25. Już nie będę zadzierał z tym lisem!
Jak było do przewidzenia – nie wytrzymałem. Gdzieś pomiędzy ujeżdżaniem go, udając pełnego sił chojraka, a leżeniem plackiem na brzuchu przygniatany ciężarem męskiego ciała z jakimś bydlakiem wbijającym się między pośladki i zmuszającym mnie do krzyków odpadłem z "zawodów". He Xuan był nie do zdarcia, kompletnie nie do zajechania, jakby spędził pół życia, wyłącznie ćwicząc pozbawienie mnie zmysłów i studiując rozbudowaną wersję Kamasutry z uwzględnieniem "najlepszych sposobów na zadowolenie faceta analnie, pieszczenia jego ciała oraz stref erogennych dłonią i gadania podsycających łóżkowe napięcie, sprośnych i pikantnych słówek".
Nie mam pojęcia, czy zmoczyliśmy łóżko, bo dbał o to, żeby gumka ciągle się na mnie znajdowała i po zapełnieniu pojawiała się nowa. Co zaś tyczy się tego pełnego wigoru dwudziestoośmiolatka... nie do końca rejestrowałem, kiedy dochodził. Raz na pewno – na mój brzuch – kiedy kochaliśmy się zwróceni do siebie przodem. Nogi miałem zadarte wysoko w górę, a uda oparte o jego barki. W takiej pozycji byłem kompletnie obnażony, odkryty, cały, calutki dla jego pochłaniających mnie oczu. Widać, jemu to bardzo odpowiadało, bo ledwo wytrysnąłem, a on zaraz po mnie.
Za drugim razem obaj leżeliśmy na prawym boku – He Xuan za mną, wtulony w moje plecy, zanurzony po trzon w ciało, tuląc do siebie, jakby nigdy nie chciał puścić. Wbijał się we mnie niby nieśpiesznie, ale z większą uwagą niż dotychczas, z delikatnymi pocałunkami na szyi, palcami czule muskającymi skórę – niebywale troskliwie, jakby chciał każdym centymetrem kwadratowym ciała powiedzieć mi "kocham cię".
Prosiłem, żeby do samego końca mnie nie puszczał, żeby nie ważył się odsunąć, kiedy zaleje mnie fala przyjemności i pociągnę go ze sobą ku spełnieniu. Niech wybije sobie z głowy próbę wycofania się, kiedy będzie na krawędzi, bo chciałem, żeby wypełnił moje wnętrze, aż jego sperma będzie wypływać.
Wykrzykiwałem jego imię, kiedy tonąłem w morzu ekstazy, a gdy do mnie dołączył, przy uchu urywanym szeptem wymówił słodkie Qingxuan.
Dalsza część nocy to jedna wielka, skołtuniona w pościeli przyjemność.
*
Obudziłem się, kiedy nadal padał deszcz. Słyszałem jego ciężkie krople rozpryskujące się na parapecie. Pod półprzymkniętymi powiekami nie dostrzegłem jasności dnia, jedynie półmrok. Ptaki już śpiewały, więc mogła być czwarta, maksymalnie piąta rano.
Mimo pozornego spokoju i niezmienności otoczenia coś było nie tak.
Poza bólem mięśni, pieczeniem gardła i gorącem pulsującym z pogryzionego karku – co przez ostanie miesiące się nie zdarzało – zauważyłem, że od połowy łóżka kołdra była wybrzuszona. Pod nią czyjeś dłonie dotykały moich ud i je rozsuwały. Z lekkim szokiem otworzyłem szerzej oczy, by zaraz z błogością je zamknąć i wydać krótkie "och", kiedy do dłoni na ciele dołączyły usta. Wcześniej po godzinach kochania się i wspólnym prysznicu nago wróciliśmy do łóżka, więc nadal nic na sobie nie miałem. Pocałunki dotarły już do połowy ud i teraz zmierzały na wewnętrzną stronę, gdzie miałem łaskotki.
– He Xuanie! – krzyknąłem ze śmiechem, próbując odepchnąć jego głowę. – Przestań, przestań, hahahaha!
Zaparł się, skubaniec, i nie pozwalał się odsunąć. Zacząłem się miotać jak piskorz, ale wtedy kołdra zsunęła się na bok, odsłaniając pochylonego nad moim kroczem mężczyznę. Był już prawie przy najwrażliwszych częściach ciała. Jego wzrok mówił, że mogę sobie krzyczeć do woli, a on i tak nie przestanie.
– No weź! – spróbowałem jeszcze raz, kładąc mu dłonie na czoło.
Nic nie odpowiedział. Cmoknął moje palce, a swoje gorące dłonie powiódł pod uda, kładąc na biodra, a potem wyżej – na mój brzuch, gdzie opuszkami zaczął rysować kółeczka. Głowę miał nisko, prawie na materacu, lekko liżąc skórę na prawym udzie. Zgiąłem lewą nogę i oparłem stopę o jego bark. Przygryzłem dolną wargę, nie spuszczając z niego wzroku, a on w odpowiedzi przytknął usta do mojej kostki.
– Co cię wzięło na takie czułości? – zapytałem.
– Nie mogłem spać. – Uniósł stopę za kostkę i zębami przejechał po śródstopiu. – I może miałem nadzieję, że was zbudzę.
– Nas? – Zaśmiałem się ponownie. Nie dotknął i nie pocałował mnie tam, ale nie zbudził tylko mnie. – Cóż, udało się, co teraz?
Dotknąłem jego policzka i usiadłem, robiąc większy rozkrok. Złapałem He Xuana za ramiona, zbliżając nasze twarze. Delikatnie musnąłem jego wargi swoimi, zwilżyłem je końcówką języka i powiedziałem:
– Bardzo dobrze zrobiłeś, że nas obudziłeś, bo tak się składa, że znamy świetne sposoby na dobry sen. – Pocałowałem go mocniej, dodając język i przez dłuższą chwilę ścierając się z jego. – Tak samo usypiająco mogą zadziałać moje usta.
– Usta brzmią kusząco.
Zacząłem lekkimi pocałunkami obcałowywać jego szczękę, a przy skroni przygryzłem płatek ucha i wyszeptałem:
– Przegrałem śniadanie, ale założę się, że doprowadzę cię samymi ustami w nie więcej niż kwadrans.
Kciukiem przesunął po mojej lewej piersi i się zaśmiał. Marzyłem, aby słuchać tego śmiechu przez resztę życia.
– Doszedłeś kiedyś od pieszczot sutków?
– Nie – odparłem.
Słyszałem, że to możliwe, jednak wymaga dużo cierpliwości. Żaden z moich przygodnych partnerów nie traciłby czasu na takie zabawy.
– Jeśli doprowadzisz mnie w kwadrans, zabiorę sobie twój kolejny pierwszy raz. Co ty na to?
Nie musiał pytać. Takie zakłady to rozumiałem!
Co najlepsze – udowodnił mi, że się da!
* * *
– Na pewno pasuje ci ta koszula? – zapytałem, grzebiąc w szafie i starając się znaleźć coś całkowicie czarnego.
– Oczywiście.
Wstaliśmy z łóżka tak późno, jak tylko się dało, żeby zdążyć na jeszcze jeden prysznic i drugie śniadanie. W czasie pierwszej próby nastawienia wody na herbatę zdążyłem tylko wystawić nogę poza sypialnię, po czym zostałem do niej z powrotem ściągnięty. Podobno białko dobrze robi na cerę... Chyba wkrótce będę miał twarz jak niemowlak.
Zachowywaliśmy się jak zakochani nastolatkowie, ale właśnie to w nim uwielbiałem – nie przejmował się wiekiem, jakimiś "powinniśmy", ciesząc się moim towarzystwem i wykorzystując wspólny czas, tak jak obu nam się podobało.
Ubrania He Xuana dopiero kończyły się prać, dlatego nie mogłem pozwolić mu pójść do pracy, jak Bóg go stworzył – takie widoki były zarezerwowane tylko dla mnie.
Obróciłem się do niego. Nie zapiął dwóch górnych guzików i właśnie podwijał drugi rękaw koszuli. Była czarna i miała zielone wstawki przy kołnierzyku oraz mankietach. Spojrzał na mnie, lekko przechylając na bok głowę.
Wow.
– Wyglądasz... – Podszedłem, doszukując się jakiegoś mankamentu. – Nigdy bym nie zgadł, że w moich ciuchach możesz wyglądać tak seksownie.
Naprawdę tak myślałem. Koszula była trochę kusa, ale dzięki temu idealnie podkreślała zarys jego mięśni. A przecież pod materiałem kryło się greckie bóstwo seksu.
– Lepiej zdejmij, bo każda laska będzie chciała cię zmacać – doradziłem, wracając do szafy.
Nie uszedłem nawet dwóch kroków. Ramiona owinęły się dookoła mojego brzucha i przyciągnęły do mężczyzny.
– Obiecałeś, że nie zasłonisz szyi, a ja przyjdę w czymś, co jest twoje, żeby nikt nie miał wątpliwości, gdzie spędziłem noc. – Pocałował mnie w kark, który tak jak szyję znaczyły dziesiątki czerwonych śladów. – Uparłeś się na pożyczenie mi czegoś czarnego, ale możesz dać mi nawet koszulkę z tymi kotami, którą miałeś wczoraj na sobie.
– Nie nabijaj się z niej. To do spania!
– Nieważne. Daj mi cokolwiek, byleby było twoje.
Odwróciłem się, opierając dłonie na jego piersi. Popatrzyłem jeszcze raz na czarny materiał. Na kołnierzyk z zielonym materiałem po wewnętrznej stronie, a potem na nieruchomą twarz.
– Zostaje. – Oburącz zmierzwiłem mu wilgotne włosy, żeby nadać im jeszcze większej dzikości. – Jesteś idealny, mój chłopaku.
Cmoknąłem go. Okręciłem się z nową radością na pięcie i pognałem do szafy.
– W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak ubrać się odpowiednio do okazji!
*
Skoro przywdziałem He Xuana w czerń z moją ulubioną zielenią, sam postawiłem na biel: buty, spodnie oraz koszulę z nieodłącznymi zielonymi akcentami. A co, jak wejść do firmy jako para, to z przytupem! Obaj się zgodziliśmy, że nie ma czego ukrywać, a zamiast tworzyć niepotrzebne teorie o nim czy o mnie, lepiej czarne na białym pokazać, że jesteśmy razem. Nadal wydawało mi się to nieprawdopodobne. Ta szalona poniedziałkowa noc z masą seksu i wielu najróżniejszych pieszczot, od których wspomnień ciało przechodziły gorące prądy, a bielizna stawała się ciasna.
A wszystko dzięki He Xuanowi!
Wzięliśmy jego auto, żeby było szybciej. Trochę bolały mnie mięśnie, a Audi miało lepsze przyspieszenie i przez popołudniowe korki przebijało się zwinnie jak motocykl.
Przyglądałem się kierowcy z siedzenia pasażera. Koszula świetnie na nim leżała. Chyba jak każda. Po tej nocy nawet widok napinających się mięśni na ramionach przynosił wspomnienia z naszych upojnych chwil: zasypiania w ciepłych objęciach, palców zaciskających się na moim ciele, dotykania ramion, kiedy były naprężone i twarde, gdy He Xuan się nade mną pochylał, całował, kochał się ze mną...
Uch, znów zaczynałem twardnieć.
Wyznaliśmy sobie miłość, więc to chyba nic dziwnego, że na niego leciałem?
Moja biała koszula była gładka, jakby wykonano ją z wysokiej jakości jedwabiu, ale sutki zmaltretowane pocieraniem, lizaniem, ssaniem i gryzieniem bolały za każdym razem, kiedy materiał ich dotykał. Miałem ochotę jęczeć, a potem jak obrażony kot wpatrywać się w He Xuana nienawistnie, bo to jego wina i dziad dobrze wiedział, że będę się tak męczył.
Cholera, nie przewidziałem, że zaciągając go wieczorem do łóżka, nie będę w stanie dziś spokojnie pracować, żeby nie myśleć o nim na okrągło! A mogłem wytrzymać do weekendu!
Ale tak naprawdę nie żałowałem żadnej sekundy. Było warto. Kochać i czuć się kochanym.
Na parking przed centrum logistyczne dojechaliśmy pół godziny przed rozpoczęciem zmiany. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem obok wściekle czerwonego Subaru mojego najlepszego przyjaciela. Hua Cheng stał przy jego boku.
Co ten lis tu robi? – pomyślałem z niepokojem.
He Xuan zaparkował za autem Hua Chenga. Rozpoznałem je, bo niewiele Subaru jeździło po ulicach naszego miasta. Wysiadłem, nie spuszczając ani na sekundę podejrzliwego spojrzenia z nadprogramowego gościa. Przyjechał, żeby się kłócić? Dogryźć mi, że miałem faceta z "niepamiętnej nocy" obok siebie, a tyle czasu od niego uciekałem? Bez dwóch zdań byłby do tego zdolny!
– Cześć, Shi Qingxuanie, He Xuanie – przywitał się z uśmiechem Xie Lian, a potem Hua Cheng kiwnął nam głową, rzucając krótkim "cześć".
Zapatrzył się na moją szyję i uniósł jedną brew.
Przejrzyj się uważnie i zazdrość, bo wiem, że swojemu Gege takich nie zrobisz, a na pewno nie raz miałeś ochotę!
Wybacz, Xie Lianie, ta myśl była silniejsza ode mnie.
Hua Cheng nie wyskoczył z żadnym głupim tekstem. Ta jego zaciętość i honor by mu na to nie pozwoliły. Albo jego chłopak. Jednak i tak zszokował mnie swoim ruchem, bo jak dzień wcześniej Xie Lian, tak teraz on podszedł i mnie objął.
W ułamku sekundy świat się przekręcił i stanął do góry nogami, bo tego za sto i tysiąc lat bym się nie spodziewał! Nawet zapomniałem o bólu sutków!
– Gratuluję – szepnął.
W końcu, po dużo za długiej chwili obściskiwania, sztywnego jak kłoda przytrzymał mnie za ramiona, odsunął się i uśmiechnął. Tak, świat zwariował, a ja razem z nim. Albo od tej całej miłości mam zwidy. Jedno z dwóch.
– Jesteś chory? To ostatnie pożegnanie? Mam już zamawiać wieniec i szarfę? – dopytywałem, jakbym patrzył na ducha.
– Pierwszorzędny okaz zdrowia. Wszystko dzięki obiadkom Gege.
– Więc chyba z mózgiem coś nie tak.
Zaśmiał się. Omal się nie przewróciłem na ten nierealny obrazek. JEGO szczerzącego się do MNIE.
Coś knuł, to było pewne jak wschody słońca na wschodzie. Widziałem, jak zerka na He Xuana, który stał zaraz za mną, a potem pochylił się do mojego ucha i położył dłoń na szyi, palcami przesuwając po skórze. Każdy włosek na ciele stanął mi dęba! Czy on zamierzał mi skręcić kark?!
– Jeszcze mi podziękujesz. – Niby za co?! – Na dzisiejszą noc załatwiłem ci najlepszy seks w twoim marnym życiu. Twój facet właśnie zabija mnie wzrokiem i coś mi mówi, że jutro nie będziesz mógł usiedzieć na tych swoich chudych czterech literach.
Poklepał mnie po barku i nim się odsunąłem, dolał oliwy do ognia, cmokając mnie w policzek.
Aż mnie zmroziło!
– Hua Cheng, ty... ty... cholerny skundlony lisie! – krzyknąłem, pocierając policzek, żebym się niczym od niego nie zaraził. Nie wiem... chyba złośliwością i graniem cwaniaka!
– Tylko się odwdzięczam. – Wyszczerzył się tak nieszczerze, ale z dziwną satysfakcją, że ledwo się powstrzymałem, żeby nie wystartować na niego z łapami.
Kiedy odchodził, powoli obróciłem się do He Xuana, ciągle kątem oka wodząc za Hua Chengiem, bo kto wie, czy nie rzucał na mnie jakiejś klątwy. Ciepłe od złotej barwy tęczówki patrzące na mnie zawsze pogodnie, teraz stały się czarne i utkwione były w plecach Hua Chenga, który uśmiechał się od ucha do ucha. Obejmował ramieniem Xie Liana i beztrosko prowadził go w kierunku wejścia do magazynu. Zerknął na nas przez ramię i mrugnął okiem.
Chory na głowę, mający nierówno pod sufitem, grabiący sobie tęgo i życzący przedwczesnej śmierci barman – zwymyślałem go w głowie. Chyba nawet kilka słów wymknęło się spomiędzy ust.
Chciałem dotknąć dłoni He Xuana, od razu przepraszając za te wygłupy, ale to on złapał za mój nadgarstek.
– Nigdy więcej nie chodź do baru sam – nakazał lodowato.
Do baru? Dlaczego akurat do baru?
– He Xuanie...? – spytałem niepewnie.
O co mu chodziło?
Przesunął na mnie wzrok, który o ton złagodniał. Nie na tyle, żeby się cieszyć, gdyż kolejne apodyktyczne słowa brzmiały, jakby stwierdzał oczywistość:
– Dziś po pracy jedziemy do mnie. – Przełknąłem, choć nie wiem, dlaczego poczułem zalążek strachu. Przyciągnął sobie do ust moją dłoń i lekko ucałował grzbiet palców. – Kolej na to, żebyś przymierzył coś mojego.
– C-co? Dlaczego dziś? Co ci się tak spieszy?
Nie puszczając mojej dłoni, opuścił ją i lekko pociągnął w stronę, gdzie wcześniej poszła para przyjaciół.
Gwoli ścisłości: jednego przyjaciela i jednego arcywroga.
– Żeby było sprawiedliwie – odpowiedział.
– Oj, nie musimy się spieszyć. Może przełożymy na jutro? Od wczoraj nie biegałem i boję się, że moje mięśnie się zastaną i...
– Wymasuję je. Nogi, ramiona, plecy, co tylko zechcesz.
– A nie lepiej umówić się na weekend? W tygodniu twoi sąsiedzi pewnie pracują, a jak coś mnie zaboli, to krzyknę i co wtedy sobie o tobie pomyślą?
Widziałem, jak jego kąciki ust drżą.
– Bez obaw, mam dźwiękoszczelne ściany. Okna też.
– He... He Xuanie!!!
Już się domyślałem, co planował, ale czym sobie na to zasłużyłem?!
Ty przeklęty lisie! Będziesz lizał moje sutki, żeby się szybciej zagoiły... tfu! Nie miałem na myśli niczego niestosownego!!!
Tak się kończy zadzieranie z przebiegłymi lisami!
* * *
W wieku pięciu lat nie przypuszczałem, że znalezienie pod szafą śmigła od samolotu w przyszłości przyczyni się do odnalezienia mężczyzny mojego życia.
Gdybym w tamtym dniu nie posiadał daru i nie odszukał brakującej części, może popłakałbym godzinę i zniechęcił się do modelarstwa. Jednakże wtedy nie łączyłoby nas z He Xuanem wspólne hobby, a gdyby dar się nie uaktywnił, nie pomógłbym wielu osobom, które do dziś czasami mijałem na ulicach miasta i witały się ze mną z serdecznym uśmiechem lub pisały wiadomości i pytały o moje zdrowie. Jeśli nie ja i moja uznawana za wadliwą umiejętność, to czy Xie Lian spotkałby, a potem odważył się zagadać do Hua Chenga, który w tamtym czasie był tak samo nieśmiały jak on, wzdychając do niego z drugiego końca barowej lady?
Coś, co latami traktowałem jako nieprzydatne dla mnie, stworzone tylko do pomocy innym, okazało się odszukać dla mnie tę utęsknioną miłość. Musiałem na nią trochę poczekać, lecz czy było warto?
Tak, dziś wiedziałem to na pewno.
Jeśli karma istniała, jak twierdził Hua Cheng, obdarowała mnie największym szczęściem. Dobro wraca podwójnie, tylko trzeba być cierpliwym. Włosy na jajkach wcale mi nie osiwiały. Choć... w tej chwili były trochę skalane mieszanką mnie i mojego faceta...
Westchnąłem cicho i jak najdelikatniej potrafiłem, dotknąłem twarzy He Xuana. Spał. Kochałem jego usta, prosty nos, bladą skórę, gęste włosy i złote oczy schowane teraz pod powiekami, okrytymi długimi, czarnymi rzęsami.
Usiadłem na łóżku, nie spuszczając z niego wzroku. Uparł się, żebym spał w jego koszuli, a pozwolił mi zapiąć tylko jeden guzik. Co zapinałem kolejny, od razu rozpinał poprzedni. Czasami zachowywał się jak rozpuszczony dzieciak, mający tonę zabawek, ale ciągle bawiący się jedną – swoją ulubioną o imieniu Shi Qingxuan. Robił, co chciał i trochę się boczył, jeśli tego nie dostawał. Jednak mnie też rozpieszczał, dlatego chciałem, żeby się przy mnie otworzył. Mówił mi wprost o swoich pragnieniach i potrzebach, które podczas związku z Jian Lan odsuwał na dalszy plan, skupiając się na niej i zapewnieniu jej szczęścia. Odkąd się spotkaliśmy, zawsze mogłem liczyć na jego pomoc, więc i ja starałem się, żeby zobaczył we mnie wsparcie i osobę, której będzie mógł się zwierzyć z problemów i zapytać o radę. Byłem tym młodszym, ale bez przesady, przecież obaj jesteśmy dorośli, więc wiadomo, że nie mogłem pozwolić na to, żebym to ja cały czas był chroniony czy ratowany z opresji! Też miałem "to coś" w gaciach, więc moje męskie ego nie zniesie ciągłego traktowania mnie jak dzieciaka.
Obaj byliśmy facetami z krwi i kości. Ja po prostu częściej lubiłem mieć różne części męskiego ciała w sobie, nic poza tym!
Uśmiechnąłem się, pochylając i całując skroń He Xuana. Za mało go całowałem, o tysiąc razy za mało. On robił to nagminnie, na każdym odkrytym skrawku ciała, za nic mając sobie wzrok innych osób i lub ich nieprzychylne szepty. Nigdy nie dawał mi odczuć, że mężczyzna nie potrzebuje czułości albo że wstydzi się mojego śmiechu, dziecinnych żartów lub przeszkadza mu śmiałość w łóżku i otwarte rozmowy o seksualnych fantazjach. Dotąd nie spotkałem osoby tak różnej ode mnie, a jednocześnie bliskiej memu sercu, rozumiejącej je i akceptującej jego potrzeby.
Może nadal nie wiedzieliśmy o sobie wielu rzeczy i przyjdzie taki moment, że będziemy drzeć ze sobą koty, poprztykamy się o coś, uprzemy się, że mamy rację, ale patrząc na jego spokojną, uśpioną twarz, byłem pewien, że to wszystko przezwyciężymy, bo w morzu otaczających nas ludzi odszukaliśmy się po to, aby dać sobie nawzajem szczęście.
Spojrzałem na drugą stronę pokoju, gdzie znajdowały się panoramiczne okna. Wstawał kolejny dzień. Daleko na horyzoncie widziałem jaśniejącą łunę, z której wkrótce wynurzy się słońce.
– Tych wschodów będzie jeszcze tysiące – mruknąłem do siebie.
Ale okazji do patrzenia na śpiącego He Xuana jak na lekarstwo!
Tylko o tym pomyślałem, a palce wspomnianego mężczyzny ujęły moją dłoń i przyciągnęły do ust.
– Zgłodniałeś? – zapytał.
Zaśmiałem się. No i szansa minęła. Opadłem na materac i okręciłem się przodem do niego.
– Niespecjalnie.
– Miałeś ciekawy sen?
– Miałem. – Wyszczerzyłem się.
– Jeden z tych, o których nie chcesz mi opowiedzieć?
– Jeden z kolejnych o tobie. Ale jesteś ze mną, więc one są nieważne.
Rzucił okiem ponad moją głowę.
– Znów nie zasunąłeś rolet.
– Bo lubię, kiedy słońce oświetla twoją twarz. Wtedy oczy mają jeszcze mocniejszą barwę.
– Nie ma co oglądać.
– Ej, przecież każdy ma swoje małe słabostki.
– Ja nie mam żadnej – odpowiedział, przymykając powieki i wtulając głowę w moją pierś.
Tak głośno i niekontrolowanie zacząłem się śmiać, że trzęśliśmy się obaj z dobrą minutę.
Och, dobrze wiedziałem, jaka jest jego największa słabość.
– Oczywiście, że nie masz żadnej słabości, bo jestem twoją siłą.
– Siłą – powtórzył z lekką ironią. – Przypomnij mi, kto wczoraj kazał nosić się na rękach.
– Ja! – odparłem radośnie.
– Co więc z ciebie za siła?
– A taka, mój drogi, że nie pozwalam twoim mięśniom zwiotczeć z nieróbstwa.
Prychnął w moje ciało i czułem, jak kręci głową, a potem się odezwał:
– Czasami jesteś prostszy ode mnie.
– Nie da się. Lubisz sklejanie samolotów, liczenie i deszcz. Co może być prostszego? – Odsunąłem tułów i odchyliłem mu głowę, żeby spojrzeć na twarz. – Ale taki jesteś najlepszy.
Pogładził mój policzek i pocałował moją lewą brew, co zawsze robił z większą czułością.
– Blizna prawie się zagoiła. Co będę całował, kiedy całkiem zniknie? – zapytał, patrząc na nią.
– Mało ci miejsc? Mam przytyć, żebyś miał mnie więcej?
– Nie będzie mi to przeszkadzało – mruknął trochę sennie i ponownie się we mnie wtulił. – Śpijmy jeszcze trochę, bo Xie Lian znów będzie cię upominał, że ziewasz.
– Cwaniak. Tobie nikt nie zwróci uwagi. – Zamknąłem oczy i objąłem jego rozgrzaną snem szyję.
– Wczoraj się nie wyspałeś. Chociaż dziś postaraj się o zdrową dawkę snu.
– A niby czyja to wina? – Prychnąłem cicho pod nosem i oparłem brodę o czubek głowy tego złośliwca.
– Śpij.
Ucinasz temat, bo dobrze wiesz, że to przez ciebie!
– A jak nie?
– Jeśli nie przestaniesz gadać, to uciszę cię siłą.
– Ho, ho, tą siłą, którą masz ode mnie? Czy to obosieczny miecz?
– Jeszcze słowo...
– A co? – Zniżyłem głos, owijając nogą jego udo. – A co, He Xuanie?
– Jak nie zamkniesz tych swoich niegrzecznych usteczek, to sam ci je zamknę.
– To zamknij – wyszeptałem mu wprost do ucha, za które złapałem zębami i pociągnąłem. – Zamknij i sprawdź, co te niegrzeczne usteczka potrafią z tobą zrobić.
* * *
Kochałem go.
Kochałem tego mężczyznę. Czasami tak mocno, że chciałem się z nim droczyć, choć częściej pozwalałem, aby on dokuczał mi, ale były takie dni, noce, kiedy moja pierś falowała, a ogrom szczęścia wyciskał ze mnie łzy.
"Wczoraj" się poznaliśmy.
"Dziś" jesteśmy razem.
A "jutro"... Nie, mam nadzieję, że to będzie "już na zawsze" będziemy ze sobą bardzo, bardzo szczęśliwi, bo nasza wspólna przyszłość jest dla mnie najważniejsza.
No, może jeszcze ten twój deszcz.
I seks.
Z tobą, oczywiście.
Oraz...
Przede wszystkim ty, ukochany nieznajomy z niepamiętnej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro