6. Co tak naprawdę robi tu ten facet?
"Bawiliśmy" się z He Xuanem przez cały tydzień.
We wtorek był myśliwiec Su-57, później dwupłatowiec Lockheed C-130 Hercules, w czwartek szybki F-22 Raptor i na koniec myśliwiec przechwytujący Convair F-106 Delta Dart.
Obaj dawaliśmy sobie małe podpowiedzi, przy okazji dziękując za zagadkę z poprzedniego dnia. To było tak odświeżające, że w środę, widząc He Xuana z antresoli, złapałem się jedną dłonią barierki, a drugą uniosłem wysoko, machając nią jak głupi i krzycząc na pół magazynu:
– X-15 to naprawdę świetny myśliwiec!
Co mi strzeliło do łba – naprawdę nie wiem, ale moje ciało wypełniała rozpierająca energia, którą chciałem, nie – musiałem, natychmiast się podzielić.
Wózek He Xuana zwolnił, wjeżdżając samymi widłami w alejkę z regałami, a mężczyzna obrócił się do mnie. No jasne, nie musiał się rozglądać i szukać mnie wzrokiem, bo jak zwykle dobrze wiedział, gdzie jestem. Z daleka, bo z daleka, ale widziałem jego skinięcie głowy. Po tym wrócił do pracy.
Tyle mi wystarczyło.
Cieszyłem się jak durny nastolatek, ale to było chyba silniejsze ode mnie i za nic nie miałem ochoty rezygnować z radości, przejmować się, czy wypada, czy nie, czy moje zachowanie jest dziecinne i co sobie pomyślą inni.
Nie powiem, przez cały tydzień było wesoło, zwłaszcza gdy w piątek wyrobił tylko 106% normy i myślałem, że Qi Rong wyjdzie z siebie i go zje, kiedy sprawdzał wyniki w poszczególnych godzinach – w tym taką marną He Xuana – a wysyłki tylko się piętrzyły. Czułem się temu winny, bo to przez moją zagadkę prawie się obijał. Co to było dla He Xuana 106%, jeśli potrafił wykonać prawie dwukrotność tego? A on za nic sobie miał uwagi swojego lidera.
Nawet sam byłem świadkiem, kiedy Qi Rong go zatrzymał, gdy wracał z doku, i kazał przestać "odpierdalać manianę i wziąć się za pracę". He Xuan odparł, że gdyby mu płacił z własnej kieszeni, to może wziąłby pod uwagę jego sugestię. Dopóki to jednak firma mu płaci za wyrabianie normy, może jedynie się "pierdolić", wskazując ruchem głowy dwóch przydupasów-donosicieli. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy to zobaczyłem. Twarz He Xuana była bez emocji, za to Qi Rong kipiał z wściekłości, do końca dnia wyklinając na każdym kroku i pracę, i każdego w magazynie.
Cudowne zwieńczenie tygodnia!
*
Podczas weekendu zadziwiłem samego siebie – sklejałem samolot. Nie robiłem tego od szkoły średniej, na studiach więcej czasu poświęcając nauce i lepszemu poznawaniu własnej orientacji, więc gdzie tam w głowie miałem modelarstwo. Jednak He Xuan rozbudził moje dawne zamiłowanie. Wybrałem jednopłatowca – Fokker F27 Friendship – i nie szło mi tak sprawnie, jak kiedyś, ale w niedzielę wieczorem skończyłem. Postanowiłem go sprezentować nowemu znajomemu. Miałem podstawy sądzić, że przyjmie podarek. Nie oczekiwałem nic w zamian, choć ciężko ukryć, że byłoby miło, gdyby ze mną najzwyczajniej w świecie porozmawiał.
Przed północą, trzymając pędzelek z cieniutką końcówką i nanosząc ostrożnym ruchem farbę na kadłub, starałem się stworzyć idealną kopię. Zostały tylko śmigła. Lubiłem dbać o szczegóły – zwłaszcza w modelarstwie. Dodatkowo miało to być moje wyciągnięcie dłoni do He Xuana, więc wysiłki miały być na miarę naszej znajomości, na której, tak naprawdę nie wiedzieć czemu, bardzo mi zależało.
Och, oczywiście było to zainteresowanie jego osobą oraz próba odkrycia, dlaczego zainteresował się mną. Jednak po części też poznanie go lepiej, jako człowieka, kolegę z pracy. Moje ciało reagowało na niego nadal intensywnie, a ja postanowiłem trochę to przystopować, zmniejszyć płomień pod skórą. W tym celu musieliśmy zacząć normalnie ze sobą rozmawiać.
Wiecie... wybadać go, czy jest singlem. Zajęci faceci byli poza moim zasięgiem i w ogóle nie wchodzili w grę. Dlatego chciałbym się dowiedzieć, czy mam u niego jakiekolwiek szanse. Gdyby dał mi do zrozumienia, że kategorycznie nie, od razu zmieniłbym nastawienie. Wtedy patrzenie na to przystojne ciało po prostu byłoby miłe dla oka. Bez żadnych podtekstów!
*
Xie Lian zadzwonił przed dziesiątą rano, że szybciej wyjdzie z pracy, bo przez kilka dni zostawał na nadgodzinach i teraz chciał je odebrać. Jego chłopak w tygodniu pracował, na weekendy się uczył, a tego popołudnia miał egzaminy, dlatego też przyjaciel zamierzał wieczorem przywitać go w domu własnoręcznie przyrządzoną kolacją. Xie Lian był wszechstronnie uzdolniony i naprawdę genialny, ale niech go ręką boska broni przed pichceniem, bo miał do tego antytalent! Jego jedzenia nie dało się jeść, co miałem okazję doświadczyć na własnej skórze, a mój brzuch był w rozsypce przez kolejną dobę. Hua Cheng magicznie okazał się całkowicie odporny na te ciężkie do nazwania smaki, jeszcze doradzając dodanie jakiejś przyprawy lub gotowanie kilka minut dłużej.
Miał żołądek ze stali! Dobrali się idealnie.
W związku także byli zgodni. Nie widziałem ich skłóconych, a Hua Cheng traktował swojego Gege z ogromnym szacunkiem oraz miłością. Nie wiem, jak było w łóżku, bo to nie moja sprawa, ale sądząc po malinach widzianych co kilka dni na obojczykach, klatce piersiowej lub plecach – świetnie dopasowali się także w tym aspekcie. Co ceniłem w młodym barmanie, mimo irytującego usposobienia, to nigdy nie naznaczał szyi ani karku – musiał dbać o komfort psychiczny swojego chłopaka, który uroczo się rumienił. Jako typowy facet z samczym instynktem pewnie chciał ten rozpalający widok zostawić dla siebie.
Ach, zakochani, aż przyjemnie było na nich patrzeć, pomijając uszczypliwości tego młodszego.
Xie Lian na początku wstydził się przy mnie przebierać, ale kiedy mu oznajmiłem, że tu nie ma czego chować, tylko wręcz przeciwnie – jest czym się szczycić, że miłość u niego w związku kwitnie, na początku wahał się, a potem już z większą śmiałością zdejmował z siebie koszulkę. Nie poruszałem z nim tematów seksu, żeby go nie krępować, ale mój uśmiech i uniesiony w górę kciuk wywoływały uśmiech też u niego.
"Szczęście przyjaciela jest błogosławieństwem" – jak mawiają. Zawsze tak uważałem i cieszyłem się, kiedy i on był szczęśliwy.
Na drugą zmianę przyjechałem godzinę przed czasem. W szatni model samolotu włożyłem w czarną torbę prezentową ze złotymi gwiazdkami i postawiłem na szafce He Xuana, załączając krótki liścik.
Dzięki Tobie miałem udany weekend!
Nie potrzebowałem pisać nic więcej, skoro zagadką był model jednopłatowca.
Zszedłem do biura, otwierając drzwi specjalnym chipem, bo tylko osoby upoważnione miały tu nielimitowany dostęp. Z naszymi loginami do SAP ktoś niechcący mógłby namieszać i narazić magazyn na ogromne straty finansowe – liczone nie w tysiącach, ale milionach! To dlatego pracę countera traktowałem poważnie i zawsze słuchałem mojego współpracownika. Teraz dostrzegłem jego głowę z jasnobrązowymi włosami przy okienku.
Przywitałem się z dziewczynami, które pracowały na pierwszej zmianie, a potem z Xie Linem zajęliśmy wolne biurko, żeby nauczył mnie porządkowania produktów w systemie magazynowym. Tak, nasza praca była bardzo rozległa, a ja nawet po roku nie wiedziałem wszystkiego. Dziś miałem dopilnować małej inwentaryzacji sam, więc się stresowałem. Mój przyjaciel wychodził już o szóstej wieczorem, więc cztery godziny zostanę tylko ja, kilkuset pickerów i jeden upierdliwy lider.
Zapowiadał się pracowity poniedziałek.
*
Czy moje przypuszczenia z początku dnia były słuszne? Jak najbardziej, lecz dzięki instrukcjom przygotowanym przez Xie Liana nie bałem się i radziłem sobie z każdym problemem – po prostu szło mi trochę wolniej niż przyjacielowi.
Wieczorem, za kwadrans dziesiąta pickerzy byli już na doku lub przebierali się w szatni. Specjalnie kończyli trochę wcześniej, żeby wyjść równo z końcem ich zmiany. Sprawdziłem normę He Xuana i jak zwykle mnie nie zawiódł. Przesunąłem opuszkiem palca po monitorze – liczbie "127" i po jego nazwisku. Nie mogłem się doczekać naszej prawdziwej rozmowy, lecz taka musiała mi na razie wystarczyć.
Otworzyłem zbiorczy plik – ten ogromny, ze wszystkim, czego dusza zapragnie – i zaciągnąłem dane z SAP. Chwilę to trwało, więc na komputerze Xie Liana uruchomiłem system, żeby wprowadzić wycofane produkty. Dziś dwóch pracowników zostało oddelegowanych do sprawdzenia regałów. Porównywali ilości z tymi w SAP i przed sobą miałem ową listę. Zacząłem usuwać pojedyncze sztuki. Wpisywałem lokalizację, powód braku towaru, na przykład: "błąd logistyczny", i usuwałem go. To żmudne zajęcie, ale musiałem kiedyś nabrać wprawy. Nie mogłem wiecznie polegać na Xie Lianie i go tym obarczać. Byliśmy współpracownikami, więc też chciałem się wszystkiego nauczyć.
Kolejne były żele pod prysznic. Wyszukałem nazwę i wyświetliła mi się ilość – pięć milionów trzysta tysięcy – tyle mieliśmy łącznie na wszystkich magazynach w kraju. Byliśmy największym centrum, ale mieliśmy pod sobą też filie rozmieszczone w różnych częściach kraju, żeby szybciej zaopatrywać sklepy w potrzebne produkty.
Kodem wybrałem nasz magazyn, zastanawiając się, jakiego żelu pod prysznic używa He Xuan, że tak ładnie ostatnio pachniał. Czegoś drogiego, czy po prostu na nim zapach był taki... męski. Wybrałem komendę usunięcia produktów, potem powód – brak na lokacji. System zapytał "Usunąć wszystkie?". Potwierdziłem Enterem.
Klik i na ekranie pojawił się komunikat:
Usunięto produkt: "żel pod prysznic, męski, 180 ml".
Stan magazynowy: O.
Zmarszczyłem brwi.
Zero?
Coś mnie tknęło, jakiś zły impuls i poczułem zimny dreszcz ślizgający się w dół pleców.
– Nie, nie, nie, nie mogłeś zrobić takiej głupoty, Shi Qingxuanie. To niemożliwe.
Komendy wprowadzałem po kolei jak na instrukcji. Na pewno nie usunąłem wszystkiego. Przecież zaznaczyłem tylko nasz magazyn, jedną lokację...
Jeszcze raz, już z trochę zimnymi od potu dłońmi, wróciłem do bazy danych. Wszedłem w globalne wyszukiwanie, czyli we wszystkie nasze filie, i wpisałem "żel pod prysznic, męski, 180 ml". Wcisnąłem Enter. Przełknąłem, choć z wielkim trudem.
Żel pod prysznic, męski, 180 ml, stan magazynowy: O sztuk.
– Nie... – Wstałem z fotela, łapiąc się obiema rękoma za głowę. Naraz zrobiło mi się gorąco i zimno. – Proszę... To się nie dzieje naprawdę...
Stało się coś, przed czym nie raz ostrzegał mnie Xie Lian. Wałkował mi na okrągło, żebym nie popełnił tego błędu. Co drugi dzień przypomniał, że nasze uprawnienia w SAP są tylko o poziom niższe niż Administratorów, więc musimy szczególnie uważać przy porządkowaniu – w tym oczywiście usuwaniu – towaru ręcznie. Jeden niewłaściwy ruch, dodana litera do komendy, a zamiast z konkretnego regału na magazynie mogliśmy usunąć dany produkt ze wszystkich magazynów.
Wszystkich!
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie.
– Cholera – jęknąłem.
Międzynarodowy support pracował tylko do dwudziestej, a kolejna zmiana przyjdzie jutro o siódmej. Jeśli od razu bym im to zgłosił, mogliby sprawdzić, czy moje polecenie usunięcia nie zawiesiło się w COGI. COGI to... taka wirtualna próżnia. Niby nic tam nie ma, bo to tylko wolna przestrzeń z gigabajtami pojemności, ale wpadają tam zadania – coś jak... Czyściec. Nie Niebo – czyli nasz magazyn i nie Piekło – czyli przykładowo sklep. Czasami lądowały tam jakieś losowe towary i admini musieli się nagimnastykować, żeby je stamtąd wyciągnąć. Ale... problem polegał na tym, że codziennie o północy system każdorazowo się czyścił i porządkował, a wszystko, co mogło wpaść w COGI, bezpowrotnie przepadło!
Katastrofa! Moje miliony żeli pod prysznic znikną z tego wymiaru! A przynajmniej wirtualnie, bo przecież nadal będą zalegać na magazynowych regałach. Żeby to odkręcić... będzie to wymagało wielu godzin żmudnej pracy logistyków ze wszystkich magazynów.
– Zabiją mnie, zabiją mnie na śmierć! – powtarzałem.
Xie Lian! Przecież miałem jeszcze przyjaciela, który potrafił w najbardziej krytycznym momencie załatać każdą dziurę, naprawić każde zniszczenie – choć tak dużego chyba dawno nikt nie zrobił.
Wziąłem telefon do ręki, chodząc między biurkami tam i z powrotem. Nie dzwoniłem. Xie Lian miał "swój dzień". Swój wolny czas, który spędzał ze swoim chłopakiem. Pewnie już zjedli kolację i teraz w sypialni wypełnionej ciepłem i zapachem świec oddają się przyjemnościom.
Nie mogłem im przeszkodzić w takim momencie!
Gorączkowo myślałem, do jakiej odpowiedzialności mogą mnie jutro pociągnąć.
Zagryzłem kciuk, nadal głupio patrząc w czarny ekran telefonu.
Pieniężnej? Nagana słowna, pisemna z wpisem do akt, a może tylko upomnienie? Zgodzę się na wszystko, przecież to moja wina i muszę za to odpokutować, choćby chcieli mojej głowy!
Wiem! Może mój dar nareszcie się na coś przyda! Spróbuję znaleźć rozwiązanie. W miłości mnie zawodzi, więc może w pracy nie!
Zamknąłem oczy, biorąc głęboki, uspokajający oddech.
Bez paniki, twoje zdolności nie są takie beznadziejne, jak ci się wydaje.
Pukanie w okienko pojawiło się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłem, o mało nie wypuszczając z dłoni telefonu. Otworzyłem oczy i popatrzyłem przez szybę na magazyn. Paliło się tam słabe światło, bo większość lamp została już wyłączona. Musiałem więc podejść bliżej, żeby zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie.
Oby nie Qi Rong. To ostatnia osoba, której bym sobie życzył w tej chwili...
Widząc twarz He Xuana, aż usiadłem. Dobrze, że fotel nie odjechał, bo jeszcze rozbiłbym sobie ten pusty łeb. A może powinienem i wtedy udawać chwilową niepoczytalność?
Tym razem nie potrafiłem się do niego uśmiechnąć. Nawet sztucznie. Czułem zimny pot spływający po skroniach, ale byłem tak zestresowany wizją jutra, że nie mogłem podnieść dłoni, żeby go wytrzeć.
– Cześć, coś się stało? – zapytałem po otwarciu okienka.
He Xuan patrzył na mnie jakoś... przenikliwiej niż dotychczas. Chłodno, trochę może analizująco.
– Co się stało? – odpowiedział pytaniem.
Nie wiem, czy wychwyciłem tam chociaż odrobinę zainteresowania, ale ten wzrok był tak uporczywy i przejmujący, że moje usta nerwowo zadrżały. Daleko mi było do płaczu, po prostu nie wiedziałem co powiedzieć, jak zareagować na jego nagłe pojawienie się, kiedy byłem aż po pachy w szambie błotnym, które z każdą kolejną chwilą wciągało mnie głębiej i głębiej. Ciało miałem już tak napięte z nerwów, że wyłamywałem sobie palce u rąk i za nic nie mogłem tego opanować.
Otworzyłem usta, a jak zacząłem, tak już paplałem bez opamiętania. Chyba chciałem to z siebie jak najszybciej wyrzucić.
– Dałem ciała. Po całości i jak mało kto. Albo jak to ja... – Wypuściłem powietrze i obróciłem głowę w stronę monitora. – Usunąłem z systemu ze wszystkich magazynów żele pod prysznic. Nie z regału, nie karton, pół tysiąca sztuk, ale pięć milionów... Mój przyjaciel jest uzdolniony i na pewno niezwykły, więc może mógłby je przywrócić, ale ma dziś wolne. Spędza czas z chłopakiem, więc nie mogę do niego zadzwonić, nie zrobię mu tego. – Pokręciłem głową.
Wykluczone. Xie Lian przyjechałby, a Hua Cheng własnoręcznie zadusił albo rzucił na mnie klątwę impotencji! Moja męskość była dla mnie ważniejsza niż kariera!
– To świetny facet – kontynuowałem. – Mam u niego wiele długów wdzięczności, ale takiego nie zaciągnę. Za bardzo go cenię.
Zamknąłem powieki. To było ponad moje siły, a tym bardziej umiejętności. Nawet cud nie mógłby mnie teraz uratować. Mogłem jedynie zacząć pisać e-mail do Pei Minga z obszernymi wyjaśnieniami i przeprosinami. Totalnie to schrzaniłem.
– Jak dawno się to stało? – Głos He Xuana przebił się przez moją rozpacz, która rosła z minuty na minutę.
Znów westchnąłem.
– Dziesięć... może piętnaście minut temu.
– Robiłeś przez ten czas jeszcze jakieś ruchy magazynowe?
Spojrzałem na niego takim wzrokiem, jakbym pierwszy raz go widział.
– Nie – odpowiedziałem.
– Umiesz wejść do panelu administratora tego magazynu?
– Tego... tego tak, z hasła Xie Liana, ale on działa tylko tutaj, w tym magazynie, a ja usunąłem wszystko... – Mój głos miał w sobie coraz mniej sił.
– Pewnie nie wiesz, jak można to obejść? – Jego kącik ust minimalnie drgnął.
Kpił ze mnie?
– Nie mam pojęcia.
– Jeśli mnie wpuścisz, to ci pomogę – powiedział i od razu zastrzegł: – Ale nie możesz się przyznać, że ingerowałem. Nawet twojemu przyjacielowi.
Chyba byłem głupi. Na pewno tak wyglądałem, bo rozdziawiłem usta jak ryba bez wody.
– To...
Niedorzeczne! – pomyślałem, ale mimo to usta dokończyły za mnie:
– Okej.
Zgodziłem się, choć chyba automatycznie, bo miałem już tak zwichrowany umysł, że nie zdawałem sobie sprawy, co do diaska robię. Obaj przeszliśmy kilka kroków w bok do drzwi. Przyłożyłem chip do czytnika i wpuściłem gościa. Stanął przede mną, patrząc w oczy. Ostatni raz z bliska widziałem go w dniu szkolenia. Wtedy miał czarną koszulę z guzikami, a teraz bawełnianą koszulkę z długimi rękawami, które podwinął do połowy przedramion.
Wyglądał "dobrze".
Gdybym użył bardziej trafnego określenia, to chyba zapragnąłbym zarzucić mu ręce na szyję i na chwilę się przy niej skryć, żeby fizycznie poczuć obecność drugiego człowieka, słodkawy zapach ciała i pozwolić sobie zapomnieć o tym koszmarnym dniu. Tak naprawdę w tej chwili czułem się przy nim mały i słaby, a on wyglądał na silnego i potrafiącego dać oparcie.
"Dobrze" było całkiem bezpiecznym określeniem, tak neutralnym, że zdusiłem w sobie te egoistyczne zapędy, które spowodowałyby moje przedwczesne wywalenie z pracy. Narażenie firmy na ogromne straty finansowe to jedno, ale jeszcze mobbing? W życiu bym się z tego nie wykaraskał!
He Xuan nie wyglądał, jakby mu się spieszyło z pomocą, Złote tęczówki nie odrywały się od mojej twarzy, ciało emanowało kojącym ciepłem, ale ja musiałem powrócić do rzeczywistości.
– Na drugim komputerze zalogowałem już wcześniej Xie Liana. Ma szerszy dostęp do SAP niż ja.
– W porządku.
Mówił niegłośno, a i tak w moich uszach ostatnie słowo rozniosło się echem.
W porządku... W porządku... W porządku...
Qingxuan! Później będziesz bujał w obłokach, teraz praca!
Racja.
Zaprowadziłem go do naszej części biura i wysunąłem fotel, żeby usiadł. On zamiast to zrobić, przytrzymał mnie za ramiona i samego usadził, a potem podsunął do biurka. Zaskoczył mnie tym, ale nie zdążyłem zareagować, bo stanął za fotelem i z dwóch stron otoczył mnie ramionami. Położył nadgarstki na podkładce żelowej, a palce na klawiaturze.
Znalazłem się jak królik w potrzasku!
Z przodu biurko, za mną oparcie fotela i ON. Po prawej i lewej stronie ramiona. Powinienem czuć się przytłoczony i bezbronny, pragnący ucieczki lub walki jak zapędzone w kozi róg zwierzę, lecz ja wcale się nie bałem. Tym co poganiało moje serce był subtelny zapach He Xuana i bliskość jego ciała. Jakby mnie otulał, choć przecież nawet nie dotykał.
– Po każdym ruchu w SAP zawsze pozostaje ślad. Jak cień. – Usłyszałem nad swoją głową jego spokojny ton. – Tylko ten cień jest dłuższy niż ludzki i niknie podczas codziennego backupu, czyszczenia logów oraz kiedy coś nowego go zakryje.
– Jak... kolejny ruch w SAP?
– Dokładnie.
Przez kilka minut stał tak za mną i po prostu mówił, opowiadał, tłumaczył, a ja chłonąłem jego słowa jak zaczarowany. Uspokajałem się, zimno wypowiedzi ochładzało moje ciało, a jednocześnie bliskość mężczyzny ogrzewała mnie na nowo. To było bardzo relaksujące odczucie. Bardzo... "dobre".
Gdy zaczął wpisywać komendy, których nie znałem, robić ruchy systemowe, na które szerzej otwierałem oczy, aby w końcu wstrzymać z szoku oddech, kiedy wszedł w COGI i odnalazł wszystkie brakujące żele pod prysznic, przeskakując zgrabnie między poszczególnymi otwartymi wcześniej okienkami i ręcznie wpisując kolejne nieznane mi kody, nie miałem najmniejszego pojęcia, kim jest He Xuan.
Albo raczej "kim był", że posiada tak ogromną wiedzę, i co robi jako zwykły pracownik fizyczny w magazynie logistycznym?
To co ja rozwaliłem w kilka sekund, on naprawił w kilka minut. Bez ingerencji z zewnątrz, bez supportu, z loginu Xie Liana, który nie miał prawa mieć autoryzacji do ruchów administracyjnych, a jednak He Xuan jakoś tego dokonał! Wytłumaczył mi na przykładzie cieni i innych prostych do zrozumienia dla laika słów, jak działa SAP, ale to, co zrobił było... czystą magią.
Na koniec sprawdził stan każdego magazynu z osobna, a upewniwszy się, że żele są znów na swoim miejscu, wyszedł z programu. Opuszki jego palców ciągle wisiały nad przyciskami klawiatury, bawełna czarnej koszulki osłaniającej ramiona stykała się z moją głową i barkami. Słyszałem równy oddech nad sobą, szelest materiału ocierającego się o skórzane oparcie fotela, własne głośne bicie serca i zanim zrobiłem najgłupszą rzecz pod słońcem – czyli dotknąłem He Xuana i spojrzałem w górę na jego twarz, co spowodowałoby lawinę problemów z obmacywaniem pracownika bez jego zgody – on wziął w jedną dłoń długopis, drugą przesunął kwadratową kartkę samoprzylepną przed klawiaturę i napisał:
Jednopłatowiec Fokker F27 Friendship
Przycisnął górną część, gdzie od spodu był pasek kleju, i dopiero wtedy się wyprostował.
– Bardzo dobre wykonanie. Nawet własnoręcznie pomalowałeś niedociągnięcia na śmigłach.
– Zauważyłeś?
Wstałem i obrzuciłem go wdzięcznym uśmiechem.
– En, sam już raz składałem ten model i również je poprawiłem. To mała wada, ale przeszkadzała mi wizualnie.
– To tak jak mi!
Boże! Niemożliwe, że myślimy tak samo i jeszcze dostałem pochwałę!
Krótka wymiana zdań pomogła mi otrząsnąć się z nerwów po wyczyszczaniu magazynów z tych nieszczęsnych żeli pod prysznic, ale też z bliskości mężczyzny, który, nie wiadomo dlaczego, robił papkę z mojego mózgu. Wróć, wiedziałem dlaczego – przez moją zbyt długą abstynencję pościelową, która niemal doprowadziła do rzucenia się na pierwszego napotkanego przystojnego faceta, tylko dlatego, że był pociągającym mężczyzną i wzbudzał moją ciekawość. Ta mieszanka nie powinna spotkać mnie w miejscu pracy, ale w restauracji, w kinie, barze – gdziekolwiek indziej, nawet takim seksownym sąsiadem bym nie pogardził.
Szczęśliwie na nowo wróciło mi opanowanie – jako takie, bo He Xuan stał zdecydowanie za blisko.
Miałem do niego mnóstwo pytań o SAP, ale w tym momencie byłoby to nie na miejscu. Skończył już swoją zmianę, powinienem być w drodze do domu, a pomagał mi z własnej woli i... czy on mógł tyle mówić, bo widział, jaki jestem przestraszony? Czy tym chciał mnie wesprzeć? Odwrócić uwagę?
– Dziękuję – odezwałem się. – Bardzo mi pomogłeś. Tak wiele, że nawet nie wiem, jak wyrazić słowa wdzięczności, bo to nieoceniona przysługa.
He Xuan stał metr przede mną i jednym krokiem zmniejszył ten dystans. Uniósł dłoń w kierunku mojej szyi. Nie byłem pewny, co zamierza zrobić, ale się nie ruszyłem. Jego palce ujęły niebieski kołnierzyk mojej firmowej polówki i wyprostowały zawinięty koniec. Mógłbym przysiąc, że w jego złotych oczach ktoś zatopił całe galaktyki.
A jakby pięknie wyglądał z uśmiechem!
Położył dłoń na moim barku, klepiąc lekko.
– Mogłem pomóc, więc to zrobiłem. Nie dziękuj za tę drobnostkę. – Wolną dłonią wsunął coś w moją dłoń i dodał: – Jeśli znów nie będzie twojego zdolnego przyjaciela, a coś się stanie, zadzwoń. Tylko pamiętaj o naszej umowie.
Minął mnie, jedynie jeszcze krótkim pokrzepiającym gestem ściskając bark.
– En – wyszeptałem, ale za cicho, żeby mnie usłyszał. Obróciłem się w momencie, kiedy otwierał drzwi. – O-oczywiście!
– Dziękuję za samolot – rzekł z progu. – "Friendship" to bardzo sugestywna nazwa.
– Ja... nic nie sugerowałem! Naprawdę, po prostu ten samolot wydał mi się... ciekawym.
Ciekawy jak jasna cholera! Dlaczego nie mogę powiedzieć wprost, że faktycznie wybrałem go właśnie przez tę nazwę?!
– He Xuanie, dziękuję za zagadki – powiedziałem jeszcze, żeby już się bardziej nie zbłaźnić. – Chociaż tej z X-15 nie domyśliłem się wcześniej.
– Nic nie szkodzi.
Ten głos był zimny, lecz taki inny, lżejszy, może nawet... rozbawiony?
Nie chciałem, żeby już wyszedł, dlatego jak głupi znów zacząłem:
– Przypadkiem nie sklejaj specjalnie dla mnie samolotu. Ja to zrobiłem, bo miałem ochotę. Wcale nie pomyślałem, że mogłoby to być przekupstwo, żebyś osobiście mi podziękował lub chciał ze mną rozmawiać. Nikt nie zna przyjemności tworzenia tych małych dzieł sztuki lepiej niż ty czy ja, którzy jesteśmy pasjonatami modelarstwa. Potraktuj to więc jako... podziękowanie. Bezzwrotne. I nic więcej. Taki tam gest, jak twoja norma 115%, którą dla mnie wykonywałeś każdego dnia, a ja jak głupi się nie domyśliłem. Co ze mnie za hobbysta? To źle o mnie świadczy!
Nie ruszył się przez całą moją bezsensowną gadkę. Aj, przesadziłem?
– Jeżeli kiedyś będę sklejał samolot i myślał o tobie, niestety, ale będziesz musiał go przyjąć.
– Do-dobra...? Ach, He Xuanie! – zawołałem jeszcze za nim, bo już przestąpił krok z biura. – Skąd wiedziałeś, że X-15 to jeden z moich ulubionych samolotów?
To też mi nie dawało ostatnio spokoju, a miałem różne wytłumaczenia: przypadkowe spotkanie na pokazach modelarskich, na których uczestniczyłem z bratem od podstawówki lub gdzieś w sklepie, kiedy wybierałem ten model, a może jego smukły kadłub przypominał trochę mnie...
Nie miałem pojęcia!
Widziałem jego długie palce zaciskające się na framudze, a potem powoli obrócił twarz w moją stronę i tym razem wyraźniej usłyszałem w kolejnych słowach jakąś psotę.
Leniwie uniósł lewy kącik ust w łobuzerskim uśmieszku i nie do końca pytaniem, ale też nie stwierdzeniem odpowiedział:
– Kto wie. Może zgadłem, a może wcale nie chodziło o ciebie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro