Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dziewiętnasty: też jestem człowiekiem

Kiedy Kai pocałował Amanitę, ta przez jakieś kilka sekund była najszczęśliwszą osobą na świecie. Potem jednak jej wrodzona niezdarność podobnie dała o sobie znać. Dziewczyna straciła równowagę i poleciała do tyłu... prosto na torbę z lekarstwem od Alumy. Ama próbując się podnieść niechcący potrąciła ją ręką, a wówczas torba z głuchym łupnięciem spadła na ziemię. W locie otworzyła się, a jej błękitnawa zawartość wysypała się na murawę z pokruszonych butelek.

Amanita utraciła niezwykły lek.

Choć oboje czym prędzej rzucili się, by spróbować odzyskać choć część niebieskiego proszku, udało im się zdobyć ledwie trzy szczypty. Trzy marne szczypty, ich ostatnie trzy spokojne dni. Potem Amanita znowu zacznie chorować.

Kai nie wytrzymał. Utrata leku była dla niego kroplą, która przelała czarę goryczy. Dopiero co odzyskał Amę, a teraz znowu miał ją utracić. Padł na kolana i zaczął płakać. Płakał i płakał, aż Amanita bez słowa uklękła obok niego i delikatnie go objęła. Dopiero wtedy przestał i spojrzał na nią z bezgranicznym smutkiem w oczach.

- Co my teraz zrobimy, Ama? Co my zrobimy? - jęknął. - Nie możemy wrócić do Alumy, prawda?

- Nie, nie możemy - odparła Amanita z przerażającym spokojem w głosie. - Już i tak oddała mi za dużo lekarstwa, nie stać jej na drugie takie poświęcenie.

- Ama, ja... ja nie mogę cię stracić...

Spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała:

- Kai, słuchaj uważnie. Wszyscy kiedyś umrzemy. Ja, ty, Aluma, Salva i Rita, wszyscy. Ktoś musi być pierwszy, nie sądzisz?

- Wolałbym... wolałbym, żebym to był ja.

- Wiem, Kai, wiem. Ale ty musisz żyć. Musisz żyć, bo potrzebuję cię ja, Aluma, Rita i Salva. Kai, świat cię potrzebuje. Jesteś jedyną osobą, która może odnaleźć ten przeklęty lek. Musisz to zrobić, żeby zapobiec tragediom takim jak nasza. Dla mnie już nie ma nadziei, ale dla innych jest. Więc otrzyj łzy, wykop mi grób w jakimś ładnym miejscu i uratuj ten cholerny świat.

- Ama...

- Oh, nie maż się. A teraz mnie pocałuj, bo przez ten wypadek nie udało nam się skończyć poprzedniego pocałunku.

*

Zasnęli godzinę później, przytuleni do siebie. On ze łzami na rzęsach, ona tłumiąca łzy. Musiała być silna. Dla niego.

Obudzili się rano i po wykonaniu wszystkich rutynowych porannych czynności (w tym zażyciu odrobinki leku przez Amanitę) poświęcili czas na długie rozmowy, a także krótki spacer po okolicy. Na to ostatnie szczególnie nalegała Ama.  Dziewczyna uparcie powtarzała, że wciąż czuje się świetnie i nie ma potrzeby, żeby obchodzić się z nią jak z jajkiem. Po krótkiej sprzeczce Kai uległ jej namowom i wyraził zgodę na przechadzkę.

Nawet się nie zorientowali, gdy słońce zaczęło powoli zachodzić. Dopiero, gdy zrobiło się wyraźnie chłodniej, pojęli, że już zmierzcha. Kai wyprawił Salvę na polowanie, a lis jako znakomity tropiciel powrócił niebawem ze śliczną, roczną kózką*. Przygotowanie posiłku wraz z oprawiemiem zwierzęcia zajęło Kaiowi ledwie pół godziny. Mięso było co prawda wewnątrz trochę surowe, ale nie narzekali. Jedli w milczeniu, rozmyślając.

*

W podobnym rytmie upłynęły im pozostałe dwa dni. Poranna rutyna, zażywanie leku, rozmowy, spacery. I byli szczęśliwi. Cieszyli się sobą i nie myśleli o nieuchronnym końcu. Końcu, który nastąpił trzeciego dnia.

Wtedy właśnie lek się skończył. Choroba uderzyła w Amanitę z niespodziewaną mocą. Dziewczyna leżała rozpalona na posłaniu i majaczyła, trawiona gorączką. Ledwo rozpoznawała Kaia; tocząc pianę z ust chrapliwym szeptem domagała się wody. Po wypiciu dobrych kilku litrów owego płynu wyraźnie jej się polepszyło i mogła normalnie rozmawiać.

- Kai? - zapytała cichutko.

- Tak, Ama?

- Czy... czy mógłbyś... zrobić mi rosół? Proszę...

- Rosół? - zdziwił się. - Oczywiście, ale... poradzisz sobie beze mnie? Musiałbym najpierw upolować kaczkę, Salvie nie wytłumaczę, czego potrzebuję...

- Pewnie... że sobie poradzę... kurczę fiks, za kogo... za kogo ty mnie masz? Dam... radę.

- Dobrze. W takim razie już biegnę po tą kaczkę.

Po tych słowach Kai zwinnie zeskoczył z platformy i gwizdnął na wylegującego się w cieniu drzew Salvę. Czym prędzej wyruszyli w kierunku pijawkowych bagien. W tych okolicach chłopak spodziewał się upolować kaczkę.

*

Udało im się. Salva dopadł niczego nie spodziewającego się ptaka w szuwarach. Kaczka zginęła szybko, w ogóle nie cierpiała. Zadowoleni ze zdobyczy wracali do platformy w niemal wesołym nastroju. Kai nie mógł się już doczekać, aż poda Amie rosół, a ta poczuje się lepiej. Jednak gdy dotarł na miejsce, z przerażeniem spostrzegł, że dziewczyna się nie rusza. Jej płomiennorude włosy wyglądały wręcz nienaturalnie obok upiornie bladej twarzy.

- Ama! - wykrzyknął Kai z przerażeniem, upuszczając kaczkę i klękając przy niej. - Ama, proszę, odezwij się!

Dziewczyna z trudem uniosła powieki i delikatnie się uśmiechnęła.

- Serwus, Kai... - w podobny sposób przywitała się z nim, gdy widzieli się po raz pierwszy. - Wiesz... przepraszam cię... za ten rosół... chyba... chyba nie będzie... już potrzebny...

- Nie, Ama, nawet tak nie mów! Nie możesz umrzeć, nie teraz, nie...

- Przestań... chcę... chcę zobaczyć twój uśmiech zanim... umrę.

Ale on płakał zamiast się uśmiechać.

- Nie, Ama, ty nic nie rozumiesz. Ja... okłamywałem cię od samego początku. Amanito... nie jestem człowiekiem. Jestem... jestem androidem.

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, prawdopodobnie zaprzeczyć, ale nie zdążyła. Kai zadarł do łokcia rękaw obszernego płaszcza, a potem podważył paznokciem (a raczej jego doskonałą imitacją) niemal niewidoczną klapkę na przedramieniu. Ta otwarła się z cichym skrzypnięciem. Pod nią widać było niezliczone zwoje biegnących we wszystkie strony kabelków.

- Nie jestem człowiekiem... - powtórzył. - Nie zasługuję na to miano... Aluma i ja... jesteśmy największym dziełem pewnego wynalazcy z przed lat, owego Tiana, o którym ci opowiadałem... to on nas stworzył.

- Kai... - zaczęła mówić Amanita, jednak on przerwał jej.

- Przepraszam cię. Przepraszam, Ama. Powinienem był powiedzieć ci od razu. Gdybym tak zrobił... nie zakochałabyś się w... w przedmiocie.

- Kai...

- Ama, proszę, wybacz mi... jestem potworem...

- Kai! - włożyła w ten okrzyk niemal całe swoje siły. - Kai, proszę, wysłuchaj mnie. Nie obchodzi mnie, czy jesteś androidem czy strachem na wróble. Nie obchodzi mnie to, czy jesteś człowiekiem, czy nie. Kurczę fiks! Kai, ty jesteś człowiekiem... albo przynajmniej zasługujesz na to miano bardziej niż ktokolwiek inny. Widzisz, dzisiejsi ludzie zdają się nie rozumieć, że wyrazy "człowiek" i "człowieczeństwo" nie są synonimami. Na świecie jest wielu ludzi, ale niewielu z nich posiada taką cechę. Jeżeli ktoś ma być potworem, to na pewno nie ty. Pomyśl trochę... Podczas naszej podróży widzieliśmy wiele skrajności. Widzieliśmy ludzi, którzy aby przetrwać, rezygnowali że swojego człowieczeństwa. To oni są potworami. I choć wciąż wyglądali jak ludzie, to nimi nie byli. A ty i Aluma, choć wewnątrz macie kable, nie żyły, jesteście bardziej ludźmi niż ktokolwiek kogo znam.

- Ama, ja...

- Spokojnie, Kai, spokojnie... Ale pamiętaj, pamiętaj to zawsze... Też jesteś człowiekiem, też serce posiadasz, także innych kochasz, także innych zdradzasz. Też cię nienawidzą, kochają niektórzy, też prawie jak każdy lubisz zapach Róży... - gdy Amanita skończyła śpiewać, jej oddech stał się wyraźnie cięższy. Z każdą minutą uciekało z niej życie.

- Ama, proszę, nie umieraj... - wyszlochał Kai.

- Nie płacz... tylko... zrób coś pożytecznego i... pocałuj mnie po raz... po raz ostatni...

Kai spełnił jej prośbę. Gdy odsunął się od niej, Amanita uśmiechnęła się lekko.

- Dobranoc, Kai - wyszeptała. - Kolorowych snów...

Potem wydała ostatnie tchnienie i odeszła z uśmiechem na ustach. Kai jęknął głośno i padł na ziemię, wstrząsany płaczem. Jednak zaraz potem podniósł się. Jeżeli nie wykopie Amanicie grobu przed przybyciem owiec, te pożrą jej ciało. Na to chłopak nie zamierzał pozwolić.

Jednak kopanie głębokiej dziury w ziemi, gdy się nie ma żadnych narzędzi, jest wyjątkowo trudnym zajęciem. Kai nie mógł zdążyć przed przybyciem oszalałych zwierząt.

I nie zdążył.

Gdy zobaczył, jak wysuwają się z lasu, odwrócił się w stronę platformy. Wiedział, że ma tylko kilka sekund. Z całej siły trzepnął Ritę po zadzie, warcząc:

- Uciekaj!

Klacz posłuchała, jednak gdy chłopak spróbował tego samego z Salvą, lis tylko spojrzał na niego z wyrzutem, jakby mówił: "Naprawdę myślałeś, że cię opuszczę?" Chłopak westchnął cicho i obrócił się w stronę nadciągających owiec. Obiecał sobie, że nie odda im Amy bez walki.

Zwierzęta rzuciły się na nich. Kai powalał je szybkimi, niemal niezauważalnymi ciosami katany, jednak owiec wciąż przybywało... Salva padł pierwszy. Bez jęku osunął się na murawę. Kai krzyknął i skoczył w kierunku lisa...

Najlepszego na świecie wojownika nie pokonał człowiek, nie pokonała go owca, nie pokonała go starość. Pokonał go pech, zwykły przypadek. Kai potknął się o wystający z gleby kamień i upadł na ziemię. Na to tylko czekały rozszalałe owce. Dopadły go i zaczęły metodycznie niszczyć. Chociaż ich zęby ześlizgiwały się po twardym metalu, którejś z nich udało się otworzyć klapkę w przedramieniu androida i porozrywać ukryte pod nią kable. Kai gwałtownie przestał się ruszać. Blask w jego oczach zgasł. Było po wszystkim.

Jednak gdy zdawało się, że owcom nic już nie stoi na przeszkodzie do rozprawienia się ze swoimi ofiarami, te nagle odwróciły się i zaczęły uciekać, a w ich rozognionych ślepiach widniało najczystsze przerażenie.

W korpusie Kaia otworzyła się druga klapka. Spod niej wysunęło się niewielkie, prostokątne, metalowe pudełko. Gdy pojemnik otworzył się, w jego wnętrzu ukazała się... garstka ziemi z ledwo wystającym z niej nasionkiem.

Jak na komendę w oddali uderzył piorun. Po chwili deszcz lał już na całego. Wtedy nasionko zaczęło kiełkować w nienaturalnie szybkim tempie. Ciemnozielona, kolczasta łodyga, niewielkie poszarpane liście tego samego koloru i dorodny, krwistoczerwony pąk, który powoli otworzył się, ukazując najpiękniejszy kwiat świata.

To była Róża.

~~~~~~~~~~~~
*Pamiętajcie, dzieci:
Gatunek sarna, samica koza, samiec kozioł.
Gatunek jeleń, samica łania, samiec byk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro