Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spin-off ~ Świt nowego początku

POV He Xuan

Wieczór przed rozpoczęciem głównej historii


Ta noc miała pozwolić mi zapomnieć. Wsadzić głowę do lodowatej wody, pomóc otrząsnąć się i wyrwać z tego odczuwanego tygodniami odrętwienia. Zapełnić dziurę w moim sercu... czymkolwiek.

Nawet litrami alkoholu.

Od naszego rozstania nie było nocy, którą przespałbym bez bólu, bez uczucia straty, bez chłodu pościeli i bez ciała osoby, którą mógłbym objąć własnymi ramionami. Zabijała mnie cisza w naszym mieszkaniu, wybieranych wspólnie obrazach, które wisiały na ścianie, naszych fotografii... Naszych...

To wszystko miało być nasze. Przez chwilę nawet było, ale odeszłaś. Z dnia na dzień, jakbyś zostawiała balast.

Czy tym właśnie dla ciebie byłem?

Pamiętam początki nas jako pary. Odkąd powiedziałaś, że nie jesteś ze mną szczęśliwa, często do nich wracam. Kiedyś zapewniałaś, że nie przeszkadzają ci moje zdawkowe słowa, małomówność i problem z wyrażaniem emocji. Lubiłaś powtarzać "taki już jesteś i takiego ciebie pokochałam".

Szkoda, że tyle lat mnie okłamywałaś.

Pieniądze... nic nieznaczące pieniądze...

Oddałbym ci wszystkie, jakie zarobiłem na nasze szczęście. Och, gdybyś je tylko chciała... Ty jednak wolałaś ze swoim odejściem wyrwać mi serce. Pozbawić mnie duszy i zabrać cel życia.

Kochałem cię. Ciebie jako pierwszą.

Na zwykły, czarny T-shirt zarzuciłem ulubioną czarną skórzaną kurtkę i spojrzałem w lustro na twarz człowieka z ciemnymi worami pod oczami i szarą, niezdrową skórą, którą pokrywał ciemny zarost.

Kiedy ostatni raz się goliłem? Tydzień temu, a może dwa?

Włożyłem portfel do tylnej kieszeni czarnych jeansów, przeciągnąłem dłonią po włosach – trochę dłuższych niż zawsze miałem. Teraz opadały mi na czoło, ale to było ostatnie, czym się przejmowałem. Nie szedłem na randkę. Nigdy już na żadną nie pójdę.

Dziś ta zimowa noc miała być moją katharsis i zalaniem każdej komórki ciała zapomnieniem.

Wybrałem bar przypadkowo. Przy kontuarze nie siedziało dużo osób, a z głośników leciała spokojna muzyka. Po otworzeniu drzwi doleciał do mnie lekki zapach papierosów oraz lakierowanego drewna wymieszanego z tapicerką kanap i foteli.

Mogło być gorzej.

Przeszedłem przez połowę pomieszczenia i zająłem wolne miejsce przy barze. Kurtkę powiesiłem na oparciu. Od razu pojawił się przede mną barman. Czarne, gęste włosy miał postawione na żel, a kontrastująca z nimi krwistoczerwona koszula aż przykuwała wzrok. Wysoki, młody, przystojny.

Na pewno jest bardziej towarzyski ode mnie.

Uśmiechnął się, przecierając wysoką szklankę do drinków.

I potrafi wyrażać emocje samą mimiką twarzy.

– Dobry wieczór, co podać? – zapytał swobodnie.

– Brandy. Potrójna z lodem.

– Ciężki dzień? – zagadał, od razu wyciągając spod kontuaru ogromną kostkę lodu. Wrzucił ją do szerokiej szklanki i zaczął wlewać bursztynowy płyn.

– Ciężkie życie – odparłem.

Nie miałem ochoty na rozmowę, a on chyba to zauważył, bo nie ciągnął już tematu. Postawił przede mną szklankę i odszedł do kolejnego klienta.

Nie byłem miłośnikiem picia albo topienia smutków w alkoholu. Nie wychodziłem także ze znajomymi. Nie miałem ich przez mój pracoholizm.

A przecież pracowałem dla naszego szczęścia.

Jednak dziś czułem, że jeszcze jedna zimna i bezsenna noc, a zwariuję.

Alkohol wcale nie był rozwiązaniem. To tylko pretekst, żebym wyszedł z domu – tego domu, w którym mieliśmy żyć oboje i w którym każda wybrana wspólnie rzecz kojarzyła mi się z tobą.

Upiłem pierwszy łyk i z niesmakiem cicho mruknąłem.

– Ohydne, prawda? – usłyszałem pytanie od osoby siedzącej kilka krzeseł dalej po lewej stronie. – Jeśli płacimy za to krocie i ma poprawiać nam humor, powinno być przynajmniej słodkie.

Zerknąłem w bok. Dzieciak, a przynajmniej młody chłopak, który chyba niedawno skończył osiemnaście lat, uśmiechał się do mnie znad swojej szklanki wypełnionej wielobarwnym, warstwowym drinkiem. Miał jasnobrązowe, falowane i przydługie włosy, które nie widziały fryzjera od miesięcy.

Zmierzwione jakby układał je wiatr.

– Mój jest słodki, powinieneś spróbować – dodał, używając do picia tęczowej papierowej słomki.

Jego słowa były albo totalnie niewinne i sugerowały tylko zmianę alkoholu, albo, kiedy oblizywał ze smakiem usta, próbował mnie uwieść.

Gdzie on się tego nauczył? Czy przypadkiem dzieciaki na studiach nie powinny się uczyć, a nie przesiadywać po północy w barach, do tego jeszcze wykonując dwuznaczne gesty do obcych mężczyzn? Cholera, mógłbym okazać się napalonym zboczeńcem, który bez skrupułów zrobiłby mu krzywdę!

Pokręciłem głową na beztroskę dzisiejszej młodzieży i bez słowa powróciłem do swojej brandy. Ona jej nienawidziła, więc to był mój sposób, żeby spróbować tego, co nie kojarzy mi się z przeszłością.

– Hej, przyszedłeś dziś sam? – dopytywał.

Nie zniechęcało go moje milczenie. Może po prostu lubił dużo mówić, może szukał towarzystwa, słuchacza. Choćby biernego. Jeśli tak, mógł porozmawiać z barmanem.

– Ja bawiłem się od obiadu. – Słyszałem, jak siorbie, po czym niewzruszony moim brakiem uwagi kontynuował: – To znaczy... wtedy nie piłem. Dopiero później – tłumaczył. Głos miał nawet przyjemny. Spokojny, wesoły, choć odrobinę zmęczony. – Wlali we mnie z dwa litry. No, może litr. Wódki! – Westchnął. – Nie mogłem odmówić, bo to pierwsza impreza. Tyle dobrze, że nie musiałem stawiać, inni stawiali mi. Jak więc mogłem odmówić?

W jego sposobie mówienia było coś uspokajającego. Nim skończyłem swoją brandy, opowiedział, w którym barze byli i wymienił imiona kilku kolegów. Chwalił jednego z nich za jakiś projekt komputerowy. Podkreślił, że znajomy jest bardzo inteligentny i też chciałby być dobry w programowaniu.

Chyba dopiero rozpoczął studia i uczestniczył w klasowej imprezie integracyjnej. Był młody. Powinien korzystać z życia. Czerpać z niego.

Także spróbować alkoholu... choć może nie w nadmiarze jak dziś.

Kiwnąłem na barmana, żeby podał jeszcze raz to samo. Czułem ciepło w żołądku, lekkie pieczenie w przełyku i odrętwienie zmysłów. Przekręciłem głowę do chłopaka, który od razu pogodnie się uśmiechnął i tym razem przesiadł się ze swoim drinkiem na krzesło obok mnie. Stuknął szklanką o blat, oparł na nim łokieć, a na dłoni policzek, wpatrując się we mnie z przekręconą na bok głową.

Miał gładką i chyba nieznającą jeszcze maszynki do golenia twarz, odrobinę świecącą od odczuwanego gorąca i krążącego w żyłach alkoholu. Zielone, wręcz szmaragdowe oczy były błyszczące, źrenice duże. Na pewno nic nie ćpał, ale był pijany. Chudymi palcami przesuwał po szklance, ściągając wilgoć i rozprowadzając ją na nowo. Czarna, dopasowana koszula podkreślała jego zgrabne ciało, a seledynowe wstawki przy kołnierzyku i podwiniętych do połowy przedramion rękawach umiejętnie uwydatniały niezwykły kolor oczu.

– Wiesz, że jesteś strasznie przystojny? – nagle wypalił.

Barman postawił przede mną nową szklankę, więc szybko otrząsnąłem się z chwilowego szoku i udawałem, że go nie usłyszałem.

– Nie, to nie sposób na podryw. Stwierdzam tylko fakt. – Przekręcił się tyłem do kontuaru, oparł o niego plecami i założył nogę za kolano. – Co z tego, że może ostatnio źle spałeś i jesteś blady, jakbyś od tygodni nie wychodził na słońce. Piękno to nie tylko to, co widzimy na pierwszy rzut oka, ale coś więcej. Coś, czego nawet ten napój nie zmieni.

Wskazał na moją szklankę. Mówił w dziwny sposób, jakby był starszy ode mnie, jakby przeżył to co ja. Jakby czuł...

Ten dzieciak gadał, co mu ślina przyniosła na język albo uważał, że poznał życie. Pewnie naoglądał się za dużo podrzędnych tasiemców telewizyjnych. Zirytował mnie.

– Co ty możesz wiedzieć? – wycedziłem, zgrzytając zębami.

Widziałem, jak na jego twarzy zachodzi zmiana. Policzki uniosły się razem z kącikami ust, lecz tym razem jego oczy mieniły się różnymi odcieniami zieleni. Niczym czyste, szmaragdowe i głębokie jezioro.

– Nawet twój głos jest taki melodyjny, dźwięczny, męski... Zobacz – przysunął bliżej przedramię i podwinął do połowy rękaw – aż mam gęsią skórkę, a nie jestem mięczakiem.

Zerknąłem w dół, a potem powróciłem do jego oczu.

– W takim razie wygadującym bzdury głupkiem.

– Możliwe – rzekł zgodnie, mrużąc oczy i kiwając głową – i udaję, że wszystko wiem.

– Potrafisz się do tego przyznać, ale i tak ostatecznie oszukujesz.

Wziąłem większy łyk, aż podniebienie i gardło zaczęły mnie palić. Chłopak patrzył na mnie, palcem wskazującym postukując o blat.

– Nie powiedziałem, że oszukuję. Udaję, że wszystko wiem, ale mimo że tak nie jest, to niewiele mi do tego brakuje. – Zrobił przerwę, zatrzymując na moich oczach swoje intensywne spojrzenie. – Nie wierzysz mi. No tak, nikt nie wierzy w takie rzeczy. Nie ma się co dziwić.

– Możesz już wrócić na swoje miejsce?

– Jesteś pewny?

– Tak – odparłem bez ogródek.

– Okej, wrócę, jeśli naprawdę tego chcesz.

– Chcę, spływaj stąd.

– Powiedziałem "naprawdę".

– Posłuchaj, coraz bardziej mnie wkurzasz. Zmiataj albo sam ci pomogę.

– Jeśli pomożesz mnie, ja pomogę tobie.

Prawie przewróciłem oczami.

– Niczego od ciebie nie chcę.

– A więc, czego chcesz? Czego naprawdę chcesz, czego szukasz?

Zanim ugryzłem się w język, wypaliłem:

– Spokojnego snu.

Otworzyłem szerzej oczy.

Czy ja właśnie palnąłem coś tak głupiego?!

– Chcę, żebyś zniknął mi sprzed nosa i nigdy więcej się nie pojawił – szybko się poprawiłem.

Nie wiedziałem, dlaczego poprzednia odpowiedź jako pierwsza pojawiła się w mojej głowie. Czy byłem aż tak tym wszystkim zmęczony, niewyspany, pijany od zaledwie jednej szklanki brandy i w efekcie zdesperowany, żeby gadać z tym dzieciakiem o moim żałosnym stanie?

Z całą pewnością.

– Mogę ci to dać – powiedział, niespodziewanie poważniejąc. – Mogę dać ci spokojny sen, jakiego nie miałeś od dawna.

Nie zdążyłem przekląć go, każąc definitywnie spadać, kiedy dodał:

– Dzisiejsza noc. Jeśli spędzisz ze mną czas do świtu, obiecuję, że nie pożałujesz.

Cholera. Powinienem od razu zaprzeczyć, wiem to aż za dobrze. Nie wahać się, nie zastanawiać ani sekundy. Odmówić, wykopać jego lub samemu wyjść, ale na pewno nie brnąć głębiej w ten grząski grunt.

Wrócić do mieszkania... do mieszkania, w którym...

– Nic o mnie nie wiesz – wysyczałem.

– Nie muszę. – Posłał mi zadziorny uśmieszek. – Obaj jesteśmy czyimiś synami, mamy bijące serca, uczucia, marzenia. Ja i ty jesteśmy podobni.

– Naciągane.

– Ale prawdziwe.

Przekląłem w myślach. Co to za dziecięce zabawy? Zmierzyłem go zimnym wzrokiem jasno mówiącym "spadaj". Ten jednak tylko szerzej się uśmiechnął.

Nie ma w sobie za grosz ostrożności, podejrzliwości? Czy alkohol wypalił mu instynkt samozachowawczy?

Opuszkami palców potarłem nasadę nosa i ponownie mu się przyjrzałem. Dokładniej.

Może to za sprawą tego samego alkoholu, może przez fakt, że chłopak przez chwilę wyglądał na zupełnie trzeźwego i bardzo mocno zdeterminowanego, aby spełnić swoją obietnicę, ostatecznie nie kazałem mu ponownie się ode mnie odwalić. Nie miałem pojęcia, czym się kierował, zagadując do mnie, komplementując, a potem składając tak surrealistyczne obietnice.

Był ode mnie niższy, choć podejrzewałem, że niewiele. Za to o wiele chudszy i gorzej zbudowany. Nie mógł mi niczym zagrozić, chyba że jego kumple z drużyny futbolowej czają się za rogiem, żeby dla zabawy komuś wpierdolić.

Raczej nie.

Gej? Znudzony student, który szuka rozrywki w nocy i zagaduje przypadkowo spotkanych facetów w barze, wciskając im wymyślony na poczekaniu kit o jakiejś pomocy?

– Pokaż dowód, żebym chociaż wiedział, że jesteś pełnoletni i możesz pić.

Zaryzykowałem. Nie wierzyłem, że coś zyskam, ale niewiele też miałem do stracenia.

Ot, kolejny ponury, zimny, samotny i pełen mojego zadręczania się pytaniami "dlaczego" wieczór. Tylko to miałem.

Uradowany chłopak klasnął w dłonie, a potem przekręcił się przodem do mnie i kolanem uderzył w udo.

– Nie wziąłem, ale barman może potwierdzić, że jestem dorosły. – Mrugnął figlarnie, odrobinę pochylając głowę w moją stronę. – To co, oddajesz się w moje ręce?

Zerknąłem na barmana, który posłał mi uśmiech i skinieniem potwierdził słowa chłopaka.

Nie lubiłem się cofać, kiedy już postawiłem krok do przodu. Poza wracaniem myślami do lat z moją dziewczyną, a potem narzeczoną, nigdy tego nie robiłem. Dlatego teraz dopiłem brandy do końca, zapłaciłem za siebie oraz chłopaka i założyłem moją skórzaną kurtkę.

– Chodź, dzieciaku. Udowodnij mi, że nie będę żałować spotkania ciebie i zgodzenia się na ten idiotyczny pomysł.

Czy o świcie żałowałem?

Owszem, ale tylko tego, że dzisiejsza noc okazała się taka krótka.

*

Zaczęliśmy od klubu jazzowego. Nie przepadałem za taką muzyką, ale klimat był do zniesienia. Najważniejsze, że nie kojarzył mi się z przeszłością. Siedzieliśmy tam godzinę, tylko leniwie sącząc drinki i rozmawiając. Na początku miałem wątpliwości, czy postąpiłem słusznie, przystając na jego propozycję. Po kwadransie zaczęły się zmniejszać, aż kompletnie zniknęły. Chłopak był zabawny. Rozgadany, wesoły i roztaczał wokół siebie naprawdę lekką atmosferę. Na moje milczenie reagował uśmiechem i zmianą tematu. Próbował różnych, aż doszliśmy do mojego dawnego hobby – sklejania modeli samolotów. Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o lataniu. Nigdy nie poszedłem tą drogą, ale uwielbiałem samoloty, więc w pokoju miałem ich dziesiątki. Część wisiała na sznurkach pod sufitem, a kolejne stały na podstawkach na półkach.

– Nie wierzę – powiedziałem na początku, podejrzewając, że ot tak rzucił temat sklejania modeli, a miał tyle szczęścia, że trafił idealnie w "dziesiątkę".

Lekko zetknął ze sobą nasze ramiona.

– Może nie wyglądam na cierpliwego i skrupulatnego, ale nie kłamię. – Oparł się plecami o czerwoną skórzaną kanapę i uniósł wyzywająco prawą brew. – Sprawdź mnie.

– Wymień dowolne trzy nazwy modeli.

– Prościzna. – Zamknął oczy i ułożył głowę na zagłowiu. – Sowiecki RDW-8 PWS, F-84G ThunderJet i dwupłatowy Albatros Oeffag.

Nieźle. Musiałem przyznać, że ma o tym jakieś pojęcie.

– Podaj przykład trzypłatowca.

– Fokker F. I Roden – powiedział bez zastanowienia.

– Ulubiony samolot?

– Amerykański F-14A Tomcat Black Knights.

Gwizdnąłem. Też lubiłem ten model.

– A twój?

– Bombowiec z II wojny światowej, Liberator B-24D – odparłem.

– Klasyka. Mogłem się tego po tobie spodziewać.

– Bombowca?

– Nie – otworzył jedno oko, celując we mnie palcem wskazującym – "strategiczna maszyna do zwalczania U-Bootów", lubisz konkrety. Nie żadne nowoczesne myśliwce o smukłym wyglądzie, ale prawdziwe dzieła sztuki projektantów samolotów.

– Wiesz, że to nieładnie pokazywać na kogoś palcem? – Złapałem za niego i wykręciłem.

– Aua, aua, dobrze, nie będę – obiecał ze śmiechem.

Wiedziałem, że go nie boli, a on chyba specjalnie próbował podtrzymać rozmowę i skupić na sobie moją uwagę.

– A teraz... – sięgnął dłonią do brandy, którą miałem przed sobą na stoliku – wymiana!

Wypił wszystko na raz. Gwałtownie się skrzywił, a ciało zatrzęsło się w konwulsji. Kiedy pierwszy szok minął, zacisnął powieki i zaczął wachlować swoje otwarte usta.

– O Boże... Uch! Jak możesz pić to świństwo? Przecież tym można udrażniać rury w zlewie!

Nie mogłem nic poradzić na moje uniesione kąciki ust. Przecież ten chłopak swoimi pomysłami sam sobie szkodził. Poklepałem go po plecach.

– Zamówić ci colę?

– Nie-e – wykaszlał.

Chciał wziąć swojego drinka w wysokiej szklance, ale go ubiegłem i sam wypiłem go do dna. Nazywał się chyba "Sex on the beach". Był słodki, a alkohol wyczuwało się dopiero po chwili. Moim zdaniem drinki były bardziej zdradzieckie w porównaniu do czystego wysokoprocentowego alkoholu. Ja przynajmniej piłem z umiarem. On mógłby pochłonąć takich z pięć naraz, a potem wstać i paść na podłogę nieprzytomny.

Tylko... zgodnie z tym, co już wcześniej mi powiedział, to pił od popołudnia, a trzymał się naprawdę dobrze. Nie dostrzegłem, żeby był bardzo pijany. Może miał mocny łeb?

Młodość...

– Okrutny... – wychrypiał, patrząc tęsknie na prawie pustą szklankę. Pozostało tylko kilka na wpół roztopionych kostek lodu.

– Wezmę dla ciebie coś niegazowanego. Poczekaj tu – zaproponowałem, bo już nie mogłem patrzeć na wykrzywioną w grymasie cierpienia twarz.

– Alkohol...

Pokręciłem głową.

– Wypijesz sok, a potem zamówisz, co zechcesz.

– Naprawdę okrutny. – Zaczął się śmiać, a ja nie mogłem odmówić sobie małego uśmiechu. – Tylko weź najsłodszy. Dziś zamierzam być najsłodszym chłopakiem pod słońcem!

– Mamy noc, daleko ci do zostania "najsłodszym chłopakiem pod słońcem" – przypomniałem, ale na nim nie zrobiło to wrażenia.

– Do świtu zmieniasz zdanie!

*

Po klubie jazzowym lekko szumiało mi w głowie. Alkohol nieźle rozluźniał, choć myślę, że w dużej mierze to zasługa chłopaka, który z kolei "procentów" powoli miał dość. Gdy tylko wyszliśmy, uwiesił się mojego ramienia i oparł o nie głowę. Miał na sobie długi miętowy płaszcz zapinany na duże guziki. Stylowy, pasujący do reszty. To musiałem mu przyznać – potrafił się ładnie ubrać. Zamknął oczy, ale nie przestawał się uśmiechać, powtarzając co kilkanaście metrów "ładuję baterie, żebyś nigdy nie żałował, że pozwoliłeś mi się ukraść". Sądziłem, że zaraz będę musiał wezwać taksówkę i odstawić go do akademika, gdzie zapewne mieszkał.

Imienia uparcie nie chciał mi podać.

"Wierzę w przeznaczenie. Jeśli dziś dam z siebie wszystko i ci pomogę, ty odnajdziesz mnie kolejnym razem i zrobisz to samo dla mnie" – mówił enigmatycznie.

Przeznaczenie? Chciałem wyśmiać to słowo, lecz jego upartość i dziwna wiara kazały mi zamilknąć.

Po kilku minutach "ładowania baterii", czyli uwieszaniu się na moim ramieniu, złapał za mój łokieć i pociągnął w bok. Nie protestowałem. Może po jazzie przyszła kolej na bluesa? Wszystkiego mogłem się spodziewać po tym młodym człowieku.

Zatrzymaliśmy się przed dużym, zbudowanym z czerwonej cegły budynkiem. Miał z dziesięć metrów wysokości, a z wnętrza wydobywały się dźwięki muzyki.

– Panie "bombowy", który lubi sklejać bombowce – zaczął, stając kilka centymetrów przede mną i patrząc śmiało w oczy – czy był pan kiedyś na dyskotece?

– Ten pan był – odparłem.

Objąłem jego szyję i przekręciłem nas obu przodem do wejścia, gdzie stało kilka grupek palących papierosy osób.

– Świetnie, więc nie muszę tłumaczyć, że co się dzieje na dyskotece, to zostaje na dyskotece.

Puścił mi oczko i wyswobodził się z objęcia. W zamian złapał mnie za rękę i lekkim, prawie tanecznym krokiem zaczął prowadzić w kierunku dwóch pilnujących drzwi napakowanych ochroniarzy. Skórę miał zimną, za to chwyt pewny i mocny.

Spojrzałem na nasze złączone dłonie. Nie dowierzałem, że pozwalam jakiemuś studentowi na taką poufałość. Ale to w końcu jego "gra", w którą zgodziłem się zagrać. Jeśli wyzwą nas od pedałów i spróbują pobić, na pewno będzie to pamiętny wieczór. Zastanawiałem się, czy zbyt beztrosko do tego podchodzę. Miałem dwadzieścia osiem lat, on maksymalnie dwadzieścia. Czy powinienem zachowywać się tak bezmyślnie?

Odrobinę puścił moją dłoń, a w zamian splótł ze sobą nasze palce. Spojrzał na mnie przez ramię i się uśmiechnął.

Boże, powoli łapałem się na tym, że uśmiech tego chłopaka zmiękczał mnie i pozwalał na robienie, co mu się żywnie podoba.

Tylko do końca tej jednej nocy, kilka godzin, bo o świcie...

Wszystko wróci do szarej rzeczywistości.

Zrównałem się z nim i z kieszeni wyciągnąłem portfel.

– Nie ma opcji, żebyś znów mi stawiał – oznajmił, ściskając dłoń mocniej. Nie wiem, jak to zrobił, ale trafnie przewidział mój zamiar.

– Ty planujesz, ja opłacam. Musi być sprawiedliwie.

– Sprawiedliwie będzie, gdy spotkamy się ponownie i zrobisz coś dla mnie. Cokolwiek. Choćbyś zjadł ze mną śniadanie, może utulił do snu.

– Jesteś jak prawdziwe dziecko.

Wyszczerzył się do mnie radośnie.

– Tylko trochę wyrośnięte!

Bez kłótni każdy z nas zapłacił za siebie. Na prawych przedramionach odbito nam fluorescencyjne pieczątki i weszliśmy do środka. Ponownie splótł nasze palce, tym razem luźno, jakby miał pewność, że mi to nie przeszkadza.

Miał rację.

Na dodatek chyba udzielał mi się jego dobry humor i dziwna ekscytacja.

Wewnątrz budynku było gwarno, głośno i duszno. Pomogłem mu zdjąć płaszcz i dopiero oddając go do szatni razem z moją skórzaną kurtką, uświadomiłem sobie, że potraktowałem go jak kobietę. Na szczęście nie miał nic przeciwko. Opuszki palców ułożył na moim ramieniu i wsunął je pod rękaw T-shirta, a potem podziękował.

Był uroczy. Może nawet bardziej niż większość kobiet, które spotkałem. W jego towarzystwie łatwo było zapomnieć, że obaj jesteśmy mężczyznami, a jednocześnie nie wymagał, abym traktował go wyjątkowo, czy przepuszczał w drzwiach. Nasze trzymanie się za ręce, jego subtelny dotyk, pokazywanie, że dobrze się ze mną czuje i ten flirt przypominały trochę randkę. Gdzieś w moim wnętrzu zbierało się na burzę. Czułem zmieszanie własnym zachowaniem, w umyśle zaczęły jak gęste chmury kotłować się pytania, czy przypadkiem nie zachowuję się lekkomyślnie...

Ale...

Całe dotychczasowe życie nie działałem impulsywnie. Wolałem stawiać na rozważną, chłodną kalkulację. Może byłem za bardzo zamknięty w sobie, niedostępny?

Myślałem, że otworzyłem się kiedyś na miłość, lecz... czy na pewno tak było?

Po tym kiedy mnie zostawiła, całe dnie, tygodnie spędzałem na analizowaniu, co zrobiłem źle. Lista była długa. Nie byłem idealny, ale nie byłem też najgorszy. Może to ja się łudziłem, że tak wygląda miłość? Wiele cichych dni, mijanie się w domu, kiedy wracałem do domu z pracy, a ona szła do swojej, gdy nawet podczas weekendu jedyne co wspólnie robiliśmy to zakupy i sprzątanie, a nasze życie intymne powoli gasło? Mimo braku jej osoby w codziennych czynnościach, widzianego uśmiechu, słyszanych słów "kocham cię, kotku" nadal ją kochałem. Na swój sposób. Myślałem, że ta bierność, zastój w naszym związku jest chwilowy. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, na weekendy dopinałem projekty, poprawiałem błędy i wprowadzałem logi do update-ów – wszystko po to, aby zarobić na nasze szczęście, na wesele, jakie sobie wymarzyła, spełnienie każdej zachcianki, marzeń i aby niczego jej nie brakowało. Gdzieś w naszym szybkim życiu z małą ilością snu i natłokiem pracy pogubiłem się, zapomniałem, co jest najważniejsze.

Bliskość i miłość. Okazywanie sobie uczuć i dbanie nie tylko o materialne potrzeby, ale też fizyczne.

Do takich doszedłem wniosków.

Popatrzyłem na chłopaka, którego poznałem przed dwiema godzinami. Chłopaka, przy którym uśmiechnąłem się więcej razy niż przez ostatni rok, a czułem się tak swobodnie, jakbyśmy byli co najmniej dobrymi przyjaciółmi. Na swój sposób może mnie rozumiał, chciał pocieszyć albo samemu się zabawić, ale działało to na korzyść nas obu.

To nie miłość od pierwszego wejrzenia. Bardziej... dziwny układ, w którym obaj otrzymywaliśmy coś, czego w życiu nam brakowało.

Nie chodziło o pieniądze, o żadną materialność, o postawienie drinka, tylko właśnie o cienką nić porozumienia, swobody, może wolności, dziwnej akceptacji i prawdopodobnie łatania dziury z napisem "samotność".

Poczułem jego kciuk pocierający mój nadgarstek. Chyba dostrzegł, że odpłynąłem myślami. Nie odezwał się, tylko uśmiechnął, jakby chciał mnie pocieszyć i powiedzieć: "Hej, dziś jesteś ze mną, więc zostaw przeszłość za sobą i ciesz się obecną chwilą!".

Tak. Właśnie to powinienem zrobić.

Przyciągnąłem jego dłoń i poprowadziłem na swoje plecy. Bezbłędnie odczytał niemy przekaz. Naturalnie, jakby robił to od zawsze, prawnym ramieniem objął dolną część moich pleców, a ja przerzuciłem lewe na wysokości jego łopatek. Palcami przytrzymałem ramię i poprowadziłem nas w stronę baru. Jego dłoń ogrzewała bok mojego ciała, była smukła, ale niemała, zupełnie inna niż kobieca. Głaskał mnie, co chwilę chichocząc i szepcząc do ucha, że czuje się jak na prawdziwej randce. Potem zapytał, czy tańczę.

– Tańczę – odpowiedziałem mu również do ucha. Muzyka rozbrzmiewała z różnych sal, więc do nas docierało tylko jednostajne dudnienie.

Ucieszył się, a jego oczy wręcz iskrzyły szczęściem. Tak, ten chłopak był pełen pozytywnych emocji, z radosną otoczką, której nie można było się oprzeć. Nie było w tym nic egoistycznego, a chwilami wyglądał tak, jakby jego humor polepszał się, gdy widział mnie bardziej rozluźnionego, zadowolonego, droczącego się z nim. Kiedy znajdował się obok, pojawiało się nieznane mi ciepło, które wnikało w głąb ciała, rozgrzewając nawet kości i serce – tak długo pozostawione zimne.

Dość rozmyślania, czas na życie "tu i teraz" – postanowiłem i skupiłem się na moim niezwykłym, nieplanowanym towarzyszu wieczoru.

Przyszła nasza kolej na złożenie zamówienia. Chciałem poprosić o najbardziej kolorowego drinka i brandy, ale mnie wyprzedził.

– Białego i Czarnego Ruska! – krzyknął, wsuwając palce do tylnej kieszeni moich czarnych jeansów.

Zerknąłem na niego, aby wyrazić dezaprobatę, ale mrugnął łobuzersko i w sekundę mu odpuściłem. Jednak w zamian ubiegłem go z zapłatą. Widziałem, że chce się o to ponownie sprzeczać, ale wtedy pochyliłem się nad nim i powiedziałem:

– Ty wybierasz drinki, ja stawiam. – Przysunąłem głowę jeszcze bliżej, aż ustami lekko musnąłem płatek jego ucha. – Zdam się na twój słodki gust.

Widziałem, że otwiera usta i wciąga powietrze.

Przesadziłem?

Dłonią objął mój policzek i pocałował w kącik ust. Tak po prostu. Jakby to nie było nic niezwykłego.

Kilka sekund trwałem w stanie zawieszenia – zaskoczony, oniemiały.

Czy w takich chwilach serce powinno mi tak szybko bić?

Chłopak patrzył w moje oczy, jego usta układały się w uśmiech, policzki miał zaróżowione. Przesunąłem po prawym kciukiem. Gorący, gładki, aksamitny. Opuścił powieki i wtulił się w moją dłoń. Nagle moje gardło zrobiło się suche, ale nie mogłem przełknąć, aby je zwilżyć. Zapatrzyłem się na usta, wyobrażając sobie ich smak, ich jedwabistą miękkość.

W ostatniej chwili uniosłem odrobinę głowę i pocałowałem go w czubek nosa zamiast w usta.

Popatrzył na mnie i zaśmiał się radośnie. Wplótł palce w moje włosy i oddał delikatny pocałunek.

– Słodki jesteś ty – mruknął pełnym kokieterii głosem. – A ten kilkudniowy zarost – objął dłońmi moje policzki i brodę – dodaje ci jeszcze więcej seksownej i totalnie męskiej otoczki.

Patrzyłem na niego w milczeniu do czasu, aż gotowe drinki postawiono na kontuarze. Dopiero wtedy oprzytomniałem. Rozejrzałem się dookoła, ale nikt nie zwracał na nas uwagi. Może jedynie dwie dziewczyny, które za nami stały i chichotały. Pocałowały się krótko w usta i mrugnęły nam.

Uważały, że też jesteśmy parą?

– Chodźmy bliżej parkietu – zaproponował, podając szklankę z ciemnym napojem.

Powąchałem. Pachniał intensywnie kawą. Po spróbowaniu okazał się idealnie odzwierciedlać zapach. Alkohol dało się wyczuć, ale nie dominował.

– Smakuje? – Przechylił mojego drinka i napił się z miejsca, gdzie przed chwilą miałem przytknięte usta. – Nie taki zły, choć mój jest ze śmietanką i delikatniejszy. Chcesz?

Podstawił mi szklankę z białym trunkiem. Postanowiłem dziś nie tkwić zamknięty w klatce sztywnych reguł, zasad postępowania, mojego "powinienem" lub "nie mogę", dlatego przystałem na jego sugestię.

Musiałem przyznać, że dodanie śmietanki spowodowało, że smak zyskał słodycz i łagodność. Pasował do tego chłopaka.

– Niezły – pochwaliłem.

Patrząc mi w oczy, upił kolejny łyk, sugestywnie obejmując grube szkło ustami, a na końcu oblizując się ze smakiem.

– Zobaczmy, na której sali grają najlepszą muzykę i tam się zabawmy!

Pociągnął mnie, nim zdążyłem przesunąć językiem po jego ustach, na co miałem coraz większą ochotę. On chyba również, bo dawane mi znaki były jednoznaczne.

Odwiedziliśmy trzy sale taneczne, zgodnie opuszczając techno i trance. Miałem ochotę na coś spokojniejszego, bardziej klasycznego. Zatrzymaliśmy się przy skąpanej w półmroku sali z muzyką latynoską. Poczułem głowę chłopaka opierającą się o moje ramię. Przyglądał się kilku tańczącym na parkiecie parom. Nie panował tu duży tłok, nikt nie palił na sali papierosów, a tancerze poruszali się rytm gorącej salsy.

Pociągnął mnie kilka kroków w tył, gdzie było trochę ciszej. Nie spuszczał oczu z par przyciągniętych do siebie i wspólnie wczuwających się w brzmienia.

– Czy czasami chciałbyś zapomnieć o tym, na co nie masz wpływu, ale jest blisko związane z twoim życiem? – zaczął, mówiąc na tyle głośno, żeby muzyka go nie zagłuszyła, lecz na tyle cicho, żebym tylko ja go słyszał. Ciągle ktoś przechodził obok nas i o prywatności mogliśmy pomarzyć. – Coś, co cię martwi, trapi, nie pozwala spokojnie zasnąć?

Jego słowa mnie uderzyły. Tak, to brzmiało zupełnie jak moje życie. Jak moje ostatnie tygodnie i mój ból.

– Chciałbym – przyznałem ciszej, niż zamierzałem.

– Może dzisiejszej nocy miałbyś ochotę na odrobinę zapomnienia? – Dłonią pogłaskał bok moich żeber. – Pozwolić sobie na szczyptę szaleństwa. Dać szansę tej jednej, jedynej nocy w życiu i nie wstrzymywać się przed niczym, co zaoferuje. Pozwolić na porwanie przez falę i poniesienie w nieznane. Porwanie fali albo moim nieudolnym flirtom – rzucił na koniec, chyba żeby rozładować tę chwilę powagi.

Udało się mu to zrobić doskonale, ale i tak musiałem zastanowić się nad jego słowami. Czy to dobry pomysł, aby iść za głosem serca, nie rozumu?

Przyjrzałem się mu po raz kolejny tej nocy. Oczywiście był mężczyzną, a nie kobietą, ale naprawdę przystojnym. Młody, z pięknymi, zielonymi oczami, orzeźwiającą energią, którą potrafił mnie zarazić; bystry, uroczy oraz z cudownym uśmiechem. Dawno nikt tak dużo się do mnie nie uśmiechał lub żartował w moim towarzystwie, nie droczył się, próbował poderwać, nie był taki otwarty, pogodny, szczery, czasami nawet trochę nachalny. Jednak... wszystko w granicach dobrego smaku i procentach płynących z krwią po organizmie.

– To salsa? – zapytał, przerywając chwilową ciszę między nami.

– En – odparłem.

– Nigdy jeszcze jej nie tańczyłem, ale zawsze mi się podobała. Jest w niej coś... – zamilkł, chyba próbując znaleźć najtrafniejsze słowo – coś magicznego, zmysłowego i pełnego czułości.

Domyśliłem się, co sugeruje. Znów umiejętnie dobierając słowa, pozwalał mi na podjęcie decyzji.

Ale czy choć przez chwilę chciałem mu odmówić?

Nie byłem mistrzem w tańcach latynoskich, ale kiedyś już tańczyłem salsę. Nigdy z mężczyzną, ale...

– Jeśli zagrają coś wolniejszego, to moglibyśmy spróbować.

– Naprawdę? – Nadzieja w jego oczach była tak szczera, jak moje zamiłowanie do sklejania modeli samolotów.

Dopiłem drinka, uśmiechając się, gdy on tak samo kończył swojego. Odstawiliśmy szklanki na wolny stolik, z którego obsługa dyskoteki je zabierze, i weszliśmy na parkiet. Pociągnąłem go do końca pomieszczenia, żebyśmy nie narobili tu sensacji. W końcu dwóch facetów tańczących latynoskie piosenki to nie taki częsty widok. Tak naprawdę na obrzeżach umysłu pojawił się jeszcze jeden powód, dla którego wybrałem najciemniejszy i najbardziej odludny kąt, ale sam do końca nie wierzyłem, że coś może z tego wyjść. Po prostu zapobiegawczo wolałem mieć więcej przestrzeni i... swobody.

Piosenka się skończyła i zaczęła kolejna. Wolniejsza, bardziej płynna i melodyjna.

Idealna.

Zabrałem ramię z pleców chłopaka i stanąłem przed nim. Czubki naszych butów lekko o siebie stuknęły, a kiedy przysunąłem usta do jego ucha, zapytałem:

– Zaufasz mi?

Jego odpowiedź rozbrzmiała natychmiast.

– Zaufałem ci w momencie, kiedy pierwszy raz się do ciebie odezwałem.

Odważne wyznanie, ale niczego innego chyba nie mogłem się po nim spodziewać.

Naiwny, ale nadal słodki.

– Będzie gorąco i... – zrobiłem kilkusekundową przerwę, czubek nosa zanurzając w jego gęstych włosach, a przez usta wypuściłem ciepłe powietrze, które owiało ucho – nie zagwarantuję ci, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Usłyszałem jego śmiech, a potem poczułem ciepłą dłoń na karku.

– Żartujesz? Nie ma żadnego planu. Jest tylko to, czego chcemy obaj. Nic mniej. Poza tym – obrócił głowę tak, że nasze twarze dzielił zaledwie centymetr – uwielbiam ciepło, więc biorę w ciemno.

Dobry był w wodzeniu mnie za nos. Miałem przed sobą urodzonego uwodziciela. Podobało mi się to.

Oparłem czoło o jego czoło, zarzuciłem jego drugą dłoń o mój kark, a sam przytrzymałem go za biodra.

– Rozluźnij się i stań w większym rozkroku – poprosiłem.

Gdy ustawił stopy szerzej, wsunąłem między nie swoją. Lekko się spiął, odchylając górną część ciała w tył, ale jedną dłonią przytrzymałem jego plecy i nie pozwoliłem się odsunąć.

– Trzymam cię, nie upadniesz – zapewniałem. – Oprzyj się teraz o moją nogę.

Widziałem coraz szerszy uśmiech na jego twarzy. Poczułem szczupłe uda zaciskające się na moim i mocniejszy chwyt na karku.

– Czy tak dobrze, panie "bombowy" nauczycielu? – zamruczał.

– Świetnie. – Poruszyłem kolanem, robiąc sobie więcej miejsca. – Zamknij oczy i wsłuchaj się w melodię. Poczuj ją ciałem. Stopami, nogami, ramionami – wymieniałem powoli – palcami u rąk, głową i sercem. Na koniec wprowadź w ruch biodra.

Cicho sapnął i minimalnie skinął. Ułożyłem dłonie na wąskiej talii z zamiarem pomocy mu delikatnym masażem, ale okazało się to zbędne. Zamknął oczy i już po kilku sekundach zaczął poruszać głową w rytm muzyki. Przesunął dłonie na moje barki i falował od bioder w górę. Rytmicznie, idealnie do mojego gustu.

Objąłem przedramieniem dolną część chudych pleców, robiąc chłopakowi za podparcie.

– Podoba mi się ta pozycja! – krzyknął głośno.

Fuknąłem.

– Jeszcze nie poznałeś najlepszej.

Biodro przycisnąłem do jego podbrzusza, on zrobił to samo. Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, a zniknęła wraz z otwarciem powiek. Bez światła, tylko z kolorowymi, mocno przytłumionymi lampami odcień szmaragdowych tęczówek przypominał środek gigantycznego lasu. Niezgłębiony, kryjący tysiące tajemnic i niespodzianek. Pozwoliłem sobie zatonąć w tym spojrzeniu, wspólnie zataczając biodrami małe kręgi. Dłońmi nieśpiesznie, ale niestrudzenie zwiedzaliśmy swoje ciała, szukając dla nas najlepszego miejsca. Czułem dotyk na ramionach, łopatkach, nawet na piersi, kiedy oparł się o nią, przytulając do niej głowę. Sam także nie mogłem się zdecydować. Okolice żeber, szyja, policzki... a może pośladki? Kiedy je ugniatałem, moje udo spotkało się z czymś nowym i napęczniałym, co wywołało kolejną tego wieczoru gorącą falę kumulującą się w kroczu. Potrafiłem się powstrzymywać. Nie byłem napalonym nastolatkiem, ale kilka minut później musiałem pogodzić się z faktem, że wiek nie ma nic do rzeczy, kiedy się kogoś pożąda. Kiedy druga osoba, nawet tej samej płci, potrafi tak rozpalić, że żadne reguły nie mają znaczenia, a całe dotychczasowe życie i twierdzenia są obalane jak domek z kart.

Byłem twardy. Cholernie twardy.

I bardzo mi się to podobało.

– Nie za ciepło? – zadałem pytanie niskim głosem. Minimalnie chrypiałem, ale to tylko i wyłącznie wina tego chłopaka.

– Nie – odparł krótko i na wdechu. Otoczył moją szyję ramionami i przytulił. Z ustami lekko skubiącymi płatek mojego ucha dodał: – Twoje ciepło jest dla mnie jak narkotyk, a ja szybko się uzależniam.

– Nie lepiej uzależniać się od tego, co jest dobre?

– Tak? A co może być złego w tym, że nie potrafię sobie odmówić pożyczenia twojego ciepła? – Wypuścił powietrze na moją rozgrzaną szyję. Mówił powoli, ważąc każde słowo i brzmiał w tym momencie doroślej, niż wskazywał na to jego wygląd. I trzeźwiej. – Nawet słodycze. Powodują próchnicę, cukrzycę, tuczą i nie ma w nich nic zdrowego, chyba że zawierają kakao, to chociaż ono ma teobrominę, która dobrze na nas wpływa. Większość naszego społeczeństwa jest uzależniona od słodkości, a jednak nikt nie narzeka. Tymczasem bycie blisko ciebie i ogrzanie się twoim ciałem, a nawet przyjemną rozmową nie ma żadnych skutków ubocznych. Ja widzę same plusy!

Cmoknął moją brodę, uzupełniając swoją wypowiedź:

– Nigdy nie myśl o sobie źle, bo ja jestem żywym dowodem, że z tobą obok jest cudownie.

I co niby miałem z nim zrobić? Jak się kłócić? Nie mogłem zepsuć tej atmosfery. On na to nie zasługiwał.

Może dla niego potrafiłem być dobry, bo on taki sam był dla mnie?

– Szykuj się na kolejną porcję salsy – powiedziałem, kiedy utwór dobiegł końca. – Tym razem czuję, że zaszalejemy, a później pokażę ci prawdziwą zmysłowość bachaty.

Zgadłem. Już w pierwszych dźwiękach dało się wyczuć energię.

– Zaczynamy naukę czegoś trudniejszego i żywszego? – Odsunąłem się i ująłem go za dłonie.

– Z tobą zawsze!

*

Przetańczyliśmy chyba dziesięć piosenek pod rząd. Pot spływał z naszych ramion, pleców, piersi i wsiąkał w materiał ubrań. Parował znad gorących ciał, wywoływał zimne dreszcze, ale stopniowo dzięki tańcowi jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Mokre policzki ocierały się o siebie, a dłonie ślizgały, więc musieliśmy trzymać siebie mocniej. Nasze koszule kleiły się do skóry, więc pomagaliśmy sobie wsuwaniem dłoni pod koszulki i wpuszczaniem pod nie powietrza.

Tak to sobie próbowałem wytłumaczyć. Moje serce podpowiadało co innego, ale umysł jeszcze uparcie potrzebował choćby odrobiny logiki w tym, co robimy.

Wirowaliśmy na parkiecie, raz ciało przy ciele, raz trzymając się za ręce, wykonując piruety, okręcając się, napierając klatką piersiową na plecy, kroczem na pośladki, palcami z uczuciem przesuwając po klatce piersiowej oraz brzuchu.

Nie mam pojęcia, w którym momencie do tego doszło, ale przestało nam to wystarczać. Może prędzej czy później z powodu niezwykłego przyciągania między nami skończyłoby się to w ten sposób?

Poszliśmy o krok dalej. Wtulaliśmy się w siebie, szepcząc w usta czułe słówka. Nie pamiętam nawet jakie. Za to jego warg na moich, tego słodkiego, totalnie odbierającego zmysły pocałunku nie zapomnę nigdy. To było jak uderzenie pioruna – nagłe i zwalniające moje wszelkie hamulce, a jednocześnie jak lizanie włoskiego loda – miękkie i delikatne lub jak wiatr w górach, który przynosi świeżość, choć zwiastuje też zmiany.

Czułem doskonale, że jego ciało trzęsie się przy każdym wydechu, a palce obejmujące mój kark drżą. Czy też "to" czuł? Czy też pragnął mnie tak mocno, że starał się zachować zimną krew, ale było to tak trudne, że aż cały telepał się od nagromadzonych emocji, które starał się w sobie dusić?

Ten nadmiar prędzej czy później musiał znaleźć ujście.

Początkowe delikatne i ostrożne cmoknięcia ledwo łączące nasze usta zmieniliśmy w coś głębszego.

W czasie tańca przeszliśmy na środek sali, ale teraz musieliśmy wrócić tam, gdzie zaczynaliśmy tańczyć salsę. Bo tylko tu – w naszej ciemnej części sceny – mogliśmy być sami.

Wprost wymarzone miejsce, aby przestać się wstrzymywać.

Zjechałem dłońmi na jego uda. Przyciskając dłonie do ciała, przesunąłem je w górę, podwijając koszulę i zaczynając pieścić jego spocone ciało. Zareagował zmysłowym pomrukiem, a potem zaczął zębami niecierpliwie skubać moją dolną wargę. Groził, że nie pozwoli mi dziś spać, aż go nie pocałuję naprawdę.

Ta zachęcająca prośba tylko mnie maksymalnie podnieciła.

Wcisnąłem go w najciemniejszy kąt, zagradzając drogę ucieczki własnym ciałem. Unieruchomiłem oba nadgarstki nad głową i zbliżyłem usta milimetry od jego. Nie pozwalałem się całować – za każdym razem, kiedy próbował to zrobić, odsuwałem się. Drażniłem go samym oddechem, szeptami, że mnie rozpala i niesamowicie podoba mi się w tym stanie. Klatką piersiową pocierałem jego tors, a biodrami spasowanymi z jego powolnymi ruchami masowałem tę najwrażliwszą część ciała. Trącałem nosem jego policzek, szyję, a przytrzymując nadgarstki jedną dłonią, drugą przez czarną koszulę pocierałem twarde sutki. W tym momencie był taki zdesperowany, żeby coś zrobić, że jęknął na swoją bezsilność. Na pewno czuł się sfrustrowany tak samo jak ja. On jednak przy tym wyglądał niczym naburmuszony szczeniak.

– Chciałbym usłyszeć szczerą odpowiedź – poprosiłem.

Musnąłem jego wargi, aż coś między naszymi nogami poruszyło się mocniej. Z ogromną niecierpliwością.

– Wszystko – wysapał z trudem.

Przez nadmierne podniecenie nie mógł prosto stać, ale ja nie miałem najmniejszego zamiaru go puszczać. Mogłem jeszcze chwilę to przeciągnąć.

– Jeśli skłamiesz, dziś się rozstaniemy i nigdy więcej nie zobaczymy.

– Nie zrobię... – wstrzymał powietrze, kiedy polizałem ucho, a drżącym głosem dokończył: – tego.

Musiałem mieć pewność. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu chciałem mu zaufać, a najłatwiej się kłamie, kiedy druga osoba nie zna prawdy i nie ma jak jej zweryfikować.

Poczekałem, aż na mnie spojrzy i zapytałem:

– Od samego początku miałeś przy sobie dokumenty i dowód osobisty, prawda?

Uniósł kącik ust i spuścił wzrok na moje usta.

– En. W tylnej kieszeni spodni.

Tak przypuszczałem, ale za tę szczerą odpowiedź należała mu się nagroda.

Pochyliłem głowę, by odnaleźć jego usta. Był tak spragniony naszego pocałunku, że słaniał się na nogach. Przytrzymałem go, ustami wywołując żar w nas obu. Zaraz jednak się odsunąłem, bo czubek jego języka dotknął moich warg. Usłyszałem kolejny jęk zawodu.

– Jeszcze jedno – zastrzegłem.

– Nie grasz fair...

– Ostatnie, obiecuję.

Nie miał wyjścia. Nie ze mną.

– Dobrze...

– Barman był z tobą w zmowie?

Tym razem pokręcił na boki głową.

– Znajomy, o którym ci mówiłem – przełknął, oddychając głęboko – chodzi z tym barmanem. Znamy się i...

To wystarczyło. Gdyby skłamał w obecnej sytuacji, musiałby być pierwszorzędnym aktorem.

Przekręciłem głowę i zamknąłem mu usta swoimi. Nim zareagował, mój język już sprawdzał, co skrywa ciepłe wnętrze. A było niczym gęsta, gorąca czekolada do picia. Tylko ta niebiańska słodycz nie trwała bezczynnie i w kilka sekund odpowiedziała na mój pocałunek.

Puściłem nadgarstki, które opadły na moje barki. Odnalazły spocony kark i włosy. Ja natomiast objąłem oba policzki, jakby z obawy, że mi ucieknie. To było nierealne, bo ten chłopak prawie błagał o całowanie, ale dla mnie nierealna była ta chwila totalnego odlotu, wyzwolenia i pozwolenia wichrowi o nieznanym imieniu porwać mnie na swoje nieznane tereny. Czułem, gdy jego usta wyginały się w uśmiechu. Niegrzeczne, lecz piękne usta. Językiem wprawnie pieścił mój język, raz będąc pod nim, raz nad nim lub splatając się jak nasze ciała w tańcu.

Pozwalałem mu na wszystko, a on dobrze to wykorzystywał.

Przepchnął się głębiej między wargi, wydobywając ze mnie niekontrolowany jęk. Wysunął biodra w przód, zmysłowo nimi kręcąc i co kilka sekund nas pocierając. Och, potrafił ich użyć nie tylko do tańca. Może nawet teraz robił to o wiele lepiej.

Złapał między zęby moją dolną wargę i pociągnął. Otworzyłem oczy, głodny jego i napalony, jakbym całował się pierwszy raz... Tak. Tak nie całowałem się jeszcze z nikim. Między nami było coś więcej poza zwykłą chemią i seksualnym przyciąganiem do drugiego człowieka. To było czyste pragnienie, ryk dzikiego zwierzęcia, rzucenie się z klifu we wściekłe fale wzburzonego oceanu, huragan szalejący w ciele... jak nasze być albo nie być.

Przy nim pragnąłem być.

Brać, co miał do zaoferowania.

Dawać wszystko, co posiadałem.

Całowałem go, jakbym do serca wziął sobie słowa sprzed kilku godzin, że będziemy ze sobą do świtu, a on miał nadejść za kilka sekund. To pocałunek pozbawiający powietrza, lecz i tak nie miałem dość. Obaj tego doświadczaliśmy, obaj prawie z żalem się odsuwaliśmy, aby uzupełnić tlen w płucach i nie zemdleć, po czym na nowo pożądliwie wpijaliśmy się w swoje usta.

Jeśli już nigdy w życiu miałbym nie poznać miłości, nie spróbować najlepszej na świecie potrawy lub nie spełnić swoich najskrytszych marzeń i tak nie żałowałbym niczego, bo doświadczyłem całej gamy emocji zamkniętej i skumulowanej tej jednej nocy.

Kolejna piosenka się skończyła. Przestałem je liczyć. Przestałem myśleć o minutach, kwadransach, kiedy się całowaliśmy. Otoczony i obezwładniony jego zapachem, podniecany pomrukami zadowolenia, zafascynowany gładkością jego skóry, pochłonięty przez potrzebę bliskości i ogrzania się kojącym ciepłem, dzięki któremu przestałem pamiętać. Czułem, jakbym spadał w nicość, a jednocześnie unosił się na anielskich skrzydłach. Pochwycony, uratowany, wyswobodzony z głębin mroku.

Byłem totalnie i niezaprzeczalnie oczarowany, nawet zaczarowany przez tego chłopaka.

Lecz i my kiedyś musieliśmy to przerwać, bo nawet najlepsza uczta nie może trwać wiecznie. Zrobiliśmy to niechętnie i z ociąganiem. Uspokajaliśmy nasze oddechy, przedłużaliśmy sekundy ciszy, dotykaliśmy się delikatniej. Wracała mi świadomość: gdzie jesteśmy i co robimy. Ale przestać zupełnie całować te słodkie usta było niemożliwe, dlatego zwalnialiśmy stopniowo, nadal leniwie się muskając i pokazując, że jesteśmy blisko, dzieląc się ciepłem mieszanki uczuć i ciała.

Oderwaliśmy od siebie wargi i dopiero wtedy otworzyłem oczy. Jego ciemna zieleń tęczówek już była utkwiona we mnie. Tęsknie przetarłem kciukiem wilgoć z jego ust i bardzo delikatnie jeszcze raz pocałowałem. Oddał pocałunek, głaszcząc moje policzki i na koniec całując krótko w czoło.

Jakby na pożegnanie.

Przekręciłem twarz w bok, ukrywając na niej wyraz smutku. Nie mógł zobaczyć mojej chwili słabości.

Objął mnie, przytulił, pocierając nasze mokre i gorące policzki o siebie. Również go objąłem. Schowałem się w zagłębieniu jego szyi. Czułem szczęście, a jednocześnie pustkę, jakbym utracił duszę. Czułem jego dłonie głaszczące moje plecy i chude palce przeczesujące włosy z tyłu głowy.

Uderzyło we mnie, że niedługo wrócę do "domu".

To było ostatnie miejsce, w którym chciałbym teraz być.

Moje serce zadrżało boleśnie.

Złapałem go za ramiona i odsunąłem. Nie potrafiłem spojrzeć w zielone oczy, gdy przez moje ściśnięte gardło padły ledwo wyduszone słowa:

– Idę do łazienki.

I bez choćby zerknięcia na niego odszedłem. Wnętrze łazienki oślepiło mnie, ale na szczęście zostałem sam. Cztery umywalki, duże lustro, cztery pisuary i kabiny z uchylonymi drzwiami.

Oparłem dłonie o zlew i wypuściłem drżące powietrze. Pierś mnie bolała, a palce mocno zaciskałem na ceramice.

Co ja najlepszego zrobiłem?

Nie czułem wyrzutów sumienia. Dobrze wiedziałem, czego pragnę, kogo pragnę i że głupotą byłoby się powstrzymywać, ale teraz, kiedy po miesiącu trwania w emocjonalnej próżni znów coś czułem, powrót do teraźniejszości jawił się podwójnie boleśnie.

Dotknąłem warg – spuchniętych, wrażliwych, drżących od najsubtelniejszego dotyku i ciągle tak dobrze pamiętających usta mojego niezwykłego towarzysza wieczoru.

Weź się w garść, He Xuanie – nakazałem sobie. Odkręciłem zimną wodę i zacząłem przemywać twarz i szyję. – Odprowadzisz tego cudownego chłopca pod sam akademik i dopilnujesz, żeby po drodze nic mu się nie stało.

Tak należało zrobić. Tak było najrozsądniej.

Drzwi do łazienki uchyliły się, tworząc niewielką szparę, przez którą wychyliła się dobrze znana mi głowa z mokrymi od potu i tworzącymi istny busz brązowymi włosami. Zajrzał do środka, a kiedy mnie zobaczył, ucieszył się i przytknął palec do ust, nakazując milczenie. Cicho przeszedł przez próg i na palcach zrobił rundkę po toalecie. Kucał, sprawdzając, czy ktoś zajmuje kabinę, choć przecież wszystkie były otwarte, a potem dla pewności jeszcze raz się rozejrzał i pociągnął mnie za dłoń w kierunku najdalszej zamykanej toalety. Uśmiechał się, jakbyśmy za chwilę mieli zamiar zrobić jakiś kawał. Nie wiem... wysmarować papier toaletowy czekoladowym kremem? Czy tak właśnie spędzają czas znudzeni studenci?

– Cholera, gumki mam w drugim portfelu w płaszczu. Poczekasz tu na mnie? – zapytał, dla udowodnienia swoich słów wyciągając z kieszeni białych jeansowych rurek tylko mały, prostokątny wizytownik.

Zamurowało mnie.

Słucham...?

Patrzył na mnie, czekając chyba na potwierdzenie, że "poczekam".

– Oszalałeś?! – krzyknąłem w zamian.

Wiem, że podniosłem głos, ale... nie tego się po nim spodziewałem. Choć nie, wróć. Oczywiście, że tego chciałem, ale nie w publicznej łazience na dyskotece!

Widząc, jak na mój ton się kuli, w kilka sekund się uspokoiłem i zadałem mu kluczowe pytanie. Musiałem mieć pewność. Musiałem to usłyszeć od niego.

– Chcesz pójść ze mną na całość?

Spojrzał na mnie, jakbym mówił w obcym języku.

– Żartujesz sobie? – Widział mój poważny wyraz twarzy, dlatego odpowiedział: – No... jasne, że chcę. A ty nie?

Milczałem, więc on zaczął się tłumaczyć.

– Wiesz, nie planowałem, że między nami będzie tak iskrzyć, że aż dech zapiera, a moje głupie "zostań ze mną do świtu" chciałbym połknąć i zamienić na "dopóki śmierć nas nie rozdzieli", ale dobrze wiem, że z tym bym się rozpędził ponad skalę i na pewno cię wystraszył. – Uśmiechnął się w ten dobrze mi znany i rozbrajający sposób. – Ale dlaczego nie chciałbym pójść na całość? Boże, musiałbym postradać rozum, żeby odmówić sobie takiej przyjemności! Przecież jesteś boski! Cudowny, masz taką technikę całowania i pozbawiania mnie zmysłów, że już dwa razy przez ciebie doszedłem! To takie żenujące, ale i podniecające, że tylko o tobie myśląc, znów robię się twardy!

Uniosłem brwi i prawie zacząłem się śmiać na tak płomienne wyznanie. Co za chłopak mi się trafił! Szczerością mnie rozbrajał.

Widział moje zaskoczenie i mrugnął mi z bardzo niegrzecznym uśmiechem.

– Poczekaj, zaraz wrócę i dokończymy...

Nie dałem mu niczego dokończyć ani wyjść, bo przytrzymałem jego ramię, zanim nawet mnie wyminął.

– Zostań.

– O nie, bez gumek nie da rady. – Zabawnie się zbulwersował. – Dobrze wiem, że to dla ciebie jednonocna przygoda, ale ja szybko się przywiązuję. Gdybyś doszedł we mnie... – obrócił twarz w drugą stronę, lecz ja i tak widziałem większy niż przed chwilą rumieniec – byłbyś pierwszym... A ja wierzę w takie rzeczy i sam rozumiesz... Moje serce jest delikatne, więc nie możemy... Po prostu nie możemy!

Nie dam z nim rady. Mówił o seksie tak swobodnie, a zawstydził się, kiedy przychodziło do zakochania.

– Rozumiesz, prawda? – Patrzył na mnie wielkimi oczami z obawą, że to zaneguję.

– Rozumiem, ale – podkreśliłem – często podrywasz starszych gości na one-night stand?

Cokolwiek odpowie, wiedziałem, że miał doświadczenie. Na pewno był z innym mężczyzną. Może nawet nie jednym, ale jeśli dobrze odczytałem jego wyznanie, żadnemu jeszcze nie oddał swojego serca.

O dziwo zwlekał z odpowiedzią. Rozejrzał się po łazience, jakby szukał jej w kranie lub toalecie.

– Niezbyt często, ale czasami mi się zdarzy...

Westchnąłem. Nie byłem tym zdziwiony. Już się domyśliłem, że jest gejem, a między mężczyznami częściej najpierw dochodzi do fizycznego zbliżenia, a dopiero potem rodzą się uczucia. Albo i się nie rodzą. Jednak u większości to seks jest na pierwszym miejscu. W końcu chodzi o ulżenie sobie, co jest u nas naturalne.

Zupełna przeciwność związków z kobietami.

Ponadto był młody i niesamowicie przystojny. Kto nie wykorzystałby sytuacji i nie poszedł z nim do łóżka?

Nikt o zdrowych zmysłach.

Ja także nie zaliczam się do takich osób. Nawet będąc całe życie hetero. Albo... myśląc, że nim jestem. W tym chłopaku było coś, co chciało się adorować. Dać się owinąć dookoła jego palca i poprowadzić jak na sznurku.

Sam padłem ofiarą jego uroku, ale niech niebiosa będą mi świadkami, że nie miałem nic przeciwko.

Odciągnąłem go od drzwi i stanąłem przed nim.

– Czujesz się zniesmaczony? – spytał cicho.

– Nie. – Od dołu uchwyciłem jego dłonie i złożyłem delikatne pocałunki na wierzchu obu, a potem na nadgarstkach. – Czuję, że dziś szczęście się do mnie uśmiechnęło. Szczęście, które ma swoje imię, ale ja nadal go nie poznałem.

Nareszcie się rozpogodził, lecz niezwykle jak na niego wyglądał jednocześnie na onieśmielonego.

– Chcesz poznać moje imię? – zapytał.

– Nie. Nie jest mi ono potrzebne, aby serce mi przez ciebie przyspieszało do prędkości dźwięku.

– Jak w samolocie?

– Jak w X-15*.

X-15* – najszybszy załogowy samolot na świecie.

– O, to szybko – stwierdził, przykładając dłoń do mojej lewej piersi.

– Mam jednak zastrzeżenie. – Przytrzymałem jego dłoń przy sercu. – Nie tutaj i nie w żadnej innej publicznej toalecie. – Przysunąłem głowę i wyszeptałem do ucha: – I jeśli chciałbyś pójść ze mną na całość, mam kolejne dwa warunki.

Skinął, oblizując usta.

– Pierwsze, ja wybieram miejsce.

– Okej.

– Drugie – przesunąłem językiem po jego małżowinie ucha, aż sapnął – ja stawiam. I tu nie pójdę na żadne kompromisy.

– To nie w porządku...

– Cóż, to moje warunki. Możesz się na nie nie zgodzić.

Po jego minie widziałem, że skapituluje.

– Wygrałeś, ale ja też mam coś do powiedzenia.

– Więc słucham – zachęciłem go, zaczynając całować żuchwę.

– Nie byłeś nigdy z mężczyzną?

– Nie, ale sam wyczułeś, że mnie podniecasz.

Więc czy byłbyś kobietą, czy mężczyzną, nie ma to żadnego znaczenia.

Zaśmiał się i odsunął, aby znów uraczyć mnie psotnym uśmieszkiem.

– Jestem głośny.

– Świetnie. Weźmiemy dźwiękoszczelny pokój, więc będę mógł sprawdzić, czy mnie nie oszukałeś.

– I... potrafię być też zboczony.

– Och – udałem zaskoczonego. – Kto by się spodziewał, że chłopak, który chciał zaciągnąć mnie w męskim kiblu na dyskotece na szybki numerek, okaże się niegrzeczny?

– Ha, ha! Tu mnie masz, aczkolwiek jeszcze w łazience tego nie robiłem – mrugnął mi.

– To sugestia?

– Może... jednak nie wiem, czy nie oprzesz mi się już wcześniej.

– Hm, taki pewny siebie?

– Jeśli wygram, to przy naszym kolejnym spotkaniu przedstawisz mi się pierwszy.

Niegłupie. Podobał mi się ten pomysł.

– Zgadzam się. Jeszcze coś?

– Chyba... nic. Mogę obiecać, że nie pożałujesz.

– Zobaczymy.

Już dawno nie żałuję, mój czarowny, nieprzewidywalny i wart każdego grzechu chłopcze.

*

Nie zostaliśmy na dyskotece ani minuty dłużej. Wsiedliśmy do pierwszej napotkanej taksówki. Poprosiłem o zawiezienie nas do najlepszego hotelu w mieście. Kiedy mój dzisiejszy kompan otworzył usta, żeby zapewne głupio się ze mną sprzeczać, objąłem jego głowę i przyciągnąłem do moich ust.

Na pewno mu się spodoba, tego byłem pewny. W lusterku napotkałem wzrok taksówkarza. Nic mnie nie obchodziło, co sądzi o dwóch całujących się facetach. I niech patrzy, ja nie zamierzałem tracić z tej nocy ani chwili.

Wolną dłoń położyłem na kolanie chłopaka. Przesuwałem ją w górę i w dół uda, ale finalnie zatrzymałem przy pachwinie. Potem moje palce zjechały między nogi.

– Naprawdę już dwukrotnie doszedłeś? – szepnąłem, kiedy zagryzał wargę, żeby nie wydać z siebie żadnego zdradzającego jego podniecenie dźwięku.

Żółte światło mijanej latarni oświetliło jego twarz, na której dostrzegłem uśmiech.

– Chcesz sprawdzić?

Bardzo dobrze wiedział, w jaki sposób rozbudzić moją wyobraźnię.

Złapał mnie za nadgarstek i zaczął prowadzić pod poły płaszcza na swój brzuch. Następnie z dotykiem przeniosłem się w dół, do wnętrza spodni. Dotknąłem bieliznę i mój penis poruszył się niecierpliwie. Cały przód bokserek miał mokry. I znów był twardy.

– Nie kłamałeś.

Skubnąłem jego szyję ustami i poprawiłem zębami. Przyjemnie drgnął.

– Tylko nie wydawaj z siebie żadnych seksownych odgłosów, bo nie powstrzymam się przed zrobieniem czegoś więcej niż tylko te delikatne pieszczoty – powiedziałem cicho, masując go dłonią i nadal podskubując delikatną skórę na szyi. – Jeśli taksówkarz jest zboczeńcem, to nagra sobie twoje jęki, ale jeżeli to stary homofob, wyrzuci nas i wezmę cię w najbliższym zaułku.

Syknął, zaciskając ze sobą nogi, a potem się roześmiał.

– Jesteś okrutny...

Może miał trochę racji, ale jeśli taki byłem, to dla nas dwóch, bo w tych okolicznościach ja także nie mogłem zrobić nic więcej poza pieszczeniem go przez materiał. A przecież świadomość, że podnieciłem go, aż doszedł, powodowała, że chciałem go posiąść tu i teraz.

Hotel nie znajdował się daleko, więc podróż zajęła nam kilka minut. Nie doszedł kolejny raz, ale już zaczął przyjemnie pulsować, a to znaczyło, że był blisko.

Zapłaciłem, nie patrząc na rachunek, po prostu rzucając banknot o wysokim nominale i wychodząc z samochodu. Kierowca od razu odjechał – zapewne zniesmaczony, ale z sowitym napiwkiem. Zapiąłem chłopakowi dwa dolne guziki w płaszczu, żeby ukryć widoczne podniecenie i mokry ślad przebijający przez przód białych spodni. Swoim stanem i wybrzuszeniem wcale się nie przejmowałem. Na mój widok ludzie często odwracali ze strachem wzrok. Tym razem sam nadałem mojej twarzy najbardziej wrogi wyraz.

Recepcjonistka uwinęła się z rezerwacją w mgnieniu oka. Może dlatego, że wziąłem apartament na najwyższym piętrze? A może także nie w smak jej było patrzenie na mnie dłużej niż to koniecznie. Za to mój towarzysz ani myślał zaprzestać przewiercania mnie zielonymi tęczówkami. Trzymał moją dłoń w swojej i bawił się palcami. Na skórze opuszkiem rysował serduszka, a jego uśmiech mówił "mam na ciebie ogromną ochotę, pospiesz się".

W windzie to on przyparł mnie do lustra, unosząc mi koszulkę i całując brzuch. Musiałem przytrzymać jego dłonie, żeby nie rozpiął mi paska i nie dobrał się do wnętrza spodni – nadal byliśmy w miejscu publicznym.

Złapałem go pod brodą i uniosłem do pocałunku.

– Naprawdę jesteś niegrzecznym chłopcem.

Zaśmiał się i polizał moje usta.

– Uprzedzałem.

Stokrotne dzięki za konstruktorów nowoczesnych wind, które w pół minuty pokonują trzydzieści pięter. W przeciwnym razie musiałbym spacyfikować to napalone, seksowne zwierzę w najbardziej prymitywny sposób.

Wtoczyliśmy się do holu, całując głośno i już nie powstrzymując żadnych odgłosów odczuwanej przyjemności. Prawie wpadliśmy do naszego apartamentu i ostatnim, co zrobiłem świadomie, było zamknięcie drzwi. Światła zapaliły się automatycznie, a my jeszcze w wąskim korytarzu zaczęliśmy pozbywać się ubrań. Moja kurtka, jego płaszcz, buty i karkołomnie zdjęte skarpety zostały przy drzwiach, kiedy runęliśmy na biały, puszysty dywan w przestronnym salonie. Nie było czasu, aby się zachwycać wnętrzem. Ja zachwycałem się chłopakiem pode mną, który ściągał mi przez głowę koszulkę i dobierał się do paska od spodni. Leżałem między jego nogami i odpinałem guziki szykownej czarno-seledynowej koszuli. Zabrzęczała srebrna klamra, a po niej suwak zamka błyskawicznego. W następnej chwili już dostawał się do wnętrza moich bokserek. Jęknąłem, gdy mocno ścisnął członek. Byłem tak napalony, że wystarczyłoby mi kilka ruchów dłoni, aby dojść. Na szczęście chyba to wyczuł, bo jedną ręką tylko mnie uciskał, a drugą pieścił jądra. Był pewny swoich ruchów i niesamowicie mnie tym pobudzał.

– Wiesz, czego chcesz – powiedziałem, kończąc rozpinać guziki i patrząc na odsłoniętą klatkę piersiową. Bladą, szczupłą, lecz na pewno nie chłopięcą.

– Chcę cię possać, ale chciałbym też, żebyś pierwszy raz doszedł, kiedy będziesz we mnie... – rozważał na głos.

Nie patyczkował się. Nie przebierał w słowach, a to jeszcze szybciej przesuwało granice mojej samokontroli.

– Wytrzymasz ze mną kilka rund? – zapytałem.

– Jeszcze pytasz – prychnął.

Błyskawicznie uwinąłem się ze ściągnięciem z niego spodni i przemoczonej bielizny.

Musiał na chwilę mnie puścić, ale nie należał do bezczynnych osób. Z kieszeni białych rurek wyciągnął portfel, a z niego kilka folii z prezerwatywami. Nawet nie zauważyłem, kiedy przeniósł go z płaszcza do spodni. Gdy leżał na plecach w samej rozpiętej koszuli, a ja całowałem te grzeszne usta, po omacku, ale z wprawą, założył mi gumkę.

– Poczekaj... – powiedział.

Wydostał się spode mnie, obrócił plecami i przysiadł na kolanach z wyprostowanym tułowiem. Koszula była na tyle długa, że zakryła jego pośladki. Widziałem tylko stopy. Przekręcił do mnie głowę i włożył trzy palce do ust. Lubieżnie je oblizał, pozostawiając ślinę, i od przodu sięgnął daleko między nogi. Zaczął się rozluźniać. Nie pozwolił mi patrzeć, ale dobrze wiedziałem, co robi. Do tego jego usta opuszczały tak bezwstydne jęki, że mój penis prawie rozrywał prezerwatywę.

Uklęknąłem za nim, otaczając kolanami jego stopy i opierając nagą pierś o koszulę. Ramieniem objąłem szczupłe ciało. Nabrzmiałego penisa ułożyłem na dolnej części pleców. Zacząłem lizać ucho, a wolną ręką dotykałem chłopaka po podbrzuszu.

– Jeszcze chwila – mówił.

– Pomogę ci z...

– Nie – przerwał ostro. Popatrzył na mnie i szybko się poprawił: – Nie, nie musisz. Sam sobie dam radę.

Złapałem go jedną dłonią za policzki i przekręciłem w moją stronę, aby spojrzeć w oczy.

– Pomogę – naciskałem. Nie brzmiałem groźnie, na pewno nie dla niego, ale potrafiłem być przekonujący i dostawać to, co chciałem.

– Nie...

Pocałowałem jego nos i spróbowałem inaczej. Spokojnie do tego podszedłem.

– Dlaczego?

– Zrobię to sam. – Tym razem uciekł wzrokiem w bok.

– Od pierwszego oblizania swoich ust i spojrzenia na mnie znad swojego kolorowego drinka już mnie podrywałeś i uwodziłeś, a teraz chcesz zabrać mi przyjemność przygotowania cię na seks ze mną? To mnie kręci – wyszeptałem mu do ucha.

Od przodu powiodłem prawą dłoń po szczycie jego nagiego uda pod spód i na pośladek, skąd centymetry dzieliły mnie od rowka. Natrafiłem na jego dłoń i skierowałem się tam, gdzie zanurzone w ciele były palce.

– N-nie na sucho – wyjąkał.

Nareszcie poddał się mojej prośbie.

Utworzył usta, zapraszając mnie do środka. Na mokry, miękki język położyłem dwa palce, tak jak on wcześniej zrobił ze swoimi. Całowałem go po szyi, kiedy on dyszał, oplatając językiem jeden palec, drugi, a potem mocno ssąc oba. Wbiłem biodra w jego pośladki, zaciskając zęby na gorącej skórze. Jęknął, a jego gardło zawibrowało.

– Jeśli zrobisz to jeszcze raz, twoje palce będą musiały się zmieścić z moim penisem – zawarczałem, przeciągając językiem od szczytu barku do granicy włosów na karku.

– Spróbuj – zaśmiał się, wyswobadzając moje palce.

– Nie kuś.

Przekręcił głowę i pocałował mnie tak jak lubił, a raczej jak obaj lubiliśmy – mocno i zachłannie.

Palcami ponownie sięgnąłem między jego nogi i tym razem sam mnie nakierował. Był ciasny i gorący, a ruchy ciała miał pełne naturalnego erotyzmu, którego mogło mu pozazdrościć większość kobiet. Wprowadził w siebie oba moje palce naraz, dodając jeden swój. Już tak bardzo zdążył się dla mnie rozluźnić? Musiał być naprawdę zniecierpliwiony i napalony.

Wspólnie rozciągaliśmy wejście, liżąc się i mówiąc sobie sprośności. O tym, jak cudownie zasysa moje palce, jak jego gorąca dziurka pulsuje, nie mogąc się doczekać czegoś większego i teraz wbijającego się w jego kość ogonową. Widziałem, jak z przodu, ze szczytu penisa cieknie bezbarwna, gęsta wydzielina, więc drugą dłonią zebrałem ją i dodałem do naszych palców dla lepszego poślizgu.

– Dość, dość – prosił, łapiąc powietrze. Oparł obie dłonie płasko na dywanie i wypiął się do mnie tyłem. – Teraz chcę ciebie.

Pogłaskałem prawy pośladek, a po nim lewy, wsadzając pomiędzy nie kciuk i upewniając się, że naprawdę wystarczy gry wstępnej. Pierścień mięśni przepuścił mnie bez najmniejszego oporu, pozwalając na potarcie delikatnych, gorących ścianek wewnątrz. Podsunąłem czarną koszulę do połowy pleców, sunąc palcami po kręgosłupie, a potem złapałem za biodra. Docisnąłem do siebie, z fascynacją obserwując, jak ślizgam się między jego pośladkami. Nawet bez penetracji trudno było odwrócić wzrok, a tym bardziej powstrzymać się przed najlepszą częścią tej nocy.

Tak bardzo nie mógł się tego doczekać, że dłońmi złapał się za pośladki i je rozsunął. Oparł bok głowy na podłodze, obserwując mnie jednym okiem.

– Będziesz mnie tak pieścił, czy w końcu pieprzył? – zapytał.

Uniosłem kącik ust. Jego totalnie grzeszna strona naprawę zachęcała do puszczenia wodzy fantazji. Użyłem własnej śliny, żeby nawilżyć prezerwatywę i dwoma kciukami poszerzyłem jego dziurkę. Końcówkę członka przyłożyłem do wejścia i delikatnie na nie naparłem. Wszedł sam czubek, ale chłopak jęknął. Zabrał dłonie z pośladków i ułożył je płasko przedramionami na dywanie.

Ucisk był niesamowity, ale nie chciałem zrobić mu krzywdy. Masowałem jego uda i pośladki. Uniosłem wyżej koszulę i pochyliłem się nad plecami, powoli całując odsłonięte fragmenty ciała – skrawek po skrawku, mięsień po mięśniu. Słyszałem, jak jego oddech się uspokaja. Robił coraz dłuższe wdechy i wydechy, a mój penis, choć spragniony jak najszybszego poznania tej boskiej ciasnoty, zagłębiał się tylko o milimetry, czekając na rozluźnienie chłopaka.

W połowie własnej długości usłyszałem drżącą prośbę:

– Wejdź do końca.

Nie przerwałem całowania jego pleców.

– Wejdź i tam chwilę na mnie zaczekaj.

– Nie, bo sprawię ci ból.

– Torturujesz mnie swoim tempem.

– Źle ci?

Zdołał się zaśmiać.

– Wspaniale. Za wspaniale. Nikt nie był dla mnie tak czuły, tak... – Jego dłoń powędrowała do piersi, jakby chciał się za nią złapać. – Jesteś dla mnie za dobry...

– Jestem taki, jaki każdy powinien być. – Pocałowałem jego żebra z boku talii. – Zasługujesz na to, co najlepsze.

Poczułem zaciskające się dookoła mojej męskości ścianki. Zatrzymałem ruch bioder. Niestety nie przewidziałem, że tym razem to on wypnie się do tyłu i pochłonie mnie do końca. Nie zdążyłem nic zrobić.

Syknął i zaczął szybciej oddychać. Nie mogłem teraz odsunąć bioder ani zrobić niczego głupiego, więc tylko klepnąłem go w prawy pośladek.

Sapnął zaskoczony, a potem zamruczał i zaczepnie zapytał:

– To miała być kara czy nagroda?

– Poprawić z drugiej strony?

– A kręcą cię takie rzeczy? – Śmiał się. Pierwszy ból prawdopodobnie minął, bo podniósł się na dłoniach i zaczął kołysać biodrami, żeby jeszcze lepiej się na mnie wpasować. – Na pierwszy rzut oka wydawałeś się zwyczajnym gościem, który lubi klasykę.

– Cóż – sięgnąłem do jego prawego sutka, lekko szczypiąc zgrubienie kciukiem i palcem wskazującym – dotąd lubiłem, ale przy tobie odkrywam moją drugą stronę.

Mruknął, wyginając plecy w łuk, i z pośladkami w dole, a barkami w górze, przekręcił do mnie twarz.

– Ta nowa strona podoba mi się tak samo jak poprzednia.

Odrobinę obniżyłem pośladki, żeby mieć lepszą pozycję do naszego zbliżenia.

– Sprawdzimy, jaki głośny potrafisz być?

Wycofałem się z niego do połowy i wbiłem do końca.

Och... tak.

Jego jęk aż zadzwonił mi w uszach. W życiu nie słyszałem bardziej seksownego dźwięku.

Wnętrze było gorące. Otulało mnie z każdej strony. Trzymało, nie chcąc wypuścić, więżąc w swoim cieple i delikatnych ściankach śliskich od naszej śliny. Odrobinę się wysunąłem, czując niewyobrażalne tarcie. Mógłbym dojść po kilku ruchach, ale chłopak zasługiwał na prawdziwy seks, nie zabawę, żeby szybko skończyć, zaspokoić swój popęd i go zostawić. Tym bardziej nie musiałem sprawiać mu więcej bólu.

Dlatego zacząłem spokojnie. Wysuwałem się i powracałem płynnie między pośladki, robiąc sobie więcej miejsca i rozpychając ścianki. Dopiero po wielu miarowych, flegmatycznych, głęboko go wypełniających minutach zacząłem poruszać się swobodniej. Równocześnie zmieniałem tempo: przyspieszałem, słuchając wibrujących w mojej głowie okrzyków przyjemności, potem zwalniałem i cieszyłem się sapaniem mojego partnera, kiedy próbował złapać oddech, unormować go, a ja dawałem mu na to tylko marną chwilę.

W moim dwudziestoośmioletnim życiu nie kochałem się z mężczyzną, ale w tej chwili nie wydawało się to w najmniejszym stopniu niewłaściwe, niegodne, a tym bardziej obrzydliwe.

Za to było niesamowicie podniecające.

Zatracałem się w naszym akcie. On się nie powstrzymywał, ja się nie hamowałem. Może znaliśmy się raptem kilka godzin i mieliśmy skrajnie różne charaktery, ale nasza synchronizacja była pełna. Całkowita. Jakby ten wypięty do mnie chłopak był kwintesencją seksu i przyjemności. Moich pragnień i marzeń. Było w nim coś, czego nie potrafiłem wyrazić jednym słowem, ale temu uczuciu najbliżej było do "idealny dla mnie".

Cudownie aprobujący, głośny jak w filmie pornograficznym, a jednocześnie uroczy i zachwycający.

Ta pozycja – na pieska – była dobrym pomysłem. Przez większość czasu nie widział mojej twarzy, więc pozwalałem sobie na każdą ekspresję, na grymas, błogie zadowolenie, na zagryzanie ust, na dokładne przyglądanie się jego dziurce i znikającemu w niej penisowi. Nie mieliśmy żelu, ale choć ślina nie była idealna, dobrze sobie radziliśmy. On się całkiem rozluźnił i zdał na mnie, a ja co jakiś czas go nawilżałem – jak nie swoją śliną, to jego preejakulatem, obficie wypływającym z penisa. Nie doszedł, ale był tak mokry, że dywan powinien wylądować w pralni.

Po kilku minutach szybkiego tempa pozwoliłem mu odpocząć dłuższą chwilę. Moje ruchy stały się niespieszne, lecz całkiem precyzyjnie ocierające się o prostatę. Chłopak w połowie klęczał, w połowie leżał przede mną z rozłożonymi szeroko nogami i prawie całą klatką piersiową przyciśniętą do miękkiego dywanu, drażniąc o niego sutki, pocierając męskość. Za to pośladki miał pięknie uniesione, aby mi było wygodnie wdzierać się między nie. Naprawdę seks z nim był niezrównany, niezwykle satysfakcjonujący i niemożliwy do zapomnienia.

Podczas tych kilku minut prowizorycznego spokoju leniwie zasysałem się wargami na jego ramionach i karku, pozostawiając odbicia zębów i czerwone nabrzmiałe krwią sińce. A potem niżej, gdzie łączyły się nasze ciała, wyszedłem z niego prawie cały, pozostawiając tylko czubek i nabiłem się po jądra.

Jego palce dotknęły mojego uda i je ścisnęły.

– Mocniej – poprosił.

Pochyliłem się nad nim i starając się na groźny ton, powiedziałem:

– A więc lubisz ostro.

Wziąłem go za dłoń, ciągnąc wraz z całym tułowiem w tył, a palce drugiej zanurzyłem w gęstych włosach, za które szarpnąłem. Klęczał tylko na samych kolanach, wolną dłonią odnajdując moją i zaciskając się na niej jak wąż.

Naprawdę mu nie przeszkadzało, że prośba przyprawi go o otarcia, więc ostatecznie postanowiłem, że nie będę się powstrzymywał i dam mu to, czego pragnie.

Plecy miał pięknie wygięte i wyeksponowane, łopatki blisko siebie, pierś wypiętą w przód, a głowę w górze. Każde moje uderzenie między pośladki wywoływało krzyk. Każde wysunięcie się drążący oddech.

Był blisko, czułem to. Ja tak samo. Przyciągnąłem go, aż oparł się barkami o moje obojczyki. Pracowałem biodrami bez wytchnienia, bezlitośnie. Zęby zacisnąłem na karku obok kilku czerwonych, pozostawionych tam wcześniej śladów. Ta blada skóra wyglądała, jakby była stworzona właśnie w tym celu – do całowania i jej oznaczania, co też z ogromną chęcią i przy każdej nadarzającej się okazji robiłem.

– Dotknij mnie... Dotknij mnie z przodu... – skomlał zduszonym głosem.

– Nie.

Załkał z bezradności, bo był na skraju, a jednocześnie sam nie mógł doprowadzić się na szczyt.

Złapałem w zęby mięsień na jego barku. On zacisnął się na penisie tak mocno, że przez kilka sekund nie mogłem się ruszyć. Zastąpiłem zęby językiem, liżąc go aż po szyję i dopiero wtedy się rozluźnił.

– Dojdź w tej pozycji.

– N-nie mogę... Nie dam rady! – niemal zapłakał.

Zwolniłem, wysuwając się prawie cały i wpychając tak głęboko, jak tylko mogłem.

– Dojdź, dla mnie.

Delikatne pocałunki spadały na jego spocony kark, skronie i policzki. Szeptem zdradzałem mu, że w życiu nie pragnąłem nikogo tak bardzo jak jego, że jest najcudowniejszą, choć najbardziej zboczoną istotką, jaką miałem okazję poznać. Lizałem jego uszy, zatrzymując penisa w ciepłym i mokrym wnętrzu, wykonując tylko okrężne ruchy i napierając na każdą część tego jędrnego tyłeczka.

– Tak mnie podniecasz, że mogę dojść tylko od wypełniania cię moim penisem i słuchania tych wszystkich wyuzdanych jęków. Oglądania twojego ponętnego ciała. Lizania skóry i zostawiania na niej swoich śladów. – Ścianki znów się na mnie zacisnęły, przyjemnie wiążąc w środku. Ponad ramieniem chłopaka widziałem, jak cienka stróżka bezbarwnej wydzieliny ciągnie się od członka na podłogę. – Przyznaj, kręci cię to, prawda? Podoba ci się doprowadzanie mnie na samą krawędź, bo tak samo działa to też na ciebie.

Jego usta wygięły się w górę, a powieki uniosły, aby powitać mnie zielenią tęczówek.

– Och, tak – zdradził.

Oczywiście, że tak.

Wyswobodził swoje dłonie z uścisku i objął ramionami moją głowę, całując z tęsknotą. Musiał przekręcić górną część ciała odrobinę do tyłu, ale okazał się na tyle gibki, że nie przeszkadzało to we wzięciu go na poważnie.

– Trzymaj się mocno – nakazałem, przygryzając jego dolną wargę.

Z palcami zaczepionymi o jego wystające biodra, z językiem w jego ustach, z kolejną porcją niewstrzymywanych jęków – tym razem naszych wspólnych – pieprzyłem go z całej siły. Nie lubiłem tego wulgarnego słowa, ale sam mnie o to niedawno poprosił, a ten pierwszy raz miał być przede wszystkim dla niego i jego seksualnego zaspokojenia.

Dochodził, ssąc mój język, ja także czułem napływające spełnienie. Nagle cały się na mnie zacisnął, jakby chciał zgnieść. Jęknęliśmy w swoje usta. Pchnąłem biodra w przód, on nadział się na mnie. Po kolejnych kilku gwałtownych ruchach skończyliśmy wspólnie, mocno połączeni biodrami i ustami, obejmując się, jakbyśmy mieli zaraz zemdleć i szukali oparcia w ramionach drugiego.

Nasze oczy się spotkały. Jasny zielony blask, kilka łez spływających po zarumienionych policzkach, czerwone usta, opuchnięte i układające się w zniewalający uśmiech. Pocałowaliśmy się czule i łagodnie, niemal jakby był to nasz pierwszy pocałunek na pierwszej randce, w którym przekazywaliśmy sobie te najcieplejsze uczucia.

Wyszedłem z niego spokojnie, żeby nie sprawić mu więcej bólu. Wcześniej nie byłem delikatny, dlatego wiedziałem, że mogłem trochę przesadzić. Nawet jeśli właśnie tego pragnął, otarcia pozostawały otarciami. Pomogłem mu położyć się na boku na dywanie i złapać oddech. Zdjąłem z siebie pełną gumkę i zawiązałem, odkładając na szare panele.

– Woo-hoo! – krzyknął. Przekręcił się na plecy, wyciągając na boki ręce i nogi. Jego jasne ciało na tle czarnej koszuli i białego dywanu ukazywały anioła z ciemnymi, grzesznymi skrzydłami. Idealne dla niego. Do tego czerwone malinki i mokry penis odpoczywający na brzuchu pokrytym spermą dodawały mu pikantności. – Co to był za odlot!

Zaczął się śmiać, a ja ukląkłem na wysokości jego bioder. Podpierając się dłońmi przy tej uśmiechniętej, czerwonej, zgrzanej twarzy, pocałowałem go. Niby nie miał siły, ale nie umiał odmówić sobie oddania przyjemności i objęcia mojego karku.

– Usatysfakcjonowany? – spytałem między pocałunkami.

– W pełni.

Przytrzymał moje policzki, pocierając brodę z tygodniowym zarostem, na co odpowiedziałem pocałunkami w obie jego dłonie. Uśmiechnął się, zawieszając się na mojej szyi i ściągając mnie na siebie.

– Ale przegrałeś – dodał, a zanim dopytałem kiedy i co, sam odpowiedział: – Nie dotarliśmy jeszcze do łóżka ani nawet do łazienki, a zrobiliśmy to pierwszy raz!

Tak. Teraz sobie przypomniałem jego słowa z dyskoteki. Przegrałem, ale co to była za przegrana, jeśli w taki sposób za każdym razem mógłbym oddawać mu zwycięstwo.

Może i nadal byliśmy w progu wynajętego apartamentu, ale na szczęście do świtu pozostało kilka godzin. Może do tego czasu uda się nam dotrzeć do łóżka w sypialni?

W końcu styczniowe noce są jednymi z najdłuższych w roku.

*

Odpoczywaliśmy, leżąc na sobie. Nie chciał mnie puścić, mówiąc, że jestem ciepły, a mój ciężar kojarzy się mu z kocem obciążeniowym, pod którym lubi zasypiać w zimne wieczory. Mieliśmy podobne zamiłowanie do ciepła. Albo jego braku. Może więc i ja powinienem zainwestować w jakiś... koc?

Najlepiej o uśmiechu i ciężarze tego chłopaka.

Głaskał mnie po nagich plecach, schodząc aż do granicy jeansów i wsuwając tam końcówki palców. Nie w jakiś erotyczny sposób, ale tak, jakby sprawiało mu to frajdę. Zaczynałem podejrzewać, że to naprawdę człowiek, który potrafi cieszyć się takimi drobnostkami i czerpać z życia garściami.

Mógłbym tak trwać choćby do południa, ale lepiłem się od naszego potu, a ten niegrzeczny chłopak pode mną dodatkowo od własnej spermy. Trzeba było w końcu się tym zająć, a nie zanosiło się na to, żeby on ruszył się pierwszy.

Z ociąganiem wstałem i zapiąłem rozporek. Chyba z przyzwyczajenia. Patrzył na mnie, skubiąc zębami dolną wargę. Poznałem już ten głodny wzrok.

– Chodź pod prysznic – zaproponowałem.

– Nie ma mowy. – Dłonią ściągnął z podbrzusza bezbarwną wydzielinę i spojrzał na nią. – Tak mnie wymęczyłeś, że pod prysznic musisz zanieść tego biedaka na rękach.

Wytarł się o pierś i nieprzejęty swoim stanem, położył dłoń na leżącym na brzuchu penisie. Zaczął go pocierać. Już był w połowie twardy.

Pokręciłem głową, nie wierząc, ile ten student ma siły i że tak chętnie spełniam jego zachcianki. Przyklęknąłem na jedno kolano, biorąc go jednym ramieniem pod nogi, drugim za plecy. Z uśmiechem mnie objął i przytulił głowę do szyi.

– To chyba od dzisiaj będzie moje ulubione miejsce. O ile się jeszcze kiedyś spotkamy.

– Moja szyja?

– Ogólnie. – Wzruszył ramionami. – Po prostu przy tobie.

– Dobrze, co tym razem chcesz zyskać? Hmm? Do czego mnie namówić swoimi słodkimi słówkami?

– Do niczego. – Jego palce kreśliły losowe wzory na mojej piersi. – Wspólny prysznic, łóżko, może jakieś robótki ręczne lub pozwolenie mi na popracowanie ustami...

– Jesteś naprawdę bezwstydnym chłopcem.

– Wiem, ale tobie to chyba nie przeszkadza. – Mrugnął mi figlarnie. – Nie narzekasz.

Cmoknąłem go w nos, chwilowo oszczędzając czerwone od wcześniejszych pocałunków usta.

Apartament był ogromny i miał dwa piętra. Domyśliłem się, że na górze znajdowała się sypialnia i łazienka, ale druga – główna i większa – powinna być tu na dole. Skierowałem się w prawo, do najbliższych drzwi z wywietrznikami przy podłodze. Chłopak na moich rękach był dziwnie milczący.

– Na pewno masz siłę na więcej? – upewniłem się.

Wybuchł krótkich wesołym śmiechem.

– Przecież obiecałem, że do świtu sprawię, że nie pożałujesz wyjścia w moim towarzystwie, więc dopóki tego nie usłyszę, dopóty nie licz, że tej nocy choćby zmrużysz oko.

– Może pamięć mnie zawodzi, ale wspominałeś też coś o spokojnym śnie.

– To dopiero później, a ile starczy nam sił, tyle...

– Przy tobie nie mam najmniejszej ochoty na spanie – przerwałem mu.

– Za to ochotę na mnie masz niemałą?

Nim odpowiedziałem, sam sprawdził, kładąc dłoń na wysokości zamka błyskawicznego spodni i naciskając na wybrzuszenie.

– No, no, no – ścisnął mocniej – chyba ktoś jest tu napalony na pewien jędrny i gorący tyłeczek.

– Mówisz o swoim?

Podrzuciłem go i wprawnie przekręciłem, aby znalazł się przodem do mnie. Dla stabilności objął mnie ramionami, a na wysokości pasa – szczupłymi nogami. Bez bielizny i w rozpiętej koszuli jego penis opierał się o mój brzuch, za to te dwa nazwane "jędrnymi" pośladkami – co było trafnym określeniem – w połowie były podtrzymywane przez moje dłonie, a w połowie opierały się o jeansy i schowanego wewnątrz członka.

Zacząłem ugniatać dwie krągłości, udając, że mam wątpliwość co do jego osądu.

– Chudy ten "tyłeczek" – oceniłem, środkowy palec przesuwając bliżej nadal gorącej dziurki.

– Och, naprawdę? A co szanowny pan powie, jeśli go dosiądę i pokażę wszystkie bonusy, jakie ma w swojej ofercie?

Przysunąłem usta do jego ust, muskając je, po czym powoli oznajmiłem:

– Ten pan myśli, że może nie starczyć nam czasu na poznanie wszystkich bonusów, ale na pewno skorzysta przynajmniej z ich części.

– Mmm – podsunął głowę bliżej, układając ją na moim barku i przytulając się do szyi – kuszące. Postaram się nie zmarnować tego czasu.

Nacisnąłem na klamkę łokciem i po kilku krokach znaleźliśmy się w łazience wielkości niewielkiej kawalerki. Czarne płytki na podłodze i ścianach, toaleta i bidet, dwa zlewy z podłużnym lustrem, w którym odbijały się niemal całe nasze ciała. W tym bardzo przyjemny widok diabolicznego uśmieszku chłopaka w moich ramionach. Co mnie jednak zaskoczyło to ja sam i złote oczy, które przez miesiąc były zamglone, a teraz nabrały blasku.

Odwróciłem się, kończąc oględziny wnętrza. W suficie punktowo umieszczono halogeny, ogromny, otwarty prysznic znajdował się w rogu pomieszczenia, ale już wiedziałem, że tam nie skończymy. Przy panoramicznym oknie z widokiem na rozświetlone w blasku świateł i neonów miasto stała wanna.

Zielone oczy także tam powędrowały, nogi objęły mnie mocniej, pośladki przysunęły się do podbrzusza, a cichy głosik rozbrzmiał przy moim uchu:

– Wynajęcie tego horrendalnie drogiego apartamentu ma więcej plusów, niż myślałem.

– Tak? – Skierowałem się w stronę okna. – Stawiałeś na to, że tylko łóżko będzie duże i wygodne?

– Cóż... jeszcze go nawet nie widziałem, ale nie może wypaść gorzej niż to, co już zobaczyłem. Prawda?

– Najlepsze na końcu – powiedziałem i posadziłem go na brzegu wanny. Odkręciłem ciepłą wodę, wrzucając kulki do kąpieli. Kilka minut zajmie napełnienie choćby połowy, a ja już miałem ochotę znaleźć się w łóżku. Z nim. Na nim...

W nim.

– Chodź – wstał i złapał mnie za dłoń – zanim się naleje, to wykorzystamy ten czas na... – sugestywnie spojrzał między moje nogi i się oblizał – coś ciekawszego.

Wiecznie głodny. Młody chłopak, który nie owijał w bawełnę, ale mnie owinął sobie wokół palca, jakbym to ja był dzieciakiem.

Poszliśmy pod prysznic. Zsunął z ramion koszulę, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego stojącego w zwodzie członka.

Kiedy chciałem zdjąć spodnie, pokręcił głową.

– Ty nie. – Złapał za brzeg moich czarnych wystających powyżej jeansów bokserek i zaprowadził pod natrysk. – Sam chcę to z ciebie zdjąć, kiedy zaczniemy się myć, a twój sprzęt będzie się dopraszał mojej uwagi.

– Jeśli wszystko nasiąknie wodą, w czym jutro wrócę do domu? – zapytałem retorycznie. Ani myślałem mu odmawiać. Perspektywa jego dłoni na moim ciele, które zsuwają mokry materiał, jego pocałunków i obiecanej wcześniej "robótki ręcznej" lub znalezienia się w jego ustach była zbyt kusząca.

– Hm, zostaniesz ze mną, aż wyschną?

Obrócił się przodem do mnie. Zahaczył palce z dwóch stron za szlufki i przyciągnął do nagiego ciała. Tym razem postanowiłem oddać się w jego ręce, ciekawy, co takiego wymyślił ten nienasycony, niepoprawny umysł.

Uruchomiłem prysznic i wziąłem z podstawki hotelowy żel do ciała, a w tym czasie mój dzisiejszy kochanek nie tracił czasu – z rękami na moim pasie zaczął kołysać naszymi biodrami w rytm nuconej pod nosem piosenki. Nie znałem jej, ale brzmiała spokojnie i melodyjnie, więc świetnie komponowała się z szumem spadającej wody i ruchem naszych ciał.

Kochanek... Czy tak powinienem go nazywać? Nigdy żadnego nie miałem, bo nigdy nie zdradzałem, więc była to dla mnie nowość. Gdybym poznał go wcześniej, wiedząc, jak mogę się przy nim czuć, czy szukałabym szczęścia w jego ramionach? Na pewno bym się nad tym zastanawiał, lecz z drugiej strony sprawa zdrady zawsze wywoływała u mnie nieprzyjemne uczucia. Nie chciałbym być zdradzony, więc sam prawdopodobnie nie poszedłbym w tym kierunku.

Co innego dziś.

Co innego, kiedy on też wydawał się samotny i potrzebujący ciepła drugiej osoby.

Nasz prysznic przebiegał zadziwiająco niewinnie. Pomogliśmy sobie z namydleniem ciał. Nawzajem umyliśmy swoje włosy. Uśmiechał się tak szczerze, że i ja nie potrafiłem nie unieść kącików ust. Zetknęliśmy swoje czoła, nosy i delikatnie się pocałowaliśmy. Piana z głowy naleciała nam do oczu, więc spłukaliśmy ją i przez kilka sekund zwyczajnie przytulaliśmy.

Później jeszcze wielokrotnie tej nocy o tym myślałem – przebywanie obok niego przychodziło tak naturalnie, jak oddychanie. Jego bliskość przypomniała przyjaźń. Przyjaciela się lubi, ufa się mu i czuje w jego towarzystwie tak "na miejscu" i komfortowo. Czy mu ufałem? W pewnym stopniu. Uważałem, że mnie nie okłamuje. Za to na pewno go lubiłem i przy nim mogłem być sobą. Raz małomówny, raz trochę zgryźliwy, ponury, zmęczony, ale i napalony na niego – tolerował to, a nawet akceptował takiego mnie.

Wracając do "napalonego", to ktoś właśnie wsadził swoje smukłe dłonie pod moje bokserki na pośladki i ukląkł przede mną, patrząc z dołu z bardzo niegrzeczną miną.

– Pomogłeś mi się umyć, więc teraz moja kolej – rzucił, uśmiechając się łobuzersko.

Woda z prysznica spływała na nasze głowy, więc zrobiłem mały krok w przód, aby nie leciała na niego, tylko spływała z moich pleców.

Złapał w zęby suwak i pociągnął go w dół. Pocałował przód moich bokserek i otarł się policzkiem, budząc na wpół uśpioną męskość. Oczywiście, że cały czas niesamowicie mnie podniecał, ale niedawne wspólne mycie było tak relaksujące, że na chwilę zapomniałem o potrzebie kochania się z nim.

Teraz to pragnienie napłynęło jak fala tsunami.

Zerknąłem w bok na stan wanny, ale jeszcze mieliśmy jeszcze dobrych kilka minut, zanim się napełni.

– Hej – zawołał – nie spuszczaj ze mnie wzroku.

– Jesteś niesamowicie spragniony uwagi – zauważyłem z rozbawieniem.

Starłem mu kilka kropel wody z czoła i zaczesałem ciemnobrązowe mokre włosy do tyłu, aby w pełni widzieć uśmiechniętą twarz.

– Sprawię, że teraz ty będziesz krzyczał z rozkoszy – oznajmił pewnie.

Rozchylił usta i objął nimi czarny materiał, pod którym coraz szybciej sztywniał mój członek. Trafił idealnie na główkę, więc wydałem z siebie ciche westchnienie. Polizał materiał, przykładając niemal całą powierzchnię języka, co spowodowało, że aż zadrżałem i zacisnąłem zęby.

– Jeszcze nawet nie zacząłem go ssać, a wydaje mi się, że już ci się podoba.

– Twoje usteczka naprawdę są niegrzeczne.

Złapałem go za policzki i pochyliłem się, krótko całując. Po tym z zadziornym uśmieszkiem powrócił na klęczki, mając na wysokości głowy moje krocze. Poruszałem biodrami, ocierając się wybrzuszeniem o jego brodę, nie potrafiąc oderwać wzroku od tych niesamowicie zielonych, hipnotyzujących oczu.

– Podoba mi się nawet bardziej, niż myślisz – zdradziłem.

Zaśmiał się i pocałował mnie przez bokserki ponownie, przytrzymując pośladki w miejscu.

– Za to ja uwielbiam twoją szczerość. – Przygryzł materiał, zębami przyjemnie zahaczając też o skórę i pociągnął odrobinę w dół. Tylko tyle, żeby odsłonić włoski na podbrzuszu i zanurkować tam nosem. Zaciągnął się i, Boże, to było tak seksowne, że w sekundę rozpaliło mnie do białości. – Nie rób teraz niczego głupiego, bo najlepsze dopiero przed tobą.

Tylko skinąłem, nie chcąc zdradzić się z moim drżącym głosem. Zresztą, głos to jedno, bo wnętrze bokserek było najlepszym dowodem, jak się czułem. Włożył dłonie pod spodnie i powoli zaczął je zsuwać. Jednocześnie gorącymi ustami obejmował mnie przez materiał i pobudzał na całej długości – od czubka po niemal jądra i z powrotem.

Nie spieszył się. Ani z całowaniem, ani z rozbieraniem. Widziałem, że on sam był podniecony, bo jego penis lśnił od preejakulatu, ale cierpliwie zajmował się mną.

Wraz z odsłanianiem coraz większego obszaru ud, zaczął i tam mnie całować. Na gołej skórze lepiej czułem ciepło jego skóry, języka, gorący oddech. Pomogłem mu jedynie ze ściągnięciem spodni z kostek, kiedy już tam doszedł. Chyba specjalnie wrócił wtedy pocałunkami do podbrzusza, aby było mi trudniej się skoncentrować.

Złośliwiec.

Masując tył moich ud, złapał zębami za gumkę bokserek i pociągnął w dół. Uwolniony penis zawisł tuż przy jego głowie i choć nie byłem takim dzieciakiem jak on, to jego zabawa tak samo mnie podnieciła i doprowadziła do tego, że lepiłem się od własnej wydzieliny. Zielone oczy wypełniało pożądanie, kiedy dłońmi zdejmował bieliznę, a czubkiem języka próbował mojego szczytu. Wypuścił powietrze, zassał się na główce, obejmując ją szczelnie ustami i odrobinę zmienił pozycję. Rozkraczył się, opadając pupą niżej. Plecy miał wyprostowane, głowę w górze, dłonie ułożył na kolanach.

Stojąc, miałem idealny widok na wypięty tyłek. Kołysał nim w rytm ruchu języka pieszczącego moją najwrażliwszą część i wyglądał... rozbrajająco. Ta scena będzie mi się chyba nie raz jeszcze śniła po nocach jako jeden z najbardziej erotycznych snów.

Wypuścił mnie z ust, przejeżdżając językiem wzdłuż trzonu i z powrotem. Zrobił to z lewej strony, z prawej i od dołu – obficie śliniąc. Nie dość, że byłem mokry od wody, własnego preejakulatu to sam mnie nawilżył albo... sprawdzał moją samokontrolę. Jakby znał moje myśli, które zaprzątała wizja zanurzenia się aż po jego gardło, i testował, ile wytrzymam, nim sam to na nim wymuszę.

Sapnąłem, oddychając głęboko i odrzucając ten obraz.

Zbyt nęcące, a tym samym ryzykowne.

Nie mogłem zapomnieć, że ten chłopiec nie był całkiem trzeźwy, zresztą, tak samo jak ja, dlatego nie mogłem zachować się aż tak lekkomyślnie. Co innego, gdyby to był nasz któryś raz i obaj znalibyśmy swoje granice. To, że mnie tak kusił, nie oznaczało, że musiałem mu ulegać. Wprost przeciwnie. Dzięki zachowaniu zdrowego rozsądku, nawet jego resztek, w tej chwili mogłem doświadczać, jak dobry jest w robieniu loda po swojemu. A był cholernie dobry.

Zanim pierwszy raz wziął mnie głęboko między usta, już drżałem pod pieszczotą jego wprawnego języka.

– Czy wyobrażasz sobie – zacząłem, uważając na to, żeby nie ugryźć się przypadkowo w język – że jestem na twoim miejscu, więc bierzesz mnie, jak sam miałbyś na to ochotę, czy praktyka sprawiła, że jesteś w tym taki uzdolniony? A może to naturalny talent? Hm? – zapytałem otwarcie.

Otrzymałem odpowiedź, której się nie spodziewałem.

– Nie chcę, żebyś żałował wyjścia ze mną. – Pocałował prącie z lewej strony i oparł mokrą końcówkę o swój policzek. Uśmiechnął się, patrząc w górę na moją twarz i dodał: – I czy nie wspomniałem, że mimo że udaję, że wszystko wiem, to niewiele mi do tego brakuje?

Zuchwały.

– Chyba zaczynam ci wierzyć – przyznałem, a on mrugnął mi i bez cienia wstydu powiedział:

– Wanna nam się niedługo napełni. Chciałbyś, żebym się pospieszył?

On na kolanach z moim penisem w ustach to widok nie z tej ziemi, ale... ta noc miała swój limit. Niestety. Dlatego niechętnie skinąłem. Po kąpieli mieliśmy sprawdzić jeszcze łóżko, a tam zamierzałem zająć się nim na swoich warunkach.

Cmoknął ostatni raz moje udo i zaczął przyjmować mnie coraz głębiej. Tym razem pomagał sobie też dłońmi. Objął trzon i poruszał się w jednym tempie z głową. Wargi miał miękkie i śliskie od śliny, więc dokładne czułem go dookoła męskości. Co kilka ruchów przekręcał lekko głowę, abym zatrzymał się we wnętrzu policzka. Widziałem naprężoną skórę i nie mogłem powstrzymać się od dotknięcia jej palcem. Dobrze wiedział, co mnie kręci. Przejrzał mnie na wylot, jakby naprawdę miał jakiś dar.

Zaczynałem w niego wierzyć.

Po tych ruchach zwolnił, ustawiając głowę na wprost. Dłońmi złapał za pośladki i lekko przyciągnął do siebie. Zagłębiłem się w jego usta na ponad połowę długości, a nie byłem mały. Odsunął głowę, nabierając powietrze i powtarzając ruchy. Trwało to kilka minut, kiedy stopniowo brał mnie coraz głębiej, przyzwyczajając gardło do dotyku i powstrzymując odruch wymiotny. Nie pospieszałem go przez ten czas. Zobaczyłem, że bierze w dłoń własnego penisa i zaczyna się masturbować. Drugą nadal nadawał moim biodrom tempo, które mu odpowiadało.

W końcu przytrzymał mnie w sobie głęboko, aż usłyszałem zduszony jęk, na penisie czując drgania gardła i mocniejszy ucisk. Dłoń, którą się zadowalał, zwolniła, wykonując kilka długich, spokojnych ruchów. Już wiedziałem, że to przedsmak końca zabawy, którego obaj nie możemy się doczekać.

Wargi objęły mnie ściślej, jego głowa pracowała szybciej. Za każdym razem odbijałem się od gładkiej ścianki gardła, na którą coraz mocniej naciskałem, wręcz się w nią wbijałem. Jednak cały czas to on kontrolował tę zabawę, ja tylko przyjmowałem, co mi ofiarował. A otrzymywałem od niego niezapomniane przeżycia i najlepszy pokaz oralnych zdolności pod słońcem. W naszym przypadku pod nocnym niebem, które wisiało ponad dachem hotelu.

Doszedł pierwszy – na swoją dłoń i czarne płytki, z których woda z prysznica szybko zmyła białe plamy. Mrucząc z przyjemności odczuwanego orgazmu, nadział się na mnie tak głęboko, jak tylko zdołał. Wiedziałem, że było to pozwolenie, abym spuścił się mu do gardła, ale ja uciekłem biodrami w tył. Skończyłem własną dłonią, dochodząc na jego klatkę piersiową.

Ostatni raz trysnąłem, po czym musiałem złapać oddech. Przytrzymałem jego twarz obiema dłońmi, nie zrywając z nim ani na moment kontaktu wzrokowego. Patrzyliśmy na siebie od początku po ostatnią wypuszczoną kroplę spermy i jęk orgazmu. Wyglądał cudownie – nagi, mokry, spełniony, z poruszającą się od szybkich oddechów piersią, z której spływało moje nasienie. Przesunąłem kciukiem po jego brodzie, gdzie wylądowała zbłąkana kropla, a on wziął kciuk w usta i zaczął go namiętnie ssać.

Naprawdę z nim zwariuję, jeśli będzie się tak zachowywał.

– Jesteś niewyżyty.

Przygryzł palec i w końcu puścił, przekręcając głowę na bok, po czym wstał, wspomagając się moim przedramieniem. Wszedł pod prysznic, żeby zmyć spermę, po czym zakręcił wodę i przesunął dłonią po swoich włosach.

– I kto to mówi – prychnął. – Zanim zaciągnę cię do wanny, znów będziesz miał na mnie ochotę.

– I vice versa.

– Nie da się ukryć! Ale to twoja wina. – Wskazał na mnie palcem. – Ciężko się oprzeć twojemu niezwykłemu urokowi.

– Mojemu? – Wziąłem go na ramiona i skierowałem nas wprost do wanny. – Sam jesteś uroczy. – Pocałowałem go w czoło, a potem w usta. – Myślę, że robienie tego w wannie nie będzie przyjemne, bo woda może się wedrzeć do twojego wnętrza, ale... – tym razem to ja spojrzałem na niego sugestywnie – co powiesz na wspólną masturbację?

Tak szeroko się uśmiechnął, aż przy jego oczach pojawiły się niewielkie zmarszczki.

– Dwa razy nie musisz mi powtarzać!

*

Kąpiel okazała się dokładnie taka, jak przewidywałem. Gorąca, pełna pary, słodkiego zapachu olejków, ale też jeszcze słodszych pocałunków i naszych rozpalonych ciał. Wanna była duża, więc nawet nie musiałem sugerować, żeby usiadł na moich kolanach. W tej pozycji i podczas całowania nie mogłem się powstrzymać przed dokładnym umyciem jego dziurki, ale miałem rację, że woda dostawała się do środka, więc zaniechałem tego na rzecz pieszczenia jego sutków. Okazały się nie mniej wrażliwe niż odbyt. Pocierałem je i podszczypywałem na zmianę z gryzieniem i lizaniem. Ssąc, słuchałem jęków chłopaka, próśb o litość albo o wzięcie go w tej chwili, bo dłużej nie wytrzyma.

Wytrzymał.

Po piętnastu minutach mojej nieustającej zabawy dwa początkowo brązowe sutki otrzymały czerwoną obramówkę po odbitych zębach i pocieraniu ich opuszkami palców. Skóra była podrażniona, więc wystarczał oddech lub ciepło języka, żeby mój towarzysz kąpieli prawie kwilił, gdy w końcu zacząłem obciągać nam dłonią. Oba penisy idealnie się mieściły, ale dla lepszego ucisku jego dłoń też przyłączyła się do masturbacji. Uniosłem biodra, żeby końcówki wystawały ponad poziom wody i kiedy wspólnie trysnęliśmy, biała maź zatrzymała się aż na naszych twarzach.

Odsunąłem język od twardej brodawki i na pożegnanie pocałowałem jedną i drugą, a na końcu – co najbardziej lubiłem – usta. Były spierzchnięte od krzyków i trzymania ich otwartych. Chłopak stabilizował oddech, mając wargi złączone z moimi. Wypuszczał i wciągał powietrze nosem, zanurzając język we mnie i ślinie, sunąc po wnętrzu policzków, po moich zębach, a nawet podniebieniu. Każde miejsce, do którego zawędrował, mrowiło i domagało się więcej, więc, zamiast się uspokoić, wpadliśmy w kolejną pułapkę naszego niepohamowanego pożądania. Otrzeźwiła nas woda wdzierająca się do nosów i uszów, kiedy on przyciągnął mnie do siebie, ja naparłem na niego i wylądowaliśmy na dnie wanny.

Szybko się podniosłem, wyciągając też chłopaka. Kaszleliśmy, bo choć usta mieliśmy zapieczętowane drugimi, to i tak przez nasze nosy do gardła dostało się trochę wody.

– Nie planowałem utopienia się przed dotarciem do łóżka – powiedział, wciąż kaszląc, lecz śmiejąc się z nas i naszej niezdarności.

– Stawiasz, że najlepsze zostało na koniec?

– Łóżko? – Przesunął dłonią po mojej szyi i zatrzymał ją na karku. – Tak, stawiam, że to będzie najlepsza część naszej nocy.

Tym razem już bez ociągania i przedłużania umyliśmy się i w białych szlafrokach wyszliśmy z łazienki.

– Po co nam one? – Wskazał na materiał. – Przecież i tak zaraz je ściągniemy.

– Błąd. – Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem z niej wodę mineralną. – Ja ściągnę go z ciebie.

Obrzuciłem chłopaka przenikliwym spojrzeniem, jakbym w tej chwili chciał go już rozebrać, i upiłem duży łyk, a kolejny bezpośrednio podarowałem mojemu towarzyszowi. Zimna woda spłynęła spomiędzy moich warg, po języku prosto do jego ust. Przełknął, a kilka kropel spłynęło na jego brodę i kapnęło na pierś.

– Jesteś głodny? – zapytałem.

Nawet się nie wytarł, przejmując butelkę w swoją rękę i wypijając łapczywie połowę.

– Spragniony i głodny tylko ciebie – powiedział, a zimne usta przyłożył do mojej szyi.

Wypiłem wodę do końca, ostatnim łykiem dzieląc się z nim ponownie. Wziąłem go na ręce i po drewnianych, kręconych schodach zaprowadziłem na piętro, gdzie znajdowała się sypialnia. Wcześniej nie nacieszyliśmy się zbyt długo widokiem na miasto, lecz tu mogliśmy to nadrobić, bo był tak samo oszałamiający. Szyby ciągnęły się na całej długości przeciwległej ściany. Wnętrze sypialni było biało-szare, nowoczesne. Nawet na jednej ze ścian zauważyłem przeszkloną parę drzwi – jedne pod prysznic, drugie do toalety. Zero prywatności. Całkowita otwartość. Apartament idealny dla takich ludzi jak my dziś, którzy nie chcieli nic ukryć, wyłącznie odkryć. Światło dawały dwie lampy kinkietowe nad ogromnym łóżkiem na niskich nóżkach. Zagłowie obszyto szarą alcantarą. Lubiłem ten materiał. Skóra kojarzyła mi się z byłą i jej stylem, tu zdecydowanie bliżej było ciepłu chłopca w moich ramionach. Poza tym wspomniana tkanina i on byli tak samo nie do zdarcia. Zastanawiałem się, czy wytrzyma ze mną do końca tej nocy, jak obiecał, czy jednak odpłynie.

Po puszystym dywanie boso podszedłem do okna i postawiłem studenta na nogi. Oczu nie odrywał od widoku za oknem, ja natomiast nie mogłem przestać wpatrywać się w niego. Ta ekspresja na twarzy oraz radość i szczęście mieniące się w dużych zielonych oczach rezonowały na mnie, jakbym to ja miał się czym radować.

Prysznic, a po nim kąpiel całkowicie mnie obudziły, a gorąca atmosfera między nami wytopiła wszystkie procenty. Nie mogłem już ukrywać się za ścianą z napisem "pijany" i nie do końca świadomy tego, co robię. Doskonale wiedziałem, z kim spędzam tę noc i z kim zaraz będę się kochał. Pragnąłem go tak mocno, aż niewidzialne palce łaskotały moje serce, które mrowiło, niecierpliwiąc się przed wypełnieniem go ciepłymi uczuciami nieopuszczającymi mnie od chwili, gdy wywołał u mnie pierwszy uśmiech.

Byłem trzeźwy, choć jednocześnie upojony uczuciami, którymi dzieliliśmy się z tym chłopakiem.

Przytknął dłonie i czoło do szyby. Para z oddechu zatrzymywała się na zimnym szkle. Na dworze panowała minusowa temperatura, a u nas było ponad dwadzieścia stopni. Stanąłem za nim, opierając pierś o plecy i delikatnie pocałowałem odsłonięty kark. Pachniał olejkami do kąpieli i szamponem. Obrócił głowę i skradł mi szybkiego buziaka, po czym powrócił do podziwiania panoramy miasta.

– Jeśli miałbym wskazać swój najlepszy dzień – zaczął, odnajdując moje przedramię i owinął je o swoją pierś – to byłoby dziś. Odkąd cię zobaczyłem, cała ta noc jest jak sen.

– Myślałem, że najlepsze dopiero przed nami – powiedziałem, całując wilgotne włosy.

– I się nie myślisz. – Zerknął na łóżko. – Muszę tylko skoczyć po gumki, bo zostawiłem na podłodze, gdzie... – wzruszył niewinnie ramionami – przegrałeś, mój drogi.

– To była bardzo przyjemna przegrana – oceniłem, gdyż tak właśnie uważałem.

Wyszczerzył się do mnie i pełnym gracji kocim krokiem ruszył po schodach na dół. Odprowadziłem go wzrokiem, a kiedy znikł, ostatni raz spojrzałem za okno i przyszykowałem łóżko. Zdjąłem czarną narzutę i małe poduszki. Ręczniki położyłem na szafce nocnej – przydadzą się, żebyśmy nie zamoczyli też i łóżka...

Dobrze, że prysznic jest obok – pomyślałem. – Po wszystkim nawet jeśli będziesz nieprzytomny, będę mógł cię umyć.

Niby seks między mężczyznami nie różnił się tak bardzo, jak między kobietą i mężczyzną, bo tylko wkładało się w inną dziurkę, ale jednak istniały duże różnice.

Tak, bez ręcznika się nie obejdzie, choć przydałby się też knebel dla tej seksownej bestii w ludzkiej skórze.

Wspominając o "niej", właśnie wróciła na górę, niosąc w jednej dłoni swój portfel, a w drugiej butelkę z jakimś płynem.

– Oszczędzimy ślinę na ciekawsze miejsce niż mój tyłek – rzekł radośnie, rzucając się na środek łóżka – a tam użyjemy oliwki.

– Nie znam się, ale nie lepiej stosować specjalnego lubrykantu do seksu analnego?

– Przeczytałem skład. Zero barwników i substancji zapachowych, więc zaryzykuję. W najgorszym wypadku popiecze mnie parę godzin i przestanie. Choć z drugiej strony – mrugnął mi – rano na pewno będzie piekło od czegoś innego. Dużego, twardego i gotowego przelecieć mnie w każdej możliwej pozycji.

Usiadłem na łóżku. Łokciem opadłem na poduszkę obok głowy tej frywolnej osoby, która trzymała nad sobą przyniesioną butelkę i cieszyła się jak małe dziecko.

– Jeśli chcesz się wycofać, to teraz masz ostatnią okazję – ostrzegłem, opuszkiem środkowego palca rysując szlaczki na skrawku ciała pomiędzy obojczykami, których nie zakrywał szlafrok.

Przekręcił się przodem do mnie i też podparł na łokciu, drugą dłonią głaszcząc mnie po twarzy.

– Ty tak samo. Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz, to pozwolę ci zaznać ze mną tyle szczęścia, że nigdy o mnie nie zapomnisz.

Pocałowałem ciepłą dłoń i powtórzyłem jego słowa sprzed kilku godzin:

– Biorę w ciemno.

Obiecałem, a słowa dotrzymuję, więc z dłoni chłopaka zabrałem portfel oraz oliwkę i postawiłem je obok, a sam pchnąłem go na plecy i usiadłem mu na biodrach. Od szyi w dół całowałem całe ciało, skrawek po skrawku, zsuwając biały materiał. Z ramion, z barków, z piersi. Nie spieszyłem się, nie pomijałem żadnego miejsca, nawet łaskocząc go pod pachami, na co zaczął się głośno śmiać i próbował mi się wyrwać. Musiałem przytrzymać jego nadgarstki nad głową, kontynuując ustami moją podróż. Sutki nadal miał zaczerwienione i wrażliwe, więc z nimi obszedłem się nadzwyczaj delikatnie, ledwo muskając i liżąc.

Chłopak pode mną wydał cichy odgłos odczuwalnej przyjemności i bólu, a jego biodra powędrowały w górę, dotykając moich pośladków.

– Robisz to specjalnie – rzekł z pretensją.

– Nie, po prostu chcę cię wycałować, jak należy.

– Och, "jak należy", mówisz. A co jeśli już tak bardzo nie mogę się doczekać przejścia do konkretów, że przypadkowo zmoczyłem szlafrok?

– Nic na to nie poradzimy, chyba że specjalnie dopraszasz się kary.

– Kara brzmi bardzo rozsądnie dla takiego niegrzecznego chłopca jak ja.

– Mam cię związać, trzymać godzinami na skraju orgazmu i odpuszczać, a potem doprowadzić samym pieszczeniem sutków?

– Mógłbyś być aż tak okrutny? – zapytał, śmiejąc się.

– Myślę, że za odpowiednie przewinienie mógłbym torturować cię tak nawet cały dzień – uświadomiłem go, schodząc pocałunkami na początek żeber i puszczając oba nadgarstki. Moich włosów dotknęły szczupłe palce, masując skórę na głowie.

– Dobrze, że nie mamy aż tyle czasu, a ja dziś byłem wyjątkowo grzeczny.

– Doprawdy, bardzo grzeczny.

Mruknął i napiął brzuch, kiedy językiem dotknąłem pępka.

– Tylko nie rób mi loda, bo dojdę jak dziewica.

– Tak? – Zaintrygował mnie. – Jesteś aż tak wrażliwy?

– Strasznie. – Złączył ze sobą uda. – Do tego twój język i usta są tak nieziemskie, że tylko o nich myśląc, prawie szczytuję.

– Mi nie przeszkadza, że szybko dojdziesz.

– Ale mnie tak. – Zacisnął palce na czubku mojej głowy i oderwał od podbrzusza, gdzie pocałowałem pierwsze włoski. Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Wolę dochodzić, kiedy wypełniasz mnie z dwóch stron. – Cmoknął. – Tyłek swoim penisem, usta językiem.

Mój prawy kącik ust uniósł się prawie bezwiednie.

– Poza tym jestem mężczyzną – dodał. – Twoim pierwszym...

I pewnie jedynym.

– Może się okazać, że penisy ci jednak nie odpowiadają. Zwłaszcza w ustach.

Parsknąłem śmiechem. Po prostu już nie mogłem.

– Dupa jest okej, brak dużych, miękkich piersi też, ale penis już nie? – dopytałem, chowając twarz na jego brzuchu, bo ta sytuacja i słowa niesamowicie mnie bawiły.

– Nie jestem tobą, więc nie wiem, co taki heteryk może myśleć, ale penis to penis!

– Wiem, co to jest, przecież sam mam takiego.

– Ale posiadanie i używanie, a ssanie cudzego, to dwie różne sprawy!

Trwał w zaparte, a ja właśnie coś sobie uświadomiłem.

– Powiedz, że tam na dole, kiedy pierwszy raz się kochaliśmy, nie odwróciłeś się tyłem, bo myślałeś, że ucieknę, kiedyś zobaczę penisa.

– Kochaliśmy?

– No przecież, że nie graliśmy w brydża.

– Wow, pięknie to nazwałeś.

– Nie zmieniaj tematu, bo naprawdę cię ukażę i będę męczył do rana.

– Aj, no nie groź mi tak. Może... może przez chwilę myślałem, że podczas seksu mając przed oczami dyndającą obcą pałkę, to ci opadnie. Ale teraz już tak nie uważam!

Wypuściłem powietrze.

– Czyli muszę udowodnić, że tak nie jest i od początku nie było. Przecież nie jestem głupi. Wiem, jak wygląda kobieta, wiem, jak wygląda facet.

– Nie jesteś głupi, nie jesteś, tylko ja... ja... Boże, jesteś najlepszym mężczyzną, jakiego poznałem i mówiłeś, że z facetem nigdy nie byłeś, więc się nie dziw, że trochę się obawiałem, że cię zniesmaczę i po takim wspaniałym wieczorze po prostu coś spieprzę. Choćby istniała tego najmniejsza szansa, nie chciałem ryzykować.

Chciało mi się śmiać, ale po części go rozumiałem. Ja także nie chciałbym niczego "spieprzyć", jeśli spotkałbym osobę, która zawróciła mi w głowie...

Zaraz, czy on właśnie się przyznał, jak duże zrobiłem na nim wrażenie? Pozytywne?

Ja?

Myślałem, że gadka o świetnym całowaniu i jak mu jest ze mną przyjemnie, była tylko przez nasze cielesne zabawy. Lecz nazwanie mnie "najlepszym mężczyzną" i przejmowanie się moim komfortem psychicznym – to wykraczało poza tylko zaspokajanie naszych potrzeb.

To bardzo miłe i ciepłe uczucie.

Na kilka sekund zapatrzyliśmy się w swoje oczy. Nie wiem, co widział w moich, ale jego skrywały obawy.

Kto by pomyślał, że ta wolna dusza będzie się mną tak przejmowała?

– Dobrze. – Kiwnąłem głową. – Nie będę ci obciągał, żeby ci udowodnić prawdziwość moich słów, ale pozwól mi na wzięcie cię klasycznie. Z przodu. – Pocałowałem jego prawe biodro. – Chcę cię widzieć. – Pocałowałem jego lewe biodro. – Wszystko. I twoją twarz z tymi seksownymi minkami i twojego fiuta, który będzie podskakiwał w rytm wchodzenia w ciebie, będzie się prężył na brzuchu, ocierał o mnie, który wystrzeli między nasze ciała i...

– Fiut – przerwał mi. – No, no, no, robisz się taki sprośny jak ja.

– Ktoś ma na mnie zły wpływ.

– Tak? – Powrócił jego pewny siebie, kokieteryjny ton. – Czy temu komuś należy się za karę poważny seksik?

– Jak najbardziej.

Chwilowo przesłonił dłonią oczy i czoło. Przysiadłem obok chłopaka, ciekaw, co zrobi. Sięgnął dłonią do paska szlafroka i rozwiązał go. Poły rozsunęły się, ukazując sztywnego, minimalnie unoszącego się nad płaskim brzuchem członka. Poruszył nim, z uwagą przyglądając się mojej twarzy i zapewne szukając na niej oznak obrzydzenia.

– Dotknij mojego – zaproponowałem, podsuwając się bliżej jego dłoni.

Pochyliłem się nad jego kroczem, otworzyłem usta i wyciągnąłem język, nie przestając oddawać spojrzenia pełnego pożądania i pragnień. Sięgnął palcami pod mój szlafrok, a ja językiem przejechałem po całej długości jego męskości. Oparłem dłonie na jego piersi. Kciukami potarłem sutki. Pocałowałem mokry czubek, lekko naciskając językiem na malutką szparkę.

– I co, nadal mi nie wierzysz? – zapytałem, rozwiązując mój pas i ukazując nam obu przyrodzenie. Pulsowało w smukłych dłoniach, wyraźnie udowadniając moje podniecenie.

Jego grdyka się poruszyła, a usta opuścił głośny oddech.

Kciukiem rozprowadził wokół główki lepką maź wydostającą się z mojego szczytu, sam prężąc się coraz mocniej.

– Powiedz, że ta noc nie ma limitu czasowego, bo, kurna, naprawdę na mnie lecisz. A ja na ciebie – powiedział.

– Nawet jeśli ma, to nie dam ci tego odczuć – obiecałem. – Ile zostało ci prezerwatyw?

– Cztery.

– Zużyjemy wszystkie. Sprawdzimy, czy jesteś dobry tylko w gadce, czy jednak w łóżku też.

– Załóżmy się – rzekł cwaniacko.

Otoczyłem jego biodra kolanami, przenosząc dłonie wyżej i opierając je z dwóch stron głowy, przy zielonych oczach.

– O co?

– Jeśli będę w stanie sam pójść pod prysznic, kiedy zapełnisz ostatnią gumkę, przegrasz i kiedyś zaprosisz mnie do siebie.

Pocałowałem go w czubek nosa.

– A jeśli ty przegrasz, a ja zaniosę pod prysznic twoje seksowne zwłoki i sam cię umyję?

– Ugh – stęknął, jakby na samą myśl już go bolało ciało – zrobię ci rano najlepszą owsiankę, jaką w życiu jadłeś. Z owocami.

– Już założyłeś, że wygrasz?

– Cóż – mrugnął mi – nikt mnie jeszcze nie zajechał.

– Może więc będę twoim pierwszym.

I ostatnim – niespodziewanie przeszło mi przez myśl, choć jakie były szanse, że nic o sobie nie wiedząc, nawet nie znając swoich imion, trafimy na siebie w tym ogromnym mieście?

Niewielkie. Jednak im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym częściej łapałem się na tym, że chciałbym się jeszcze z nim zobaczyć. Obaj na trzeźwo i wtedy może zaczniemy tę znajomość, jak powinniśmy. Przywitaniem się, rozmową, spędzeniem ze sobą trochę czasu, poznaniem się i, oczywiście, nie będę ukrywał, kochaniem się z nim bez konieczności rozstania rano.

– Nie licz na szczęście – odparł. – Jak wspomniałem, moje przeczucia, kiedy czegoś bardzo chcę, mają prawie stuprocentową trafność.

– Ale tego, że nie ucieknę na widok penisa, nie przewidziałeś, panie wszystkowiedzący.

– To co innego – upierał się. – Przyciąganie, czy umiejętność wyczucia emocji, a przewidywanie przyszłości to dwie różne bajki.

– Och, skończ już mówić, bo zamierzam spróbować tej twojej owsianki.

– Najpierw wylądujemy u ciebie, panie "bombowy".

Uśmiechnął się i uwiesił na mojej szyi. Uniósł głowę i pocałował, kończąc naszą przydługą pogawędkę i przechodząc do konkretów, na które obaj czekaliśmy.

Tym razem było inaczej. Nie spieszyliśmy się, nie gnaliśmy pchani żądzą i dzikim instynktem, który potrzebował jak najszybszego zaspokojenia. Całowałem jego młode ciało, jakby był moim prawdziwym kochankiem. Z namiętnością, oddaniem, prawie uwielbieniem. Nie mówiłem za wiele, skupiając się na przekazaniu uczuć, jakie we mnie budził, poprzez pocałunki lub subtelne przesuwanie końcówkami palców po ciele, co, miałem nadzieję, łaskotało go i jednocześnie rozpalało.

Rozłożyłem pod jego pośladkami szlafrok, swój odrzucając na bok. Użyłem oliwki na jego członku, pieszcząc go, gdy ustami tworzyłem szlak malinek na piersi. Później, kiedy go przygotowywałem, także. Znów był ciasny, ale pozwolił mi samemu się nim zająć, unosząc dłonie w górę i zaciskając palce na poduszkach. Pięknie zarysowane żebra i szczupły tors wyginały się ku górze, aż prosząc o nowe pocałunki, o przywitanie się z sutkami, o zostawienie kolejnego śladu na szyi, brzuchu i oczywiście niżej, na wewnętrznej części ud z delikatną i wrażliwą skórą. Nie pośpieszał mnie słowami, ale wydawał z siebie szereg cudownych dźwięków i to one podgrzewały atmosferę w sypialni. Podsycały moje pragnienia. Moją chęć kochania się z nim czule, namiętnie i jak najdłużej.

Założyłem prezerwatywę, patrząc na chłopaka oraz natłuszczone pośladki i prawie całą klatkę piersiową. Jego penis był mokry od mojej śliny, od jego wydzieliny sączącej się ze szczytu i od oliwki, której nie żałowałem. Nawilżyłem siebie, palcami wprowadziłem chyba już czwartą porcję śliskiego płynu do jego dziurki i ukląkłem przy rozchylonych na boki udach. Położyłem się na nim, zaczynając całować usta i odnajdując dłonie. Sczepiliśmy ze sobą palce, mocno ściskając i przesuwając je bliżej głów. Chciałem mieć je blisko. Całować jego przedramiona, nadgarstki, palce, a także chciałem, żeby mógł mnie przytulić, gdy będzie tego potrzebował i żeby nie ściskał poduszki, kołdry czy pościeli, kiedy obok ma mnie.

Człowieka, który go pragnie.

– Jesteś cudowny – szepnąłem, całując policzki.

Zarumieniona, odrobinę spocona twarz mówiła, jak wiele przyjemności mu sprawiam i ile siły kosztuje go wstrzymywanie się od pomocy sobie samemu. Jednak, choć tak często wykazywał inicjatywę, równie mocno lubił, kiedy to o niego dbano i rozpieszczano.

Może po prostu musiał w takich sytuacjach komuś zaufać, aby oddać prowadzenie?

Lekko obniżyłem się na kolanach, a na nie podsunąłem jego pośladki. Odgiąłem biodra i końcówką penisa odnalazłem pulsującą od niedawnych przygotowań dziurkę. Wsunąłem zaledwie główkę i zaraz się wycofałem. Musiałem ostrożnie go przyszykować i przypomnieć mu mój rozmiar. To nie był i nie będzie ostatni raz tej nocy. Powtórzyłem płytki ruch kilka razy, aż poczułem mniejszy opór i wszedłem głębiej. Objąłem jego plecy tuż pod karkiem i złapałem zębami za mięsień przy barku. Zacisnął się na moim penisie, dlatego ustami przyssałem się do ugryzionego miejsca. Niżej wpasowałem się w pierścień mięśni, dopiero gdy na nowo się rozluźnił. Przyjął mnie chętnie. Oliwka dużo pomagała. Niemal nie czułem oporu, jedynie przy wejściu. Wewnątrz było gorąco, ślisko i ciasno, czyli niesamowicie przyjemnie.

Dwie dłonie dotknęły boków mojego ciała. Przesunęły się w górę i na plecy. Kiedy zacząłem się poruszać tam i z powrotem, jęknął, a w skórę na łopatkach wbił końcówki palców. Zwolniłem, czekając na niemy sygnał, że nic go nie boli. Pomagałem mu w rozluźnieniu, całując dostępne z tego miejsca skrawki ciała. Choć w dalszym ciągu był głośny, wydawał się dość bierny. Pokazywał mi swoją inną stronę, gdy pozwalał na kochanie się z nim, jak chciał partner.

W tej klasycznej pozycji skończyliśmy jeden po drugim, najpierw on, potem ja. Wysunąłem się z wnętrza i opadłem obok, głaszcząc go po ramieniu, przyglądając się twarzy i uśmiechniętym ustom.

Ten akt był niemal melancholijnym wstępem i przygotowaniem jego ciała na kolejne razy, które sobie obiecaliśmy, a nawet się o nie założyliśmy.

Może ten cwany student specjalnie zmniejszył tempo, żeby wygrać?

Po kolejnych dwóch rundach nie byłem tego taki pewien, bo i ja, i on dawaliśmy z siebie wszystko.

Co najlepsze, oczywiście.

Znów mi udowodnił, że w łóżku ma niespożyte pokłady energii. Jest lubieżny, seksowny, nienasycony. Ledwo kończyliśmy jedno zbliżenie, a on już prosił o kolejne. Kusił mnie niegrzecznymi słówkami, swoimi zgrabnymi udami, jędrnymi pośladkami i uśmiechem. Tak, ten uśmiech był rozbrajający.

Po trzecim razie i zaledwie dwóch minutach uspokajania oddechu dosiadł mnie, kiedy byłem jeszcze na wpół miękki. On za to był cudnie rozluźniony, więc pochłonął mnie w całości, a powrót do pełnej sztywności okazał się kwestią minuty. Patrzenie, jak się masturbuje, siedząc nabity na mnie i przygryzając wargę, która lśniła od naszej śliny, było lepsze od Viagry.

Przez niemal całe to zbliżenie jego szczęśliwy śmiech mieszał się z jękami. Te szkliste, błyszczące i ufne oczy patrzyły tylko na mnie, a ja nie mogłem oderwać wzroku od ich zieleni, karcąc się w myślach, że jeszcze chwila, a dojdę od patrzenia na nie i szczęśliwą twarz.

W końcu pozostała nam ostatnia gumka.

Przekręciłem go na lewą stronę, łącząc dwie zgrabne kończyny i wdzierając się w niego z boku. Złapał mnie za nadgarstek, jakby nie chciał, żebym się odsuwał, więc dla stabilności przytrzymywałem jego udo i biodro. Nie wyglądał, jakby miał już dość.

Ten ostatni raz mogłem zaszaleć i przeciągać, ile się tylko da.

Manewrowałem jego nogami. Podsuwałem w górę, unosiłem jedną, liżąc łydkę i skórę pod kolanem, założyłem jego nogi na swoje barki, a na końcu znów je złączyłem i przekręciłem na drugą stronę.

Wyszedłem kompletnie i położyłem się za nim, przyciągając spocone plecy do mojej falującej od oddechów piersi. Rozszerzyłem jeden pośladek i wbiłem się gwałtownie, pozostając głęboko we wnętrzu i rozpychając się na boki. Wiedziałem, że po tylu razach nie dojdę szybko, mogłem więc jeszcze nieco rozgrzać mojego partnera i naprawdę go zmęczyć.

Wylałem na dłoń resztkę olejku. Między mocnymi pchnięciami wysunąłem się cały. Dodałem nawilżenie na prezerwatywę i powróciłem między pośladki, dbając o to, by jego tył nie czuł pustki i wypełniało go to, czym się tak zachwycał. Całowałem jego kark i górną część pleców, a dłonie przeniosłem przed jego ciało, pieszcząc jądra i jednocześnie wykonując długie ruchy na całej długości trzonu.

Po tym, jak doszedł w tej pozycji, wytarłem jego brzuch i kochaliśmy się ostatni raz. Znów postawiłem na totalną klasykę. Penis już trochę mnie bolał, a sperma chłopaka robiła się przezroczysta. Obaj byliśmy na skraju wyczerpania. Pot kapał mi z nosa na jego czoło, moje włosy były całe mokre, pocałunek smakował słono, ale mimo to nie odmawialiśmy sobie ani dotyku, ani trącania się ustami, nawet pieszczot słodkimi słówkami, które szeptaliśmy w swoje usta. Utrzymywałem równe, spokojne tempo. Leżałem na nim, zagłębiając się z chlupiącym odgłosem, ocierałem o siebie nasze brzuchy i piersi, dłońmi przytrzymując uda szeroko rozsunięte, żeby móc w pełni cieszyć się głębokimi pchnięciami i gorącem otulającym całą moją męskość. Kiedy nie miał siły nawet mnie obejmować, całowałem jego powieki, nos, ciemne brwi, zmarszczkę między nimi, a kiedy zaczynał się uśmiechać i wracała mu siła, nie pozwalał mi całować nic innego poza swoimi ustami.

– To nasz... ostatni... raz? – zapytał urwanie między krótką serią moich szybkich pchnięć.

– Ostatni. Ostatnia gumka – rzuciłem w odpowiedzi. Czułem, jak cały lepię się od potu. I jego spermy, od oliwki... od wszystkiego naraz.

– Możemy... zmienić pozycję?

Wysunąłem się do połowy, delikatnie ocierając się końcówką o przednią ściankę odbytu, gdzie znajdował się ośrodek największej przyjemności u mojego kochanka. Ciało pode mną się spięło, mięśnie naprężyły, a zdarte już gardło opuścił ochrypły krzyk.

– Jaką chcesz? – Wcale nie przerwałem jego tortury. Mógł jeszcze dojść kilka razy, zanim zapełnię lateks moją spermą.

– Przodem. Na... siedząco. Do samego końca chcę cię całować... wziąć całe ciepło i... och... czuć jak najgłębiej w sobie.

Zębami przytrzymałem skórę na jego szyi, zostawiając tam pewnie setny czerwony ślad i czule przytknąłem wargi do łączenia szyi z ramieniem.

– Dobrze.

Także tego chciałem.

Usiadłem na skraju łóżka i pomogłem mu wdrapać się na siebie. Kolana ułożył po dwóch stronach moich ud i uniósł biodra. Musiał podtrzymywać się o moje barki, bo jego nogi były słabe. Ustawiłem przyrodzenie prosto, a on się opuścił. Cicho sapnął, kiedy nadział się do końca.

– Owiń mnie nogami, będzie ci wygodniej – zachęciłem, masując szczupłe uda i pośladki.

Kiwnął głową. Po chwili znalazłem się w nim jeszcze głębiej. Wyraźnie czułem, że jest bardziej miękki, ale też ciaśniejszy. Możliwe, że przez nasz maraton, mimo użycia oliwki, był tam podrażniony i opuchnięty. Miałem nadzieję, że rano nie będzie miał problemów z chodzeniem.

Tu ja przejąłem stery. Na zmianę przytrzymywałem jego pośladki w górze, znikając we wnętrzu odbytu i pojawiając się na nowo lub dociskałem do krocza i poruszałem jego ciałem. Momentami tylko się całowaliśmy, wykonując koliste ruchy. On cieszył się wypełnieniem, ja jego ciasnym gorącem.

Na końcówce nie puszczał mojego karku, rozchylił maksymalnej uda, nawet uniósł biodra odrobinę w górę, żeby lepiej wpasować się w kąt moich uderzeń. Wtulił się w moją szyję, zostawiając tam gorący, urywany oddech, jakby wiedział, że potrzebuję bliskości. Po stracie ukochanej czułem to jeszcze wyraźniej i doceniałem ten gest. Nawet rozczulił mnie do tego stopnia, że przywarłem do jego ust i złożyłem na nich słodko-gorzki pocałunek, w którym skumulowałem emocje z ostatnich kilku lat, całego poprzedniego miesiąca, a także dzisiejszej nocy – to była ta najsłodsza część, po której musnąłem niemal z miłością jego wargi i bezgłośnie podziękowałem za tę noc.

Szczytowaliśmy długo i mocno, co wyssało z nas resztkę sił. Mimo to nie czułem się bardziej żywy i szczęśliwy niż w tej chwili. Moim podparciem stał się on, a ja jego. Nasze oddechy były mieszanką tego samego gorącego powietrza, a serca biły jednym rytmem. O czymkolwiek myślał, moją głowę wypełniał tylko ten zarażający radością chłopak.

Kilka minut trwaliśmy tak przy sobie. Nawet nie miałem najmniejszej ochoty z niego wyjść, choć czułem, że moja sperma wycieka na jądra i łóżko.

I tak długo zachowaliśmy na nim czystość.

Nie myślałem o zakładzie, czy wygranej, ale byłem pewny, że pod prysznic mój uroczy partner sam nie dotrze.

Totalnie mnie zaskoczył, kiedy uniósł się na kolanach i nawet przytrzymał początek prezerwatywy, żeby reszta nie wypłynęła. Sprawnie zsunął ją ze mnie, zawiązał i rzucił na stos chusteczek na szafce nocnej. Oczy miał zmęczone, ale jasne jak gwiazdy, kiedy patrzył na mnie ze zwycięskim uśmiechem. Potem ujął moje policzki i cmoknął głośno w usta.

– Wygrałem – powiedział, po czym stanął na podłodze.

Nie minęły dwie sekundy, kiedy jego nogi się zatrzęsły i runął gwałtownie w dół. Zdążyłem go złapać i przyciągnąłem na własne kolana.

– Ja wcale... – próbował się usprawiedliwić.

– Wygrałeś. – Przerwałem mu. – Jesteś naprawdę nie do zdarcia. Dlatego po prostu pozwól mi chwilę cię tak jeszcze potrzymać i zaraz pomogę ci wziąć prysznic.

– Ale nie będziesz się potem sprzeczał, że jednak nie dałem rady?

– Nie. Nie śmiałbym tego zrobić.

To obiecałem zupełnie szczerze i patrząc na chłopaka z prawdziwym podziwem.

*

Nawet po kilku kolejnych minutach odpoczynku jego kończyny były jak z waty. Zarzuciłem chude ramiona na swoją szyję, a bezwładne nogi owinąłem wokół talii i zaniosłem chłopaka pod prysznic. Uklęknąłem przodem przy ścianie, opadając pośladkami na stopy. On nie miał siły nawet się podnieść, więc ułożyłem go na własnych udach i poprawiłem opadające na czoło włosy. Uśmiechnął się mimo całkowitego wyczerpania. Szczupłe ramiona opadły wzdłuż ciała, a plecy znalazły oparcie na płytkach. Ich czerń, jego jasna skóra i dziesiątki czerwonych śladów, które ją znaczyły, wywołały ciepło w mojej piersi. Pocałowałem go miękko i delikatnie, a potem włączyłem natrysk.

Przysypiał od ciepła wody i unoszącej się pary, więc myłem go w tej pozycji, nie przestając składać czułych muśnięć na szyi i ramionach. Na końcu przytknąłem usta do jego prawej dłoni, po czym przyłożyłem ją do swojej piersi. Kiedy ja doprowadzałem do porządku siebie, przesuwał opuszkami po moim ciele. Jego oczy ukryły się pod powiekami z ciemnymi rzęsami, na których zbierały się drobne krople z pary. Gdybym potrafił, uwieczniłbym jego twarz na płótnie.

Piękny, zmęczony i szczęśliwy.

Prawie nieprzytomnego zaniosłem go do łóżka. Wytarłem nasze ciała ostatnim czystym ręcznikiem i wycisnąłem nadmiar wody z włosów. O dziwo nie zasnął, gdy pod głową poczuł poduszkę. Rozchylił ramiona w zapraszającym geście. Przylgnąłem do niego, a on objął mnie i wydał z siebie długi odgłos błogości.

– Tego ciepła nigdy nie zapomnę – powiedział, mając usta przy mojej szyi. Wtulał się w obojczyki i pierś, nawet owinął mnie nogą, biorąc dla siebie jak najwięcej.

– Tylko ciepła? – Głaskałem wilgotne włosy, uśmiechając się ponad obejmowaną głową.

– Obawiam się, że moja pamięć za często lubi ze mnie drwić. Od zawsze tak mam. Blokuje się w tych najważniejszych momentach mojego życia.

– Dzisiejsza noc miałaby być najważniejsza?

– Jak możesz pytać o taką oczywistość? – Zaśmiał się ze zmęczeniem. – Tak, uwierz mi, że taka dla mnie była. Była i jest.

– Cóż – pocałowałem rozgrzane od gorącej wody czoło – za to ja mogę cię zapewnić, że o tobie nie zapomnę. O żadnym twoim bezwstydnym słowie i jęku, jaki opuścił te niegrzeczne usta.

– O mojej dziurce zasysającej twojego penisa też?

– Tym bardziej o tym. Nawet o twoim penisie tryskającym na nasze ciała. I kto wie, może zdarzy mi się zrobić pamięciówkę i przywołać dzisiejszą noc?

– Zabrzmiało jak wyróżnienie.

– Bo tak jest. Rzadko sam siebie zadowalam, ale robienie tego z myślą o tobie na pewno będzie warte grzechu.

– Ha, ha – zaśmiał się, lecz brzmiało to tak słabo, jakby był na pograniczu snu i jawy. – Po co pamięciówka, jeśli... moglibyśmy to... powtórzyć...

– Oczywiście, jeśli wytrzeźwiejesz.

– Dziękuję...

– Ja też ci dziękuję.

– Prze...znaczenie...

– Tak, pamiętam. Jeśli przeznaczenie pozwoli, spotkamy się ponownie. Śpij. Śnij wspaniałe sny.

– Jeśli o tobie, to będą... – Brzmiał słabo, jakby mózg już spał, ale usta koniecznie chciały ze mną rozmawiać.

– Dobranoc.

Pocałowałem go w czoło.

– Dobra...noc.

Ustami delikatnie musnął moją szyję.

Pierwszy raz od dawna zasnąłem już po pierwszym oddechu.

*

Obudziłem się po dwóch godzinach. To chyba cud, ale pierwszy raz od miesiąca nie śniła mi się była narzeczona. Po jej odejściu długo czułem pustkę, ale w tym momencie... było mi łatwiej o niej myśleć. Zanim ją poznałem, wiele lat byłem samotny. Dała mi poczucie szczęścia, posiadania kogoś w życiu i choć zabrała mi to potem, dzięki niej poznałem te pozytywne uczucia. Była moją pierwszą miłością.

Była.

Spojrzałem na chłopaka śpiącego w moich ramionach – wtulonego, oddychającego głęboko i cicho pochrapującego. Jak ta niepozorna istota w jedną noc podarowała mi radość, którą z narzeczoną budowałem latami? Jak jego szczęśliwy uśmiech, kilka słów i godzin towarzystwa, setki pocałunków i w końcu pójście z nim na całość zatarły moje cierpienie? Wypełniły pustkę po stracie osoby, którą kochałem, zastąpiły zapach jej perfum na poduszce wonią męskiego ciała, przy którym zasnąłem jak dziecko. W jaki sposób te chude ramiona i ciepło skóry przywróciły mi spokój? Przy nim się zatraciłem, zapomniałem o przeszłości, o moim życiu, skupiając się tylko na tych zielonych oczach, podążając wzrokiem ku wygiętym w uśmiechu ustom, oddając się mu w pełni, kochając jak z ukochanym. Nawet jeśli trwało to raptem chwilę – kilka godzin – nie żałowałem żadnej sekundy. Czułem, jakby pierwszy raz ktoś mnie pragnął, a ja pragnąłem drugiego człowieka tak mocno, aby nawet nie próbować tego analizować, tym bardziej się powstrzymywać.

Z dziewczyną wszystko było poukładane, w prawidłowej dla relacji kolejności. Normalne w porównaniu do tego, co się działo teraz. Normalne, a z perspektywy czasu, który przeżyłem w związku, wręcz zwyczajne. Tu i z nim wszystko było nie do zatrzymania – huraganem, który prze do przodu, zmieniając krajobraz i mieszając w czyimś życiu.

Moim życiu.

Portfel chłopaka z odbitym w skórze symbolem liścia leżał na stole wraz z opakowaniami po kondomach. Mógłbym zajrzeć do środka, sprawdzić jego imię na karcie z banku lub legitymacji studenckiej, ale... wspomniał o przeznaczeniu. Nigdy w nie nie wierzyłem, ale dzisiejszej nocy chciałem.

Na dworze nadal panowały ciemności. Zadzwoniłem na całodobową recepcję i zamówiłem dwa komplety ubrań. Podałem rozmiary i się rozłączyłem. W niektórych hotelach oferowali nawet takie usługi. Cóż... pieniądze. Za nie można było kupić naprawdę wiele, ale nie to, co nas uszczęśliwia najbardziej – nie szczere uczucia drugiej osoby.

Nago zszedłem po schodach na niższe piętro. Pozbierałem rozrzucone wcześniej ubrania, pakując swoje do jednej torby, jego do innej, którą oddam do pralni. Do rana powinni mu je dostarczyć z powrotem, ale nie zaszkodzi, żeby miał co włożyć na swój seksowny tyłek, kiedy się obudzi. Poza tym te wszystkie malinki, ślady zębów i sine odbicia moich palców na jego ciele... byłbym odrobinę zazdrosny, gdyby pokazywał je na prawo i lewo każdemu, nawet pracownikowi hotelu.

Na wieszaku powiesiłem miętowy płaszcz i moją skórzaną kurtkę. Ktoś zapukał, więc zakrywając pas ręcznikiem, otworzyłem i odebrałem nowe komplety ubrań. Młody chłopak w hotelowym uniformie skłonił się i przeprosił. Lekki rumieniec zdążył wstąpić na jego policzki. Wziął ode mnie ubrania do pralni i odszedł. Spojrzałem na swoją pierś, która posiadała kilka odbitych śladów zębów.

Szkoda, że nie widziałeś podrapanych pleców – przeszło mi przez myśl. – Nieśmiały. Zupełne przeciwieństwo mojego słodkiego chłopca.

Ubrałem się i wróciłem do sypialni. Była szósta rano. Do świtu brakowało już niewiele, więc zostałem.

Rozpadało się, a po panoramicznej szybie deszcz spływał ścieżkami formowanymi przez ciężkie krople. Lubiłem deszcz, a najbardziej jego zapach w ciepłe dni. Mieszankę wilgoci, świeżości traw, słodyczy kwiatów, ulotności tego momentu, kiedy mogłem stanąć w jego chłodnych strugach, czując delikatny dotyk kropel na całym ciele.

Jakby mnie otulał.

Jakby był ze mną i dla mnie.

Przez nozdrza do płuc wciągałem głęboko powietrze, rozkoszując się wyjątkowością tej chwili.

Już zapomniałem, że kiedyś to było moje katharsis. Zapomniałem tak wiele.

W dużym mieście nic nie było takie same. Krople deszczu zmywały brud z domów i samochodów, więziły dymy, spaliny, odór cywilizacji, przesytu i spieszących się do swoich licznych obowiązków ludzkich ciał.

Nagle uświadomiłem sobie, że tęsknię za moim rodzinnym domem na skraju lasu i za deszczowym zapachem beztroski i świeżości, który najlepiej potrafił mnie zrelaksować.

Położyłem się przy chłopaku, który obejmował poduszkę i zwinął się przy niej w kłębek jak kot. Po oglądaniu go tej nocy w najróżniejszych pozycjach, kochaniu się z nim na większość znanych mi sposobów i przypomnieniu sobie wielu naszych rozmów moja ochota, aby znów go pocałować, zrobić na skórze w kolejnym miejscu malinkę lub po prostu znów go przytulić, wcale nie opadła. Noc może minęła szybko i ja sam nie byłem najbardziej socjalną osobą, ale zdążyłem polubić jego śmiech, przywiązać się do melodyjnego, młodzieńczego głosu, już za nim zatęsknić.

Czy dobrze się przy nim czułem?

Wyjątkowo dobrze. Swobodnie. Lekko.

A on nawet teraz, kiedy spał, po omacku odnalazł moją rękę i zacisnął na niej palce. Jakby próbował mnie zatrzymać.

Poprawiłem ciemnobrązowe, przydługie włosy i pocałowałem skroń.

– Niczego nie żałuję, mój nieprawdopodobny kochanku. Dobranoc i dziękuję.

Naprawdę okazałeś się być najsłodszą istotą na świecie... Również najbardziej uroczą, urzekającą i seksowną, ale o tym chyba zapomniałeś mnie uprzedzić.

Jeśli los nas pokieruje na tę samą drogę, na pewno tym razem ja pierwszy wyciągnę do ciebie dłoń.

Nawet jeśli nie będziesz mnie pamiętał.

***

Rok później

Domek na skraju lasu


Śnieg od kilku dni nie przestawał padać, więc za oknem, jak okiem sięgnąć, rozpościerał się krajobraz bieli z akcentami ciemnego brązu nagich gałęzi drzew. Palące się w kominku drwa trzaskały cicho, a zapach drewna unosił się w powietrzu, przywołując wspomnienia mroźnych zim spędzonych z rodzicami. Salon był najcieplejszym pomieszczeniem w domu. To tu jadaliśmy posiłki, planowaliśmy zakupy, czytałem lub się uczyłem, mama robiła na drutach, zapisywała w zeszycie przepisy kulinarne usłyszane u sąsiadek, a razem z tatą sklejaliśmy samoloty. Właśnie on zaszczepił we mnie to zamiłowanie, które później mogłem dzielić z moim chłopakiem.

Shi Qingxuan krzątał się po kuchni, nucąc pod nosem jakąś melodię. Uśmiech nie schodził mu z ust, a kiedy się obracał i napotykał mój wzrok, puszczał mi oczko i wysyłał całusa.

– Pali się – poinformowałem go.

– Aj, aj! – Złapał za rączkę patelni i z wprawą podrzucił smażącego się naleśnika tak, że placek wylądował bladą stroną na rozgrzanej powierzchni. – Uff, uratowany. Dobrze, że czuwasz, He Xuanie.

– Pomogę ci...

– Nie, nie i jeszcze raz nie. Dziś ja robię śniadanie, a ty masz tylko siedzieć i odpoczywać.

I patrzeć na ciebie.

To nic, na co narzekałbym choćby słowem.

Miał na sobie ciemnozielony wełniany sweter, szare spodnie dresowe i grube niebieskie skarpety w renifery, które uparł się nosić zamiast kapci. W listopadzie w całym domu zamontowaliśmy ogrzewanie podłogowe, więc nie mogłem się z nim o to kłócić.

Dziś minął rok od nocy, podczas której się poznaliśmy.

Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie.

Dokładnie rok i siedem godzin, odkąd zostawiłem cię w hotelowym łóżku, w którym najchętniej zakopałbym się z tobą już na zawsze i powtarzał tę noc w kółko, bez końca.

Usmażony naleśnik wylądował na niewielkiej stercie innych, a kolejna porcja półpłynnego ciasta znalazła się na rozgrzanej patelni.

Nabierając niewielkiego rozpędu, Shi Qingxuan prześlizgnął się w skarpetach przez połowę kuchennej podłogi i zatrzymał w moich ramionach. Przy nim zawsze musiałem mieć oczy szeroko otwarte, bo im lepszy miał humor, tym bardziej szalone pomysły przychodziły mu do głowy. Rzucanie się na moje plecy lub kolana, kiedy pracowałem przed komputerem, częste domaganie się zwrócenia na siebie uwagi i natychmiastowa potrzeba otrzymania pocałunku, to jedne z tych powszednich. Na zakupach w galerii handlowej potrafił wskoczyć mi na barana albo zatrzymać się pośrodku parkingu i wykrzyczeć, że mnie kocha. W domu jego rodziców nie jeden raz wyciągał mnie na środek salonu i tańczył do przypadkowego utworu puszczanego akurat w radiu. Czasami podróżowałem i przez kilka dni nie mogliśmy być razem, wtedy dzwonił, nie zważając na porę dnia lub nocy, i do telefonu śpiewał piosenkę, którą niedawno usłyszał – zawsze z tekstem o miłości. Raz zabrał mnie na randkę do pijalni czekolady, a po niej zaciągnął do łóżka, chcąc polać mnie płynnym smakołykiem... Ostatecznie to on wylądował pode mną wysmarowany słodką mazią, bezustannie się śmiejąc – tak długo, aż zlizałem z niego ostatnią kroplę.

Miał łaskotki, a ja wiedziałem, gdzie największe.

Często pokazywał swoją zboczoną stronę – lubił dobierać się do wnętrza moich spodni, kiedy prowadziłem samochód, jadłem obiad lub rozmawiałem przez telefon z moimi pracownikami. Raz, podczas prowadzonej wideokonferencji, podkradł się pod stół na czworakach, mając na sobie tylko mój krawat. Nim wsunął mojego członka między swoje usta, zdążyłem zakończyć połączenie, ale dźwięk rozpinanego chwilę wcześniej rozporka słyszał mój cały zespół programistów. Nikt później o nic nie dopytywał, ale po tej nocy Shi Qingxuan już ostrożniej dobierał "stroje", bowiem przez krawat zawiązany dookoła jego penisa nie pozwalałem mu dojść przez długą, namiętną godzinę.

Był wiecznie nienasycony, spragniony pieszczot jak kot – uwielbiający wtulanie się we mnie i grzejący się ciepłem mojego ciała. W noc, kiedy pierwszy raz całowaliśmy się w moim pokoju, żartował, że jest łownym kotem, ale nie był daleki od prawdy. Upolował mnie bez trudu, a jego ostre pazury i zęby potrafiły być drapieżne. Lubiłem to, odczuwałem ogromną satysfakcję, kiedy pozwalał sobie na pokazanie, jak jest mu dobrze i odchodzi od zmysłów.

Czy kiedyś myślałem o powstrzymaniu go?

Nigdy.

Taki nieposkromiony, radosny, tętniący życiem był najlepszym dowodem, jak szczęśliwy i nieograniczony czuje się przy mnie.

Za to go pokochałem.

Także za nietuzinkowe pomysły, optymizm, zadowolenie bijące z zielonych tęczówek, te uniesione w uśmiechu usta lub nasze splatające się ze sobą palce.

Nie było niczego, czego bym w nim nie wielbił, nie urzekało mnie, nie adorowałbym z głębi serca.

Dał mi buziaka, przytulił i wrócił do smażenia naleśników.

Otwartość i pomysłowość w naszym życiu intymnym to jego jedna strona, ale ja tak samo mocno uwielbiałem momenty, kiedy pokazywał wrażliwość i słodką niewinność, rumieńce wstydu i wzrok uciekający w bok.

Czy wiesz, że po tamtej styczniowej nocy w hotelu nie było już dnia, w którym nie myślałbym o tobie? Dotąd Jian Lan zajmowała mój umysł i nagle zdjąłeś ze mnie ten ciężar, zastępując swoją roześmianą twarzą, wspomnieniami melodyjnego śmiechu i delikatnego, choć silnego ciała.

Nie poznaliśmy naszych imion, ale często wyobrażałem sobie, jak w twoich ustach brzmiałoby moje.

He Xuan.

Tak, chciałem je kiedyś usłyszeć. Miękkie "He" i dźwięczne "Xuan".

Widząc cię pierwszy raz w centrum logistycznym, prawie wziąłem cię w objęcia, lecz w porę zdałem sobie sprawę, że nie masz pojęcia, kim jestem. Później w twoim biurze na końcu języka formowało się pytanie, czy naprawdę mnie nie pamiętasz, jednak to nie podlegało wątpliwości. Smuciło mnie to, jednocześnie kształtując cel – być twoim oparciem, stać się przyjacielem, a jeśli będziesz chciał, także kimś więcej.

Opatrując ranę na antresoli, miałem ochotę kontynuować składanie pocałunków. Nie ograniczyć się tylko do łuku brwiowego. Ile musiałem znaleźć w sobie pokładów spokoju i cierpliwości, żeby nie powiedzieć ci o tej styczniowej nocy, żeby udawać, że twoja bliskość nie jest mi obojętna, że te ufne zielone oczy hipnotyzują mnie, chcąc pozbawić samokontroli.

I uciekłem, gdyż smak twojej skóry przyniósł najwspanialsze wspomnienia.

A pamiętasz noc w lesie? Wtedy ty uciekłeś ode mnie. Usłyszałeś, że mam narzeczoną, a ja w ostatniej chwili zauważyłem, że wychodzisz. Mogłem cię zostawić i wyjaśnić tę kwestię następnego dnia, kiedy zobaczylibyśmy się rano na śniadaniu, ale w głowie mi huczało: "Gdzie on może pójść? Po co?".

I za tobą pobiegłem.

Pod drzewem, gdy otaczał nas chłód i deszcz, nie zmrużyłem oka. Miałem cię nareszcie w swoich ramionach. Twój ciepły, lądujący na skórze oddech, dłonie delikatnie dotykające ciało, włosy łaskoczące szyję, zapamiętany ciężar i dziecięcą naiwność, którą tak łatwo wykorzystywałem, żeby się zbliżyć, a jednocześnie zachować granicę.

Byłeś przy mnie, a i tak nie mogłem zrobić niczego poza tuleniem cię i cichym wyznawaniem, jak bardzo tęskniłem. Moje serce nie chciało się uspokoić i wyobrażałem sobie, jak byś zareagował, gdybym zbudził cię pocałunkiem, mówiąc, że się w tobie zakochałem.

To już kolejny raz, kiedy siebie zupełnie nie poznawałem, a nie zrobienie tego wszystkiego, co tłukło się w moim umyśle, okazało się heroicznym wysiłkiem.

Nie inaczej było, gdy do mnie zadzwoniłeś i zastałem cię zapłakanego na wycieraczce mieszkania. Ten widok rozrywał serce. Chciałem scałować każdą twoją łzę, zamknąć cię w uścisku na długie godziny i zapewnić, że po to jestem, żeby dzwonić zawsze, gdy coś się stanie. Wcale nie do brata, a do mnie.

Pewnie tego nie wiesz, ale tej nocy siedziałem przy łóżku, trzymając cię za rękę, aż całkowicie się uspokoiłeś. Kiedy chciałem wyjść do salonu, żeby dać ci w końcu prywatność, złapałeś mnie za koszulę i nie chciałeś puścić. Po całym weekendzie spędzonym z tobą wyraźnie czułem, że moja ściana, którą postawiłem, żeby cię nie osaczać, nie przekroczyć twojej strefy osobistej, wyraźnie się skurczyła. I uległem. Wiedziałem, że to głupota, ale położyłem się razem z tobą, a ty ufnie wtuliłeś się w pierś, nie wiedząc, jakie myśli krążą w mojej głowie i jak bliski jestem wprowadzenia ich w życie.

Już wiedziałem o twoim darze – nie wszystko, ale na tyle dużo, żeby zorientować się, że niczego nie pamiętasz, więc jak wiele szczegółów z tamtej nocy bym ci nie przytoczył, niczego by to nie zmieniło. Wtedy nie do końca byłeś sobą. Nieważne. To ciągle byłeś ty, a twoja radość i lekkość w sercu, jaka się przy tobie pojawiała, były takie same.

Pragnąłem cię na każdy możliwy sposób, lecz pozwoliłem sobie tylko na krótki pocałunek w czoło i przyciągnięcie cię mocno do siebie. O dziwo, czując twój zapach i rozluźnione ciało, sam się uspokoiłem. Zasnąłem. Szczęście, że obudziłem się przed tobą, bo jak wytłumaczyłbym nas razem w łóżku do tego z wyczuwalnym wzwodem?

Gdybyś wiedział, że to ty jesteś powodem, dla którego od miesięcy jem głównie owoce i dbam o formę, czy klęcząc przede mną, przypominałbyś mi o tym? Oblizywał się lubieżnie, ssał mnie z zapałem, poruszając seksownie tyłkiem, aż pobudzałbyś mnie do takiego stanu, że ledwo stałbym o własnych siłach? Na pewno wykorzystałbyś tę wiedzę dla własnej satysfakcji, dręczył mnie, żeby mi się odwdzięczyć za te wszystkie noce, kiedy ja dręczyłem ciebie.

Ty ukrywasz przede mną swoje sny, a ja kilka szczegółów o sobie i te momenty, kiedy moja silna wola została poddana próbie twojego uroku. Cieszyłbyś się, że tak na mnie działasz, czy może przestał udawać zuchwałego oraz śmiałego i spłynął uroczym rumieńcem, który nie raz niemal pozbawił mnie trzeźwości umysłu, namawiając do przykucia cię do łóżka na zawsze?

Opowiem ci o tym.

Kiedyś.

– Xuan-gege – zwrócił się z psotnym uśmiechem.

Podszedł i nie odrywając ode mnie spojrzenia, oparł dłonie o moje kolana.

– Pomóc ci z naleśnikami? – zapytałem.

– Właśnie sobie przypomniałem... – zbył moje pytanie i się oblizał – że nie dostałem porannej łapówki.

– I?

– Bez niej nie mogę efektywnie pracować.

Naleśnik na patelni już się usmażył. Chłopak przede mną na pewno zdawał sobie z tego sprawę, ale nie wyglądał, jakby zamierzał się ruszyć, a nacisk na moje nogi blokował też mnie. Gdybym tylko chciał, wstałbym, ale... to była gra, w której musiałem się poddać.

Wziąłem jego prawą dłoń z kolana, pocałowałem wnętrze i docisnąłem do swojej piersi przy sercu.

– Kocham cię, Shi Qingxuanie.

Roześmiał się.

– Kurczę, że też kiedyś wygadywałem te bzdury, że wiedzieć o czymś a słyszeć to żadna różnica.

Wziął moją dłoń i przyłożył do własnej piersi, mówiąc:

– Kocham cię, He Xuanie.

Doleciał do mnie zapach przypalonego ciasta. Nie zdążyłem nic powiedzieć, kiedy minął mnie i pobiegł w stronę drzwi wejściowych, krzycząc:

– Kto pierwszy dotknie klamki, wygrał. – I od razu dodał: – Wygrałem! Idę zająć się odgarnianiem śniegu, bo do jutra zasypie nas po dach, a ty jednak dokończ to smażenie!

Usłyszałem trzask drzwi i pokręciłem na boki głową. Wstałem i podszedłem do kuchenki, ściągając z patelni lekko osmalonego z brzegu naleśnika. Za oknem pojawiła się osoba w ciemnozielonym swetrze, szarych spodniach dresowych i kolorowej czapce z pomponem, która z wprawą wymachiwała szeroką łopatą do śniegu. Uśmiechała się od ucha do ucha, odrzucając w bok biały puch, a obłoczki pary uciekały jej przez półotwarte usta.

Z tej radości nie potrafisz usiedzieć chwili w jednym miejscu.

Wylałem kolejną porcję ciasta na patelnię i powróciłem do obserwowania mojego chłopaka.

I właśnie takiego cię kocham.

* * *

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze lubiłem deszcz.

Większość ludzi woli błękit czystego nieba, ale dla mnie szarość poranka to znak, że deszcz wisi nad moją głową, a ja czekam tylko na to, aż spadnie.

Ma zapach, którego nie widać gołym okiem, ale jeśli wyostrzymy zmysły, jeśli weźmiemy głęboki wdech, pozwalając sobie zapomnieć o całym świecie, oczyścimy umysł, jak deszcz nasze ciała, to wyczujemy tę subtelność, ulotność i delikatność.

Jedynie on potrafi przywołać na usta uśmiech, głowę pozbawić zbędnych myśli, a w serce wlać ciepło szczęścia.

On i ty.

Nauczyłeś mnie, czym jest miłość, jak ona smakuje, jaka jest w dotyku, w strukturze, jaką ma temperaturę i gładkość, w których miejscach jest miękka, a w których twarda, jaka jest jej waga i zapach.

Nie ma dla mnie nic cudowniejszego, piękniejszego, wspanialszego niż...

Zapach deszczu i ty.

The end ^⁠_⁠^

* * * * * * *

Dzień dobry! <⁠(⁠ ̄⁠︶⁠ ̄⁠)⁠>

Dotrwaliście do końca, choć na pewno przeczytanie ostatniego spin-offa ciągiem nie należy do rzeczy łatwych (⁠≧⁠▽⁠≦⁠), ale jeśli się tu widzimy, to oznacza, że pierwsze prawdziwe spotkanie Shi Qingxuana i He Xuana zaciekawiło Was na tyle, aby je pochłonąć ❤️

Pisanie tego ff dostarczyło mi dużo radości i mam nadzieję, że Wam przyjemności z czytania, mobilizowania naszego countera do rzucenia się na przystojnego He Xuana, a jego z kolei na utratę cierpliwości i pokazanie, że tak naprawdę jest zainteresowany Shi Qingxuanem – czysto koleżeńsko, oczywiście!
(⁠◠⁠‿⁠・⁠)⁠–☆

Dziękuję za Wasze liczne komentarze i zostawianie po sobie jakiegokolwiek śladu, że Beefleaf, choć nie tak popularny w naszym fandomie, jak Hualiany, to też cieszy się zainteresowaniem (⁠≧⁠▽⁠≦⁠). W końcu słodkości nigdy za wiele xD

Pozdrawiam ciepło wszystkich lubiących słodycze ❤️

Asimarek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro