Epilog
Zaparkowaliśmy przed znajomym domkiem z białym gzymsem i spadzistym dachem. Zaraz za naszym czarnym Audi należącym do He Xuana stanęło białe Volvo.
– He Xuanie, jesteś pewny, że goszczenie dodatkowych osób w domu twoich rodziców nie sprawi ci kłopotu?
– Jakiego kłopotu?
– Bo bardzo ich kochałeś, a teraz, kiedy odeszli, może zaproszenie obcych źle wpłynie na twoje samopoczucie?
– Na moje samopoczucie. – Powtórzył, kręcąc głową. A przecież wcale nie przesadzałem! – Mną nie musisz się martwić. Przyjazd Xie Liana i Hua Chenga to nic takiego – oznajmił, patrząc na budynek. – A rodziców nie ma na tym świecie już od dawna.
Chyba nie wyglądałem na przekonanego, bo obrócił głowę w moją stronę i dodał:
– Przypominam ci, że dom należy do mnie, więc równocześnie do ciebie, a twoi przyjaciele są w tej chwili też moimi przyjaciółmi. Nie mam nic przeciwko uszczęśliwianiu mojego chłopaka. Poza tym – zerknął przez ramię na biały pojazd stojący za nami – pomoc w skręcaniu mebli i montowaniu anteny przyda się nam obu.
– Dziękuję.
Zmierzwił mi włosy i powiedział:
– Nie dziękuj mi za każdą drobnostkę.
– Dla mnie to nie drobnostka i naprawdę się cieszę. Tak samo gdy pojechaliśmy do moich rodziców i musiałeś wytrzymać pół dnia z Jian Lan. Wiesz, nawet pomyślałam, że skoro ani razu nie chciała przyjechać tutaj, to oleje też dom na wygwizdowie rodziców, ale Ge chyba coś jej nagadał, bo nie dość, że niczego nie skomentowała, to jeszcze nie dogryzała ci jak ostatnim razem. A już byłem gotowy na starcie i chronienie cię własną piersią. – Wypiąłem się dumnie.
– Dziękuję za dobre chęci, ale sam bym sobie z nią poradził.
– Jak zawsze, jak zawsze, He Xuanie, ale dlaczego to zawsze ty masz radzić sobie ze swoimi problemami, na dodatek rozwiązywać moje i mi pomagać? Nie zapomnij, że jesteśmy razem i też muszę pokazać trochę swojej męskiej strony. Choćby z tą... – "landryną", chciałem powiedzieć, ale się powstrzymałem – twoją eks.
– Moja była to moje zmartwienie, ty zajmij się dobrymi relacjami z bratem, w porządku?
– No dobrze, ale jeśli kiedyś znów się spotkamy i powie coś złośliwego, nie myśl, że będę siedział bezczynnie. Mam już przygotowanych z dwadzieścia tekstów, żeby ją zgasić!
– Jesteś uparty.
– Nie mniej niż ty.
Uśmiechnąłem się do niego, pocałowałem szybko i wyszedłem z samochodu.
Ruoye wyskoczył z białego Volvo i od razu do mnie podbiegł, wciskając się między nogi i próbując przewrócić. Jak ja go szalenie kochałem! Uniosłem przednie psie łapy i ułożyłem na swoich biodrach. Przytuliłem tego białego wielkoluda, zerkając nerwowo, czy na moje młode, zapewne pyszne ciałko nie czai się E-Ming. Zobaczyłem He Xuana, który właśnie obszedł samochód, i zadrżałem. Czarny diabeł szedł przy jego nodze, a morderczy wzrok utkwił we mnie.
– Hua Cheng! – krzyknąłem. – Twój pies ukradł mi chłopaka! Powiedz mu coś!
– "Coś" – wymówił z ironią.
Bez zwracania na mnie dalszej uwagi, wyciągnął z bagażnika torbę na ramię. Drugą podał uśmiechającemu się Xie Lianowi i to on mnie uratował.
– E-Ming! – zawołał. – Do nogi.
Pies natychmiast odstąpił od He Xuana, a ja odetchnąłem z ulgą. Wyciągnąłem w górę kciuk, dziękując przyjacielowi. On jeden mnie rozumiał. He Xuan za każdym razem, kiedy się widzieliśmy we czterech, a raczej w sześcioro – licząc czworonogów, powtarzał mi, że E-Ming tylko wygląda groźnie, ale tak naprawdę, to zawsze szuka mnie wzrokiem, bo tylko ja go nie głaszczę.
– Niech szuka swojego właściciela, nie mnie – odpowiedziałem mu wtedy. – Zobaczysz, odgryzie mi rękę, jak tylko znajdzie się w zasięgu jego pyska!
Kucnąłem przy Ruoye, obejmując jego szyję i szepcząc do puszystego ucha:
– Ty taki nie jesteś i jak twój pan też rozumiesz moje obawy, dlatego bądź dobrym przyjacielem i broń mnie przed tym czarnym łachmytą.
Obiecałem mu setkę smakołyków i częstsze odwiedziny u He Xuana, gdzie będzie mógł do woli szaleć po całej wiosce. Tak ułożony pies na pewno nie sprawi nikomu problemu, a inne psy może doprowadzą E-Minga do pionu i spotulnieje.
Nie do końca w to wierzyłem, ale nadzieja na to umrze wraz ze mną!
He Xuan wziął nasze walizki z bagażnika Audi, a ja w tym czasie wszedłem do domu i w każdym pokoju pootwierałem okna, żeby się przewietrzył. W sypialni rodziców w progu cicho przeprosiłem za wtargnięcie, dodając, że tylko wpuszczam świeże powietrze.
Podczas jednej z nocy, którą spędzaliśmy u He Xuana w mieszkaniu, padł temat domku na wsi. Co z nim zrobić? Nie chciał go sprzedawać tak samo jak ja. Polubiłem sąsiadów, poznając większość podczas kilku wycieczek w tamte strony, a wszechogarniająca cisza, bliskość lasu i jego zapach działały na mnie jak dwa tygodnie wakacji. Do miasta po takim weekendzie wracałem pełen sił, gotowy stawić czoło każdemu problemowi. Również w pracy. Oczywiście miałem po swojej stronie He Xuana, do którego mogłem zwrócić się o pomoc, zwłaszcza gdy coś w SAP się rozkraczyło. Na szczęście, odkąd dawał mi i Xie Lianowi lekcje, sami potrafiliśmy poradzić sobie z prawie każdym błędem.
Od przyszłego miesiąca magazyn opuści mój ukochany picker – dokładnie ukochany – dlatego po długich rozważaniach wspólnie postanowiliśmy coś w naszym życiu zmienić. Słuchając o przeszłości He Xuana, latach spędzonych w pracy i powrotach do domu tylko na sen – i to nie zawsze – wiedziałem, czego teraz potrzebuje.
Stania się bardziej niezależnym, jednocześnie mogąc więcej czasu poświęcić osobie, którą kocha.
Ja tak samo.
Mieliśmy pomysł, co i w jaki sposób zreorganizować. W tym celu przybyliśmy do rodzinnego domu, aby z pomocą Xie Liana oraz Hua Chenga w weekend przebudować dawny pokój rodziców na małe, ale w pełni wyposażone, funkcjonalne biuro do pracy zdalnej.
Odkąd He Xuan rozstał się z Jian Lan, miesiącami układał plan, który pozwoliłby mu uwolnić się od obowiązku pracy po kilkanaście godzin dziennie, a jednocześnie nie zostawić swoich współpracowników bez wsparcia. Najpierw na nowo określił zakres obowiązków każdego z teamu, przyjął kilku nowych, zdolnych programistów, a potem dla każdego przygotował solidne fundamenty i plany awaryjne na wszelką ewentualność. Gdyby zabrakło szefa, inna osoba mogłaby go zastąpić i udźwignąć jego obowiązki, a pracę tej osoby kolejny kolega lub koleżanka, dzieląc się pracą ze swoim zastępcą – tak tworzył się "łańcuszek". He Xuan jako lider znał każdą operację: od postawienia pojedynczej cyferki w kodzie źródłowym SAP po obowiązki przedstawiciela handlowego. Dzięki rozdzieleniu zadań nie będzie miał już wszystkiego na głowie. Cieszyłem się, że to po części ja się do tego przyczyniłem, bo choć lubiłem patrzeć na niego siedzącego przed monitorem komputera w "trybie pracy", to za nic nie chciałbym zmienić naszych, tylko naszych momentów. Wolnych weekendów, spotkań przed lub po pracy, wypadów do baru lub restauracji bez pilnych telefonów z jakimś "kryzysem" do zażegnania czy innych armagedonów, które pozbawiłyby nas cennych godzin.
Żeby nie musiał codziennie pojawiać się we własnym biurze w jednym z wieżowców w centrum miasta, He Xuan wymyślił, że przeniesie owo biuro na wieś. Tu, w przeciwieństwie do zatłoczonej metropolii, czuł się najlepiej. Mógł otworzyć okno i nie czuć spalin lub słyszeć jazgotu klaksonów, a w zamian z okien roztaczał się widok na zielony las, bezkresne połacie pól pszenicy i błękit nieba. Gdzie deszcz nie mieszał się ze smogiem, dymem z kominów, dusząc i po prostu śmierdząc, a był odświeżający, aż proszący, aby mocno wciągnąć go do płuc i uśmiechnąć się, bo tak wspaniale pachnie czystością i nieskalaną cywilizacją naturą.
A co tyczy się mnie – aktualnie byłem na ostatniej prostej szkolenia z programowania i nauki o SAP oraz innych programów magazynowych. Kiedy je skończę i zdam egzamin państwowy, będę mógł pracować zdalnie podobnie jak He Xuan. Na innym stanowisku, ale miejsce pracy także nie będzie dla mnie istotne. Byle z dostępem do komputera i internetu. Nawet na środku oceanu.
Nie, tak daleko nie chciałem wybiegać myślami, chociaż... z He Xuanem mógłbym zaszyć się na krańcu świata!
Kiedy miesiąc temu podczas wyjścia na drinka z Xie Lianem i Hua Chengiem powiedziałem im o moich planach, przyjaciel mi pogratulował. Cieszył się, że zamiłowanie do SAP rozwinie się aż do marzenia, aby zostać w tej dziedzinie profesjonalistą. O dziwo nawet Hua Cheng był tym zaintrygowany, bo zarzucił mnie szeregiem pytań: ile trwa szkolenie, jak mocny sprzęt jest potrzebny – chodziło o komputery, jaka jest cena szkolenia, późniejsze wynagrodzenie, czas pracy i jeszcze wiele innych.
Po nakarmieniu jego nagłej ciekawości kilka minut nic nie mówił, popijając swoją whisky i pozwalając nam rozmawiać o obecnej pracy, a potem uśmiechnął się do Xie Liana i ni z tego, ni z owego wziął go za rękę, pytając:
– Co o tym myślisz, mój Gege?
– O czym?
– Nie chcę tego przyznać, ale He Xuan z Shi Qingxuanem mają bardzo dobry pomysł, żeby nie uwiązać się w jednym miejscu – pochwalił, aż z szoku prawie szczęka mi opadła. Muszę zapisać sobie ten dzień w kalendarzu! – Została mi jeszcze jedna sesja i obrona, a potem mogę się wreszcie zająć tym, co od zawsze chciałem robić.
– Hua Cheng – wtrąciłem się, patrząc na niego zaciekawiony – nigdy nie zapytałem, ale... co tak właściwie studiujesz?
– Gege nigdy ci nie powiedział?
– Udław się, po prostu nigdy mnie to nie interesowało, więc go nie pytałem.
– To nie żadna tajemnica, studiuję grafikę komputerową.
– Grafikę? Reklamy, jakieś animacje, tworzenie gier komputerowych lub stron internetowych? Zawsze myślałem, że do tego nie są wymagane studia.
– Bo nie są. Masz rację. Od dawna się nią interesuję i wszystkiego nauczyłem się sam. Jednak firma, którą jestem od wielu lat zainteresowany, widziała moje portfolio i obiecała mnie przyjąć pod warunkiem, że przyjdę do nich z dyplomem.
– Serio? Skoro masz umiejętności, to dlaczego nie pozwolili ci studiować w trakcie pracy? Pięć lat jesteś w plecy.
– Trzy. Udało mi się trochę podgonić materiał. – Uśmiechnął się z wyższością. Ach, to jego ego... – Z początku myślałem o studiach tak jak ty, później to zaakceptowałem i postanowiłem, że nie zniechęcą mnie tym wymogiem. Żeby mieć na czesne, zacząłem pracę w barze, a dzięki temu poznałem Gege. Dlatego niczego nie żałuję.
– Czyli tak miało być... – mruknąłem ciszej.
– En – przytaknął mi wyjątkowo zgodnie. – Myślę, że właśnie tak miało być.
Oburącz ujął dłoń Xie Liana i przyciągnął do ust.
– Nie zamieniłbym Gege za żadną pracę, a jednocześnie będąc razem, żadna nie jest mi straszna, więc to od niego zależy, gdzie w przyszłości wylądujemy.
– San Lang, mówiłem, że nie będę cię z niczym ograniczał. Nawet gdybyśmy mieli mieszkać w różnych miastach, to...
– To nie wchodzi w grę – powiedział twardo i z takim przekonaniem sprzeciwiając się Xie Lianowi, jakim rzadko u niego widziałem. – Wiem, że jestem dobry w tym, co robię, więc kiedy rzucę dyplom prezesowi na biurko, nie będzie mógł się wycofać ze swoich słów. Następnie – wyszczerzył się z szatańskim błyskiem w oczach – ustalę indywidualne warunki pracy.
Patrzyłem na niego i podziwiałem za pewność siebie. To był człowiek, który, jeżeli czegoś chciał, potrafił to zdobyć bez problemu.
W czasie naszych kilku lat znajomości pomogłem im tylko z jedną sprawą, w której pokazał swoją nieśmiałą stronę. I miałem z tego ogromną satysfakcję.
Przekręcił głowę w moją stronę, powtarzając swoje poprzednie słowa:
– Wasz pomysł na zdalną pracę jest całkiem niezły. Tu muszę wam pogratulować. O kilka spraw dopytam jeszcze twojego chłopaka i z Gege też coś zmienimy. Na lepsze.
Czego się później dowiedziałem, He Xuan pomógł mu nawiązać kontakt z kimś na wysokim stanowisku w międzynarodowym supporcie SAP. Nie zdradził, po co mu on, ale domyślałem się, że dla Xie Liana. Pewnie chciał mu tam załatwić pracę albo dopytać o kursy, dzięki którym jego chłopak mógłby jeździć po świecie i prowadzić szkolenia z SAP. Xie Lian ze swoim spokojnym usposobieniem oraz niekończącą się cierpliwością do jednego i drugiego nadawał się idealnie, a dzięki wykonywaniu takiej pracy mogliby częściej być razem.
Pięknie!
*
Z moim drugim przyjacielem – Pei Xiu – spotkaliśmy w połowie czerwca na podwójnej randce. Nareszcie miałem okazję właściwie przestawić go He Xuanowi i porozmawiać z Ban Yue dłużej niż dotychczas – rzucając w trakcie przypadkowych spotkań krótkie: "Cześć, co słychać?". Dowiedziałem się o jej postępach w nauce, zainteresowaniach i nowym, odkrytym niedawno hobby – gotowaniu. Widziałem pełną napięcia twarz Pei Xiu, kiedy w rozmowie zagłębialiśmy się w tajniki gotowania wspomagani radami He Xuana. Nie mogłem oprzeć się pokusie mrugania przyjacielowi i uśmiechania się do niego. Wiedziałem bowiem, że Ban Yue bardzo się starała przyrządzać swojemu chłopakowi pożywne obiady, ale okazało się, że miała taką rękę do gotowania, jakby brała lekcje u Xie Liana. Dla Pei Xiu krople na żołądek stały się rzeczą niezbędną i spożywaną codziennie, ale nie potrafił powiedzieć jej wprost, że posiłki są niejadalne, znosząc te tortury dzielnie, jak na twardego i kochającego chłopaka przystało.
Wspomniałem o tym He Xuanowi przed naszym spotkaniem, więc jako najstarszy z naszej grupy i mający największe doświadczenie życia w związku doradził jej, aby pozwoliła Pei Xiu także dla siebie gotować, bo zakochany mężczyzna w kuchni był lepszy niż kulinarny mistrz, gdyż dania tworzył z miłością, więc posiadały wyjątkowy, niepowtarzalny smak.
Z Pei Xiu w mig podłapaliśmy temat, przekonując dziewczynę, że powinna skupić się na sobie – więcej czytać dla przyjemności, rozwijać swoje zainteresowania, moczyć się w wannie wypełnionej pachnącymi solami morskimi długie godziny, chodzić do SPA, może pójść na jogę i nareszcie cieszyć się miłosnym życiem z chłopakiem. Korzystać z młodości, ile się tylko da, żeby w przyszłości niczego nie żałować, a wysługiwanie się Pei Xiu traktować jak nic innego, a pozwolenie mu się wykazać jako mężczyźnie.
Ban Yue słuchała naszych słów z uwagą, żeby podsumować cicho:
– Kobieta w domu powinna umieć gotować dla osoby, którą kocha. Kiedy się tego nauczę jak nie teraz?
Z Pei Xiu tylko westchnęliśmy pokonani.
Wtedy odezwał się He Xuan:
– Qingxuan uważa, że dobrze gotuję. Spotykajmy się częściej w tym samym gronie w domu, a wszystkiego cię nauczę.
Pod stołem jego palce splotły się z moimi i już wiedziałem, że ten mężczyzna zrobi dla mnie wszystko. Nawet dla ludzi, których ledwo znał, a wystarczyło, że mi na nich zależało.
Kilka tygodni wystarczyło, żeby leki na wszelkie bóle brzucha Pei Xiu mógł wyrzucić do śmietnika, a He Xuan zyskał jego dozgonną wdzięczność i kolejnego przyjaciela.
Po bliższym poznaniu He Xuan okazał się człowiekiem, w którym grzechem byłoby nie zakochać się i stratą nie mieć go po swojej stronie. Promieniałem dumą, że jest ze mną, bo na własnej skórze i w sercu odczuwałem, jaki jest wspaniały.
*
Psy dostały wodę oraz jedzenie. Miski postawiłem w rogu kuchni przy meblach, żeby nikt ich przez przypadek nie kopnął, samemu się przy tym potykając. Następnie wyciągnęliśmy z naszych bagaży najpotrzebniejsze rzeczy, typu przybory toaletowe czy ubrania na zmianę. Xie Lian oraz Hua Cheng dostali pokój na piętrze, bo nie wypadało ich gościć na kanapie w salonie, a my postanowiliśmy spędzić noc w nowym biurze. Biuro to duże słowo, bo na pewno nie wyrobimy się z przekształceniem w nie pokoju w kilka godzin, ale spanie na podłodze na karimatach i w śpiworach kojarzyła mi się z koloniami w podstawówce, więc moja dziecięca strona nie mogła się tego doczekać.
Przebraliśmy się w krótkie spodenki oraz wygodne do pracy fizycznej T-shirty i przystąpiliśmy do zadania. Wszystkie meble z pokoju rodziców wynieśliśmy do piwnicy, zdjęliśmy firanki i zasłony, zerwaliśmy z podłogi linoleum, wyrównaliśmy ściany i wraz z sufitem przygotowaliśmy do malowania. Po krótkiej przerwie na kawę z ciastem upieczonym przez Hua Chenga – upewniałem się trzykrotnie, że Xie Lian mu nie pomagał – pomalowaliśmy pokój, założyliśmy panele z ciemnego drewna, wnieśliśmy meble, które firma transportowa dostarczyła tydzień wcześniej, i zaczęliśmy je skręcać.
Biurko He Xuana zostało wykonane na specjalne zamówienie – miało długość pięciu metrów i idealnie wpasowywało się między dwie przeciwległe ściany. Ja nie potrzebowałam takich udogodnień, więc dostałem jedno – dwumetrowe, które wystarczy na komputer stacjonarny, laptop i drukarkę ze skanerem. Zmontowaliśmy dwie wysokie prawie do sufitu szafy na dokumenty, kilka mniejszych szafek na zapasowe części do komputerów i pamięci zewnętrzne. W rogu postawiliśmy niewielki sejf, gdzie wkrótce będzie znajdowała się goła, podstawowa wersja SAP, która była bazą całego systemu. To właśnie jej kod źródłowy był później rozbudowywany i dostosowywany do indywidualnych wymogów przedsiębiorstw. He Xuan kupił sejf nie dlatego, że mi nie ufał, lecz wyłącznie przez wewnętrzny regulamin swojej firmy i żeby w razie uderzenia pioruna, huraganu, cyklonu, podtopień czy innego kataklizmu pierwowzór nie uległ zniszczeniu.
Przeciągnęliśmy dziesiątki kabli, połączyliśmy je z przedłużaczami antyprzepięciowymi, które dalej podłączyliśmy pod UPS-y – w razie braku prądu podtrzymają działanie urządzeń elektronicznych. Internet mieliśmy satelitarny, więc problem braku zasięgu odpadł – tylko koszty były większe, ale w pełni opłacalne, patrząc na całokształt pracy, jaka miała być stąd wykonywana.
Po północy styrani jak woły po orce rozeszliśmy się do swoich pokoi. Chcieliśmy dać sobie pół godziny – taką "chwilę dla siebie", żeby chociaż zebrać myśli do kupy, a potem wspólnie zjeść późną kolację. Z zadań przygotowania biura pozostało jeszcze poskładanie komputerów, podłączenie ich, zamontowanie na dachu anteny satelitarnej i posprzątanie, ale większość była za nami.
Hua Cheng z Xie Lianem znajdowali się na piętrze, psy biegały w pobliżu domu – co kilka minut widziałem za oknem białą plamę świadczącą o obecności Ruoye, a ja niedawno skończyłem myć panele i właśnie układałem na nich karimaty. Pomyślałem, że wygodniej spałoby się na specjalnej macie samopompującej, ale podobno ich maksymalne obciążenie wynosiło sto kilogramów, a ja nie zamierzałem całej nocy przeleżeć grzecznie tylko we własnym barłogu.
Rozwinąłem dwa śpiwory i trochę niedbale rzuciłem je na wierzch miękkiej pianki. Byłem spocony, wyzuty z energii, totalnie skonany i prawie słaniałem się na nogach. Myślałem tylko o pójściu spać, ale czekała mnie jeszcze kolacja i prysznic. Wyobrażając sobie to ostatnie, zsunąłem spodenki do połowy ud, ale straciłem równowagę i wyłożyłem się jak długi w poprzek prowizorycznego łóżka. Nie miałem siły się podnieść. Czując przyklejającą się do ciała koszulkę, zdjąłem ją ostatkiem sił przez głowę i tak zastygłem – z rękoma wyciągniętymi w górę i spodenkami poniżej bioder. Mruknąłem, nawet nie potrafiąc przekląć żadnym "cholerny remont".
Zamknąłem oczy, tylko na chwilę.
Delikatny wiaterek dolatywał do moich nóg i klatki piersiowej, ale witałem go z ulgą. W pokoju było tak cicho, tak błogo, a ja tak zmęczony, że prawie nie zarejestrowałem otwieranych drzwi ani osoby, która przy mnie stanęła. Dopiero kilka zimnych kropel i coś ciągnącego za mój prawy sutek wyrwało mnie z półsnu, w którym się znalazłem. Nie byłem w stanie się ruszyć, więc tylko uchyliłem powieki, dostrzegając czarne włosy, nos dotykający skóry i usta, które objęły moją brodawkę.
– Co robisz? – zapytałem, uśmiechając się pod nosem.
– Budzę cię – powiedział He Xuan i mnie polizał.
– Przestań, jestem brudny.
– Trochę słony – potwierdził, lecz nadal się nie odsunął.
– Spocony jak zapaśnik po swojej walce. Daj mi chwilkę, zaraz wstanę i się ogarnę.
– Leż, jak leżysz. – Pocałował mój mostek i przyssał się do środka lewej piersi, prawą pocierając palcami. Od pieszczoty i wiatru sutki nieźle stwardniały, a to bardziej mnie podnieciło. – Hua Cheng zajął łazienkę, więc musisz poczekać na swoją kolej. Po nim pójdzie jeszcze Xie Lian. Mamy trochę czasu tylko dla siebie. Tęskniłem.
Odrzucił ręcznik, który miał na szyi, i zdjął swoją koszulkę.
– He Xuanie... – uklęknął w rozkroku po bokach moich bioder, dłońmi przytrzymując moje ramiona nadal w górze – poczekaj, aż wezmę prysznic, wtedy...
Nie pozwolił mi dokończyć, zamykając usta i skutecznie odwracając uwagę od wszelkich powodów, żeby mu odmówić. Pozbył się mojego przepoconego T-shirta, a potem spodenek. Całował usta, dotykając mojej szyi i piersi. Włożył kolano między moje uda, podsuwając je do krocza, aż westchnąłem w jego wargi. Byłem zmęczony, ale spragniony jego języka, zapachu, ciepła.
Złapałem za czarne kosmyki, unosząc biodra i przez bokserki mocniej ocierając się o udo. Czułem, że się uśmiecha, więc sam też to zrobiłem. Ustami objąłem jego wargę, lekko za nią ciągnąc i powracając językiem do gorącego, wilgotnego wnętrza. Lewą dłoń zostawiłem we włosach, a prawą zacząłem przesuwać w dół przez kark, kręgosłup, między łopatkami, aż do bielizny – tak daleko, jak sięgałem. Jego penis na moim biodrze stawał się twardszy. Ja też nie potrzebowałem dużo czasu, żeby w bieliźnie zrobiło się ciasno.
– A jak ktoś wejdzie? – zapytałem, przekręcając twarz w bok. Język He Xuana pieścił moją szyję.
– Hua Cheng wyglądał, jakby tylko czekał na chwilę sam na sam z Xie Lianem. Myślisz, że przepuściłby okazję?
Zamruczałem z przyjemności, dłonią grzebiąc w spodenkach He Xuana i pobudzając go do pełnej sztywności.
– Myślę, że nie. Jest chyba tak samo wyposzczony jak ty, skarbie. – Ugryzłem go w ucho, a potem je polizałem, sapiąc w nie bez wstydu. – Dopadłeś swojego zmęczonego chłopaka, nawet go nie karmiąc.
– A na co masz ochotę, Qingxuanie?
Kochałem, kiedy mówił do mnie po imieniu, zwłaszcza takim ociekającym pożądaniem głosem. Nie mogłem się mu oprzeć, a myśli same biegły między jego nogi.
Ścisnąłem jego męskość, kciukiem naciskając na szczyt.
– Wyssać stąd każdą najmniejszą kroplę...
Coś głośno stuknęło w szybę. Wzdrygnąłem się, przypominając sobie, kiedy pierwszej nocy bałem się, że zobaczę łeb jakiegoś leśnego zwierzęcia. Szybko przekręciłem głowę i wytężyłem wzrok, próbując dostrzec coś w ciemności. A potem mój krzyk rozniósł się po całym domu, a może i połowie wsi.
Dwa błyszczące ślepia potwora wpatrywały się prosto we mnie!
*
Hua Cheng śmiał się ze mnie już drugi kwadrans, He Xuan zaparzał dla mnie trzecią melisę, a Xie Lian obejmował ramieniem i pocieszał, że nic się nie stało.
No jak nic!?
Półnagi, z namiotem w gaciach wybiegłem z pokoju, prawie przewracając się o własne stopy i próbując jak najszybciej się ukryć, choć sam nie wiedziałem gdzie. Latałem od ściany do ściany, od drzwi do drzwi, omijając okna i nie wiedząc, co dokładnie chcę zrobić. Brakowało, żebym w tym przypływie szału użył mojego daru, szukając dla siebie najlepszej kryjówki, ale całe szczęście nawet o tym nie pomyślałem!
Hua Cheng wyszedł z pokoju na piętrze i oglądał widowiskowy popis mojej paniki ze schodów jak jakiś szalenie interesujący spektakl. Albo małpę w cyrku. Xie Lian mokry po przerwanej kąpieli i owinięty tylko w pasie ręcznikiem wyleciał z łazienki, a He Xuan w szortach próbował mnie złapać i zatrzymać. A ja byłem jak ten wijący się oślizgły węgorz, który nie dawał się utrzymać.
W końcu jednak objął mnie od tyłu pośrodku salonu, a jakiś materiał spadł mi na głowę i ramiona. To mnie trochę otrzeźwiło. Po chwili wylądowałem na kanapie, poczułem otulające, silne ramiona i dopiero po kilku minutach byłem w stanie się uspokoić. Słyszałem szczekanie na zewnątrz, a obok He Xuana, który mówił, że nic się nie dzieje i to tylko jakieś zwierzę podeszło do okna.
Kiedy dochodziłem do siebie, Hua Cheng z latarką sprawdzał teren dookoła domu, a po powrocie wytłumaczył, że Ruoye z E-Mingiem zagoniły pod ścianę jelenia i go otoczyły.
Jelenia, tylko jelenia, nie żadnego leśnego stwora!
Próbował odgonić psy rozłożystym porożem, ale umykały. Odpuściły dopiero wtedy, kiedy Hua Cheng je przywołał, a wystraszone zwierzę w tym czasie pognało w las.
Odkąd nakazał owczarkom pilnować domu, żeby nic ponownie nie zbliżyło się do budynku, i wrócił, tak nie przestawał się ze mnie nabijać, a ja nadal podskórnie czułem strach! Bo skąd miałem pewność, że go posłuchają, a nie sam E-Ming następnym razem zajrzy przez szybę i znów przyprawi moje biedne serce o palpitacje?
Skończyło się na tym, że śmiejący się od ucha do ucha Hua Cheng wraz z Xie Lianem poszli spać, a ja wziąłem prysznic, nakazując He Xuanowi towarzyszenie sobie w łazience i bezustanne opowiadanie o SAP, żebym wiedział, że nic złego się nie dzieje i nie jestem sam. Nie miał do mnie pretensji, że przez wybuch paniki przerwałem nasze romantyczne chwile. Bardziej martwił się tym, że jestem blady, a dłonie trzęsą się tak mocno, jakbym pół dnia nosił ciężkie wory z ryżem. Cieszyłem się, że miałem jego, a nie kogoś tak bezdusznego, jak Hua Cheng, który zamiast mi współczuć lub chociaż zrozumieć, to jawnie się ze mnie nabijał! Niech prawdziwy lis kiedyś dziabnie go między nogi, aż cienko zawyje z bólu!
W pokoju mój troskliwy chłopak szczelnie zasłonił rolety, które, na całe szczęście, zdążyliśmy zamontować, a potem pociągnął mnie na karimatę, okrywając do połowy rozłożonym śpiworem. Dopiero w jego objęciach udało mi się rozluźnić.
Szkoda tylko, że całą naszą zabawę szlag trafił. A mogło być tak przyjemnie.
– Przeklęte zwierzęta – mamrotem, wtulony bezpiecznie w pierś He Xuana – przeklęty las, przeklęta ciemność, prze...
Nie udało mi się dłużej narzekać, bo zmęczenie wygrało. I dobrze. Niech już nastanie dzień!
*
Lubiłem poranki. Śpiew ptaków za oknem, przyjemne odrętwienie ciała, spokój umysłu i jakiś taki wewnętrzny relaks. Jakby to, co złe, zostało "wczoraj", a nowe, lepsze "dziś" przyniosło czystą radość. Było mi ciepło, może trochę zbyt ciepło, ale nie narzekałem. Za to dziwnie się czułem, obejmując coś puszystego przed sobą i mając jakiś miękki termofor za plecami.
– Słodko wyglądają. – Usłyszałem czyjś głos. Dałbym sobie rękę uciąć, że należał do Hua Chenga. Nie, niemożliwe. Takie słowa w jego złośliwych ustach wykraczały ponad moją wyobraźnię.
– Może lepiej go obudzić? – zapytał Xie Lian. Chyba wyczułem w jego głosie cień obawy.
– Ja to zrobię.
He Xuan. Na sto procent to on.
Tylko... coś mi tu nie pasowało. Bo jeśli te trzy męskie głosy słyszałem z pewnej odległości od siebie, to co za żyjące – bo poruszające się, jakby oddychały – "grzejniki" robiły z dwóch stron mojego łóżka?
Poczułem, jak ktoś klęka przy mnie, a potem ruch powietrza nad głową i ciepło oddechu na policzku.
– Shi Qingxuanie, nie przestrasz się i nie panikuj.
Mhm-nąłem, choć w dalszym ciągu nie miałam pojęcia, o co chodzi.
– Psy warowały pod naszymi drzwiami całą noc, a odkąd je otworzyłem, to położyły się obok ciebie i nie chcą odejść.
Zacisnąłem powieki i zmarszczyłem czoło, z całych sił skupiając się na rozszyfrowaniu znaczenia usłyszanych słów.
Ktoś warował pod drzwiami? Mojego mieszkania? Nie, nie, przecież pojechaliśmy na wieś, tu spaliśmy. A psy? Czy Quan Yizhen przyszedł wieczorem ze swoją sforą? Nie, przecież wyraźnie słyszałem Xie Liana i Hua Chenga. Jeśli jest Xie Lian, to na pewno zabrał Ruoye. Znam się z nim od dawna, lubimy się, często się przytulamy... Och, więc to on jest taki miękki i puszczy, i cieplutki.
Jeszcze mocniej się do niego przytuliłem.
Zaraz... ale jakie "psy"? Jest więcej niż jeden? Więcej niż Ruoye? Jest....?
Nie sądzę, że kiedykolwiek wcześniej byłem tak skamieniały, a jednocześnie mentalnie zwiewający w siną dal wcale nie wolniej niż wczoraj wieczorem jak teraz. Ale paraliżujący strach nie pozwalał mi się ruszyć, ani drgnąć, nawet wziąć głębszego oddechu!
Modliłem się, żeby był to kolejny sen. Szkoda, że nigdy nie byłem specjalnie wierzący, więc co jedna modlitwa na dwadzieścia lat mogła zmienić?
Otworzyłem jedno oko i natychmiast je zamknąłem. Miałem jeszcze przebłysk jakiejś nadziei, że to Ruoye z "nich dwóch" leży przede mną i to do niego się kleję jak do poduszki, ale oczywiście, że nie mogło być tak wesoło. Szybkim mrugnięciem powieki dostrzegłem tylko czarną sierść i to było dostatecznie wiele, żeby udawać trupa, zanim zostanę nim naprawdę!
Leżałem na prawym boku i E-Ming też. Jego czarny jak węgiel łeb odchylony był w tył, a oczy otwarte, więc nasz wzrok się skrzyżował na pół sekundy, ale to było pół sekundy za długo!
– Wiem, że boisz się E-Minga, ale on pierwszy do ciebie podbiegł i nie słucha nawet Hua Chenga – powiedział He Xuan.
– Chyba czuje się odpowiedzialny za dopuszczenie obcego zwierzęcia pod dom, dlatego chce ci to wynagrodzić – dodał Hua Cheng.
– Daj mu szansę, Shi Qingxuanie – ciepły ton Xie Liana uzupełnił wypowiedź swojego chłopaka. – On naprawdę bardzo cię lubi.
Wątpię w to, ale dobrze, że ty w to wierzysz!
– I tylko czeka, kiedy w końcu się do niego przekonasz. – He Xuan pocałował mnie w policzek. On mnie na pewno nie okłamywał, ale wizja mnie i E-Minga na jednym metrze kwadratowym była przerażająca niczym tulenie przez Babadooka! – Przesuń dłoń i pogłaszcz go. Jestem cały czas przy tobie. Ruoye też. Nic się nie stanie.
Nie mając odwagi spojrzeć na tę bestię ponownie, poruszyłem niepewnie palcami. Byłem gotowy na nagłe zerwanie się psa z podłogi, gwałtowne przekręcenie się i kłapnięcie zębiskami na dłoni przy nadgarstku, co pozbawiłoby mnie kłopotów "którą dłonią drapać się po jajkach", na warczenie, szczeknięcie i w sumie chyba na każdą możliwość, jednakże... nic się nie stało.
Może jednak miałem wcześniej omam wzrokowy i przede mną leży Ruoye? Przesunąłem dłonią kolejny raz i jeszcze jeden. Wsunąłem palce głębiej w futro. Przełknąłem. To nie był Ruoye. Znałem gładkość i gęstość jego futra od ogona po czubek czarnego nosa, a to zwierzę było puszyste, a jednocześnie prawie aksamitne.
– O, jednak nie odgryzł mu palców.
– San Lang!
Hua Cheng się zaśmiał.
– E-Ming – ciepłe ciało pod moją dłonią drgnęło, a ja razem z nim – ta bojaźliwa dupa w końcu cię dotknęła, zadowolony? To teraz zróbcie rundkę po okolicy, bo nie dostaniecie śniadania. Jazda – rozkazał.
Dwa "termofory" wstały dość energicznie i wybiegły. Słyszałem tylko stukaniem pazurów o panele i ruch powietrza.
– Przyjdźcie, kiedy wymienicie się śliną, innymi płynami ustrojowymi czy czym sobie tam chcecie. My z Gege idziemy robić śniadanie.
Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. He Xuan ponownie pocałował mnie w policzek i pogładził po skroni. Otworzyłem oczy, rozglądając się, czy w zasięgu mojego wzroku na pewno nie ma E-Minga, a potem szybko pocałowałem He Xuana w usta. Wstałem spod niego, odrzucając koszulkę i szukając czegoś zwyczajnego do ubrania.
– Dzień dobry, Qingxuanie, przepraszam za wcześniej.
– Co? Aaa... nie przepraszaj – mówiłem, naciągając w pośpiechu skarpetki i skacząc na jednej nodze – i dzień dobry, i w sumie dziękuję, i... – Zobaczyłem, że zaczyna składać śpiwór, więc od razu go powstrzymałem: – Zostaw wszystko i leć już do kuchni. Musimy się pośpieszyć.
– Co się stało?
– Jeszcze nic, ale jeśli Xie Lian choćby dotknie jakiegoś garnka albo patelni, to możemy zapomnieć o śniadaniu!
Pomijając kolejne tłumaczenie, które tylko zabrałoby cenne sekundy zbliżające nas do głodu i rozstroju żołądka do wieczora, wybiegłem z pokoju, krzycząc na cały dom:
– Nie zaczynajcie beze mnie! Jako goście nie możecie od rana siedzieć przy garach, zastawcie wszystko mnie!
*
Zdążyłem zapobiec katastrofie w ostatniej chwili. Posadziłem parę gości na krzesłach, a sam zająłem się przygotowaniem płatków owsianych z zarodkami – moich ulubionych – które gotowałem z plastrami banana zamiast cukru. Niebo w gębie. Jeszcze ciepłą rozlałem do miseczek, stawiając na stole także różne dodatki – suszone owoce i orzechy – które każdy mógł sobie dorzucić wedle własnego uznania i smaku. He Xuan podał ser biały i pokroił świeże warzywa, a potem owoce sezonowe. Hua Cheng podśmiechiwał się pod nosem i dobrze wiedziałem, skąd ta jego wesołość się brała. Kilkukrotnie musiałem zatrzymywać jego chłopaka, a mojego najlepszego przyjaciela, od pomocy przy szykowaniu posiłku, prosząc tylko o zaparzenie herbaty, na co zgodził się z wielką chęcią. Kiedyś będę musiał uświadomić He Xuana, dlaczego "gotowanie" oraz "Xie Lian" to zakazane połączenie przynoszące tylko bolący żołądek i biegunkę.
Ale to kiedyś.
Zjedliśmy w lekkiej atmosferze, choć nie obyło się bez wspomnienia o poranku i pokazania mi kilku zdjęć, jak wtulam się w czarną sierść. No, naprawdę zabawne. Gdy psy wróciły do domu, nie powiem, że widok wzroku E-Minga napawał mnie spokojem i radością, ale przynajmniej nie uciekłem jak poparzony i nawet nałożyłem do dwóch misek psie jedzenie. Ruoye przymilał się do mnie jak zawsze, ale E-Ming zachowywał bezpieczną odległość. Jakby... czuł mój niepokój. Byłem mu wdzięczny za zrozumienie.
Po umyciu naczyń kontynuowaliśmy przygotowanie biura. Złożyliśmy komputery, pakując do wnętrza elektroniczne "bebechy" i przetestowaliśmy, czy wszystko działa, jak należy. W pokoju zostawiliśmy tylko Xie Liana, który zajął się instalowaniem systemów wraz z potrzebnymi programami na pięciu komputerach stacjonarnych i dwóch laptopach, a we trzech wyszliśmy na zewnątrz, aby zamontować na dachu specjalną antenę satelitarną.
Z pomocą Hua Chenga, który skręcił i przynitował wszystkie elementy, poszło zadziwiająco szybko i sprawnie.
W końcu na coś się przydał!
E-Minga mijałem w bezpieczniej odległość, ale coraz częściej nasze spojrzenia się spotkały. Za to Ruoye chętnie i z radością podbiegał prawie pod dłoń, żeby tylko go głaskać i tarmosić za uszy, czego mu nie szczędziłem.
Jesień dopiero niedawno zawitała w nasze rejony, więc liście na drzewach jeszcze w większości były zielone, tylko klony zaczynały się zażółcać. Temperatury w nocy spadały do dziesięciu stopni, ale w dzień słońce nadał potrafiło dać w kość, choć tu – we wsi, gdzie otaczały nas drzewa i jedyne, co się nagrzewało, to kilkanaście domów na krzyż, w dodatku oddalonych od siebie niemal hektarami pól – i tak upał nie doskwierał. Wręcz pogodę mógłbym nazwać wymarzoną do relaksu i nabrania energii.
W porze obiadowej wparował do nas Quan Yizhen, przynosząc obiad od mamy, ale ledwo zostawił toboły na stole w kuchni oraz pogłaskał pałętające się koło domu psy, a już gnał z powrotem, mówiąc: "Mamka mnie zabije, jak wrócę za późno!". Był jak petarda, ale taka pozytywna, która rozpryskiwała się na niebie kolorami tęczy.
Skończyliśmy kilka godzin później, a odświeżywszy się po ciężkiej pracy, z kubkami z kawy w dłoniach usiedliśmy na krzesłach przed domem. Było jeszcze ciepło, choć słońce nad polami chyliło się ku ściernisku. To był ciężki, ale satysfakcjonujący weekend.
Ruoye podleciał pod moją wolną dłoń i z przyzwyczajenia, wpatrując się w horyzont, zacząłem drapać za futrzastym uchem.
Zorientowałem się, że coś jest nie tak, kiedy poczułem na sobie spojrzenie trzech par oczu. Xie Lian uśmiechał się pogodnie, Hua Cheng wpatrywał się z żywym zainteresowaniem, a wzrok He Xuana chyba starał się wybadać moją reakcję, kiedy zorientuję się, co właśnie się dzieje, by w razie kolejnego napadu paniki szybko mnie uspokoić.
– Nie mówcie mi, że E-Ming... – wyszeptałem, przy okazji wysilając się, aby dłoń mi zbytnio nie drżała.
– W całej swej psiej okazałości – potwierdził ze złośliwą satysfakcją Hua Cheng.
– Chyba dobrze obserwował Ruoye i znalazł idealny moment, żeby załapać się na darmowe pieszczoty – dodał Xie Lian. – Mówiłem, że cię lubi. On tylko wygląda groźnie, ale obaj łaszą się tak samo chętnie.
– Nie odgryzie mi ręki, jeśli teraz wyczuje, że się go boję?
– Jeśli nie zrobił tego za pierwszym razem, kiedy się poznaliście, to już wtedy cię zaakceptował. – Hua Cheng cmoknął z niezadowoleniem. – Chociaż ja nadal tego nie mogę zrobić.
– No właśnie – zgodziłem się z jego słowami i widząc okazję do poruszenia dręczącego mnie od dawna tematu, zapytałem: – Hua Cheng, znamy się już trochę i kiedyś byłeś miłym gościem, nawet potrafiliśmy ze sobą normalnie rozmawiać, więc dlaczego, odkąd zaczęliście z Xie Lianem chodzić, zachowujesz się tak, jakbym był twoim wrogiem? Co ci zrobiłem?
– Akceptowanie cię a tolerowanie to różne sprawy.
– Ale ty ani mnie nie tolerujesz, ani nie akceptujesz. Wychodzi więc na jedno – stwierdziłem rzeczowo. – Nie możesz słuchać tego, co mówię? Patrzeć w moją stronę, bo jestem paskudny? – Albo wprost przeciwnie i na mnie lecisz, pomyślałem, ale brońcie mnie przed powiedzeniem tego żartu głośno! – Coś ci się we mnie nie podoba? Kiedy tylko nasz wzrok się spotyka, mina ci rzednie, twój język staje się cięty i wiecznie skaczemy sobie do gardeł.
– Och, wierz mi, toleruję cię. – Jak pełzającą dżdżownicę, chyba chciał dodać. – Ale nie mogę cię zaakceptować jako przyjaciela.
– A kto by chciał się z tobą przyjaźnić! – Już nie wytrzymałem jego aroganckiej gadki i wybuchłem impulsywnie.
– Ze mną? – Zaśmiał mi się w twarz. – Ależ nie chodziło o mnie. – Zamknął usta i poruszył szczęką. – Nie akceptuję cię jako przyjaciela Gege.
– Co?! Przyjaciela... Xie Liana?
– Tak.
– Ale... Ale niby dlaczego? Czekaj, czyli mogę być twoim przyjacielem, ale nie jego?
– En.
– Co takiego zrobiłem, że każesz mi tak cierpieć?
Patrzył na mnie z czymś więcej niż złość. To był prawie fizyczny ból.
– Pocałowałeś Gege na moich oczach.
– To... – Chciałem zaprzeczyć, ale się zawahałem. Faktycznie coś zaświtało mi w głowie. – Cały czas chodziło o pocałunek w policzek? Naprawdę?
Wziął głęboki oddech, a ja z osłupienia zapomniałem, że głaszczę E-Minga, a nie Ruoye i przyciągnąłem sobie jego pysk na uda, żeby wziąć od niego trochę kojącego psiego ciepła i siły.
Cholerne blisko moich klejnotów rodowych!
– Jestem zaborczym facetem – odparł powoli i dobitnie, akcentując każde słowo. – Pocałowałeś go, zanim ja zrobiłem to pierwszy i jeszcze kazałeś patrzeć. Poza tym... jestem cholernie wściekły, że akurat tobie muszę coś zawdzięczać. Sam miałem zawalczyć o Gege, sprawić, że się we mnie zakocha. A tak... – Zazgrzytał zębami. – To zniewaga na całe życie.
Zacząłem się śmiać. Prawdziwie i z głębi serca. Taka rzecz, taka pierdoła! Śmiałem się i śmiałem, bo ten chłopak nigdy nie powie mi "dziękuję", jeszcze wmawiając, że go obraziłem. Był wdzięczny, ale bolało go, że mu pomogłem, choć przecież nigdy nie kazałem za nic sobie dziękować! Nigdy nawet nie poruszaliśmy tego tematu!
Był taki młody, ale tak cholernie dumny.
Cały Hua Cheng.
I musiałem przyznać przed sobą, to część jego uroku, bo jeśli kochałby mnie tak jak Xie Liana, to też nie mógłbym nie zakochać się w nim. Miał w sobie coś męskiego, coś... – spojrzałem na He Xuana – czego jednak nie chciałbym poznawać, bo oto miałem przed oczami mężczyznę, który podobał mi się w każdym calu, każdym milimetrze: jego wygląd, umysł i charakter; pomysły, zawziętość, nieugiętość, cierpliwość, ciekawość, tolerancję, samolotowy szyfr między nami i troskę, jaką dookoła mnie roztaczał.
Przymknąłem na moment oczy i pokręciłem głową.
Głupi powód Hua Chenga świadczył o jego niedojrzałości, ale nawet gdyby przestał być taki upierdliwy, nie zamieniłabym He Xuana na nikogo innego. On był wschodem i zachodem słońca, moimi przestworzami dla sklejonych samolotów, deszczem, który dzięki niemu pokochałem, moją ostoją spokoju, ciepłym, bezpiecznym gniazdkiem i boją na oceanie lub Gwiazdą Polarną na niebie, kiedy bym się zgubił, moim światłem w tunelu i nadzieją, kiedy będę na skraju rozpaczy, stabilną podporą, kiedy się zachwieję, osobą, do której zawsze będę mógł zwrócić się o radę, gdy popełnię błąd oraz siłą, kiedy u siebie jej nie znajdę.
He Xuan... jest dla mnie tym wszystkim, czego potrzebuję, aby być szczęśliwym.
Widział, że na niego patrzę, jak na niego patrzę i może nie umiał czytać w myślach, ale przez to, że też mnie kochał, poznał ten wzrok.
Wziął moją dłoń w swoją i potarł kciukiem skórę przy nadgarstku, mówiąc:
– Wybaczam wam tamten pocałunek pod magazynem.
Westchnąłem pokonany.
A może jednak obaj są podobnie dziecinni?
– Ale następnym razem, gdy to się powtórzy, na waszych oczach pocałuję Xie Liana.
Wymieniliśmy z Hua Chengiem przerażony wzrok, zgodni jak nigdy dotąd, krzycząc:
– Nigdy!
Ruoye pobiegł, merdając zaciekle ogonem, a E-Ming szczeknął przy moim boku, przyprawiając mnie o mały zawał. Pewne rzeczy się nie zmieniają lub robią to powoli.
Ale to nic. Mam czas, wszyscy mamy czas, żeby się tego nauczyć i przyzwyczaić, mając przy sobie osobę, którą kochamy.
* * * * * * *
Mimo że to już epilog, w historii nadal brakuje pewnych istotnych elementów, więc jeszcze się nie żegnam, jednocześnie zapraszając na dwa spin-offy, które dopiero dopełnią tę opowieść.
Słodko, lekko i ciepło!
(◠‿・)—☆
Asi <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro