Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

RED

Dzień, w którym moje życie przewróciło się do góry nogami zaczął się normalnie. 

Budzik rozdzwonił się niemiłosiernie głośno, budząc mnie i ciskając mi na usta jęk niezadowolenia. Zdecydowanie potrzebowałam więcej snu, ale wiedziałam, że taki luksus spotka mnie chyba dopiero po śmierci i niechętnie sięgnęłam po urządzenie, aby wyłączyć irytujący dzwonek.

Na raz z dołu dobiegły mnie dźwięki przyrządzania śniadania i uśmiechnęłam się pod nosem, bo babcia pod tym względem jak zwykle była niezastąpiona. 

Olivia Davenport była niczym dobra dusza na tym świecie, o czym nie raz było mi się dane przekonać.

Stanęłam na nogach, krzywiąc się na chłód paneli pod stopami i ruszyłam w stronę łazienki. Kapcie plątały mi się pod nogami, bo i tak pozwoliłam sobie dłuższy sen niż zazwyczaj, więc czas zaczął mnie gonić. Jak tylko drzwi się za mną zamknęły, znalazłam się pod prysznicem, mając nadzieję, że ciepła woda mnie obudzi. Całe moje ciało zadrżało przyjemnie, gdy stanęłam pod strumieniem i wystarczyła chwila, żebym do reszty się obudziła. Gdyby nie to, że miałam zapewnioną podwózkę na uczelnię tamtego poranka, to pewnie zostałabym w kabinie na znacznie dłużej, ale nie chciałam, aby Daphne musiała na mnie czekać zbyt długo. Więc uwinęłam ze wszystkim, co miałam do zrobienia w łazience w miarę swoich możliwości, a potem w ręczniku wróciłam do pokoju.

Po kolejnej pół godzinie zeszłam już na dół, obładowana swoimi rzeczami do tego stopnia, że jak zwykle potknęłam się nieco niezdarnie i obiłam o ścianę, krzywiąc przy tym. Nie miałam pojęcia jak to było możliwe, że na scenie podczas baletu dawałam sobie radę z koordynacją ruchową, a przytłaczały mnie tak proste rzeczy jak zejście po schodach ze swoimi rzeczami.

— Trzeba zrobić coś z tą barierką, bo jak dalej tak pójdzie, to za chwilę całkiem odpadnie — oznajmiłam, wchodząc do kuchni, gdzie Olivia dekorowała talerz z naleśnikami, a tuż obok niej krzątała się Daphne, moja przyjaciółka.

Spojrzałam w jej stronę, posyłając jej uśmiech, a ona pocałowała mnie na powitanie w policzek, stanowiąc jawne przeciwieństwo czegokolwiek ucieleśnionego we mnie. Nie raz już słyszałam, że byłyśmy skrajnościami. Ona ze swoją dziennikarską dociekliwością, a ja z moją głową w chmurach. Ona z jasnymi puklami włosów, ja z czekoladowymi, które spływały mi na ramiona. Było w tym sporo prawdy, ale to właśnie Daphne była jedną z nielicznych osób, za które byłam potwornie wdzięczna w swoim życiu.

— Mogę zapytać Theo czy miałby czas, wpadłby do was przy jakiejś okazji — Daphne złapała za kubek z kawą, którym babcia musiała ją ugościć, a potem uśmiechnęła się zachęcająco. Kiedy tak wspomniała o swoim młodszym bracie, przewróciła oczami, dodając, że zdecydowanie miewał za dużo wolnego czasu.

— Daj spokój, dziecinko, kto to widział ciągać go po cudzych domach. Spróbuje sama coś załatwić. Może pan Carter z klubu seniora nadal będzie miał ochotę na randkę, to mu powiem, że wyjdę z nim gdzieś, pod warunkiem że mi to naprawi — Olivia machnęła ręką, na co obydwie z Daphne roześmiałyśmy się radośnie.

Olivia Davenport w całej swojej okazałości, drodzy państwo.

— Czy już wspominałam, że panią uwielbiam, pani Davenport? — Daphne spojrzała na staruszkę, stukając swoim pierścionkiem o ucho kubka, na co kobieta roześmiała się, ponawiając swój gest.

— Olivia, kochanie. Tyle lat ci to powtarzam, a ty co? Żadna pani. Livie, jeśli już — odparła spokojnie, na co blondynka wzruszyła ramionami, podkradając mi przy tym dwie borówki z talerza. — Smacznego, Różyczko.

— Dziękuje, babciu — odparłam, uśmiechając się czule, kiedy szybko pochałaniałam naleśniki. Zeszłego wieczoru wróciłam tak wymęczona po próbie z teatru, że nawet nie miałam ochoty na żadną kolację i teraz tego żałowałam, bo żołądek wręcz zasysał mi się z głodu. — Nie czekaj na mnie z obiadem, będę późno. Dzisiaj mam całe mnóstwo zajęć, a potem jeszcze próbę.

— No dobrze, Różyczko. Ale dawaj mi znać, że wszystko jest dobrze, tak? Żebym się nie martwiła — spojrzała na mnie przez ramię, wyjmując z szafki robota kuchennego. 

Chyba od zawsze uwielbiała piec, a nasza kuchnia pękała w szwach od akcesoriów do pieczenia czy książek z najróżniejszymi przepisami. Od dziecka towarzyszył mi więc zapach ciasteczek, ciast, a na każde urodziny dostawałam od babci pięknie przyozdobiony tort z masą lukru i karmelizowanych wiśni.

— Dam, dam, spokojnie. Zresztą Daphne ma mnie podrzucić pod same drzwi teatru, więc jedyne czym się martwię to droga powrotna — powiedziałam, wymieniając się z przyjaciółką spojrzeniem. Skinęła głową na moje słowa.

— Do tej pory pamiętam jak jeszcze biegałyście razem na autobusy do szkoły, a teraz co? — Kobieta roześmiała się, kręcąc głową, gdy zaczęła kartkować jakąś książkę. — Nawet nie wiem, kiedy to zleciało. Daphne studiująca dziennikarstwo i pisarstwo kreatywne, a moja mała Różyczka literaturę brytyjską — dodała z ogromną dumą w głosie.

— Zanim się obejrzymy, to będziemy świętować zakończenie, ja się załapie na jakiś staż, a Red będzie sławną baletnicą, która ma swojego Pana Darcy'ego — blondynka roześmiała się, a ja oblałam się rumieńcem.

Tańczyłam w balecie odkąd pamiętam. A z dzieciństwa pamiętałam niewiele. Wiedziałam, że to był jakiś psychologiczny mechanizm, ale po wypadku, w którym zginęła moja matka, nawet nie sądziłam, że będę za to wdzięczna. Hope Davenport odeszła, zostawiając mnie z ojcem, a ten wkrótce po tym znalazł sobie nową rodzinę, do której nie pasowałam. Olivia zaopiekowała się mną i wychowała, dbając o to, aby jej syn - potocznie zwany zakałą rodziny Davenportów - łożył na moje utrzymanie. To była jego jedyna zaleta, jaka przychodziła mi do głowy. Wypłacał się z tego, co mu zasądzono po tym jak babcia wytoczyła przeciwko niemu wszystkie możliwe w tamtym czasie działa, a potem jeszcze zaczął płacić za moje czesne i zajęcia z baletu. Ale to była jedyna namiastka ojcostwa jakiej doznałam. Widywaliśmy się sporadycznie, bo nauczyłam się żyć bez niego. A on beze mnie, jak widać.

— Mam nadzieje, że tak właśnie będzie — wymamrotałam tylko, śmiejąc się przy tym cicho, po czym zjadłam ostatni kawałek naleśnika, popijając go sokiem żurawinowym. — Co tym razem? — dodałam, wskazując brodą na książkę, a babcia cała rozpromieniała. Uwielbiała dyskutować o przepisach, wymieniać się nimi, a jeszcze bardziej uwielbiała próbować nowych rzeczy.

— Och, chcę spróbować zrobić tartę rabarbarową na francuskim cieście — oznajmiła mi, po czym pokazała przepis i zdjęcie owego cudu kulinarnego.

— Cholera, przytyję — Daphne roześmiała się, myjąc po sobie kubek. Była to taka nasza mała tradycja. Przyjeżdżała przed czasem i wdawała się w rozmowę z Olivią przy kawie, gdy ja się szykowałam.

— Odłożę ci dwa porządne kawałki, nie musisz się o to martwić — Olivia puściła blondynce oczko, kiedy zaczęłyśmy się zbierać do wyjścia. — Nie zapomnijcie o tej licytacji! — dodała jeszcze, na co obydwie wręcz synchronicznie skinęłyśmy głowami.

Babcia, oprócz pieczenia i rozwijania swoich umiejętności pod tym kątem, aktywnie angażowała się w znajdujący się w pobliżu klub seniora oraz klub książki, więc pomimo emerytury, miała co robić i mogłam spokojnie powiedzieć, że nie narzekała na nudę. Nie miałam najmniejszego pojęcia jak udawało jej się robić to wszystko i na dodatek łączyć to z okazjonalnymi randkami z innymi seniorami, ale podziwiałam ją za to.

— Nie zapomnimy, spokojnie — obiecałam, bo suszyła nam o to głowę już od dawna. Ta licytacja była najnowszą inicjatywą w jaką się zaangażowała. Miała się odbyć w bibliotece miejskiej, a pieniądze miały zostać przeznaczone na jakiś szczytny cel. — Będziemy uciekać, babciu, do zobaczenia! — dodałam głośniej, łapiąc klucze w dłoń, a potem jeszcze wsunęłam pośpiesznie buty na stopy. 

Wiedziałam, że jeszcze parę chwil takiej rozmowy i utkniemy w korkach, dlatego popchnęłam Daphne w stronę drzwi wejściowych i stałyśmy już po chwili przy jej czarnym Mercedesie, prezencie od rodziców z okazji ukończenia szkoły z wyróżnieniem. Daphne pochodziła z dobrze prosperującej rodziny, jej matka była lekarzem, ojciec światowej klasy reporterem wojennym. Za swoje reportaże i zdjęcia dotyczące wojny na Dalekim Wschodzie otrzymał dwa lata temu nagrodę Pulitzera. Więc Daphne ze swoim młodszym bratem dorastali w luksusach i nigdy niczego im nie brakowało, a mimo to nigdy nie dała mu odczuć, że mogłam być gorsza przez to, że mieszkałam w mniej szanowanej dzielnicy. W dodatku w domu, który mój nieżyjący już dziadek wybudował własnymi rękoma, a który potrzebował generalnego remontu od jakiegoś czasu.

— Zjemy razem lunch? — Daphne zapytała, wycofując samochodem na ulicę i zanim się obejrzałam, włączyłyśmy się do ruchu, a z głośników otulała nas muzyka instrumentalna, najnowsza zajawka mojej przyjaciółki. Gust Daphne zmieniał się w zależności od tego, co akurat grało jej w duszy. Prawdopodobieństwo tego, że zastanie mnie gitarowa solówka z jakiejś piosenki Scorpions była równie wysoka co to, że usłyszę Hansa Zimmera i soundtrack z Piratów z Karaibów.

— Jasne, a czy my kiedykolwiek nie zjadłyśmy razem lunczu? — odpowiedziałam, śmiejąc się cicho. Zabrałam też termos od przyjaciółki, upijając z niego łyk. Daphne zawsze szykowała kawę dla siebie, ale nigdy nie odmawiała kubka Olivii, aby nie robić jej przykrości.

— Tak? Bo to raz się zdarzyło tak, że wolałaś te swoje książki ode mnie? Wiesz, nie wypada być zazdrosną o kartki papieru i facetów na nich nadrukowanych, ale cholera, czasami jestem. I to bardzo — powiedziała mi, prowadząc spokojnie. Przewróciłam oczami, chichocząc pod nosem. — I to jedyni faceci, o których mogę być zazdrosna.

— Ciesz się, że to tylko papier — wzruszyłam ramionami, wyciągając szyję, kiedy tak zbliżałyśmy się do kampusu i śmiejąc się pod nosem.

Wokoło roiło się już całe pełno studentów. Śmiali się, niektórzy popychali się nawzajem, ktoś namawiał innych do dołączenia do jakiś kół zainteresowań, ktoś zachęcał do zaangażowania się w samorząd studencki. Niektórzy rozpoznawali Daphne za kierownicą i machali do niej, uśmiechając się czule.

Cóż, Garver brylowała w każdej społeczności w jakiej akurat się znajdowałyśmy. Zawsze najlepsza w klasie, w dodatku zaangażowana społecznie we wszystko co się dało. Dosłownie wszystko. Samorządy, koła zainteresowań, więc ani trochę nie zdziwiło mnie to, że na uczelni ten schemat się powielił. W zasadzie nawet nie byłam zaskoczona, a po prostu trzymałam kciuki za przyjaciółkę, bo wiedziałam, że ma do tego smykałkę i kiedyś będzie niesamowitą pisarką. Lub redaktor naczelną. Wszystko zależało od aktualnego humoru. Tak samo jak to było z gustem muzycznym.

— Zaparkować tutaj graniczy z cudem — mruknęła niezadowolona, kiedy obydwie wyciągałyśmy szyje, żeby upewnić się, że niczego nie przegapimy. W końcu jednak Daphne zostawiła samochód na jakimś szarym końcu, a potem zgasiła silnik, wzdychając ciężko. — Niedość, że potem będę musiała tu wracać przez praktycznie cały kampus, to jeszcze zaraz mam zajęcia z tym dupkiem — dodała, a jej słowa wręcz zaczęły ociekać jadem.

No tak. Profesor Vaden i jego zła sława.

Słyszałam chyba wszystko co było możliwe na temat tego człowieka. A przynajmniej tego jednego właściciela owego nazwiska, bo z tego co wiedziałam od Daphne, że Vadenowie byli niczym celebryci, tutaj w Seattle. I jeden z nich utrudniał jej życie na uczelni do tego stopnia, że bluźniła na niego niczym stara wiedźma.

— Dasz sobie radę, zanim się obejrzysz będzie koniec — pokrzepiłam ją nieco, a potem posłałam jej taki sam uśmiech, ciesząc się w duchu, że moi wykładowcy nie byli aż tak problematyczni. 

— Koniec to będzie wtedy jak dłużej nie wytrzymam i powiem mu co o nim myślę. Nie wiem, myśli, że tytuły naukowe wydłużają kutasa czy jak? — Zaczęła zastanawiać się na głos, przez co parknęłam śmiechem. Daphne lubiła nie przebierać w słowach. Zazwyczaj zdarzało mi się jeszcze opluć przez takie komentarze, bo moja przyjaciółka na domiar złego miała jeszcze niesamowite wyczucie czasu. — Jeśli tak, to Bóg naprawdę musiał go pokarać, że chłop ma aż takie kompleksy — dodała, przewracając swoimi oczami, gdy wysiadła, zakładając sobie torebkę na ramię.

— Daphne — przewróciłam oczami, starając się opanować, ale śmiech sam cisnął mi się na usta, nie mogłam nic na to poradzić.

— No co? Nienawidzę go. Z całego serca — przyznała, niemalże wypluwając te słowa z obrzydzeniem. W biegu poprawiła jeszcze swój błyszczyk i uśmiechnęła się do mnie, jakby odsuwając nastręczającego problemów profesora gdzieś na bok. — Pieprzona teoria komunikacji masowej — dodała, krzywiąc się, a potem chyba zreflektowała się, że ten słowotok był przydługawy, bo uśmiechnęła się przepraszająco.

— Spokojnie, rozumiem. Pewnie też byłabym wkurzona — odpowiedziałam, zabierając swoje rzeczy i książki na zajęcia. — Na szczęście moi wykładowcy to staruszkowie z pasją. Chyba nikt tak bardzo nie wtajemniczy cię w historię brytyjską, jak profesor Clifford — roześmiałam się.

— Jestem już na takim etapie, że wolałabym dziadkowe sweterki, niż te koszule, które wyglądają tak, jakby miały zaraz się rozpruć na tych wszystkich mięśniach — odpowiedziała, gdy ruszyłyśmy przed siebie chodnikiem. — Uciekam, Vaden nie da mi żyć, jeśli się spóźnię, a ma pieprzoną manię punktualności — dodała, przedrzeźniając jeszcze profesora tuż przed odejściem.

— Do zobaczenia na lunczu, Daphs. Nie narób sobie kłopotów. Może spróbuj ugryźć się w język? — zażartowałam, kiedy znalazłyśmy się w miejscu, że musiałyśmy rozejść w stronę swoich wydziałów.

— To nic nie da. Moja twarz mówi wiele rzeczy za mnie. I to bez słów — zaśmiała się, machając mi na pożegnanie, a zaraz potem obok niej zjawił się ktoś znajomy i wdała się w żwawą rozmowę, kiedy odprowadzałam ją wzrokiem, wzdychając przy tym. Daphne miała pełno znajomych na każdym możliwym kroku. Zdecydowanie była kimś, kogo warto było mieć blisko siebie. A to była tylko jedna z wielu jej zalet.

:::

W nos wdarł mi się zapach desek sceny teatralnej, kiedy wirowałam po niej podczas próby. Zajęcia na uczelni przeleciały mi przez palce, podobnie jak i lunch z Daphne i zanim się obejrzałam, znalazłam się tutaj, w miejscu, które było dla mnie drugim domem.

Otaczały mnie dźwięki melodii wygrywanej wprost z pianina. Jeziora Łabędziego chyba nie trzeba było nikomu przedstawiać, bo był to jeden z baletów znanych na całym świecie. Wielu zachwycało się kunsztem Czajkowskiego połączonego z ciężką pracą baletnic. Wielu mówiło, że było to prawdziwe arcydzieło. Ciężko było się z tym nie zgodzić. A jeszcze ciężej było zapracować na to, aby móc zatańczyć w balecie tego pokroju.

Bo to była rola baletnicy, żeby ukazać sobą przemianę. Aby dobro przeszło w zło. Aby publika doświadczyła tego na własnej skórze.

Babcia zapisała mnie na balet jeszcze jako małą dziewczynkę. Prawdopodobnie dlatego, abym zajęła się czymś, a nie rozmyślała o tym, że jako jedyna dziewczynka nie mam mamy, a ojciec zaczął mnie mieć gdzieś niedługo potem. Czasami kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń - dieta, zajęte popołudnia czy nawet całe weekendy, kiedy reszta dzieciaków czy nastolatków mogła w spokoju odpoczywać. Lub po prostu nie robić sobie zaległości w szkole. Byłam wdzięczna Olivii za to, że nie podarowała mi ani jednej próby ani nie dała mi się z tego wykręcić w momentach słabości.

Teraz, po tych wszystkich latach miałam główną rolę i zamierzałam zrobić wszystko, aby wypaść idealnie. I aby nikt mi tego nie odebrał.

— Dobrze, dziękuje za dzisiaj! — Usłyszałam, w momencie, w którym moje stopy opadły na deski, a potem delikatnie opuściłam dłonie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, gdzie byłam i że odpłynęłam myślami nie wiadomo gdzie. Potrafiłam się tak zatracać i nie było wtedy dla mnie niczego poza elementami choreografii, muzyką i światłami, które mnie otaczały. — Trzymajcie tak dalej, następna próba standardowo we wtorek, widzimy się na górze w salce z lustrami. A teraz wracajcie do domu. Tylko ostrożnie, nie muszę wam przypominać, że od tej premiery wiele zależy — dodała brunetka, która była naszą instruktorką i choreografką. Panna Dawson, była gwiazda baletu na zachodnim wybrzeżu.

Podziwiałam ją za wszystko co dla nas zrobiła. Co dla mnie robiła. Poza Olivią i Daphne, była na swój sposób punktem zaczepienia w moim życiu. Świat mógł walić mi się na głowę, ale wiedziałam, że prędzej czy później wszystko się uda, jak tylko wchodziłam na scenę, stając się wtedy tą wersją siebie, która uwielbiała błyszczeć i otrzymywać oklaski.

Chórek głosów odpowiedział "dziękujemy", a później już każdy zaczął znikać na zapleczu, aby zabrać z szatni swoje rzeczy i rozejść się do domu. Sama marzyłam już o tym, aby wziąć prysznic i znaleźć się już w domu, w swoim łóżku, ale wiedziałam jednocześnie, że przydałoby mi się jeszcze trochę poćwiczyć. Studia w połączeniu z próbami nie były łatwe i musiałam mocno się przykładać, aby nie odstawać od całej grupy.

— Muszę cię pochwalić, Red — usłyszałam, gdy tak zaczęłam zajmować się swoimi stopami. Otarcia, siniaki czy nawet bąble były moimi towarzyszami, dlatego już przywykłam do tego, że czasem, kiedy było już po wszystkim, miałam sporo pracy z plasterkami czy nawet opatrunkami. Jak źle by nie było, widok krwi nie robił już na mnie żadnego wrażenia. — Dalej uważam, że powinnaś była ubiegać się o miejsce w jakiejś szkole teatralnej. Nowy York z pewnością przygarnąłby taki talent — dodała, przyprawiając mnie o rumieńce.

— Dziękuję, panno Dawson — odpowiedziałam, starając się nie dać po sobie poznać, że taki komplement zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wiedziałam jednak, że ukryte przesłanie znaczyło tylko tyle, że muszę utrzymać ten poziom. A najlepiej starać się przynajmniej trzykrotnie bardziej niż już się starałam.

— Wiem, wiem, zaraz mi powiesz, że żadna z ciebie gwiazda, ale uważam, że masz ogromny talent. Tańczysz tak jakbyś... płynęła po parkiecie. Rzadko kiedy widzę taką pasję i takie oddanie. Cudownie to oglądać — uśmiechnęła się, przenosząc ciężar ciała na swoje drugie biodro, jakby przeżywając szczyt swojej kariery na nowo w tym momencie. — Oby tak dalej i będą pisać o tobie wszystkie gazety — dodała, nakrywając moje ramię dłonią, a potem już oddaliła się w stronę Teda, który był naszym zaufanym muzykiem i kompozytorem. Wdali się w rozmowę, a ja z delikatnym uśmiechem na ustach udałam się do szatni, starając się nie przemęczać dodatkowo stóp.

Od razu otoczyła mnie kakofonia rozmów na temat chłopców, seriali czy makijażu i od razu się w nie wdałam. Niejednokrotnie wszystkie się przekonywałyśmy, że bez integrowania się i wspierania nie uda się osiągnąć nawet ułamka tego, co osiągały balety światowej klasy, dlatego wszystkie pracowałyśmy na to, żeby nie kiełkowała tu zazdrość i zawiść.

— Hej, Red, chciałabyś się zabrać ze mną? Mam wolne miejsce w samochodzie — Charlotte wystawiła głowę zza szafki na co pokręciłam głową. Zerknęłam prędko na zegar na ścianie i pokręciłam głową.

— Zaraz i tak mam autobus, więc nie będę cię fatygować. Jedź bezpiecznie — powiedziałam spokojnie, naciągając na siebie sweterek, a potem poprawiłam jeszcze na prędce swoje włosy i grzywkę.

— No dobrze, skoro tak uważasz. Podziękuj ode mnie Olivii za to ciasto, było wyborne. Naprawdę powinna otworzyć jakąś piekarnię. Byłybyście milionerkami — zachichotała, żegnając się ze mną, a ja dołączyłam. Słyszałam to średnio kilka razy w miesiącu, bo nie było osoby, która nie byłaby zachwycona wypiekami mojej babci.

Zanim się obejrzałam, byłam już na zewnątrz, a jęk niezadowolenia wydobył się z moich ust.

Padało.

Poprawka.

Lało jak z cebra.

— Świetnie, po prostu świetnie — mruknęłam do samej siebie, sięgając do torebki po parasolkę, a także słuchawki, żeby jakkolwiek umilić sobie drogę na przystanek. Dlaczego zawsze widziałam problem w tym, żeby zgadzać się na propozycje wyprowadzane w moją stronę? Mogłam teraz siedzieć spokojnie w ogrzewanym samochodzie i niczym się nie przejmować, ale nie, Red jak zwykle musiała mieć za dobre serce i nie chciała robić nikomu kłopotu.

Przewróciłam oczami, a potem fuknęłam sfrustrowana, gdy zdałam sobie sprawę, że rano musiałam zapomnieć zabrać słuchawek z szafki, więc otuliłam się mocniej swetrem i wyszłam na deszcz, mając wręcz duszę na ramieniu. Chmury na niebie były ciemne, a okolica teatru, cóż, można powiedzieć, że bywałam w miejscach, w których czułam się bezpieczniej.

Pocieszało mnie to, że jednak nie było aż tak późno, jak mogłoby być i zaczęłam szybko przemierzać dzielący mnie od przystanku dystans, co jakiś czas zerkając za siebie. Nie to, że byłam paranoiczką, ale Daphne naopowiadała mi wystarczająco dużo szczegółów z tych wszystkich podkastów kryminalnych, w których jeszcze niedawno się zasłuchiwała, a moja wyobraźnia jak na złość przypomniała sobie o tym akurat wtedy.

Starałam się omijać powiększające się kałuże, kiedy tak wiatr zaczął wiać mi w twarz, porywając włosy do tańca. Jednocześnie musiałam uważać na mijające mnie samochody, które wydawały się wtedy pokonywać ulice z zatrważającą szybkością, rozbryzgując wodę na około. Do tego stopnia, że na chodniku lądowały już całe fale brudnej wody, a nie tylko pojedyncze krople.

Akurat wtedy, kiedy z naprzeciwka nadjechała rozpędzona Tesla, spróbowałam odskoczyć i schować się za parasolką, bo kierowca miał w głębokim poważaniu to, że nie był na tej ulicy sam, a koniec końców nieomal upadłam, tracąc równowagę.

Nieomal.

Bo tak się nie stało.

W prawdzie tych zaledwie kilka sekund to były te sekundy, które przewróciły moje życie do góry nogami, ale nawet nie byłam w stanie oswoić się z czymkolwiek, bo stało się tak wiele rzeczy, że przyprawiło mnie to o brak tchu.

Święcie przekonana, że już skończyłam ubłocona i mokra, poczułam ucisk silnych dłoni oraz ramion na swoim ciele. Męskich dłoni. Złapały mnie w talii, chroniąc przed skończeniem w kałuży i chodnikiem. I zanim w ogóle zdążyłam to przetrawić, pociągnęły mnie do góry, stawiając z powrotem na nogach.

Moim wybawcą okazał się być zakapturzony blondyn z ujmująco błękitnymi oczyma. Choć kaptur dobrze ochraniał jego włosy, kilka pasm wydawało się z niego uciec, a potem kaptur w ogóle zsunął się z jego głowy, kiedy sprawnie sięgnął po moją parasolkę, upewniając się, że nie jest zepsuta, odsłaniając nieludzko przystojnego mężczyznę z zarostem na twarzy.

W dużym skrócie, wyglądał zupełnie tak, jakby wcale nie wybrał się na wieczorny jogging - bo stał przede mną w dresach i butach do biegania - a jakby uciekł z jakiegoś muzeum lub spod dłuta samego Berniniego. Nie pasował ani trochę do deszczowej atmosfery, a już na pewno nie do Seattle. Do Paryża owszem, ale nie tutaj.

— Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha — zapytał, przełamując w końcu ciszę, kiedy przy okazji wyjął słuchawki ze swoich uszu. Oblałam się mocnym rumieńcem, zdająć sobie sprawę, że musiałam wgapiać się w niego jak cielę w malowane wrota. — Nic ci się nie stało? Nie uderzyłaś się?

— Ja... Um, chyba wszystko w porządku — wydukałam, czując jak otula mnie zapach perfum nieznajomego. Mocnych, korzennych perfum. — P-Przepraszam, nawet nie przypuszczałam, że ten kierowca...

— Och, spokojnie, to żaden problem. To akurat nie twoja wina, że niektórzy przedstawiciele płci męskiej po wejściu za kółko zamieniają swój mózg rozmiarami na orzeszki nerkowca — przyznał, śmiejąc się ironicznie oraz nie przebierając w słowach. Ten śmiech miał jednak w sobie ciepłe tony, wręcz żarliwe. Tembr jego głosu natomiast otulił mnie tak przyjemnie, niczym kaszmirowy szal, to w dodatku w jego spojrzeniu było coś na tyle onieśmielającego, że nie byłam w stanie patrzeć na niego dłużej niż kilka chwil. — Co nie zmienia faktu, że cieszę się, że mogłem pomóc — dodał, mierząc mnie spojrzeniem, z czym nawet się nie ukrył. Przyprawiło mnie to o dreszcze, bo te oczy naprawdę miały intensywne spojrzenie.

— Um, tak... — Przyznałam, przestępując z nogi na nogę, bo zdecydowanie takie spotkanie nie było w moim tygodniowym bingo, a co dopiero z kimś takim. Ten mężczyzna wyglądał jak z okładki magazynu. To było niedorzeczne, żeby wyglądać aż tak dobrze. — Naprawdę dziękuje. Pewnie gdyby nie pan, to byłabym teraz cała w błocie.

— Cała przyjemność po mojej stronie — przyznał, żartobliwie kłaniając mi się, niczym w prawdawnych kronikach jakiś rycerz damie swojego serca. — Powinnaś jednak uważać, jest już późno. Chodzenie samej w takiej okolicy to chyba nie najlepszy pomysł, hm?

— Zaraz mam autobus — wytłumaczyłam pokracznie, zdając sobie sprawę, że miał rację.

 Pomimo tego, że było to samo centrum miasta, to nigdy nie byłam w stanie przewidzieć, kto tak naprawdę znajduje się na ulicy razem ze mną. Nie zliczę razów, kiedy to musiałam wracać z gazem pieprzowym w swojej dłoni, bo do tego stopnia obawiałam się drogi, ale ludzie i tak powiedzą, że przesadzam.

Jego ton w tym wszystkim nie brzmiał jednak pouczająco czy z nutą wyższości, a raczej jakby na własnej skórze przekonał się o tym, że Seattle bywało niebezpieczne. I w nocy czy wieczorem to drugiego człowieka trzeba było się obawiać, a nie wytworów naszej wyobraźni. — Naprawdę, jestem panu bardzo wdzięczna.

— Obiecasz mi, że będziesz bardziej uważać na przyszłość, hm? Następnym razem mogę nie zdążyć i jeszcze się potłuczesz — zaśmiał się, poprawiając swój kaptur, co przyciągnęło moją uwagę oraz wzrok. Wręcz przeskanowałam jego dłonie, te same, którymi mnie złapał w tak silny, ale jednocześnie ostrożny sposób, że był to dla mnie niepojęty kontrast.

— Obiecuję — przytaknęłam, choć przeszedł mnie dreszcz niepewności. A co jeśli to właśnie on był osobą, od której powinnam trzymać się z daleka? W końcu kto zwróciłby uwagę na wyglądającego zupełnie normalnie biegacza? Tacy byli wręcz idealnymi kandydatami na seryjnych morderców, a nie chciałam kończyć jako pierwsza bądź któraś z kolei ofiara.

Nie zdążyłam jednak nawet upewnić się, co do jego zamiarów, bo zwrócił moją uwagę na to, że autobus podjechał na przystanek i zaśmiał się, widząc, że pośpiesznie zaczęłam sprawdzać czy niczego innego nie upuściłam, a potem puściłam się biegiem, rzucając przez ramię ostatnie podziękowania.

Nie zapytałam o jego imię, nie byłam przekonana co do tego czy uwierzył w moją wdzięczność, ale gdy udało mi się wpaść do środka i zająć jakieś wolne miejsce, to okazało się, że już go tam nie było. Musiał odbiec w swoją stronę, wracając do joggingu, a ja odjechałam, mając przed oczami tylko jego tajemniczo wyglądającą twarz i jasne, wręcz przejrzyście niebieskie oczy.

Najwidoczniej miał zostać panem nieznajomym.

:::

W domu pośpiesznie streściłam Olivii swój dzień, jednocześnie zjadając kolację. Normalnie z pewnością usiadłabym razem z nią na odcinek lub dwa jednego z tych jej tureckich seriali, które mogłabym nie oglądać z dobry rok, a i tak wiedziałabym, co się dzieje, ale wtedy zupełnie nie miałam na to ochoty.

To spotkanie z zakapturzonym nieznajomym nadal wybijało mnie z rytmu, bo zdałam sobie sprawę, że miałam go przed oczami całą drogę w autobusie, a potem także przy kolacji. Zdecydowanie nie było to coś, czego mogłam się po sobie spodziewać, a już na pewno nie o takiej porze.

Pożegnałam się więc z babcią i wspięłam na górę, mając ochotę tylko i wyłącznie na gorący prysznic, a później zatopienie się w łóżku. Od razu po odłożeniu rzeczy na miejsce i wrzuceniu do kosza na pranie tych z próby, zamknęłam się w łazience, odtwarzając swój wieczorny rytuał i akurat, kiedy opuściłam pomieszczenie ponownie, mój telefon rozdzwonił się. Dzwoniła Daphne, także dopełniając swojej części w mojej rutynie.

Nawet nie wiem, kiedy takie rozmowy weszły nam w nawyk, ale nie wyobrażałam sobie nie zamienić chociażby kilku słów z przyjaciółką w ten sposób.

— Ciekawe kto to był — zamyśliła się, po tym, gdy już opowiedziałam jej o całej tej sytuacji, a potem wyjęła paznokcie z lampy, sprawdzając czy lakier utwardził się tak jak powinien. Był różowy i idealnie pasował do mojej przyjaciółki. — Może nawet nie zdajesz sobie sprawy, że wpadłaś na swojego Pana Darcy'ego — zażartowała, kiedy ja splatałam warkocz z włosów. Przewróciłam na to oczami, również się śmiejąc.

— Nie mam pojęcia. W tym momencie jestem w stanie powiedzieć tylko tyle, że był nieziemsko przystojny, a jego oczy przypominały jakieś lazurowe wybrzeże czy coś w tym rodzaju — westchnęłam, zdając sobie sprawę, że była to chyba pierwsza sytuacja od dawna, kiedy to ja trzymałam pałeczkę głównej mówiącej w naszych rozmowach, bo zazwyczaj to Daphne usta się nie zamykały. A mi to nigdy nie przeszkadzało. I gdy tak opowiadałam, zdałam sobie sprawę, że to właśnie oczy Nieznajomego zrobiły na mnie największe wrażenie. Do tego stopnia, że przez głowę przemknęła mi myśl co do tego czy przypadkiem mi się nie przyśnią tej nocy.

Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zawsze tak miałam, że w oczach drugiego człowieka szukałam ich odbicia, jakby chcąc poznać ich prawdziwe ja. Język ciała mógł kłamać. Usta tym bardziej, bo to zazwyczaj to właśnie je opuszczały przykre słowa. Ale nie oczy. Oczy nigdy nie potrafiły kłamać. Były zwierciadłem duszy, przez które widzi się czy owa dusza cierpi, jest szczęśliwa lub nie. Czy cierpi bądź coś ją męczy. A oczy tamtego człowieka były... intrygujące. Jednocześnie mroczne oraz łagodne. Ciepłe i chłodne. Jakby on sam był pełen kontrastów i wybuchowych mieszanek.

— Szkoda, że tak szybko się ulotnił, może zaprosiłby cię z tego wszystkiego na herbatę. Widzisz jakie to byłoby romantyczne? Cholera, muszę sobie to zapisać — Daphne dalej pociągnęła temat, żartując przez cały ten czas. Nie opowiedziałam jej wszystkiego, mając świadomość, że najpewniej spędziłaby całą tę noc tylko po to, aby go odnaleźć, mając zaledwie kolor oczu czy dresu, jaki miał na sobie tamtego wieczora. — Spotykasz miłość swojego życia przed drzwiami teatru i ratuje cię od opresji, a w tym wypadku od błota.

— Daj spokój, Daphs. Takie rzeczy dzieją się tylko w książkach — przyznałam, wzdychając, bo jak na zawołanie w uszach zabrzmiały mi słowa You have bewitched me, body and soul. Pragnęłam usłyszeć to na żywo, skierowane w moją stronę, ale było to tylko pragnienie. Nic poza tym. — Poza tym to była moja wina. Odskoczyłam jak jakaś wariatka, plącząc mu się pod nogami. Gdyby nie on, to najpewniej teraz domywałabym błoto z włosów — dodałam, ciesząc się, że obyło się bez siniaków, bo tych akurat mi nie brakowało.

— Ja mam dać spokój, ale jak, skoro oczy świecą ci, gdy o nim opowiadasz, co? — odgryzła się lekko, po czym roześmiała serdecznie. — Och, Red... Rozumiem cię. Doskonale cię rozumiem. Może zacznę biegać?

— Zaczynałabyś biegać po raz piąty lub szósty — odpowiedziałam, wtórując jej w śmiechu i pokręciłam głową.

— Oj, już dobrze, dobrze. Nie mówmy o tym. Ale moim zdaniem wszystko dzieje się po coś, nawet takie sytuacje jak ta — przyznała otwarcie, a potem westchnęła ciężko. — Muszę uciekać. Vaden kazał mi napisać esej na cholera wie ile stron. Muszę go jeszcze zredagować. Wspominałam, że go nienawidzę?

— Dzisiaj tylko z pięć razy — przekrzywiłam nieco głowę, podziwiając swoją przyjaciółkę i posłałam jej czuły uśmiech, śmiejąc się sennie. Miałam zamiar położyć się spać jak tylko skończymy rozmawiać. Próba, zajęcia i ten zastrzyk adrenaliny przez spotkanie z Nieznajomym wyssały ze mnie prawie wszystkie siły, jakie w sobie miałam.

— To go nienawidzę. Staram się nikomu nie życzyć źle, ale on...

— Daphne — przerwałam jej, wiedząc, że gdybym jej pozwoliła na kolejną tyradę, to mogłoby się to źle skończyć dla jej eseju, a na pewno się nad nim napracowała. Blondynka przewróciła oczami, po czym roześmiała się.

— Dzięki, Davenport. Uciekam. Dobranoc, do zobaczenia jutro — powiedziała, reflektując się w porę, a potem jeszcze posłała mi całusa na odległość, rozłączając się w końcu.

Ostatnią czynnością jaką jeszcze świadomie zarejestrowałam było podłączenie telefonu do ładowarki i upewnienie się, że ustawiłam odpowiedni budzik.

Tamtej nocy rzeczywiście śniłam o tajemniczym Nieznajomym. I jego oczach.

:::

hej, kochani! witam serdecznie w drugim rozdziale! 

poznaliście trochę red z czego bardzo się cieszę, bo nie mogłam się doczekać tego momentu! co o niej sądzicie? bardzo chętnie przyjmę jakieś rady czy porady, a także poczytam wasze opinie!

zapraszam również na instagrama czy tiktoka gdzie pojawiają się posty oraz rolki z tej historii :)

ig: cleopisze_
tiktok: dvdevil7

buziaki, cleo x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro