Rozdział 3.
CHRISTIAN
Spojrzałem na mężczyznę, który właśnie został przeze mnie wybroniony i uśmiechnąłem się pod nosem do samego siebie. Ta praca była czasami niczym orka w polu na pełnym Słońcu, ale w momentach takich jak ten byłem sobie cholernie wdzięczny, że nie zwątpiłem w siebie i w studia, że udało mi się osiągnąć to, co już osiągnąłem.
— Jestem panu dozgonnie wdzięczny, panie Vaden — usłyszałem, co nie ukrywam, ale było miodem na moje uszy i zastrzykiem dumy, który właśnie rozprzestrzeniał się po całym moim ciele. — Będę pańskim dłużnikiem — dodał, na co miałem ochotę prychnąć.
Oczywiście, że będziesz. Bo będziesz do mnie wracać na kolanach, żebym powtórzył to, co właśnie zrobiłem z prokuratorem na sali sądowej.
— Nie mogę powiedzieć nic innego jak to, że polecam się na przyszłość — wyciągnąłem dłoń, którą uścisnął, a potem zmierzyłem tego mężczyznę jeszcze raz wzrokiem. — Moja asystentka skontaktuje się z panem w sprawie honorarium. Do widzenia, panie Parkins — dodałem, kiwając głową, a potem już udałem się do wyjścia z sądu, zapisując sobie kolejną wygraną na koncie.
Moje życie było stosunkowo proste, a przynajmniej, kiedy już wiedziałem, co zamierzałem zrobić. Decyzja o tym, że pójdę na prawo zapadła w zasadzie w moim imieniu. Vivien i Max chyba chcieli, aby ich dziecko przetarło szlak dla pozostałych, ale tak się złożyło, że żadne z moich braci nie wykazało się chęcią do kontynuowania mojej drogi. Co gorsza, Aaron chyba wziął sobie za cel bycie moim totalnym przeciwieństwem i raz po raz kończył za tymi zasranymi kratkami. Przez to ja musiałem gimnastykować się i wykorzystywać na niego swoje przysługi, których tak skrzętnie się dorabiałem przez lata, marnując je na niego.
Nim zdążyłem dojść na parking, zdałem sobie sprawę, że nie było mnie zaledwie godzinę bądź dwie, a świat zaczął się walić. I to dosłownie. Miałem kilka nieodebranych połączeń, w tym od Anthony'ego i to właśnie na niego skierowałem swoją uwagę, kiedy już znalazłem się za kierownicą SUVa. Po podłączeniu telefonu do systemu głośnomówiącego, odjechałem spod budynku sądu, kierująć się wprost do kancelarii. Dzień dopiero się zaczynał, więc czekało mnie jeszcze całe mnóstwo pracy. I użerania się z zasranymi aplikantami.
— Tony — odezwałem się, kiedy zdałem sobie sprawę, że odebrał, bo nie dość, że usłyszałem jego pomruki niezadowolenia, to jeszcze jakieś odgłosy w tle. — Nie pastw się nad tymi studentami, bo jak tak dalej pójdzie, to przetrzebisz ten uniwersytet aż po brzegi. Czego twoja dusza pragnie ode mnie?
— Christian Vaden cały w skowronkach, hm? Czyżby rozprawa się udała i mój braciszek wygrał?
— Zawsze wygrywam, nie wątp w to — odparłem, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy, kiedy tak wsłuchiwałem się w głos brata. — Błagam, powiedz, że nie dzwonisz po to, aby powiedzieć mi, że Gówniarz znowu siedzi w areszcie.
— O dziwo nie, Ben także nic nie wie, więc myślę, że możesz być o to spokojny. Chociaż dzisiaj — pokrzepił mnie, na co parsknąłem kpiąco.
— Takie pocieszenie możesz sobie wsadzić w dupę, Vaden. — powiedziałem zgodnie z prawdą, odchrząkując, gdy zatrzymałem się na światłach. Lubiłem Seattle za to, że było tu tłoczno, ale nie za tłoczno. Mimo wszechobecnej populacji ludzkiej i betonu, jaki mnie otaczał w tym mieście, dało się tu żyć. Nawet mogłem się tu zestarzeć. — A tak serio, to po co do mnie wydzwaniasz?
— Władze mnie poprosiły, aby przypomnieć ci o tym gościnnym wykładzie — powiedział, a ja odruchowo skinąłem głową, choć Anthony tego nie widział.
— Pamiętam. Gina wpisała mi to do kalendarza i jeszcze zakreśliła na czerwono. Bardziej się nie dało — odparłem, zastanawiając się w duchu, co ja miałem w głowie zgadzając się na to. Anthony zaproponował mi gościny wykład i bycie tą jedną osobą ekspercką, która wie o czym mówi, bo opowiada o swoim chlebie powszednim. Sęk tkwił w tym, że dziedzin prawa było sporo, a ja obracałem się raczej wokół tej karnej. Tylko i wyłącznie.
— Złota kobieta, myślę, że powinieneś dać jej podwyżkę.
— Jak tak wszyscy będziecie jej mówić, że potrzebuje podwyżki, to w końcu puści mnie z torbami — odparłem, śmiejąc się pod nosem, choć oczywiście miałem to zaplanowane, bo Gina zasługiwała na każde zainwestowane w nią pieniądze. Odpłacała mi się aż za nadto. — Przyjadę, nie musisz się martwić.
— W takim razie nic więcej nie potrzebuje usłyszeć. Wpadasz w niedzielę do rodziców? — Zagadnął mnie jeszcze, na co westchnąłem ciężko.
— Nie mam zamiaru wywoływać trzeciej wojny światowej swoją nieobecnością, Tony — odparłem.
Te niedzielne obiadki u Vadenów były czymś, bez czego Vivien nie wyobrażała sobie życia, dlatego wszyscy czterej byliśmy skazani na to, aby w niedzielne popołudnie znaleźć się w willi na obrzeżach miasta, gdzie pomieszkiwali nasi rodzice. Zazwyczaj Vivien nakręcała się wtedy, próbując swatać któregokolwiek z nas i o zgrozo, to zazwyczaj ja byłem tym nieszczęśnikiem. Nie musiałem nawet się zastanawiać czy w tę niedzielę będzie inaczej, bo wiedziałem, że nie będzie. A ja w ciągu następnego tygodnia skończę na lunchu w towarzystwie kobiet, które widziały we mnie raczej tylko i wyłącznie pieniądze, a nie istotę ludzką.
— W zasadzie to było głupie pytanie — stwierdził, przez co zaśmiałem się pod nosem. To prawda, wyjątkowo głupie. — Widzimy się u ciebie następnym razem?
— Myślę, że tak. Mam tylko nadzieję, że do tego czasu Gówniarz niczego nie odchrzani — powiedziałem, a na to już obydwaj się roześmialiśmy.
— To trochę tak jakby liczyć na to, że Słońce zajdzie na wschodzie — stwierdził, a po chwili obydwaj roześmialiśmy się. Ponownie. No cóż, właśnie tak było, a my i tak naiwnie zakładaliśmy, że Aaron kiedyś w końcu wydorośleje. To był cholernie zdolny dzieciak, ale jego problemem było ogromne lenistwo. I nic nie pomagało na to, aby to zmienić. Groźby wyjazdu do szkoły z internatem za granicą, groźby przymusowej służby w wojsku, a nawet zabranie mu tego zasranego kota. Nic, poprostu nic. — W takim razie do zobaczenia, Vaden. Nie rób głupot.
— Mhm, to chyba nie do mnie te słowa — odpowiedziałem, po czym rzuciłem jeszcze to i owo na pożegnanie. Gdy w samochodzie nastała cisza, od niechcenia włączyłem jakąś playlistę, a potem w otoczeniu dźwięków Cigarettes After Sex dotarłem do kancelarii.
Na parkingu minąłem grupkę aplikancką, która stała w swoim zamkniętym kręgu, zaciągając się smakowym powietrzem. Byli chyba w trakcie wylewania z siebie żali, bo wystarczyło, że wysiadłem, a nastała cisza. Powitali mnie, wręcz całując asfalt pod swoimi stopami, na co tylko skwapliwie skinąłem głową i po wpisaniu kodu w panelu przy windzie, wszedłem do środka, odruchowo poprawiając spinki od mankietów czy swoje włosy. Wejście od strony zaplecza dawało mi tyle spokoju, że przynajmniej nie natrafiałem na ten kociokwik na głównym korytarzu i zanim się obejrzałem, byłem już przy biurku Giny.
— Kolejna kreska do wykreślenia? — zagadnęła mnie, gdy akurat siedziała na skraju, porządkując coś i machając stopą schowaną w niebotycznie wysokiej szpilce. Niekiedy zastanawiałem się, co za samobójca wymyślił coś takiego i jakie czary trzeba było odprawić, żeby nauczyć się chodzić w czymś tak niestabilnym.
— Tak jest — rzuciłem, zerkając na pocztę, która musiała przyjść podczas mojej nieobecności. — Cyrograf można rozwiązać. Tym razem biedna dusza wraca tam skąd przyszła — zażartowałem, na co Gina przewróciła oczami.
— Okrutny jesteś, wiesz?
— A ty pracujesz ze mną od dzisiaj, że tego nie wiesz? — Odbiłem piłeczkę i teraz to Gina się roześmiała, a jej usta wygięły się w drobnym uśmiechu.
— Na moje nieszczęście będzie już tego na tyle, że moje nazwisko powinno wisieć tam obok twojego — pokazała na metalowy napis na ścianie przy głównej windzie, a potem wytknęła końcówkę języka. — Vaden & Ferguson brzmi dobrze, nie sądzisz?
— Tylko wtedy, gdy dasz mi milion dolarów wkładu własnego. Jeśli tak, to nie ma najmniejszego problemu, dzwonię do architekta i wchodzi z ekipą już jutro — dokuczyłem jej, krzyżując dłonie na torsie.
— Och, już przestań się przechwalać. Nikt nie pytał o to ile masz zer na koncie — wbiła mi palec między żebra, siadając już z powrotem za biurkiem. — Pamiętaj, że to ja kontroluje twój kalendarz i w każdej chwili mogę powiedzieć, że mam to w moim tyłku, a wtedy chyba zapłaczesz się na śmierć — dodała całkiem wymownie.
— Dobrze, dobrze, nie igram z ogniem, bo zaraz źle to się dla mnie skończy — ruszyłem w stronę swojego gabinetu, dając tym samym znać, że żarty się skończyły i wracałem do pracy.
:::
Vivien Vaden nie tylko upierała się na to, aby każdego z nas zeswatać i upewnić się, że ożenek będzie najlepszą możliwą opcją, ale też od dzieciaka dbała o to, aby każdy z nas się w czymś odnalazł i mógł się rozwijać. Głównie dlatego teraz po pracy przychodziłem do klubu pięściarskiego, bo ze wszystkich możliwych sportów, jakie istnieją na tym świecie, dziwną sposobnością razem z Maxem uznali, że to będzie idealny wybór dla mnie.
Czy się pomylili? Nie.
Czy boks pomógł mi w pracy? Tak. Bo nie raz i nie dwa wyobrażałem sobie, że nie okładam pięściami mojego trenera, Johna, a te gnidy z prokuratury okręgowej. Howard w mojej wyobraźni obrywał wielokrotnie i przynosiło mi to ogromną przyjemność.
— Halo, ziemia do Vadena — usłyszałem, a zaraz potem poczułem na swojej szczęce potężny cios, który popchnął mnie w róg ringu.
— Kurwa, John... — mruknąłem, rzucając przy okazji jakieś inne przekleństwa pod nosem, bo zdecydowanie nie byłem na to przygotowany i musiałem ponownie odlecieć myślami. Od kiedy znalazłem ją, zdarzało mi się to nadzwyczaj często. I nie do końca mi się to podobało.
— Czego ja cię uczyłem? — Spojrzał na mnie z wymowną miną wymalowaną na twarzy, przeskakując przy tym z nogi na nogę. No tak, każdy trening to jednocześnie były ojcowskie pouczenia. Jakby było mi mało Maxa przed laty.
— Miej oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiesz, z której strony nadejdzie atak. Nawet, jeśli masz obok siebie przyjaciela — zacytowałem, poruszając szczęką, aby upewnić się, że nie będę zbytnio poturbowany. Tony chyba ukatrupiłby mnie, gdybym pojawił się na tym zasranym wykładzie z siniakiem na połowę twarzy. John jednak nie miał dla mnie litości i zaraz ruszył na mnie z kolejną serię ataków, ale tym razem udało mi się obronić i nawet wyprowadzić kontrę.
— Brawo. Jednak pan prawnik umie słuchać — dokuczył mi, na co przewróciłem oczami. Umiałem słuchać, po prostu zazwyczaj miałem to w dupie. I to głęboko.
— Szykuje mi się ciężka sprawa. I na dodatek mam parę rzeczy na głowie — powiedziałem, wyjaśniając swój stan, bo nie powinienem był się pokazywać z tej strony. W prawdzie słabości i przyznanie się do nich nie były powodem do wstydu, ale wolałem nie burzyć swojego wizerunku tam, gdzie już go utwardziłem i upewniłem się, że nikt w niego nie wątpi. John z kolei nie był osobą, która musiała wiedzieć wszystko. Podobnie jak i Gina. Więc wykręciłem się pracą. Jak zawsze.
— Dlatego przychodzisz tutaj, aby dostać łomot i przestać o tym myśleć na tę godzinę czy dwie — upomniał mnie, a do mnie dotarło, że ten sparing naprawdę tyle już trwał. Całe ciało miałem spięte, ale jednocześnie czułem ulgę. Nieważne czy fizyczną czy psychiczną. Nawet jeśli myślami byłem daleko, dobrze wiedząc, że cała machina, którą skrupulatnie planowałem przez poprzednie miesiące była czymś, co nareszcie wchodziło w życie. I nie było już odwrotu.
— Przychodzę tutaj, abyś to ty się mógł wyżyć na mnie, a nie ja na tobie — powiedziałem, śmiejąc się pod nosem, wymieniając się z nim mocnymi ciosami. Nadal nie zamierzałem się poddać i tak po prostu oddać mu wygranej. To nie było w moim stylu. Zdecydowanie nie. Nie poddawałem się bez walki. Nawet jeśli byłem w wyjątkowym gównie. I to po uszy.
— Och, toż to czysta przyjemność, widzieć jak mecenas Vaden przegrywa — John zawtórował mi, uderzając rękawicami o siebie, aż w końcu zaserwował mi kolejną falę ataków, jakby jego dusza policjanta doszła z powrotem do głosu. Właśnie tak się poznaliśmy. On był policjantem, który powoli myślał nad emeryturą i szukał dla siebie jakiejś alternatywy, a ja rozwijałem swoje skrzydła jako młodziak w prawie. I zanim się zorientowałem, stał się kolejną stałą w moim życiu.
— Nie pozwalaj sobie na za dużo, John — ostrzegłem go, choć powoli opadałem z sił.
— Oj, no przecież tylko żartuje, panie mecenasie. Nie dąsaj się — dokuczył mi, choć faktycznie już odpuścił i po wymianie kolejnych kilku ciosów, kiedy tak naparliśmy na siebie, poklepał mnie po plecach, oznajmiając tym samym, że koniec na dzisiaj. — Następnym razem o tej samej porze, co zawsze. I przygotuj się na wpierdol. A tak na poważnie, to wszystko dobrze? Wiesz, że możemy o tym pogadać. Nieważne, co akurat leży ci na żołądku.
— Zawsze jestem gotowy na wpierdol, nie mam pojęcia, o co ci chodzi — odpowiedziałem, zdejmując sprawnie rękawice, a potem bandaże. Tu i tam miałem zdartą skórę, ale to był mój najmniejszy problem. — Tak, wszystko jest tak jak trzeba. Jakby nie było, to zbierałbyś się teraz spod moich stóp — powiedziałem, wrzucając rękawice do torby, która leżała nieopodal i zeszliśmy z ringu.
— Powiedzmy, że ci wierzę — przyznał, taksując mnie wzrokiem, wprowadzając mnie w pozycję, z której musiałem za wszelką cenę pokazać, że było tak jak mówiłem przed sekundą i że nie miał powodów do zmartwień. A już na pewno nie, jeśli o mnie chodziło. — Ale gdyby stało się coś, w czym potrzebowałbyś pomocy, to po prostu zadzwoń, Christian.
— Wiem, wiem. Ale naprawdę nic się nie dzieje. Po prostu nie łatwo jest zarządzać najlepszą kancelarią w mieście i na całym wybrzeżu — przyznałem, znów zasłaniając się tym, co w końcu wychodziło mi najlepiej i co jednocześnie mogło być źródłem moich wszystkich problemów - poniekąd było. — Idę pod prysznic, muszę zmyć z siebie twoje mordobicie — dodałem, śmiejąc się, aby zamknąć temat i do niego nie wracać. Musiałem być już w stu procentach skupiony na tym, aby wszystko poszło tak, jak chciałem, aby poszło.
:::
Dobry wieczór, robaczki! Miło mi was powitać w rozdziale trzecim! Co sądzimy?
Będę wdzięczna za każdy komentarz, opinię czy sugestię co należy zmienić:)
Standardowo zapraszam także na Tiktoka, gdzie dodaje content co do tej historii [dvdevil7] a także przesyłam dużo ciepła oraz wsparcia te chłodne dni<3
następny rozdział przewiduje 06.12, stay tuned and see you around!<3
buziaki, cleo x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro