5. Diabelski pakt
Zwiadowców albo się kochało, albo nienawidziło. Rita gardziła nimi całym sercem. Gdy tylko słyszała o kolejnej wyprawie za mury, modliła się o miażdżącą porażkę ludzi. Dlaczego? Bo chciała, aby zaprzestali wyjazdów i walki z tytanami, które uważała za bezsensowne. W jej oczach nic nie miało sensu. Ich zapał gasł wraz z pierwszym poległym towarzyszem. Po co to? Czemu biec na spotkanie ze śmiercią, skoro we wnętrzu murów i tak jest wystarczająco dużo problemów? Korupcja, oszustwa żandarmerii, obojętność króla wobec obywateli, bieda, choroby. Czemu nie widzieli tego, co widziała ona?
Bo zaślepieni byli złudzeniem wygranej.
Dla Rity była to czysta głupota. Miała inne marzenia, inne pasje. Inaczej widziała swoją przyszłość. Nie ciągnęło ją do walki, choć talent do tego miała niespotykany. Ale to nie był jej świat, nie jej życie. Każdego dnia wstawała o szóstej rano, aby spojrzeć w lustro i uświadomić sobie, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Tego ranka, gdy miała poznać swojego nowego dowódcę, pod którym miała bezpośrednio służyć, Rita wyjątkowo długo przyglądała się swojemu odbiciu. Minęło dziesięć lat, od kiedy stała się zwiadowcą, ale nadal się nim nie czuła. I nie miała zamiaru tego zmieniać. Chwyciła za szczotkę i powoli zaczęła rozczesywać długie, czerwone włosy. Jej znak rozpoznawczy. Były gładkie, delikatne, jak jedwab. Kochała je nie tylko za ich wyjątkowość, ale i za coś o wiele cenniejszego, za symbol. Dzięki nim potrafiła wrócić do niewielu chwil, które uważała za szczęśliwe. Kurt, jej poległy brat zwykł rozczesywać jej włosy, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Pamiętała jego dotyk, ciepły oddech na szyi, śmiech i to, z jaką troską to robił. Wspomnienia o nim okrutnie bolały, a już szczególnie w tym miejscu, w bazie zwiadowców. Dlaczego? Bo to oni winni byli jego śmierci.
- Idioci. - prychnęła pod nosem, zbierając włosy i wiążąc je gumką w wysokiego kucyka.
Choć z całego serca pragnęła zaszyć się w łóżku, musiała wyjść na spotkanie z nowym dowódcą. Raz jeden olała taką sytuację i Dita wywlekł ją za nogi na zewnątrz, zamiatając jej ciałem podłogę korytarza. A Ness był najłagodniejszym z czwórki oficerów, więc wolała nie ryzykować. Nie chodziło o to, że się bała, ale było to najzwyczajniej w świcie męczące i upierdliwe. Tak więc Rita wróciła do przygotowywania się. Zsunęła szare spodnie, ubrała bieliznę, ściągnęła białą koszulkę bez rękawków i przewiązała piersi bandażem. Nowy komplet przeciętego żołnierza już czekał na krześle wraz z nieśmiertelnym, czarnym golfem. Gdy spodnie i golf znalazły się już na ciele, przyszedł czas na najbardziej upierdliwe cholerstwo, czyli pasy. Niby ponad dziesięć lat doświadczenia, niby wiedziała o nich wszystko, a jednak potrafiły czymś zaskoczyć. Po kilku minutach mogła już skończyć z pasami i ubrać w końcu buty i kurtkę. Gotowa i pełna negatywnych emocji wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Jej pokój znajdował się dosłownie kilka kroków od schodów prowadząc do pomieszczenia z zaopatrzeniem, dlatego bardzo szybko znalazła się na dole. Stamtąd było już tylko jedno wyjście, prowadzące na zewnątrz. O dziwo, pozostałej trójki jeszcze nie było. Stała sama po środku pustej sali. Cóż za pech, zjawiła się jako pierwsza, choć całkiem ładnie spóźniona. Wkoło nic do roboty, tylko butle pełne gazu i półki, na których spoczywał sprzęt do manewrów i jakieś narzędzia. Niestety, ani śladu po czymś, czym mogłaby się zająć, albo przynajmniej zniszczyć. Nawet żywego ducha, któremu dałoby się uprzykrzyć życie. Po kilku minutach stania w ciszy jak skończona kretynka, Rita postanowiła sprawdzić, czy aby przypadkiem zbiórka nie odbywała się na dworze. Podeszła do wielkich drzwi, pchnęła je i otworzyła szeroko, prawie na oścież. Rześkie powietrze ukoiło ją już po wzięciu pierwszego wdechu. Odetchnęła głęboko, zamykając na chwilę oczy. To był naprawdę przyjemny poranek. Kosy już śpiewały, a wiatr lekko muskał jej twarz. Rita wyobrażała sobie, że to jej brat gładzi jej policzki wierzchem dłoni. Za zamkniętymi powiekami widziała jego lśniące oczy i czuły uśmiech, który nie raz okazywał się być jedynym lekarstwem na męczące ją problemy. Oddałaby wszystko, by znów go zobaczyć, ale nie jako fantazję, ale żywego człowieka z krwi i kości. Ale to marzenie nie miało prawa się spełnić, w końcu śmierć powiedziała już w tej kwestii swoje ostanie słowo.
- Zamiast tak stać w drzwiach, może raczyłabyś się do mnie ruszyć, co? Nie mam całego dnia, muszę zająć się jeszcze raportami.
Słysząc znajomy, acz znienawidzony głos, Rita jęknęła bardzo głośno i otworzyła oczy. Pod drzewem stał oczywiście jej najgorszy koszmar, Mike Zacharias.
- Czekasz na kolejnego, bezużytecznego frajera do swojego gównianego oddziału? - rzuciła w jego stronę, krzyżując ręce na piersi.
- Tak się składa, że tym bezużytecznym frajerem jesteś ty, Larsen.
Mike nie należał do osób złośliwych, ani tym bardziej do cieszących się z cudzego nieszczęścia, ale widok rzednącej miny sprawił mu ogromną satysfakcję. Żadne odznaczenie, czy awans nie miało dla niego takiej wartości jak jej reakcja. Była bezcenna. Jej rozdziawione usta i nienormalnie szeroko otwarte oczy stały się jego największym osiągnięciem życiowym. Marzył o takiej chwili od kiedy tylko się spotkali.
- Oo nie! Nie, nie, nie, nie! Nie wierzę w to! To jakiś żart!
Ale na tym jego radość się nie kończyła, oj nie. Nowy generał, a jego przyjaciel, dał mu wolną rękę. Erwin zgodził się na każdy sposób, byleby Rita zaczęła się zachowywać i choć odrobinę starać. Mike mógł pozwolić na dosłownie wszystko, łącznie z przemocą. Levi z pewnością nie miałby problemu z taką metodą, ale on wolał zachować męską dumę i honor i nie podnosić ręki na kobietę. Poza tym znał o wiele lepsze i bardziej satysfakcjonujące sposoby. Szantaż.
- Możesz sobie w to nie wierzyć, ale takie są fakty. Co więcej...- nie odrywając od niej wzorku i nie przestając się uśmiechać jak ostatni cham, Mike wyciągnął z tylnej kieszeni spodni zwiniętą w rulonik kartkę, którą zdobił czarny sznurek z czerwoną pieczęcią. - Teraz grasz na moich zasadach, Larsen. Nie muszę Ci chyba mówić, co to za papier, prawda?
- To papier, którym możesz podetrzeć sobie to swoje zasrane dupsko, ty zarośnięty cwelu.
- Prawdziwa dama z ciebie, nie ma co. - powiedział już nieco mniej wesoły - Ale do rzeczy, bo nie mamy całego dnia. Jak wiesz umowa obowiązuje Cię do służenia w naszym korpusie do twoich trzydziestych urodzin, czyli jeszcze prawie pięć lat. A przynajmniej na chwilę obecną tak jest.
Złość momentalnie ogarnęła jej ciało. Czuła, do czego zmierzał, ale chciała to usłyszeć, aby mieć pewność, że nie rzuca się na niego bez powodu. To nie tak, że bała się zaatakować kogoś wyżej rangą, nic z tych rzeczy. Nie martwiła się również problemami, które by z całą pewnością sobie sprawiło. O ile przeciętni mężczyźni nie stanowili problemu, tak praktycznie dwumetrowe cielsko samych mięśni komplikowało już sprawę. Wystarczyło tylko, żeby na niej siadł, a już musiałby się poddać. Rita jednak postanowiła zaryzykować, w końcu chodziło o jej przyszłość i honor.
- Gadaj.
- Powiem krótko, żeby to dotarło do twojego pustego łba. Albo się zachowujesz, robisz co Ci mówię i podchodzisz do egzaminu, albo nadal zachowujesz się jak ostatnia suka i dokładasz sobie czasu do odsłużenia w wojsku.
Poziom złości Rity osiągnął szczyt. Już dawno nikt jej tak za skórę nie zaszedł, a już tym bardziej nie w taki sposób. Nikt, dosłownie nikt w przeciągu całego życia nie zastosował wobec niej szantażu. Umowa to jedna sprawa, ale wykorzystywanie przeklętego dokumentu jako karty przetargowej było już przegięciem. Najgorsze jednak było to, że tego asa w rękawie miał człowiek, któremu nigdy w życiu nie chciała się podporządkować.
I nie miała zamiaru tego zmieniać.
- Wiesz co? Jesteś doprawdy żałosny, skoro musisz uciekać się do szantażu. Zero w tobie honoru.
- Bo ty coś o tym wiesz. - prychnął.
- A żebyś wiedział, że wiem. Dlatego nie pozwolę, żeby ktoś taki mi go odebrał. Za często zaciskałam zęby, żeby musieć męczyć się w tej psiarni choć jeden dzień dłużej. - Rita wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie, patrząc na niego groźnie - Oddaj mi ten papier, albo ja Ci go zabiorę.
- Chcesz spróbować? - zapytał, unosząc jedną brew do góry. - Niech będzie, dam Ci szansę. Przynajmniej się rozciągnę przed prawdziwym treningiem.
Gdy schował papier do wewnętrznej kieszeni kurtki, Rita nie zwlekał już ani chwili dłużej, rzucając się w jego stronę.
Larsen należała do tych narwanych, nie zawsze rozsądnych ludzi, dlatego niespecjalnie zdziwił go fakt, że w tym szaleństwie zapomniała o drzewie stojącym zaraz za jego plecami. Nawet nie musiał się wysilać, wystarczył delikatny unik w bok, aby nowa podwładna z całej siły uderzyła pięścią w pień solidnego dębu. Co go natomiast zaskoczyło, to zasób wulgarnego słownictwa, które usłyszał, gdy tylko przywaliła w drzewo. Przez chwilę stał obok i patrzył, jak kobieta pochyla się do przodu zakrywając zranioną rękę tą drugą. Między palcami powoli spływała krew, co tylko utwierdziło go w fakcie, że trzask, który usłyszał sekundę temu wcale nie był pękającym drewnem.
- Złamałaś, czy wybiłaś?
- Złamię to Ci kark, a wybiję to ten durny pomysł z szantażem!
I tak oto Rita przypuściła drugi atak. Mike stał już w innym miejscu, gdzie drzew nie było, więc mogła posyłać w jego kierunku tyle ciosów i kopniaków, ile tylko chciała. Podczas gdy ona atakowała, Zacharias robił tylko uniki, ewentualnie blokował jej pięści. W pewnej chwili stanął w lekkim, stabilnym rozkroku. Rita znowu spróbowała uderzyć go w brzuch, ale on zatrzymał jej pięść i zablokował, zaciskając w ogromnej dłoni. To samo stało się z drugą ręką. Na chwilę zastygli w bezruchu. Żadne z nich nie mogło ruszyć ręką, więc jedyne co pozostało, to wykorzystanie nóg. Oboje pomyśleli o tym samym, jednak to Mike okazał się być szybszy i już po chwili podciął jej nogi. Nie przewidział jednak tego, że upadając na ziemie, Larsen złapie go pasy i pociągnie za sobą. Ona leżała na plecach, a on zawisł nad nią, opierając ręce po obu stronach jej głowy. Rita już brała się za uderzenie w żuchwę, gdy jedną ręką chwycił najpierw jeden nadgarstek, potem drugi, aby finalnie przyszpilić obie jej ręce nad jej głową.
- I co teraz? - zapytał zadowolony z siebie.
- E-Ej, złaź ze mnie!
- Nawet na tobie nie jestem.
- I niech tak zostanie! - krzyknęła wściekle, a następnie...splunęła mu porządnie prosto w prawe oko.
Powiedzenie, że się wkurzył, nie oddawało jego stanu nawet w trzech procentach. Postanowił zmienić taktykę i złamać wcześniej złożoną samemu sobie obietnicę. Puścił ją i podniósł się, wycierając przy okazji twarz. Rita zdążyła się tylko nieco podciągnąć, gdy niespodziewanie zacisnął palce u nasady kucyka, a następnie szarpnął z całej siły.
Idąc w stronę stajni, Mike próbował obmyślić jakąś taktykę, która sprawdziłaby się w poskromnieniu krnąbrnej Larsen. Próbował, ale skupić się nie mógł, bo Rita, którą wlókł za sobą po mokrej trawie darła się wniebogłosy. Wrzeszczała, klęła i próbowała się wyrwać, co tylko sprawiało jej większy ból.
Zbliżając się do stajni, robiło się coraz bardziej tłoczno. Jedni żołnierze gimnastykowali się, inni siedzieli w przypadkowych miejscach czyszcząc sprzęt, a jeszcze inni po prostu rozmawiali ze sobą. Ale gdy tylko Zacharias wkroczył między nich, wszystkie oczy skupiły się na nim i szarpiącej się diablicy. Początkowo tylko się gapili, ale gdy para zaczęła się oddalać, co poniektórzy, bardziej ciekawscy podążyli za nimi zobaczyć, co się stanie. I nie pożałowali.
Gdy tylko znaleźli się wewnątrz stajni, pułkownik podniósł Ritę na dosłownie chwilę, aby zaraz potem wrzucić ją do stosu świeżego końskiego łajna.
- Idealnie tu pasujesz. - rzucił na odchodne, po czym wyszedł na zewnątrz.
Gdy zniknął gapie momentalnie wybuchli śmiechem, kpiąc z niej i wytykając ją palcami. Żeby tego było mało, kiedy spróbowało wydostać się z obrzydliwego stosu, jacyś żołnierze kilkakrotnie wepchnęli ją tam na nowo. Jeden wylał na nią nawet pomyje z jakiegoś wiadra. Ta jednostronna zabawa trwała jakiś kwadrans, choć dla Rity była to niekończąca się fala upokorzeń. Pewnie gdyby nie pojawienie się dwóch innych, wysoko ustawionych oficerów, musiałby się nadal męczyć. Na szczęście wystarczyło jedno burknięcie Levi'a i mordercze spojrzenie, by tłum pędem uciekł z miejsca zdarzenia. Hanji, która stała przy jego boku, zrobiła krok do przodu i wyciągnęła dłoń ku krwistowłosej, ociekającej syfem diablicy, ale nim ich palce zdążyły się zetknąć, Levi szarpnął Hanji i pociągnął za sobą do wyjścia.
Larsen została całkiem sama. Znowu. Sama, brudna, mokra, obolała i poniżona na oczach tylu innych żołnierzy.
I siedząc sobie zanurzona w końskim łajnie, Rita pomyślała sobie, że zwiadowcy wcale nie muszą wyjeżdżać za mury, aby doznać prawdziwego strachu i chaosu. Krwi wcale nie musieli przelewać tytani. Ona to zrobi. Urządzi korpusowi takie burdel, o jakim nigdy nie słyszeli. Rozpęta prawdziwe piekło na ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro