Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Poznajmy się

Równo o piątej rano, Shadis rozpoczął swoją codzienną toaletę, ale w niecodziennym miejscu. Jego nowym domem stał się barak instruktorski na terenie korpusu treningowego, gdzie niegdyś mieszkał, ale nie jako doświadczony żołnierz, ale świeży, nie znający jeszcze życia chłopak. Tak samo jak sypialnia, łazienka również wydawała się być inna, bardziej skromna i jakby surowsza. Do dyspozycji miał tylko drewniany blat, przy którym mył twarz i zęby, nad nim lustro, wieszak przy drzwiach i drewnianą balię, do której musiał przynosić sobie wodę, ilekroć chciał się umyć. Zdał sobie sprawę, że w budynku zwiadowców miał prawdziwe luksusy. Nie trzeba było budzić się pół godziny wcześniej, żeby zagrzać wody do kąpieli. Ba! Nie trzeba było w ogóle przynosić wody, bo leciała z kranu.

Przemywając twarz chłodną wodą, Shadis pomyślał o tym, co pozostawił za sobą. O żołnierzach, o nowym generale, ale przede wszystkim o jednej z czterech osób, z pośród których miał zostać wybrany nowy pułkownik. O Ricie Larsen, córce jego przyjaciela i zaufanego lekarza. O pięknej i silnej, ale nieszczęśliwiej kobiecie, którą on sam, własnymi rękami zaciągnął do wojska. Doskonale pamiętał, jak do tego doszło...

Życie Rity zostało dokładnie zaplanowane już od dnia jej narodzin. Szybko nauczono ją pisać, czytać i liczyć, a kiedy osiągnęła magiczny wiek siedmiu lat, rodzice zaczęli kształcić ją w kierunku medycyny, zaczynając oczywiście od najprostszych kroków. Tak jak oni, jej brat i ona mieli w przyszłości pomagać ludziom i zasłynąć jako lekarze. Potem, gdy miała dziewięć lat, doszło do rodzinnej kłótni, bowiem jej życiem zaczęła interesować się babcia. Ta z kolei pragnęła, aby wnuczka po osiągnięciu odpowiedniego wieku wyszła szybko za mąż, za jakiegoś bogatego i wpływowego mężczyznę. Rok później w ich domu zawitał Shadis, który przyjaźnił się z jej ojcem. Rita od razu przyciągnęła jego uwagę, gdy przy czwartym spotkaniu powiedziała, że wie, kiedy przychodzi, bo jego ciężkie, żołnierskie korki są wyjątkowo dobrze wyczuwalne. Od tamtego czasu wpadał częściej i przyglądał się jej uważniej. Patrzył, jak ona i jej brat bawią się razem w różne gry, ganiają za sobą i próbują się złapać. Oboje, byli bardzo dobrze zbudowani, jak na swój wiek. Wysocy, wysportowani, szybcy i ruchliwi. Ale nie to wryło się mężczyźnie w pamięć, o nie. To, co najbardziej cenił w nich, to ich odwagę i rozum. Kiedyś, gdy szedł na spotkanie z rodziną Larsen zauważył, jak dwoje krwistowłosych dzieci pomaga kotu zejść z drzewa. Dokładnie pamiętał ich poczynania. Rita, której włosy sięgały wtedy jeszcze do ramion wskoczyła najpierw na barki brata, a potem rzuciła się na drzewo, łapiąc się najbliższej gałęzi, aby po chwili podciągnąć się na silnych ramionach i kontynuować wspinaczkę ku kornie drzewa. Dotarła tam zadziwiająco szybko. Na miejscu okazało się jednak, że kotu niespecjalnie zależało na pomocy, bo zaczął na nią syczeć. To jednak nie zniechęciło Rity, która pomimo pazurów i kłów zwierzaka, które zaczęły wbijać się w jej rękę, podniosła go i zrzuciła na dół. Shadis przez chwilę myślał, że chciała go zabić. Nic z tych rzeczy. Rita i Kurt rozumieli się bez słów. Chłopak rzucił się w bok łapiąc kota w ramiona, przeturlał się trochę po drodze, po czym puścił go, aby dać mu uciec. Rita również zeszła na dół, zeskakując z jednej gałęzi na drugą. Oczywiście, Rita wiedziała, że mężczyzna był gdzieś w pobliżu, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Było wręcz przeciwnie. Chciała, aby ją zauważył i pochwalił. Niestety, nie wiedziała, że aż za bardzo docenił ich, a szczególnie jej umiejętności, bo po tym zdarzeniu jej świat zaczął się zmieniać. Shadis wpadał coraz częściej, a ona i jej brat byli zmuszani do coraz cięższych ćwiczeń fizycznych. Niedługo potem rozpoczęła się nowa rekrutacja do wojska. Rita była jeszcze za mała, ale Kurt osiągnął odpowiedni wiek. Tyle, że jemu dano wybór. Rodzice pozwolili mu wybrać, czy chce zostać z nimi, czy stać się zwiadowcą. Wybrał drugą opcję. Rita natomiast siłą została wcielona do korpusu treningowego trzy lata później. Również po trzech latach, dzień przed zakończeniem okresu przygotowawczego wróciła na krótką chwilę do domu, gdzie spotkał ją najgorszy z możliwych koszmarów. Miała tam spotkać się z rodzicami i bratem i razem zjeść obiad, jednak zamiast rodzinnego posiłku i cudownie spędzonych chwil los zgotował jej prawdziwe piekło. W wieku piętnastu lat musiała odebrać resztki ciała swojego starszego brata, którego tak szczerze kochała.

Po śmierci, Kurt pozostawił w życiu siostry tylko dwie rzeczy, dziennik i nienawiść w sercu. I tą właśnie nienawiścią Rita żyła od tamtego dnia. Gardziła zwiadowcami, swoimi rodzicami i Shadisem, który zesłał na nią ten los. Poprzysięgła sobie zemstę nie tylko na nim, ale i całym korpusie. Chciała ich zniszczyć, zdeptać i wysłać do piekła, gdzie widziała ich miejsce. Na nieszczęście dla obu stron, Shadis dał jej ku temu doskonałą okazję, a Zacharias swoim czynem dodał nowych sił.

Czy Rita miała zamiar zapomnieć o takim upokorzeniu? Absolutnie nie, prędzej by z muru skoczyła. Zacharias konkretnie ją rozwścieczył, co miało odbić się nie tylko na nim i reszcie jego składu, ale na całym korpusie. Krążyła legenda, że przed wściekłą Larsen nawet tytani uciekali, a kto zobaczył jej grymas złości, moczył gacie.

I tak oto, dzień po tym, jak wdała się w bójkę z pułkownikiem, nabuzowana złością i przed menstruacyjnymi hormonami Rita udała się na przymusowe spotkanie z nowym dowódcą i resztą grupy. Rzygać jej się chciało na samą myśl o współpracy, ale nie było sensu się buntować, bo i tak nic by tym nie wskórała, a tylko zaszkodziła. Rita zdecydowała się po raz setny zebrać się w sobie, aby w miarę dobrze odegrać rolę posłusznego żołnierza, a miała ku temu dwa powody. Rita nie miała zamiaru być zwiadowcą do końca życia, granice wyznaczono jej do ukończenia trzydziestych urodzin i nie było mowy, żeby służyła choćby jeden dzień dłużej. To był ten oczywisty powód. Drugi jej cel nie był już taki jasny. Choć plan, jaki sobie ułożyła w głowie wymagał czasu, to jego finał miał się okazać końcem oddziału Zachariasa i jego relacji z nowym generałem. Rita zdecydowała się grać tak, aby wkupić się w ich łaski, a potem zniszczyć od środka, skłócając każdego z każdym. Po co? Bo skłócona drużyna i brak respektu to najgorsze, co mogło spotkać lidera.

Spotkanie miało odbyć się podczas grupowego treningu, toteż Rita udała się na poligon, gdzie żołnierze zwykli ćwiczyć swoje umiejętności walki wręcz i wzmacniać ciała. Na miejscu okazało się, że przybyła jako ostatnia, choć nie spóźniona. Była punktualnie.

- Nie wiesz, że zbiórka jest zawsze dziesięć minut przed czasem? - krzyknęła w jej kierunku szatynka, Lynne.

Rita musiała bardzo się postarać, żeby nie rzucić jakiegoś okropnego komentarza pod jej adresem, a miała się czego przyczepić. Gdyby chciała, mogłaby wykorzystać kilka tajemnic o niej, którymi uraczyła ją Nanaba, gdy się upiła.

- Cholerka, chyba gdzieś musiało mi to umknąć. - zaśmiała się nerwowo, zatrzymując się zaraz przy nich.

- Od razu widać, że rozumem nie grzeszysz. - rzucił Gelgar, zadzierając nosa. - Właściwie po co ty jesteś nam potrzebna, co? Świetnie sobie radzimy w takim składzie. Nic dobrego nie wniesiesz, tylko krwi nam napsujesz.

- Gelgar! - Lynne sprzedała mu kuksańca w ramię - Zachowuj się, pijaczyno jedna!

- Właśnie, stary, zachowuj się. - Henning potrząsnął głową, krzyżując ręce na piersi - Mógłbyś chociaż źle się nie nastawiać i dać jej minimalną szansę.

Słysząc to wszystko, Rita uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, choć w rzeczywistości miała ochotę zacząć śmiać im się prosto w twarz. Nie minęło pięć minut, a oni już się żarli między sobą z jej powodu. Lepiej być nie mogło.

- Wiem, że nie macie o mnie dobrego zdania, ale skoro Nanaba i ja się zaprzyjaźniłyśmy, może i nam się uda?

- Właśnie się zastanawiałem, dlaczego nasza Nanaba upadła tak nisko. - Gelgar znów rzucił jej pogardliwe spojrzenie - Co ona miała w głowie, że się z tobą zaprzyjaźniła? Chyba musiała się urżnąć alkoholem.

Nagle przez ciało Larsen przeszedł dreszcz. Wibracje, które czuła pod stopami szły od pięt, po same koniuszki palców. Były bardzo wyraźne, a to znaczyło, że osoba idąca za nią musiała mierzyć i ważyć dość sporo. To z kolei nie pozostawiało ani cienia wątpliwości co do tego, kto się zbliżał.

- I ty to mówisz, Gelgar? - rozbrzmiał niski, wszystkim dobrze znany głos.

Lynne, Henning i Gelgar natychmiast stanęli na baczność. Rita szybko dołączyła do szeregu, aby po chwili zasalutować wraz z pozostałą trójką.

- Dzień dobry pułkowniku! - przywitali go donośnie.

- Dzień dobry. - skinął leniwie głową - Oprócz oczywistej zmiany nie widzę innych niespodzianek. To dobrze. Poznaliście się już?

- Tak jest!

- No to chociaż wy. - Mike popatrzył znacząco na Larsen - My jeszcze nie mieliśmy tej...przyjemności, że się tak wyrażę.

- Proszę wybaczyć moje wczorajsze zachowanie! Poniosło mnie! - krzyknęła Rita, bijąc się w pierś.

Mężczyzna podszedł do niej i zatrzymał się naprzeciw zielonych oczu, stając twarzą w twarz z diablicą.

- A co się stało z "To się już nie powtórzy"?

- Nie składam obietnic, których nie jestem w stanie dotrzymać!

Zacharias uniósł brew do góry, lustrując ją jeszcze wzrokiem.

- Przynajmniej jesteś szczera, Larsen. - mruknął - Ten jeden raz jeszcze odpuszczę, ale następnym razem wlepię Ci dodatkowe pół roku do odsłużenia. Czy wyraziłem się jasno?

- Tak jest!

Znowu skinął głową i wrócił na swoje miejsce, czyli naprzeciw całej czwórki. Zaczęła się paplanina, która w zasadzie bardzo zaskoczyła Larsen. Mike Zacharias znany był ze swojego skromnego stylu bycia i małomówności, a jednak spleść kilka dłuższych, bardziej złożonych zdań potrafił. I to całkiem nieźle. Mówił prosto i bez sztucznego bełkotu o chwale i honorze płynących ze służby, jak to mieli w zwyczaju Erwin i Shadis. Daleko było mu jednak to poprzedniego dowódcy, Nessa, który nie tylko mówił do rzecz, ale też potrafił rozbawić rzucając jakimś żartem. Rita uśmiechnęła się mimowolnie. Całkiem lubiła tego człowieka. Oprócz Nanaby, Dita jako jedyny nie patrzył na nią tak, jak inni. Nie gardził nią, nie był wobec niej obojętny. Choć początki mieli ciężkie, chyba się polubili. Chyba.

- Coś Cię bawi, Larsen?

Rita momentalnie wróciła do rzeczywistości uświadamiając sobie, że ostatnimi czasy za często dawała się ponieść przemyśleniom. Przez myśl jej przeszło, że powoli traciła zmysły. W sumie w ich rodzinie nie było to niczym dziwnym.

- A nic, nic. Tak tylko sobie pomyślałam, że chyba znalazłam wyjście z naszej nieciekawej sytuacji. Może na najbliższej wyprawie rzucę się na pożarcie jakiemuś tytanowi, co wy na to? Ani wy nie będziecie musieli użerać się ze mną, ani ja nie będę się dłużej męczyła w tym pierdolniku.

- O! I to jest świetny pomysł! - wypalił Gelgar, a Lynne i Henning równocześnie przywalili mu w łeb. Nie były to jakieś mocne uderzenia, ale wystarczające, by mężczyzna syknął pod nosem z niezadowolenia i bólu.

Oczywiście Mike miał jak jej odpowiedzieć, jednak postanowił jak zwykle przemilczeć sprawę. Spokój był wyznacznikiem profesjonalizmu i tylko on mógł ich uratować.

- To co? Kończymy i spadamy na śniadanie? - spytała Larsen z głupim uśmieszkiem.

Jak się okazało, że przez głębokie zamyślenie, umysł Rity w ogóle nie zakonotował informacji o prywatnej rozmowie z Zachariasem. O tej nieprzyjemności powiadomiła ją Lynne, która zaraz po zakończeniu jego monologu udała się na poranne ćwiczenia. Larsen dowiedziała się, że nie będzie już zaczynać dnia od śniadania, ale pięciokilometrowego biegu.

Mike westchnął ciężko. Minęło dopiero kilka minut, a on już miał ochotę zrzucić ją, albo siebie z muru. Zrobiłby wszystko, byleby tylko zakończyć tę gehennę. Ale niestety, rozkaz to dla żołnierza rzecz święta, tak więc musiał ciągnąć to horrendum przez kolejne sześć miesięcy. No cóż, takie życie dowódcy. Spodziewał się kolejnego zgrzytu, więc nim przeszedł do sprawy, odczekał jakiś czas, aby reszta grupy odbiegła wystarczająco daleko. Długo czekać nie musiał, Henning, Lynne i Gelgar byli całkiem szybcy. Gdy tracił ich z oczu, zwrócił się do piekielnej damy i poprowadził za sobą pod pobliskie drzewo.

- Nie siadaj. - mruknął Mike widząc, jak Larsen zgina nogi.

- Bo? - zapytała zadziornie.

- Padało w nocy. - odparł.

- Nie szkodzi. Lubię mieć mokrą dupę. - prychnęła pyszałkowato i usiadła na świeżej, mokrej trawie, opierając się o pień drzewa. Z dołu miała doskonały widok na jego twarz, której wyraz praktycznie w ogóle się nie zmienił. Poważny jak zawsze. Ona sama z kolei nieco się wyciszyła i rozluźniła. Chyba jego flegmatyzm tak na nią wpływał. Rita poczęła wpatrywać się wyczekująco dużymi, zielonymi oczami i delikatnie kiwając stopami raz w prawo, a raz lewo. - To co? Ploteczki? Widziałam, jak trzymasz za pasem jakąś teczuszkę, zapewne moje papiery. Proszę walić śmiało, mam dziś dzień dobroci dla zwierząt. Szczególnie dla psów na posyłki.

- Ja natomiast nigdy nie mam dnia dobroci dla suk, Larsen.

- Wnioskuję więc, że całe życie byłeś paskudny dla matki.

Mike momentalnie zacisnął zęby, oczy i pięści. Po raz kolejny zaklął w myślach, kierując swoje wulgaryzmy pod adresem Erwina. Ale wyrazu twarzy nie zmienił, o nie. Obiecał sobie, że tym razem nie da się sprowokować. Larsen nie wygra. Odetchnął głęboko i znów otworzył oczy, skupiając wzrok na szczerzącej się dumnie kobiecie.

- Możemy wrócić do tematu?

- Pewnie.

- Cudownie. - powiedział z zerowym entuzjazmem w głosie. Wyciągnął zza pasa teczkę, a następnie ją otworzył. Wyciągnął plik nieco pożółkłych już kartek i zaczął odczytywać zawarte na nich informacje. - Urodziłaś się szóstego czerwca. Lat dwadzieścia pięć. Mieszkasz w dystrykcie Trost. - Mike uniósł wzrok znad kartki - Na razie wszystko się zgadza?

- Pięknie czytasz z karteczki. - zakpiła, zarzucając nogę na nogę i krzyżując ręce na piersi. - Ale nie, nie wszystko masz tam aktualne. Od lat nie mieszkam już w tym dystrykcie. Po śmierci rodziców przeniosłam się do wujostwa. Mieszkają w dystrykcie Calaneth.

- Rozumiem. - skinął głową i przełożył pierwszą kartkę na sam dół, odsłaniając najbardziej pogniecioną kartkę. Rita poznała papier od razu. Była to dokumentacja medyczna. - Wczoraj przejrzałem wszystko, więc nie zajmie to dużo czasu. Zdrowie masz nienaganne i raczej wracasz z wypraw w nienaruszonym stanie. Jedyne, co mnie zastanawia, to wzmianka o problemach ze snem.

- Każdy czasem nie potrafi zasnąć. - wzruszyła ramionami - Jedna nieprzespana noc jeszcze nikogo nie zabiła. Nie odbija się to też na mojej efektywności za murami.

- Skoro tak uważasz. - Mike szybko porzucił temat zdrowia i przeszedł do ostatnich notatek, które spięto razem - Teraz najważniejsze, twoje doświadczenie w wyprawach. Dziesięć lat to nie mało. Widziałem, że przez pierwszy rok służyłaś pod jakimś innym oficerem, a dopiero później znalazłaś się u Nessa. W którym miejscu formacji zwykle się znajdujesz?

- Sam tył, albo środek. Wszystko zależy od misji i tego, jak wiele sprzętu wieziemy. Moja Ballanka należy do tych większych i silniejszych wierzchowców, które ciągną wozy. Jest też diabelnie wytrzymała, jednak z prędkością nieco gorzej, dlatego jeśli nie ciągnie wozu, to obstawiamy tyły. Wolę jej nie przemęczać, bo jeszcze się obrazi i zostawi mnie, kiedy będę jej potrzebować.

Na tym musieli zakończyć rozmowę, pora śniadania zbliżała się wielkimi krokami, a oni wciąż musieli zrobić te pięć kilometrów. Z początku kobieta ani myślała wykonać polecenie, jednak on dał jej jasno do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobi, zwyczajnie wie wpuści jej na śniadanie. Ukazując swe jakże wielkie niezadowolenie, Rita jęknęła donośnie, wywróciła ostentacyjnie oczami i niechętnie wstała z ziemi, otrzepując przy okazji mokry i nieco zielony tyłek.

- Postaraj się nie zostać w tyle, diablico. - rzucił i odwracając się do niej plecami, ruszył przed siebie, kierując się w stronę dróżki, którą pobiegła pozostała trójka.

Rita prychnęła pod nosem, wbijając wzrok w jego oddalającą się sylwetkę.

- Postaraj się nie dostać zawału, stary cwelu. - mruknęła pod nosem, uśmiechając się diabelsko półgębkiem. W jej zielonych oczach pojawił się błysk, zaś w sercu rozpalił żar. Żar nienawiści i złości, który rozpalał całe jej ciało powodował nieodpartą chęć zniszczenia komuś życia i nakopania do dupy. Mike nadawał się do tego idealnie. - Choć biorąc pod uwagę, że ja tu jestem, będzie to raczej niemożliwe. Szykuj się.

Zaraz potem ruszyła za nim w pięciokilometrowy pościg. Za swoją ofiarą. Za zwierzyną, którą planowała kąsać przez najbliższe miesiące, aby finalnie zadać cios niszczący wszystko.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro