2. Wykorzystał i porzucił?
Wstałem dopiero o dziewiątej. Nogi miałem jak z waty. W nocy musieliśmy z tym gościem ostro popłynąć, ale głód zwyciężył nad zmęczeniem.
Kiedy nadal nago jadłem w łóżku jajecznicę na bekonie z kanapką z tuńczykiem, przegryzając świeżymi owocami i popijając na zmianę kawą, wyciskanym sokiem z pomarańczy i ciemną herbatą, wydawało mi się, że nie miałem nic w ustach od tygodnia. Skoro przyjdzie mi za to wszystko zapłacić, to mogłem chociaż się porządnie najeść. Zwisało mi, że po takiej mieszance pewnie pogoni mnie do łazienki. Najwyżej posiedzę na kiblu ostatnie pół godziny przed dostaniem kolejnej sraczki po zobaczeniu rachunku za ten pokój. Przed wyjściem ważniejsze było znalezienie czegoś do zakrycie tyłka, bo owinięty w prześcieradło nie będę paradował po hotelu, a później całą drogę do domu. Zamiast tam, dojechałbym na komendę policji eskortowany na tylnym siedzeniu policyjnego radiowozu, a potem gęsto się tłumaczył za ekshibicjonizm...
Nie wiem, czy nawet mój dar pomógłby mi znaleźć rozwiązanie z tej wtopy.
Po zjedzeniu melona otarłem usta z soku i oparłem się o ułożony za plecami stos poduszek. Zerknąłem na szafkę nocną, gdzie stała opróżniona szklanka. Żadnej wiadomości typu: "Hej, dzięki za dzisiejszą noc, tu jest mój numer. Zadzwoń", ale jednak zostawił mi wodę, żebym miał ją pod ręką, kiedy się obudzę. Tak samo śniadanie blisko łóżka. To były miłe gesty świadczące o tym, że ten gość z baru nie był złamasem, który spuścił z krzyża i szybko się ulotnił.
Może się spieszył? Może był zadowolony z nocy, ale nie chciał dawać mi złudnej nadziei, że mogłoby wyjść z tego coś więcej?
Smacznym śniadaniem podładowałem baterie, nogi przestały mi drżeć, więc wstałem, jak mnie stworzono. Nie wstydziłbym się swojego ciała, nawet gdyby ktoś tu ze mną był. Szczupły, dość wysoki, choć nie nazwałbym siebie dryblasem. Lubiłem biegać, ale nie chodzić na siłownię, więc moje niewielkie mięśnie tylko dodawały mi uroku – przynajmniej takie teksty słyszałem od innych facetów, nawet od Xie Liana, kiedy widział mnie przebierającego się w szatni. On był niższy, ale też wysportowany. Gdyby nie miał chłopaka, zaprosiłbym go na randkę. To spoko gość, dlatego pozostaje nam przyjaźń, z której jestem naprawdę zadowolony i za nią wdzięczny, bo to taki facet, który zawsze pomoże, choćby niebo waliło się nam na głowę, a ziemia drżała w posadach. Nasza przyjaźń to coś lepszego niż przygodne miłostki, więc może i dobrze, że nie wylądowaliśmy i nigdy nie wylądujemy razem w jednym łóżku.
Boso, przeciągając się od zbyt długiego leżenia, podszedłem do okna i aż zaparło mi dech w piersi. Widok na miasto był oszałamiający. W dole niewielkie samochody, nagie gałęzie drzew, tysiące ludzi na chodnikach, przejściach dla pieszych, łapiących taksówkę, spieszących się do szkoły, pracy, na spotkania. A ja obserwowałem to wszystko z góry, z poziomu kilku pojedynczych białych obłoków powoli sunących między drapaczami chmur.
Oparłem dłoń na zimnym szkle i poczułem, jak coś dotknęło moich pleców. Obróciłem się, ale nikogo nie było. Palcami poprawiłem moją szopę brązowych włosów, robiąc z nich prawdziwe gniazdo jakiegoś ptaka – młodego i zapewne z szaloną duszą artystyczną Picassa. Stroszyły się zawsze po umyciu, jakby żyły własnym życiem.
Wróciłem do łóżka. Obok na stoliku leżał mój portfel. Zajrzałem z nadzieją, że może tam w romantycznym geście nieznajomy pozostawił swój numer telefonu, ale nic nie przybyło. Przynajmniej mnie nie ogołocił z kasy. Sprawdziłem przegródkę, gdzie włożyłem poprzedniego dnia prezerwatywy – teraz była pusta.
– Zużyliśmy wszystkie? – Musiałem o to zapytać na głos, bo jajcarze z pracy zrobili mi późno powitalny prezent, kupując pięć sztuk. Myślałem, że miesiące zajmie mi ich zużycie, tymczasem nie została żadna.
Facet w łóżku musiał być prawdziwym ogierem. Doznałem niezłego szoku, że sam tyle wytrzymałem. I chciałem. To musiał być ktoś wyjątkowy, ktoś...
Przyłożyłem dłoń do lewej piersi, w której coś drgnęło. Znów było ulotne, znów nie potrafiłem tego zatrzymać na dłużej, żeby zajęło moją pierś; rozkoszować się tym, nasycić tęsknotę za płomieniem i kimś obok.
Pokój był ciepły, ciągle skąpany w promieniach słońca, a mimo to zadrżałem.
Weź się w garść. Było, minęło. Jesteś głupi, że po raz kolejny skupiłeś się na pomocy komuś, a nie sobie.
Dobra, koniec z użalaniem się nad sobą.
Dziarsko, żeby zostawić za sobą tę "niepamiętną noc", przeszedłem po miękkim dywanie na przeciwną stronę pokoju i tym razem naprawdę nie mogłem uwierzyć, że jestem w hotelu.
"Pokój"? Dobre sobie... to jest najprawdziwszy apartament! Jak z żurnala.
Tu, gdzie się znajdowałem, była jedynie część całości – małe pięterko. Przekonałem się o tym, schodząc po zakręconych drewnianych schodach. Nie widziałem ich wcześniej, bo zasłaniała je ścianka działowa. Dobrze przemyślane, dawało więcej prywatności w sypialni.
Zatrzymałem się na ostatnim stopniu, a moje usta same się otworzyły, wydając dźwięczne "woo-hoo".
Apartament był wysoki na dwa zwykłe piętra, a może nawet i trzy. Przestronny, jasny, olbrzymi, wyłożony szarymi panelami o drzewnej fakturze, z białymi puszystymi dywanami, ciemnymi meblami i rozłożystymi, szklanymi żyrandolami. Od razu dostrzegłem na niskim, czarnym stole przezroczysty worek z jakimiś ubraniami. Natomiast przy drzwiach wisiał mój jasnozielony płaszcz.
W tej części salonu też nikogo nie było, ale na wszelki wypadek zawołałem głośno: "Cześć, już wstałem!", na co nie otrzymałem odpowiedzi.
Zdziwiłbym się, gdybym po dwóch godzinach kompletnej ciszy kogoś zastał.
Obszedłem dookoła dolną część apartamentu, utwierdzając się w przekonaniu, że to na pewno hotel, bo odnalazłem broszurkę z usługami i drugą łazienkę... lub łaźnię – jak kto woli – z prysznicem oraz ustawioną przy panoramicznym oknie szeroką wanną. Była mokra, ktoś musiał z niej nie tak dawno skorzystać i... hej, dlaczego zabrano mi takie wspomnienia? Kąpiel z widokiem na nocne miasto? Przecież to mogła być jedyna taka okazja w życiu! Teraz za późno, żeby napuścić wodę i zrobić to, co nie raz mi się skrycie marzyło. Do dziesiątej już blisko, a nie chciałem płacić za rozpoczęcie kolejnej doby.
Reszty moich ubrań nie znalazłem, a tajemniczy worek okazał się zawierać czarny komplet dresów, bieliznę i T-shirt. Wszystko w pasującym rozmiarze, nowiutkie i z metkami, ale widząc cenę na zaledwie koszulce, moja wymarzona Honda, na którą zabierałem każdy grosz z nadgodzin, jawiła się jako coraz odleglejszy sen.
Dopiąłem zamek błyskawiczny w bluzie i usłyszałem pukanie do drzwi.
Pewnie obsługa... Może jednak doba kończyła się o dziewiątej?
Otworzyłem, spodziewając się mężczyzny w diabelnie drogim garniturze, który chce się upewnić, że nie zwiałem i uprzejmie poinformować, że kwota do zapłaty wzrosła, ale przywitała mnie uśmiechnięta twarz młodego chłopaka w ciemnoczerwonym hotelowym uniformie – tak idealnie odprasowanym na kant, że sam na maturze wyglądałem bardziej niechlujnie. Trzymał w dłoniach mały papierowy pakunek.
– Dzień dobry, czy nie przyszedłem w złym czasie, może za wcześnie...? – zawahał się i zamilkł, prawdopodobnie oczekując odpowiedzi.
– Nie? – odparłem niepewnie.
Nigdy nie gościłem w luksusowych hotelach. Czy nawet wypraszanie gości powinno zawierać tak przesadną uprzejmość?
– Proszę – powiedział, wręczając zawiniątko wielkości pudełka po butach – i przepraszamy, że tak długo to trwało. Zepsuł się jeden z automatów i musieliśmy wzywać fachowca. Przez to mieliśmy opóźnienie. Bardzo przepraszam w imieniu całego hotelu.
Spuścił głowę, a ja odebrałem papierową torbę ze znajomym logo.
Chyba czekał na jakąś reakcję, więc podziękowałem, a chłopak uśmiechnął się z ulgą. Był młody i wyglądał na ledwo wkraczającego w pełnoletność. Niewiele ode mnie niższy, z ptasim gniazdem na głowie wcale nie lepszym niż moje, ale dłuższymi włosami. To było pocieszające i dobra okazja, żeby zadać mu kilka pytań. Wolałem porozmawiać z nim niż z recepcją. Tam zadzwonię w ostateczności.
– Macie dwunastogodzinne zmiany?
– En – odparł.
– O której kończysz?
Popatrzył na mnie dziwnie, ale i tak odpowiedział:
– O dziesiątej, za dziesięć minut.
– Okej, chodź. – Złapałem go za nadgarstek i wciągnąłem do środka. Zamknąłem drzwi, a chłopaka zaprowadziłem do stołu.
– Usiądź i poczekaj. Mam do ciebie kilka pytań.
– Jeśli chodzi o pralnię...
– O pralnię? Nie, po prostu się stąd nie ruszaj. Daj mi chwilę.
Zostawiłem go, zerkając przez ramię, czy uznał mnie za niebezpiecznego wariata i szuka sposobu, żeby się stąd szybko zmyć, ale on tylko rozglądał się po apartamencie tak samo szeroko otwartymi oczami jak ja to robiłem wcześniej.
Świetnie.
Po schodach pognałem na piętro, zgarnąłem portfel w jedną rękę, tacę ze śniadaniem w drugą i wróciłem na dół. Boy hotelowy nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na mnie, na tacę i znów na mnie.
Odstawiłem srebrną pokrywę na bok, kładąc na stół nietknięty omlet polany białym, pachnącym słodko sosem i obsypany owocami, dwa naleśniki zwinięte w rulon z jakimś czerwonym nadzieniem, których kolor przebijał przez cienkie placki oraz małą miseczkę owsianki z orzechami. To wszystko wylądowało przed chłopakiem, a ja wyciągnąłem do niego dłoń, z uśmiechem się witając:
– Shi Qingxuan.
Przyjął moja dłoń bez ociągania, jakby widok jedzenia przełamał jakieś lody między nami i także się przedstawił:
– Quan Yizhen.
– Super, miło mi cię poznać. Masz końcówkę pracy, więc na pewno jesteś zmęczony i głodny, a mój... towarzysz zamówił za duże śniadanie. Szkoda, żeby się zmarnowało. Prawda?
– En – przytaknął, patrząc na każde z dań. – Mogę wybrać obojętnie które?
– Możesz zjeść wszystko. Sorki, ale sok, kawę i herbatę wypiłem. W lodówce jest woda, zaraz ci przyniosę, a ty już szamaj.
Dziesięć minut to aż nadto, żeby nakarmić go i wyciągnąć potrzebne informacje. Bułka z masłem.
Kiedy wróciłem z małą butelką niegazowanej zimnej wody, Quan Yizhen zdążył pochłonąć owsiankę i był w połowie omletu. Nie przejmował się bielą z kremu w kącikach ust. Bezceremonialne wcisnął do ust resztę i wziął w palce pierwszego naleśnika. Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, więc nawet nie mówiłem, żeby się nie spieszył, bo wszystko jest dla niego. Pewnie równo o dziesiątej musiał się gdzieś zgłosić, że skończył swoją zmianę. U mnie w robocie też o równych godzinach pracownicy się "odbijali" przy czytniku na hali.
Popił trzydaniowe śniadanie całą butelką wody, wytarł wierzchem dłoni wilgotne usta i dopiero na mnie spojrzał.
Miał zadowoloną minę.
Przełamanie lodów: Mission complete.
– Dzięki – odezwał się pierwszy.
– Spoko, jak mówiłem, tylko by się zmarnowało, więc to ja powinienem ci podziękować za pomoc.
– Na zmianie przysługuje nam jeden posiłek, a ja nie zdążyłem wziąć niczego więcej z domu – tłumaczył się. – Dzięki za poratowanie, bo z pustym brzuchem nie mogę zasnąć.
– Też tak mam. Potrafię nawet obudzić się w nocy i spałaszować lodówkę.
– Jak ja! Jeśli nie zapomnę zrobić zakupów przed snem.
– Od dawna pracujesz?
– Z rok? – Podrapał się po głowie. – Wyprowadziłem się od starych, bo kazali mi się non stop uczyć, a jak się nie uczyłem, to pomagałem im na gospodarce. Miałem dość i jeden ziom zaproponował mi wspólne mieszkanie. W zeszłym miesiącu się wyprowadziłem na swoje, bo odłożyłem trochę kasy, ale i tak nie jest kolorowo, kiedy trzeba robić wszystko samemu. Pracować, mieć za co jeść, robić opłaty, sprzątać. Życie jest cholernie drogie.
Szkoda, że jako nastolatek wszedł już w dorosłość, gdzie nie ma się czasu na szaleństwa młodości, a na prowadzenie statecznego życia wypełnionego pracą i radzeniem sobie z nim w pojedynkę jeszcze za wcześnie.
Tak myślałem, dlatego zapytałem:
– Zgadzam się, a myślałeś o tym, żeby wrócić do domu?
– Myślałem, ale... nie wiem. Rodzice mieszkają na takim zadupiu, że tam nawet nie ma Internetu. Krowy biegają po łące luzem, wystarczy zacmokać, a wracają do obory. Jeśli się o nich zapomni, to i tak same przyjdą na noc i na darmową wyżerę. Jak psy. O, psów i kotów też mamy dużo. Konie mają swoje pastwisko na wzgórzu i stajnię. Można pojeździć na oklep, jeśli masz szczęście i kobyłka pozwoli ci się dosiąść. – Wyszczerzył się wesoło. – Na wsi jest robota od rana do wieczora, a jak nie praca to siedzenie w książkach. Nie ma czasu na szlajanie się, jak to robię w mieście.
– Ale brakuje ci trochę domu?
– Trochę tak.
– Mamy styczeń. Jeśli przerwałeś szkołę, żeby się usamodzielnić, to nadal możesz do niej wrócić. A rodzina na pewno ci w tym pomoże. Rodzice zawsze chcą dla swoich dzieci tego co najlepsze. Zobacz – wskazałem na siebie – jestem gejem i bujam się z facetami, a mimo to ojciec, kiedy jeszcze o mnie nie wiedział, rzucił przy jakiejś wspólnej kolacji, że nie rozumie homoseksualistów i cieszy się, że z bratem jesteśmy normalni. Teraz potrafi zabrać mnie na mecz koszykówki i wypytywać, który gracz jest w moim typie. On mi gada o cheerleaderkach, ja mu o koszykarzach. Nie brzydzi się mnie, choć musiało minąć trochę czasu, żeby zrozumiał, że "pedalstwo", jak co poniektórzy chamsko nazywają, to nie choroba, ale coś zwyczajnego. To, że lubię "ptaszki" jak większość lasek, nie robi ze mnie odmieńca!
Słysząc mój tekst o "ptakach", przez chwilę się śmiał, ale potem spuścił wzrok na swoje splecione na kolanach palce.
– Pomyślę. Może wrócę na wiosnę albo wakacje.
– Wróć i szczerze z nimi porozmawiaj. Będziesz im pomagał w gospodarstwie i się uczył, ale też będziesz chciał mieć czas dla siebie. To układ win-win.
Zerknął na mnie.
– Okej, dzięki. Spróbuję.
– Luzik. – Wskazówki zegara wskazywały za dwie minuty dziesiątą, więc postanowiłem zmienić temat na ten bardziej naglący. – Mógłbyś mi powiedzieć, o której kończy się doba hotelowa? Wczoraj byłem trochę wstawiony i nawet nie zwróciłem na to uwagi.
– Czy twój... – chwilę się wahał, po czym użył całkiem bezpiecznego określenia, z którego ja też wcześniej skorzystałem – towarzysz nie powiedział ci przed wyjściem?
Widział go.
To nagle dało mi odwagę, by trochę nagiąć prawdę i coś z niego wyciągnąć. Walić opłatę za kolejną rozpoczętą dobę!
– Niestety nie. – Nie kłamałem, choć nie, może i kłamałem, ale nie miałem pojęcia, czy cokolwiek mi powiedział. Może gadaliśmy tylko ciałem? – Poznaliśmy się niedawno. – Bardzo niedawno. Tak naprawdę to wczoraj wieczorem. – I nie wiem, czym zajmuje się na co dzień, a rano wyleciał bez pożegnania. Nie chcę do niego dzwonić i mu przeszkadzać z taką błahą sprawą.
– Kminię. – Śmiałem w to wątpić, bo nawet ja tego nie rozumiałem, ale po tym słowie sam przeszedł do konkretów, na których od początku mi zależało. – Jeśli tak bez uprzedzenia wyszedł, to już ci wszystko wytłumaczę. Doba hotelowa kończy się o jedenastej, ale apartament został z góry opłacony do jutra. Tak samo twoje ubrania z pralni oraz otwarta karta na bar i restaurację. Mój zmiennik też wszystko wie. Wystarczy, że w telefonie wciśniesz "8", a łączy z nami, czyli osobami odpowiedzialnymi za bycie zawsze pod ręką dla specjalnych klientów z apartamentu. Ten... pan, twój chłopak, kazał mi nie przeszkadzać ci wcześniej niż o dziesiątej, ale chciałem jak najszybciej przynieść ubrania, bo nasze firmowe dresy są kijowe. Mnie wiecznie gdzieś uwierają – tłumaczył, ale ja zatrzymałem się na słowach "twój chłopak".
Mój chłopak..., jakbym tego chciał.
Zapłacił za tę i kolejną noc? Serio? Wow, takiego gestu się nie spodziewałem po poznanym w barze gościu.
Może jednak ta noc miała dla niego znaczenie?
Wypasiony apartament z widokiem na miasto, śniadanie do łóżka, moje ubrania oddane do pralni, które przyniósł mi Quan Yizhen, nawet zaopatrzenie mnie w coś zapasowego, żebym nie biegał nago... Cholera, ale po co oddawał moje ciuchy do pralni? Czy my szliśmy tu przez jakieś krzaki, czy co?
No, nikt mi teraz nie powie, że coś nie zaiskrzyło między nami, jeśli tyle dla mnie zrobił! Myślał o mnie, o moim komforcie...
Cholera, on myślał o mnie więcej niż tylko o chłopaczku do zaliczenia!
Otrząsnąłem się i zapytałem:
– Opłacony do jutra? Czy mój chłopak wspominał, o której wróci?
Pokiwał na boki głową.
– Nie.
– Nie?
– Kiedy nad ranem mijałem go w holu, zostawił mi napiwek i poprosił, żeby nie sprzątać pokoju, ale wymienić ręczniki. Podkreślił, że jeden komplet wystarczy, bo to tylko dla ciebie. Mój zamiennik dostarczy je ze szlafrokiem. Może być o jedenastej?
– O-kej – odparłem automatycznie. Zabolało. Nadzieja na "księcia z bajki", który wróci do swojego Kopciuszka, pękła jak bańka mydlana.
Chciałem jeszcze wypytać Quan Yizhena, jak wygląda, na ile lat, że nazwał go "panem", czy widział go pierwszy raz, czy może jest stałym gościem, ale żadne pytanie nie przeszło mi przez gardło. Poza tym skoro nie sprostowałem, że to tak naprawdę nie mój chłopak, nie chciałem teraz wyjść na totalnego kłamcę.
Miałem żal, że nie poczekał, aż się obudzę. Nie powinienem, wiem. Na pewno nic sobie nie obiecywaliśmy, nic nas nie łączyło poza prawdopodobnie upojną nocą, o czym świadczyły liczne malinki, zużyte gumki, lekki ból mięśni z pieczeniem tyłka oraz ten zrelaksowany stan umysłu. Jakbym dał się ponieść, ale też dobrze się bawił i czerpał z naszej bliskości niewyobrażalną przyjemność.
Lecz, poza tą nocą, byliśmy sobie obcy.
Obcy w wielki mieście. Ze swoim życiem, problemami, własnymi znajomymi. Może miał dom, w którym ktoś na niego czekał, a ja byłem tylko odskocznią od rutyny? Kosztowną – jeśli patrzeć na miejsce, w którym teraz byłem – ale może stać go na szastanie kasą na prawo i lewo.
Nie wiedziałem. Nic o nim nie wiedziałem.
Szlag! Czy mój dar – prędzej "obgównienie", a nie żaden dar – musi mieć taką krytyczną wadę? Kiedy komuś pomagam, to nawet nie mam szansy tego pamiętać. Gdzie tu przyjemność? Gdzie satysfakcja? No i gdzie to szczęście dla mnie za tyle moich poświęconych godzin, które przez lata zsumowały się do co najmniej długości miesiąca, kiedy powinienem leżeć na bezludnej wyspie, na plaży z białym piaskiem i pod palmami z tym moim królewiczem, uprawiać dziki seks, kiedy najdzie mnie na to ochota, jeść, pić, spać i opalać mój blady tyłek!
Tymczasem kłody pod nogi: budzenie się nie w swoim łóżku lub odzyskiwanie świadomości w dziwnych miejscach. Jeszcze brakuje, żebym ocknął się nagi w rzece – to dopełniłoby mojego żalu i chyba bym wybuchnął!
Agh!
Po wyjściu Quan Yizhena, odebraniu ręczników i zamówieniu tiramisu z deserem lodowym napełniłem wodą wannę. Musiałem odreagować, trochę się odprężyć, a skoro nadarzyła się ku temu okazja, jak mogłem ją przepuścić?
Leżałem zanurzony po szyję w gorącej wodzie i słodko pachnącej pianie, wpatrywałem się w pojedyncze chmury, a potem przewiesiłem ramiona za brzeg wanny i obserwowałem budynki. Miałem odpoczywać, odsunąć nagromadzoną gorycz, ale nie mogłem wyłączyć myślenia.
Mój umysł wracał do sypialni, do ciepła czyjegoś ciała, do złudnego uczucia ramion na moich plecach i miękkich ust wędrujących po ciele. Pocałunków, pieszczot, krzyków zadowolenia, radosnego, totalnie nieskrępowanego śmiechu.
Potrafiłem to sobie wyobrazić, dlaczego więc nie mogłem pamiętać?
Przekręciłem się na plecy, patrząc w halogeny wmontowanie w sufit. Po rozmowie z Quan Yizhenem wiedziałem ciut więcej, ale tak naprawdę nic. Facet, z którym tu przyszedłem, był bogaty albo... po prostu uważał, że nawet jeśli to będzie jedna noc, ale ze mną, nie zadowoli się byle jakim miejscem.
A może to ja go na to namówiłem?
Nie. To nie w moim stylu.
I był starszy ode mnie. Ile? Dziesięć lat, dwadzieścia? To chyba nie stary, nadziany dziad?
Nie.
Szybko tę wizję oddaliłem. To z pewnością był od początku do końca tamten facet z baru. Ciemne włosy, ciemny zarost... A oczy? Nie miałem pojęcia. Nie mógł mieć czterdziestki. Ze stanu mojego ciała i zawartości portfela mogłem stwierdzić z całą pewnością, że w łóżku był nienasycony i przy nim ja także.
Nie dało się ukryć...
Przeżyłem prawdopodobnie najlepszą noc w życiu, ze świetnym facetem i zostały mi tylko te malinki? No way!
Miałem nadzieję, że Quan Yizhen przyjdzie na nocną zmianę i będę mógł z nim jeszcze porozmawiać, czegoś się powiedzieć o moim "chłopaku", ale zmianę miała jakaś kobieta.
Cały dzień odpoczywałem, leżąc na kanapie lub białym dywanie, słuchając muzyki i tańcząc w jej rytm, oglądając jakieś romansidła na wielkim płaskim ekranie i jedząc dania, na które nie było mnie stać.
Na szczęście nie musiałem się tym przejmować. Kto inny zapłacił z góry, więc korzystałem z tych wszystkich dobrodziejstw luksusowych hoteli.
Nie zapomniałem zadzwonić do Xie Liana i poinformować go, że nic mi nie jest i na weekend chcę się spotkać z nim i jego chłopakiem, żeby nakreślił mi – ten drugi może będzie to potrafił – kogo poderwałem w barze.
Wieczorem siedziałem w fotelu naprzeciwko panoramicznego okna i patrzyłem na powoli ciemniejące niebo, potem na gwiazdy i oświetlone sztucznym światłem setek tysięcy lamp miasto. Poszedłem spać w dresie, ale nie w sypialni na łóżku. Ono wydawało mi się za duże i takie puste. Wziąłem poduszkę, kołdrę i rozłożyłem się przed szybą, żeby zasnąć z tym widokiem, za którym już wiedziałem, że będę tęsknił.
Choć nie tak bardzo jak za obecnością drugiej osoby, przy której mógłbym w tym momencie zasypiać.
Po sytym śniadaniu przed wyjściem z apartamentu rozejrzałem się ostatni raz, myśląc o tym mężczyźnie pozytywniej, tęsknie. Nie wrócił i nie łudziłem się, że to zrobi, a jednak czułem zawód.
– Jeśli przewrotny los pozwoli nam się spotkać ponownie, to tym razem nie licz na to, że pomogę ci coś odnaleźć – rzuciłem do pustego apartamentu. – Nie zamierzam już czegokolwiek zapominać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro