Rozdział czternasty: brak mi sumienia
Deszcz padał przez całą noc. Większość mieszkanek klasztoru była zirytowana tym faktem, ponieważ cały zewnętrzny ogród zamienił się w bagno, jednak Aluma cieszyła się. Zawsze lubiła deszcz i wsłuchiwanie się w jego krople bębniące o dach uspokajało ją. Poza tym wiedziała, że zakonnice, którym z powodu pogody oszczędzono dyżuru w ogrodzie będą w lepszym nastroju i rozmowa z nimi przebiegnie lepiej, niż z resztą członkiń Zakonu.
No właśnie, rozmowa. Aluma wciąż nie mogła uwierzyć, że spisek, o którym mówiła Flavia, był prawdą. Wydawało jej się niedorzeczne, by zakonnice, z którymi do tej pory miała tak dobry kontakt, zbuntowały się. Choć z drugiej strony... Aluma spróbowała postawić się na ich miejscu. Nie wiedziały co się dzieje, bały się... Ale mimo wszystko spiskowanie zamiast spokojnego dialogu było beznadziejną opcją.
Kobieta westchnęła cicho i wstała z łóżka. Było około wpół do ósmej, do śniadania zostało jej jeszcze pół godziny. Miała dość czasu by spokojnie się ubrać i umyć zęby.
Bose stopy Alumy plasnęły o posadzkę. Jak zwykle skrzywiła się lekko, gdy poczuła dotknięcie zimnej podłogi. Ruszyła w kierunku drzwi. Plask, plask, plask i już była w łazience po drugiej stronie korytarza. Trzymała tam swoje przybory toaletowe. Gdy skończyła, wróciła do pokoju, zamknęła drzwi i otworzyła szafę. Wisiały w niej cztery takie same, szare sukienki, a na dole stała jedna para szarych trzewików. Bielizna znajdowała się obok, w wiklinowym koszyku. Poza tym w szafie nie było niczego.
Aluma przebrała się szybko i odruchowo wyjrzała przez okno, by sprawdzić godzinę. Jednak chmury zasłaniały słońce, a więc ogrodowy zegar był bezużyteczny. Wobec tego kobieta stanęła w miejscu, zamknęła oczy, skupiła się i...
7:48. Ma jeszcze czas.
*
Tym razem oboje, zarówno Kai jak i Amanita obudzili się wcześnie. Dochodziła ósma, gdy oboje byli już na nogach i zwijali obóz. Nie odzywali się do siebie bardziej, niż to było konieczne. Uwinęli się w kilka minut. Potem zjedli szybkie śniadanie złożone z suszonego mięsa i znalezionych nieopodal jagód i wyruszyli w drogę.
*
Aluma spóźniła się dwie minuty. Celowo. Chciała, by wszystkie zakonnice zauważyły, jak wchodzi. Gdy dotarła na stołówkę, panował tam ścisk i tłok. Śniadanie zaczynało się zawsze idealnie punktualnie i zawsze od wydawania posiłków. Dziś była to owsianka z miodem. Zakon Błękitnej Lilii miał własną pasiekę, więc tego towaru było zawsze pod dostatkiem.
Gdy kobieta weszła na stołówkę, nie od razu zauważono jej przybycie. Dopiero gdy kilka zakonnic otrzymało już swoją owsiankę i usiadło przy stole Aluma została dostrzeżona. Radosny gwar zastąpiła twarda, ciężka cisza. Kobieta poczekała, aż wszyscy usiądą, a potem rzekła:
- Witajcie, moje drogie. Długo mnie tu nie było.
Odpowiedziała jej cisza.
- Cóż, zbyt długo, jak widać. Doszły mnie słuchy o jakimś spisku. Nie zapytam, czy te informacje są prawdziwe, bo wiem, że są. Powiedzcie mi tylko jedno: dlaczego? Dlaczego to robicie?
- Dlaczego? - zapytała jedna z najsilniejszych zakonnic, Moren. Miała dwadzieścia dziewięć lat i krótkie, rude włosy. - Dlatego, że nic nam nie mówisz! Najpierw miewamy dziwne sny, potem znikają zakonnice... a teraz jest jeszcze gorzej! Opętało Caroline i Monicę, a potem ty zniknęłaś na całą noc! Posłałaś nas po siebie, musiałyśmy cię stamtąd wynosić na rękach, bo sama nie mogłaś palcem poruszyć! Nie dostałyśmy żadnych informacji, żadnych wyjaśnień... Żądamy tego, co nam się słusznie należy: zniszczenia Przeklętego Ogrodu!
- Uspokój się, Moren - powiedziała Aluma, a potem najspokojniej w świecie poszła do kuchni po owsiankę. Lekko zalękniona kucharka wydała jej posiłek o specyficznym aromacie, którego przyczyną była spora zawartość leku z błękitnej lilii. Następnie kobieta usiadła przy stole i jedząc śniadanie kontynuowała wypowiedź. - Uspokój się. Odkarżasz mnie o brak informacji. Owszem, nic wam nie mówiłam, ale czy któraś z was zadawała mi jakieś pytania? Nie. Czego oczekiwałyście, że wyjdę na są środek stołówki, wejdę na stół i wszystko wam wyjaśnię? Przecież Moren sama przed chwilą powiedziała, że nie mogłam poruszyć nawet palcem. Uważam, że...
Jednak Alumie nie było dane dokończyć, bowiem w tej samej chwili do sali wkroczyła zaspana Caroline, przecierając swe śliczne, niebieskie oczka. Dziewczynka zaspała; normalnie ktoś by ją obudził, ale dziś wszyscy o tym zapomnieli.
- Ceść... - ziewnęła sześciolatka. - Pseprasam za spóźnienie, ale zaspałam... Kazdemu się zdaza! Pamiętam, jak kiedyś Flavia...
Ale jej też nie było dane dokończyć. To Moren jej przerwała:
- Nie skończyłyśmy jeszcze naszej rozmowy, Alumo!
- Też tak myślę - powiedziała Aluma. - Ale jeżeli dalej będziesz zwracać się do mnie w ten sposób, to ta rozmowa pozostanie niedokończona.
Moren zazgrzytała zębami, ale odpuściła. Zakonnice zabrały się do jedzenia chłodnej już owsianki. Reszta śniadania upłynęła w nieprzyjemnej, napiętej atmosferze.
*
Jechali wąską ścieżką przez piękny, bukowy las. Pomimo brzydkiej pogody miejsce to prezentowało się naprawdę ślicznie, jednak oni nie zwracali na to uwagi. Myśleli o wydarzeniach poprzednich dni i wciąż zachodzili w głowę, co by było gdyby...
- Kai?! - wykrzyknęła Amanita. - Musiała podnieść głos, ponieważ chłopak jechał kawałek przed nią. Ścieżka była zbyt wąska, by mogli na niej jechać obok siebie, a ponieważ to Kai znał drogę, logiczne było, że on prowadził.
Chłopak zatrzymał Salvę i poczekał, aż Ama podjedzie bliżej.
- O co chodzi? - spytał.
- Zastanawiałam się... ile właściwie będziemy jechać? Tydzień, dwa?
- Z tego co pamiętam, powinniśmy tam być... jutro wieczorem.
- Tak szybko?
- Często kręcę się blisko Zakonu, na wypadek gdybym spotkał jakąś Zakażoną dziewczynę. Mówiłem ci, że ona przyjmuje tylko dziewczyny, prawda?
- Mówiłeś.
- No i świetnie... to co jedziemy dalej?
Amanita kiwnęła głową i pojechali dalej, przez piękny las, którego piękna nie widzieli.
*
- Jak dobze być poziomką, kołysać się wśród fal! - śpiewała Caroline, przeskakując kałuże. Aluma wyszła z nią na dwór, by się odstresować i zebrać myśli.
- Jesteś pewna, że tam jest "fal", kochanie? Mi się wydawało, że "traw"...
- No, mozliwe, ciociu, yyy... to znacy pani Alumo - poprawiła się, widząc karcące spojrzenie błękitnookiej. - Ale teras nie ma traw, tylko są... FALE! - wykrzyknęła wskakując obiema nogami do przeogromnej kałuży. Brudna, błotnista woda obryzgała je obie.
- No cóż... - powiedziała Aluma, ocierając twarz z błota. - Teraz rozumiem, co miałaś na myśli. Chodź pójdziemy zmyć z siebie te... fale.
- Musę? - jęknęła Caroline.
- Zdecydowanie. Chodź, moja poziomko, pokołyszesz się wśród fal, ale... czystszych.
I ruszyły w kierunku klasztoru.
*
Obozowisko rozbili ma niewielkiej polance. Zajęło im to zaledwie kwadrans. Gdy wszystko było gotowe, Kai wysłał Salvę na polowanie. Lis wrócił po godzinie z niewielkim, zgrabnym koziołkiem*. Zadowolony ze świeżego mięsa Kai szybko oprawił zdobycz. Pół godziny później, akurat, gdy zaczęło się ściemniać, koziołek piekł się już nad ogniskiem.
Gdy posiłek wreszcie był gotowy, Kai i Amanita rzucili się na niego jak wygłodniałe wilki, parząc języki i podniebienia. Dawno nie jedli świeżego mięsa, więc była to dla nich przyjemna odmiana.
Po kolacji nie pozostało im nic innego jak położyć się spać pod prowizorycznym daszkiem zrobionym z namiotu Amaniy. Dawniej pogadaliby jeszcze przez kilka godzin, ale teraz rozmowa zupełnie im się nie kleiła.
*
Aluma obudziła się. Przed chwilą porozumiała się z Kaiem. Chłopak poinformował ją, że będą u niej jutro około osiemnastej. Normalnie kobieta ucieszyłaby się z tego, jednak teraz... Miała na głowie zamieszki i setkę pilnie potrzebujących leku zakonnic. Jeżeli chce przyjąć Amanitę, będzie musiała stworzyć więcej lekarstwa i opanować spisek. A to wszystko w jeden dzień...
Nie, nie da rady. To było niemożliwe. A, co mi tam, pomyślała. To tylko jedna bezsenna noc... Jeżeli teraz zrobię lek, to powinno mi się udać.
Wyszła z łóżka. Plask, plask, plask bosych stóp po posadzce i już była gotowa.
~~~~~~~~~~~~~~~
*Na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział: kozioł to samiec sarny. Koza i kozioł to są te małe, byk i łania to te większe.
Tak, musiałam to tłumaczyć. Mieszkam w lesie, znam się na lesie, pozdrowienia spod kamienia i miłego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro