Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dziesiąty: kwiatom się spowiadam

Aluma szła schodami w dół, zmierzając prosto do Przeklętego Ogrodu. Przeklęty Ogród... sama ta nazwa przywodziła kobiecie na myśl ludowe zabobony, których tak nienawidziła. W końcu te same zabobony nazywały ją diabłem, z powodu jej nienaturalnie niebieskich oczu. Jednak w przypadku Ogrodu nazwa była uzasadniona. Każda członkini Zakonu, która się do niego udała wracała zmieniona, większość z nich doświadczała też dziwnych i proroczych wizji. Jednak nie były to przyjemne obrazy. Wiele zakonnic miało później traumę. Ogród był niebezpieczny i bez wątpienia należało go zniszczyć.

Jednak Aluma nie mogła się zdobyć na tak drastyczny krok. Czuła, że tajemnicza moc bytująca w Przeklętym Ogrodzie zemściłaby się na niej straszliwie. Ponadto tamtejsze rośliny były bez wątpienia w większym lub mniejszym stopniu istotami rozumnymi, a więc zniszczenie ich byłoby zwykłym morderstwem. Dlatego Ogród zamknięto.

Jednak to również nie pomogło. Rośliny zdawały się mieć władzę nad tym, czy drzwi pozostawały otwarte, czy nie. Gdy chciały, "wzywały" do siebie dowolną zakonnicę i nic nie mogło im w tym przeszkodzić.

W miarę gdy Aluma schodziła coraz niżej, zaczęła czuć się coraz dziwniej. Tak jakby cały świat i wszystko co do tej pory znała i kochała zostało na powierzchni, nie dostępne dla niej, ukrytej głęboko w mroku podziemi. Kobieta przyznała sama przed sobą, że się boi. Co czeka ją na dole? Czy drzwi będą otwarte czy zamknięte?

Były otwarte. Gdy Aluma to zobaczyła, zrozumiała, że padła ofiarą manipulacji. Caroline i Monica były tylko przynętą - to z nią od początku chciała się porozumieć tajemnicza siła. Pomysł udania się tutaj prawdopodobnie wcale nie należał do niej. Jedna z roślin ewidentnie chciała się z nią porozumieć.

Aluma poczuła, że strach powoli przejmuje nad nią kontrolę. Już miała uciec i się wycofać, kiedy powiedziała sobie nie. Nie pozwoli, by tajemniczy byt ściągał do siebie coraz to nowe ofiary. Wejdzie tam i położy temu kres.

Ciekawe, czy to były moje myśli, zastanawiała się przekraczając próg.

*

- Kai...

- Tak?

- Nudzi mi się.

- Znowu? Ale w karty pewnie nie chcesz już grać?

- Nie.

- Tak myślałem. To co proponujesz?

- Grałeś kiedyś w prawdę czy wyzwanie?

- Nie, ale chyba wiem na czym to polega.

- To... zagramy?

- W sumie, czemu nie. Chyba za bardzo nie mamy alternatywy.

- Cóż za entuzjazm... No dobra, ja chcę pierwsza. Prawda czy wyzwanie?

- Wyzwanie. Haha, nie na to liczyłaś, czyż nie? Ale mogłaś mnie po prostu zapytać. A teraz musimy grać zgodnie z zasadami - uśmiechnął się złośliwie.

- Jak chcesz... tylko pamiętaj, nie można wybrać prawdy albo wyzwania więcej niż trzy razy pod rząd.

- Nie znam tej zasady... ale dobrze, zgadzam się. To jakie wyzwanie mi zaproponujesz?

- Zjedz pasek suszonego mięsa w dziesięć sekund.

Kai wykonał wyzwanie w dwadzieścia.

- No, to teraz moja kolej. Prawda czy wyzwanie?

- Prawda - odparła.Widząc jego minę ona również złośliwie się uśmiechnęła. - Haha, nie na to liczyłeś, czyż nie?

*

Witaj, Alumo... czekałem na ciebie...

- Darujmy sobie te wstępy. Którą z roślin jesteś? Nie chcę rozmawiać z powietrzem.

Jakaś ty osssstra...

Rosnąca nad strumykiem sporych rozmiarów monstera poruszyła liściem.

To ja...

- Świetnie - zwróciła się Aluma do rośliny. - To dlaczego mnie tu ściągnąłeś? Bo przecież wiem, że to byłeś ty.

Masz rację... tak, to byłem ja... Ściągnąłem cię tutaj, bo chcę Ci coś pokazać...

- Co takiego?

Chodź bliżej... bliżej... bliżej...

Aluma stała już niemal nad strumykiem. Gdyby spojrzała teraz w dół, na swoje odbicie, zobaczyłaby, jak jej nienaturalnie niebieskie oczy powoli przybierają ciemnozieloną barwę. Nie zobaczyła tego jednak. Zemdlała. Ostatnim, co usłyszała, był krzyk jakiegoś mężczyzny.

*

- No więc? Jakie pytanie mi zadasz?

- Jesteś pewna swojego wyboru? Zawsze możesz wybrać wyzwanie...

- Jestem pewna.

- Dobrze, w takim razie... co ty we mnie widzisz? Co sprawia, że pomimo tych wszystkich okropnych rzeczy, które ci mówiłem wciąż uparcie mnie nie nienawidzisz?

- Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś?

- Gdybym wiedział, to bym nie pytał.

- Jesteś pewien swojego wyboru? Zawsze możesz zmienić pytanie...

- Jestem pewny.

- Dobrze więc. Ja...

W tej samej chwili Rita zarżała rozdzierająco, przerywając jej w pół słowa. Oboje natychmiast zerwali się z miejsc, by sprawdzić, co się stało. Z pozoru wydawało się, że... zupełnie nic. Dopiero po chwili zrozumieli, co właśnie miało miejsce: Ritę ukąsił giez.

*

Kai! Kai! Proszę, odezwij się! Kai! Proszę...
Jesteś w niebezpieczeństwie! Musisz tu przyjechać, żebym mogła ci wszystko wyjaśnić...
Kai! Nie zostawiaj mnie! Nie teraz, nie znowu! Kai...

Aluma upadła zemdlona na ziemię, a wizje znowu ją dopadły. Widziała martwą Amanitę i Kaia na skraju śmierci. Widziała jak...

Krew. Wszędzie pełno krwi. Płonie Wczoraj, płonie Dzisiaj, płonie Jutro. Za miesiąc świat, jaki znamy ulegnie zagładzie i na zawsze odejdzie w zapomnienie.

*

Tej nocy Kai i Amanita znów oglądali gwiazdy.

*

Czwarty dzień Przejścia

Aluma obudziła się z trudem. Lepki sen trzymał ją mocno i nie chciał wypuścić, ale w końcu wyrwała się z jego objęć. Leżała na ziemi w Przeklętym Ogrodzie. Spróbowała poruszyć ręką lub nogą, jednak było to niemożliwe. Zaklęła pod nosem i uśmiechnęła się leciutko. Gdyby teraz widziała ją któraś z zakonnic...

Jednak po chwili znów spoważniała. Jej sytuacja nie wyglądała najlepiej. Nie mogła ruszyć się z miejsca, była uwięziona w Przeklętym Ogrodzie. Już nie czuła się dobrze, co więc stanie się z nią, gdy pozostanie tu dłużej? I jak długo już tutaj była? Godzinę? Dwie, trzy? A może cały dzień? Nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Leżała i rozmyślała nad beznadziejnością swojego położenia, gdy nagle wydało jej się, że usłyszała kroki. Wytężyła słuch i... rzeczywiście, ktoś szedł tutaj. Tylko kto? Aluma nasłuchiwała w napięciu, a dźwięk z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. Plask, plask, plask bosych stóp na kamieniu. Kobieta rozpoznała ten chód.

- Ci-ciociu? - zapytała drżącym głosem Caroline. - Alumo? Co ci się stało?

- Nic mi nie jest, kochanie - była zbyt zdenerwowana, by zganić ją za nazywanie ciocią. - Po prostu... nie mogę się ruszyć. Czy mogłabyś przyprowadzić tu Kalię i Moren? Są bardzo silne, pomogą mi iść.

- Nie zostawię cię, ciociu. Nie wśród tych złych... głosów - mówiła wyjątkowo wyraźnie jak na siebie.

- Teraz też je słyszysz?

- Mhm... cały cas...

- Posłuchaj mnie, kochanie - Aluma starała się, by jej głos brzmiał spokojnie, ale było to trudne. Odkąd rodzice oddali Caroline do Zakonu Błękitnej Lilii, by tym rozpaczliwym gestem przedłużyć jej życie, Aluma traktowała ją jak córkę, której nigdy nie mogła mieć. - Ty jesteś tutaj w gorszym niebezpieczeństwie. Te złe głosy... Jesteś na nie o wiele bardziej podatna niż ja. Idź, przyprowadź Moren i Kalię. No, już, leć!

- Na pewno jesteś bespiecna?

- Na pewno, malutka.

- Nie jestem malutka! Mam juz seść lat...

*

Kaia specjalnie nie zaskoczyło, gdy po przebudzeniu spostrzegł, że Amanita znów spała przytulona do niego. W ogóle mu to już nie przeszkadzało, ba, choć nie przyznawał się do tego przed sobą, zaczynał to nawet... lubić.

Nie chciało mu się wstawać. Szacował, że było coś koło ósmej rano, czyli jak na niego późno, ale Ama lubiła dłużej pospać. Postanowił, że nie będzie jej budził i sam też nie wstanie.

Powoli zmienił pozycję. Przedtem leżał na boku, teraz ułożył się wygodnie na plecach. Lekkim uśmiechem skwitował fakt, że głowa Amanity opadła na jego klatkę piersiową. Dziewczyna wymruczała coś przez sen i wtuliła się w niego. Kai powoli wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał Amę po rudych, zmierzwionych włosach. Były już trochę przetłuszczone, Amanita dawno ich nie myła, ale wciąż miłe w dotyku...

Nagle Kai wzdrygnął się. Co on najlepszego robił?! Wzdrygnął się. Co za idiota z niego. Nie powinien jej głaskać, co to w ogóle za pomysł? Ale Ama wyglądała tak słodko kiedy spała...

Nie, stop! Nie słodko tylko... głupio. Tak, głupio. Rozwalona fryzura i lekko rozchylone usta, bardzo ładne zresztą. Takie... foremne.

Alumę też kocham, ale... inaczej. Jej nie chcę pocałować.

Dość! Dość wspomnień, dość tych głupich myśli! Przecież był... tym, czym był. Wybrykiem natury. Nie mógł czuć. Nie powinien. Ona... Jej by się to nie spodobało. Był tylko jeden człowiek, który akceptował go pomimo jego prawdziwej natury. Ale Tiannick nie żył od... od tak dawna. To już nieważne, to już minęło. Teraz jest teraz i musi się z tym pogodzić raz na zawsze.

Nagle Amanita poruszyła się przez sen. Wymamrotała:

- Kai... nie dokończyliśmy gry...

Jakiej gry? Nieważne, to pewnie tylko jakiś sen...

Nagle przypomniał sobie. No tak, przecież gdy grali w prawdę czy wyzwanie, Ama nie zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie. Co chciała mu przekazać? Dlaczego tak to odwlekała? Nie mógł wytrzymać napięcia i obudził dziewczynę.

- Kai? Szegochszesz? Szemumniebuzisz? - wymamrotała.

- Ama, co chciałaś mi powiedzieć wczoraj, kiedy graliśmy w prawdę czy wyzwanie?

- I po to mnie buzisz? - jęknęła.

- Tak. Odpowiedz, proszę.

- Nie pamiętam... kurczę fiksz... Iź spać i zosztaw mnie w szpokoju... - odwróciła się szybko na drugi bok, by Kai nie zauważył jak się rumieni.

Chłopak stwierdził, że nic tu nie wskóra i również poszedł spać.

*

Aluma leżała w łóżku w swojej komnacie. Kalia i Moren przyszły po nią jakiś kwadrans po tym, jak wyszła Caroline. Okazało się, że sześciolatka jeszcze wczoraj chciała biec na poszukiwanie ukochanej "cioci", jednak Maria nie wydała na to zgody. Mała wyczekała więc na stosowną chwilę, by się wymknąć i tak właśnie znalazła Alumę.

Kobieta westchnęła ciężko. Wbrew temu, co myślała, paraliż nie minął. Wciąż nie była w stanie poruszyć żadną kończyną. Ponadto bała się każdego najmniejszego szmeru. Noc w Przeklętym Ogrodzie zmieniła ją. Pytanie tylko, czy na stałe...

*

- Prawda czy wyzwanie?

- Wyzwanie.

- Kai!

- Co?

- Nie możesz tak! Kurczę fiks, to byłoby już twoje czwarte wyzwanie, teraz musisz wybrać pytanie!

- No dobrze, dobrze. To pytaj.

- Co ty we mnie widzisz? Dlaczego tak mnie lubisz? Przecież gdy zaczęliśmy ze sobą podróżować praktycznie się nie znaliśmy. A ty tej praktycznie nieznajomej dziewczynie uratowałeś życie. Dlaczego?

- Amanita...

- Odpowiedz.

- Dlatego że... jesteś taka, jak ja kiedyś byłem. Taka pełna życia i... - nagle Kai zaczął płakać. - Amanita... nie chcę, żebyś umarła... Gdybym tylko mógł cię jakoś wyleczyć, zrobiłbym wszystko... wszystko...

- No już, już... Kurczę fiks, uspokój się... Wszystko będzie dobrze...

- Jak możesz tak mówić, kiedy wiesz, że nie będzie? - wyszlochał.

- Dzisiaj będzie dobrze. Jutro będzie dobrze i pojutrze też. Ja mam jeszcze czas, Kai, przecież wciąż czuję się świetnie.

- Nie chcę... nie chcę cię stracić. Ja... wolałbym umrzeć.

- Kai...

- Amanita...

Siedzieli obok siebie, przytuleni, a dzień powoli ciemniał, zupełnie jak gasnące ognisko. Gdy płomień gaśnic, świecą już tylko rozżarzone węgielki. W tym przypadku były to gwiazdy.

Od razu położyli się pod prześwitem. Amanita leżała na plecach, z głową opartą na ramieniu Kaia. Pod okryciami trzymali się za ręce, choć żadne z nich o tym nie wiedziało.* Już spali... 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Maratonu nie będzie, bo spać mi się chce jak cholera, miałam ciężki dzień, musiałam zaliczyć hiszpański, którego nienawidzę, w związku z czym rano nic nie napisałam i usiadłam do "Zapachu róży" dopiero wieczorem i... i tak, nie chce mi się dłużej usprawiedliwiać. Odwdzięczę się Wam kiedy indziej, jutro wstanę o 6, odhaczę siedem stron matmy (A4! Na samą myśl chce mi się rzygać) i może potem coś napiszę. A na razie to tyle, w ramach przeprosin napisałam chociaż długi rozdział, ma dokładne 1699 słów bez tego dopisku. To chyba wszystko na ten moment, dobranoc kochani (kij z tym, że jest 20:51) i kolorowych snów. Niech wam się przyśni Tiannick (mój Boże, jak ja go kocham <3).
The_Brown_Eye

*I mean, przez sen się za ręce złapali, jakby ktoś nie załapał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro