7. Dług.
Praktyki oficerskie były czymś więcej, jak wyłącznym szlifowaniem stylu walki. Umiejętności bojowe nie ograniczały się tylko do zabijania tytanów i korzystania ze sprzętu do trójwymiarowego manewru. Równie ważny był rozwój teoretyczny. Zapamiętywanie dokładnie wszystkich obecnych, jak i starych taktyk, nauka zarządzania ludźmi i sprzętem i czegoś, co Erwin z Shadisem zwykli nazywać "Polityka wojskowa". Mogłoby się wydawać, że takie bzdety były nic niewarte i nie wnosiły absolutnie nic do życia zwiadowców. Nic bardziej mylnego. Z istoty teorii i polityki bardzo dobrze zdawali sobie sprawę najwyżsi oficerowie, czego nie można było powiedzieć o przeciętnych żołnierzach, z których grona wybrano czworo do walki o przejęcie bardzo ważnego stanowiska. Dlatego z rozkazu Erwina i poniekąd przez paskudną pogodę, przez kolejne dni czwórce wybrańców zafundowano praktyczną naukę podstawowych obowiązków oficerskich. I o ile te dni minęły w miarę spokojnie, tak początek następnego tygodnia zaczął się prawdziwym chaosem.
Dzień zaczął się dla Rity fenomenalnie, bo jej wkurzający przełożony skończył dokładnie tak samo, jak ponad połowa korpusu, czyli z problemami żołądkowymi. Jakiś debil gotujący obiad dla korpusu dodał śmietanę po terminie, tym samym gwarantując jedzącym rewolucję jelitową. Dzięki bogu ona sama nie miała sposobności jej zjeść, bo Mike zafundował jej karne bieganie aż do północy. Jednak warto było wyzwać go od pozbawionego fiuta skurwysyna przy innych żołnierzach. Koło południa nie było już tak wesoło, bo Erwin, który również męczył się przewieszony przez kibel zdołał zebrać się w sobie i załatwić jej zastępstwo. Padło na Dite i jego grupę, w której notabene ćwiczył czwarty wybraniec.
Tak więc równo o trzynastej Rita pojawiła się w jego gabinecie. Kiedy weszła do środka, powitał ją niezbyt oryginalny widok. Oto Dita siedział za swoim solidnym biurkiem, skryty za stosami papierów i rozłożystą roślinką, która z pewnością miała już za sobą lata świetności.
- Och, a co my tu mamy? Czyżbyś znowu dał się wrobić w czyjąś robotę? - zaśmiała się złośliwie kierując się w jego stronę.
- Nie dałem się wrobić, tylko zgodziłem się pomóc. - poprawił ją Dita, choć w gruncie rzeczy wiedział, że jego była podwładna miała rację. Czasami sam siebie nienawidził za tak łatwe manipulowanie sobą.
- Mów co chcesz. - wzruszyła ramionami - Czego ode mnie chciałeś?
- Pomożesz mi...Właściwe, to pomożesz swojemu nowemu przełożonemu.
- Przepraszam? Mam pomóc temu zarośniętemu cwelowi? A niby z jakiej racji?! - wykrzyknęła, kładąc ręce na biodrach.
- Z takiej, że połowa tych papierów to jego robota, a skoro jesteś jedyną osobą z jego oddziału, która obecnie nie umiera przez to cholerne zatrucie pokarmowe, musisz je zrobić.
- To papiery dla pułkownika, a ja nim nie jestem. Nie mam uprawnień. - odparła szybko.
- Przyznano Ci je na jeden dzień.
- Kto mi je przyznał? Ty? Pff, nie jestem głupia, Dita, nie nabiorę się na to. Chcesz mi wcisnąć jego robotę, bo nie potrafiłeś odmówić.
- Nie ja Ci je przyznałem, tylko Erwin. - tym razem to on uśmiechnął się do niej złośliwie. - I wiem złotko, że nie jesteś głupia, w końcu mieliśmy przyjemność ze sobą pracować wielokrotnie. Dlatego zakładam, że wiesz, że słowo Erwina jest już słowem ostatecznym.
- Nie mam warunków do takiej pracy. W moim pokoju nie ma biurka. - powiedziała, choć wiedziała, że ten argument brzmiał już skrajnie desperacko.
- O to też się nie martw. Mike zgodził się, żebyś pracowała w jego gabinecie.
- Ja pierdolę...
- Widzisz, Rita? Warto być miłym dla innych. Gdybym nie był taki uprzejmy i pomocny, Erwin w życiu nie zgodziłby się na moją propozycję włączenia Cię do roboty.
- Czyli maczałeś w tym palce?!
- Nigdy temu nie zaprzeczyłem. - Dita z uśmieszkiem podsunął jej dość spory stosik teczek i papierów, po czym oparł się łokciem i wbił wzrok w swoją jakże wściekłą rozmówczynię. Lubił Rite, ale najbardziej uwielbiał, kiedy się złościła. - Życzę przyjemnej pracy, złotko.
Rita przez chwilę wpatrywała się w niego morderczym wzrokiem, ale finalnie porwała z biurka kartki i twardym korkiem wyszła z jego gabinetu, oczywiście nie zapominając o brutalnym trzaśnięciu drzwiami, które niemal wypadły z zawiasów.
Biura najważniejszych oficerów znajdowały się w tym samym skrzydle, więc Rita daleko iść nie musiała, wystarczyło iść na wprost, aż na sam koniec korytarza, gdzie po prawej stronie mieścił się pokój generała, a po lewej jej przełożonego. Rita była przekonana, że skoro i on padł ofiarą pechowego obiadu, nie będzie go w środku, dlatego właśnie weszła do pokoju jak do siebie. Jakież było jej wielkie zdziwienie, gdy spostrzegła, jak jej obiekt nienawiści ucinał sobie drzemkę na kanapie. Rita przystanęła przy nim na chwilkę i popatrzyła na niego z pogardą. Jego spokojny sen wkurzał ją niemiłosiernie. Przez chwilę chciała przywalić mu przywalić w twarz i już nawet unosiła w tym celu trzymane kartki, kiedy nagle jedna myśl zupełnie ją zatrzymała. Cholerna pamięć podsunęła jej wspomnienie, o którym Rita chciała z całego serca zapomnieć. Ten cholerny idiota uratował ją kilka dni temu, a to znaczyło tylko jedno - była jego dłużniczką. Musiała szybko się tym zająć, bo nie znosiła mieć u kogoś długu. A już szczególnie nie u kogoś takiego jak Mike. Nie miała jednak czasu zastanawiać się, jak spłacić swój dług, w końcu przyszła w konkretnym celu. Rzuciła papiery na biurko, usiadła na krześle i przysunęła się nogami bliżej blatu, dosyć głośno przy tym szukając. Szybko zerknęła na punkt przed sobą i odetchnęła z ulgą, gdy upewniła się, że mężczyzna wcale się nie obudził. Z drugiej jednak strony nie tak znowu źle byłoby mieć kogo wkurzać w trakcie roboty, w takich warunkach praca zawsze mijała jej milej i szybciej. Nawet przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno nie rzucić w niego ołówkiem albo butem, ale szybko koniec końców zrezygnowała z tego pomysłu i chwytając leżący obok przyrząd do pisania, otworzyła grafitową zatyczkę. Rita oniemiała na chwilę, gdy jej oczom ukazała się złota stalówka pióra. To nie było pierwszy raz, gdy widziała taką rzecz, ale nigdy wcześniej nie natknęła się na złote, bowiem kosztowały fortunę. Ostatni raz pisała czymś takim wiele lat temu, nim jeszcze wstąpiła w szeregi zwiadowców. I kiedy jej brat jeszcze żył. Rita odkręciła stojący nieopodal malutki słoiczek z atramentem, zamoczyła w nim stalówkę, delikatnie przyłożyła ją do papieru i jeszcze delikatniej zaczęła pisać. Robiła to tak spokojnie i płynnie, jakby wcale nie były to tylko dokumenty służbowe. W chwili przyłożenia stalówki do papieru świat nagle się zatrzymał, a ona cofnęła się do czasów, kiedy jej ukochany brat jeszcze żył. Do chwili, kiedy życie całej rodziny miało się zmienić.
To było wspaniałe, późno wiosenne południe. Słońce ogrzewało cały dystrykt Trost, a lekki, rześki wietrzyk przyjemnie koił skórę i pieścił zmysły cudownym zapachem wielu kwiatów. Takie dni Rita najbardziej lubiła, dlatego droga powrotna z targu mijała jej wyjątkowo szybko. Wiedząc, że zbliża się już do celu, Rita ostatni raz odchyliła głowę i spojrzała w nieskończony błękit nad sobą. Chmury powoli przemierzały niebo, jakby leniwie i od niechcenia. Kilka metrów od domu Rita nie mogła już się powstrzymać i stawiając następne kroki zaczęła kręcić się dookoła. Wokół niej zaczęły wirować domy sąsiadów i jacyś pojedynczy ludzie. Zatrzymała się dopiero, gdy na zakręconym horyzoncie pojawił się znajomy budynek, czyli jej dom. Nagle jej serce gwałtownie przyśpieszyło, na twarzy zawitał dawno nie widziany szeroki uśmiech. Ganek niby ten sam, ale jeden malutki szczegół sprawił, że cały piękny dzień stał się jeszcze wspanialszy. Na zewnątrz, pod drzwiami stała para wysokich, brązowych butów. Rita momentalnie wystrzeliła z miejsca i pędem przebiegła ostatnie metry. Wbiegła do domu, rzuciła wiklinowy koszyk i olewając uwagi na swój temat od rodziców, pobiegła na górę po schodach. Na piętrze przywitał ją otwarty pokój brata, który od czasu jego wstąpienia do korpusu treningowego pozostawał zamknięty. Rita jak wpadła do środka i od razu rzuciła się na plecy brata, który akurat siedział za biurkiem. Objęła go z całych sił i przycisnęła do nadal rosnących piersi.
- Kurciątko!
- Ritka-kitka!
- Kiedy wróciłeś?! - zapytała, uwalniając go już z uścisku. Stanęła obok niego, aby mieć lepszy widok na twarz brata. Jego rysy nieco się wyostrzyły, ale na tym zmiany się kończyły. Najważniejsze, że włosy miał czerwone jak zawsze.
- Chwilę przed tobą. - uśmiechnął się chłopak - Ustalili nam ten dzień wolny już twa tygodnie temu, ale prosiłem rodziców, żeby nic Ci nie mówili. Chciałem zrobić Ci niespodziankę.
- To najlepsza niespodzianka jaką dostałam!
- To jeszcze nic, patrz na to. - Kurt zabrał z biurka kartkę i wręczył ją siostrze z szerokim, promienistym uśmiechem. - To od wujków. Czytaj.
W pokoju nastała cisza, którą co jakiś czas przełamywały przejęte westchnięcia coraz to bardziej poruszonej Rity. Im bardziej zagłębiała się w treść listu, tym szerzej otwierały się jej oczy. W końcu opuściła dłoń i spojrzała bratu w oczy.
- Britta...Britta i Matthias biorą ślub!
- Dokładnie! Zaprosili nas na wesele!
- Trzeba im jak najszybciej odpowiedzieć! - zauważyła.
Kurt jakby czekał na te słowa, bo momentalnie złapał siostrę za ręce i wciągnął ją sobie na kolana. Rita pisnęła cicho z zaskoczenia, ale nie miała mu tego za złe. Kochała go, kochała z całego serca i ufała mu bezgranicznie. Kurt objął ją i przytulił do siebie, wtulając twarz w długie, miękkie włosy siostry.
- Odpisz im, a ja sobie tak odpocznę. - wymruczał - Jestem wykończony treningiem.
- Zgoda. - odparła łagodnie półgłosem.
Z uśmiechem na twarzy chwyciła za pióro, przyłożyła je do kartki i...
I wtedy przypomniała sobie, że to nie dom. Nikt jej nie obejmował, nikt nie gładził włosów. To nie był ciepły dzień wiosny, ani zapach gotowanego przez matkę obiadu. To był zwykły, paskudny gabinet jednego z najbardziej znienawidzonych przez nią mężczyzn. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że ten właśnie mężczyzna trzymał swoją obrzydliwą dłoń na jej ramieniu. Rita odwróciła głowę i z niekrytą odrazą popatrzyła mu w oczy.
- Masz jakiś problem? - warknęła i zrzuciła jego rękę z ramienia.
- Ty mi powiedz. - pierwszy raz od dawien dawna odezwał się do niej tak...spokojnie.
- Nie wiem o co Ci chodzi.
- Nie wiesz, bo od dziesięciu minut nie ma z tobą kontaktu. Napisałaś tylko jedno słowo, które w dodatku w ogóle nie jest związane z pracą.
Rita zamrugała szybko. Film jej się urwał.
- A co napisałam?
- Droga. - odpowiedział i wskazał palcem na to właśnie słowo zapisane na kardce. - To jakiś kod, czy wybierasz się gdzieś, że o drodze piszesz?
Rita skupiła wzrok na tym, co napisała. Przez chwilę zastanawiała się, o co mogło chodzić jej mózgowi, że kazał ręce stworzyć takiego słowo. I przypomniała sobie. Od tego słowa zaczęła przecież list do Britty.
- Trochę się nie wyspałam i teraz mi na łeb wali. Zaraz to poprawię.
- Nie trzeba, ja to zrobię. W końcu to moja robota.
- Jesteś chory. - zauważyła. - Jaką masz pewność, że nagle się nie pogorszy i nie zarzygasz dokumentów?
- Nie mam, więc lepiej mi tego nie wykracz. - odparł nieco już groźnie, jakby na prawdę wierzył, że Rita była posiadaczką tej magicznej zdolności.
I wtedy Ritę olśniło. Ten debil podsunął jej pomysł na to, jak mogłaby spłacić niechciany dług i już z czystym sumieniem dalej uprzykrzać mu życie. Nie, nie mogła cofnąć czasu, ani sprawić, żeby rzeczywiście zwymiotował na papierkową robotę, ale mogła za to upewnić się, że jego stan nieco się polepszy, a nawet szybciej wyzdrowieje.
- Zarządzam przerwę! - Rita wstała szybko z krzesła, przy okazji je przewracając i ruszyła biegiem do drzwi.
Nim Mike zdążył ją chociażby zawołać po nazwisku, drzwi gabinetu zdążyły się już zamknąć. Zrezygnowany i załamany faktem, że będzie musiał użerać się z nią przez najbliższe pół roku postanowił zająć czymś myśli, więc postawił poprawnie leżące na podłodze krzesło i zabrał czym prędzej zabrał się do roboty. Niestety, szybko uświadomił sobie, że pozycja siedząca nie należała do najlepszych podczas choroby żołądka.
Gdy Mike prowadził walkę z dokumentami i nieprzyjemnymi dolegliwościami, Rita rozkładała na podłodze przeróżne przedmioty, które wygrzebała z różnych części pokoju. Przed sobą miała kilka lnianych woreczków, słoik z narysowaną pszczółką, drewniany moździerz i stary dziennik z poszarpanym przodem. I od niego właśnie zaczęła. Był to jeden z trzech notatników ojca, w którym za życia zapisywał sposoby przygotowania różnych leków, a także nazwy i przebiegi chorób, z którymi się zetknął.
- Ha! Jednak dobrze pamiętałam ten przepis! Czyli nie jestem jeszcze aż taka stara.
Dla Rity, która od dziecka miała styczność ze światem zielarstwa i chorób, przygotowanie prostych leków na bazie podstawowych ziół było czymś dziecinnie prostym, a wręcz nudnym. Wrzuciła do moździerza po łyżeczce ziółek z każdego woreczka, zmiażdżyła je, dodała trochę miodu i w ciągu trzech minut uformowała kulki wielkości większych orzechów włoskich. Na koniec wrzuciła do dwóch wolnych woreczków po trzy kulki. Jeden z nich był dla Nanaby. Olewając zupełnie sprzątanie, Rita wyszła z pokoju, zamknęła na klucz i ruszyła w drogę powrotną do gabinetu przełożonego. Oczywiście po drodze położyła przed drzwiami koleżanki jeden woreczek i zapukała, jednak nie czekała na odpowiedź i poszła dalej. W drodze przez kolejny korytarz zastanawiała się, jak zareaguje Mike. Rita nie wątpiła w ich działanie, bo od dziecka korzystała z ich magicznych działań, kiedy sama była chora. Męczyło ją jednak co innego, a mianowicie jego reakcja na jej "Dobroć". Nie do przyjęcia byłoby dla niej jego wdzięczność albo dobre słowo, w końcu robiła to tylko i wyłącznie dla siebie, żeby mieć już z głowy ten cholerny dług. Gdy w końcu znalazła się w odpowiednim skrzydle, zaskoczył ją widok otwartych na oścież drzwi do gabinetu Zachariasa. Żaden żołnierz nie zostawiał otwartych na oścież drzwi, więc tym bardziej oficer nie pozwoliłby sobie na coś takiego, zwłaszcza jeśli były to drzwi do gabinetu. Rita zagęściła ruchy i już po chwili znalazła się w środku. To co zastała wewnątrz tak bardzo ją rozśmieszyło, że już po chwili zaczęła śmiać się jak wariatka. Oto jej jakże znienawidzony pułkownik z wrażliwym nosem babrał się wycierając biurko i leżące na nim dokumenty z własnych treści żołądkowych.
- Obrzyganiec! - wołała rozbawiona Rita, wskazując na niego palcem. - Obrzyganiec, obrzyganiec, obrzyganiec!
- Bardzo to dorosłe, Larsen. - mruknął i pokręcił głową. Czuł się tak tragicznie, że nawet nie miał siły się na nią wydrzeć. - Sprawia Ci to przyjemność, nie?
- Sprawiłoby mi to większą przyjemność, gdybym to widziała na żywo. - przyznała z uśmiechem.
- Jesteś wiedźmą, wiesz o tym?
- Wiem, ale akurat dziś pójdę Ci na rękę i spłacę swój dług z Shiganshiny. - Larsen podeszła bliżej i wręczyła mu lniany woreczek - Masz, ciesz się, bo twoje męki w krótce dobiegną końca.
Mike chwilę wahał się nim przyjął mały pakunek. Przez moment gapił się woreczek jak na najnowsze odkrycie. Prezent od Larsen? Coś, co miało pomóc mu z paskudną chorbą? Co się do diabła działo?
- To...śmierdzi. - zauważył, bo odór niesamowicie podrażniał jego wrażliwy nos. Normlanie w życiu nie przyjąłby czegoś, co cuchnęło jak rozkładające się truchło, ale skoro miało mu to pomóc, postanowił otworzyć woreczek i wyciągnąć jedną kulkę. Bóg mu świadkiem, że było to najpaskudniejsze coś, co w życiu miał w dłoni. Lepkie, zielono-brązowe kulki cuchnęły potwornie, przez co jeszcze raz zebrało mu się na wymioty. Wykrzywił się i z powrotem wrzucił lekarstwo do woreczka. - Nie, dzięki, wolę żyć.
- To jest lekarstwo głąbie! Zrobiłam je specjalnie dla Ciebie, żebyś przestał rzygać na lewo i prawo! - krzyknęła. Była piekielnie wściekła. Nie dość, że zniżyła się do tego, aby mu pomóc, to jeszcze on śmiał jej odmówić. Po raz pierwszy w życiu zrobiła dla niego coś dobrego, a on tego nie docenił. W Ricie zaczęła gotować się krew.
- Ty je zrobiłaś? Dla mnie? - powtórzył z niedowierzaniem.
- Tak.
- No to tym bardziej nie wezmę tego do ust. Cholera wie jaki syf tam wsadziłaś. - i mówiąc to Mike wyrzucił woreczek do śmietnika pod biurkiem.
- A to weź się pierdol, ty niewdzięczny skurwysynie!
- Coś ty do mnie powiedziała?!
- Żebyś się pierdolił! Jeb się!
Nim on zdążył cokolwiek powiedzieć, Rita solidnie go spoliczkowała. A zaraz potem znowu doszło do głośnej kłótni z epitetami. Koniec końców do gabinetu zawitał Dita, który chcąc uniknąc rozlewu krwi, zabrał Larsen z powortem do siebie. Później było już normalnie, to znaczy Rita nadal uprzykrzała innym życie, a Mike wrócił do pracy.
I tak miało wyglądać najbliższe pół roku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro