Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Długo na ciebie czekałem

Wyszliśmy na zewnątrz wraz z ujadaniem wracającego psa. W naszą stronę szło dwóch młodych rosłych chłopaków w wysokich gumowcach, mocnych spodniach jeansowych, trochę wyblakłych od nadmiernego prania, w tej chwili i tak z licznymi plamami. Wyglądali na takich, którzy mogliby spędzić cały dzień na pracy w polu, a wieczorem starczyłoby im sił na pójście na dyskotekę. Biła od nich młodzieńcza werwa i gospodyni miała rację, nazywając ich "byczkami".

Na ich umięśnionych torsach opinały się T-shirty, o które wytarli duże dłonie przed przywitaniem się z He Xuanem. Kiedy stanęli przede mną, aż musiałem zadrzeć głowę do góry. Naprawdę byli wyrośnięci, jakby jedli zmutowane warzywa. Albo szpinak. Tony szpinaku, który popijali hektolitrami mleka.

Przedstawili się, nie kryjąc zadowolenia, że nareszcie spotykają tego "Xiao Xuana", o którym ich mama opowiadała im tyle dobrego.

Odszedłem kilka kroków w bok, żeby mogli w spokoju porozmawiać, czyli wypytać He Xuana o życie w mieście: o sklepy całodobowe, nocne bary, gdzie nie brakuje alkoholu, wieżowce sięgające nieba i internet dostępny w każdym miejscu. Cieszyli się jak małe dzieci, nawet jeśli odpowiedzi pytanego ograniczały się do pojedynczych słów. Zapatrzyłem się w plecy okryte czerwono-czarną koszulą, które nie były tak szerokie, jak nowych młodszych znajomych, ale to były plecy, których nie zamieniłbym za żadne inne. Cóż... boską klatę także. I ten brzuch!

Rozmarzyłem się i wyobraziłem sobie, że za nim staję. Opieram się całą piersią, przytykam biodra do pośladków i całuję krótkie włosy na karku. Rękami wędruję w przód i rozpinam guziki. Powoli, ocieram się o jego tyłek, żeby wyczuł, jak nieziemsko mnie podnieca. Myślę, że byłby ciekaw, co zrobię, jak daleko sięgnę, czy starczy mi cierpliwości, żeby rozpiąć guziki do ostatniego, a potem wymacać jego ciało, aż dłońmi zjadę niżej, poza pasek spodni i...

Za plecami usłyszałem ponowne szczekanie psa.

Boże, dobrze, że przywrócono mnie na ziemię, bo już rozbierałem He Xuana wzrokiem!

– Buła, przestań! Buła, uspokój się! Do nogi! – krzyczał jakiś chłopak. Musiał to być trzeci syn.

Czarny wilczurowaty pies przebiegł koło mnie, przysiadając przy nodze swojej pani, jakby czekał na nagrodę lub pochwałę za wykonanie polecenia przyprowadzenia kompletu "chuliganów". Po chwili ludzki cień pojawił się obok, a zziajana osoba stanęła ze mną ramię w ramię. Poczułem mocny zapach siana i rozgrzanego ciała.

Chłopak podobnego wzrostu do mojego ubrany w krótkie spodenki i szary przepocony podkoszulek zdjął grube rękawice i wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Jego włosy były tak gęste, że nawet związanie ich gumką w kitę nic nie pomogło w ujarzmieniu tego buszu. Gniazdo na mojej głowie w porównaniu do jego to dzieło sztuki fryzjerskiej!

I kiedy tak przyglądałem się mu z nieukrywanym uśmiechem, spojrzał na mnie. Skórę miał opaloną, a wyraz twarzy z neutralnego stopniowo przerodził się w zdziwiony.

W końcu zaśmiał się i głośno powiedział:

– Shi Qingxuan! – Objął mnie, prawie miażdżąc ramiona, łamiąc żebra i wyduszając duszę z ciała. – Skąd się tu wziąłeś?

Powoli przypominałem sobie jego głos i gdzie go już widziałem.

Poklepałem go po plecach nadal oszołomiony.

– Cześć, Quan Yizhenie. – Nie docierało do mnie, co ten chłopak może tutaj robić. Przecież pracował w hotelu, uczył się, mieszkał w mieście...

Zaraz... Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie mówił, że wyniósł się z domu – z małej wsi na końcu świata, gdzie krowy na cmoknięcie same wracały do obory, gdzie nie ma internetu i musi pomagać w gospodarce?

Siłą odsunąłem go od siebie i przyjrzałem się dokładniej. To naprawdę on. Nie był taki blady jak wcześniej i chyba przybyło mu trochę mięśni. Albo trochę więcej. Wydawał się większy, ale uśmiechał się tak, jak po wtrąbieniu śniadania.

– Co tu robisz, Quan Yizhenie? Czy to twój dom? Jednak wróciłeś? – zapytałem, zbywając jego poprzednie pytanie milczeniem.

Chłopak potarł kark i na chwilę odwrócił wzrok.

– En, wróciłem. Po tym co mi powiedziałeś, pomyślałem, że może jednak spróbuję się dogadać z rodzicami i coś wywalczę. I wiesz co – nagle złapał mnie za ramiona, a jego jasne oczy błysnęły – udało się. Rzuciłem pracę i od nowego semestru wracam do szkoły. W tygodniu będę mieszkał w internacie, a na weekendy wracał do domu pomagać. Mamka będzie mi wszystko opłacała i obiecała, że jeśli podczas wakacji będę ciężko pracował, to na weekendach da mi więcej czasu dla siebie. Dziękuję!

Po raz kolejny znalazłem się w jego żelaznym uścisku, więc jedyne, co byłem w stanie zrobić, to poklepać go i pogratulować.

– Mamka, po co wysłałaś po mnie Mięsną Bułę? Pali się czy co? – odezwał się, kiedy mnie puścił i tylko objął ciężkim ramieniem, przystając naprzeciwko niej.

– Bachorze, gości mamy! – skarciła go, aż się wzdrygnął, jakby miała w sekundę do niego doskoczyć i wytarmosić za ucho. – Jak każę ci przyjść, to masz tu przylecieć, jakby cię diabli gonili. Rozbestwiło cię to miasto.

Quan Yizhen przygarbił się i schował głowę w ramionach. Jego matka naprawdę potrafiła zarządzać gospodarstwem twardą ręką i jeszcze wzbudzać postrach u dwukrotnie większych od niej synach.

– No, przywitajże się z synem zmarłych państwa He.

He Xuan pierwszy do niego podszedł i wyciągnął dłoń na przywitanie. W tym momencie Quan Yizhen wyraźnie się spiął. Przestał mnie obejmować, opuścił ręce wzdłuż ciała i skłonił się nisko.

– Gongzi*, zrobiłem wszystko, o co prosiłeś. Dziękuję, że mi wtedy zaufałeś, powierzając tak ważne zadanie. Mam nadzieję, że twój towarzysz do końca był zadowolony z pobytu i przepraszam, że nie mogłem go pożegnać osobiście – powiedział bardzo formalnie, co najmniej jakby miał przed sobą jakąś ważną osobistość.

Gongzi* – młody panicz, młody mistrz lub syn szlachciców.

Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi, lecz wtedy Quan Yizhen uśmiechnął się do mnie i mimo opalenizny na twarzy, jego policzki widocznie się zarumieniły.

– Całe szczęście, że dogadałeś się ze swoim chłopakiem – powiedział dyskretniej, bliżej mojego ucha – bo już się obawiałem, że cię wtedy wystawił. A teraz się okazuje, że to sąsiad, o którym mamka zawsze wyraża się tak pozytywnie, jak o własnym ulubionym synu! Co za zbieg okoliczności!

Spojrzałem na człowieka, którego znałem i jednocześnie nie znałem – najpierw w szoku, potem z nagłym oświeceniem, a na końcu wzrokiem przewiercającym twarz He Xuana, która ciągle była nieruchoma niczym kamienny posąg.

– O tak – wymówiłem na wdechu z mocno bijącym sercem i suchością w ustach – co za zbieg okoliczności.

*

Mama Quan Yizhena oraz jego bracia nie zwrócili zbytniej uwagi na to, co wyjawił chłopak i co to dokładnie oznaczało. Ja zrozumiałem aż za bardzo.

Do He Xuana nie odezwałem się przez całą drogę do domu. Niosłem koszyk z jajkami, mlekiem i śmietaną, a He Xuan jeden worek z warzywami, a drugi z owocami. On też nie próbował niczego powiedzieć. To dobrze. Miałem czas na poskładanie elementów układanki w nieduży kawałek. Ciągle wiele brakowało do całości, a największego z pytaniem "dlaczego?".

Dlaczego nigdy nie powiedział, że to on był facetem z hotelu?

Dlaczego wyszedł wtedy bez pożegnania?

Dlaczego właśnie z nim spędziłem tamtą noc i... cholera! Dlaczego to musiał być akurat on?!

Co to, u licha, za nieśmieszny żart?!

Miałem mętlik w głowie, choć przez szok wydawało mi się, że umysł mam dziwne pusty i zawieszony w próżni. Już rozumiałem – mniej więcej – co się stało, ale jednocześnie nie rozumiałem tego wcale.

He Xuan stanął przy swoim samochodzie.

– Odwieźć cię do domu? – zapytał.

– Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć i czy w ogóle zamierzałeś?

Nie spuścił ze mnie wzroku, ale przeczesał palcami włosy.

Jesteś zakłopotany? Nie masz pojęcia, co powiedzieć? Cóż, wiedziałeś od początku, kim jestem, więc nic dziwnego, że się stresujesz.

Nie sprawiało mi to radości, nie czułem żadnej satysfakcji, ale nie zrobiłem nic, żeby mu pomóc.

– Jeśli nadal masz ochotę, to wejdźmy do domu. Opowiem ci wszystko.

– Bez kłamstw?

– Nigdy cię nie okłamałem.

– Bez ukrywania prawdy?

– Bez pominięcia najważniejszej części tej historii – odparł. – Powiem ci o styczniowej nocy, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz.

A więc jednak. To prawda.

Przełknąłem gulę w gardle i skinąłem.

Weszliśmy. Nie zdejmowałem butów, żeby w razie czego móc szybko wyjść i pójść gdziekolwiek, nawet w środek lasu. He Xuan zrobił dwie herbaty i postawił je w salonie na stole. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Nie miałem na nic ochoty, jedynie na usłyszenie prawdy, ale jej też po części się obawiałem, więc objąłem dłońmi kubek, kciukami pocierając brzeg.

– Jest coś, co chciałbyś usłyszeć najpierw, Shi Qingxuanie?

Pokiwałem na boki głową.

– Nie, dla mnie wszystko jest niezrozumiałe.

– Dobrze.

Zaczął od tego, co sam wiedziałem – od pojawienia się w barze, gdzie piłem kolorowego drinka. Zwróciłem na siebie uwagę, pytając, czy nie powinien napić się czegoś smacznego, zamiast zmuszać do czystego, mocnego alkoholu. Potem przysiadłem się nieproszony i niewzruszony jego odmowami uparcie go zagadywałem.

Tę część mglisto pamiętałem, ale takie zachowanie było do mnie podobne. Tym bardziej po alkoholu.

Po wymianie zdań, małej sprzeczce i mojej nieugiętości udało mi się namówić go na towarzyszenie sobie przez resztę nocy.

– Chciałem z tobą spędzić całą noc? – Nie kryłem zaskoczenia. – Ja to zaproponowałem?

– En. Byłeś bardzo przekonujący – rzekł, nie wdając się w szczegóły. Dobrze wiedziałem, że jak się na coś uparłem, to nie istniała siła, żeby mnie zatrzymać. Tym bardziej, kiedy już nie byłem tego w pełni świadomy.

– Ale czekaj. Dlaczego Hua Cheng nie powiedział mi, że to ty? Widzieliście się podczas integracji i nie pisnął ani słowa – rzekłem z zarzutem.

– Do tego też dojdę.

– Okej, kontynuuj – poprosiłem, w myślach po tysiąckroć wyzywając Hua Chenga od najgorszych i obiecałem sobie, że jak tylko mój telefon będzie miał zasięg, to zadzwonię do Xie Liana i wszystko mu opowiem.

Na koniec opowieści zrezygnowałem z tego, ale moje zdanie, że jest cwanym lisem, nic a nic się nie zmieniło.

Zabrałem He Xuana do klubu muzycznego, gdzie bariera komunikacji między nami pękła i zaczął czuć się ze mną swobodniej. Później była dyskoteka, a na końcu hotel. Nie zdradził mi szczegółów, ale tego akurat nie musiał.

Zaiskrzyło między nami i to mocno. Pamiętam swoje ciało po tamtej nocy, zużyte gumki, zrelaksowany umysł, szklankę wody i śniadanie zostawione przy łóżku. Pamiętam koszt doby w najlepszym apartamencie, widok z okien, ubrania przyniesione z pralni i dbałość o to, żebym czuł się komfortowo.

Wytłumaczył, że tamta noc bardzo mu się podobała. Na tyle, żeby po naszym ponownym spotkaniu i mojej całkowitej obojętności wobec niego, spróbować się do mnie zbliżyć. Pozwolić nam poznać się na nowo i tym razem we właściwej kolejności, czyli zaczynając od prostych rozmów i dowiadywaniu się czegoś o sobie, a z czasem pogłębieniu tej znajomości.

Moje myśli były pogmatwane. Jeszcze bardziej go nie rozumiałem.

– To dlaczego nie zostałeś do rana? – Głos mi lekko drżał. – Dlaczego nie zostawiłeś żadnej wiadomości, cokolwiek, nawet głupiego "dzięki za noc". Wyszedłeś bez słowa, bez zostawienia numeru telefonu. Cholera, szukałem cię miesiącami! – To ostatnie prawie wykrzyczałem, czując żal.

Moje oczy zrobiły się wilgotne, ale mój wzrok nie zachęcał do zbliżania się, co mężczyzna naprzeciw mnie uszanował, bo nie ruszył się z miejsca.

W zamian odpowiedział:

– Może bym to zrobił, ale tamtej nocy powiedziałeś mi: "jeśli przeznaczenie nam pozwoli, to spotkamy się ponownie". Nie podałeś mi swojego imienia, nie pokazałeś dowodu, nawet kiedy chciałem się upewnić, że jesteś pełnoletni. Wtedy... – nabrał powietrza – myślałem, że jesteś studentem, a kiedy opowiadałeś o przyjacielu biegłym w obsłudze komputera, wyobraziłem sobie kolejnego ucznia pracującego nad jakimś projektem zaliczeniowym. Początkowo sądziłem, że nasze spędzanie ze sobą czasu to dla ciebie zabawa. Przerwa w sesji. Sposób na odstresowanie się, jednonocna przygoda. Ale nie mogłem zapomnieć o tym, co powiedziałeś mi na koniec. – Zacisnął usta. – Twierdziłeś... Twierdziłeś, że...

Widziałem, że ma problem z dokończeniem. He Xuanowi było trudno coś powiedzieć. Jakie to niezwykłe.

Zamknąłem oczy. Nie przywoływałem wspomnień z tamtego dnia, bo ich nie miałem, ale w zamian powróciłem do licznych snów, w których byłem z He Xuanem.

– Że to najlepsza noc mojego życia – zacząłem, prawie czując na ciele gorące dłonie, które dotykały mnie we śnie i gorący wzrok utkwiony w mojej twarzy.

– En.

– Że... jestem szczęśliwy?

W kącikach moich oczu formowały się łzy.

Wcale nie zyskałem nagle daru jasnowidzenia. Dotąd nie śniłem przyszłości, ale przeszłość, choć pewnie nie do końca odzwierciedlającą prawdziwe wydarzenia.

Jednak bliskie.

Te wszystkie uczucia, które mnie wypełniały, czułe pocałunki, szepty, dotykanie mnie jak kochanka, przytulanie... kochanie się ze mną długie kwadranse, aż nie mogłem wytrzymać z rozkoszy...

– En – odpowiedział cicho.

Cholera.

– Kiedy zasypiałeś – ciągnął, słyszałem, że wstaje i do mnie podchodzi – uprzedziłeś, że możesz o mnie nie pamiętać, ale nigdy nie zapomnisz tego.

Objął moje plecy i głowę, po czym pochylił się, przytykając policzek do mojego. Lekko opuściłem głowę, schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi i drżącymi palcami uchwyciłem się koszuli w kratę.

– Tego... ciepła? – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

Przy uchu usłyszałem jego krótki śmiech, po którym pocałował mnie w skroń i wyjawił:

– En, mojego ciepła. Jednak pamiętałeś. – Ramiona objęły mnie mocniej, czulej, ale ściślej, jakby odszukał mnie po nieokreślonym czasie tęsknoty i czekania na mnie.

Jakby moje dwa słowa go uszczęśliwiały.

Jakby... naprawdę mnie kochał.

– Przepraszam. Niczego nie pamiętam. Przepraszam – wydukałem, starając się powstrzymać wybuch emocji.

Zrozumiałem, jak się czuł przez ten czas, kiedy tylko się widzieliśmy w magazynie. Tyle razy mi pomagał bez żadnej nadziei, że go pamiętam. Uszanował moją prośbę o zostawienie naszego losu w rękach przeznaczenia. Natomiast mi dał czas, żeby prawdziwy ja go poznał i się w nim zakochał, choć musiał czekać długie miesiące.

Powoli się zbliżał, ale nigdy za bardzo. Ani razu nie przekroczył granicy. Troszczył się o mnie na różne sposoby, ratował nie raz i nie dwa, z nieznajomego stał się kolegą, towarzyszem, przyjacielem, aż w końcu mężczyzną, na którego widok oczy mi błyszczały i pierś zalewała fala ciepła.

Co w tym czasie musiał przeżywać, nie mogąc mnie pocałować, prawdziwie przytulić? Ja bym nie dał rady! Jeśli teraz He Xuan straciłby pamięć i miałbym przechodzić obok niego obojętnie, pękłoby mi serce.

– Nie przepraszaj. Nie pamiętasz, ale ja niczego nie zapomniałem i mógłbym na ciebie czekać kolejne miesiące, a nawet lata, jeśli byłoby trzeba. – Pocałował mnie we włosy, trzymając mocno. – Nie płacz, bo już jestem. Jestem dla ciebie.

Na wiele pytań nie dostałem jeszcze odpowiedzi, a miałem ich sporo, ale jednego byłem teraz pewny. Człowiek z mojej "niepamiętnej nocy", którego szukałem miesiącami i człowiek, w którym się zakochałem, to jedna i ta sama osoba.

I to najlepszy powód, żeby pozwolić łzom płynąć.

Z ulgi i ze szczęścia.

*

Siedzieliśmy na kanapie. He Xuan obejmował mnie ramieniem i pozwalał mojej głowie odpoczywać na swoim barku. Z dłonią na jego piersi, po której wodziłem opuszkami palców, wypytywałem go o więcej szczegółów z tamtej nocy, ale powiedział, że skoro nie pamiętam, to po prostu możemy ją kiedyś powtórzyć.

To był niezły pomysł. Przeżyć tę noc ponownie. Na pewno inną, bo nie miałem pojęcia, jak dokładnie się zachowywałem i co mówiłem, że aż tak zawróciłem mu w głowie, ale powinno być ciekawie.

– Tylko tym razem nie dam się zaciągnąć do najdroższego hotelu w mieście – zadecydowałem.

– Nie podobało ci się?

– Żartujesz? Było świetnie, tylko szkoda, że zostałem sam. Gdybym pamiętał, co dokładnie zaszło między nami, byłoby jeszcze lepiej.

– Więc zdecydowane.

– Nic nie jest zdecydowa...! – Urwałem, bo przyszła mi do głowy niepokojąca myśl. – He Xuanie, nie mów, że to ja wpadłem na pomysł z tym hotelem...

– Nie, to był mój warunek.

W duszy odetchnąłem. Na trzeźwo w życiu bym tego nie zrobił, ale moje pijane alter ego, kto wie...

– Dlaczego akurat warunek? – zainteresowałem się.

Wziął moją dłoń i przytknął do swoich ust.

– Nie powiem.

– Ej, nie tak się umawialiśmy.

– To szczegół. Obiecałem prawdę i słowa dotrzymam. Zapytaj mnie o coś innego.

– Za dużo tych zagadek.

– To naprawdę nic takiego. Można powiedzieć, że wyłącznie mój kaprys.

Westchnąłem. W sumie mogłem się zgodzić na ten rodzaj niewiedzy. Może sam to odkryję podczas zapowiedzianej "powtórki"?

Skoro był chętny udzielać mi odpowiedzi, to wypaliłem:

– Jak trafiłeś na mnie w pracy i dlaczego akurat magazyn? Już zadałem ci kiedyś podobne pytania, ale czuję, że mogłeś coś przede mną zataić.

– Nie skłamałem wtedy i niczego przed tobą nie ukryłem. Nasze spotkanie to czysty przypadek. Byłem ciekawy, jak pewne oprogramowanie sprawdza się w praktyce. Napisanie czegoś, a praca z tym, to dwie różne rzeczy.

Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na niego.

– Nie rozumiem. Jakie napisanie? Czym zajmowałeś się w przeszłości? Pisałeś książki o magazynach?

– Nie książki, tylko SAP.

– Co?!

Aż usiadłem prosto, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

– Ty, ty... stworzyłeś... napisałeś SAP? Niemożliwe! Przecież od lat w nim działamy, to podstawowy program w prawie wszystkich magazynach w kraju. Jest tak znany jak Windows, a gdyby nie on, to wszędzie panowałaby chaos!

– Cieszę się, że tak wysoko go cenisz. Ale jak sam wiesz, nie jest idealny.

– A co niby jest? Okej, Linux i Mac nie wysypują się tak często jak Windows, ale za to na Windows jest najwięcej programów.

– Z SAP jest podobnie. To najbardziej powszechne oprogramowanie, ale też i zawodne. Odkąd powstało, cały czas je udoskonalamy.

– My?

– Ja i inni programiści – wytłumaczył. – Jestem pomysłodawcą i głównym zarządzającym projektem, ale to nie robota dla jednostki.

– Jasne... tak, rozumiem. I ty... Boże, jesteś tak uzdolniony, że czuję się przy tobie jak newbie!

Pocałował moją skroń i oparł o nią głowę. Na moje kolejne pytanie o szczegóły dotyczące SAP, na którym przecież uwielbiałem pracować, odpowiedział:

– Sam pomysł narodził się na początku studiów. Znałem już podstawy programowania, a na uczelni spotkałem kilka osób, które miały wiedzę z zakresu funkcjonowania magazynów, problemów logistycznych oraz widziały proste programy, które próbowały ogarnąć chaos zamówień, transportu oraz baz danych z towarami. Wspólnie stworzyliśmy SAP i po obecny dzień go poprawiamy.

Teraz zrozumiałem, jak było go stać na takie fajne auto i nowoczesne mieszkania w centrum. Oraz oczywiście nocleg w najlepszym apartamencie z nieznajomym gościem poznanym zaledwie kilka godzin wcześniej w barze. Ale nawet jeśli miał pieniądze, to ten gest i tak pokazywał, że już wtedy zawróciłem mu w głowie.

Aaach! Dlaczego nie mogę tego pamiętać?!

He Xuan opowiadał o SAP, a ja słuchałem z fascynacją. Ciekawiło mnie każde słowo, informacje o problemach podczas tworzenia projektu, o jego powolnym wdrażaniu do magazynów i w końcu o ogromnym sukcesie, który przerósł nawet oczekiwania twórców, ale też o setkach godzin spędzonych w biurze. He Xuan okazał się być bardzo pracowity i jeszcze inteligentniejszy niż przypuszczałem. Między nami była różnica pięciu lat, ale jego wiedza tę przepaść wręcz powiększała.

– Wszystkiego można się nauczyć – ciągnął. – Jeśli byś chciał, to wytłumaczę ci każde zagadnienie i dostępną komendę. Jak obchodzić ograniczenia oraz kilka innych trików.

– No pewnie, że chcę! – Ta propozycja była jak otrzymanie solucji do skomplikowanej fabularnie gry. – Wiesz... jeśli będziesz miał ochotę i czas, i w ogóle...

– Mam dużo czasu. Ochotę na naukę ciebie jeszcze bardziej.

– Ale... – zamyśliłem się – musisz mieć jakieś biuro? A przecież pracujesz od kilku miesięcy w magazynie. Nie zaniedbałeś swoich głównych obowiązków?

– W żadnym wypadku. Praca w centrum logistycznym z "Voice'm" dostarcza mi ogromną ilość danych, które wykorzystuję w SAP. Szykujemy się na nowy update, więc za około pół miesiąca powinniście zauważyć znaczący spadek błędów zarówno w "Voice'ie" jak i w samym SAP.

Podziwiałem tego człowieka. Łączyć ze sobą dwa etaty, robić to, co naprawdę sprawia przyjemność, a w tym wszystkim jeszcze wyrabiać tę samą normę, aby zwrócić na siebie moją uwagę... Uch, nawet znalazł czas, żeby mi kilka razy pomóc, prawie niańczyć jak dzieciaka i w końcu powoli mnie w sobie rozkochać...

Tak, zakochałem się w nim, ale nawet nie było górnej granicy tych uczuć, bo okazywało się, że każdego dnia przesuwała się ona wysoko ponad chmury, gdzie nie było widać końca.

Nie odrywając od niego spojrzenia, objąłem za szyję i okrakiem usiadłem mu na kolanach. Oparłem o siebie nasze czoła, musnąłem jego usta swoimi i głośno westchnąłem.

– Czy wiesz, jak niezwykłą osobą jesteś, He Xuanie?

– Pierwsze słyszę.

Uśmiechnąłem się. Opuszkami palców złapałem z obu stron głowy za końcówki uszu i lekko je podszczypywałem.

– Nikt ci tego nie mówił?

– Może – wypuścił powietrze na moją szyję – nie pamiętam.

– Mam ci powtarzać, aż zapamiętasz?

– To może zająć dużo czasu.

– Nigdzie mi się nie spieszy. – Pogładziłem krótkie włoski z tyłu jego głowy.

– Nawet jakby oswajanie mnie z tym trwało miesiące?

Parsknąłem.

– Tylko miesiące? Jestem przygotowany na lata!

Lata z He Xuanem. Świetny pomysł.

– Będę w magazynie jeszcze kilka miesięcy, ale właśnie sobie uświadomiłem, że słuchanie twojego głosu jest o wiele lepsze niż firmowego "Voice'a" – powiedział to tak obojętnym głosem, że nie bardzo wiedziałem, do czego zmierza. – Obecnie jestem zagubiony, bo lepiej pracowałoby mi się, słuchając ciebie, ale z drugiej strony, jeśli "Voice" brzmiałby jak ty i gdybym słuchał go bez przerwy przez osiem godzin, chyba na okrągło robiłbym błędy, żeby wysyłał mnie do order picku, gdzie musiałbym zobaczyć właściciela we własnej osobie. A może nagrałbym sobie własną wersję z twoimi jękami?

– Boże, i z kim jak się zadaję! – krzyknąłem ze śmiechem.

– Zapytaj lepiej, kto doprowadził do tego, że mam takie pomysły.

Mała zadziora z niego. Moja zadziora.

Objął ramionami dolną część moich pleców i po swoich udach zsunął pośladki niżej. Na szczęście nie za blisko strategicznego środka ciała. Dotknął mojej szyi i uważnie mi się przyjrzał.

– Wiem, że jest coś jeszcze, o co chcesz mnie zapytać.

– Zawsze potrafisz mnie przejrzeć. – Położyłem dłoń na jego barku, lekko go pocierając. – Zdradź mi, bo zastanawialiśmy się nad tym z Xie Lianem, jak to możliwe, że ani razu do nas nie przyjechałeś, aby zgłosić błąd? Naprawdę miałeś tyle szczęścia, że żaden się nie pojawił? To wprost nie do uwierzenia.

– Błędy miałem jak inni.

– Ale? – zapytałem, lecz chyba znałem odpowiedź. W tym wypadku mogła istnieć tylko jedna. – Sam potrafiłeś je rozwiązać?

Skinął.

– Każdy zapisywałem i dodawałem do bazy danych z błędami, które na koniec dnia wysyłałem na serwer do moich współpracowników.

Wypuściłem powietrze.

– A więc nie ma niezawodnej wersji "Voice'a". A mieliśmy taką nadzieję.

– Przepraszam, że tak nie jest.

– Nie, spoko, to przecież była jakaś abstrakcja. "Voice" bez błędów. – Zaśmiałem się. – Po prostu nie wziąłem pod uwagę, że pracuje z nami ekspert nad ekspertami.

– Nie przesadzaj.

– Nic podobnego. A to całe wyrabianie określonej normy? To też jakieś twoje sztuczki?

– Już kiedyś ci o tym wspominałem i nie kłamałem. Zawsze byłem dobry z matematyki.

– Serio? Liczyłeś w pamięci?

– Lubię liczyć. – Pochylił się i szepnął do mojego ucha: – Tak samo jak moje imię wypowiedziane twoimi niegrzecznymi ustami.

Natychmiast się odsunąłem, czując, jak policzki robią się gorące. I kto tu niby jest niegrzeczny!

– Li-liczyłeś nawet coś takiego?

– Nic na to nie poradzę. Mój umysł sam to rejestruje.

– Jesteś szalony.

– Inaczej bym to nazwał.

Zasłoniłem dłońmi twarz, patrząc spomiędzy palców na He Xuana. Zaśmiałem się.

Zakochany.

Ten człowiek nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Cóż, to jego urok. To ta część, którą też w nim pokochałem.

Potarłem policzki i złapałem go za dłonie, zadając kolejne pytanie:

– Skąd wiedziałeś o moim darze? Bo domyślam się, że już wiesz, skoro nie jesteś zdziwiony brakiem pamięci o tobie.

– Początkowo bardzo mnie zaskoczyłeś, nie rozpoznając na szkoleniu. "Był do tego stopnia pijany?". Odrzuciłem tę myśl. To musiało być coś innego. Sam mi powiedziałeś, że możesz niczego nie pamiętać. Jakiś czas później wróciłem do baru, gdzie pierwszy raz się widzieliśmy. Ze względu na ciebie nie chciałem tego robić. Tak bardzo naciskałeś, aby uwierzyć w przeznaczenie, jednak musiałem się przekonać, co jest na rzeczy. Wtedy, w hotelu nie udawałeś. Więź, jaka się między nami zrodziła, była prawdziwa. I twój brak pamięci również.

Przypomniałem sobie o czymś, zgadując:

– Widziałeś się z Hua Chengiem.

– En. Mówiłeś, że barman jest chłopakiem twojego przyjaciela, a tylko on widział nas wtedy razem, więc byłem pewny, że mnie rozpozna.

– I rozpoznał?

– Od razu. Miał akurat wieczorną zmianę. Już na wstępie powiedział, żebym nie spodziewał się dobrych wieści, bo sobie o mnie nie przypomnisz, nawet gdybym przed tobą stanął.

– A to podstępny, oszukańczy lis.

– Mówił prawdę, chociaż o tym już się przekonałem osobiście. Byłem ciekaw dlaczego, co było tego powodem. Trochę porozmawialiśmy i potwierdził to, o czym mi powiedziałeś. Zapomniałeś tę noc. I zanim o cokolwiek innego go zapytałem, niespodziewanie przyszedłeś.

– Co?!

– Wszedłeś do baru i usiadłeś na miejscu, gdzie widziałem cię pierwszy raz. Miałeś na sobie dres, a na głowę zarzucony kaptur. Hua Cheng powiedział, że mam pójść na drugą stronę baru, gdzie nie będę widoczny i się nie odzywać, a dowiem się wszystkiego.

Dobrze pamiętałem tamtą noc. Użycie daru, a potem siedzenie w barze, użalanie się nad sobą i gadkę z Hua Chengiem – tą zdradziecką mendą. Nic mi wtedy nie pomógł, a już wiedział, że tamten facet siedzi w barze i mam go na wyciągnięcie ręki!

Zaraz, zaraz. Jeśli He Xuan słyszał wszystko, to... o losie... Słyszał moje żenujące słowa i sugestie Hua Chenga, żebym poszedł z kimś do łóżka... Ugh. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem, bo naprawdę "tamten" facet okazał się moją bratnią duszą.

Czyli od początku miałem rację. Choć niczego nie pamiętałem, czułem, że He Xuan jest mi bliski, bo kiedy spotkałem go w magazynie, moje ciało dotknęło go bez mojej świadomości i dało mi znać, że to on!

Mój dar naprawdę jest przydatny! To nie żadna ściema i działa też na mnie!

– Dar – powtórzył. Widocznie musiałem powiedzieć o nim na głos. – Wspomnieliście o nim podczas rozmowy, ale nadal nie rozumiem, na czym dokładnie on polega. Dobrze odgadłem, że szukałeś mnie, czyli swojego "nieznajomego"?

Droczył się ze mną. Przecież wiedział, że to z nim spędziłem noc na początku roku! Chyba że się spodziewał, że ląduję w łóżku z każdym facetem, jaki nawinie mi się pod rękę.

– En. Chodziło o ciebie.

– Cieszę się, że nie tylko ja dobrze wspominam tę noc.

– Łatwo ci mówić. Ja nic nie pamiętam. Nawet skrawka, żadnego pocałunku, czy co tam robiliśmy.

– Nie pamiętasz, ale zakładasz, że się całowaliśmy?

– Daruj sobie. Kiedy się obudziłem, byłem cały w malinkach, więc nie ma bata, że się nie całowaliśmy jak szaleni. Przez tydzień po tym miałem wrażliwe usta.

Nie powiem, że tyłek też mnie trochę bolał, a mięśnie do tego stopnia, że ruszałem się dwa razy wolniej. Zwłaszcza nogi...

– En. Całowaliśmy się naprawdę dużo – przyznał i wyłapałem w jego głosie nutkę satysfakcji. Potwierdzone, byłem boski. – Nie mogłem uwierzyć, że o tym zapomniałeś. Dopiero podczas przysłuchiwania się w barze waszej rozmowie, zrozumiałem, że użyłeś jakiegoś daru i dlatego nie masz żadnych wspomnień. Opowiesz mi coś o nim?

Wytłumaczyłem. Nie mogłem pozwolić, żeby myślał, że to tak mało dla mnie znaczyło lub byłem zalany w trupa i bzykał się z niczego nieświadomym gościem. Wtajemniczyłem w swój sekret kolejną osobę, lecz tym razem należało jej się wyjaśnienie.

– I nie ma od tego odstępstw? Od "zapłaty" za użycie daru zabraniem wspomnień?

Pokiwałem bezradnie na boki głową.

– Nigdy. W sumie to chyba był pierwszy raz, kiedy miałem sny nawiązujące do zapomnianych momentów. I nie zdarzyło się jeszcze, żebym odpływał na tak długo. Cała noc? Co myśmy, u diabła, robili? Co takiego pomogłem ci odnaleźć? Ciągle mam tyle pytań, na które tylko ty znasz odpowiedzi, ale nie chcesz nic zdradzić – zarzuciłem mu naburmuszony jak kot.

– Zrobiłeś dla mnie niewyobrażalnie wiele, Shi Qingxuanie. Nie wiem, czy starczy mi życia, żeby ci się odwdzięczyć.

Niby nie słyszałem u niego nieszczerości, ale czy trochę nie przesadzał? Ca-całe życie? Nie, żebym narzekał!

– Nie musisz za nic się odwdzięczać, ja i tak niczego nie pamiętam, więc wystarczy, że od czasu do czasu pomożesz mi, jak dotychczas to robiłeś. Nie jestem wymagający – rzuciłem, jakby to było nic wielkiego.

Nie skomentował, ale jego wzrok przeniósł się na usta, które miałem zamknięte. Jeśli obaj myśleliśmy o takim samym sposobie na odwdzięczenie się, to byłem jak najbardziej za!

– Dziękuję, Shi Qingxuanie.

– Proszę, za cokolwiek, He Xuanie.

– W przyszłości nie używaj daru, kiedy jesteśmy razem.

– O tym samym pomyślałem! To okropna strata, że z tamtej nocy mam pustkę w głowie. Uch, żebym znów zapomniał coś tak ważnego? Choćbyś mnie błagał o odszukanie czegokolwiek, to figę z makiem dostaniesz!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro