5. Zróbmy to na twoich warunkach
Koniec tygodnia to zawsze największy młyn w robocie. Kierowcy ciężarówek się "srają", żeby ich jak najszybciej załadować, bo chcą zjechać do domu na weekend. Pickerzy się dwoją i troją, żeby zebrać zamówienia i nie przychodzić w sobotę na jakąś zaległą, mega pilną wysyłkę, liderzy wspomagają ich jak mogą, nachodząc nas co kwadrans i sprawdzając, czy nie trafia się żaden obibok lub rozdzielając te bardziej wymagające zlecenia dla najszybszych pickerów, logistycy jeżdżą, jakby ich sam diabeł gonił, a u nas okienko się niemal nie zamyka.
– Shi Qingxuan, leć na dok ósmy. Drukarka połknęła etykiety – mówił Xie Lian, balansując między swoim komputerem a moim i klikając coś jednocześnie na obu klawiaturach.
– Biegnę!
– Shi Qingxuan, wywołaj pracownika 2533, stoi w połowie zlecenia i od dziesięciu minut brak ruchu.
– Dobra!
– Shi Qingxuan, przejmij okienko, dzwonię do supportu, bo zlecenie się zdublowało.
– Ta jest!
– Shi Qingxuan...
– Już!
Drugie zmiany w piątek to prawdziwe piekło. Ale tak naprawdę lubiłem piątki. Wszystko działo się błyskawicznie – ledwo o czternastej siadałem przed komputerem, a moment później wysyłałem dzienny raport do kierownika. Zmiana przelatywała w mgnieniu oka, a to za sprawą zorganizowania Xie Liana, jego bezbłędnej analizy każdego armagedonu i podejmowania jeszcze szybszych działań naprawczo-zaradczych. Z nim nie bałem się niczego!
Zaciągając z systemu dane o produktywności i przesyłając je do naszego specjalnego pliku znajdziesz-tu-wszystko, nareszcie mogłem wziąć głęboki oddech i pozwolić powiekom opaść. Oczy piekły od wysuszającej powietrze w biurze klimatyzacji i wytężania wzroku przed monitorem.
Ostatnio dziewczyny na stołówce mówiły, że w weekendy robią sobie okłady na oczy ze świeżych ogórków, może też powinienem spróbować?
Ktoś zapukał w szybę. Xie Lian wyszedł niedawno na doki, żeby zebrać kilka dokumentów wysyłkowych, więc otworzyłem jedno oko i odchyliłem okienko, zastanawiając się, który styrany i marzący tylko o łóżku picker zamiast iść już do swojego auta, nadal był na magazynie. Podjechałem bliżej na fotelu i aż całe moje zmęczenie oraz pieczenie oczu zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Po drugiej stronie stał He Xuan.
Zamrugałbym, gdybym nie był w takim szoku, że aż mnie zamurowało i nie – wcale nie miałem zwidów, które powodowały coraz częstsze myślenie o nim!
To był prawdziwy on. W czarnym, dopasowanym golfie z cienkiego materiału, który – no przecież musiałem to zauważyć – seksownie opinał się na jego wcale nie chudej, choć płaskiej klacie. On miał nawet sześciopak, a może i ośmiopak na brzuchu!
Przełknąłem sucho, przywracając na twarz wyuczony i kontrolowany uśmiech oraz oczywiście przesunąłem wzrok wyżej, na złote oczy.
O wszyscy święci, trzymajcie mnie, jakie on ma głębokie spojrzenie!
– Coś się stało? – zapytałem, przyjmując profesjonalny ton. Dobrze, że mi głos nie zadrżał.
Milczał, więc dopytałem:
– Zostawiłeś coś na rampie załadunkowej albo ktoś przerysował ci auto?
Pracowało tu tysiąc osób, nie każdy był dla siebie miły i akty wandalizmu się zdarzały, a He Xuan był na ustach prawie wszystkich pracowników.
Ja siedziałem, a on stał, więc lekko się nachylił i swoim niskim, męskim głosem powiedział:
– Arado. Dwa, trzy, cztery.
Jego wzrok był nieruchomy, czarne idealnie przycięte, choć nie za krótkie włosy świeciły się, jakby miał je jeszcze wilgotne. Wciągnąłem powietrze nosem, czując bardzo delikatny męski zapach jaśminu, piżma i mchu, chyba dębowego, oraz słodszy, świeższy żelu pod prysznic. Boże, nie miałbym nic przeciwko, żeby zanurzyć nos w jego szyi i mocno się zaciągnąć, dotknąć ten wyrzeźbionych brzucha i go wyliz...
– O-o-kej – rzuciłem cicho, zaciskając kolana i okręcając się w kierunku monitora.
Najwidoczniej abstynencja łóżkowa mi nie służyła, że w pierwszym lepszym przystojnym facecie widziałem obiekt pragnień, a przez to mój racjonalizm szlag trafiał!
Nie patrz na niego, nie patrz na niego, nie oddychaj, nie śliń się na drugiego pracownika! – karciłem się w myślach, jednocześnie drżącymi palcami stukając w klawiaturę "a-r-a-d-o-2-3-4". Dopiero kiedy mój palec dotknął klawisza "Enter", ocknąłem się, że nie znam tego kodu błędu. "Arado 2, 3, 4"? Co to, u licha, było?
– Pomyśl, Shi Qingxuanie. – Usłyszałem z boku ten głos, którego melodia grała mi w sercu gwałtowne, mocne brzmienia.
Nie zdążyłem zapytać, o czym niby mam myśleć, kiedy He Xuan już odszedł na kilka kroków, rzucając krótkim pożegnalnym "dobranoc".
Wypuściłem wstrzymywane powietrze, nabierając głęboko do płuc świeże i przyłożyłem dłonie do twarzy. Była gorąca, paliła, piekła, pulsowała...
Och... to uczucie było nieziemskie. Tak dawno go nie czułem.
Zawstydzenie, pragnienie, bo ta specyficzna barwa i natężenie głosu wdzierały się przez moją skórę, burząc wszelkie mury i docierając w głąb, gdzie nikogo jeszcze nie dopuściłem. Nigdy nie tak daleko, nie tak dotkliwie i namacalnie, że mógłbym wskazać, w której piersi się to znajdowało.
Uspokojenie rozszalałego wywołanym sztormem serca nie było łatwe. Przydały się lekcje medytacji, na które chodziłem z Xie Lianem na studiach.
Dopóki nie było tu mojego przyjaciela miałem czas na próbę zrozumienia tak gwałtownej i emocjonalnej reakcji ciała na He Xuana. Za dużo ostatnio o nim myślałem, prawda? Za długo "pościłem" bliskość i to dlatego zwykły facet tak na mnie zadziałał. To wcale nie ta mieszanka – głos, oczy, usta i zapach!
– Aaaaagh! – jęknąłem, mierzwiąc sobie włosy obiema dłońmi.
Kogo ja chciałem oszukać? Przecież on był totalnie w moim typie!
Okej, okej, tylko spokojnie. Może być i w moim typie, i przystojny, i intrygujący, ale nie znam gościa! Nie mogę tak gwałtownie na niego reagować! Nic o nim nie wiem, poza imieniem i że interesuje się liczbami albo raczej liczeniem. W przeciwnym razie nie zadałby sobie tyle trudu, żeby każdego dnia spamować tę samą normę. I po co to? No właśnie, po co?
Xie Lian wrócił, a ja poczekałem aż podejdzie do naszego biurka i zapytałem:
– Znasz błąd "arado 2, 3, 4"?
Utkwił we mnie wzrok. Otworzył usta, zamknął je, a potem spojrzał na monitor.
– Nie ma takiego.
– Wiem. – Westchnąłem. – Potrzebowałem potwierdzenia.
– Kto ci go zgłosił?
Wyszczerzyłem się do niego. Mój dobry humor momentalnie powrócił.
– He Xuan, i to we własnej osobie.
Opowiedziałem mu, co się stało. Zajęło mi to tylko minutę, bo przecież prawie nic nie nie stało. Ot, He Xuan, który nigdy się tu nie pojawiał, pewnie nawet zapomniał o istnieniu działu order pick, nagle przyszedł, rzucając jak bombą wodorową w moje serce zagadkę. Norma!
Przyjaciel podszedł do tego poważniej niż ja. Usiadł w swoim fotelu i wyłączył całkowicie komputer. Obrócił się do mnie, patrząc z uwagą i dopiero po minucie dziwnej ciszy odezwał się:
– Arado 2, 3, 4, te słowa skierował do ciebie i tobie, nikomu innemu, kazał o nich pomyśleć, więc jestem pewny, że to zagadka, którą tylko ty zrozumiesz i zdołasz rozwikłać. – Z uśmiechem lekko klepnął mnie w kolano. – Zbierajmy się, weekend przed nami. Jestem pewny, że to nie jest nic trudnego, po prostu zacząłeś szukać w złym miejscu.
Skinąłem i choć nie lubiłem być nachalny, kolejne moje pytanie tak brzmiało:
– Mógłbyś zapytać jeszcze raz Hua Chenga, czy tamten mężczyzna nie pojawił się w barze?
– Oczywiście, że zapytam. I ja, i San Lang dobrze wiemy, jak jest to dla ciebie ważne, więc nie zostawimy cię z tym samego.
*
Wieczorem, leżąc zanurzony po szyję w ciepłej wodzie z plastrami ogórka na powiekach i butelką piwa w dłoni, analizowałem niedawne spotkanie z He Xuanem.
Może tak nadmiernie ekspresywnie zareagowałem na He Xuana przez zbytnie skupienie się na pracy i brak czasu na przyjemności? Ręka nie wystarczała. Potrzebowałem najzwyklejszego ciepła drugiego ciała. Przytulenie, pocałunku, czułości.
No tak... ale od pięciu miesięcy w ogóle nie czułem takiej potrzeby.
Od "niepamiętnej nocy".
Szukałem tamtego gościa i skupiłem się tylko na tym jednym celu, trochę zaniedbując siebie.
Czy... szukałem na darmo?
Może powinienem spróbować z kimś, kto jest realny, a nie tylko odległym, zapomnianym snem? Jestem przekonany, że tamta noc mogła zmienić moje życie – gdybym był jej w pełni świadomy. Mówiło mi to wtedy moje własne ciało – tak odprężone, zmęczone i równocześnie żywe. Prawdziwe. Dotykałem każdej malinki na skórze, próbując przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach powstała. Od pamięci widoku tych na wewnętrznej stronie ud nadal miałem dreszcze.
W moim krótkim życiu doświadczyłem niejednej jednorazowej przygody, ale to były szybkie akcje. Ja i drugi gość pozbywaliśmy się napięcia w lędźwiach i po jakimś szybkim całusie jako podziękowaniu rozchodziliśmy się każdy w swoją stronę.
I tyle.
A w tę styczniową noc? Pięć gumek, co najmniej dziesięć godzin wyciętego filmu, najlepszy apartament w mieście, śniadanie do łóżka, dyskretna obsługa, opłacenie dodatkowej doby – tylko dla mnie – oraz to ciepło, które tliło się w piersi. Moje ciało pamiętało lepiej ode mnie tę noc i ono krzyczało, że to ten facet!
Dlaczego "bycia szczęśliwym" nie można było kupić na targu jak świeże warzywa!?
Zostawiłem tę zagadkę, na którą chyba nawet za milion lat nie znajdę odpowiedzi, na kiedyś. Teraz należało zająć się aktualnymi sprawami. Dlatego też przywołałem w pamięci słowa Xie Liana.
"Szukasz w złym miejscu".
Złe miejsce, czyli nie praca?
Samą nazwę "Arado" słyszałem. To podobno zaginiona pracownia Hitlera, gdzie podczas II wojny światowej projektował nowoczesne samoloty i jakąś broń.
Ale "arado" i liczby "2, 3, 4"?
Powtórzyłem je w myślach kilkukrotnie. Dlaczego to mi kazał nad tym się głowić? Co takiego mógł o mnie wiedzieć, że był pewny, iż to odkryję? Przecież rozmawialiśmy ze sobą dwukrotnie. W korytarzu się tylko przedstawił, a później na szkoleniu wstępnym... to nie była nawet rozmowa. Zwyczajnie powiedział swoje imię, podczas gdy inni mówili na swój temat chociaż kilka słów!
"Lubię gotować".
"Często chodzę na piesze wycieczki z psem".
"Jedzenie pizzy to moje hobby".
No co, każdy ma mniej lub bardziej ciekawe zainteresowania.
Nawet ja zdradziłem, że lubię modelarstwo, a najbardziej sklejanie samolotów!
Tak szybko usiadłem w wannie, aż plastry ogórka z chlupotem wylądowały w wodzie.
Samoloty! No jasne!
Arado 2, 3, 4, a raczej "Arado Ar 234" to jeden z legendarnych samolotów. Pierwszy na świecie bombowiec z silnikami odrzutowymi.
Xie Lianie, jesteś geniuszem! Niepozornym gościem, ale prawdziwym geniuszem! Oczywiście, He Xuanowi wcale nie chodziło o pracę i to zagadka totalnie dla mnie!
Dla mnie!
Świadomość tego była tak orzeźwiająca, jakbym nagle znalazł się pod wodospadem z chłodną wodą. Pozbierałem pływające ogórki i wyszedłem z wanny, ciesząc się jak małe dziecko. Zarzuciłem ręcznik na plecy, nawet się nie wycierając i poszedłem od razu do sypialni, gdzie miałem laptop. Otworzyłem go i wpisałem "samolot 115". Wyświetliły mi się różne modele samolotów do sklejania, a pod nimi "North American X-15". Uwielbiałem ten model! Mam nawet trzy takie w domu rodzinnym! Wszedłem w wiadomości o nim i odkryłem coś jeszcze lepszego.
Pierwszy lot odbył się 15 listopada 1960 roku. 15 listopada można też zapisać odwrotnie, co daje 11.15 – prawie jak 115% normy.
To musiało być to!
Przyłożyłem dłoń do czoła, bo dotarło do mnie, że He Xuan już od drugiego dnia pracy ciągnął tę farsę 115% normy. Jak ją obliczał, jak ją wykonał tak szybko i wykonywał do dziś – to jedno pytanie, a drugim było – dlaczego zrobił to z myślą o mnie?
Nie domyśliłem się wcześniej – mój błąd, ale w życiu bym się nie spodziewał, że ktoś może zadać sobie tyle trudu! Czy lubi rebusy i wiedział, że może prędzej czy później to dostrzegę? Czy to był test, zabawa, jego sposób na zabicie nudy, bo uwielbiał matematykę?
Nie rozmawiał ze mną, a mimo to nasz wzrok często się spotykał. Nie przyjeżdżał do okienka, zresztą prawie zawsze obsługiwał je Xie Lian. Omijał mnie tak umiejętnie, jak pilnował normy, żebym w końcu wpadł na "samolotowy" trop. Ostatecznie musiał mi pomóc tym Arado 234, ale dzięki temu przejrzałem na oczy.
Myślę, że w jakiś skomplikowany sposób polubił mnie podczas naszego pierwszego spotkania. Raczej nie zainteresował się mną fizycznie, ale może gadka na szkoleniu pokazała mnie w dobrym świetle? Może to nieśmiały gość, który chciałby ze mną pogadać, dlatego od ponad miesiąca robił podchody, aż w końcu dał mi taki trop, abym po tym nikłym sznurku doszedł do kłębka, którym byłoby, na przykład, wspólne zamiłowanie do modelarstwa, a więc i temat do rozmowy!
Bardzo mi się to podobało, dawało mi szansę i zachętę do poznania go lepiej.
Moja kolej na rozmowę z tobą, na twój wyjątkowy sposób. Ciekawe, jak zareagujesz i czy szybko domyślisz się rozwiązania?
* * *
W poniedziałek wcześniej przyszedłem do pracy i na samoprzylepnej karteczce napisałem
X-15 to genialna maszyna!
Dla Ciebie także mam zagadkę:
"Deszcz + wiatr"
Przykleiłem ją w szatni na szafkę He Xuana. Ktokolwiek ją zobaczy, nie będzie wiedział, o co chodzi. Ale sam He Xuan zapewne to odgadnie. Nie użyłem żadnych cyfr i nie byłem pewny, czy zdoła wykonać 184% normy – bo liczba "84" była częścią nazwy samolotu, ale podejrzewałem, że samo "deszcz" oraz "wiatr" będą wystarczającą podpowiedzią, bo na ten samolot potocznie mówiło się "Wichura", czyli japoński Nakajima Ki-84 Hayate. He Xuan podał mi Arado z II wojny światowej, więc i ja użyłem maszyny z tego okresu. Jednej z najsłynniejszych.
Pozostało mi tylko poczekać do końca zmiany i sprawdzić wyniki.
Początek tygodnia na pierwszej zmianie był zazwyczaj spokojny. Dzięki wyrobieniu planu w piątek, mieliśmy niewielki bufor* gotowych boxów, więc większość pracowników jeździła jak muchy w smole, starając się tylko zebrać niezbędne minimum. Dobrze wiedzieli, że już od wtorku zlecenia zaczną spływać kaskadami i się napracują. He Xuana nie widziałem. Miałem trochę biurowych spraw do ogarnięcia, a potem Xie Lian pokazywał mi nowe komendy i "ruchy" w SAP. Dziękowałem mu za cierpliwość, bo choć byłem bystry, to niektóre operacje okazały się dość skomplikowane i musiałem sam spróbować je wykonać na swoim loginie.
Bufor* – w magazynach "bufor" oznacza zrobienie "zapasu", w tym wypadku – zebranie części zamówień już z planu z kolejnego dania, ponieważ z doświadczenia pickerzy wiedzieli, że z dnia na dzień ich target będzie tylko większy, więc mogą nie wyrobić się z zamówieniami do końca tygodnia.
Przed czternastą napisałem na kartce "184%" i odwróciłem ją tekstem do dołu. Poprosiłem Xie Liana, żeby równo z końcem naszej ośmiogodzinnej zmiany sprawdził wydajność pracowników i rzuciłem tekstem, że będę stawiał mu przez tydzień kawę, jeśli wynik He Xuana będzie inny niż na kartce, którą przytrzymywałem palcami na blacie biurka.
– Domyśliłeś się, co oznacza "arado 2, 3, 4"? – zagadał, otwierając kilkoma poleceniami wpisanymi w SAP listę z nazwiskami wszystkich pickerów.
– Myślę, że nawet lepiej. – Uśmiechałem się cwaniacko. – Prawdopodobnie znalazłem coś, co nas łączy i dziś to ja zadałem mu łamigłówkę.
– Rozmawialiście?
– Nie, ale rano zostawiłem mu karteczkę na szafce w szatni.
– Jeśli znalazł rozwiązanie twojej zagadki, to zdradzisz mi, co to takiego?
– En, w końcu w piątek pomogłeś mi, nakierowując na właściwe tory.
Zaśmiał się.
– Dobrze, umowa stoi. Jeśli na twojej kartce będzie jego norma, masz ode mnie kawę nawet przez miesiąc.
– Yeah! – krzyknąłem zwycięsko, prawie zapominając, że biuro o tej porze jest pełne ludzi, dlatego już ciszej dodałem: – Czuję, że He Xuan mnie nie zawiedzie. I pozwoli mi wygrać.
– Nie znacie się, a już w jego rękach zostawiasz swoją ulubioną kawę?
– Trudno. Moja brazylijska arabica jest tego warta.
– A więc sprawdźmy.
Trochę ryzykowałem, bo kupowane przeze mnie ziarna kosztowały krocie i niechętnie rozdawałem je na prawo i lewo, ale co tam kofeina, adrenalina buzowała we mnie jak szalona!
Nie powiem, że się nie stresowałem, bo pikawa mi przyspieszyła. Nawet odwróciłem wzrok, żeby nie poraziły mnie te liczby. He Xuan mógł nadal mieć tę samą normę, co przez ostatni miesiąc. Czy w ogóle był w stanie wykonać prawie dwukrotną ilość minimum? Dopiero teraz się zorientowałem, że liczba nie była mała, a jeszcze dziś był poniedziałek – "leniwy dzień".
Zerknąłem na minę Xie Liana, ale tylko lekko się uśmiechał.
– Podpowiem, że jestem pod niemałym wrażeniem – odezwał się, a ja nadal nie znałem werdyktu. – Nie sądziłem, że coś jest w stanie zmienić magiczną liczbę "115" na coś innego, ale... chyba naprawdę wymieniliście ze sobą pierwszą niemą rozmowę.
Podniósł kartkę i przytknął ją do monitora obok wyniku He Xuana.
Na obu widniała ta sama liczba – "184".
W tym momencie czułem, jakbym wygrał jakąś niesamowitą nagrodę. Jak Jackpot, jak trafienie do kosza z jednej strony boiska na drugą, jak bycie pierwszym na maratonie lub przyklejenie ostatniej części w megatrudnej francuskiej kaczce*!
Francuska kaczka* – to potoczna nazwa francuskiego wodnego samolotu z pływakami – Loire 210.
He Xuan zagrał w moją grę. Perfekcyjnie wyrobił zadaną mu zagadkę i "samolotową" normę.
Patrzyłem na liczbę 184, aby w następnej chwili zerwać się z fotela i pognać do szatni.
Może jeszcze tam był, może czeka na mnie, żebyśmy mogli nareszcie powiedzieć sobie "cześć", uścisnąć sobie dłoń, spojrzeć w oczy dłużej niż tylko kilka przelotnych sekund.
Gnałem krętymi korytarzami, a potem wbiegłem na schody, przeskakując po cztery stopnie na raz, żeby jak najszybciej wdrapać się na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się szatnie. Leciałem jak burza – nie gradowa, lecz taka z tęczą. Jeszcze jeden zakręt, drzwi, druga alejka, gdzie była szafka He Xuana i...
Nic.
Nikogo nie było. Butów także. Szybkim krokiem, wyrównując oddech, obszedłem całe pomieszczenie, nie pomijając toalet i części z prysznicami, ale nikogo nie było.
– Szlag! – krzyknąłem, przystając pomiędzy szafkami, odchylając głowę i opierając dłonie na biodrach.
Mogłem się tego spodziewać. Przecież nic się nie zmieniło poza naszą grą. Nie mogłem mieć oczekiwań, że nagle zaczniemy ze sobą rozmawiać jak starzy kumple, że He Xuan zasypie mnie pytaniami o ulubione modele samolotów, że będziemy sobie opowiadać o naszym hobby, uśmiechać się do siebie... Zapędziłem się z moimi marzeniami. Za bardzo się podekscytowałem, że podjął się rozwiązania zagadki i że w jakiś sposób jest chyba mną zainteresowany – przynajmniej w kwestii naszego wspólnego hobby.
– To nic – rzuciłem na głos. – Nic nie szkodzi. Jutro też jest dzień. W końcu się do mnie odezwiesz, a ja wydębię od ciebie jakieś słowa. Choćby najzwyklejsze "cześć"!
Skoro już byłem w szatni, to mogłem się przebrać. Moja zmiana się skończyła, a Xie Lian na pewno prześle mailowo wszystkie wymagane dane. Mogłem być o to spokojny.
Otworzyłem moją szafkę z ubraniami i zobaczyłem, jak wypada z niej biała karteczka zgięta na pół. Podniosłem ją i rozchyliłem.
Jednak ten dzień był nawet lepszy, niż się spodziewałem.
Nakajima Ki-84 Hayate
Lubię bombowce
Jutro odwdzięczę się "nowoczesnością"
H.X.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro