Rozdział 4.
RED
Patrzyłam się jak Daphne bezsilnie wbija wzrok w ekran laptopa, ciągle męcząc się przy eseju, o którym mi wspominała, kiedy tak zajadałam się swoim posiłkiem. Tamten dzień ciągnął się i skrycie marzyłam już o tym, aby znaleźć się w domu. Pogoda, która popsuła się od momentu, w którym wyszłam z teatru dalej była paskudna i oczy samoistnie mi się zamykały mimo zielonej herbaty w termosie, którą przyniosłam ze sobą na uczelnię.
— Myślę, że powinnaś zrobić sobie krótką przerwę, Daphs — powiedziałam, a raczej ostrożnie zasugerowałam, wyrywając przyjaciółkę z tego marazmu, w który popadła. Wiedziałam, że jeśli popadała w ten swój pisarski trans, mało co i mało kto mogło ją od tego odciągnąć. — Zaraz makaron ci wystygnie, a kawa będzie zimna — dodałam, śmiejąc się cicho, kiedy zamrugała i oblała się delikatnym rumieńcem.
— Hm... Co? — zapytała, kręcąc głową. — Przepraszam. To ten zasrany esej. Chciałabym mieć go już z głowy — powiedziała i przy okazji posłała uśmiech jakiemuś chłopakowi z roku wyżej, który akurat przechodził obok stolika.
— Vaden chyba cię nie zabije, jeśli zrobisz sobie parę minut przerwy — odpowiedziałam, przełykając pomidorka i powiodłam wzrokiem po stołówce. Jak zwykle pękała w szwach i dużo działo się wokoło. Byłyśmy tylko dwiema studentkami z ponad pięćdziesięciu dwóch tysięcy pozostałych, ale i tak zaskakiwało mnie niesamowicie to ile ludzi potrafiło mnie otaczać w tamtym miejscu.
— Na szczęście nie, bo dzisiaj wyjątkowo wyrozumiale dał nam święty spokój. Ale w ramach zajęć muszę pójść na gościnny wykład — westchnęła, przewracając oczami. Zrobiła sobie przerwę na napicie się kawy, a później przekrzywiła głowę, spoglądając na mnie, jakby spłynęło na nią olśnienie. I nie trzeba było długo czekać na to, aby uśmiechnęła się pod nosem.
O nie.
Po prostu nie.
— Nie, Daphne. Nigdzie z tobą nie pójdę — powiedziałam, zanim zdążyła otworzyć usta i blondynka roześmiała się tylko na mój uniesiony palec oraz ton.
— Nawet nie wiesz, o co chciałam poprosić.
— Jak to nie? Chciałaś, żebym poszła tam razem z tobą — zaczęłam, krzyżując dłonie na piersiach. Nie byłby to pierwszy raz, gdy taka sytuacja miałaby miejsce. — Już ja cię znam. Zresztą widziałam dzisiaj plakat. Dedykowany studentom dziennikarstwa i prawa, ale wstęp wolny — dodałam, cytując treść.
— No właśnie, więc w czym problem? Z tego, co mi wiadomo, to już nie masz zajęć — uśmiechnęła się zwycięsko, a ja jęknęłam niepocieszona. Tyle było z mojego wracania do domu. — Proszę, odwdzięczę ci się za to. Obiecuję. Nie chcę być tam sama. Uschnę z nudów — dodała, łapiąc mnie za rękę. No jasne, zawsze się odwdzięczała, ale nie zmieniało to faktu, że nie było mi po drodze do dziennikarstwa. A co dopiero do prawa.
— Ale przecież ja nic nie wiem, nie znam się ani na jednym, ani na drugim — zaczęłam jeszcze, choć w duchu wiedziałam już, że skończę tam razem z nią. Bo czasami miałam potworny problem z asertywnością. Stawianie granic czasami było sztuką poza moimi zdolnościami. Wiedziałam, że kiedyś mnie to zgubi, ale jakąś sposobnością czasami nie potrafiłam inaczej.
— A myślisz, że ja wiem? To, że to studiuje nie czyni ze mnie od razu dziennikarki — zaśmiała się, wzruszając ramionami. — Poza tym nawet nie musisz słuchać. Wykład ma poprowadzić Christian Vaden. TEN Christian Vaden. Zdecydowanie jest na czym oko zawiesić, chociaż nie przepadam za blondynami.
— A kto to? — Spytałam, co wywołało salwę śmiechu u Daphne, a potem sięgnęła po swojego smartphone'a, aby rozwiać moją niewiedzę i nieco mnie uświadomić.
Oblałam się lekkim rumieńcem, ale czasami naprawdę byłam na bakier ze światem, który mnie otaczał. Te wszystkie afery, które się działy w showbiznesie czy gdziekolwiek indziej nigdy mnie nie fascynowały, a prędzej czy później i tak dowiadywałam się wszystkiego od Daphne. Ona miała swoje sprawdzone źródła, ja po prostu zazwyczaj słuchałam.
— Naprawdę nie kojarzysz Vadenów? — Uniosła brew, wyszukując coś w przeglądarce, kiedy tak taksowała mnie swoim wzrokiem. Zielone spojrzenie nie było oskarżające, a raczej rozbawione i zdziwione.
— Jeden jest twoim wykładowcą, który wkurza cię na potęgę — wzruszyłam ramionami. Nazwisko wiele mówiło i nawet widywałam je, przechadzając się po mieście, ale nigdy się tym mocniej nie zainteresowałam. Nie oni pierwsi byli bogatą rodziną w Seattle i nie oni ostatni.
— Musimy naprawdę popracować nad twoją wiedzą o świecie, Davenport — stwierdziła z rozbawieniem, kręcąc głową. — Naprawdę nic o nich nie słyszałaś? Nic a nic? Christian Vaden to jeden z najlepszych prawników w tym mieście, o ile nie w kraju. Jego kancelaria rozrosła się do tego stopnia, że niedawno otworzył filie w Europie, bodajże w Londynie i w Berlinie — dodała, rozpoczynając swoją opowieść, ale zaraz potem została ona przerwana, bo rozdzwonił się jej telefon, który najwidoczniej zwiastował coś ważnego, bo bez słowa odebrała, wyciągając w moją stronę wyprostowany palec. Skinęłam tylko swoją głową, wracając do jedzenia, a potem przyciągnęłam do siebie termos, ogrzewając na nim palce.
— Kto to był? — zagadnęłam, choć po minie przyjaciółki wnioskowałam, że nie była to miła rozmowa.
— Mama — westchnęła, kręcąc głową i machnęła ręką, a potem przewróciła oczami. Rzadko kiedy o niej rozmawiałyśmy, bo to nie był dobry temat do rozmów. Daphne zdecydowanie lepsze stosunki miała z ojcem. — Jak zwykle pretensje, ale nieważne. O czym to ja?
— O Vadenach i tym prawniku, który pewnie ma więcej pieniędzy niż jest w stanie wydać — podpowiedziałam, a twarz Daphne rozpromienia się w uśmiechu, aby zaraz potem skinąć mi głową.
Tacy ludzie mieli życie. Góry pieniędzy, najlepsze samochody czy spełnianie każdej możliwej zachcianki, tak po prostu. Bez martwienia się o nic. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz, bo nie ja jedyna czasami pozwalałam sobie na marzenia o urodzeniu się w innym miejscu i w innej skórze.
— Nie przegrał żadnej sprawy od początku swojej kariery. Podobno jest tak bezwzględny, że mówią o nim jak o Diable. I że każdy kto zostaje jego klientem, podpisuje z nim cyrograf. Mroczne, jeśli mnie zapytasz, ale podoba mi się to. Nawet bardzo — dodała, sprawiając, że się wzdrygnęłam.
Faktycznie, zabrzmiało bardzo mrocznie.
— W takim razie musisz zrobić coś głupiego, a później tylko postarać się, aby ten cały Christian Vaden bronił cię w sądzie, Daphs — zaśmiałam się, na co blondynka przewróciła oczami i zaczęła obracać na palcu pierścionek.
— Jest cholernie dobry w tym co robi i cholernie drogi. W końcu to najlepsza liga, jeśli o kancelarie adwokackie chodzi. Wiesz, że taki prawnik zarabia od miliona do prawie dziesięciu rocznie? W życiu by mnie nie było stać na jego usługi. Chyba, że byłabym prezeską, jak jego matka — przyznała, jak zwykle wtajemniczając mnie we wszystko to, co było na topie i rozchodziło się niczym gorące bułeczki. Nikt nie robił tego lepiej niż ona. Dzięki temu wszystko mogło mnie omijać, a i tak czułam się jakbym była w samym centrum wydarzeń. — W dodatku to kawaler, oni wszyscy zresztą. Z tego, co wiem to żaden z braci jeszcze się nie ożenił. Trzeci podobno idzie do ołtarza, ale to jeszcze nic oficjalnego.
— A ten wykład długo ma potrwać? — zapytałam, unosząc brew, gdy moja przyjaciółka dalej opowiadała i opowiadała o tym całym mecenasie. I całej tej rodzinie.
— Godzinę, dwie maksymalnie, a co? Zgadzasz się? — odpowiedziała mi pytaniem na pytanie z iskierką nadziei w oczach.
— Nie to, że miałabym jakiekolwiek inne wyjście, ale wolę dać Olivii znać, że będę trochę później — uśmiechnęłam się do niej, a Daphne pisnęła radośnie, nieomal zarzucając mi swoje ramiona na szyję. Tak jak mówiłam, miałam problem z powiedzeniem nie. A co dopiero własnej przyjaciółce.
— Jesteś cudowną przyjaciółką, Davenport. Wiesz o tym?
— Wiem, wiem, robię co mogę — zażartowałam, kręcąc głową i po puszczeniu Daphne oczka wróciłam do herbaty, pozwalając jej na dalsze opowieści.
:::
Przed aulą panował spory tłok. Nic dziwnego, w końcu przyszli prawnicy i dziennikarze z pewnością chcieli posłuchać swojego autorytetu. Daphne poprowadziła mnie za rękę pośród tych wszystkich studentów z prawa, którzy od czasu do czasu patrzyli na nas złowrogo, a później już znalazłyśmy się w środku, schodząc po schodach w dół, aby znaleźć jakieś dwa wolne miejsca koło siebie. Udało się, ale miejsce są już stosunkowo blisko podestu.
— Im bliżej tym lepiej — zażartowała Daphne, co mnie rozbawiło i w oczekiwaniu na rozpoczęcie, wyciągnęłam z torebki sfatygowany egzemplarz Dumy i Uprzedzenia. Książka miała już swoje lata, miała zniszczoną okładkę i była cała w moich zapiskach, ale wciąż ją uwielbiałam tak samo, jakbym czytała ją po raz pierwszy. A po raz pierwszy zrobiłam to już lata temu.
— Zadziwia mnie to, że dalej to czytasz, wiesz?
— Hm?
— No to, przecież musisz znać wszystkie zdania na pamięć — zaśmiała się ze mnie, wskazując na książkę, gdy powoli aula się zapełniała. Było głośno i szumno, i wokoło roznosiło się szuranie stóp o drewnianą posadzkę, a także skrzypienie krzeseł, na których sadowili się kolejni studenci.
— Z łatwością wybaczyłabym mu jego dumę, gdyby tylko nie obraził mojej — wyrecytowałam, śmiejąc się, na co Daphne tylko przewróciła oczami i zerknęła na zegarek.
— Mamy jeszcze trochę czasu — oznajmiła mi, rozglądając się wokół.
— Wiesz, nie sądziłam, że to nazwisko może wywołać uśmiech na twojej twarzy — uznałam w końcu, bo jednak zdążyłam się już sporo nasłuchać na temat tego całego wykładowcy Vadena.
Odkąd tylko obydwie dostałyśmy listy z informacją, że dostałyśmy się na swoje kierunki, Daphne nie posiadała się z radości. Ten entuzjazm przygasł, gdy okazało się, że spotkała na swojej drodze tego jednego człowieka, który próbował sprawić, aby porzuciła swoje marzenia o pisarstwie i dziennikarskiej karierze.
— Ja też nie. Abstrahując od samego profesora Vadena, to historia ich rodziny jest całkiem ciekawa — powiedziała, krzywiąc się, kiedy wspomniała o profesorze. — Wszystko zaczęło się po wojnie, kiedy drobna firemka zaczęła przekształcać się w prawdziwego kolosa brokerstwa medialnego. Teraz prezesem jest Max Vaden, ojciec Christiana, Anthony'ego, Benjamina i Aarona. Vivien jest dyrektorem zarządzającym w HarperCollins tutaj, na zachodnim wybrzeżu — dodała, zagłębiając się w historię. — Chodzą słuchy, że Max ma ustąpić już niedługo i zrobić miejsce dla Bena, ale warunek jest taki, że Ben do tego czasu musi już być żonaty.
— Jest ich aż czwórka? — Uniosłam brew w zdziwieniu. Jak mówiłam, byłam raczej na bakier z takimi wiadomościami.
— Mhm, chociaż Christian nie jest biologicznym synem Maxa i Vivien — zaznaczyła od razu. — Adoptowali go zanim okazało się, że Vivien zaszła w pierwszą ciążę. Ojciec opowiadał mi, że bardzo długo starali się o dzieci, ale nie udawało im się i gdy już stracili nadzieję, adoptując przy tym Christiana, pojawił się Tony. Potem Ben i Aaron — dodała, gestykulując przy tym dłońmi. — Jestem pewna, że liczyli na chociaż jedną córkę, a tym czasem wyszło... kopiuj wklej razy trzy.
— A skąd twój ojciec tyle wie?
— Vivien była kiedyś jego wydawcą. Podobno całkiem nieźle się znali, ale w końcu mój ojciec zaczął pisać reportaże wojenne. Z tego, co wiem, to nadal ma ją zapisaną w kontaktach — wzruszyła ramionami, uśmiechając się na wspomnienie o ojcu. Pan Garver faktycznie był światowej skali reporterem wojennym i pojawiał się wszędzie tam, gdzie sytuacja na froncie się zaogniała.
— Więc jeden to prawnik, a drugi profesor? Trzeci przyszły prezes? — Wymieniłam, starając sobie to wszystko poukładać, żeby się nie pogubić i potem nie fatygować jej do tego, żeby musiała powtarzać.
— Tak. I tu dobra passa się kończy. Najmłodszy to czarna owca tej rodziny — powiedziała z uniesionymi brwiami, a potem szybko otworzyła jakiś portal plotkarski, pokazując mi artykuł z krzykliwym tytułem. — Trochę problemów z narkotykami, motocykl, problemy z policją. Podobno wysyłali go do szkół w Wielkiej Brytanii, aby go okiełznać, ale to nic nie dawało, więc w końcu dali sobie spokój. Co ciekawe, słyszałam, że to właśnie do niego Vivien ma słabość — dodała, kiedy tak przeglądałam zdjęcia zrobione przez reporterów, kiedy tak na nich był wytatuowany brunet, który właśnie opuszczał posterunek. — W dużym skrócie: niezłe ziółko.
— Wow — skomentowałam tylko, odchylając się na swoim miejscu i spojrzałam na przyjaciółkę.
— Brzmi jak historia, nie sądzisz? Czterech braci, niby każdy inny, ale jednak wszyscy tacy sami — zaczęłam, podsuwając jej pomysł, bo w końcu Daphne marzyła o zostaniu pisarką, a ja trzymałam za nią mocno kciuki. Zasługiwała na spełnienie każdego jednego swojego marzenia.
— Mhm, coś w tym jest, to prawda. Zapiszę, żeby nie wyleciało mi z głowy — zgodziła się i roześmiała, a zaraz potem całą aulę przeszedł szum, co oznaczało, że najważniejsze osobistości musiały się już zjawić.
Mimowolnie odwróciła głowę w stronę schodów, widząc kilkoro profesorów, którzy byli zajęci rozmową między sobą, a także dwóch mężczyzn ubranych wiele odświętnie z czego jeden był brunetem, a drugi blondynem. Blondyna nie mogłam zobaczyć od razu, bo akurat odwrócił się do studentów plecami, rozmawiając o czymś z tym drugim.
— Oho, zaczyna się — Daphne szepnęła mi, kiedy tak wyczułam jak wyciągała swoją szyję zza mojego ramienia. — To taki dupek, a tak dobrze wygląda — dodała, wzdychając.
— Kto?
— Jak to kto? Vaden — powiedziała przyciszonym głosem, przesuwając za nim wzrokiem i wymownie poprawiła się na krzesełku, zakładając nogę za nogę. — Gdyby nie to, że jest takim frajerem, to naprawdę byłby idealnym facetem. Nie dość, że wysoki i szarmancki, bo uwierz mi, ale on potrafi być cholernie szarmancki, to jeszcze te oczy... Ale co? To największy dupek jakiego znam — dodała, prychając cicho.
— Ten drugi to ten jego brat? — zagadnęłam, zawieszając na nim wzrok, a kiedy Daphne potwierdziła, rozsiadłam się wygodniej. Faktycznie mogłam po prostu patrzeć i nie skupiać się na tym, co się do mnie mówi.
Tak się jednak nie stało, bo kiedy tylko blondyn odwrócił się już do widowni, witając się ze studentami zamarłam.
Jakby ktoś poraził mnie piorunem. A potem nawet zamrugałam parę razy, jakby chcąc się upewnić, że nic mi się nie przywidziało.
To był on.
Tajemniczy nieznajomy okazał się być najlepszym prawnikiem z zachodniego wybrzeża.
— D-Daphne... — wyszeptałam, łapiąc ją za rękę i odwróciłam głowę w jej stronę.
— Hm?
— T-To on...
— Co? Kto? Christian? No wiem, mówiłam ci, że też jest przystojny. Pieprzone geny — powiedziała z wymowną miną.
— Co? Nie... To znaczy tak, ale! Posłuchaj mnie. T-To on. Ten facet, o którym ci opowiadałam. Ten, który mnie złapał — powiedziałam niemalże przez zaciśnięte wargi, kiwając dyskretnie głową w stronę braci, bo aulę ogarnęła cisza. Cała oblałam się rumieńcem. Wiedziałam, że to nie był byle kto, ale najbogatszy prawnik w całych Stanach Zjednoczonych?
— CHRISTIAN VADEN TO TWÓJ TAJEMNICZY NIEZNAJOMY?! — Daphne podnosiosła w zdziwieniu swój głos, przez co kilka osób wokół nas skarciła ją wzrokiem, a ona tylko uśmiecha się głupio i krzywi, bo kopnęłam ją w kostkę, aby nie ściągała na nas za dużo uwagi. — Cholera, dziewczyno, dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? — mruknęła, kuląc się na swoim miejscu, aby faktycznie kontynuować rozmowę i wbiła we mnie swój wzrok rodzonej dziennikarki śledczej. Oho, zaczęło się.
— A skąd mogłam wiedzieć? Nie interesuje się rodzinami klasy wyższej, bo nie obchodzi mnie jak dobrze im się powodzi — odburknęłam, bo nie udzielił mi się jej entuzjazm, a potem już uciszyłam przyjaciółkę, nie chcąc sprowadzić nam na głowę kłopotów za to, że przeszkadzamy podczas wykładu. Daphne zrobiła tylko minę, która zasugerowała, że mi tego nie odpuści i dokończymy to po wszystkim.
Moje rumieńce przybrały na sile, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie dość, że moja koordynacja ruchowa poza sceną była i jest do bani, to jeszcze jej ofiarą padł osobnik w idealnie skrojonym garniturze, najpewniej od Armaniego czy innej drogiej marki ubrań męskich. I w dodatku znajdował się kolejny raz blisko mnie. W bardziej wyjściowym wydaniu, choć szczerze mówiąc, mężczyźni tacy jak on wyglądaliby dobrze nawet w worku na ziemniaki. W tamtym dresie wyglądał równie wyjściowo, co w wydaniu pełnoprawnego prawnika.
Nie zmieniało to jednak faktu, że poczułam nagłą potrzebę zapadnięcia się pod ziemię, kiedy zauważyłam, że honorowy gość przesuwał wzrokiem po studentach. Dopiero później podjął głos, witając się ciepło z publiką.
To ta sama barwa, którą zapamiętałam. Ciepła, ale tajemnicza. Głęboka i kojąca dla ucha.
Dobrze się go słuchało, bo mówił pewnie, wysławiając się przy tym elokwentnie. Choć nie znałam się w ogóle na prawie, to pozwoliłam sobie na zasłuchanie się, nawet jeśli nie miałam pojęcia o jakich konkretnie ustawach czy przepisach akurat opowiadał.
Prawo to był rozległy temat i niestety coś, czego nigdy pewnie nie opanuje w większym stopniu niż przeciętny obywatel Seattle.
Zdałam sobie sprawę, że wykład minął i nawet nie wiedziałam kiedy to się stało. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy okazało się, że wszyscy wokoło mnie zaczęli klaskać, a blondyn zszedł z mównicy, poprawiając swoją marynarkę. Zaraz potem zrobił to samo ze spinkami od mankietów.
— Cholera, zapomniałam, że gazetka studencka ma z nim przeprowadzić wywiad do nowego numeru — Daphne w popłochu zaczęła zbierać swoje rzeczy, aby przebić się przez tłum, który zaczął się rozchodzić. — Nie myśl, że ci odpuszczę. Ale to później. Uciekam. Trzymaj za mnie kciuki, żebym złapała Vadena — dodała i tyle ją widziałam. Po drodze w prawdzie pocałowała mnie w policzek w podziękowaniu, ale to było na tyle, bo zaraz ją straciłam z wzroku.
Kiedy wychodziłam nieco zdezorientowana z auli, nadal nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć.
To było szczęście czy pech? W końcu takie rzeczy się nie zdarzały, żeby spotkać kogoś takiego dwukrotnie. Oczywiście, że mogło mi się to wydawać - w zasadzie to byłam jednak tego pewna, ale trochę niepokojące było to, że jego wzrok ciągle zatrzymywał się w okolicy, w której siedziałam, jakby mnie zapamiętał.
:::
Po drodze do domu zatrzymałam się w studenckiej kawiarni, bo jeszcze w trakcie wykładu babcia dała mi znać, że jednak jej nie będzie. Rzekomo umówiła się na jakieś spotkanie z jednym z seniorów z klubu, a obiad czekał na mnie w piekarniku. Odpisałam jej tylko, aby dobrze się bawiła i zajęłam się sobą, a raczej tym, aby skupić się na czytaniu książki, bo do pustego domu wcale nie wracało mi się już tak chętnie.
Jak na złość, w ogóle nie byłam w stanie się skupić. Zdecydowanie nie byłam w stanie się skupić na niczym, poza myśleniem o tym wykładzie. Nie miałam pojęcia, o co chodziło, ale westchnęłam sfrustrowana i w końcu zamknęłam książkę, mając nadzieję, że uda mi się nieco poczytać wieczorem. Dokończyłam też muffinkę i ruszyłam do wyjścia, zostawiając dziewczynom, które znałam z widzenia ze swojego kierunku napiwek.
Chyba tak zaaferowałam się tym popołudniem oraz swoimi przemyśleniami, że nie zauważyłam kogoś wchodzącego z zewnątrz i wpadliśmy na siebie. A raczej to ja wpadłam na niego i następnie odbiłam się od drzwi, z pewnością nabijając sobie siniaka. Momentalnie skrzywiłam się i oblałam rumieńcem.
Red Davenport, czy ty choć raz możesz mieć oczy dookoła głowy, a nie bujać z nią w chmurach nie wiadomo gdzie?
Pewnie tak, ale to nie był jeszcze ten moment.
— Hej, hej, spokojnie. Wypuszczę cię stąd, nie masz się o co martwić — usłyszałam znajomy głos, a potem wyczułam silne dłonie na sobie, które pomogły mi się wyprostować.
No nie.
Po prostu no nie.
Los chyba się ostatnio na mnie uwziął.
— To pan... — wydukałam, widząc przed sobą mecenasa Vadena, o którym tak wylewnie opowiadała mi Daphne i przełknęłam nerwowo ślinę. — Ja przepraszam... To nie jest mój dzień — dodałam pośpiesznie, mając nadzieje, że go to nie zdenerwowało. Drugi raz zaplątałam mu się pod nogi i drugi raz znalazłam się w takiej sytuacji razem z nim.
— To ja — zaśmiał się, a w jego oczach błysnęło to samo rozbawienie, które usłyszałam w jego głosie. — Chyba tak, najpierw jakiś dureń zza kółka, a teraz drzwi, które nie chciały przed tobą ustąpić — dodał, skanując mnie swoim wzrokiem. Dłonie trzymał nonszalancko w spodniach garnituru.
Włosy miał już lekko zmierzwione, a krawat poluzowany, przez co wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż podczas tego wykładu. O ile w ogóle tak się dało, choć przypuszczałam, że ten mecenas przede mną był idealnym przykładem na to, że jednak takie rzeczy są możliwe, a co ważniejsze - w jego wydaniu całkowicie normalne.
Zaschło mi przez to w ustach i nie wiem, co powiedzieć. W końcu co miałabym powiedzieć? Przepraszam, że jestem taką niezdarą i znajduję sposoby na to, aby plątać się panu pod nogami?
— Masz chyba jakiś talent do ściągania na siebie nieszczęść, hm?
— Chyba tak — westchnęłam, zakładając pośpiesznie kosmyk włosów za ucho i zastanawiając się tylko skąd się tu wziął i czy Daphne udało się go dopaść odnośnie tego wywiadu. — Naprawdę przepraszam, zamyśliłam się...
— Ktoś chyba sobie to wszystko nieźle zaplanował, bo nie spodziewałem się, żę znowu cię spotkam — przekrzywił swoją głowę, gdy wciąż na mnie patrzył. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś i miałam wrażenie, że starał się we mnie dostrzec dosłownie wszystko. Moje zalety i wady, moje mocne i słabe strony.
Nie dziwiłam się już ani trochę, że był w stanie wygrać każdą swoją sprawę. Jeśli patrzył się na klientów czy też świadków takim wzrokiem, musieli czuć to samo co ja. Z drugiej jednak strony uśmiechał się delikatnie. A uśmiech miał rozbrajający. Nawet bardzo. Na swój sposób jest zaraźliwy, bo kąciki moich ust zadrżały lekko, wędrując w górę, kiedy w końcu dotarło do mnie to, co się stało.
— Przypadki chodzą po ludziach — odparłam nieco nerwowo, gdy otulił mnie zapach jego perfum. Były mocne, na tyle wyraziste, że zaczęły szczypać mnie w nos. A mimo to spodobały mi. Poniekąd tajemnicze, odległe, niezgłębione. Zupełnie jak jego oczy, które tak dobrze sobie zapamiętałam. — Gratuluję wykładu — dodałam tylko, chcąc uniknąć niepotrzebnej ciszy, która z pewnością dla mnie byłaby potwornie niezręczna.
— Byłaś mnie posłuchać? Hm... — Uśmiechnął się nieco bardziej znacząco, a później gardłowy śmiech dotarł do moich uszu. Nawet śmiał się w idealny sposób. Nie miałam bladego pojęcia jak to było możliwe, ale jednak. Może to po prostu magia Christiana Vadena? Jeśli tak, to ona także była diabelnie skuteczna. Jak cały mecenas. — Zaczynam w takim razie sądzić, że chyba to nie był taki zły pomysł. Może mój brat miał co do tego wszystkiego rację. Więc? Podobało ci się?
— Tak. Bardzo — przyznałam, starając się zrobić coś z rękami, co skończyło się obracaniem pierścionków na palcach. Musiał to zauważyć, bo po chwili przestałam, speszona jego spojrzeniem.
— Studiujesz coś związanego z prawem lub mediami?
— Och, nie. Nie nadaje się do tego — zaprzeczyłam od razu, wzdychając przy tym. Pewnie Daphne oddałaby wszystko, aby być teraz na moim miejscu i miałam wrażenie, że sama bym tego wolała. Poczułam się potwornie onieśmielona przez tego mężczyznę, a on wydawał się doskonale zdawać sobie z tego sprawę. W dodatku stał tak blisko mnie, nieco pochylony, nie zamierzając się odsunąć, że czułam jego oddech na swoim dekolcie. A ja nie byłam w stanie się ruszyć, bo nagle moje nogi były jak z ołowiu. — Moja przyjaciółka poprosiła mnie, abym z nią poszła. Studiuje dziennikarstwo — dodałam wyjaśniająco, chcąc odwrócić uwagę od siebie. Mecenas jednak nie złapał się na to, bo ponownie przekrzywił głowę, przeczesując przy okazji swoje jasne włosy.
— A ty? Niezdaro? — zapytał, uśmiechając się znacząco, gdy oblałam się rumieńcem przez ten przydomek. Chyba faktycznie byłam niezdarą.
— Literaturę brytyjską — zdradziłam, wskazując na książkę, którą trzymałam przyciśniętą do piersi, a także na swoją torebkę pełną zeszytów i notatek. — Daphne byłaby zachwycona, gdyby tutaj była. Bardzo chciała pana poznać. Osobiście — dodałam, nie mając pojęcia skąd nagle zachciało mi się samej ciągnąć rozmowę, bo zazwyczaj byłam raczej typem, który słucha niż mówi.
— W to nie wątpię — odpowiedział dość lekceważąco i bez większego przekonania, co mi nie umknęło. W ogóle nie interesowało go to, że wspominałam o swojej przyjaciółce, jakby z góry założył, że i tak nie jest interesującą osobą, co było zupełną nieprawdą. — Więc podoba ci się literatura? Thomas Hardy? Jane Austen? Siostry Brontë? Czyżby Pan Darcy się do tego przyczynił? — Uniósł brew w wymowny sposób, przez co trochę było mi wstyd się do tego przyznać, bo dziewczyn takich jak ja było tysiące, ale to była prawda.
Książki bardzo pomogły mi po tym wszystkim co się stało. Nie mogłam wybrać czegokolwiek innego, jeśli chodziło o moją przyszłość.
— Tak. Jak i wiele innych — opowiedziałam, obserwując jak przyglądał mi się uważnie, w tak zwanym międzyczasie zwilżając swoje wargi. — Ktoś mądry w końcu powiedział, że czytanie to najpiękniejsza zabawa, jaką ludzkość sobie wymyśliła, czyż nie?
— Och, zdecydowanie — przytaknął mi, a później, gdy kosmyk włosów znów wydostał mi się zza ucha, delikatnie założył go tam z powrotem.
Przeszły mnie dreszcze w momencie w którym jego skóra zetknęła się z moją. Dreszcze przebiegły przez cały mój kręgosłup i ciało, sprawiając, że moje policzki zaczerwieniły się jak dorodne pomidory. Powiedzieć, że poczułam się tak jakby poraziło mnie piorunem to tak jakby nic nie powiedzieć. To było coś takiego jakbym przeżyła właśnie jednocześnie niepokojącą i niesamowitą rzecz. Mogłabym to porównać do przejażdżce na kolejce górskiej, nawet jeśli nigdy za tym do końca nie przepadałam.
Mężczyzna chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale drzwi od kawiarnii się otworzyły i do środka weszła grupka studentów, stwarzając spory tłum, a także zmuszając mnie do tego, aby się cofnąć i już opuścić lokal, a jego do wejścia głębiej do środka. Posłałam więc tylko mecenasowi spojrzenie na pożegnanie, bo inaczej nie byłam w stanie tego zrobić, a potem już oddaliłam się z gonitwą myśli w swojej głowie.
Nie wyszedł za mną, co dało mi szansę na zniknięcie w swoim kierunku, ale i tak nadal nie docierało do mnie, że stało się to, co się stało.
:::
hej, guys! bardzo się cieszę, że mogę wam teraz przedstawić rozdział czwarty!
co sądzimy? dajcie znać, chętnie poczytam wasze opinie!
i z okazji mikołajek życzę wam dużo ciepła oraz spokoju i tego, aby marzenia wam się spełniały<3
standardowo zapraszam na tiktoka, gdzie pojawiają się treści o różach od czasu do czasu [dvdevil7] i mam nadzieje, że widzimy się przy następnym! piątka już 24.12!
love, cleo x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro