Rozdział dwunasty: zostać tu nie mogę
Szósty dzień Przejścia
Kaiowi udało się skomunikować z Alumą jakieś pół godziny po północy i od razu zauważył, że coś jest nie tak. Senny awatar kobiety nie stał, tylko leżał na łóżku o ledwo widocznych konturach.
- Cześć, Alumo - powiedział.
- Kai? Co ty tu robisz? - zdziwiła się.
- No wiesz, dawno się nie widzieliśmy i tak dalej. Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.
- Jak widzisz, żyję. Jesteś rozczarowany?
- Chyba nie. Myślę nawet, że się cieszę.
- Cieszysz się? A z jakiej racji? - kobieta przewiercała go wzrokiem.
Kai przełknął ślinę.
- Alumo, ja... chyba powinienem cię przeprosić.
- Chyba tak.
- Posłuchaj, przez te ostatnie pięćset lat zachowywałem się wobec ciebie jak ostatni drań. Nigdy nie powinienem obwiniać cię o śmierć Tiannicka. Przepraszam, siostrzyczko. Wybaczysz mi?
- Oczywiście że tak, idioto. No, chodź się przytul - nie mogli niestety tego zrobić, ponieważ nie mieli powłoki cielesnej, jednak akt porozumienia między rodzeństwem został nareszcie zawarty.
- Al...? - zapytał Kai zaraz po tym, jak odsunął się od siostry.
- Nie nazywaj mnie tak, mały gnomie.
- Jesteś starsza tylko o dwa lata!
- Trudno. Tak czy inaczej, o co chodzi?
- Czemu do diabła leżysz zamiast stać?
- To... trochę długa historia.
I opowiedziała mu całą historię, starannie pomijając wszelkie fragmenty dotyczące śmierci Kaia i Amanity.
*
Rano wszystko szło idealnie. Obudzili się o odpowiedniej godzinie i spokojnie wypełnili swoje obowiązki. Owiec było już mniej niż wczoraj, biegły też w pewnych odstępach od siebie i szybciej zniknęły w oddali. Przejście powoli miało się ku końcowi.
Około drugiej po południu w ogóle przestali obawiać się morderczych zwierząt, pozwolili sobie nawet na krótki wypad do strumienia w celu uzupełnienia zapasów wody. Co prawda w wyniku tej nierozważnej decyzji musieli szybko uciekać, ponieważ z krzaków niespodziewanie wychynęły dwie owce, jednak na szczęście nic im się nie stało.
Po udanej ucieczce usiedli na platformie, ciężko dysząc i jednocześnie śmiejąc się. Zastrzyk adrenaliny sprawił, że w ogóle nie odczuwali strachu. Zamiast tego radośnie żartowali ze swojej przygody.
Po raz pierwszy odkąd się poznali nie już nie wisiało pomiędzy nimi. No, prawie nic... pozostała jeszcze tajemnica Kaia, jednak fakt, że pozostawała ona nierozwikłana nie przeszkadzał Amanicie, która z resztą w ogóle nie wiedziała o żadnej tajemnicy, a przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal...
W każdym razie jeszcze nigdy nie czuli się ze sobą tak dobrze. Poprzedniego wieczora wyrzucili z siebie resztki złości i nareszcie byli szczęśliwi. Kai nie pamiętał już, kiedy ostatnio szczerze się uśmiechał, a teraz robił to cały czas. I choć sprawa Przeklętego Ogrudu niepokoiła go, choć czuł, że Aluma nie powiedziała mu całej prawdy, choć wiedział, że ten stan błogości niedługo się skończy, to miał to gdzieś.
*
Wieczorem zjedli niemal całe swoje zapasy, zostawiając tylko odrobinę na rano. Radośnie ucztowali, ciesząc się życiem. Jednak w miarę jak robiło się coraz ciemniej, Kaia zaczęły dopadać czarne myśli. Patrzył z niepokojem na Amanitę; choć dziewczyna wielokrotnie zapewniała go, że czuje się wyśmienicie, chłopak wiedział, że z każdym dniem te słowa mają w sobie coraz mniej prawdy. Ama zdecydowanie pobladła i nie ruszała się już tak szybko jak kiedyś. Kai westchnął cicho. To od początku musiało się tak skończyć, wiedział to dobrze, ale mimo to nie chciał niczego mówić Amie. Nie teraz, gdy było im tak dobrze.
Amanita usłyszała jednak jego westchnienie i zauważyła ponurą minę. Zmieniła pozycję, by lepiej widzieć twarz chłopaka i zapytała wprost:
- O co chodzi? Tylko nie próbuj się wymigiwać od odpowiedzi, wal śmiało.
- Amanita... ty znowu się gorzej czujesz. Wiesz że tak jest i nie próbuj się wymigiwać od odpowiedzi.
- Tak, masz rację. Ja znowu się gorzej czuję. Ale przecież od początku wiedzieliśmy, że tak będzie, prawda?
- Tak, ale... - z trudem powstrzymywał płacz.
- Kai, posłuchaj mnie. Taki już jest ten świat, Zakażeni umierają a zdrowi żyją dalej i koniec końców też umierają. Nas wszystkich kiedyś to czeka... mnie po prostu trochę wcześniej.
- Wcale nie musi tak być.
- Chyba niestety musi.
- Nie, nie musi. Aluma, moja siostra... ona potrafi wyleczyć Zakażonego.
- Żartujesz sobie.
- Nie. To znaczy, nie umie całkowicie pokonać wirusa, ale może go osłabić, tak że choroba postępuje o wiele wolniej.
- O ile wolniej? - zapytała Ama drżącym głosem.
- Leczona osoba zyskuje nawet do dwóch lat życia. Potem wirus się uodparnia i znowu stanowi zagrożenie.
- To... to brzmi jak jakiś sen... Kai, proszę, uszczypnij mnie... auć! To był żart, ty kretynie!
- Trzeba było doprecyzować, czego chcesz - uśmiechnął się chłopak. - A co do tego leczenia... jest jeden haczyk.
- Tak myślałam. Jaki?
- Będziesz musiała na zawsze pozostać w klasztorze.
- Klasztorze?
- Ah tak, wybacz. Cała ta organizacją nazywa się Zakonem Błękitnej Lilii i działa trochę jak taki klasztor. Aluma jest jego głową. W każdym razie, aby leki działały, musisz je przyjmować codziennie. Dlatego będziesz musiała tam zostać. To sprawiedliwe, nie sądzisz? Pozostajesz na zawsze w jednym miejscu, ale za to zyskujesz dwa lata życia...
- To nie jedyny powód, prawda? To leczenie nie jest jedynym powodem, dla którego nie wolno stamtąd wyjść.
- Nie, nie jest - przyznał.
- I nie powiesz mi jaki jest drugi? - upewniła się.
- Nie, ale prawdopodobnie poznasz go będąc w klasztorze.
- Ahhh, te tajemnice - jęknęła. - Myślałam, że mamy je już za sobą...
Kai poczuł delikatne ukłucie w klatce piersiowej.
- Ama, ja... chciałbym ci wszystko opowiedzieć, całą prawdę, ale... zostało nam tylko kilka wspólnych dni. Mamy teraz naprawdę wspaniałą relację i nie chcę jej zepsuć. A prawda... prawda by ją zepsuła.
- Kai, prawda nigdy niczego nie psuje.
- Wyjątek potwierdza regułę.
- Jesteś okropny.
- Wcale nie. Po prostu nie chcę, żeby to co jest między nami się popsuło. Ama... jesteś dla mnie tak samo ważna jak kiedyś Tian i... - urwał, gdy zrozumiał, co właśnie powiedział.
Amanita spojrzała na niego z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Widać było, że nie wie co myśleć.
- Przepraszam, Ama, to nie miało tak zabrzmieć, wybacz mi, nie chciałem, żebyś tak się czuła...
- Jak?
- No, tak... głupio. Przecież to zabrzmiało zupełnie tak, jakbym się w tobie zakochał...
- A nie zakochałeś się?
- Ama, o chcę ci chodzi?
- Nie, o nic. Przepraszam, nie powinnam tak mówić, teraz ty czujesz się głupio...
- Ama...
- Już nigdy tego nie powtórzę, serio...
- Ama.
- Co?
- Czy ty mi właśnie wyznałaś miłość? - zapytał patrząc prosto w jej piękne, zielone oczy.
Dziewczyna odwzajemniła to spojrzenie, kalkulując w milczeniu. Wiedziała, że Kai nie czuje tego samego, ale... sama przed chwilą tłumaczyła chłopakowi, że prawda nigdy niczego nie psuje.
- Chyba tak... - powiedziała cicho.
- Ama, ja... - zaczął, jednak dziewczyna nie dała mu dojść do słowa.
- Nie, nic nie mów. Słuchaj, ja wiem, że wciąż tęsknisz za Tiannickiem, kurczę fiks, ja nawet nie wiem, czy ty w ogóle lubisz dziewczyny. Ale to nieważne, serio. Nie musisz czuć tego samego. Dla mnie to jest całkowicie w porządku, nie będę ci robić problemu ani nic. Po prostu... udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło, dobrze?
- Dobrze - odparł Kai.
Chłopak czuł się naprawdę okropnie. Całe jego ciało krzyczało, że ta odpowiedź powinna być inna, jednak umysł miał na ten temat inne zdanie. Przecież ja jej nie kocham, powtarzał sobie Kai. Więc dlaczego to tak cholernie boli?
*
Tej nocy nie spali pod gwiazdami. Leżeli oddaleni od siebie, po przeciwnych stronach platformy, a niebo zasłaniały im gałęzie.
Zagadka na koniec: kto to jest?
(Nie zwracajcie uwagi na rękę trzymającą klucz, ona jest do poprawki)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro