3. Pierwsze wrażenie
Niniejszy rozdział zawiera garść informacji typowo pracowniczych, dlatego proszę się nie przerazić, że może brzmieć to zawile xD Nasz Shi Qingxuan będzie się starał przybliżyć tajniki swojej pracy, a jego dalsza historia będzie zawierała kilka różnych pracowniczych sytuacji, które bez tego przydługiego opisu byłyby całkowicie niejasne – jak praca naukowców NASA (≧▽≦)
Miłego czytania i pozwólcie sobie wsiąknąć w pracę w prawdziwym centrum logistycznym!
Asimarek
* * * * * * *
Od tej "niepamiętnej nocy" kilkakrotnie spotykałem się z Hua Chengiem, za każdym razem na nowo wypytując go o mężczyznę z baru. Miałem nadzieję, że coś sobie przypomni albo coś mi zaświta w pamięci. Bezskutecznie. Wzbogacił moją wiedzę o nim tylko kilkoma szczegółami.
– Zmęczony, ponury, małomówny – mówił Hua Cheng, kiedy spotkaliśmy się w kawiarni. Ja stawiałem, przynajmniej tak mogłem się odwdzięczyć. – Pił brandy, choć było widać, że nie lubi jej smaku. Kiedy nie pozwoliłeś mu się zbyć, przysiągłbym, że sekundy dzieliły go od dania ci w twarz.
– Jesteś złośliwy, wiesz? – Prychnąłem. – To nie jest zabawne, tu chodzi o moje skołatane z tęsknoty serce!
Dobrze, że Xie Lian też był. Tylko w jego obecności Hua Cheng przestawał być taki zgryźliwy.
Przynajmniej trochę.
– San Lang, opowiedz jeszcze raz Shi Qingxuanowi o tym mężczyźnie. Każdy zapamiętany drobiazg. Może tatuaż, znamię.
Widać było, że barman nie ma najmniejszej ochoty się powtarzać może po raz dziesiąty, ale ja nie zamierzałem odpuszczać. Poza tym znałem jego największą słabość i umiejętnie ją wykorzystywałem – swojemu Gege nie potrafił odmawiać.
– Jak powiedziałem już dwanaście razy wcześniej – podkreślił, no przecież musiał, bez tej jego kąśliwości nie byłby sobą – tak powtórzę trzynasty, dla ciebie, Gege.
Uśmiechnął się do niego, jakby mnie tu nie było, na szczęście kontynuował:
– Facet niczym się nie wyróżniał. Czarna skórzana kurtka, zwykły T-shirt, czarne jeansy. Mówił mało i na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie chce towarzystwa i rozmów. – Pokiwałem głową, choć nie zwracał na mnie uwagi. Słyszałem to już dwanaście razy, ale byłem pewien, że za którymś kolejnym styki w mózgu się połączą i mnie oświeci. – Nie miał nic przykuwającego uwagę. Brak piercingu, brak blizn, pieprzyków, znamion. Nieogolona twarz, brunet, szczupły, wysoki, może mojego wzrostu. Ni z tego, ni z owego rzuciłeś, że jest przystojny, a później o coś go zapytałeś.
– O co? Przypomnij sobie.
– Mówiłem dwanaście razy i powiem to samo trzynasty, dla ciebie, Gege. – Puścił mu oczko, a ja oczami przewróciłem. Jak on mnie irytował! – Zapytałeś, czego naprawdę chce.
– I?
– I nic. – Upił łyk kawy z filiżanki. – Nie usłyszałem, bo poszedłem do innego klienta. Byłem w pracy. W pra-cy – powtórzył dobitnie.
Załkałem boleśnie, ukrywając twarz w dłoniach, lecz po sekundzie znów na niego spojrzałem.
Chciałem mu dogryźć, że do niczego się nie nadaje jako barman, bo powinien mieć uszy i oczy dookoła głowy, ale darowałem mu. Znaj pańską łaskę!
– Powiedz mi coś, czego nie wiem.
– Nie wiesz, jak miał na imię. – Uśmiechnął się z zajadłą satysfakcją. – Kiedy poprosił cię o dowód jako potwierdzenie, że jesteś pełnoletni, to go okłamałeś, że go przy sobie nie masz. – Cmoknął. – Sam jesteś sobie winien. Zapytaj siebie, dlaczego nie wykorzystałeś okazji i się nie przedstawiłeś, w zamian pytając jego o imię. Nikt nie jest temu winny, tylko ty. – Bezczelnie dźgnął mnie palcem w splot słoneczny.
Cholerny cwaniak.
Dobrze wiedział, że nie miałem pojęcia, co wygadywałem i co robiłem, kiedy uaktywniał się mój dar! Zachowywałem się jak ja, ale to byłem drugi ja, więc jak mógłbym to kontrolować? Miej pretensje do mojego alter-Qingxuana!
Ach! Nie cierpiałem Hua Chenga, ale musiałem go zdzierżyć dla dobra mojej sprawy oraz mojego najlepszego przyjaciela. Jak on mógł się w nim zakochać? Co w nim widział poza piękną twarzyczką i całkiem niezłym ciałem? Wnętrze miał zepsute i czarne jak smoła!
Nie odpuszczałem, nie poddawałem się, przychodząc do baru częściej niż wcześniej i z uwagą obserwując klientów. Siadałem nawet w tym samym miejscu co tamtego wieczoru, ale to na nic. Przez trzy miesiące podrywali mnie różni ludzie: starzy, młodzi, wysocy, niscy, biznesmeni, nauczyciele, sprzedawca ze sklepu z meblami, aptekarz, kobiety..., ale nikt nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał tamtego gościa.
Nie poddałem się, ale ograniczyłem moje wypady do baru w kwietniu, kiedy do pracy w magazynie zatrudniono nowe osoby.
Pracowałem w jednym z największych centrów logistycznych w kraju. Jako osoba, która bezpośrednio będzie miała kontakt z nowymi pracownikami, przypadł mi zaszczyt przywitania się z każdym, a później oprowadzenie całej grupy po magazynie.
Moje codzienne obowiązki w ogromnym magazynie nie były trudne, choć wymagały skupienia, szybkości podejmowania decyzji, działania, systematyczności oraz komunikatywności. Byłem duszą towarzystwa, więc to ostatnie przychodziło mi naturalnie jak oddychanie.
Tego dnia miałem pierwszą zmianę, więc przyszedłem do pracy na szóstą rano. Odbiłem się swoją magnetyczną kartą i poszedłem do szatni. Xie Lian już tam był.
– Cześć, Xie Lianie! – przywitałem się, podając mu dłoń.
– Witaj, Shi Qingxuanie.
Jak zawsze wyglądał świetnie. Nie ubierał się modnie i nie stawiał na ekstrawagancję, ale nie w ubraniach tkwił sekret. Jego jasnobrązowe oczy były pogodne i jaśniały blaskiem oraz serdecznością. Uśmiechał się bez skrępowania lub sztuczności, a na jego odsłoniętym brzuchu ładnie zarysowały się mięśnie, kiedy zakładał firmową koszulkę polo. Każdy dział miał inną. My – counterzy, czyli "liczący" oraz osoby pracujące w biurach – niebieskie, pickerzy, czyli "zbieracze zamówień" – czerwone, logistyka – żółte, kierownicy i liderzy – zielone, działy wspomagające, na przykład, utrzymanie ruchu czy osoby zajmujące się naprawami – fioletowe. Pracowało u nas prawie tysiąc osób, więc ta metoda stosowania kolorów pomagała odnaleźć w tłumie osobę z potrzebnego działu.
– Dziś przychodzą nowi? – zapytałem, choć dobrze o tym wiedziałem.
– En. Pierwszy raz będą pod twoją opieką, więc nie daj się przegadać.
– Ja? – Spojrzałem na niego, szczerząc się wesoło. – Nie znalazł się jeszcze taki, który byłby do tego zdolny!
Pomijając tego podstępnego i upierdliwego Hua Chenga, ale on się nie liczy!
– W takim razie powodzenia.
Wykonywaliśmy z Xie Lianem tę samą pracę, ale było jej tak dużo, że dzieliliśmy się obowiązkami. Siedzieliśmy przy jednym długim biurku, komputer przy komputerze, krzesło blisko krzesła. Większość czasu spędzaliśmy przed monitorami, nadzorując w specjalnym programie SAP (System Analysis Program Development) aktywność każdego pickera i w sytuacjach, kiedy takowy nie zgłaszał przerwy, a jego przestój wynosił więcej niż piętnaście minut, to się z nim kontaktowaliśmy i pytaliśmy, czy coś się stało, że nie zbiera zamówień.
Pickerzy mieli proste zadanie. Jeździli po magazynie specjalnym dużymi wózkiem widłowym i odnajdywali na regale, w podanej lokalizacji potrzebny towar. Następnie wkładali go do kontenera, który przewozili na widłach, i wprowadzali specjalny kod na nim umieszczony do swojego skanera, a tym samym informowali globalny system logistyczny o zmianie lokalizacji produktu: w tym wypadku z "regału" na "kontener". Dzięki skanerowi system znał dokładną trasę każdego produktu.
Przykładowo: żelazka.
Kod na naszym "żelazku" był skanowany przy wejściu na magazyn, potem podczas układania na odpowiedni regał i piętro w magazynie, a nawet na paletę, która także posiadała swoje oznaczenia i kod kreskowy. Następnie picker pobierał wymagany towar, zawoził na dok załadunkowy, znów potwierdzał skanerem, że jest w nowej lokalizacji, po czym produkt lądował na naczepie ciężarówki i na końcu w sklepie na półce. Odkąd pierwszy raz nasze żelazko trafiało na magazyn, potrafiliśmy szybko odnaleźć miejsce, gdzie się ono znajdowało.
A szczegółowo wygląda to następująco. Mamy wspomniane "żelazko". Klikam w SAP "żelazko białe parowe" oraz kod mojego magazynu, a tam od razu pojawia się L10R05P12 i oznacza to: Leyout, czyli aleja 10 (L10), Regał 5 (R05) – licząca od dolnego w górę – Pozycja 12 (P12). Odliczam więc od lewej strony do dwunastu i już wiem, że moje żelazko stoi właśnie w tym miejscu!
Może brzmieć to jak skomplikowany proces, ale szybko się nauczyłem, że porządek na hektarowym magazynie to podstawa i jeśli każdy pracownik wykonuje swoją pracę rzetelnie, to wszystko staje się proste i przejrzyste.
Po całym obszarze magazynowym poruszaliśmy się wózkami widłowymi, na które każdy obowiązkowo musiał posiadać szkolenie, albo rowerami, bo tracony czas na chodzenie w tę i nazad liczony byłby w godzinach. Aby przyspieszyć pracę, pickerzy posiadali własne słuchawki z wgranym systemem "Voice". Tak, nazywał się po prostu "Głos". Głos nam mówił, gdzie mamy jechać, ile kartonów lub sztuk towaru zabrać i ile wynosi zamówienie. Czasami były to tylko paczki z papierem toaletowym, a kiedy indziej zeszyty, piórniki, plecaki, kredki, gumki do mazania... nie było widać końca. A kontenery były duże jak dwudrzwiowa i na dwa metry wysoka szafa. Asortyment posiadaliśmy różnoraki: od pakowanej żywności z długą datą przydatności, poprzez napoje, talerze, deski do prasowania, elektronikę, miotły aż do sztucznych kwiatów. Taki ogromny mix. Łatwiej było powiedzieć czego nie mieliśmy – czyli świeżego jedzenia i alkoholu. I to chyba tyle.
My i pickerzy pracowaliśmy na dwie zmiany – od szóstej rano do czternastej i od czternastej do dziesiątej wieczorem. Ja z Xie Lianem na jednej i dwie młode, całkiem ogarnięte dziewczyny na przeciwnej. Nasze zmienniczki były solidne i nie trzeba było niczego po nich poprawiać. Luksus, bo w dzisiejszych czasach było wielu pracowników, którzy byle jak odwalali swoją robotę i po ośmiu godzinach wracali do domu.
"Biurowi" przychodzili do pracy tylko na rano, zazwyczaj koło siódmej, czasami ósmej. Mieli dość elastyczny czas pracy.
Pickerzy byli pracownikami "akordowymi" i posiadali swoje ustalone przez kierowników normy – takie dzienne minimum. Wydajność sto procent osiągało się po około miesiącu pracy, a im lepiej osoba była zorganizowana, tym szybciej zbierała. Jeden z czołowych pracowników potrafił w ciągu swojej zmiany zrobić 200% normy. Wierzcie mi, to była prawdziwa harówka, ale opłacalna. Podobno chciał wziąć ślub z narzeczoną na jakiejś rajskiej wyspie. Kobieta kosztuje. Z facetami – gejami jest trochę łatwiej, bo niewielu decyduje się na ślub.
Na koniec zmiany razem z Xie Lianem "zaciągaliśmy" z systemu dane każdego pracownika do pliku z licznymi tabelami i wykresami, który był naszą najważniejszą bazą danych. Tu mieściły się przygotowane ilości kartonów, ilość wykonanych zleceń, numery przesyłek i co tylko dusza zapragnie – a raczej nasz przełożony – Pei Ming. Był spoko gościem, ale podrywał każdą kobietę od sekretarki po nową pracownicę. Zawsze wybierał te najładniejsze. Przystojny może był, ale zupełnie nie w moim typie. Za bardzo... sztuczny. Bo jeśli kleił się do każdej, to jak mógł dać prawdziwą miłość tej jedynej? Stawiałem, że po prostu nie szukał miłości, tylko zabawy i świetnie mu to wychodziło.
Kolejnego dnia na porannym spotkaniu kierowników Pei Ming przedstawiał wydajność z dnia poprzedniego. Takie zestawienie robiło się raz na dobę – po zakończeniu pracy na drugiej zmianie, czyli o godzinie dziesiątej wieczorem. Z Xie Lianem świetnie się dogadywaliśmy i uzupełnialiśmy. Kiedy on sprawdzał normy każdego pracownika i odliczał czas przerw, ja zajmowałem się raportem na spotkanie. Lub odwrotnie. Uwijaliśmy się z tym w maksymalnie pół godziny.
Mój najlepszy przyjaciel był super gościem i miał łeb nie od parady. Genialnie odnajdywał się przy komputerze, a w programowaniu nie miał sobie równych. Kiedy plik z naszymi danymi się "sypał" – pojawiał się nieoczekiwany błąd lub niezgodność – on zawsze potrafił to wyłapać i naprawić. Nie na darmo studiował informatykę, ale, w przeciwieństwie do wielu pseudo-informatyków, miał ogromną wiedzę i potrafił jej użyć w praktyce. Nawet SAP potrafił naprowadzić na właściwy tor, a nie było to łatwe. Nie bez specjalistycznej wiedzy i analitycznego umysłu.
Najgorsze co mogło nas spotkać ze strony systemu to zdublowanie zamówień, prawie zawsze przez błąd nieudolnych planistów, z którymi często darliśmy koty o ich kompetencje, a raczej niekompetencje, albo, nad czym drżałem już nie na żarty – na znikanie zamówień. Ot tak – zamówienie było i nagle znikało. Dla zwykłego zjadacza chleba może brzmieć to trywialnie, ale jeśli zamówienie opiewało na stukrotność mojej wypłaty, to już nikomu nie było do śmiechu. Tymczasem Xie Lianowi naprawa tego zajmowała kwadrans. Nie mam pojęcia, jak to robił, bo SAP backup jest dostępny tylko dla administratorów, a żeby się z nimi skonsultować trzeba być co najmniej kierownikiem działu lub dyrektorem... Tak, tragicznie trudno było przekonać samego dyrektora, żeby pomógł nam z brakującym zleceniem, bo miał masę innych, ważniejszych spraw na głowie.
W tym jednym wypadku nie wypytywałem Xie Liana o szczegóły. Może lepiej nie wiedzieć, bo... jeśli to coś nielegalnego? Nikt go za to nie zwolnił, więc musiał robić to przez kody źródłowe, w których wynajdywał brakujące cyferki i nadpisywał je w aktualnym kodzie. Chyba. Nie miałem pojęcia, bo dla mnie to wszystko wyglądało jak kod w Matrixie. Cóż, on jest i będzie totalnym magikiem i za to go podziwiam.
Z nim czułem się pewnie i chciałem, żeby był ze mnie dumny, więc starałem się wykonywać pracę jak najlepiej, zawsze jego się radziłem w najrozmaitszych sprawach, a niekiedy sam próbowałem douczać się pracy w SAP w domu. Z tutoriali lub zapamiętanych wskazówek przyjaciela. Nie szło tak dobrze, jak przy boku Xie Liana. To cierpliwy facet i szansa na znalezienie drugiego tak znakomitego współpracownika graniczyła z wygraniem głównej nagrody w loterii. Praca z nim dawała mi ogromną satysfakcję.
A, i jeszcze jedno. Oprócz nadzorowania pracowników i zamówień byliśmy też od rozwiązywania problemów z "Voice'm". Był to system zawodny i czasami jeden z nas siedział non stop przy okienku, takim prawdziwym, z bezbarwnej pleksy jak w banku, i pomagał ogarnąć błędy, jakie zrobili programiści lub błędy pracowników innych działów.
– Głos mówi, że drabina jest na tej lokalizacji, a paleta jest pusta.
– Głos kazał mi do was przyjechać, bo coś się nie zgadza z zamówieniem.
– Głos twierdzi, że zablokowano mi dostęp do skanera!
– Głos upiera się, żeby zawieźć kontener na jakiś nieistniejący dok.
– Głos jest nienormalny! Jak mam zmieścić do kontenera sto sań! Pojebało go?!
– Głos...
Tak, nie ma systemów niezawodnych. Zwłaszcza nasz "Voice".
Wracając jednak do nowych pracowników i oczywiście mnie, który miał godnie prezentować firmę i wdrożyć ich do pracy, to równo z wybiciem godziny ósmej zaczęli się schodzić do naszej sali konferencyjnej. Z każdym witałem się uśmiechem, podaniem dłoni i przekazaniem notatnika z logo firmy oraz długopisu. Przedstawiałem się, starałem się zapamiętać, jak druga osoba ma na imię i wskazywałem miejsce do zajęcia przy stole. Miało przyjść dwadzieścia osób. Dziewiętnastą była młoda kobieta, bardziej dziewczyna, która chyba niedawno skończyła szkołę. Dobrze, takie osoby może i nie mają doświadczenia, ale zapału im nie brakuje. To tak jak i mnie.
Uśmiechnąłem się do niej, pokazując miejsce przy rzutniku i rozejrzałem się za ostatnim pracownikiem. Nie dostałem listy z nazwiskami, ale znałem ilość nowych. Jeszcze jeden, gdzie on mógł być?
– Pedały, pedały, poproście ich, a wyliżą wam pały! – usłyszałem z głębi korytarza zadowolony głos. Zadowolony i złośliwy jak zawsze...
No nie, tylko nie on... Dlaczego przyszedł w takiej chwili...?
Starałem się zignorować jego obecność, ale wiedziałem, że mnie dostrzegł, więc już tak łatwo nie odpuści.
Qi Rong. Zakała tego zakładu. Najbardziej wulgarna i nietolerancyjna osoba, jaką znam.
– O, Shi Qingxuan, mój przyjacielu! – odezwał się, podchodząc do mnie i szczerząc tak sztucznie, jakby przekleił uśmiech z klauna. Miał na sobie czarne spodnie i zieloną koszulkę polo. Był liderem pickerów na naszej zmianie i nie mam pojęcia, jakie musiał mieć plecy albo wtyki u kierownictwa, że z jego wulgarną, odpychającą osobowością pozwolono mu zarządzać ludźmi. – Nie zauważyłem cię wcześniej. Co, zajmujesz się nowym narybkiem?
– En – odpowiedziałem posępnie, starając się nie rzucić mu niemiłą ripostą, co robiliśmy ze sobą przy każdej okazji.
Dyskretnie zamknąłem za dziewczyną drzwi, odszedłem kilka metrów od pomieszczenia w głąb korytarza i zapytałem:
– Czego tu chcesz?
– No jak to "czego"? Przyszliśmy ich przywitać jak ty!
Objął swoją miękką dłonią moje ramię, a ja omal nie strzepnąłem jej jak macek jakiegoś glizdowatego stwora. Jego dwóch "pomagierów", czyli półmózgich, wyrośniętych pickerów, którzy uwielbiali donosić na innych, więc byli jego oczami i uszami firmy, podeszli za nim. To typowi konfidenci, którzy za specjalne premie przy wypłacie, mogliby sprzedać własne matki.
– Jeszcze nie twoja kolej, Qi Rong.
– Wiem, wiem, ale postanowiliśmy wcześniej zobaczyć, z kim będziemy pracować. Co, są jakieś młode dupy?
Przysunął się, a mnie aż zemdliło. Górowałem nad nim wzrostem, więc zacisnąłem zęby, żeby nie pochylić się i nie strzelić mu czołem w nos.
Bez przemocy, tylko bez przemocy, Shi Qingxuanie. Ta obślizgła larwa zaraz sobie pójdzie, a ty poprowadzisz swoje wprowadzające szkolenie. Pikuś.
– Widziałem tę małą, którą właśnie odprawiłeś – kontynuował, oblizując się obscenicznie i prostacko. – Całkiem niezła. Ach! Zapomniałem! Przecież ciebie interesują tylko faceci! Wybacz, wybacz, to co, wypatrzyłeś jakieś fajne pedałki? Przyjrzałeś się ich rozporkom, któryś przykuł twój wzrok? Hę?
Już otwierałem usta, żeby mu się jednak odgryźć, ale uratował mnie głos przyjaciela.
– Qi Rong, miałeś być na siódmym doku. Nie zgadzają się oznaczenia na boxie. Sprawdź to. Wysyłka jest pilna.
Xie Lian pojawił się w drzwiach prowadzących na halę magazynową z poważnym wyrazem na twarzy.
Mój wybawco! – chciałem krzyknąć.
Qi Rong cmoknął niepocieszony i puścił mnie, odsuwając się i gestem dłoni przywołując swoich pachołków.
– O, kochany kuzyn, mój Biały Kwiat Lotosu! – Znów ten przesiąknięty fałszem ton. Jak mogły ich łączyć jakiekolwiek więzy krwi? – Jak się ma wujostwo? Może wpadnę na weekend ich odwiedzić?
Xie Lian przepuścił trzech mężczyzn w drzwiach, a na mnie spojrzał i mrugnął z uśmiechem.
– Oby ich dobrze wyszkolił. – Usłyszałem jeszcze głos Qi Ronga. – Niech wszystkie pedzie wiedzą, że u nas nie ma dyskryminacji! Przecież każdego traktujemy jak swoich ziomów, co nie, panowie?
Drzwi się zamknęły, a ja mogłem odetchnąć. Wszyscy wiedzieli, że Xie Lian i ja jesteśmy gejami. Nie kryliśmy się z tym. Kiedy zacząłem tu pracę, obaj podczas jednej z rozmów otwarcie o tym powiedzieliśmy na stołówce. Znałem politykę firmy. "Wszelkiej dyskryminacji mówimy NIE", ale zdarzały się takie czarne owce jak Qi Rong, którym frajdę sprawiało nazywanie nas obraźliwymi tekstami. I jeśli dla swojego kuzyna był stosunkowo miły, tak ja niejednokrotnie prowadziłem z nim słowne potyczki. Pewnie nie podobało się mu, że jawnie mu odgryzałem. On lubił mieć kontrolę, a im mniej ją czuł, tym bardziej był wściekły i opryskliwy.
Jak szczur, który atakuje, gdy nie ma gdzie uciec.
– Tylko w gadce jesteś dobry, zielony draniu – mruknąłem w ślad za odchodzącymi.
Dobra, trzeba rzucić kilka ostatnich minut w niepamięć. Nic mi nie da przejmowanie się tą drzazgą firmy.
Moja skóra jest gruba, więc próbuj do woli, glizdołapy gnomie!
Odwróciłem się energicznie z zamiarem powrotu do sali narad, gdy mocno przywaliłem w ścianę. Rzekoma "ściana" przytrzymała mnie za ramiona i uchroniła przed wyłożeniem się na linoleum korytarza jak ostania łajza. Złapałem się za nos, sprawdzając, czy jest cały, a wtedy zawisł nade mną jakiś cień i odciągnął moją dłoń od twarzy. Tuż przed sobą miałem dwa małe słońca, wypełnione w środku czarną plazmą. Przypominały szklane kulki, lecz te osadzone były w oczodołach jak u lalki z pięknym licem, bo tak nieruchomym, tak spokojnym, ale zimnym jednocześnie, że nie mogło być ludzkie.
A przynajmniej tak myślałem, dopóki powieki nie opadły na chwilę wystarczająco długą, żebym zaczął się zastanawiać, czy mam na czole wielgachnego pryszcza, na którego nie można patrzeć. Kiedy mężczyzna otworzył oczy ponownie, a jego usta drgnęły, już wiedziałem, że mam do czynienia z prawdziwą osobą.
– He Xuan – powiedział dwa słowa, po których odsunął mnie na odległość wyciągniętych ramion i puścił.
Jego głos od razu skojarzył mi się z głębią. Ciemną i mroczną, tajemniczą i nigdy nie odkrytą. Był spokojny, czysty, niski, przeszywający jak utkwione we mnie spojrzenie. Bardzo męski i idealnie w moim guście.
Mężczyzna nie był wiele wyższy ode mnie, choć początkowo tak to odebrałem. Od tego zderzenia musiały mi się ugiąć kolana, lecz teraz nasz wzrok był prawie na tym samym poziomie. Mimo to otaczała go aura jakiejś siły, stanowczości, jakby pod tą twarzą – głębiej i niżej... może w piersi – coś gnało.
Nim się spostrzegłem, zobaczyłem swoją dłoń przytkniętą na wysokość mostka do jego czarnej koszuli z guzikami. Czułem ciepło przenikające przez cienką warstwę materiału, jedno uderzenie serca, drugie, a wtedy jego palce delikatnie objęły mój nadgarstek i odsunęły.
Wyszarpnąłem się, biorąc głęboki wdech i dopiero sobie uświadamiając, co najlepszego wyprawiam.
– Przepraszam!
Zrobiłem dodatkowy krok w tył, może żeby mnie nie sięgnął, jeśli zamierzał zdzielić za taką poufałość... Pierwszy raz widziałem tego faceta. Czy był gościem prezesa, nowym menadżerem, Sipowcem* z innego zakładu. Czort jeden wie, co tu robił, kim był i jakich sobie lub zakładowi mogłem narobić problemów swoim lekkomyślnym zachowaniem.
Sipowiec – potoczna nazwa społecznego inspektora pracy.
Przecież to już podchodziło pod mobbing!
Pochyliłem głowę, kajając się i jeszcze raz przepraszając. Widziałem czarne skórzane buty i tak samo atramentowe proste spodnie. Nie ruszył się z miejsca, nic nie powiedział. Może był w szoku?
Głupi Qingxuan. Czasami pomyśl mózgiem, zanim coś zrobisz! Jeśli oczywiście masz go na swoim miejscu, a nie w chmurach razem z głową!
– Jak masz na imię? – usłyszałem pytanie.
No to mam przesrane.
Od razu zgłosi mnie do HR*. Może jeszcze coś ugram... Nie wiem, powiem, że opętało mnie coś. Wibracje tego zielonego gnoma...
Praca tutaj jest fajna, zdążyłem ją polubić i ludzi, nawet tych nierobów planistów!
Dział HR – skrót angielski coraz częściej używany w zastępstwie "kadr", co dokładnie oznacza Human Resourses – czyli dział Zarządzania Zasobami Ludzkimi.
– Shi Qingxuan – odpowiedziałem cicho, lecz po sekundzie, słysząc, jak żałośnie brzmiałem, wyprostowałem się, spoglądając w oczy tego mężczyzny i się poprawiłem: – Na imię mam Shi Qingxuan. Jestem counterem. Dział kadr jest na końcu tego korytarza. Drzwi numer trzy.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy. Ja byłem zdeterminowany, żeby nie pokazać, ile kosztuje mnie spokój – bardzo powierzchowny, ale lepszy taki niż żaden – on... chyba po prostu był taki na co dzień. Miał szersze ramiona niż ja i wyglądał na bardziej umięśnionego, choć ciągle szczupłego. Czarny pasek i wsadzona do spodni koszula dobrze na nim leżały. Nawet świetnie. Przystojny... tak, tego nie mogłem mu nie przyznać, nawet jeśli okaże się powodem mojego wywalenia, bo co jak co, ale wyglądał jak stuprocentowy heteryk.
Jego wzrok przesunął się za mnie, na wejście do magazynu i jeszcze boleśniej sobie uświadomiłem, że pewnie wszystko słyszał. To, że jestem gejem. Qi Rong dobitnie, wręcz wulgarnie dał to do zrozumienia. A dotykanie faceta przez innego, który gustuje w mężczyznach, można uznać za napastowanie...
Chyba.
Cholera, w pracy wszystko jest jakieś bardziej skomplikowane!
Jego szczęka się poruszyła, jakby zazgrzytał zębami. Zbliżył się do mnie, wyciągnął dłoń, a kiedy i ja automatycznie odpowiedziałem na ten gest, złapał mnie i powiedział:
– Miło mi cię poznać, Shi Qingxuanie – zaakcentował mocniej, a złoto jego oczu, ciągle dziwne zimne i nieprzystępne, nabrało odrobiny ciepła. – Przepraszam za spóźnienie. Cieszę się, że od dziś będziemy ze sobą pracować.
Po tych słowach odwrócił się i wszedł do sali, gdzie byli pozostali nowi pracownicy.
A więc to ciacho jest najnowszym dwudziestym pracownikiem?
O kruca fuks! On naprawdę będzie moją nemezis!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro