, że Amanita nie była w stanie dostrzec oszustw Kaia, natomiast Kai nie widział już, czy bierze najlepszą czy może najsłabszą kartę. W tej sytuacji oboje stwierdzili, że kontynuowanie partii nie ma sensu. Ama schowała karty do pudełka, a potem sięgnęła po pasek suszonego mięsa z zapasów.
W milczeniu zjedli tę skromną kolację, jakże różną od tych, które spożywali ostatnio. Zdążyli się już przyzwyczaić do świeżego mięsa, jednak te zbyt szybko by się zepsuło.
Po kolacji zaczęli przygotowywać się do snu. Co prawda pora nie była bardzo późna, ale oni byli zmęczeni wszystkim, co się dziś wydarzyło. Kai położył się spać na swojej derce, a Ama legła obok. Przykryli się kocem i zasnęli.
*
Kai obudził się jakąś godzinę potem. Ama znowu spała przytulona do niego. Delikatnie szturchnął ją w ramię.
- Oszochozi? - zapytała sennym głosem. - Juszranek?
- Nie, tylko...
- Tylko szo?
- Ama, czy mogłabyś się tak do mnie nie przytulać? Czuję się z tym... niekomfortowo.
- Czemu? - ta prośba rozbudziła ją zupełnie.
- Ama, postawmy sprawę jasno: nie jestem zdolny do jakichkolwiek uczuć. Może wyglądam, jakbym był, ale nie jestem. Nie mogę być.
- Ty coś ukrywasz - to nie było pytanie.
- Tak.
- Jak ona... albo jak on miał na imię?
- Ja nie...
- Odpowiedz. Myślisz, że nie słyszę tego, co krzyczysz przez sen?
- A krzyczę? Myślałem, że...
- Kai! Kurczę fiks, odpowiedz mi wreszcie!
- Nazywał się Tian. Tiannick. Zadowolona?
- Nie będę zadowolona, dopóki i ty nie będziesz. Kai, to co się stało nie sprawia, że tracisz uczucia...
- Nic nie rozumiesz.
- Bo mi nie mówisz!
- Amanita... powiedziałem ci prawdę. Nigdy nie byłem i nie będę zdolny do żadnych uczuć. Uznałem, że uświadomienie ci tego będzie... sprawiedliwe.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Początkowo chciałam uśmiercić tego konia, ale stwierdziłam, że jednak tego nie zrobię. Wiążę się z tym dość... nietypowa historia. Otóż kiedy pisałam ten rozdział, mamula (mówię tak na swoją matkę, ok?) wbiła mi do pokoju. Ja akurat zastanawiałam się, co zrobić z Ritą, więc bez żadnego tłumaczenia zapytałam: „Mamulo, uśmiercić konia?". Mama spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała „Oczywiście, że nie!". Była przerażona tym, co się dzieje w głowie jej córki. Szczerze? Ja też jestem. Biedne, straumatyzowane pandemią dziecię pisze opowiadanie o straszliwej zarazie, krwiożerczych owcach i tajemniczym Zakonie Błękitnej Lilii, który... (dowiecie się w swoim czasie). Przypadek? N i e s ą d z ę.
Ah, co też ta pandemia robi z ludźmi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro