Rozdział 5.
RED
Jeśli miałabym powiedzieć, co jest mocną stroną Daphne, to z pewnością powiedziałabym, że kreatywność, a także wielozadaniowość. Moja przyjaciółka była bowiem zaangażowana w prawie wszystko, co się dało, jeśli chodziło o uczelnię. Samorząd? Jasne. Koło debat? Oczywiście. Studencka gazetka i koło fotograficznie? Dokładnie. I temu ostatniemu w zasadzie dziwiłam się najmniej. W końcu kto inny mógł lepiej zajmować się kolejnymi numerami The Students' Times, jeśli nie przyszli dziennikarze czy pisarze?
Czasami jednak pochłaniało ją to do tego stopnia, że zapomniała się odezwać, że się spóźni i tak jak dzisiaj, byłam skazana na oczekiwanie w niewiedzy, a także z gdybaniem co do tego czy w ogóle się pojawi.
Umówiłyśmy się na wspólną naukę zaraz po zajęciach, ale Daphne wypadło coś po drodze i miała trochę się spóźnić. Trochę było jednak pojęciem wyjątkowo względnym. Mogło oznaczać piętnaście minut, ale też i dwie godziny. W tym przypadku to drugie.
Siedziałam przy stoliku już stanowczo za długo i po dwóch herbatach zaczynałam mieć dość, ale wytrwale zerkałam w stronę drzwi, łudząc się, że wypatrzę blondynkę na zamianę z wpatrywanie się w ekran swojego laptopa.
Literatura i jej studiowanie mogły być cudowne, ale mogły też być największą zmorą ludzkości. Szczególnie, kiedy był piątek, a ja na poniedziałek miałam oddać gotowe, przynajmniej dziesięciostronicowe wypracowanie na temat epoki romantycznej i nie miałam bladego pojęcia na co się zdecydować ani jak to w ogóle ugryźć.
Studiuj, mówili. Będzie fajnie, mówili.
— Gdzie jesteś Daphne? — mruknęłam do samej siebie, kasując cały akapit, z którego ani trochę nie byłam zadowolona i znowu powiodłam wzrokiem na drzwi. Z podgryzioną wargą zaczęłam wypatrywać przyjaciółki, ale ta dalej się nie pojawiała, więc tylko oparłam brodę na dłoniach i wzięłam głęboki oddech. Rozważałam kolejną herbatę, ale wiedziałam, że mój pęcherz mnie za to znienawidzi i tylko odchyliłam się na krzesło. — Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle tego nie napiszę. I uschnę tu z nudów — dodałam, strzelając palcami, dobrze wiedząc, że zaraz Daphne by mnie za to skarciła, gdyby tylko była na tyle łaskawa w końcu się pojawić.
Ludzi wokół mnie było sporo, ale w zasadzie taki był urok tej kawiarenki i chyba dlatego lubiłam tu przychodzić. Było tłoczno, ale przytulnie. Dziewczyny dbały o to, aby wnętrze nawiązywało do uczelni, ale też i aby były tu elementy prawie wszystkich wydziałów. Ja oczywiście zasiadłam w kąciku książkowym, mając obok siebie regał i poduszki, które zachęcały do odpłynięcia pomiędzy kartki i swoją wyobraźnię, co naprawdę nie było złą opcją, ale wiedziałam, że nie mogłam. Musiałam wziąć się za to wypracowanie i je napisać. Chociaż pochłonięcie książki, która spoczywała w mojej torebce było kuszącą wizją. Naprawdę kuszącą.
Pociągnęłam łyk herbaty, uznając, że trzeba w końcu wziąć się do pracy i moje palce po chwili uderzały już rytmicznie w klawiaturę laptopa, gdy co jakiś czas zatrzymywałam się, aby pomyśleć czy znaleźć w swojej głowie słowo bardziej odpowiednie od tego, które ślina przyniosła mi na język.
— Nie sądzisz, że następnym razem wypadałoby rzucić chociaż słowo na pożegnanie? — usłyszałam tuż nad swoim uchem, przez co podskoczyłam ze strachu i pisnęłam niemal na tyle głośno, że wypełniło to okolicę w pobliżu mojego stolika.
Chryste, przebiegła przeze mnie taka fala przerażenia, że musiałam zblednąć niczym ściana.
Serce zaczęło mi bić niemiłosiernie szybko, bo w pierwszej chwili nawet nie wiedziałam do kogo należał ten głos i jaką sposobnością znalazł się za mną. Byłam tak zaaferowana tym, co się stało, że zacisnęłam dłonie na krawędzi stolika, łapiąc powietrze w swoje płuca na nowo. Było to zaledwie kilka sekund, ale miałam wrażenie, że trwało okropnie długo i dopiero kiedy upłynęły, stanęła przede mną wysoka i dobrze zbudowana sylwetka...
Christiana Vadena.
— T-To pan... — wydukałam, bo wtedy zdolność mówienia nie do końca współpracowała z moim myślotokiem i nie byłam w stanie wydobyć z siebie czegoś bardziej elokwentnego. Zresztą, wyglądałam wtedy na pewno jakbym zobaczyła ducha. Wyjątkowo przystojnego i powalającego na kolana ducha. Ale był prawdziwy. Najprawdziwszy. Stał przede mną w bardziej przystępnym wydaniu i w dodatku z kawą na wynos. Na nim nawet durny golf i szare spodnie wyglądały tak jakby stworzone były dla niego. — Wystraszył mnie pan.
— Nie miałem tego w zamiarze, wybacz mi — przyznał rozbawiony, a potem rzucił okiem na ekran mojego laptopa i znowu na mnie. Po ustach wciąż plątał mu się uśmieszek, a oczy błyszczały tajemniczo, co nieco mnie niepokoiło. — Co nie zmienia faktu, że naprawdę poczułem się urażony tym, że tak mi uciekłaś po tym wykładzie. Nieładnie, Niezdaro — dodał, bez pozwolenia zajmując wolne krzesło obok mnie.
— To nie tak... Po prostu śpieszyło mi się już do domu — skłamałam, bo mi także nie dawało to spokoju. Powinnam była krzyknąć coś za nim, nawet wrócić do środka i faktycznie zamienić z nim jeszcze kilka słów, ale problem tkwił w tym, że nie potrafiłam. Ten mężczyzna wydawał się mnie onieśmielać do tego stopnia, że brakowało mi słów w gardle. A potrafiłam być gadułą. I to ogromną. Do tego stopnia, że Olivia potrafiła mieć mnie dość, do czego jednak się nie przyznawała. Dobrze zdawałam sobie z tego sprawę.
— Powiedzmy, że ci wierzę — spojrzał na mnie z przymrużonymi oczyma, pociągając następnie łyk swojej kawy. — Ale nie myśl sobie, że zapomnę. Potrafię być bardzo pamiętliwy — dodał całkiem wymownie, jakby karcąc mnie, przez co oblałam się rumieńcem.
— A co pan tu robi? — Zapytałam, przymykając nieco ekran mojego laptopa, kiedy tak skupiłam się na tym i na fakcie, że swoją posturą zajmował większość wolnego miejsca w tym kącie. Na swój sposób powinnam była czuć się osaczona, niemalże przygwożdżona do ściany przez jego sylwetkę.
I właśnie tak było. Był wysoki, postawny i jego perfumy roznosiły się wokół niego niczym niewidzialna aura pewności siebie.
— Firma mojego ojca będzie finansować nowe sprzęty na wydziale — machnął ręką, jakby to nie było nic szczególnego. — Władze ostatnio nie były dostępne, a ktoś musiał zerknąć na papiery pod kątem prawnym, czy nie ma tam żadnych haczyków, drobnych druczków i innych takich. Uroki bycia prawnikiem w rodzinie — dodał już bardziej nonszalancko. Jakby to był dla niego chleb powszedni, co pewnie było prawdą. Obracanie się wokół ludzi z ogromnymi sumami na koncie, nawet osobistościami tego miasta czy stanu. I najpewniej właśnie tak było. — Od paru lat Vaden Media Broker Corporation finansuje także stypendia dla najzdolniejszych studentów. Często też lądują tam na stażach czy w ogóle znadują zatrudnienie pod skrzydłami Vadenów.
— Rozumiem — skinęłam głową, bo jak na zawołanie zadzwoniły mi w uszach słowa Daphne o firmie, która miała swoje początki po wojnie, a teraz była kolosem w swoim fachu.
Musiało tam chodzić o miliony, jeśli nie miliardy pieniędzy. Zresztą sama trochę poczytałam o tym nazwisku i wychodziło na to, że siedział przede mną jeden z filantropów dwudziestego pierwszego wieku. Nie dość, że był właścicielem najlepszej kancelarii, to jeszcze udziałowcem w firmie ojca. Aktywnie pomagał rozwijać kulturę i walczył z przemocą wobec zwierząt oraz kobiet czy dzieci.
W dużym skrócie miałam przed sobą ociekającego bogactwem prawnika, który musiał spać i kąpać się w pieniądzach.
— A co ciebie tu sprowadza, hm? Niezdaro? — zagadnął, przekrzywiając głowę. A potem odchrząknął, bo chyba obydwoje zapatrzyliśmy się na siebie stanowczo zbyt długo. Na swój sposób wcale nie było mi z tym źle.
— Mam do napisania wypracowanie na poniedziałek — westchnęłam, zakładając nogę za nogę i poprawiłam przy okazji okulary na nosie. Rano nie miałam siły męczyć się z soczewkami. — Muszę opisać skutki wpływu epoki romantycznej na współczesną literaturę.
— Czyżbyś wzięła Dumę i Uprzedzenie na warsztat? Zakładam, że tak — zagadnął mnie, wyginając kąciki swoich ust w uśmiechu, który był jeszcze bardziej znaczący.
— A skąd ta pewność? — Uniosłam brew, mierząc go znowu wzrokiem. Z tymi swoimi zmierzwionymi włosami i nonszalanckim spojrzeniem był wprost zabójczo przystojny. Coś mi mówiło, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Och, proszę cię, Niezdaro — zaśmiał się, odchylając swoją głowę w delikatny sposób do tyłu.
Mogłam wtedy bez trudu zobaczyć to jak na jego szyi uwydatnia się jabłko Adama czy żyły i mimowolnie przełknęłam przez to ślinę. Cóż, byłam tylko człowiekiem tak? Czy to była moja wina, że ucieleśniał akurat wszystko to, co mi się podobało w mężczyznach? Bo w przeciwieństwie do Daphne, uwielbiałam blondynów i miałam do nich ogromną słabość.
— Rozmawiasz z człowiekiem, którego wychowała jedna z największych romantyczek na świecie. W dodatku dyrektor wydawnictwa. Znam książki na wylot, Vivien o to zadbała. Szczególnie takie jak historia Darcy'ego i Lizzie — dodał całkiem wymownie — Więc co zamierzasz napisać? Oprócz tego, że takie dziewczynki jak ty zaczytują się w romantycznych historiach?
— Nie jestem żadną dziewczynką — Teraz to ja uniosłam brew, poprawiając się na krześle. — Ale tak, zamierzałam napisać, że romanse Jane Austen popchnęły głównie kobiecą literaturę w rozrost tego gatunku.
— Brawo — pochwalił, gdy tak zaczął swobodnie bębnić palcami o powierzchnię stolika. — Poza tym, kiedy tak mi się przyznałaś, że byłaś na wykładzie, to zdałem sobie sprawę, że widziałem cię w tym tłumie. A wiesz dlaczego? Bo trzymałaś w dłoni chyba najbardziej sfatygowaną książkę jaką widziałem w swoim życiu. Stawiam wszystkie swoje pieniądze na to, że to była Austen.
A więc nic mi się nie przywidziało. Zatrzymał swój wzrok wtedy nie tylko w mojej okolicy, ale i na mnie. Ta świadomość sprawiła, że oblałam się rumieńcem. Mocnym rumieńcem.
— Po prostu lubię ją mieć przy sobie — zaczęłam, siadając na swoich dłoniach, gdy tak w końcu przerwałam ciszę, potwierdzając tym samym jego przypuszczenia. — Niektórzy noszą królicze łapki czy czterolistne koniczynki, ja książkę. Na szczęście — dodałam, uśmiechając się pod nosem.
— Ciężko się nie domyślić. I ciężko było nie wypatrzeć w tłumie dziewczyny z nosem schowanym w książce. Przyznaj się, ile razy już ją czytałaś, hm?
— A ile razy to dużo? — Zagadnęłam, śmiejąc się po chwili i zakładając kosmyk włosów za ucho. — Czy to coś złego? — dorzuciłam, wciąż starając się oswoić z faktem, że znalazł się przy mnie i to dosyć blisko oraz także z tym, że tak po prostu postanowił się przysiąść. Nie zapytał, nie zainteresował się tym czy przypadkiem na kogoś nie czekam tylko po prostu, jakby wszystko było mu wolno, zajął miejsce obok. Po czasie zdałam sobie sprawę, że z pewnością tak sądził. Że było mu to wolno. I nikt mu się sprzeciwi, bo przecież nie zrobi tego jakaś studentka.
— Och, nie. Zdecydowanie nie. Czytaj ile chcesz i co chcesz, pochwalam to — stwierdził od razu, jakby to wcale nie był środek dnia w jego pracy i miał do dyspozycji cały czas tego świata. Jak na człowieka, który kontrolował tyle rzeczy, wtedy wyglądał jak ktoś, kto ani trochę się niczym nie przejmował. Że ta rozmowa ze mną go absorbowała. — Domyślam się jednak, że trochę opornie ci idzie z tym wypracowaniem, hm? Może pomogę? Burza mózgów jeszcze nikomu nie wyszła na złe.
— Na pewno ma pan swoje sprawy na głowie, nie będę zatrzymywać pana jakimś głupim esejem — zaczęłam, zamykając już w ogóle laptopa, aby odwrócić jego uwagę. Nigdy nie lubiłam tego, że ktoś mógł widzieć to, co napisałam wcześniej niż to było potrzebne. A już na pewno nie chciałam, aby taki mężczyzna jak Christian Vaden widział moje wypociny.
— Pozwól, że sam o tym zdecyduje — odparował na tyle nieznacząco, abym się tym nie przejęła, ale na tyle stanowczo, aby dało mi to do zrozumienia, że nie mam nic do powiedzenia w temacie czy zostanie ze mną czy jednak sobie pójdzie. Poza tym nie ruszył się jednak na milimetr, więc po chwili i tak wszystko stało się jasne. Nie miałam tylko pojęcia czym sobie zasłużyłam na jego towarzystwo.
— No dobrze... — wydukałam w końcu, mierząc go wzrokiem. Odpowiedział mi na to wyzwanie i oczywiście je wygrał, bo musiał mi zaserwować to swoje spojrzenie prawnicze, które znów uczyniło mnie nagą i zupełnie otwartą, dając mu szansę na rozczytywanie się we mnie do woli.
— Piszesz wypracowanie, a tak poza tym? Czekasz tu na kogoś? — Wrócił do tematu, wskazując długim palcem na mojego starego laptopa, po czym przekrzywił ponownie swoją głowę.
— Umówiłam się z przyjaciółką. Spóźnia się już jakiś czas — przyznałam, wzdychając ze zrezygnowania i zerkając na telefon.
Zero nowych wiadomości od Daphne, co zaczęło mnie niepokoić. Rzadko kiedy tak długo milczała i zazwyczaj nie oznaczało to niczego dobrego. Nigdy aż tak długo jej nie było, a jeśli planowała się nie pojawić, to już dawno dostałabym stosownego SMSa.
— Z przyjaciółką? — Uniósł brew, popijając swoją kawę, choć brał na tyle duże łyki, że zaczęłam podejrzewać, że traktował napój jakby to był wysokoprocentowy alkohol. — Sądziłem, że pewnie czekasz tu na jakiegoś chłopaka — dodał, mając przy tym lekką odrazę wymalowaną na twarzy.
— Czekam na Daphne. Spóźnia się — wyjaśniłam, nie wnikając w temat tego czy jestem z kimś w związku czy nie, bo powód tego był dosyć prosty. Nie byłam. Żaden chłopak nie zawracał mi w głowie. Od... dawna. Ale on nie musiał tego wiedzieć. — Zajął pan jej miejsce — dodałam tylko, wskazując brodą na krzesło, na którym usiadł mecenas.
— Wielka szkoda, doprawdy. Nie widzę tu jednak nigdzie twojej przyjaciółki, więc musisz się chyba pocieszyć moim towarzystwem — rzucił, wzruszając ramionami, a później założył nogę za nogę, wyciągając ramię na oparcie krzesła. Nie umknęło mi to jak pod materiałem golfu jego mięśnie napięły się, na co zaschło mi w ustach. Oczywiście, że tak to na mnie podziałało. Nie byłam tylko pewna tego czy zrobił to bezwiednie czy po prostu lubił się przechwalać swoim ciałem, które na pewno bez tych wszystkich ubrań wyglądało wspaniale. Jakby był tylko jednym z wielu modeli Berniniego. — Uwierz mi, że potrafię być równie dobrym towarzystwem, co ta twoja Daphne — dodał, wywołując u mnie lekki rumieniec.
— Nie powiedziałam, że tak nie jest.
— Ale właśnie to zasugerowałaś — zaśmiał się, oblizując w tym samym czasie swoje wargi. Nie odpowiedziałam od razu bo cóż, przecież nie mogłam mu powiedzieć, że na pierwszy rzut oka wyglądał na wyjątkowego gbura, z którym bałam się rozmawiać, aby przypadkiem zaraz nie wyrzucił mi w twarz jakiegoś artykułu z kodeksu karnego. A może mogłam? — Czyż nie, Niezdaro?
— Nie jestem niezdarą — skrzywiłam się, wyczuwając, że to przezwisko przylgnie do mnie na dobre, a przynajmniej, jeśli chodziło o tego mecenasa. Przypuszczałam też już, że mogłam się starać, a i tak nie zmienię tego tak łatwo, tylko sprzeciwiając mu się w słowny sposób. — I naprawdę nie sądzę, że tak jest. Nawet pana nie znam. Równie dobrze może być pan najlepszą do towarzystwa osobą na tym świecie. Ludzie lubią zgrywać pozory.
— W to akurat wątpię, ale doceniam twoje dobre chęci wobec mojej osoby — roześmiał się w szczery sposób, co potraktowałam jako dobry znak. — Pierwsza osoba uznała mnie za kogoś towarzyskiego, a nie za wyrachowanego i podłego dupka. Miła odmiana, nie ukrywam.
— Rozumiem poniekąd te osoby — przyznałam, przekrzywiając delikatnie swoją głowę, gdy tak dyskretnie przyglądałam się Christianowi. Jego pewność siebie naprawdę emanowała wokół, a studentki, które odwiedzały kawiarnię razem z kelnerkami zerkały non stop w jego stronę, z pewnością chcąc być na moim miejscu. — Poza tym... Prawnicy są wyrachowanymi i podłymi dupkami — dodałam, może nawet zbyt zgryźliwie, ale widziałam błysk rozbawienia w jego oczach, który mnie uspokajał w tym, że mogłam sobie pozwolić na coś takiego.
Nie jest mu jednak dane mi odpowiedzieć.
Bo pomimo tego, że otworzył swoje usta, aby jakoś mi się odgryźć, to właśnie wtedy do lokalu wpadła zdyszana i zasapana Daphne. Wyglądała jednocześnie na zmartwioną swoim spóźnieniem, ale przede wszystkim na wkurzoną, tak jakby dopiero co wylała na kogoś całą swoją złość, co w przypadku mojej przyjaciółki było bardzo prawdopodobne. Nawet bardziej niż bardzo.
— Jestem! Przepraszam! — wyrzuciła z siebie, jednocześnie tężejąc, kiedy tak ruszyła w stronę mojego, a w zasadzie naszego stolika i dopiero wtedy spadło na nią to oświecenie, że nie byłam sama. Że moim towarzystwem był nie kto inny jak Christian Vaden.
Rozumiem cię, Daphs, sama tak zareagowałam, gdy się pojawił.
— O B-Boże...
— Daphne, jak mniemam — Christian wyręczył ją, kiwając głową w jej stronę, a później już podniósł się, żeby zrobić jej miejsce. Nie potrwało to długo jak znalazł sobie kolejne krzesło i usiadł tuż obok mnie, sprawiając, że zawirowało mi w głowie od jego perfum.
— A pan skąd tu się wziął? — Blondynka potrząsnęła głową, jakby chcąc się utwierdzić, że wcale nie zobaczyła ducha. Zaraz potem zaczęła przyglądać się Vadenowi jeszcze uważniej. Jeszcze nie tak dawno temu to byłam ja sama.
— Sprawy z rektorem, w końcu moja rodzina jest jednym z waszych beneficjentów, czyż nie? — rzucił i ton jego głosu nie był już taki jaki słyszałam przed chwilą.
Ochłodził się i zobojętniał, jakby nie do końca obchodziła go rozmowa z moją przyjaciółką.
— To prawda. Byłyśmy na pana wykładzie. Ma pan ogromną wiedzę — Daphne mrugnęła oczami, zakładając w dodatku kosmyk włosów za ucho, aby jakoś je okiełznać. Spojrzała na mnie pytająco, rozkładając przy tym swoje rzeczy, a ja w odpowiedzi wzruszyłam swoimi ramionami.
— Twoja niezdarna przyjaciółka wspominała — Christian skinął na mnie głową, przesuwając po moim ciele wzrokiem po raz kolejny, przez co przeszedł mnie ten sam dreszcz, co podczas naszego pierwszego spotkania tutaj. Nie spodziewałam się tego, a to mnie speszyło i poczułam, że moje policzki zapłonęły. Momentalnie. Dałam sobie rękę uciąć, że musiałam przypominać dorodnego buraka. — Mam nadzieje, że miło się słuchało.
— Och, tak. Zdecydowanie. Ale jeszcze milszą rzeczą byłby fakt, że zgodzi się pan na wywiad do gazetki studenckiej. Tak się składa, że od jakiegoś czasu jestem redaktorką i chciałabym sprawić, aby ta gazetka wróciła do żywych. Próbowałam nawet pana złapać zaraz po wykładzie, ale musiał mnie pan nie słyszeć — zagadnęła, może nawet zbyt prędko przechodząc na swój dziennikarski ton, w dodatku nieznoszący sprzeciwu, ale Christian wydawał się nie ulegać czarowi mojej przyjaciółki, co mnie zaintrygowało. Nie poznałam jeszcze faceta, który byłby w stanie się jej oprzeć. A mimo to jej jasne włosy i zniewalający uśmiech wydawały się nie przekonywać do siebie mecenasa.
— Nie udzielam wywiadów na prawo i lewo, panno...
— Garver. Daphne Garver. Ale wszyscy mówią mi Daphs.
— Tak jak wspominałem, nie jestem osobą, która chętnie rozmawia przed kamerami o byle czym, panno Garver. Poza tym mam napięty grafik.
— Myślałam raczej o krótkiej serii pytań, proszę pana. Może do tego kilka zdjęć. Nic zobowiązującego, a studenci mogliby poczytać o jednym ze sponsorów na uczelni. Wszyscy na tym skorzystamy — wrodzony talent do perswazji i siła przekonywania jaką Daphne miała w sobie sprawiły, że ta rozmowa zaczęła przypominać mi targowanie się o jakąś cenę. Z tym wyjątkiem, że obydwie strony były potwornie uparte i nie zanosiło się na to, że któreś z nich odpuści. — Co sądzisz, Red? To chyba nie jest głupi pomysł, prawda? — dodała, zwracając się do mnie, a ja znów stężałam.
Po jaką cholerę mnie w to wciągasz, Daphne? W czym niby miałam ci pomóc i jak miałam go przekonać?
Zerknęłam na mecenasa, a ten przekrzywił głowę i uśmiechnął się. Naprawdę miał urzekający uśmiech.
— Cóż... Daphne ma trochę racji. Brzmi to bardzo sensownie — podjęłam po chwili, gdy dotarł już do mnie sens słów przyjaciółki. — Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że ma pan na głowie więcej niż jakaś głupia gazetka studencka, ale to nie zajęłoby zbyt wiele czasu. Przynajmniej tak mi się wydaje — bąknęłam, stojąc po stronie przyjaciółki. Od razu posłała mi wdzięczne spojrzenie oraz uśmiech.
— A co ja będę z tego miał? Bo na razie widzę tylko i wyłącznie korzyści dla was. A nie jestem taki bezinteresowny za jakiego mają mnie media tego miasta — Christian roześmiał się gardłowo, po czym skrzyżował umięśnione ramiona na torsie.
No tak, człowiek interesu. Czy mnie to dziwiło? Nie, ani trochę.
— Coś wymyślimy, może być pan tego pewien. — Daphne zapewniła go rzeczowo i w dodatku z wyjątkowo profesjonalnym podejściem.
— Sam o tym zdecyduje, gdy przyjdzie na to czas. Niech będzie. Tu jest moja wizytówka. Jest tam od razu numer do mojej asystentki. Proszę tam zadzwonić i powiedzieć, że wyraziłem na to zgodę. Gina powinna jakoś wcisnąć to w mój grafik. Ustalcie szczegóły i niech panna Davenport mnie o tym powiadomi — zgodził się, mówiąc wyjątkowo formalnym tonem, który przypominał wręcz ton jakiegoś generała wojskowego, rzucającego rozkazami na lewo i prawo.
Ja natomiast zdębiałam, gdy o mnie wspominał, bo przecież nie miałam nawet nic wspólnego z gazetką studencką. Nie mógł jednak tego wiedzieć.
— Zadzwonię do asystentki, a później już Red odezwie się ze szczegółami, może być pan tego pewien — Daphne od razu się odezwała, zabierając mi szansę na jakikolwiek protest czy sprostowanie sytuacji.
Otworzyłam już usta, aby to zrobić, ale nie zdążyłam, bo mecenas w końcu zniknął, tak szybko jak się pojawił, a Daphne zaczęła wręcz piszczeć z radości.
— O boże, nie wierzę w to! Wywiad z Vadenem! Cholera, Red! — Porwała mnie w ramiona, a ja wciąż skołowana uśmiechnęłam się z nieznaczną oznaką radości, choć przyszło mi to z trudem. — Już myślałam, że się nie uda, a tu proszę!
— Co... się właśnie stało? — wydukałam tylko, spoglądając na przyjaciółkę i kartonik w jej dłoni, który ściskała tak gorliwie, jakby był to jakiś artefakt, a nie zwykła wizytówka.
— Nie wiem! Ale mam cholerne szczęście! Mamy! — Daphne dalej piszczała, a później w końcu opada na krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedział Vaden i chowa twarz w dłoniach. — Musisz mi pomóc to wszystko zorganizować, Red. I musisz być podczas tego wywiadu razem ze mną — dodała momentalnie, a jej twarz przybrała taki wyraz, jakby właśnie jej umysł zaczął pracować na pełnych obrotach.
— Daphs, ale ja nie jestem żadną dziennikarką. Będę tylko zabierać miejsce — zaczęłam kręcić delikatnie głową.
Już i tak porozmawianie z nim przez telefon brzmiało dla mnie jak coś nie z tej ziemi, bo z reguły raczej ich unikłam. Zresztą niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nie zdarzyło się odebrać telefonu, bo dzwonił nieznany numer.
— Nie wygaduj głupot. Przecież słyszałaś, co powiedział. TY masz mu o wszystkim powiedzieć, więc to raczej logiczne, że chce, abyś wzięła w tym wszystkim udział. Zresztą jak dla mnie to nawet jest to warunek z jego strony. Albo zrobi wywiad i ty w tym będziesz albo w ogóle się na to nie zgodzi — Daphne nawijała już jak szalona i chociaż na początku brzmiało to absurdalnie, to później jednak musiałam przyznać jej choć trochę racji.
Poza tym dalej zastanawiało mnie to skąd tak nagle wziął się z niczego w studenckiej kawiarence. Nawet jeśli miał swoje plany do załatwienia razem z rektorem. Było to coś, co nie chciało dać mi spokoju, a moja intuicja podpowiadała mi, że to nie było nic dobrego.
— Przecież nawet mnie nie zna. To nie ma sensu, Daphne. Dopowiadasz już sobie — Uniosłam brew, wciąż kręcąc głową i zapominając na dobre o wypracowaniu. — Ale wiem jak bardzo ci zależy, więc ci pomogę. Tylko kto zrobi zdjęcia? — dodałam z rezygnacją, przez co przyjaciółka zamknęła mnie ponownie w uścisku, śmiejąc się z radości.
— Ostatnio poznałam jednego Kubańczyka w klubie. Ma mieszkanie całe w zdjęciach. To jakiś amatorski fotograf. Nada się — odpowiadziała mi, wzruszając ramionami, a ja przekrzywiłam nieco głowę. — A jeśli nie to poczaruje któregoś okularnika z klubu fotograficznego, na pewno się zgodzą.
— Nie sądzę, że to będzie poziom do którego Vaden jest przyzwyczajony. I nadal nie wierzę, że po raz kolejny wciągnęłaś mnie w swoje gierki, Daphne — stwierdziłam sceptycznie, przewracając oczami.
— I tak mnie kochasz, Red. Nawet za te moje gierki. Poza tym nie marudź. Będziesz mogła z nim znowu pogadać. Zdążyłam zauważyć jak się na ciebie patrzył. Na mnie nawet nie spojrzał — Daphne skrzyżowała dłonie na swoich piersiach ze znaczącym uśmiechem i zeskanowała mnie swoim wzrokiem.
— I niby w jaki sposób patrzył? Naprawdę przesadzasz, wiesz? — westchnęłam, choć musiałam przyznać, że atmosfera opadła dopiero wtedy, gdy zniknął, bo wcześniej byłam cała spięta, ale też zaintrygowana jego osobą.
— Właśnie, że nie. Znam to spojrzenie. Jakby jego pole widzenia zawężyło się tylko do ciebie. Jeszcze zaprosi cię na randkę, zobaczysz — zachichotała, przyprawiając mnie o rumieńce. Kolejny raz.
— Myślę, że ostatnio za dużo piszesz i widzisz rzeczy, których nie ma, Daphne — zbagatelizowałam ją. Takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach, a ja już zbyt wiele razy odczułam na swojej skórze, że życie to żaden film. No chyba, że ma się pieniądze. Wtedy prawdopodobnie da się zrobić z życia film. I to taki pełnometrażowy. Z wszystkimi możliwymi nagrodami.
— Mhm, jasne. Jeszcze zobaczymy kto tutaj będzie się śmiał — wzruszyła ramionami, spoglądając na mnie, przekonana o tym, że ma rację, a ja tylko zbyłam ją i machnęłam ręką. — Długo na mnie czekałaś? Przepraszam, zasiedziałam się — dodała, chcąc się w końcu wytłumaczyć. Musiała nareszcie ochłonąć po tym, co się tutaj stało. I po fakcie, że udało jej się dorwać wywiad z prawdziwego zdarzenia, choć była już bliska plucia sobie w brodę, że się nie udało. W dodatku wywiad z kimś takim jak Christian Vaden.
Z drugiej jednak strony, miałam też wrażenie, że coś było na rzeczy, bo była trochę nieobecna. Zbyt bardzo jak na nią.
— Niedługo, o nic się nie martw. Było warto, skoro będziesz miała co napisać — westchnęłam, zapominając już doszczętnie o tym, że spędziłam w tej kawiarnii stanowczo za dużo czasu, ale i tak nie miałam już do tego głowy, więc postanowiłam napisać esej kiedy indziej. Tak jak nie miałam serca powiedzieć jej tego, że nie chciałabym, aby ta sytuacja się powtórzyła.
Daphne uśmiechnęła się szeroko, a ja, jak to ja, byłam pewna, że mogłaby mnie wepchnąć w jeszcze gorsze sytuację, a i tak nie byłabym na nią zła.
:::
hej, robaczki! jak się wam podoba?
życzę wam wesołych i szczęśliwych świąt, spełnienia marzeń i aby kolejny rok był jak najbardziej udany. najedzcie się i odpocznijcie, bo każdy na to zasługuje, ściskam mocno!
i standardowo zapraszam na tiktoka: dvdevil7
pojawia się tam dużo treści związanych z christianem i red, a także z resztą braci<3
następny rozdział gdzieś w pierwszej połowie stycznia, stay tuned! x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro