15. Spotkanie
Kiedy prowadził mnie krótkim korytarzem do kolejnego pomieszczenia, jego dłoń nie odrywała się od moich pleców. Zachowywał się tak, jakby był to najnaturalniejszy gest. Tak samo jak poprawianie koszulki, przez co niemal dostałem palpitacji serca.
Czy to dobrze, że zaczynałem się przyzwyczajać do jego dotyku, wyczekiwać go, rozpływać się pod nim? Czy mogłem sobie na to pozwolić, wiedząc, że im częściej znajdę się obok niego, tym stanę się bardziej zachłanny?
Kuchnię miał niewielką, ale nowoczesną i "inteligentną". Z różnymi bajerami: czytnikami elektronicznymi, panelami dotykowymi, wyświetlaczami i na pewno gdyby chciał, mógłby upiec chleb, sam będąc kilometry od domu, na przykład: w czasie jazdy wózkiem widłowym.
Technologiczne nowości były daleko poza moim zasięgiem finansowym, bo dopiero w tym miesiącu spłaciłem kredyt studencki. Raty za mieszkanie to kolejny duży wydatek, ale zawsze chciałem mieć własny kąt. Jak to mówią: ciasne, ale własne. Nawet rustykalny styl miał swój urok. Swoją duszę.
W obecnym mieszkaniu było widać, że He Xuan jest sam. Świadczył o tym brak damskich kosmetyków w łazience, ozdób na meblach, jakiekolwiek części damskiej garderoby w sypialni czy w pokoju, a nawet tylko jeden samotnie stojący kwiat pośrodku stołu i w łazience. Zostały po narzeczonej? Może położył je tam specjalnie dziś, aby nadać mieszkaniu więcej życia?
Według mnie nie musiał tego robić.
Bo ono było jak He Xuan – chłodne, w ciemnych barwach, w sypialni zamknięte, oddzielone od obcych grubymi roletami, a jednak z niewielką szczeliną – wpuszczając światło dnia z zewnątrz i cienki strumień słońca, czyli... takiego mnie. Oczywiście nie mogłem sobie pozwolić na nadinterpretację. W końcu byłem młodszym, czasami trochę nieporadnym i nader często pakującym się w kłopoty kolegą z pracy!
I takim trochę... bliskim przyjacielem?
Prawda?
Kolory w kuchni nie odstawały od reszty. Czerń naprzemiennie mieszała się z bielą. Oświetlenie stanowiły punktowe halogeny w suficie oraz przyklejone pod wiszącymi szafkami listwy LED.
Stół był wysoki i wąski – ustawiony przy oknie. Siedzieliśmy obok siebie na hokerach, co jakiś czas stykając się ramionami, jedząc i obserwując ruch uliczny za oknem.
Co mogłem stwierdzić dzięki tym obserwacjom: byliśmy gdzieś w centrum miasta, na wysokim piętrze – może dziesiątym albo dwunastym – ale okolicy nie kojarzyłem. Przespałem dotarcie tu, a inne budynki stojące na wprost nic mi nie mówiły. Proste, smukłe bloki z panoramicznymi oknami, od których odbijały się promienie słońca. Może biurowce, może apartamentowce. Coś zdecydowanie luksusowego.
Wywnioskowałem także, że skoro budynek, w którym aktualnie przebywaliśmy, stał przy głównej ulicy, to He Xuan musiał parkować w podziemnym garażu. Nie było innej możliwości, a takie miejsce parkingowe do tanich nie należało.
Jak mógł sobie na to pozwolić z aktualnymi zarobkami?
Z pracy na magazynie na stanowisku pickera dało się przeżyć, ale na średnim standardzie. Żyjąc skromnie, można by co miesiąc oszczędzać małe kwoty, ale na taki luksus, jaki mnie tu otaczał, nie było mowy. Ponadto He Xuan nigdy nie starał się wyrabiać dużych norm, ustalając je z góry samemu lub pozwalając na to mnie.
Podchodził do tego zupełnie obojętnie, a więc do spraw finansowych także.
Rozmyślałem nad tym, popijając kompot z czerwonych owoców.
Czy teoria, że wcześniej pracował w innym centrum logistycznym, może na wysokim stanowisku, mogła być prawdziwa? Znał SAP, nie miał problemu z pracą na magazynie, stać go było na takie mieszkanie... W przeszłości musiał sporo zarabiać albo... dostać spadek, a potem mądrze te pieniądze zainwestować. Chociażby w nieruchomości lub na giełdzie. Potrafił zliczać zebrane na magazynie kartony, więc dlaczego miałby nie poradzić sobie z przewidywaniem wahań na giełdzie i inwestowaniem swoich dochodów?
Cokolwiek dawało mu takie profity, bez mrugnięcia okiem śmiało olewał każde polecenie Qi Ronga i robił, na co miał ochotę, czyli...
Bawił się ze mną w samolotowe zagadki...?
Nie, coś innego musiało być na rzeczy. Praca to dla każdego ważny element życia. Nie można do niej podchodzić aż tak lekko, praktycznie lekceważąco.
Kiedyś się tego dowiem.
Po zjedzeniu owsianki, którą się zachwycałem, a byłem w ich wyborze wybredny, pojechaliśmy do mojego mieszkania. Zajęło nam to prawie pół godziny, bo odległość może nie była duża, ale korki w centrum to istne utrapienie.
Ślusarz – krępy, siwawy mężczyzna – już na nas czekał. Przed przystąpieniem do pracy sprawdził, czy to naprawdę moje mieszkanie, a potem w ciszy jak jakiś Houdini w minutę wyjął zakleszczony w zamku klucz, po czym specjalistycznymi wytrychami otworzył drzwi. Już dawno nie cieszyłem się na widok mojego korytarza jak tamtego dnia. Gdybym był sam, ukląkłbym i całował panele.
Zapasowy klucz miałem w domu, więc obiecałem mężczyźnie, że jeszcze dzisiejszego dnia złożę mu wizytę i poproszę o dorobienie dwóch zapasowych kluczy. Jeden zostawię dla siebie, a drugi dam bratu. Po namyśle postanowiłem wykonać jeszcze jedną kopię – dla He Xuana. Już wiele razy mi pomógł i wyciągał z różnych kłopotliwych sytuacji, więc nie miałem obaw, żeby mu go powierzyć. Co się stanie w przypadku, jeśli kiedyś zgubię swój klucz? Będę mógł bez wymyślania wymówek zadzwonić do niego i poprosić o przyjazd.
Ciągle stojąc w progu, uradowany zacząłem snuć wizje, że widujemy się coraz częściej, wpadamy do siebie do domów, wspólnie rozmawiamy, jemy, oglądamy jakiś film, wymieniamy się uwagami, śmiejemy. Później nasze ramiona stykają się coraz częściej, dłonie się splatają, usta naciskają na siebie i...
Buch!
Wróciłem na ziemię, gdzie za mną stał ów He Xuan, który przecież nie obracał się za tyłkami facetów, tylko babek – choć tego jeszcze nie widziałem – ale i tak postanowiłem dać mu klucz, kiedy tylko będzie gotowy.
Po otrzymaniu zapłaty ślusarz pojechał, a ja zaprosiłem He Xuana na herbatę. Odmówił, co mnie zaskoczyło i, nie będę ukrywał, zasmuciło. Chciałem mu jeszcze raz na spokojnie podziękować i dłużej porozmawiać. Czas z nim spędzony był przyjemny, mój śmiech niewymuszony, dotyk nienachalny, a wręcz oczekiwany i cała jego osoba po tym weekendzie, włączając poniedziałek, stała mi się jeszcze bliższa.
Po zamknięciu drzwi oparłem się o nie plecami i rozważałem, czy może jednak nie wylecieć za He Xuanem i zapytać, czy skoro nie chce przyjść do mnie, to może wyskoczymy na kawę do kawiarni albo na spacer do pobliskiego parku, albo na zakupy, bo przeze mnie nie miał czasu kupić owoców na jutrzejszy dzień, albo... gdziekolwiek.
Zacisnąłem palce w pięść i stuknąłem o drzwi.
Te pobudki były zbyt egoistyczne.
He Xuan zajmował się mną, kiedy zgubiłem się w lesie, potem nie odstępował o krok, żebym nie zrobił sobie krzywdy, a nawet wczoraj nie dałem mu w spokoju spędzić wieczoru, zabierając jeszcze łóżko... On przeze mnie nie miał czasu nawet porządnie odpocząć!
Jak jeszcze wczoraj miałem ochotę trzepać sobie pod prysznicem, aż opadnę z sił, tak teraz w ogóle tego nie czułem. Tego... przymusu. Podniecony byłem, chętny, żeby się z nim umówić, poderwać i wdać się w romans również, ale było mi głupio, że kiedy on się o mnie prawdziwie troszczy, ja za plecami robię takie bezwstydne rzeczy.
Dotąd się nad tym nie zastanawiałem, bo "po co". Ale on był dla mnie taki dobry, że postanowiłem wziąć się w garść.
Od teraz!
No... może dziś jeszcze sobie pofolguję i zacznę od jutra?
* * *
Przyzwoitość nie przychodziła łatwo.
Noce w towarzystwie He Xuana w naszym negliżu, owinięci zimną satyną i swoimi kończynami każdorazowo kończyły się porannym wzwodem. Pożar w kroczu gasiłem lodowatą wodą i powtarzaniem, że to niewłaściwe, aby się doprowadzać z wizją o nim. W pracy wspólnie jedliśmy śniadania, ale to ja byłem temu poniekąd winny, bo kiedy szedłem na stołówkę, trafiałem na niego będącego w trakcie posiłku. Nasz wzrok się spotykał, a stopy już prowadziły do jego stołu. Tematy poruszaliśmy prozaiczne, jak: pogoda, praca, pomięte kartony, ulubione programy telewizyjne, ale nie mogliśmy inaczej, bo oczy każdego na stołówce były zwrócone na nas.
A niech zazdroszczą, że He Xuan rozmawia ze mną, a nie z wami!
Co jeszcze zauważyłem, kiedy byliśmy razem, homofobiczne żarty Qi Ronga i jego przydupasów nigdy się nie pojawiały. Ponadto wzrok jednych pracowników był życzliwy, kolejnych ciekawski, a innych zdumiony, współczujący lub wystraszony. Ta ostatnia grupa na pewno wierzyła w plotki, że He Xuan jest członkiem gangu, bo nie boi się Qi Ronga, a nawet odbywa tu przymusowe prace społeczne za popełnione przestępstwo.
Tylko jakie?
Nie przyjął mandatu za złe parkowanie, a jego beznamiętny wyraz twarzy zirytował policjanta? Nic gorszego nie przychodziło mi do głowy. Poznałem go już trochę i to był bardzo dobry człowiek. Czy znacie kogoś, kto bezinteresownie pożyczyłby w chłodną, deszczową noc swoje ubrania niedawno poznanemu gościowi? Tylko ze sobą pracujemy! Ja nie znałem takiego drugiego... no... może poza Xie Lianem, bo to był życzliwy człowiek ponad przeciętność. Widocznie mam szczęście do spotykania dobrych ludzi. Gorzej z moją miłością, na którą ciągle czekam.
Przez częste myślenie o przystojnym pracowniku naszej firmy – wiadomo, kogo mam na myśli – odłożyłem na dalszy plan nieznajomego z hotelu. Jakoś tak... na chwilę straciłem całą werwę, którą wcześniej wkładałem w poszukiwania. Pamiętałem o jego istnieniu, ale He Xuan zajął pierwsze miejsce, nawet pomimo bycia dla mnie nieosiągalnym. Nie byłem masochistą, ale jego zachowanie nie pozwalało mi go sobie odpuścić. Ściana między nami nazywała się "homo-hetero", ale poza nią nasza więź stawała się coraz mocniejsza, wyrazistsza oraz znacząca więcej, niż śmiałbym głośno powiedzieć lub ją nazwać. Nie miałem pojęcia, co przyniesie przyszłość. Może się przełamię i powiem mu o swoich uczuciach, a może wybiorę wieczną przyjaźń – jeśli tyle ze mną wytrzyma – i zamknę swoje serce, albo przypadkiem odnajdę tamtego gościa, który – kto wie – faktycznie okaże się być moją bratnią duszą, brakującym ogniwem do pełni szczęścia?
Chwilowo odrzuciłem na bok swoje rozterki, bo oto nadszedł piątkowy wieczór, kiedy miałem spotkać się z Pei Xiu. Umówiliśmy się w naszym stałym miejscu – barze, gdzie pracował Hua Cheng. Poza jego docinkami na stopie prywatnej był świetnym barmanem i robił genialne drinki. Często przychodziłem i po prostu mówiłem, że chcę czegoś słodkiego i lekkiego, a on przygotowywał mi dokładnie to, czego potrzebowałem. Obsługując innych klientów, uśmiechał się pogodnie, czasami zagadywał i miło było go obserwować, choć ja najbardziej lubiłem momenty, kiedy przez drzwi przechodził Xie Lian i ich wzrok się spotykał. Miłość między nimi można by mierzyć jakimś czujnikiem od piorunów, bo od intensywności ich spojrzeń, aż oślepiająco iskrzyło.
Czy i ja kiedyś poznam osobę, która będzie podobnie reagować na mój widok? Nawet nie musiałaby się uśmiechać!
Wzrok pełen miłości i czułości wystarczyłby w zupełności.
Pei Xiu czekał na mnie na zewnątrz, więc po przywitaniu weszliśmy razem i zajęliśmy niemal moje stałe miejsce: przy barze, ale z dobrym widokiem na wejście oraz całą salę. Przesiedziałem tu setki godzin, wypatrując mojego domniemanego przeznaczonego faceta, ale wcześniej też je lubiłem. I chyba właśnie siedząc tu tamtego wieczoru, nieznajomy ściągnął na siebie moją uwagę. Minęło pół roku, a ja nadal nie poczyniłem żadnych postępów... przynajmniej nie w stronę odszukania go, w zamian poznając He Xuana.
Nie narzekałem.
Na spotkanie założyłem białe spodnie i koszulę na guziki oraz ciemnozielony sweter, delikatnie wpadający odcieniem w granat. Młodszy kuzyn Pei Minga wyglądał jeszcze lepiej. Miał na sobie elegancką szarą koszulę, a do tego proste grafitowe spodnie i skórzane półbuty. Przystrzyżone czarne włosy miękko układały się na jego głowie, aż chciało się ich dotknąć. Wyglądał szykownie, prawie jakby ubrał się na randkę, ale dobrze wiedziałem, że to dlatego, iż obiecał odebrać w nocy Ban Yue od koleżanek, z którymi robiła projekt na studia. Uczyła się zaocznie i pracowała, prawdziwie ambitna dziewczyna. W życiu nie miała lekko, bo pochodziła z bardzo biednej rodziny, ale dzielnie parła do przodu. Mój przyjaciel bardzo w niej to cenił. Uwielbiał jej pracowitość, dobre serce, skromność oraz filigranowość. Nawet teraz pierwsze, o czym powiedział, to wspomniał wietrzną pogodę, więc martwił się, że wiatr ją porwie.
Pijąc drinka, nie mogłem powstrzymać napadu śmiechu.
– To dorosła kobieta, oboje jesteście po dwudziestce! – powiedziałem, trącając go w ramię.
– Wiem... Ale ja nadal widzę ją jako małą dziewczynkę, którą trzeba się opiekować.
– Powiedz mi jeszcze, że w tych swoich wizjach nosisz ją na rękach, utulasz do snu i śpiewasz kołysanki, kiedy ona będzie zasypiała ze swoim ulubionym pluszakiem.
– Bez przesady – odparł, mierząc mnie chłodno. Oparł łokieć o kontuar, a brodę ułożył na podstawionej dłoni. Popatrzył przed siebie i westchnął. – Mój głos nie nadaje się do śpiewu. Obudziłbym ją, a nie uśpił. – Zerknął na mnie. – Znasz jakiegoś wokalistę, który śpiewa relaksujące kołysanki?
Przyłożyłem dłoń do czoła.
– Nie wierzę, że naprawdę to rozważałeś. Przecież myślisz o niej jak o kobiecie, a nie dziecku! Ile razy mi mówiłeś, że chcesz wyjść z jej friendzone, oderwać łatkę troskliwego starszego brata i stać się jej chłopakiem, kochankiem, potem narzecz...
Chrząknął, uciszając mój wywód. Upił łyk kawy, którą miał przed sobą. Jak na odpowiedzialnego "starszego brata" przystało, nie śmiałby jej wozić samochodem po alkoholu.
Wiedział, do czego zmierzam, a ja wiedziałem, że on to wiedział. Ach, masło maślane, ale fakt, że tak bardzo nawykł do traktowania jej jak młodszej siostry, nie pomagał.
Hua Cheng popatrzył na nas z drugiego końca blatu barowego, gdzie nalewał piwo dla klienta. Przewróciłem oczami, żeby mu pokazać, że ten przypadek jest beznadziejny. Kącik jego ust uniósł się kpiąco.
Tak, tak, ja też nie jestem lepszy...
– Wasz związek jest w twoich rękach, Pei Xiu. Ona się niczego nie domyśla, więc tu musi wkroczyć na scenę prawdziwy mężczyzna, który jasno i wyraźnie pokaże, że oboje nie jesteście już dziećmi, a ty ją kochasz nie miłością braterską a romantyczną i pragniesz być z nią w łóżku zamiast pluszaka, utulać jej ciało zamiast kołdry, nie śpiewać jej, ale na ucho mówić sprośności, żeby nogi jej drżały, ciało zrobiło się miękkie i gorące, a...
– Shi Qingxuanie, rozumiem – znów mi przerwał.
Pomasował skronie.
Kiedy się odezwał, głos miał dość cichy:
– Nie musisz być taki dosadny.
– Chyba muszę, przecież o tym właśnie myślisz, ale przy niej się zapominasz.
– En – zgodził się po chwili. – Chcę tego, jeśli ona będzie chciała.
– Na pewno będzie! Kiedy jej wszystko wytłumaczysz, wyznasz uczucia, obiecasz złote góry...
– Ona nie jest materialistką.
– Jasne, jasne, więc... obiecasz kochać ją do grobowej deski i przypominać jej o tym każdego dnia. Kiedy będzie miała "gorsze dni", przyniesiesz gorącą czekoladę, a na wieczór lampkę wina. Staniesz się wspaniałym architektem i zbudujesz dla was dom, posadzisz drzewo, dasz gromadę dzieci, a kiedy będziecie starzy, usiądziesz z nią na ganku i trzymając się za ręce, razem będziecie spoglądać na podwórko pełne roześmianych wnuków. Kobiety lubią mieć pewność, że podobają się komuś nie tylko teraz, ale w odległej przyszłości, gdy będą stare i pomarszczone. – Mrugnąłem mu. – Ale zanim to nastąpi, powiedz, że będziesz ją rozpieszczał na każdy możliwy sposób, zabierał na randki, adorował, całował co najmniej osiem razy dziennie... dlaczego akurat osiem? – zapytałem, bo Pei Xiu uniósł wysoko brwi.
Że też nie wiedział, jak kobiety zwracają uwagę na horoskopy i numerologię!
– Bo ósemka to przekręcony znak nieskończoności! – wytłumaczyłem, rysując zawijasa na blacie z ciemnego lakierowanego drewna. – Obiecując jej buziaków osiem, dajesz jasny sygnał, że za tą policzalną liczbą kryje się coś, czego nie można zmierzyć, bo nie ma końca i jest wieczne.
– Mężczyźni nie są wcale inni, nie brakuje im romantyczności – wtrącił się Hua Cheng, przystając przed nami z wysoką szklanką, którą wycierał białą szmatką.
– Przecież my jesteśmy przyziemni – poprawiłem go.
Przyjrzałem się jego sprawnym, długim palcom. Przypominały trochę te He Xuana, ale szybko odrzuciłem porównanie, jakoby byli w czymkolwiek podobni.
He Xuan to anioł, a Hua Cheng diabeł!
– I myślimy pewnymi partiami ciała – kontynuowałem. – Kobiety lubią subtelność, kolejne etapy chodzenia, prezenty, buziaki, przytulania, a potem obiadki z rodzicami i przedstawienie przyjaciółkom ich wybranka. Ogólnie lubią to, co my zazwyczaj pomijamy, lecąc od razu do łóżka i sprawdzając, czy tam jesteśmy zgodni, a dopiero potem pozwalamy sobie na niewinne czułości.
– Gege od początku był bardzo romantyczny, więc nie ma na to reguły. Nawet po latach spędzonych razem się nie zmienił.
Ciemne oczy Hua Chenga złagodniały. Zawsze tak się działo, kiedy mówił o Xie Lianie lub na niego patrzył. Kochał go. Dla niego byłby gotowy przenieść biegun północny na południe, gdyby Xie Lian powiedział, że dzięki temu udowodni mu swoją miłość. Nigdy nie poprosiłby o niemożliwe, lecz Hua Cheng był mu całkowicie oddany, wpatrzony w niego, bezgranicznie i ślepo zakochany.
I pomyśleć, że to ja, a raczej mój dar, doprowadziliśmy do ich spiknięcia! Nie żałowałem. O niebiosa, nigdy tak nawet nie pomyślałem. Szczęśliwy uśmiech mojego najlepszego przyjaciela wart jest każdego poświęcenia. Nawet tolerowania pana "wiem wszystko i udowodnię ci, że jesteś głupiutkim indykiem".
Agh, jak ten człowiek mnie drażni!
Ale i tak go słuchałem, bo nawet jego łagodny uśmiech, gdy przed oczami z całą pewnością majaczyła mu wizja Xie Liana, był miły dla oka. Prawie tak, jakbym sam tego doświadczał. Jakbym mógł też poznać smak ciepła miłości.
– Często z Gege jeździmy razem nad morze podziwiać zachody słońca – mówił dalej, rozmarzonym wzrokiem patrząc w dal ponad nasze głowy jak na morski horyzont. – Zawsze wtedy chodzimy boso po piasku. Uśmiecha się do mnie, swoim aksamitnym głosem mówi "San Lang, tak się cieszę, że tu przyjechaliśmy", nie puszcza mojej dłoni, nawet gdy mijamy małżeństwa z dziećmi i ojciec patrzy na nas z obrzydzeniem. W Walentynki przygotowuje dla mnie swoje specjalne ciasto, któremu nadaje oryginalną nazwę o sile jego miłości do mnie. A na święta ubieramy wspólnie choinkę, słuchamy kolęd, wylegujemy się cały dzień na kanapie. Wieczorem zaś... daje mi najlepszy prezent, jakim jest po prostu on sam. Nawet niedawno po moich egzaminach zapalił w sypialni dziesiątki świeczek, puścił nastrojową muzykę i był szalenie romantyczny.
Cały Hua Cheng... Z rozrzewnieniem niepodobnym do jego codziennej oschłej aparycji potrafił godzinami nawijać o swoim chłopaku i wychwalać go pod niebiosa, nie szczędząc swoim słuchaczom prawdy, jak często się ze sobą zabawiają.
Stawałem się przez to zwyczajnie zazdrosny!
Widziałem, że Pei Xiu, nawet jeśli się nie odzywał, był żywo zainteresowany tematem "romantyczność" oraz "związek" z szeroko pojętymi dodatkami do zakochania. Hua Cheng kochał mężczyznę, on z kolei kobietę, ale mechanizm był ten sam.
Dwa otwarte serca gotowe pomieścić ogrom miłości ofiarowanej przez drugą osobę i dwie dusze połączone w jedną.
Kiedy zarozumiały liso-barman zakończył wywód o szczęściu, jakie go spotkało, bo Gege go kocha, Pei Xiu zacisnął mocniej swoje wąskie wargi, jakby bił się sam ze sobą, czy o coś zapytać, czy milczeć.
Wybrał rozmowę. Nareszcie.
Położył splecione dłonie na ladzie barowej, utkwił w nich wzrok i powiedział:
– Boję się, że ona nie czuje tego co ja. Tego samego. Że moje wyznanie zniszczy naszą więź. – Jego palce zacisnęły się na sobie. Wstrzymał oddech, a gdy go wypuścił, ciszej dodał: – Widzieć ją i nie móc się przywitać, wywołać u niej uśmiech, nie pomóc z przykręceniem kranu, zrobieniem zakupów, podrzuceniem pomysłu na zupę i... – Popatrzył na mnie bez uśmiechu. – Gdyby miała mnie już nigdy więcej o to nie poprosić... ta wizja mnie przeraża.
– Pei Xiu – zwróciłem się do niego – ile się znacie? Miesiąc, dwa? – Nie czekałem na odpowiedź, sam jej udzielając: – Prawie całe życie. Czy przez ten czas miała chłopaka? Opowiadała ci, że ktoś jej się podoba, mówiła o kimś z entuzjazmem, z ognikami szczęścia w oczach, prosiła kogoś innego niż ty o te przysługi, które wymieniłeś, i czy komukolwiek zaufała na tyle, żeby po nocy wozić ją samochodem?
– To dlatego, że traktuje mnie jak bra...
– Żadnego brata! – przerwałem, mocno kładąc mu dłoń na barku. – Brat to ktoś, komu się ufa, okej, ale, mając dwadzieścia kilka lat, z jej urodą ma się już na koncie kilkunastu chłopaków i niejeden pierwszy pocałunek! Tymczasem ona jest niewinna jak przebiśnieg, który nieśmiało wychyla głowę spomiędzy śniegu, wyglądając za pierwszym ciepłym słońcem, dla którego urośnie. Czeka właśnie na ciebie!
– Może... może masz trochę racji...
– Nie tylko trochę, ale całkowitą! Najcałkowitszą!
– Tylko, co mam jej powiedzieć?
– Prawdę. – Hua Cheng oparł się bokiem o barową ladę i położył na nim przedramię, rysując coś palcem po powierzchni. – To, jak się przy niej czujesz, że jest dla ciebie ważna. – Westchnął. – Jak rodzina, jak siostra, najbliższa przyjaciółka, ale przede wszystkim jak osoba, z którą chcesz spędzić resztę życia. Jeśli wyobrażasz sobie przyszłość, to ona zawsze jest obok ciebie. Jeśli myślisz o wyjeździe z kraju, to tylko z nią. Gdy myślisz o trzymaniu kogoś za rękę, całowaniu i robieniu śniadania do łóżka, to zawsze jest tylko ona. Jedyna. Od lat. To się nigdy nie zmieniło, nie zmalało, a każdego roku tylko się wzmaga, więc mówisz jej to teraz, dopóki masz jeszcze siłę powstrzymać się przed pokazaniem jej tego jednoznacznie i dobitnie, bo nie chcesz jej przestraszyć ogromem swojej miłości.
Nastała cisza. Obaj patrzyliśmy na Hua Chenga, jakbyśmy widzieli go pierwszy raz.
Kiedy go podmieniono?!
– Kim jesteś i co zrobiłeś z Hua Chengiem?! – krzyknąłem. – Zostań z nami na zawsze!
Cwany uśmiech przemknął mu przez usta jak i błysk w oczach.
– Nigdzie się stąd nie ruszałem, ale takim nowicjuszom potrzeba rady osoby, która ma w tym doświadczenie.
Cmoknąłem niepocieszony, ale po chwili się rozpogodziłem, wpadając na genialny pomysł.
Wyciągnąłem do niego dłoń, czekając, aż za nią złapie. Uniósł brwi i spojrzał pytająco na rękę, a potem na mnie.
– Czego chcesz?
– Chcę wziąć od ciebie trochę tego doświadczenia oraz szczęścia w miłości. Xie Lian zdradził mi, że jesteś największym szczęśliwcem, jakiego poznał.
– En. Lecz to wyłącznie zasługa Gege. To dzięki niemu mogę się nazywać "szczęśliwcem".
– To też, to też, ale podobno masz szczęście we wszystkim, więc pożycz mi go trochę... Albo jeszcze lepiej! Pożycz je na dzisiejszą noc Pei Xiu! Dzięki temu już za kilka godzin mógł się cieszyć z posiadania dziewczyny!
– Wariaci.
Machnął na nas ręką i odszedł.
– No cóż – wzruszyłem ramionami – musimy sobie poradzić sami. Ale spokojnie, Pei Xiu, masz jeszcze mnie i przekażę ci całą moją pozytywną energię. Ja jej dziś nie potrzebuję, a ty musisz dać z siebie wszystko i zdobyć serce małej Yue-Yue!
Położyłem dłonie na jego policzkach i z powagą spojrzałem w piwne oczy. Zamknąłem powieki i zetknąłem nasze czoła razem, mamrocząc pod nosem:
– Uda się, wszystko się uda. Przekazuję ci moje całe szczęście i pomyślność, i każdą pozytywną myśl oraz odwagę!
Proszę, niech mój dar w końcu się przyda i pomoże Pei Xiu odnaleźć wszystkie potrzebne słowa do wyrażenia swojej miłości. Oddaję moje szczęście w twoje ręce!
Usłyszałem dzwoneczek zawieszony nad drzwiami wejściowymi.
– Dasz radę, Pei Xiu – powiedziałem dobitnie.
Nie było mowy, żeby z radami Hua Chenga i moimi najlepszymi życzeniami nie poradził sobie z wyznaniem, które zakończy się złapaniem za ręce, a może i całusem!
Odsunąłem się. Patrzył na mnie nieruchomymi oczami, a potem ujął moje dłonie i ściągnął ze swoich policzków. Widział, że jestem gejem, ale nie krępowało go moje zachowanie, co potwierdził jeszcze przytrzymaniem moich palców i ściśnięcie ich.
– En. Dziękuję.
Pei Xiu był zwrócony tyłem do wejścia, ja natomiast przodem, więc dostrzegłem osobę, która przed chwilą weszła, a teraz zbliżała się do baru. Jej długie, szczupłe nogi opinały czarne jeansy. Czarny pasek ze srebrną mosiężną sprzączką podkreślał czerń, która nie kończyła się wcale na spodniach, ale okrywała bawełną górną część tułowia, gdzie pod bladą szyją stójka z białą wstawką i kilkoma białymi guzikami przykuwała wzrok niecodziennym krojem. Długie rękawy były podwinięte do połowy przedramion i gdyby ten mężczyzna nie podobał mi się we wszystkim, w czym go dotychczas widziałem – także bez koszulki – i nie wiedziałbym, kim jest, to z marszu szedłbym do niego zagadać i niechybnie poderwać.
Ale...
Co He Xuan tutaj robił?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro