Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Księżyc w lisiej czapie

Szyby w domu były całe, a drzwi zamknięte na klucz, więc wyobrażenie grasujących wewnątrz lisów lub niedźwiedzi szybko się rozmyło.

Przekroczyłem próg, rozglądając się w ciemności i nasłuchując wszelkich odgłosów.

– Żartowałeś z tym żerowiskiem, prawda?

– Nie do końca. – Zamknął drzwi i stanął za mną. – Kiedyś zostawiłem w salonie niedomknięte okno i miałem tu plagę wiewiórek.

– Uff, wiewiórki to nic strasznego.

– En, tylko napsociły trochę w kuchni. Pół dnia ich łapania, eksmitowania i kolejne pół sprzątania.

– Przyjeżdżasz tu tylko na sobotę czy cały weekend?

– Różnie. Wszystko zależy od pogody i mojego nastroju.

– Sprzątasz? Wiesz, ścierasz kurze, odkurzasz?

– Też. Ale nie w nocy.

– W takim razie pomogę ci rano. Jako zapłatę za wycieczkę i zapewnienie dachu nad głową. Nie możesz odmówić, kiedy już tu jestem! – dodałem uparcie.

Zapalił światło, więc mu mrugnąłem, szczerząc się szeroko. Przeszedł obok i w ostatniej chwili wyciągnął dłoń, mierzwiąc mi włosy.

– Zobaczymy.

– Nic nie "zobaczymy", tylko tak!

Dom okazał się prostym budynkiem zbudowanym na bazie kwadratu z kilkoma pomieszczeniami na parterze i dwoma na poddaszu. Garaż był wysunięty w lewo i prowadziło do niego przejście z korytarza. Panowała tu przytulna atmosfera swojskości: krzesła z kolorową tapicerką, welurowa kanapa, na ścianach mnóstwo ręcznie robionych ozdób – taki dzisiejszy styl boho*. Meble także wyglądały na wyrób własny. Pomalowano je ciemnobrązową bejcą, ale było widać, że stolarz znał się na robocie, bo każda szafka, komoda czy stół ładnie się ze sobą komponowały kolorystycznie oraz rodzajem użytego drewna. Drzwiczki w szafach były idealnie dopasowane, z litego drewna i z kunsztownie rzeźbionymi ornamentami liści.

Boho* – pokój w stylu boho opiera się głównie na jasnych i ciepłych kolorach. Najważniejszym kolorem jest biały, ale również stonowane barwy beżu, brązu, miodowego odcienia żółtego, stanowią podstawę. Kolorami uzupełniającymi będą zielenie, turkus (w pastelowych kolorach), czerń, ochra oraz rdzawe odcienie czerwonego.

He Xuan pokazał mi kuchnię, łazienkę i własną sypialnię na poddaszu – gdzie rzuciły mi się w oczy dziesiątki samolotów zawieszonych pod sufitem – a potem salon i sypialnię, która należała do rodziców. Staliśmy w progu, a światło padało z korytarza do środka, ale żaden z nas tam nie wszedł. Niewielki okrągły stolik, dwa krzesła, łóżko i szafy przykrywały białe płachty materiału. Zrozumiałem, że choć odeszli, to chciał ten ułamek przeszłości zachować w swoim oryginalnym stanie. Jakby mogli powrócić w każdej chwili.

Nie dopytywałem, co im się stało – aż tak nietaktowny nie byłem.

– Nie masz rodzeństwa?

– Nie, jestem tylko ja – odparł. Nie wyczułem w jego słowach przygnębienia. Musiało upłynąć trochę czasu, jeśli pogodził się z odejściem najbliższych. – Głodny?

– Nie, ale czy mógłbym skorzystać z łazienki? Drinki mówią, że wypiłem ich trochę za dużo – zażartowałem.

– Oczywiście. Jeśli chcesz, to możesz się też wykąpać i pójść spać.

– Tak naprawdę... nie jestem śpiący. Może jeszcze trochę pogadamy?

Na potwierdzenie otrzymałem skinienie głową. Kiedy wróciłem, He Xuan stał przy oknie, z twarzą zwróconą w gęstą noc.

– Miałbyś ochotę na spacer? – zapytał.

Popatrzyłem w ciemność, w której nawet kontury koron drzew były ledwo widoczne.

– To ta chwila, kiedy zapinam mój kostium bezbronnej owieczki pod samą szyję i zaczynam beczeć? – poprawiłem rękawy ciemnoniebieskiego swetra, lekko je naciągając na nadgarstki.

– Wilk może się przebrać, ale czy będzie umiał naśladować owieczkę?

– W tym lesie wszystko może się zdarzyć, a ciemność pomoże ukryć niedociągnięcia.

– Choćby obawę przed zgubieniem się.

– Wcale nie! – zaprzeczyłem z udawanym oburzeniem. – Może i nie znam tych terenów, ale ty z pewnością masz topografię w małym paluszku.

– En. Słuszne spostrzeżenie.

Wzruszyłem ramionami.

– To nie pierwszy raz, kiedy ci zaufam. Zaczynam się do tego przyzwyczajać.

– Osłabiam twoją czujność.

– A owieczka udaje, że potulnie idzie ramię w ramię z wilkiem do jego legowiska.

Po trzech minutach już szliśmy skrajem lasu. Kroki He Xuana były pewne, ale tempo spacerowe – pewnie z mojej winy, bo starałem się patrzeć pod nogi i o nic nie wywalić.

Syknąłem, kiedy kolejny raz wpadłem stopą w jakąś dziurę.

– Wilk stracił swoje zmysły widzenia po zmroku? – zapytał mnie z ironią. A jakże.

– Teraz udaje owcę, musi dbać o pozory.

– Może pozwoli, żeby jej trochę pomóc?

– Masz latarkę i od początku testowałeś moją cierpliwość? Albo że wyrżnę się tu jak długi i dobrodusznie pomożesz mi wstać?

– Więc tak o mnie myślisz. Niestety, moja propozycja była czysta i niewinna w obliczu tego, co od ciebie usłyszałem.

– Och... Przepraszam... – Przeszedłem ostrożnie nad dostrzeżonym w ostatniej chwili zwalonym konarem. – Nie uważam, że jesteś złośliwy, po prostu – ciężko wypuściłem powietrze przez usta – to zdradzieckie podłoże, środek nocy i moja nieznajomość terenu chyba trochę mnie stresują. Przepraszam, że to powiedziałem. Naprawdę tak nie myślę. Zawsze mi pomagasz, a najczęściej, kiedy się w ogóle tego nie spodziewam i po prostu teraz... Przepraszam.

– Nie przepraszaj. Jest w tym sporo mojej winy. Od początku powinienem cię poprowadzić. – Wziął mnie za rękę i ścisnął. – Czy teraz nie będziesz się bał?

Ha, ha, ha, a więc do tego miała doprowadzić jego udawana pretensja? Tu mnie miał!

– Wcale się nie bałem! Tylko trochę stresowałem... Nie myl jednego z drugim.

– Dobrze. Czy mniej się stresujesz, kiedy cię trzymam?

– En... – bąknąłem. Zachowywałem się jak dziecko.

– Mogłeś od razu powiedzieć, że potrzebujesz pomocnej dłoni.

– Nie potrzebuję... To znaczy... nie wiedziałem, że potrzebuję. Trochę potrzebuję?

Ach, jakie to trudne! Jeśli bylibyśmy zwykłymi kolegami, to kazałbym się wziąć na barana, ale nie umiem poprosić cię o głupie złapanie za rękę!

– Gdybym szedł za szybko, upomnij mnie – poprosił.

– Jest w porządku. Możesz nawet przyspieszyć. Powiedz, gdzie idziemy?

– Na spacer.

– To już wiem. Zrobimy rundkę po lesie na lepszy sen, czy mamy konkretny cel?

– Jest tu pewne miejsce, do którego lubię wracać. Najbardziej w nocy. Nie wiem, czy widok będzie wart naszego zachodu, bo powietrze jest dziś gęste i ciężkie, ale warto spróbować. O ile masz siłę na przejście około kilometra.

– Kilometr? Gdyby nie brak światła, widziałbyś tylko moje plecy. Przebiegam kilometr w trzy i pół minuty.

– Po parku może i tyle ci to zajmuje, ale na nierównym terenie jest inaczej.

– Nie myśl, że ze mnie taki mieszczuch, żebym nigdy nie biegał po lesie. – Udałem dotkniętego jego insynuacją.

– Kiedyś musimy się przekonać, jak ci pójdzie tutaj.

– A pewnie! Szykuj się na porażkę!

W wesołym przekomarzaniu się doszliśmy do wycinki drzew, a kawałek za nią znajdował się kilkunastometrowej szerokości pas wysokich traw. Dobrze było stąd widać czarne niebo, niestety bez gwiazd i jakby zamglony księżyc.

– Na podziwianie gwiazdozbiorów chyba nie trafiliśmy, He Xuanie.

Uniósł głowę wysoko i minimalnie się uśmiechnął. Półmrok nie dawał pewności, ale tak mi się zdawało.

– Księżyc w lisiej czapie – powiedział.

– W "lisiej czapie"? O czym mówisz?

– Kiedy tarczę księżyca przesłania cienka warstwa chmur i tworzy wokół delikatnie brązowy odcień, wtedy mówimy o lisiej czapie.

– Wow, nigdy o tym nie słyszałem. A co ta czapa oznacza? To ulubiona pora lisów na polowanie?

– Nie. – Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. – To zwiastun nadchodzącego deszczu.

*

Choć nie zobaczyliśmy wyraźnej, srebrnej tarczy księżyca w pełni, to lisia czapa też mi się podobała. Może już ją kiedyś widziałem, lecz nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Ot "księżyc był za mgłą", ale z niczym tego zjawiska nie łączyłem, a tym bardziej że posiada tak ciekawą nazwę.

Wracaliśmy identycznie wolnym tempem co wcześniej. He Xuan zapewnił, że deszcz nas nie zaskoczy i nie zacznie nagle padać. Stanie się to prawdopodobnie nad ranem.

Droga minęła nam zdecydowanie za szybko. Gawędzenie z He Xuanem, dowiadywanie się, gdzie biegał, kiedy był małym szkrabem, lub z jaką dokładnością sklejał swój pierwszy model samolotu, przynosiło mi wiele radości. Już wcześniej wydawało mi się, że znajomość z nim jest szczególna. Inna nawet niż z Xie Lianem, którego traktowałem jak najlepszego przyjaciela, mogłem się mu zwierzyć ze wszystkiego i zawsze liczyć na pomoc. Przy obecnym mężczyźnie... to coś głębszego. Starałem się nie przeciągać struny i nie wyskakiwać z niczym niewłaściwym, ale on traktował mnie wyjątkowo. Niby wyłącznie po przyjacielsku, lecz nie do końca tak to odbierałem.

Zjedliśmy późną kolację, wypiliśmy po kubku malinowej herbaty i wzięliśmy prysznic. Gospodarz domu zaproponował mi swoją sypialnię – po raz kolejny. Ze zdecydowaniem odmówiłem, biorąc od niego poduszkę wraz z kołdrą i kładąc się w salonie na kanapie.

– Na piętrze jest cieplej – próbował mnie przekonać.

– Już prawie lato. Będzie ciepło i tam, i tu.

– Jeśli pod dom przyjdą dzikie zwierzęta, to najpierw zjedzą ciebie.

– Zdejmę mój strój owieczki i uciekną w popłochu – rzuciłem z uśmieszkiem, patrząc na niego z głową na poduszce.

– A jeśli znów wślizgną się wiewiórki?

– Sam przegrzebię ci szafki i poszukam dla nich orzechów. Może od razu zawołają rodzinę na darmową wyżerę?

He Xuan czasami stawał się prawdziwym despotą, ale teraz, ku mojej satysfakcji, poddał się dość szybko. Wiedział, że niczego nie ugra, więc tylko westchnął i po życzeniu mi dobrej nocy, poszedł schodami na górę.

Długo wypuszczałem powietrze, kiedy w końcu usłyszałem trzask drzwi. Coraz bardziej przywiązywałem się do jego obecności, a wręcz już nie mogłem się doczekać poranka i wspólnego śniadania.

Jeżeli poprosiłbym go o trzymanie za rękę, bo nie mogę zasnąć, przystałby na to? Podejrzewałem, że tak i nawet by się nie zawahał. Nic, co normalne, nie trzymało się He Xuana. Żadna norma, jeśli myślę w kategoriach męsko-męskiej przyjaźni. Gdybym tylko dostał jakiś znak od niego – coś więcej niż trzymanie za ręce, objęcie lub buziak w miejsce rany – miałbym twardy orzech do zgryzienia.

Zaryzykować, czy zostać w bezpiecznym kręgu "tylko przyjaźni"? No, może nie takiej zwyczajnej. Trochę wyjątkowej.

Nakryłem się po uszy kołdrą, żeby zasłonić mój szeroki uśmiech.

Wyjątkowy. Co dla ciebie dokładnie oznacza "wyjątkowy" i jak daleko pozwoliłbyś mi się do siebie zbliżyć?

*

Od pewnego czasu nauczyłem się rozpoznawać, że dana sytuacja jest snem, a nie jawą. Zazwyczaj wtedy robiliśmy z He Xuanem bardzo nieprzyzwoite rzeczy, a ja stawałem się twardy od samego słuchania moich jęków oraz jego głośnego sapania mi do ucha. Czasami się tylko przytulaliśmy, całowaliśmy i leżeliśmy w łóżku, patrząc w swoje oczy.

Och, gdybym widział innych tak szczęśliwych, jak my wtedy byliśmy, to mógłbym rzygać tęczą, ale kiedy przychodziło do He Xuana i mnie, okazywało się to nieopisanie wspaniałe.

Tym razem sen różnił się od poprzednich. Co istotne – obaj byliśmy ubrani. Początkowo prawie dałem się nabrać, że to rzeczywistość, ale zreflektowałem się, że He Xuan w doczesnym życiu, a może i kilku przyszłych, nie pokazałby nikomu tak "nieobojętnej" strony. Patrzyliśmy na siebie, obaj się uśmiechaliśmy – niesamowite, ale on też – a jego wzrok był tak intensywny i pożądliwy, jakby chciał mnie rozebrać i z trudem się przed tym powstrzymywał.

We śnie wszystko jest możliwe, ale mimo moich szczerych chęci, żeby wylądować w tych znajomych ramionach, jedynie wpatrywał się we mnie, trzymając mnie za dłonie.

– Chcesz poznać moje imię? – zapytałem.

Wiedziałem, że się znamy, ale He Xuan ze snu chyba nie miał takich informacji.

Nie – odparł. – Nie jest mi ono potrzebne, aby serce mi przez ciebie przyspieszało do prędkości dźwięku.

Jak w samolocie?

Złote oczy nabrały jeszcze cieplejszej barwy, a kiedy odpowiadał, czułem pękający w sercu mur, a jednocześnie jakby wszystko wskoczyło nareszcie na swoje miejsce.

Jak w X-15.

Gwałtownie się zbudziłem. Od razu usiadłem i złapałem się za pierś.

– Jak w X-15, jak w X-15, jak w... O mój Boże... – mamrotałem raz za razem.

Przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie i dotknięcie jego klatki piersiowej. Jak szybko, u diabła, biło mu wtedy serce?!

– Nienienienienie... To niemożliwe, że wybrał X-15, bo tak silnie na mnie reaguje... Nie. Ha, ha, co za bzdury... Ha, ha, ha, ha, ha!

Ale dzisiejszy sen... on był taki inny. Prawie realny. Poruszający niewidzialnymi nićmi w piersi i kierujący myśli piętro wyżej do śpiącego tam mężczyzny. Zaledwie jedno słowo rozpętało huragan w całym moim ciele. Każda cząstka powtarzała tantryczne "X-15". Tak samo He Xuan przez wiele dni wyrabiał normę 115%, wymieniając się ze mną spojrzeniami. Milczał, ale czasami patrzył tak, jakby chciał coś powiedzieć, a innym razem dotykał, jakby był krok od zrobienia więcej, ale nie śmiał przekroczyć granicy.

Czy to mogło być: "Kiedy cię widzę, serce bije mi tak szybko, jak lata X-15"?

Pacnąłem się w czoło.

Co sobie wyobrażam przez jakiś sen!

Opadłem z powrotem na łóżko i pogładziłem materiał koszulki, który dotąd kurczowo ściskałem. Irracjonalne, niepoważne, nieprawdopodobne, niepojęte... za bardzo sobie schlebiałem.

Żeby tak He Xuan od początku...?

Zaśmiałem się z własnych domysłów i położyłem na boku, biorąc część kołdry pod ramię i przyciskając do piersi. Patrzyłem w okno – ciemne jak diabli. Jeśli pojawiłaby się tam głowa jakiegoś zwierzęcia, nawet niegroźnej sarny, chyba bym pisnął ze strachu. Obróciłem się w drugą stronę, owijając znów kołdrą.

Przymknąłem oczy, ale nie minęło nawet pół minuty, kiedy znów je otworzyłem.

A co, jeśli moje sny to nic, co kreuje wybujała wyobraźnia, tylko upgrade daru i są to sny o przyszłości? Jasnowidzenie byłoby świetną i nieocenioną zdolnością!

Pomyślmy.

Zakochany we mnie He Xuan, gorący seks z nim w każdej znanej mi – i poznanej w snach – pozycji. Do tego te pochłaniające mnie oczy, czuły dotyk – okej, jego w sumie już trochę poznałem – i zasypianie, będąc przytulanym, wdychając zapach jego ciepłej szyi...

Te myśli były nakręcające. Poruszyłem nogami, mocniej przywierając kroczem do kołdry.

Był sposób, żeby to sprawdzić. Znajdował się kilkanaście schodów wyżej, ale jeśli walnę się obok niego na łóżko, a on każe mi spadać, to z marszu wrócę prosto do domu. Nie zniósłbym jego wzroku obrzydzenia. To nie byłoby żadne upokorzenie, ale życiowa katastrofa!

Jednakże...

Raz się żyje, a kto nie ryzykuje, ten nigdy nie pozna smaku zwycięstwa, tudzież ust He Xuana.

Albo apokaliptycznej klęski.

Oczywiście wolałem usta.

Choć w życiu człowiek uczy się nie ze zwycięstw, ale z porażek, tu los, a raczej Matka Natura popchnęła mnie do działania.

Zaczął padać deszcz. Nie żadna burza z piorunami, porywistym wiatrem, który pootwierałby wszystkie okna, wdzierając się do środka i strasząc domowników, ale duże krople zaczęły uderzać o parapet głośnymi: plask, plask, plask.

W tym momencie wraz z odgłosem kropli na mój umysł spłynęło oświecenie.

Wpadłem na genialny pomysł!

Niewiele czekałem, bo i niewiele roztrząsałem, gdy wstawałem z łóżka z naręczem pościeli, które, miałem nadzieję, przyciśnięte do piersi tłumiło stukot serca. Na palcach wszedłem po schodach i nim bym się rozmyślił, zapukałem.

– Możesz wejść. – Usłyszałem głos z pokoju.

– Obudziłem cię? – zapytałem, wchodząc i zamykając za sobą drzwi.

He Xuan leżał na plecach nakryty kołdrą tylko do pasa, z jedną nogą wyciągniętą w bok. Miał na sobie T-shirt oraz ciemne szorty. Pech chciał, że mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, więc widziałem to, co najważniejsze, a może jednak co "niepokojące", bo świadomie mnie pobudzało.

– Sam niedawno się obudziłem – poinformował.

– Ja też. Deszcz zaczął padać i tak jakoś... ciężko mi teraz zasnąć.

W szybkim planie pierwotnie chciałem powiedzieć, że na dole jest dla mnie za głośno, bo deszcz uderza w blaszany parapet, ale... tu na poddaszu było jeszcze głośniej, bo cały dach był bombardowany przez spadające krople. Na domiar złego, okno miał otwarte na oścież.

Cóż, musiał się zadowolić moją lakoniczną odpowiedzią.

Milczał i przyglądał mi się jakoś długo. Trochę za długo. Przestąpiłem z nogi na nogę.

– Chcesz spać tutaj?

– Jeśli... mogę – odpowiedziałem.

Od jego decyzji będzie zależało moje być albo nie być!

Uniósł połowę kołdry.

O matko i ojcze! Udało się!

Odłożyłem wszystko, co trzymałem, na fotel stojący obok i wślizgnąłem się do łóżka.

Kij, marchewka i Shi Qingxuan schwytany!

Nawet się nie wahałem, żeby wskoczyć temu facetowi do wyrka!

Chyba naprawdę się spodziewał, że nie użyję mojej pożyczonej kołdry, bo po prostu okrył mnie swoją i oddał jedną poduszkę.

– Świeże powietrze powinno pomóc ci zasnąć. Dobranoc, Shi Qingxuanie – powiedział.

– Dziękuję, He Xuanie, i... dobranoc...

Obrócił się na bok, plecami do mnie.

I już? To wszystko? Nie tak miało być! He Xuanie, gdzie jakieś znaki dla mnie? Gdzie przytulas na dobry sen, cmoknięcie w policzek czy potrzymanie za rękę?

Więcej mnie dotykałeś, kiedy wpadłem do jeziora niż teraz, kiedy mam cię na wyciągnięcie ręki!

Bezsilność uderzyła we mnie jak młot pneumatyczny, lecz błyskawicznie odpuściła. Bo przecież nie byłem wcale bezsilny! Może to ja powinienem zrobić pierwszy krok, jak doradził mi Xie Lian? Nie liczyć na to, że ktoś zdecyduje za mnie, pokieruje, zaprowadzi do odpowiedzi. Czy jestem facetem, który idzie na łatwiznę? Nie. A czy w łóżku daję się poprowadzić jak owieczka na rzeź, czy sam lubię wychodzić z inicjatywą i pokazywać jasno, czego chcę?

Zdecydowanie to drugie.

Bałem się stracić przyjaźń He Xuana. Jednak niedawny sen wypełnił mnie pozytywnymi myślami. Ufałem sobie. Ufałem mojemu darowi. Co więc mnie jeszcze powstrzymywało poza strachem odtrącenia? Chyba jedynie noc z obcym facetem z "niepamiętnej nocy" na początku roku i przeświadczenie, że to była osoba, na którą warto czekać i ją odnaleźć.

Ale...

Zawahałem się, bo właśnie bardzo poważnie rozważałem inną, tworzoną gdzieś w zakamarkach umysłu przez ostatnie tygodnie teorię.

Bo co, jeśli nie warto gonić za przeszłością? Nic z niej nie pamiętałem. Może mojemu ciału było tak przyjemnie, że przekazało do mózgu informację "to ten", a tak naprawdę ciągle było to wyidealizowane kłamstwo, piękny... sen?

Tak, tylko sen.

Ciało mówiło jedno, lecz umysł kazał wziąć się w garść i żyć teraźniejszością. Spróbować skupić się na tym, co mam obok, może zbudować na tym wyobrażeniu przyszłość. Może. Dotknąć i pochwycić, co jest na wyciągnięcie ręki, a ja tę rękę uparcie przykleiłem do przeszłości, bojąc się ją fizycznie ruszyć.

Po osobę, która jest prawdziwa i mi bliska.

Po He Xuana.

Końcówkami palców dotknąłem jego barku. Nie zasnął, bo się wzdrygnął. Nie dałem się odstraszyć i z jeszcze większym zdecydowaniem położyłem całą dłoń. Obrócił tułów, a potem resztę ciała. O nic nie pytał. Nic nie mówił. Słyszałem własny puls i padający deszcz, którego świeży, chłodny zapach przypomniał mi noc pod drzewem i dał więcej śmiałości, żeby sprawdzić, czy naprawdę mam coś z jasnowidza.

Modliłem się, aby nawet jeśli nie, to niech He Xuan mnie nie odtrąca.

Z ramienia dłoń przeniosłem na środek ciemnej koszulki.

Tylko teraz nie spękaj, Qingxuan.

– Szybko bije ci serce, He Xuanie.

Trele-morele! Strzelałem, bo przez ten stres tak mi się ręka trzęsła, że nic nie czułem.

– En – potwierdził, co spowodowało, że żołądek boleśnie się ścisnął.

– Jak w myśliwcu? – zaryzykowałem.

Od odpowiedzi będzie zależało wiele. Czy wygłupiłem się, czy moje sny naprawdę były jakimś ulepszeniem daru, a zainteresowanie człowieka, który podzielił się ze mną kołdrą, nie było tylko czysto koleżeńskie, jak do dziś zakładałem?

Nakrył moją dłoń na własnej klatce piersiowej swoją i mocno przycisnął.

Gnało. Jego serce naprawdę gnało.

– Jak w X-15 – powiedział.

Och...

Nie miałem pojęcia, czy to dzieje się naprawdę i nie jest kolejnym zbyt realistycznym snem, ale nie spuszczając wzroku z jego twarzy, przysunąłem się bliżej.

Ani drgnął.

Jeszcze zmniejszyłem odległość między nami, nawet bezczelnie kładąc głowę na początku jego poduszki, lecz on trwał jak skamieniały. Jedynie unosząca się szybko pierś zdradzała, że to prawdziwy człowiek, a ciepło jego ciała pchało mnie ku fantazjom. Kazało się nie zatrzymywać, choć w napięciu czekałem, aż wyznaczy na nowo granicę, wyleje mi na głowę kubeł zimnej wody, wyrwie z tej magii, z rozżarzonych węgli, po których zacząłem stąpać, chcąc jak najszybciej dotrzeć w szerokie ramiona i w końcu...

He Xuan się poruszył.

Moją wilgotną od zimnego potu dłoń zabrał z piersi i ułożył na swoim policzku. Przymknął powieki. Jego usta drgnęły, a głos zdradził:

– Zastanawiałem się, czy nadejdzie dzień, gdy sam do mnie przyjdziesz i pokażesz, czego chcesz.

Pocałował trzymany nadgarstek.

Och... Cholera.

Usta miał gorące. Cudownie delikatne, pieszczące jak słowa, które wypowiedział.

Wolną dłoń ułożył na moim mostku, gdzie można było wyczuć puls tak samo szybki jak u niego.

– He Xuanie, czy ty... czy wiedziałeś o moich uczuciach do ciebie?

– Gdybym wiedział, czy czekałbym tak długo na twój ruch? Na sygnał, że może chciałbyś więcej niż trzymanie mojej dłoni.

– Chcę. – Odsunąłem jego palce z własnej piersi i umieściłem je niżej, przy początku żeber. – Chcę dużo więcej niż trzymanie się za ręce.

Dałem jasny znak. Taki bez żadnego ukrywania prawdziwych zamiarów i pragnień – och, pragnień, które tygodniami podsycały sny. Nie zadowolę się niewinnością, kiedy od tak długiego czasu pościłem i myślałem o tym, by całować się z nim, dotykać jego spoconą skórę, ocierać się o nią, aż polecą iskry, obejmie nas płomień pożądania i zaleje fala rozkoszy.

A on tak łatwo odgadł, czego chciałem i czego potrzebowało moje ciało.

– Nie jesteś grzeczny. – Wsunął dłoń pod koszulkę, dotykając nagiego brzucha.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo dotąd byłem – rzekłem.

Czułem wytęsknione napięcie w kończynach, mrowienie w brzuchu, pożądanie i ciekawość, jak daleko się posunie. To wyczekiwanie było tak nieznośne, że biodra same uniosły się w górę, żeby nakierować końcówki jego palców na gumkę szortów.

Jeśli się odsunie, spędzę resztę nocy w łazience i nic mnie nie powstrzyma przed przypomnieniem sobie najbardziej zboczonych snów z nami w rolach głównych.

Stawiałem wszystko na jedną kartę. Wyznanie He Xuana i moje prawdopodobne jasnowidzenie. Walić, że miał kiedyś narzeczoną! Teraz był ze mną, a nie z nią. Od tygodni nie przestawałem o nim myśleć, a zagadka X-15 nareszcie nabrała głębszego znaczenia. Nieporównywalnie głębszego i lepszego, niż śmiałbym nawet przypuszczać.

Poczułem opuszki palców na podbrzuszu. Połaskotały moje włoski łonowe i nacisnęły na ciało, aż wstrzymałem powietrze. Nie zabrał dłoni, w zamian włożył ją głębiej. Rozsunął palce i potarł trzon penisa u samej nasady. Otworzyłem usta w niemej prośbie, którą He Xuan bezbłędnie odczytał. Pocałował mnie miękko i mokro. Gorącymi wargami przylgnął do moich, wydobywając niekontrolowany jęk. Pamiętałem nasze liczne pocałunki ze snów i to było coś podobnego, ale lepszego, bo prawdziwego. Oddałem pocałunek natychmiast, jakby dotąd brakowało mi właśnie tego ostatniego kawałka układanki, a mając go na swoim miejscu, nareszcie mogłem iść dalej.

Westchnął, zaciskając palce na moim ramieniu. Oderwałem usta, nabrałem więcej powietrza i przywarłem do niego znowu. Dłoń z podbrzusza przesunął pod bielizną na dolną część pleców i przyciągnął mnie do siebie. Miał przyjemne palce. Chłodne i długie. Bez trudu objęły mój pośladek i ścisnęły. Błyskawicznie się dostosowałem i zarzuciłem nogę na jego udo w bardzo aprobującym jego zachowanie geście. Ramieniem objąłem szyję, przytrzymałem głowę dłonią i cały do niego przywarłem.

Całował cicho, oddychając głośno – przeciwnie niż ja, bo z każdym pociągnięciem języka po jego wargach mruczałem, po zetknięciu się naszych języków jęczałem w drugie usta, gdy otarliśmy się o siebie biodrami, zacisnąłem zęby na jego wardze. Objąłem go mocniej, pragnąc bardziej, pchając język dalej i oddychając jeszcze szybciej. Boże, jak on całował. Jakby spijał nektar z moich ust albo uważał mój język za plaster miodu, od którego był uzależniony. Codzienny brak emocji na jego twarzy to przeciwieństwo tego, co pokazywał czynami. Miękłem z każdą kolejną minutą gdzieś w środku, twardniejąc tam, gdzie powinienem w zastraszającym tempie.

Moje kolejne jęki oraz nieartykułowane prośby o "jeszcze" działały cuda, choć może powinienem powiedzieć, że pobudzały He Xuana do skrupulatniejszego pieszczenia mojego ciała? Bo po całowaniu ust, ssał skórę na szyi, przez materiał T-shirta gryzł sutki lub lizał ucho, a to wszystko podczas gdy jedną dłonią ugniatał mój pośladek, a drugą z wprawą miętosił jądra na zmianę z jeszcze śmielszym obciąganiem dłonią.

Zazwyczaj wytrzymywałem długo, ale on bezbłędnie odgadywał, jak lubiłem być dotykany. Albo z jakim głodem całowany. Lub jak mocno na mnie działał i podniecał nawet samym słyszanym oddechem i zapachem gorącej skóry.

– Dojdę – wysapałem z trudem – jeśli nie przestaniesz.

– Chcesz na mój brzuch czy w bokserki? – zapytał, podgryzają ucho i bez skrępowania pompując powoli po całej długości, jakby dawał mi czas na zastanowienie się.

Mój członek pulsował. Kleiłem się jak nastolatek, a He Xuan – jakby robił to nie pierwszy raz – ściągnął nadmiar kciukiem, dodając poślizgu swoim ruchom.

Miał narzeczoną – babkę, więc skąd, u licha, w nim ta wprawa i pewność w zadowalaniu innego mężczyzny?

– Nie chcę jeszcze dochodzić, poczekaj... – prosiłem.

Stan przed szczytowaniem był moim ulubionym. Dodatkowo teraz po tylu samotnych nocach brakowało mi nagiego ciała połączonego z moim, parzącego oddechu na spoconej skórze i czegoś dodatkowego między pośladkami.

– Do rana jeszcze dużo czasu – wyszeptał, całując mnie za uchem i liżąc wzdłuż szyi. – Możesz dochodzić tyle razy, ile tylko zdołasz.

Lekko się uśmiechnąłem. Wyciągnąłem głowę w górę, pozwalając mu robić z moją szyją, co tylko chciał.

– Do rana się tobą nie nasycę.

– A więc do kiedy byś chciał, Shi Qingxuanie?

Otworzyłem oczy, napotykając czarne źrenice He Xuana i jego twarz nade mną. Och, jak żałowałem, że było ciemno i złote tęczówki nie jarzyły się jak prawdziwe słońce.

Objąłem jego policzki, kciukami przesuwając po wargach.

Pocałowałem go i z głębi serca odpowiedziałem:

– Do "zawsze".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro