3. Diablica
Świat był bezwzględny, życie krótkie i żałosne, a los przewrotny. Nie było dnia bez kłótni, bójki, czy nagany od przełożonych. Jej egzystencja opierała się na jedzeniu, spaniu i treningach. Za murami bywała rzadko. Jednak i w tym nudnym życiu z dnia na dzień Rita znalazła sobie hobby, czyli doprowadzanie do szału innych żołnierzy.
Nanaba niejednokrotnie starała się powstrzymać koleżankę, ale zawsze kończyło się to tym samym, czyli czekaniem pod drzwiami generała, gdy czerwonowłosa dostawała opieprz. Zdarzało się jednak i tak, że to nie Shadis karcił jej przyjaciółkę, a inni, niżej usytuowani, na przykład Erwin, czy Mike Zacharias. U tego drugiego Larsen lądowało o wiele rzadziej. Działo się tak, ponieważ jako jedyna potrafiła wyciągnąć z niego to, co najgorsze. Co prawda nigdy jej nie uderzył, ale kilka razy Erwin musiał interweniować, słysząc z pokoju obok krzyki, huk i tłuczenie szła.
- Do cholery Larsen! Zachowuj się jak żołnierz, a nie rozwydrzona gówniara!
- Do cholery Zacharias! Zachowuj się jak mężczyzna, a nie miękka pizda! To były tylko koleżeńskie docinki, nic więcej!
- Pułkowniku, ty przeklęta diablico.
- Ha! Nie rozśmieszaj mnie, nie jesteś godny tego tytułu.
I żeby Zacharias mógł poznać prawdziwość tych słów, musiało minąć kilka tygodni. Wtedy wrzasnął na nią i wyrzucił za drzwi, klnąc pod nosem i mieszając czerwonowłosą z błotem. A teraz? Teraz pędził przed siebie, modląc się w myślach, aby nic jej się nie stało. Czemu? Nie, nie zależało mu aż tak na jej życiu, choć rzecz jasna nie chciał też, aby zginęła. Zwyczajnie w świecie pragnął chronić kogoś innego, a mianowicie Nanabe, kobietę, którą skrycie adorował i której słowa tak bardzo go uderzyły. Nie chciał jej ranić, ani widzieć, jak cierpi, dlatego odesłał resztę grupy za mur, a sam zawrócił po dwie zaginione dziewczyny. Na całe szczęście nie musiał szukać ich na oślep, byłoby to zadanie równe szukaniu igły w stogu siana. Kto jak kto, ale on miał nosa do poszukiwań.
- Ha! Patrzcie na nią, jest żałosna! I ty niby zajmujesz czwarte miejsce w najnowszym rankingu?! Nie do wiary!
Od przeszło tygodnia słyszała tylko, albo coś podobnego. Działo się tak od kiedy jej ciężki trening w końcu został doceniony przez trenerów. Innym kadetom się to jednak nie podobało szczególnie tym, przez których strąciła z miejsc. Dzień w dzień, noc w noc, kopniaki i wyzwiska nie miały końca. Niestety jej koszmar się na tym nie kończył, wręcz przeciwnie, było coraz gorzej.
Gdy brała prysznic, jeden z chłopaków, Aaron, który wylądował przez nią z numerem piątym, postanowił ją poniżyć jeszcze bardziej. Wdarł się do damskiego prysznica i razem z kolegami zrobili jej istne piekło. Zabrali ubrania i ręcznik, wyrzucili przez okno, a ją zaatakowali, sprowadzając do parteru i okładając po całym, nagim ciele. Kopali i bili ją wszędzie, nie oszczędzając nawet głowy. W końcu jeden z nich złapał za jej długie włosy i przyciął krzywo tak, że część sięgała żuchwy, a część łopatek. Zasłoniła sobie uszy i zacisnęła oczy. Płakała, krzyczała, wiła się z bólu i błagała o litość. Było już późno i inne dziewczyny już spały, choć nie miało to znaczenia, szum wody, ciężkie, zamknięte drzwi łazienki i wredny chichot zagłuszały wszystko. Leżała tak nieruchomo przez kilka minut, gdy zauważyła, że nie jest już okładana. Rozchyliła powieki i spostrzegła czterech chłopaków leżących pod ścianą, która znajdowała się za otwartymi drzwiami kabiny. Usiadła i popatrzyła na swojego wybawiciela. Miał długie, krwistoczerwone włosy, duże, błyszczące, zielone oczy i łobuzerski uśmiech.
- Jesteś cała? - zapytała nieznajoma, wycierając wierzchem ręki krew spływającą z nosa.
Dziewczyna skinęła głową. Wybawicielka kucnęła obok niej i przyjrzała się uważnie. Wzięła między palce jasne kosmyki, gładząc je.
- D-Dziękuję.
- Nie trzeba. Jak Ci na imię, blondyneczko?
- Nanaba - powiedziała, rzucając jej nieprzyjemne spojrzenie. Chyba ,,blondyneczka'' nie przypadła jej do gustu.
- Nanaba...Ładne imię. Czy siedem, to jakaś szczęśliwa liczba w twojej rodzince?
- Chyba nie, nie mam szczęścia w życiu.
- Haha! Dobra jesteś, Nanaba. Serio, rozśmieszyłaś mnie!
Tamten wieczór, tamto zdarzenie Nanaba zapamiętała jako najpiękniejszą chwilę w życiu. Gdy tylko zobaczyła jej dziarski uśmiech i usłyszała śmiech poczuła, że to właśnie to, prawdziwa przyjaźń. Każdy kolejny dzień był lepszy od poprzedniego, właśnie dzięki niej, dziewczynie z drugiego miejsca, Ricie Larsen.
Kiedy Nanaba i pułkownik pędzili przed siebie, Rita biegła ile sił w nogach, kierując się w stronę muru Rose. Prześladował ją dziesięciometrowy tytan, który z uporem maniaka starał się ją dorwać. Tępo miała o wiele wolniejsze niż zwykle, w końcu została dość poważnie ranna w nogę, która w takiej chwili była kluczowa. Szczęście w nieszczęściu, że ów ogromny prześladowca, był wyjątkowo źle zbudowany. Miał niezbyt szeroki tors, duży, nieco obwisły brzuch, grube, ale krótkie nogi i chude, dziwnie wiotkie ręce. Czarne oczy bezustannie wpatrywały się w jej sylwetkę, a szeroki uśmiechem ani na chwilę nie zniknął. Rita nawet bawił jego wygląd i cała ta sytuacja, bo mało kto prześcigał tytana i to bez sprzętu. Już miała wyśmiać olbrzyma na głos, gdy z rogu naprzeciw zaczął nadbiegać drugi tytan. Zielone oczy otworzyły się szerzej, a ona mimowolnie zwolniła, o mało nie dając się złapać w wielkie dłonie i patykowate palce. Choć z punktu widzenia obserwatora sytuacja wydawała się być beznadziejna, wręcz nie możliwa do zmienienia, Rita znalazła wyjście. Droga ucieczki znajdowała się dokładnie przed nią, między nogami kolosa. Plan był bardzo skrajny, miała tylko jedną szansę. Tytan, który ją gonił, był nieco większy od tego drugiego, a i ulica była wąska, dlatego też Larsen zdecydowała się prześliznąć między nogami mniejszego licząc przy okazji na to, że rozpędzeni tytani wpadną na siebie i choć na chwilę odczepią.
Nanaba stała na zniszczonej już wieży kościoła. Nie, nie robiła sobie przerwy, najzwyczajniej w świecie brakło jej gazu, a otaczający ją dwaj tytani czekali na jej ruch, co jakiś czas wysuwając w jej kierunku łapska. Bez sprzętu do manewru i z taką złą pozycją nie miała najmniejszej szansy na zabicie choć jednego. Owszem, nie dosięgali jej co nie znaczyło, że jest bezpieczna. Ścianki wieży ledwo się trzymały, a tytani wciąż opierali, co groziło zawaleniem się budowli i wpadnięciem prosto w paszczę któreś z bestii. Blondynka rozejrzała się nerwowo na boki, ale nikogo nie zauważyła. Nie poddała się jednak. Wymyśliła, że gdyby jeden z tytanów stracił wzrok, mogłaby zeskoczyć i spróbować ucieczki. Problem pojawił się niemal od razu, bo po sprawdzeniu stanu mieczy okazało się, że są doszczętnie stępione, a więc i bezużyteczne. Nanaba nie wiedziała już, co zrobić. Została bez niczego, nie miała mieczy, gazu, ani pomysłów. Jedyne co jej pozostało to stać i czekać na cud. I stało się, los się do niej uśmiechnął, bo chwilę później jej uszu dobiegło znajome wołanie i świst tnących powietrze haków. Szybko spojrzała za siebie i niemal krzyknęła ze szczęścia.
Mijając swoją podwładną, Mike mógł odetchnąć z ulgą choć z tego jednego, acz bardzo ważnego powodu. Nanaba była cała, najważniejsze. Reszta była już formalnością. Pierwszy tytan nie zdążył odwrócić nawet głowy, gdy jego kark został rozcięty. Pułkownik wykonał szybki zwrot, unikają ciała olbrzyma, a następnie wbił harpuny w bok drugiego, przyśpieszył, wzbił się nieco ponad jego głowę, a następnie opadł w dół, aby tuż przed celem wykonać kilka obrotów i wyciąć mięso ze swojej ofiary. Odbił się od karku i wyskoczył wysoko, przeskakując łeb opadającego już tytana. Przyciągnął się do dachu i zgrabnie wylądował na lekko zgiętych nogach.
- Pułkowniku! Cieszę się, że Pana widzę! - zawołała Nanaba, nie kryjąc radości.
- Teraz tak mówisz, ale jak już wrócimy, to będziesz błagała, żeby mnie nie spotkać - mruknął niezadowolony, a następnie przeniósł wzrok na pas kobiety - Jak stoisz z gazem? Nie wiem, czy Rita ma cokolwiek.
- Pusto - odparła ponuro.
Zacharias westchnął donośnie i na chwilę zasłonił sobie twarz dłońmi, aby już po chwili powoli przeciągnąć je w dół, robiąc strasznie niezadowoloną minę.
- Boże, dali mi gówniary, nie żołnierzy - jęknął - Dobra, pomyślmy, jak wykaraskać się z tego burdelu. Propozycje?
- Wsparcie? Chyba nie jesteśmy tu sami.
- No jasne, że też wcześniej o tym nie pomyślałem! Zaraz zapytam jakiegoś tytana, może zgodzi się nas podwieźć! - wykrzywił się mężczyzna - Nanaba, nie zarządziłem odwrotu bez powodu! Wszyscy się wycofywali! Jesteśmy teraz zupełnie sami!
- A Rita? Znalazł ją Pan?
Mike nie dowierzał w to, co słyszał. Albo oberwała w głowę, albo z tego całego stresu na mózg jej padło.
- A widzisz ją tu gdzieś? Nie? To nie zadawaj takich głupich pytań.
- Od kiedy pułkownik taki niemiły, co? - spytała, krzyżując ręce przed sobą.
- Od kiedy musi latać za dwiema babami, które nie słuchają tego, co się do nich mówi! - zagrzmiał - Po niej spodziewałem się wszystkiego, ale nie po tobie, Nanaba! A teraz co?! Jesteś zupełnie bezbronna i tylko mamy więcej zmartwień! Co ja mam niby zrobić, jeśli okaże się, że i ona jest uziemiona? I tak lecę już na oparach! Po to są rozkazy, aby je wykonywać do cholery! Gdyby choć jedna z was mnie posłuchała, nie tkwilibyśmy tu sami, praktycznie bez sprzętu! Na co mi ludzie, którzy nie robią tego, co im mówię?! Każdy ma w oddziale jakąś rolę i zadnie, a jak ja mam wam zaufać, kiedy wykręcacie mi takie numery?!
Nic nie odpowiedziała. W milczeniu spuściła tylko głowę i wbiła wzrok w stopy. Po tak srogim i wyjątkowo szczerym zruganiu nie śmiała spojrzeć mu nawet w oczy. Dawno nie dostała takiego ochrzanu, a ten był pierwszym od jej przełożonego. Nigdy go takiego nie widziała, nawet gdy coś poszło nie tak mówił o tym w sposób spokojny. Teraz było inaczej, zapewne ledwo powstrzymywał się od powiedzenia czegoś, czego mógłby żałować. Ale z drugiej strony go rozumiała, bo w końcu wrócił po nie obydwie i to z własnej woli, bo po czymś takim miał prawo je zostawić, a tego nie zrobił. Słyszała, jak odchodzi i wzbija się znowu w powietrze. Zanim zniknął usłyszała jego ostatni rozkaz. Miała czekać, aż wróci, aby razem dostać się za mury.
Rita nie spodziewała się, że dystans dzielący ją od drugiego tytana jest tak duży, pewnie różnica w wysokości ją zmyliła, w końcu człowiek nie jest tak wielki. Droga, po której miała zrobić wślizg, nie należała do najgładszych, bo wszędzie walały się resztki budynków, okien i ludzi. Tych ostatnich było dość sporo, gdzie nie spojrzała, tam noga, czy ręka. Doliczyła się aż dziesięciu trupów w mundurach, głownie tych z różą. Gdy patrzyła na ich zwłoki, po raz pierwszy przez myśl jej przeszło, że to właśnie oni mają tego dnia najwięcej roboty. Ratowanie ludzi, kierowanie ewakuacją, ochrona i coś, z czym zbyt wiele nie mieli wspólnego, czyli zabijanie tytanów. Choć chciała jeszcze chwilę pokontemplować nad ludzkim żywotem i przeznaczeniem, wróciła myślami do głównego tematu, a mianowicie zbliżających się tytanów. W końcu nadeszła ta chwila, czas podjęcia ryzyka, zdania się na szczęście i zaufanie głosowi w głowie, który w kółko powtarzał jej, że wszystko się uda. Potwory były już bardzo blisko siebie, wystarczyło im wyciągnięcie ich długich łapsk. Zacisnęła zęby i przyśpieszyła, wymuszając na nodze ostatnie chwile posłuszeństwa. Jeszcze chwila, a kończyna nie dałaby rady i dziewczyna zwyczajnie upadłaby na ziemię. Tak się jednak nie stało. Gdy tytan z naprzeciwka sięgnął po nią ręką, ona delikatnie podskoczyła, rozpędzona wsunęła się pod nią i ślizgając się po mokrej od krwi drodze, pomknęła na plecach ku wolności. Przejeżdżając pod cielskiem miała wrażenie, że znajduje się pod jakimś dziwnym mostem ze skóry. Gdy tylko ponownie ujrzała czerwone od zachodzącego słońca niebo, wbiła piętę mocniej w ziemię, aby nieco zahamować. Zatrzymała się, wstała szybko, za to bardzo boleśnie i spojrzała się za siebie. Właśnie dochodziło do zderzenia dwóch kolosów.
- Ha! I co teraz, fraje...
Rita stanęła jak wryta. To był koniec, śmierć w końcu ją dogoniła.
Mike nie miał już ani czasu, ani praktycznie gazu, bo tego drugiego starczało mu już tylko na kilka minut lotu. Czuł jednak bardzo dobrze zapach diablicy, była blisko, dlatego dokładnie rozglądał się na dookoła siebie. Nagle usłyszał czyiś krzyk, dobiegający od jego prawej strony. Odwrócił głowę i oniemiał, zupełnie zapominając o tym, jak ważne w powietrzu jest skupienie. To co zobaczył wprawiło go w szok, niedowierzanie, ale i uznanie. Widział jak unika ręki i jak jej długie, krwisto czerwone włosy powiewają na wietrze, kiedy ciało mknęło po drodze. Musiał jej to oddać, wykonała wspaniały ruch, który uratował ją z opresji. Dalej nie było tak dobrze, bowiem gdy tylko tytani w siebie uderzyli, ten mniejszy stracił równowagę i zaczął spadać na miasto. Rita była dokładnie pod nim. Mike błyskawicznie przekręcił się w bok i wystrzelił harpuny w stronę budynku, znajdującego się po jej lewej. Nie myśląc już o ekonomicznym zużywaniu gazu, przyśpieszył gwałtownie, mknąc w dół niczym pocisk. Na ułamek sekundy przed kontaktem, zawołał ją po nazwisku. Nim zdążyła odwrócić do końca głowę, uderzył w nią, obejmując jej ciało ciężkimi ramionami. Z impetem wpadli do środka budynku, przez drewniane drzwi, aby po chwili rozbić okno i wypaść przez nie na drugą stronę. Zatrzymali się dopiero na ścianie innego budynku, o który Zacharias przywalił plecami, chroniąc tym samym kłopotliwą Larsen. Uderzył nie tylko plecami, ale i tyłem głowy, co poskutkowało chwilową stratą kontaktu ze światem. Ogłuszony nie słyszał huku, upadających cielsk tytanów. Niedługo po tym świadomość wróciła. Szybko popatrzył najpierw w prawo, potem w lewo, a gdy upewnił się, że są bezpieczni, skupił się na szkarłatnowłosej kobiecie. Bóg mu świadkiem, że chciał ją sprać, ale była nieprzytomna. Leżała w bezruchu w poprzek niego, opierając głowę na jego torsie. Może i była jeszcze w jednym kawałku, ale jej stan pozostawał wiele do życzenia, a szczególnie noga, z której Mike nie wróżył dobrze. Widział już wiele ran i urazów, dlatego miał powód podejrzewać, że Larsen wkrótce pożegna się z kończyną. Nie czas był jednak na rozmyślania, musiał ich szybko wydostać z tego piekła. Wstał, złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Dla kogoś takiego jak Mike, niecałe sześćdziesiąt kilo żywej masy nie stanowiło absolutnie żadnego problemu. Gdy zorientował się gdzie byli, ruszył w tam, gdzie zostawił Nanabe. Mieli niemały kawałek do przebycia, a w koło niebezpieczeństwo, więc biegł jak najszybciej tylko mógł. Nagle kobieta poruszyła się na jego ramieniu i ścisnęła materiał zielonej peleryny.
- Z-Zostaw mnie - wychrypiała.
- Nie.
- I tak jesteśmy już w dupie, ale jeśli mnie zostawisz, będziesz może uda Ci się przeżyć. Ja i tak nie dam rady dotrzeć do muru, dlatego musisz mnie...
- Nie! - zagrzmiał - A teraz bądź łaskawa zamknąć jadaczkę, bo muszę się skupić, żeby nie zgubić drogi!
Zamilkła. Znała go od jakiegoś czasu i wiedziała, że nic, ale to absolutnie nic nie było wstanie zmusić Zachariasa do odwrócenia się od innego żołnierza. Pod tym względem przypominał jej brata. Rita uśmiechnęła się pod nosem, otwierając na chwile oczy. Jedyne co mogła zobaczyć, to splamiony krwią bruk i jego stopy, które zmieniały się w błyskawicznym tempie. Prawa, lewa, prawa, lewa, wdech, wydech i tak w kółko. Powoli powieki robiły się coraz cięższe, a widok niewyraźny. Bolało ją dosłownie wszystko, nawet wnętrze. Już dłużej nie mogła, była wykończona fizycznie i psychicznie.
- D-Dzięki...pułkowniku.
Tymi słowami, Rita Larsen pożegnała ten pamiętny dzień roku 845. Zakończyła służbę zabijając tuzin tytanów i ratując trójkę dzieci. Nie taki diabeł straszny, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro