Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Krew przelana, rana zdezynfekowana, a serce ciągle niespokojne!

Od pięciu minut stałem w zimnych strugach wody z prysznica i od tychże minut co chwilę postukiwałem czołem o błękitną płytkę na ścianie.

– Głupi, głupi, głupi – powtarzałem, szczękając z zimna zębami. – Jak możesz w ogóle brać pod uwagę słowa Xie Liana? Dlaczego o nich myślisz, dlaczego odtwarzasz je w pamięci?

Zacisnąłem palce w pięść, dołączając ją obok głowy.

Nie mogłem zakochać się w He Xuanie. Nie mogłem.

Ale...

Jego oczy były takie piękne, głos głęboki jak bezdenne jezioro, dotyk za bardzo rozbudzał pragnienia, a słowa... pieściły moje uszy.

"Idź za głosem serca".

To brzmiało tak łatwo, prosto, nieskomplikowanie. Poradził mi, abym nie poddawał się w poszukiwaniach, więc dlaczego wtedy poczułem jednocześnie ulgę i ucisk w piersi?

Jedynym rozwiązaniem bałaganu w głowie, który nie pozwalał mi jasno myśleć, było znalezienie faceta z "niepamiętnej nocy" i konfrontacja oko w oko. Sprawdzenie, czy nadal tak na mnie działa, czy mamy jakieś wspólne tematy, czy mnie w ogóle jeszcze pamięta. Przecież minęło już prawie pół roku!

A może... może jednak dla niego było to tylko zaliczenie, odhaczenie i wyrywanie kolejnego?

Lub kolejnej...

Dajże spokój, Qingxuanie!

Zanim na dobre zacząłem się dołować, że zauroczenie tamtą nocą i tamtym facetem jest tylko z mojej strony, wyszedłem spod prysznica. Szybko się wytarłem, ubrałem bieliznę, spodnie dresowe, narzuciłem bluzę, a na głowę kaptur i w wygodnych adidasach pędem wydarłem z mieszkania. Stanąłem przed dwupiętrową kamienicą i zamknąłem oczy, prosząc o odnalezienie mężczyzny, z którym widziałem się tamtego wieczoru.

Noc była jeszcze chłodna, ja miałem mokre włosy i przechodziły mnie dreszcze, ale po kilkunastu sekundach poczułem znajome ciepło, które wpływało do ciała. Przez ręce, nogi, usta i nos, aby połączyć się w okolicy klatki piersiowej i leniwą falą wpłynąć do głowy.

Nastała całkowita ciemność.

Trudno opisać to miejsce w niebycie. Tę przestrzeń w próżni. Czas, który nie płynął, bo go nie było. W jednej sekundzie brałem wdech pod moim mieszkaniem, a w kolejnej je wypuszczałem, ale zupełnie gdzie indziej. Czułem ciepło na twarzy, gwar rozmów, zapach zmieszanych męskich perfum, drewna i alkoholu.

– Ej, Shi Qingxuan, na pewno chcesz tylko sok? Nie przyszedłeś tu w środku tygodnia, żeby się napić i o czymś zapomnieć? – usłyszałem dobrze mi znany głos.

Otworzyłem oczy, mając przed sobą nikogo innego, a Hua Chenga. Pochylał się nad kontuarem, o który opierał się łokciami, badawczo mi się przyglądając. Musiałem zamrugać, żeby się upewnić, że to nie zwidy, a potem rozejrzałem się dookoła. Znajome ściany i wyposażenie, znajomi barmani i szklanka z pomarańczowym sokiem w mojej dłoni.

– Ja... To... To byłeś ty? – zapytałem, ale zaraz pokręciłem z roztargnieniem głową. Przecież nie przespałbym się z Hua Chengiem! – Przepraszam. O nic nie pytałem...

– Och – chłopak uniósł prawy kącik ust w półuśmiechu – znów używałeś swojej wybrakowanej zdolności?

– Daruj sobie żarty... – Naciągnąłem kaptur na głowę i opadłem czołem na blat. Miałem gdzieś innych klientów. Dlaczego ze wszystkich miejsc w mieście wylądowałem akurat tutaj?! – Jesteś ostatnią osobą, którą chciałem dziś zobaczyć.

– Cóż za szczerość. – Zaśmiał się. – Powinienem zapytać Gege, co się stało?

– A sobie pytaj. – Machnąłem dłonią, nawet na niego nie patrząc. Nie miałem siły na jego zgryźliwości.

– Problemy w pracy? Nie, nie sądzę. Gege już by do mnie dzwonił. Jakaś nieudana randka? Również nie. Nie przylazłbyś tu w dresach po wyjściu facetowi z łóżka. Czegoś szukałeś... – mówił sam do siebie, ale byłem pewien, że od samego początku dobrze wiedział, co jest na rzeczy – czegoś, a może kogoś. Pojawiając się tu przed północą, myślę, że jesteś tak zdesperowany, że skorzystałeś ze swojego daru, aby znaleźć tamtego faceta.

Nawet nie zabrzmiało to jak pytanie. Inteligentny studenciak.

– A kto zawsze powtarzał, że na ciebie to nie działa? – spytał zadziornie.

– Daj mi umrzeć, Hua Cheng...

– Nie mogę. Gege byłby smutny, a ja nie chcę, żeby płakał. Przynajmniej nie z powodu innej osoby niż ja i nie, kiedy będzie smutny, lecz szczęśliwy.

Przekręciłem głowę, żeby spojrzeć na niego i ten przebiegły uśmieszek.

– Jesteś chory, wiesz?

– Nie chory, tylko zakochany – odpowiedział, szczerząc się. Jego uśmiech, kiedy zaledwie wspominał Xie Liana, był rozbrajająco szczery i pogodny.

Chodzący szatan o twarzy anioła. Lis w owczej skórze.

– Miałeś chwile słabości, że znów próbowałeś odszukać swojego nieznajomego? – ciągnął spytki.

– Ktoś mi dziś powiedział, żebym poszedł za głosem serca.

– Twój dar to nie głos serca, tylko...

– Przekleństwo – dokończyłem za niego.

– Wcale nie nazwałbym go przekleństwem.

– Tak? A dlaczego dziś zaprowadził mnie do ciebie? To nie z tobą spędziłem tamtą noc.

– Pfft, chciałbyś.

– Nawet w koszmarze nie.

– Założę się, że gdybyś wylądował pode mną, modliłbyś się, żeby ta noc nigdy się nie skończyła.

– Ale masz marzenia. Uważaj, żebym to ja ci nie pokazał, jak należy obchodzić się z wygadanymi szczeniakami w łóżku.

– Och, zakneblowałbyś mnie?

Wyszczekany i pewny siebie lis.

Dogłębnie.

Wizja nas razem była chyba ostatnią rzeczą na świecie, która mogłaby mnie podniecić.

– Hmm – głośno wypuścił powietrze, po czym oznajmił: – myślę, że ten dar to jednak coś cennego. Potrafisz pomóc każdemu, ale nie sobie. To oznacza, że tym razem, na drodze do znalezienia twojego szczęścia, to ty musisz zostać odszukany.

– Dziwne myślenie.

– Dlaczego dziwne? Dla mnie to całkiem logiczne. Tamtej nocy pomogłeś jakiemuś mężczyźnie w poszukiwaniu czegoś. Nie trwało to kilka minut czy godzinę, więc było to coś dużego, znaczącego, może nawet dla niego przełomowego. Twój dar może działać jak karma. Ty komuś pomogłeś, aby później ktoś pomógł tobie. Tylko to dobro przyjdzie do ciebie w swoim czasie.

– Czyli kiedy włosy wypadną mi z głowy, a na jajkach osiwieją? Nie wiem, czy tyle wytrzymam.

– Jesteś niecierpliwy.

– Sfrustrowany.

– To skocz jakiemuś facetowi do łóżka. Kiedyś robiłeś to częściej, a od zimy zaszywasz się w domu jak pustelnik.

– Czy Xie Lian ci o wszystkim mówi?

– Nie musi. Widać po tobie, że dawno cię nikt nie zapiął.

– To dość wulgarne określenie.

– Trafiające w sedno twojej wspomnianej frustracji – odciął się.

Miał rację. Jakkolwiek by tego nie nazwał, dawno nie miałem nikogo w łóżku.

– Jestem aż tak irytujący? – Wyciągnąłem ręce przez całą szerokość blatu, gdzie po drugiej stronie pozwoliłem dłoniom swobodnie zawisnąć.

– Uparłeś się na jednego faceta i nie chcesz odpuścić. Przecież nie przyrzekliście sobie wierności i życia w celibacie, dopóki się znów nie spikniecie. My z Gege robimy to...

– Och, proszę – jęknąłem, zasłaniając sobie dłońmi uszy – daruj mi szczegóły o waszym fantastycznym pożyciu.

– Ha, ha, jest lepsze niż tylko fantastyczne. Hej – zawołał, więc podniosłem się z blatu – wziąłeś pod uwagę, że tamten gość może nie być wart twojego czekania? Rozejrzyj się dookoła za innym. A jeśli moja teoria się sprawdzi, to nawet nie będziesz musiał kiwnąć palcem, żeby odnaleźć tamtego gościa. Sam wpadniesz mu w ramiona.

* * *

Przez ostatnie kilka dni każdy dawał mi jakieś rady na życie, karmił swoimi przemyśleniami, a ja potrzebowałem czegoś namacalnego, czego mógłbym się zaczepić i trzymać!

Postawiłem stopę na kolejny metalowy schodek i poczułem pod podeszwą coś śliskiego. Byłem w połowie schodów prowadzących na antresolę osiem metrów nad ziemią, mając ramiona po czubek głowy załadowane kolumną brzuchatych segregatorów, które tachałem do archiwum.

Czy naprawdę Hua Cheng ostatnio wspomniał coś o "karmie"? Mówiłem, że mój dar to jednak jakieś obgównienie, bo przynosi mi same problemy!

– Nie-nie-nie-nie... – prosiłem sam siebie i ziemską grawitację, która mną targała jak latawiec na wietrze.

Zachwiałem się, balansując na boki rozpostartymi łokciami. Starałem się nie zrzucić wieżyczki dokumentów i samemu nie spaść, ale jeden z segregatorów przesunął się i rogiem uderzył w moją brew, przez co instynktownie odrzuciłem głowę w tył. Siniak – spoko, ale jeśli uderzy niżej, to mi oko wydłubie!

Zrobiłem niepewny krok w tył, lecz się przeliczyłem, bo moja noga pominęła jeden stopień i zaczepiłem czubkiem buta o ostry rant metalowej konstrukcji. Podjąłem jeszcze jedną próbę wybrnięcia z tego – nieudaną, no bo przecież nie jestem akrobatą – po czym runąłem plecami w dół. Czułem siłę przyciągania podczas swobodnego spadania, więc zamknąłem oczy, prosząc tylko o nie złamanie sobie kręgosłupa i rozłupanie czaszki.

Mój dziewiczy lot skończył się szybciej, niż zakładałem. Uderzyłem w coś najpierw plecami, a potem z rozpędu tyłem głowy. Ale się zatrzymałem. Stopy ciągle miałem na stopniach i prawie leżałem na... "czymś", co przytrzymało moje ramiona i ustabilizowało w miejscu. Ciężar segregatorów nagle się zmniejszył, a ja zostałem doprowadzony do pionu. Uchyliłem powieki. Jedną zasłonił mi jakiś ciepły płyn, ale drugim okiem dostrzegłem He Xuana.

– O Boże... – powiedziałem, widząc krew sączącą się z jego nosa. Spływała po ustach i brodzie, kapiąc na ubrania.

– Nie ruszaj się – poprosił He Xuan, materiałem swojej firmowej bluzy przecierając mi lewą stronę twarzy. – Musimy sprawdzić, czy jest całe.

– Niby co? To ty masz rozwalony nos. Szybko, szybko, chodź na antresolę, tam jest apteczka.

Zabrał ode mnie większość segregatorów, więc pozostałe wziąłem pod pachę, a drugą ręką pociągnąłem go za nadgarstek w górę. Kiedyś wyrżnąłem orła, kiedy graliśmy z grupą dzieciaków z ulicy w dwa ognie i od uderzenia w nos aż straciłem przytomność. He Xuan nie wyglądał na zamroczonego, ale wolałem go trzymać.

Tym razem szedłem ostrożnie, omijając dostrzeżoną mokrą plamę na stopniu, przez którą prawie rozbiłem sobie głowę.

– Co tu robisz? – zagaiłem, mocniej zaciskając palce wokół jego ręki.

– Widziałem, jak wychodziłeś z biura. Zgadywałem, że tutaj.

– I pojechałeś za mną?

– Wspinanie się po metalowych stopniach bez patrzenia pod nogi nie jest rozsądne.

– Nigdy jeszcze nic mi się nie stało – rzekłem, przekraczając kolejne stopnie, tym razem uważnie patrząc, gdzie stawiam stopy.

– Aż do dziś.

– Gdyby ktoś tu czegoś nie wylał, nadal by tak było.

– To nadal niebezpieczne.

Martwisz się prawie jak Xie Lian!

– Chodzę tędy do archiwum od roku. Dziś po prostu miałem pecha – popatrzyłem w tył – albo szczęście, bo mnie uratowałeś, za to pech przeszedł na ciebie, bo rozwaliłem ci nos.

– Czyli szczęście.

– Gdyby nie ja, nie byłbyś ranny.

– Gdyby nie ja – powtórzył – mógłbyś mieć więcej ran.

– To... no racja. Dziękuję za ratunek – powiedziałem szczerze. Może właśnie od tego powinienem zacząć, a nie od zawziętej wymiany zdań, kto ma rację? – Tak naprawdę, to gdyby nie ty i twoje prewencyjne pójście za mną, to zrobiłbym prawdziwy pokaz pod tytułem: "jak widowiskowo, w towarzystwie latających segregatorów, zwalić się po kilkudziesięciu stopniach na środek magazynu".

– Byłbyś hitem w tym tygodniu. – Nawet jeśli mówił swoim zwyczajnym tonem, wiedziałem, że żartował.

– Wyprzedziłbym w notowaniach "pierwszego na ustach pracowników magazynu", czyli ciebie.

– Mnie? Po co o mnie plotkować?

– "Ten, który nigdy nie mówi przepraszam" to jedna z twoich wielu ksywek.

– Są też inne?

– Są, ale tę lubię najbardziej.

– Za długa.

– W sam raz. Walnąć w wózek Qi Ronga, a potem go olać, to mistrzostwo.

– Jego wina.

Spojrzałem za siebie na He Xuana prawym okiem i się uśmiechnąłem.

Tak, widziałem nawet tę sytuację na monitoringu. Qi Rong jechał wózkiem widłowym pod prąd między regałami, a to niedopuszczalne, bo jest bezwzględny nakaz jazdy wężykiem i tylko w jednym kierunku. On miał to gdzieś, bo niby lider jest ponad prawem.

Bzdura.

Wyjechał z alejki, a He Xuan akurat tam skręcał. Wywrócił wózek Qi Ronga swoimi widłami, aż ten zadufany w sobie lider wyłożył się pod jeden z regałów. He Xuan nie mógł wziąć stamtąd towaru do zamówienia, więc po prostu "odrzucił lokację" w "Voice'ie" i pojechał dalej. Znów krzyki wściekłości Qi Ronga było słychać w całym magazynie.

To jasne, że nie musiał go za nic przepraszać – zderzenie nie było jego winą, ale większość osób w tej sytuacji zrobiłoby to dla dobra własnej kariery, której niepochlebne słowo szepnięte przez lidera kierownikowi mogło zaszkodzić. Tymczasem He Xuan już wiele razy utarł nosa tej zielonej gnidzie i nigdy nie przeprosił. Stąd jego przydomek.

Stanąłem na antresoli i przetarłem własnym rękawem koszuli lewą powiekę. Dziś wyjątkowo byłem w swoich prywatnych ubraniach, bo nie zdążyłem się przebrać po spotkaniu z urzędnikiem od kontroli ochrony środowiska. Akurat nie było brata, którego wyznaczono na odpowiedzialnego za nadzór nad dokumentacją, a że wiele na ten temat mi opowiadał, to nawet bez przygotowania mogłem go zastąpić.

Spojrzałem na biały materiał, który zabarwił się na czerwono.

Byłem zdziwiony.

– To krew?

– En.

– Kurczę, koszula pójdzie do śmietnika...

– Ubrania to tylko rzeczy, ważniejsze jest oko.

– Fakt, nie odrośnie i go sobie nie wymienię – podsumowałem ze śmiechem.

Miałem dobry humor. He Xuan mnie ochronił i sam ten fakt był miłą niespodzianką, ale jeszcze bardziej cieszyłem się, że prowadziliśmy naprawdę przyjemną konwersację. Nie stresowałem się przy nim – co wcześniej zdarzało się za każdym razem – nie zrugał mnie za nieuwagę, nie był zły za rozwalenie nosa. Nie było kazania, które wygłosiłby brat, a jedynie lekkie przytyki, które i tak zakończyły się śmiechem.

He Xuan... chyba był całkiem spoko.

Posadziłem go na podłodze przy ścianie pomieszczenia, gdzie przechowywaliśmy dokumenty zakładowe, a sam uklęknąłem przed nim. Odłożyliśmy segregatory, które jako jedyne w ogóle nie ucierpiały, i otworzyłem podręczną apteczkę.

Uniosłem jego brodę, patrząc na krew wypływającą z nozdrzy.

– Nie jest złamany – oznajmił He Xuan, błądząc spojrzeniem między moimi oczami a brodą, gdzie też czułem ciepłe, gęste krople. – Bardziej martwię się o twoje oko.

– Jest całe – rzekłem, choć nie byłem tego całkowicie pewny. – Kręci ci się w głowie? Mocno cię uderzyłem? Ta krew mnie martwi.

– Mogę powiedzieć to samo o tobie.

– To ty jesteś tutaj ofiarą, ja się nie liczę.

Przez chwilę licytowaliśmy się, który z nas oberwał bardziej. Ja upierałem się, że on, a on nie dawał za wygraną, wskazując jednoznacznie mnie. Nasączyliśmy dwa opatrunki wodą utlenioną i zmyliśmy wzajemnie ze swoich twarzy krew, która zaczęła powoli zasychać. Moje oko było całe, ale pomiędzy łukiem brwiowym i powieką znajdowało się niewielkie rozcięcie – o tym po oględzinach poinformował mnie He Xuan. On za to faktycznie nie miał nic złamanego, ale nos zaczął puchnąć. Już prawie nie krwawił, jednak dla bezpieczeństwa przytrzymywał przy nim gazę i plaster żelu chłodzącego.

Po wrzuceniu brudnych opatrunków do niewielkiej reklamówki usiadłem obok, tak samo opierając się plecami o ściankę archiwum. Dopiero teraz zacząłem odczuwać pieczenie przy oku.

He Xuan pogrzebał w apteczce i coś z niej wyciągnął.

– Obróć do mnie głowę, przykleję ci plaster – zaproponował.

– A będzie bolało? – Szczerze powiedziawszy, z każdą kolejną chwilą rana doskwierała mi coraz bardziej.

– Nie powinno. To nieinwazyjne. Oprzyj brodę na moim kolanie i zamknij oczy.

Zrobiłem, o co mnie poprosił i już po kilku sekundach poczułem dłoń na swoim policzku oraz końcówki palców bardzo delikatnie naciągające skórę przy brwi. Zasyczałem.

– Jeszcze chwila – poinformował.

– Mhm.

Jego dotyk był ciepły i komfortowy. Wolałem nie otwierać powiek, żeby nie musiał przyklejać plastra ponownie, ale mógłbym przysiąc, że trochę się guzdrał i chyba mi się przyglądał.

– Zostanie blizna? – odezwałem się, bo cisza i jego bezruch znów zaczynały wpływać na moje myśli, błądzące pomiędzy jego oczami a dłonią, czyli gdzieś na ustach...

– Mam nadzieję, że nie.

– A szkoda. Podobno to męskie i seksowne mieć blizny. Wiesz... taki tam samczy znak siły, odwagi i stoczenie potyczki o coś ważnego – mówiłem, nie otwierając oczu, jedynie pozwalając mu przytrzymywać moją twarz. Nie narzekałem, broń Boże. Mógł mnie tak dotykać jeszcze godzinę lub dwie.

Tylko nie myśl o ustach, nie myśl o ustach...

– Można być najbardziej śmiałym i odważnym człowiekiem na ziemi, a bez widocznych śladów na ciele albo z wieloma na duszy – rzekł.

– Masz rację. Wiesz, tak tylko rzuciłem tym oklepanym tekstem. Chyba nie chciałbym mieć poważnej rany na pół twarzy, ale jakaś mała, która świadczyłaby o pomocy komuś, nie zaszkodzi. I nosiłbym ją z dumą!

Gorzej, że moja była wynikiem własnej głupoty...

– Posiadanie blizn i przekładanie tego na męskość oraz waleczność w obecnych czasach nie jest miarodajne. Na pewno wzięło się z dawnych czasów, kiedy mężczyzna polował, chodził na wojnę, walczył, a znaki na ciele były świadectwem tego, że on wygrał. Dziś blizny mogą powstać nawet z prozaicznych przyczyn jak przypalenie tosterem, wypadek na hulajnodze.

Kiedy mówił, przyszło mi coś do głowy. Od razu głośno się tym z nim podzieliłem, chociaż... chyba powinienem ugryźć się w język:

– To może, żeby jednak nie został mi ślad, trochę pomożesz i mnie pocałujesz?

Miał być to jeden z moich głupich żartów, który skończyłby się śmiechem, gdybym powiedział go Xie Lianowi, jednak przed sobą miałem He Xuana.

– Pocałunki leczą rany na sercu, więc może i te na ciele też? – zaryzykowałem kolejny żart.

– Skąd taka teoria?

Myślałem, że odpuści temat, nawet się odsunie, ale chyba wywołałem tym odwrotny skutek i go zaintrygowałem.

Idiota ze mnie nieprzeciętny.

– Z filmów – odpowiedziałem, nie mogąc się powstrzymać, a jednocześnie karcąc się w myślach.

– Romeo i Julii nikt nie uratował.

Boże, nie rób takiego jednoznacznego porównania do pary zakochanych!

– A Królewna Śnieżka i pocałunek księcia?

...Czy ja naprawdę nie potrafiłem się zamknąć, kiedy trzeba?

– To wybudzenie z tymczasowej śpiączki – odparł.

– Okeeej, a kiedy matki całują swoim dzieciom rany, mówiąc, że już nie będzie bolało?

– Psychologia, a może siła matczynej miłości? Nie wiem, nie mam dzieci.

– Zwierzęta wylizują rany, żeby się szybciej zagoiły. – Nie poddawałem się.

– Zwierzęta nie mają środków dezynfekujących, więc muszą sobie radzić same. Ewolucja.

– To może...

Wymyślając kolejny naciągany nonsens, ledwo zarejestrowałem, że duża dłoń, która od kilku minut przyjemnie ogrzewała mój policzek, przesunęła się na skroń i czoło, a coś miękkiego i wilgotnego musnęło mój łuk brwiowy.

– Sam sprawdzisz, czy twoja teoria jest prawdziwa. – Usłyszałem głos He Xuana, nim dotarło do mnie, co się właśnie stało. – A teraz przepraszam, ale muszę wrócić do pracy. Dziś norma 148%? Twoja zagadka musi dostać rozwiązanie i odpowiednią liczbę.

Otworzyłem szeroko oczy, lecz He Xuan intensywnie wpatrywał się w coś nad moim czołem. Nos miał zaczerwieniony, ale już bez krwi i opuchlizna też nie odznaczała się na twarzy. Gdybym nie wiedział, że został prawie znokautowany, to pomyślałbym, że ma katar.

Patrz na nos, bardzo dobrze, patrz tylko na ten nos!

Samymi opuszkami przesunął mi przydługie włosy z czoła na bok, spojrzał na mnie i dodał:

– Tu też została krew. – Potarł dłużej miejsce na skroni u nasady włosów, a ja już sam nie wiedziałem, czy to jego rewanż za mój żart, czy może jednak szczera troska i nieświadomość, jak na mnie działa, co działo się w moim ciele i jak mocno walczyłem ze sobą, żeby trzymać ręce przy sobie, a nie na jego twarzy, liżąc te kuszące usta.

– Ja... – kaszlnąłem – ja jeszcze zostanę, mu-muszę to zanieść do archiwum i u-uporządkować...

No weź się w garść, Shi Qingxuanie! Bełkoczesz jak przedszkolak przed swoim crushem!

– W porządku. – Wstał i mi też pomógł. – Gdybyś poczuł się słabo, zadzwoń do mnie lub swojego przyjaciela z order picku.

– Xie Liana, yhm, dobrze. Ze mną jest okej. Bardzo okej. Dziękuję.

Był już na schodach, gdy krzyknąłem:

– Naprawdę dziękuję! I przepraszam! I jeśli ty będziesz się czuł źle, to też zadzwoń. I... – Palnąłem się w czoło, bo przecież ja miałem jego numer, ale on mojego nie. – Wyślę ci wiadomość, koniecznie wieczorem mi napisz, jak z twoim nosem!

Uniósł dłoń i machnął, co uznałem za zgodę. Patrzyłem za nim, kiedy wchodził do wózka i wracał do jednej z alejek. Dopiero wtedy poczułem, że drżą mi kolana. Znów musiałem usiąść. Objąłem nogi ramionami i ukryłem w nich twarz.

Serce waliło mi jak oszalałe, a przecież nic się nie stało! He Xuan po prostu... on po prostu zabawił się moim kosztem i odwdzięczył pięknym za nadobne. Moje sugestia pocałunku, na który nawet nie liczyłem, versus jego prostolinijność i nieskomplikowane myślenie.

Przegrałem z kretesem i na przyszłość będę musiał uważać, z kim zaczynam, bo to przeciwnik, którego nie można lekceważyć.

Dotknąłem rany i plastra na łuku brwiowym.

Nie spodziewałem się, że jego usta będą takie delikatne i że odważy się pocałować geja... Wiadomo, że nie w usta, bo to już by o czymś świadczyło, ale i tak widząc jego troskliwą stronę, żołądek mi się skręcał w supeł. Przyjemnie, oczywiście, że przyjemnie. Po prostu jeszcze nikt nie traktował mnie z taką czułością.

I kto taki, no kto?

Oschły dla wszystkich i kilka lat starszy ode mnie heteryk!

Nie był homo. To coś, co można wyczuć, chyba że sam ukrywałby to przed sobą i światem, lecz do tego musiałby być urodzonym aktorem. Bycie gejem to nie sama nazwa, a też przecież gesty, wzrok zatrzymujący się na męskich pośladkach, czasami styl życia lub ubiór, a często także przyjaźnie z kobietami i flirty z facetami. Coś innego niż prezentował sobą He Xuan, który skupiał się na pracy i...

I...

Cholera.

Na mnie.

Nie, nie, nie. Nie będę sobie schlebiał, tylko dlatego, że ze mną rozmawia. Polubił mnie przez modelarstwo! Wyryj to sobie w mózgu, Qingxuan!

Poza tym, gdyby leciał na facetów, z jego podejściem do ludzi pewnie dopiekałby Qi Rongowi bardziej antyhomofobicznymi tekstami...

Poukładałem segregatory na półkach w archiwum, ale uczuć w sercu nie byłem w stanie. Xie Lian zmartwił się moją raną, więc wszystko mu opowiedziałem. Oprócz pocałunku – wiadomo – gdybym o nim wspomniał, nie miałbym spokoju! Od początku mi powtarzał, że He Xuan jest mną zainteresowany. Po takim hicie wysnułby teorię, że przychodzi do pracy specjalnie dla mnie. Już ja znam jego romantyczne gadki! A gdyby jeszcze Hua Cheng się o tym dowiedział... moje godziny przesiadywania w barze byłyby policzone. Nie wytrzymałbym jego docinek o prześlizgiwaniu się okazji między palcami i nie pójściu do łóżka z "gorącym kolegą z pracy"!

Lubiłem ich obu, Xie Liana bardziej, ale jego chłopak też nie dałby mnie skrzywdzić, jednak sprawę He Xuana i jego domniemanego zainteresowania chciałem rozwikłać sam. We własnym tempie i na własnych warunkach. Bez ingerencji osób trzecich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro